- Opowiadanie: dawidiq150 - Wyprawa na drugi brzeg

Wyprawa na drugi brzeg

Już dawno przymierzałem się do napisania opowieści przygodowej w świecie fantasy.  Proszę czytajcie i komentujcie :))))))

 

Już nie mogę doczekać się oceny. Czy będzie dobra czy zła. Pozdrawiam regulatorzy :)))

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Wyprawa na drugi brzeg

Gromada dzieciaków przepychając się weszła do sali lekcyjnej. To był ich pierwszy dzień w szkole. Były zniecierpliwione i podniecone, gdyż chodziły pogłoski, że początkowe zajęcia w pierwszej klasie są bardzo ciekawe.

Gdy pozajmowały miejsca, nauczycielka, będąca sympatyczną osobą w podeszłym wieku słynącą z tego, że miała wspaniałe podejście do dzieci sprawdziła obecność, następnie pozwoliła każdemu z osobna trochę o sobie opowiedzieć. Potem dopiero rozpoczęła swój bardzo ciekawy wykład:

– Nasze państwo, zajmujące półwysep Iidzki, którym aktualnie rządzi król Albert VII powstało około sześćset lat temu. Wtedy to z nieba przybył ogromny, przedziwny statek, potrafiący latać niczym ptak. Jego pasażerowie z powodu awarii musieli tutaj wylądować. Będzie organizowana wycieczka do wraku, którego szczątki zachowały się do tej pory.

Przesz klasę przebiegł szmer podniecenia, a nauczycielka mówiła dalej:

– Przybysze nie mogąc naprawić swojego wehikułu, musieli tu zostać. Założyli więc osadę. Wędrowne plemiona, w których wtedy żyliśmy chętnie do niej lgnęły, w osadzie bowiem, egzystowało się dużo łatwiej. Nowi ludzie posiadali bowiem przedmioty w bardzo zaawansowanej technologii takie jak na przykład broń będąca niezwykle skuteczna przeciw dzikim zwierzętom. Niewielkie społeczeństwo zaczęło się rozrastać, aż staliśmy się wielkim państwem zasiedlającym niemal cały półwysep Iidzki. Ekspansję na kontynent uniemożliwiła rasa pół ludzi, pół żab zamieszkująca moczary, które się tam znajdowały. Żyjemy z nimi w zgodzie, choć nie możemy nauczyć się wzajemnie swoich języków, gdyż mamy różne aparaty mowy.

Przerwała na chwilę, by kontynuować dalej:

– Teraz pewnie niektórzy z was zastanawiają się, a może inni już wiedzą, dlaczego nie próbowaliśmy przepłynąć morza, tak wąskiego, że przez lunetę można w bezmglisty dzień zobaczyć odległy brzeg. Odpowiedź na to pytanie jest taka, że w otaczających nas wodach żyją gigantyczne potwory zwane przez marynarzy „Gulgami”, które są bardzo agresywne i niebezpieczne. Każdy statek, który wypłynie na milę od lądu jest przez nie atakowany. Nie znaleźliśmy do tej pory na nie sposobu…

Wykład trwał jeszcze około półtorej godziny, nauczycielka opowiadała o tak ciekawych rzeczach, że dzieci nie zauważyły jak ten czas szybko minął, a gdy skończyła, wyświetliła slajdy przedstawiające to o czym przed chwilą mówiła. Maluchy najbardziej zafascynował wrak, który sześćset lat temu rozbił się na półwyspie Iidzkim. Na innych zdjęciach uwiecznieni byli pół żaby, pół ludzie. Ostatnie kilka przedstawiało potwory atakujące ludzkie statki i pożerające ludzi.

 

&&&

 

W warsztacie królewskim całymi dniami ciężko pracowano. Zadaniem robotników było stworzenie broni, którą można by zabić potwory ludojady uniemożliwiające przepłynięcie do nieodkrytego lądu. W tym samym czasie naukowcy wymyślali i projektowali różne, coraz to nowe typy broni. Właśnie te projekty później trafiały do warsztatu.

Mniej więcej co pół roku zbierano cały skonstruowany arsenał i wypływano na morze, na tyle blisko by móc w razie czego uciec do portu. Statki wypływające na te misje miały specjalny mechanizm, z przodu posiadały śrubę napędzaną mięśniami ludzi. W razie niepowodzenia statek nagle zatrzymywał się i płyną do tyłu.

Gdy nadchodziła pora polowania na morskich drapieżników, na placu przed warsztatem zbierała się załoga okrętów, a także król. Władca zawsze był tym bardzo zainteresowany, on najbardziej ze wszystkich chciał przepłynąć morze i zbadać nieznane lądy.

Bardzo chudy, wysoki mężczyzna o imieniu Klementyn mistrz inżynierii wojskowej, który nadzorował wszystkie prace, a także był najbardziej płodnym pomysłodawcą zaczął prezentację.

Podniósł jeden z posegregowanych, leżących na ziemi przedmiotów i zaczął go opisywać:

– To zwykły harpun. Ale niech wasza wysokość spojrzy – wskazał na zieloną substancję rozsmarowaną na ostrzu – to trucizna z pewnego kaktusa, który rośnie na pustyniach na wschodzie, niedawno odkryliśmy, że niewielka jego ilość powala dorosłą krowę. Śmiertelnego soku mamy na tyle, że wszystkie bronie posiadające ostrze zostaną nim zatrute.

Następna prezentowana broń była bardziej skomplikowana. Klementyn opowiadał:

– To stalowy sznur z ząbkami. Działający trochę jak lasso. Odnóże potwora, które zostałoby schwytane, teoretycznie można by nawet odciąć. Działa za pomocą korby obsługiwanej przez marynarza, któraż to korba poruszała ząbkami.

Potem przyszła kolej na coś w rodzaju kuszy wystrzeliwującej za jednym razem około setki miniaturowych gwiazdek z ostrymi krawędziami.

Ostatnią bronią, która powstała w warsztacie były bomby nazwane „przylepami”. Bomby służące do kruszenia twardych skał w kopalniach, zostały nieco zmodyfikowane. Posmarowano je klejem wytworzonym z nasienia pewnych gryzoni, żyjących w okolicznych lasach.

Prezentacja zakończyła się a Klementyn jeszcze powtórzył to co mówił wcześniej:

– Każda z broni dodatkowo będzie zatruta.

– Wspaniale – odparł król – może tym razem się uda.

Potem zaczęto przenosić broń na pokłady trzech statków. Rano jak tylko świt statki miały wypłynąć by stoczyć potyczkę z „Gulgami”.

 

&&&

 

W porcie zebrał się duży tłum, głównie były to żony i dzieci marynarzy, które machały im na pożegnanie. Odwiązano cumy i postawiono żagle. Statki zaczęły oddalać się od brzegu.

Marynarze byli bardzo podnieceni, a bało się niewielu. Ostatnim razem nikt nie zginął. Wypróbowano broń, która okazała się nieskuteczna, następnie bosman nakazał odwrót. Pomysł umieszczenia śruby na przodzie statku był naprawdę genialny.

Ataku potworów można było się spodziewać już po kilkunastu minutach rejsu. Wszyscy więc byli przygotowani w odpowiednim momencie.

W przeźroczystej wodzie widać było pływające ławice małych kolorowych rybek. I nagle kilku marynarzy z najbardziej wysuniętego okrętu krzyknęło jednocześnie wskazując rękami.

– Tam! Tam jest!

– Zbliża się do nas od lewej!

Trudno powiedzieć jaką potwory posiadały inteligencję. Natomiast na pewno nie miały dobrej pamięci. Zawsze wynurzały się z wody zanim jeszcze mogły zaatakować. Narażały się całkiem niepotrzebnie na ofensywę marynarzy.

Wszystko teraz działo się jakby w przyspieszonym tępie, zaczęła się walka. Ci którzy mieli w rękach harpuny wycelowali, by tylko gdy będzie możliwość do idealnego ataku wykonać rzut.

Dwa pozostałe statki zaczęły okrążać potwora. „Gulgam”, gdy był nieco bliżej zaczął w charakterystyczny dla siebie sposób bić wodę swoimi kończynami. Trudno było zrozumieć to zachowanie. Marynarze tłumaczyli je w różny sposób. Jedni mówili, że potwór się cieszy, niczym małe dziecko czując posiłek, inni, że chce wywołać strach, jeszcze inni, że kpi sobie z ludzi.

Nie było to zbyt mądre, gdyż potwór zwyczajnie tracił czas. Mógłby dużo wcześniej zaatakować.

Jedenaście włóczni zatrutych trucizną, która była nową bronią poleciało w stronę celu. Dziesięć z nich wbiło się w pomarszczoną zielonoszarą skórę. Nie weszły w ciało potwora głęboko, lecz z pewnością trucizna dostała się do obiegu krwi.

Bestia była już blisko najbardziej wysuniętego statku. Zamachnęła się gigantycznym ramieniem najeżonym teraz wbitymi włóczniami. Silne uderzenie zatrzęsło statkiem natomiast zagłębione w ciele monstrum dzidy poodczepiały się i zatonęły w morzu.

Z kusz wystrzelono setki ostrych i również zatrutych malutkich gwiazdek. Celem było gigantyczne oko, umieszczone na atakującej odnodze blisko korpusu bestii.

Siła wyrzutu była tak mocna, że metalowe gwiazdki wbiły się z łatwością w galaretowatą masę i to na dobre kilka centymetrów. Niestety połowa z nich chybiła.

– UUUUHHHHEHHHHEEEE!!! – „Gulgam” głośno zawył.

Oczywistym było, że gwiazdki zostaną już na zawsze w ciele potwora. Niczym drzazgi, których żaden lekarz nie wyjmie.

– Z prawej strony zbliża się drugi! – zaczęli krzyczeć marynarze.

Kapitanowie okrętów mieli zaplanowane co zrobić w takiej sytuacji. Rozkazali skupić się na zranionym potworze. Ofensywa miała zostać przerwana dopiero, gdyby zaistniało poważne zagrożenie ze strony pozostałych.

Kilka rzuconych przylepnych bomb eksplodowało na ciele już zranionego morskiego drapieżcy. Przymierzano się do rzucenia metalowym sznurem niczym lassem w celu uchwycenia i odcięcia jednej z odnóży, która raz za razem biła w bok statku. I nagle stało się coś co sprawiło, że marynarze zaczęli głośno krzyczeć w euforii. Potwór odpuścił. Zaczął szybko oddalać się i po chwili schował się pod powierzchnią wody.

Walka trwała dalej, aż do momentu kiedy zagrzmiał kapitan:

– ODWRÓT!!!! – wszyscy zrozumieli, że skończyła się amunicja i trzeba uciekać.

Lecz marynarze mieli doskonały humor. Pierwszy raz udało im się przegonić bestię.

Chwilę później statki wpłynęły z powrotem do portu, gdzie czekał zniecierpliwiony tłum. Gdy ludzie zauważyli zadowolone twarze marynarzy wszyscy zaczęli wiwatować i cieszyć się. Tej nocy król wydał dla wszystkich wielką ucztę.

 

&&&

 

Dwa dni później pewien rybak znalazł olbrzymie ciało „Gulgama” na brzegu morza niedaleko swojej chaty. Wyrzuciło je morze. Doniósł o tym robotnikom pracującym w królewskim warsztacie.

Wszyscy zrozumieli, że trucizna z pustynnego kaktusa jest skuteczna. Wybicie potworów teraz było tylko kwestią czasu.

Skupiono się na masowej produkcji metalowych gwiazdek i harpunów, następnie zatruwano je. W tym samym czasie polowano na „Gulgamy” Pozbycie się wszystkich zajęło cztery miesiące. Można było nareszcie osiągnąć odległy brzeg.

 

&&&

 

Była wspaniała słoneczna pogoda, kiedy król Albert po zaledwie czterdziestu minutach rejsu postawił swoją stopę na nowym lądzie. Jego marzenie wreszcie się spełniło. Jednak też się zawiódł. Jak sięgnąć wzrokiem rozciągała się tu bezkresna pustynia. Nie tego oczekiwał.

– Królu kogoś tam widzę! – odezwał się bosman patrząc przez lunetę. Następnie podał przyrząd Albertowi.

Król wziął ją od niego i przystawił do oka.

Rzeczywiście daleko było coś wyglądającego na obóz, ujrzał też jakichś ludzi. Od razu humor mu się poprawił.

– Kto jest chętny sprawdzić co tam jest? – spytał.

Załoga statku liczyła dwudziestu dwóch ludzi. Wszyscy z wyjątkiem jednego marynarza, który miał drewnianą protezę zamiast nogi wyraziła gorącą chęć pójścia.

– Czy nie jest ryzykowne iść bez zapasów wody? – spytał króla bosman.

– Skoro tam żyją ludzie to musi też być tam jakaś oaza. – odpowiedział król. Następnie ruszyli.

Ciężko szło się po piasku, we znaki dawał się też straszny upał. Co jakiś czas, król patrzył przez lunetę. Szli trzy godziny, aż w zasięgu ich wzroku ukazała się osada składająca się z niskich drewnianych domków. Krzątali się tam ludzie. Z piasku tutaj wyrastały jakieś krzewy o wielkich brązowych liściach.

Gdy byli już znacznie bliżej zostali zauważeni. W pustynnej osadzie zebrała się grupka zaciekawionych, bardzo podobnych do ludzi stworzeń.

Nie było tu ani oazy ani żadnych śladów wody.

– Witajcie! – krzyknął król podnosząc rękę na znak przyjaźni.

Jeden z osobników, który wyglądał na starca, również wykonał taki sam gest mówiąc przy tym w jakimś innym języku:

– Dasni hori!

Potem machnął jeszcze raz ręką zapraszając króla Alberta by poszedł za nim, co ten zrobił. Po chwili król znalazł się w drewnianym parterowym domku o płóciennych ścianach, który nie posiadał dachu. Przyniesiono mu coś do jedzenia i oboje rozpoczęli próbę porozumienia się.

Jednocześnie marynarze zwiedzali osobliwą osadę. Kilku bardziej śmiałych tubylców zaczęło im to i owo pokazywać. Była tam wielka zagroda, w której hodowano przypominające dziki zwierzęta. Charakterystyczne było zarówno dla nich, jak i dla gospodarzy, wysuszone ciało. Jakby nie zawierało w ogóle wody. Bardziej bystrzy obserwatorzy pomyśleli, że tutaj woda nie jest w ogóle do życia potrzebna.

Hodowla musiała dostarczać skór i pożywienia. Potem gości zaprowadzono do miejsca, skąd pozyskiwano drewno. Okazało się, że niewielkie krzewy z wielkimi liśćmi, które zauważono wcześniej bardzo rozrastały się pod piaskiem. Rozkopano tu wielkie doły, przy których narzędziami przypominającymi piły eksploatowano surowiec.

Zwiedzający zastanawiali się, jak wielka jest ta społeczność. Dopiero znacznie później, gdy oba ludy nauczyły się wzajemnie swoich języków dowiedzieli się, że „niepotrzebujący wody” żyli w klanach, które łączyły więzy krwi. Klany te zajmowały całą pustynię, dużo dużo większą niż półwysep Iidzki. Tam gdzie się kończyła miały być zielone żyzne tereny i rasa podobna do ludzi. Niepodobna było tam dotrzeć, trzeba by mieć olbrzymie zapasy wody, no i wielka odległość, którą trzeba by pokonać odstraszała.

Pustynni ludzie, właśnie tam zdobyli metalowe narzędzia.

Tego samego dnia załoga, wraz z królem wróciła na statek. Król jakby trochę zakłopotany powiedział:

– Dokonaliśmy ciekawego odkrycia, ale mój apetyt się tylko zaostrzył. Jak tylko załadujemy na statek prowiant i wodę ruszamy dalej w rejs. Tym razem na południe. „Wysuszeni” są do nas pokojowo nastawieni. Wyznaczę kilka osób, by u nich zamieszkali i nauczyli się ich języka. Jestem przekonany, że wódz, którego poznałem będzie chciał zrobić to samo.

 

&&&

 

Gdy marynarze wrócili do domów opowiedzieli o przygodzie i kogo spotkali członkom swoich rodzin. Wieści te się momentalnie rozniosły po całym państwie. Znalazło się wielu chętnych odwiedzić rasę, która nie potrzebowała do życia wody. A, że dostać się tam nie było kłopotem, wszyscy ci zrealizowali swoje marzenie.

Cztery dni później, statek z królem Albertem na pokładzie wypłynął na południe. Nikt już nie był taki pewny siebie jak poprzednio. Wypływano bowiem na nieznane wody. Widząc jednak radość króla, większość marynarzy była nastawiona optymistycznie.

Władca bardzo często patrzył przez lunetę, lecz dopiero trzeciego dnia coś zauważył.

– Krzyśku popatrz na to – zwrócił się radośnie do kapitana.

Ten wziął od niego przyrząd i przyłożył do oka. To co ujrzał z pewnością nie było lądem. Wydał jednak rozkazy niewielkiej zmiany kursu. I statek powoli zbliżał się ku widocznej na horyzoncie przeszkodzie.

Jakiś czas później, król patrząc przez lunetę, widział już szczegóły tego do czego się zbliżali. Było to miasto na wodzie. Olbrzymia platforma lekko unosząca się na falach morza, a na niej nieco dalej od krawędzi białe, niewielkie chaty zbudowane z rybich kości. Tłum małych ludzików liczących nie więcej niż metr dwadzieścia wzrostu wyległ przed swoje domostwa. Ich skóra była lekko zielonawa, żywo rozprawiali patrząc co chwilę na statek wytrzeszczając przy tym swoje okrągłe oczy.

W pewnym momencie tłum zaczął się rozstępować robiąc miejsce ludkowi który był dość opasły i warzył z pewnością kilka razy tyle co inni. Był to ich wódz.

Gdy kadłub statku lekko uderzył w pływającą platformę. Doszło do werbalnego i niewerbalnego kontaktu między królem a otyłym jegomościem. Powtórzyła się sytuacja sprzed kilku dni, kiedy to poznano nową rasę na pustyni. Obie strony zrozumiały, że nie mają złych zamiarów.

Chwilę później marynarze zeszli na kołyszący się na falach ląd.

Okazało się, potem że tubylcy mają olbrzymie zapasy słodkiej wody, gdyż również jej potrzebują. Jedzą natomiast, jak można się było domyślić głównie owoce morza. Oprócz tego hodują trochę warzyw i kilka rodzajów zwierząt.

Król ani myślał prędko opuszczać tą społeczność. Zasiedział się bardzo długo ucząc się cały czas obcego języka.

 

&&&

 

Fragmenty pamiętnika króla Alberta VII spisane po powrocie z państwa na wodzie.

 

Państwo na wodzie znajdujące się na południe od półwyspu jest najdziwniejszą rzeczą jaką odkryłem w swoim życiu.

Wybudowano je na tysiącach tratw połączonych ze sobą linami. Żyjące tam człekokształtne istoty o wzroście nieco ponad metr, do perfekcji opanowali sztukę łowienia ryb i innych zwierząt żyjących w morzu. Ich domy zbudowane są z kości wielorybów. Słodką wodę natomiast uzyskują ze słonej, przy pomocy jakichś nieznanych mi urządzeń alchemicznych.

Każda rodzina koło swojego domku posiada kąpielisko. Osobniki te bowiem muszą kilka godzin w ciągu doby spędzać w wodzie. Zapadają wtedy w letarg, tak ja my w sen. Bez moczenia się w wodzie ich skóra popękałaby, zaczęła się łuszczyć i odpadać doprowadzając do bardzo bolesnej śmierci. Będąc pod wodą oddychają skrzelami, natomiast na powierzchni tak jak my płucami.

Pewnego dnia, gdy nauczyłem się już ich języka, gruby władca oznajmił, że wpadł na świetny pomysł. Byliśmy już wtedy po rozmowach na temat biologi naszych organizmów, wiedzieliśmy więc, że rozmnażamy się tak samo.

– Co powiesz na to – powiedział w swoim języku – byś zapłodnił kilka moich córek?

Po chwili namysłu zgodziłem się. Miało to przypieczętować naszą przyjaźń. Teraz, gdy to piszę kobiety są w zaawansowanej ciąży. Wszyscy oczekujemy, na urodzenie zdrowych dzieci.

Pewnego dnia mój gruby przyjaciel powiedział do mnie rano po śniadaniu:

– Dzisiaj pokażę ci hodowlę „Grumni”. Nasza rasa cierpi na pewną śmiertelną chorobę. Nie wiemy co ją wywołuje, ale jedynie dzięki „Grumniom” jesteśmy na nią odporni. Co cztery dni musimy jeść ich mięso.

Uprzejmy władca wodnych ludzi zaczął prowadzić mnie na miejsce, gdzie jeszcze nie byłem. Znajdował się tu dużo większy budynek.

– Tutaj przygotowujemy posiłki z „Grumni” muszą być obgotowane w wodzie o odpowiedniej temperaturze i przed spożyciem posypane specjalnym wysuszonym i zmielonym glonem.

Minęliśmy obiekt i moim oczom ukazał się dość duży akwen w którym na dwóch brzegach naprzeciwko siebie znajdowały się przyrządy służące do wyławiania hodowanych zwierząt.

– Łowimy je zawsze o tej samej porze tuż przed nocą. Są wtedy senne i łatwe do schwytania. – kontynuował wódz. – Poprosiłem by dla ciebie zrobić prezentację Zaraz ktoś tu przyjdzie.

Czekaliśmy chwilę a mój gruby przyjaciel mówił dalej:

– Te które tu hodujemy to młode. Dorosłe dochodzą do olbrzymich rozmiarów i trzymamy je do rozrodu gdzie indziej. Młode okazy po czterech latach życia tracą cenne dla nas właściwości.

Wreszcie pojawił się człowieczek, który tu pracował. Usiedliśmy z władcą tej społeczności na ławce. Poławiacz burknął marudnie pod nosem „że teraz będzie trudno coś złapać” następnie wziął się do pracy.

Po kilku minutach sieć z błyszczącymi wabikami została zanurzona. Pozostawało nam tylko czekać.

Zanim udało się coś wyłowić minęły dobre dwie godziny. Ale gdy ja zobaczyłem „Glumnie” zacząłem się głośno śmiać. Hodowanymi zwierzętami były „Gulgi” te same, które tak długo nie pozwalały nam wypłynąć na morze.

Gdy mu to powiedziałem również się roześmiał i próbował mnie uspokoić, że jest przekonany iż one od dawna nie żyją na wolności, że wyginęły.

– My i tak mamy już na nie sposób – odparłem.

 

&&&

 

Minęło siedem miesięcy od czasu pierwszego wypłynięcia na nieznane wody. Król zawołał do siebie kapitana. Ten przybył i zapytał:

– O co chodzi królu?

– Szykujemy się na kolejną wyprawę, tym razem będzie to południowy wschód!

Koniec

Komentarze

Intrygujący świat, opisany w ciekawy sposób.

Fajne jest to, że dla jednych coś może być problemem, podczas gdy innym przynosi korzyść. 

Nazwy geograficzne powinny być z dużej litery.

 

 

Lożanka bezprenumeratowa

Dzięki Ambush !!!

 

Będę miał na uwadze następnym razem :)

Jestem niepełnosprawny...

Nieźle to sobie wymyśliłeś, jednak, stwierdzam to z przykrością, dobre wrażenie pomysłu na oryginalny świat psuje nie najlepsze wykonanie.

Zastanawiam się, Dawidzie, dlaczego król, panując w państwie na półwyspie, nie zorganizował wyprawy lądem. Owszem, trwałaby dłużej niż podróż morska, ale chyba byłaby bezpieczniejsza.

 

– Nasze pań­stwo, zaj­mu­ją­ce pół­wy­sep Iidz­ki… → – Nasze pań­stwo, zaj­mu­ją­ce Pół­wy­sep Lidz­ki

 

po­sia­da­li bo­wiem przed­mio­ty w bar­dzo za­awan­so­wa­nej tech­no­lo­gii… → Co to znaczy, że przedmioty były w zaawansowanej technologii? Czy coś może być w technologii?

 

Prze­rwa­ła na chwi­lę, by kon­ty­nu­ować dalej… → Masło maślane – kontynuować to mówić/ robić coś nadal.

Proponuję: Prze­rwa­ła, by po chwili kon­ty­nu­ować

 

po­two­ry zwane przez ma­ry­na­rzy „Gul­ga­mi”… → …po­two­ry, zwane przez ma­ry­na­rzy gul­ga­mi

Wielka litera i cudzysłów są zbędne. Ten błąd pojawia się w tekście kilkakrotnie.

 

pora po­lo­wa­nia na mor­skich dra­pież­ni­ków… → …pora po­lo­wa­nia na mor­skie dra­pież­ni­ki

 

przed warsz­ta­tem zbie­ra­ła się za­ło­ga okrę­tów… → …przed warsz­ta­tem zbie­ra­ły się za­ło­gi okrę­tów

 

Śmier­tel­ne­go soku mamy na tyle… → Śmier­tel­ne­go soku mamy tyle

 

któ­raż to korba po­ru­sza­ła ząb­ka­mi. → …któ­ra to korba po­ru­sza­ła ząb­ka­mi.

 

Rano jak tylko świt statki miały wypłynąć by stoczyć potyczkę z „Gulgami”.Skoro świt stat­ki miały wy­pły­nąć, by stoczyć potyczkę z gulgami. Lub: O brzasku stat­ki miały wy­pły­nąć, by stoczyć potyczkę z gulgami.

 

jakby w przy­spie­szo­nym tępie… → …jakby w przy­spie­szo­nym tempie

 

bić wodę swo­imi koń­czy­na­mi. → Zbędny zaimek.

 

Je­de­na­ście włócz­ni za­tru­tych tru­ci­zną, która była nową bro­nią… → Nie brzmi to najlepiej.

Może: Je­de­na­ście włócz­ni za­tru­tych substancją, która była nową bro­nią

 

Oczy­wi­stym było→ Oczy­wi­ste było

 

i od­cię­cia jed­nej z od­nó­ży, która raz za razem biła w bok stat­ku. → Odnóże jest rodzaju nijakiego, więc: …i od­cię­cia jed­nego z od­nó­ży, które raz za razem biło w bok stat­ku.

 

król zna­lazł się w drew­nia­nym par­te­ro­wym domku o płó­cien­nych ścia­nach, który nie po­sia­dał dachu. → To domek był drewniany czy płócienny? Skąd mieszkańcy osady mieli płótno?

 

oboje roz­po­czę­li próbę po­ro­zu­mie­nia się. → Piszesz o dwóch mężczyznach, więc: …obaj roz­po­czę­li próbę po­ro­zu­mie­nia się.

Oboje to mężczyzna i kobieta.

 

wy­trzesz­cza­jąc przy tym swoje okrą­głe oczy. → Zbędny zaimek.

 

był dość opa­sły i wa­rzył z pew­no­ścią kilka razy tyle co inni. → …był dość opa­sły i wa­żył z pew­no­ścią kilka razy tyle co inni.

Sprawdź, co znaczy warzyćważyć.

 

Gdy ka­dłub stat­ku lekko ude­rzył w pły­wa­ją­cą plat­for­mę. Do­szło do wer­bal­ne­go… → Gdy ka­dłub stat­ku lekko ude­rzył w pły­wa­ją­cą plat­for­mę, do­szło do wer­bal­ne­go

 

opusz­czać spo­łecz­ność. → …opusz­czać spo­łecz­ność.

 

Ży­ją­ce tam człe­ko­kształt­ne isto­ty o wzro­ście nieco ponad metr, do per­fek­cji opa­no­wa­li sztu­kę ło­wie­nia ryb… → Piszesz o istotach, które są rodzaju żeńskiego, więc: …do per­fek­cji opa­no­wa­ły sztu­kę ło­wie­nia ryb

 

na temat bio­lo­gi na­szych… → …na temat bio­lo­gii na­szych

 

– Dzi­siaj po­ka­żę ci ho­dow­lę „Grum­ni”. → – Dzi­siaj po­ka­żę ci ho­dow­lę grum­ni.

Tak jak w przypadku gulgów, wielka litera i cudzysłów są zbędne.

 

Ale gdy ja zo­ba­czy­łem „Glum­ni” za­czą­łem się gło­śno śmiać.Ale gdy zo­ba­czy­łem grum­ni, za­czą­łem się gło­śno śmiać.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

A bardzo ciekawe.

 

Pierwszy akapit ma trochę problemów z przecinkami i szykiem lub długimi zdaniami, potem już sporadycznie. Mogę zrobić łapankę, bo lubię, jeśli to nie problem :)

 

Ekspozycja, tj. bloki informacji, są ciekawe i podane w sposób łagodzący ekspozycyjność (wykład, pamiętnik), ale zawsze trzeba z tym uważać. 

 

Jak dla mnie cudzysłowy przy nazwach potworów zbędne.

 

Kwestie logiczne>

Warto by pewnie jakoś wytłumaczyć, jak to się dzieje, że dzieci nie boją się drastycznych obrazków. Wiadomo, że to nie jest Ziemia, ale można by jedno zdanie napisać. 

 

Skoro brzeg był blisko i był obserwowany, to trochę dziwi mnie informacja, że jest tam nieprzebyta pustynia i że to jest zaskoczenie.

 

W ogóle głupie pytanie, ale czy geograficznie rzec biorąc bezpośrednio przy brzegu morza może być pustynia, tj. czy to jest możliwe albo częste? Mi się wydawało, że z wody z morza zawsze wyrosną jakieś rośliny, np. odporne na duże zasolenie.

 

Ta platofrma na wodzie nie miała problemu z dorosłymi potworami, atakującymi statki?

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

regulatorzy dziękuję!!! Jak zwykle jestem bardzo wdzięczny za poświęcony mi czas. Faktycznie te błędy są i nie mogę się ich pozbyć z opowiadania na opowiadanie. Chyba muszę nowe teksty poprawiać z większą uwagą. Może poproszę rodziców by sprawdzali mi tekst pod tym kątem bo ja naprawdę no chyba jestem ułomny w sprawie gramatyki i ortografii.

 

Co do treści; jeśli chodzi o wyprawę lądową to faktycznie pół ludzie, pół żaby żyli z ludźmi w pokoju i mogliby ich przepuścić. Ale to taki szczegół, że chyba tylko ty mogłaś go zauważyć :)

 

Dziękuję i pozdrawiam!!!

 

GrasySmooth bardzo dziękuję za przeczytanie i komentarz!!! :)

 

Warto by pewnie jakoś wytłumaczyć, jak to się dzieje, że dzieci nie boją się drastycznych obrazków. Wiadomo, że to nie jest Ziemia, ale można by jedno zdanie napisać. 

W roboczej wersji faktycznie miałem ten problem zaznaczony ale potem zmieniłem :)

 

Skoro brzeg był blisko i był obserwowany, to trochę dziwi mnie informacja, że jest tam nieprzebyta pustynia i że to jest zaskoczenie.

Lądu nie było widać wyraźnie tylko, że jest.

 

W ogóle głupie pytanie, ale czy geograficznie rzec biorąc bezpośrednio przy brzegu morza może być pustynia, tj. czy to jest możliwe albo częste? Mi się wydawało, że z wody z morza zawsze wyrosną jakieś rośliny, np. odporne na duże zasolenie.

O tym nie pomyślałem.

 

Na pewno jest jeszcze dużo błędów ale cieszę się niezmiernie, że oceny są pozytywne!

 

Pozdrawiam serdecznie!!!

 

Jestem niepełnosprawny...

no chyba jestem ułomny w sprawie gramatyki i ortografii.

Kto nie jest… (poza reg).

 

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Wyobraźnię to Ty niewątpliwie masz :) Wysłałeś króla na kilka kolejnych wypraw, ale to sprawiło, że żadnego z odkrytych ludów nie udało mi się poznać lepiej. A i przygód po drodze było stosunkowo niewiele. Chętnie poznałabym dokładniej poszczególne odkryte lądy. Toć król nie musi aż tak gnać ;)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Irka_Luz dzięki!!! :)

 

Ja to wszystko traktuje jako ćwiczenia bo chcę zostać pisarzem :))) Bogu dzięki mam jeszcze czas.

Jestem niepełnosprawny...

Trzymam kciuki :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Masz bardzo dużo ciekawych pomysłów – jakbyś chciał, mógłbyś to spokojnie rozbić na kilka opowiadań. Irka_Luz ma rację, nie ma co się spieszyć.

Podoba mi się też to, że stykające się po raz pierwszy odmienne istoty mogą być siebie nawzajem po prostu ciekawe – najczęściej w literaturze przynajmniej jedna ze stron jest z góry wrogo nastawiona. Twój pomysł to miła odmiana.

„Jak mogła się zamknąć z tym draństwem, a teraz nie chce się otworzyć?! Kto to w ogóle kupił?! Czy ktoś tego używa?!”

Anoia dzięki :))) Cieszę się, że tak to widzisz.

 

Serdecznie pozdrawiam!!!

 

 

Jestem niepełnosprawny...

Gdy pozajmowały miejsca, nauczycielka, będąca sympatyczną osobą w podeszłym wieku, słynącą z tego, że miała wspaniałe podejście do dzieci, sprawdziła obecność, następnie pozwoliła każdemu z osobna trochę o sobie opowiedzieć.

Potem dopiero rozpoczęła swój bardzo ciekawy wykład: ← …ciekawą opowieść (nie wykład do dzieci) 

Wykład trwał jeszcze około półtorej godziny ← nie wykład, opowieść

W razie niepowodzenia statek nagle zatrzymywał się i płynął do tyłu.

 

Chyba nie robiłeś edycji z uwzględnieniem wskazań od wcześniej komentujących. Brak np. jeszcze wielu przecinków. Ludzie nie będą komentować wskazując babole, a jest to bardzo uczące. Stare chińskie zalecenie: Gdy pięć razy poprawiałeś i nie widzisz już błędów, sprawdź jeszcze raz. Na pewno coś znajdziesz.

 

Całość składa się z kilku ciekawych pomysłów, które można by rozwinąć. W tej chwili sprawia wrażenie rzuconej sondy, nie dopieszczonej niestety. Pozdrowienia.

Hej Koala75

 

Jak pisałem ten tekst miałem problem z edytorem tekstu, ale już ogarnąłem i teraz już poprawiam błędy. Natomiast starych tekstów nie poprawiam, bo żyję przyszłością. Znam ludzi którzy stoją w miejscu a ja idę do przodu, więc oni w stosunku do mnie się cofają.

 

Dzięki za komentarz!!!! Jednak ja piszę już dużo lepiej :)

 

PS.

regulatorzy też się wkurzała, że nie poprawiam bąboli. Ale tak jak mówię teraz już staram się poprawiać.

 

PS2

Chcę ci jeszcze napisać, że ten twój szort “Szepty” czy jakoś tam naprawdę był świetny. A wiesz dlaczego? Bo był dla mnie zrozumiały i nic nie przeszkadzało bym uznam jego pełną wartość – zajebisty!

 

Pozdrawiam

Jestem niepełnosprawny...

Nowa Fantastyka