
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Tematem przewodnim ma być „świt" – słowo może być potraktowane zarówno dosłownie , jak i metaforycznie. Ciekawe. Ciekawe . Ciekawe. Znowu. Znowu to robi. Zaczynała go już irytować ta nowa przypadłość . Od czasu zabiegu ciągle powtarza wyrazy. Zdaniem Marii mógłby ich podać do sądu. Z tego co wyczytała na ulotce wynikało , że nie powinien odczuwać tego typu skutków ubocznych. W zasadzie według ulotki nie było żadnych skutków ubocznych. A przynajmniej nie powinno być.
Faktycznie, gdy zapoznawał się z informacją , brak efektów nieprzyjemnych dla zdrowia po zabiegu wydał mu się podejrzany, ale miał to gdzieś. Nie żałował, właściwie, nawet, prawie, nie miał pretensji, że go nie ostrzeżono. W końcu to i tak część planu. Jeśli konsekwencją jego wprowadzenia ma być chwilowe jąkanie to on , Jan , jest gotów się poświęcić.
Miętosząc w ręku zgniecioną kartkę zastanawiał się kto jeszcze w dzisiejszych czasach rozprowadza papierowe ulotki , zresztą kto jeszcze w ogóle rozprowadza ulotki. Tym bardziej nie mógł pojąć dlaczego właśnie na ten archaiczny sposób kolportażu zdecydowało się Wydawnictwo. Przecież , kto jak kto , ale oni , oni. Oni. Oni są uważani za raczej postępowych . W końcu jakby nie patrzeć stanowią drugą siłę wydawniczą w kraju. Wyżej jest tylko OEN. Nieważne – pomyślał – akie to ma znaczenie, jebać politykę. A , że czasem powtórzy parę razy jedno słowo , pewnie przejdzie.. prędzej, czy później, czy później. Zresztą dość, czas działać – przywrócił się do porządku… Odpalił komputer i zaczął wpatrywać się w monitor, który powoli budził się do życia. „ Już ja wam napiszę , napiszę wam takie opowiadanie , że się wszyscy złapiecie za dupy i się w nie z podniecenia wyjebiecie, pierdolone komuchy" .
Delikatnie przysunął monitor odrobinę w dół , tak , żeby nachylenie zgadzało się z jego obecną pozycją. A ta nie należała do łatwych. Lewą rękę oparł o kontuar biurka, a prawą złapał w talii woskową figurę słowiańskiego woja. To była ta łatwa część. Schody zaczynały się niżej , dosłownie i metaforycznie, jakby to powiedział pewien znajomy. Prawą stopą obutą w baletkę dotykał monitora , konkretnie samym czubkiem buta celował w plazmę ekranu. Dokładnie od chwili, w której mu się to udało, nie przestawał kląć. Lewą nogę podwinął na fotel pod tyłek. Teraz końcówka – jednym uchem przylgnął do szyby okna i powoli, ze skupieniem zaczął jeździć głową po szybie. W prawo i w lewo , do przodu i do tyłu , do przodu i do tyłu. Pióropusz na głowie , gdy mężczyzna ruszał do przodu, próbował zsunąć mu się z czoła– w ostatniej chwili, gdy Jan cofał do tyłu, naciągał go tym samym z powrotem an skronie. „Kurwa, hełm" – W tym momencie w głowie chłopaka toczyła się wojna na wściekłość, obie strony walczyły zaciekle, zarówno lewe, jak i prawo oko ciskały po równo błyskawicami w przeciwległą ścianę – „Chełm , kurwa !Czy to kurwa tak trudno pojąć, żelazny, jak na filmach, jak u Wajdy, ja pierdolę !". Próbował się uspokoić W końcu po około pięciu minutach złapał rytm. Czas na ostatni punkt programu. Poczuł , że ręka na blacie zaczęła mu drżeć , na czoło wystąpiły zimne krople potu. „Zabije skurwysyna , jeśli to nie zadziała" -pomyślał i przycisnął przycisk wierzchem pomalowanego na różowo paznokcia.
Rozdział 1
Janko budził się wolno, jakby z długiego snu, gdy w końcu otworzył oczy, znużony począł błądzić wzrokiem po przestrzeni wokół siebie. Cholera, gdzie ja jestem – zadał sobie egzystencjalne pytanie. Szybko zaczął rozglądać się za odzieniem. Nie było łatwo, głównie dlatego, że wirowało mu w głowie, czuł też mdłości, a z gęby nie pachniało mu zbyt przyjemnie. Z tym by sobie poradził, problem stanowiła przestrzeń, która jak na złość nie chciała się wykrystalizować . Janko zachodził w głowę dlaczego widzi ciemność, przecież, o ile sobie przypominał nie stracił jeszcze wzroku. Z drugiej strony niewiele w tej chwili pamiętał i nie mógł być tego taki pewien. Na wszelki wypadek postanowił przestać nad tym rozmyślać. Jak ta mawiał dziadzia nie wywołuj wilka z lasa, to nie przylezie. Janko nie lubił wilków i nie chciał być ślepy, za dużo by go ominęło.. Problem stanowiła rzeczywistość w ogóle, a nie on jako jej obiekt. Jest ciemno! – pojął w końcu – Pewnie jest noc, ogarniam. Noc była Ciemna i Mroczna , jak od ręki ocenił. W końcu udało mu się wyłowić wzrokiem spodnie i sweter, sweter był mokry, pokryty jakąś lepką ohydną substancją, odrzucił go z obrzydzeniem. „ Gdzie ja do cholery jestem" zapytał raz jeszcze sam siebie. Nagle, zupełnie niespodziewanie szarpnęło nim. Przez całe ciało przeszedł go dreszcz , coś, jak grzmot, błysnęło i łupnęło mu w głowie ,tak mocno , ze aż zgiął się w pół. Rzuciło go na kolana , zachciało mu się rzygać i zwymiotował prosto na zimną posadzkę, złapał się za głowę i zawył przeraźliwie. Nagle przeszło. Zupełnie tak szybko, jak się zaczęło. Chłopak nie należał do bardzo strachliwych, ale tym razem odskoczył błyskawicznie. O kurwa -to jedyne co przyszło mu do głowy. Patrzył , jak wryty, nie mógł oderwać wzroku od posadzki. O kurwa – powtórzył w myślach. O kurwa, Co myśmy wczoraj pili?! – zakończył. Przed nim jarzyły się w ciemności jego własne fosforyzujące wszystkim kolorami tęczy wymiociny. Obejrzał je ze wszystkich stron, obszedł dookoła, pomyślał, ze warto by było poszukać jakiegoś kija, coby je dokładniej zbadać– jeszcze przez chwilę rozważał ten pomysł i mu przeszło. Wciąż nie mógł sobie przypomnieć, co się wczoraj działo, ale teraz już wiedział, że trzeba to będzie powtórzyć. Kto, jak kto, ale on NIGDY nie rzygał. Jeśli coś do tego doprowadziło, w dodatku świeci w ciemności ,to musi być cholernie dobre. Zakonotował sobie w głowie ten wniosek, zarzucił odnalezioną po ciemku torbę na siebie i wymacał w końcu drzwi, nacisnął klamkę i silnie popchnął do przodu. Okazało się, że nie był to dobry pomysł– drzwi poleciały łącznie z zawiasami pociągając go za sobą. Muszę nad tym popracować– uznał i dla pewności jeszcze chwilę poleżał na drzwiach, które zaczęły niebezpiecznie lewitować. Chwilę mu zajęło zanim zdał sobie sprawę , że to nie drzwi , a jego głowa.
Chłopak wstał i otrzepał się z kurzu, w końcu mógł rozejrzeć się w sytuacji. Był dzień – zweryfikował wstępne założenie. Znajdował się wśród drzew. Dużej ich ilości szczerze mówiąc, chociaż w promieniu kilku metrów od niego rozciągała się pusta przestrzeń . Obejrzał się za siebie i zanotował , że to co go więziło było tylko starą, dziurawą szopą. Prawdopodobnie kiedyś była tutaj leśniczówka. Bardzo dawno temu sądząc po jej obecnym stanie. Nie jest źle– przyszło mu do głowy – Co prawda znajdował się na jakimś zadupiu, ale było ciepło , a w zasięgu wzroku nie widział żywego ducha. To , że nie było tutaj żadnego człowieka bardzo ucieszyło Janka, wiedział , że ludzie o poranku równają się kłopotom. /*Może i nie pamiętał wczorajszej nocy, ale tych łomotów i tłuczenia do drzwi, które zresztą zwykle koniec końców i tak ktoś wywarzał ( po co w takim razie pukają, skoro i tak zamierzają wywarzać). – nigdy nie zapomni.*/ Za często ostatnimi laty takie właśnie łomoty nakrywały go w sytuacjach , z których bynajmniej nie był z siebie dumny. Ciekawe, co powiedziały by cnotliwe siostrzyczki, które zwykle mu wtedy towarzyszyły. One zapewne także czuły pewien dyskomfort. Ale tym sobie Janko zwykle głowy nie zaprzątał – nie miał na to czasu – Musiał uciekać. Wrócił myślami do rzeczywistości i począł lustrować sytuację – Mogło być gorzej, mógł na przykład być uwięziony w lochu przez bogobojnych rycerzy w służbie sprawiedliwości, albo zaklęty w wieży przez czarnoksiężnika, ee , nie , to chyba raczej nie wchodziło w grę. Miał spodnie, torbę, chyba nikogo nie wychędożył (to źle) ,ale i jego nikt nie wychędożył (to dobrze). Jest remis, nie jest źle – podsumował .
Kobiety to kłopoty, tak zawsze mawiał ojciec , a staruszek wiedział co mówi. Mawiał też , że niedaleko pada jabłko od jabłoni, pod tym względem też się nie mylił. Janko wciąż zmagał się z legendą ojca, czuł , ze jeszcze mu daleko do Kurwi-Janka, jak nazywała starego pewna matrona rządząca przybytkiem o reputacji równie wątpliwej, co jej uroda. Całe dziesięć lat senior skrywał przed chłopakiem wiedzę o tym, jaką rolę tenże przybytek pełnił w mieście (z właściwym sobie wyczuciem nazywając go zawsze kurwidołkiem ) . Te mieszkanki przybytku,co starego znały ,a znały go wszystkie, nazywały go o wiele gorzej. Ten to dopiero miał przygody – rozmyślał chłopak– pewnie teraz, byłby ze mnie dumny. Dwadzieścia dwa lata na karku, studiuję, tworzę własną legendę, ciekawe co by rzekł, gdyby się dowiedział o siostrzyczkach z Wrocławia. Ech, pewnie, by mnie palnął po łbie i tyle by było – zakończył swoje dywagacje chłopak. Z ulgą zauważył, że coś tam pamięta, wkrótce pewnie przypomni sobie resztę.
Czas się ruszyć– doszedł do wniosku. W ramach przygotowań do dalszej podróży precyzyjnie oblał krzaki pokrzywy rosnące przy chałupie, w ramach porannej toalety przetarł przekrwione oczy, a w ramach zmiany odzieży podciągnął spodnie. Był gotów. Już miał się gotować do marszu, gdy jego uwagę przykuły początkowo ciche, teraz już całkiem głośne bliżej niezidentyfikowane odgłosy w chacie. Janko, w takich sytuacjach zdawał się na instynkt. Niestety, nim zdążył zbiec – było już za późno.
Jaaanko ! – Krzyknął przeciągle ktoś za jego plecami.
Znał ten głos. Zatrzymał się w połowie kroku, jego ręka dosięgała już pierwszego drzewa, noga także, lecz pozostałe kończyny zostały na polanie. Na jego twarzy jeszcze przez chwilę zastygł grymas determinacji – prawdziwie silna wola ucieczki na chociażby – koniec świata .Gdy mózg zarejestrował głos zza jego pleców twarz zmieniła koloryt, a usta rozstawiły się pod kątem, którego student Astrologii nigdy by się po nich nie spodziewał. Nie mógł zignorować tego głosu. Nikt nie ignoruje tego głosu. Chyba , że chce popełnić samobójstwo. Głos należał do olbrzyma, a te nie należą do szczególnie uprzejmych i nikt zresztą od nich uprzejmości nie oczekuje. Poza krasnoludami – skonstatował – Ale oni ogólnie lubią egzekwować swoje prawo do bycia uprzejmie traktowanym. Nie są wybredni , egzekwują je zarówno od ludzi , olbrzymów, smoków , dziewic, skrzatów leśnych, koni, psów, żab, stołów, krzeseł, okiennic, framug w drzwiach, właściwie egzekwują od wszystkiego , byle by się dało to rozłupać toporem. Pewnie przez ten kompleks wzrostu. Przynajmniej tak słyszał Janko, sam nigdy krasnoluda nie spotkał, za co codziennie dziękował bogom. Problem w tym, że Głos należał do olbrzyma, którego Janko znał, za co z kolei codziennie bogów przeklinał. Potężny przeciągły baryton wydobywał się z krtani jego starego kompana, Andrzeja, co do którego miał niejasne przeczucia. Chyba ostatnio się na sobie zawiedli. A przynajmniej na pewno on, Janko, co z przerażeniem sobie uświadomił, był przekonany, że ostatnio zawiódł czymś olbrzyma. Nie pamiętał dokładnie czym sprawił mu zawód, możliwe, że dlatego, gdyż stało się to niejeden raz. Uświadomiwszy sobie tą wiedzę resztką sił zatrzymał mocz w pęcherzu. Zawiodłem o jeden raz za dużo – przeszło mu przez myśl , jakby sobie coś przypominał – cholera, przecież, mogę to naprawić, co to znaczy , za dużo, dziesięć , dwadzieścia razy, wytłumaczę mu.
Niestety Andrzej umiał liczyć tylko pieniądze, w pozostałych sprawach podobnie, jak jego kompan – olbrzym ufał swojemu instynktowi. Instynkt wielkoluda liczył do jednego. Jeden cios, jedno cięcie, jedna głowa , mniej więcej tak to wyglądało. Czasem zmieniała się kolejność.
Przez chwilę obaj wpatrywali się w siebie, Cholera, a mówią , że pierwszy raz jest najlepszy – zdążyło przebiec niedoszłemu zbiegowi przez głowę – już wiem, dlaczego – bo jest ostatni . Sytuacja zrobiła się odrobinę napięta, Janko słusznie zdawał sobie sprawę , że pozycja w której zastygł zdradza sporo z jego planów. Uznał , że w jego interesie leży, by to zmienić.
– Jaanko , czyżbyś chciał mnie porzucić ? – łagodnie zawarczał Andrzej rozprostowując ramiona – Co Jaanko , gdzie się wybierasz ?
Zapytany szybko zmienił pozycję, odwrócił się błyskawicznie , nie było sensu uciekać, serce kołatało mu tak, że przez chwile myślał, że wyrwie się z jego piersi i bez niego zniknie w oddali. Złapał powietrze w płuca. Wciąć się w garść, oddychać – powtarzał sobie.
– Andrzej , co ty , człowieku, nigdy, ja, tylko tak, drzewa nazbierać szedłem, na ognisko, rozumiesz – zaryzykował jeden z co bardziej wyszukanych blefów.
– W dzień ? – Andrzej chyba nie dał się nabrać.
– W dzień, w dzień , a jak ci w nocy nazbieram, he ? Przecie ciemno jest w nocy , nic nie widać – Janko nie poddawał się, uznał, że jeśli ma zginąć, to przynajmniej będzie walczył do końca.
Olbrzym obrzucił go badawczym spojrzeniem, cisza, która nastąpiła zdawała się nie mieć końca. Janko zrobił potulną minę , rozłożył dłonie w wyjaśniającym geście. Mowa ciała – pomyślał– Trochę późno, ale lepiej późno nić wcale. Zaryzykował spojrzenie w wyłupiaste oczy. Olbrzym wyglądał na spokojnego. Albo też miał kaca.
– Zaczekaj jeszcze trochę, nie ma pośpiechu, prawda ? – powiedział– Zresztą nie wiem czy będziemy tu nocować, przecież z tej budy nic już prawie nie zostało , kto wywalił drzwi?
– Takie już były , jak się obudziłem – Janko odparł szybko i pewnie. Kłamał – nie jest źle – powoli odzyskiwał czucie w nogach, serce dalej łopotało, ale przynajmniej zaczął oddychać. Sam nie zauważał już nawet, kiedy kłamał, to go uspakajało, w kłamstwie mu było do twarzy, czuł się lepiej . Kultywował rodzinne tradycje . Wszyscy Zgierze kłamali, jak najęci , a najmłodszy członek rodu nie zamierzał odchodzić od tego zwyczaju.
– Aha – Andrzej wydawał się usatysfakcjonowany tą odpowiedzią, nie wnikał, czyli kac.
To natchnęło studenta pewnym optymizmem. Może jeszcze nie wszystko stracone – zdążył pomyśleć, nim osunął się bezwładnie na ziemię.
Pierwsze co poczuł to ból . Rozbłysk bólu , który rozpromienił całe jego ciało. Chwile leżał bez ruchu, próbując przypomnieć sobie co się stało. Na wszelki wypadek nie otwierał oczu , czuł, że jest obserwowany. Wolał nie sprawdzać od razu przez kogo . Leżał na czymś zimnym i twardym ,co śmierdziało jabłkami. Całe pomieszczenie było przesiąknięte tym smrodem, starych, zgniłych jabłek. Ktoś krzątał się obok niego , dwa kroki, jedna osoba, zaryzykował krótkie spojrzenie.
– Mógłbyś już przestać udawać , obrażasz moje wyczucie chwili i lata doświadczenia w operowaniu eterem.
Głos był spokojny i pozbawiony jakiegokolwiek akcentu. Janko znał ten głos. Otworzył oczy. Powoli podniósł się ze stołu, odrętwiałymi rękami wymacał ranę na głowie. Była zszyta.
– Nie wiedziałem , że przestawiłeś się na jabłka Karolu… – jak się tu znalazłem ?
Słowa skierował do szczupłego mężczyzny w lekarskim kitlu, który wpatrywał się w niego siedząc na krześle przy blacie stołu operacyjnego. Mam nadzieję, że tym razem nic mi nie wyciął – przypomniał sobie ostatnią wizytę w tym miejscu o której raczej chciał zapomnieć, a nie mógł. Znajdowali się w niewielkiej salce , w około roiło się od sprzętu szpitalnego, na pułkach wszystko było poukładane w porządku i lśniło czystością . Ściany były kuły oczy swoją bielą .
C.d..n.
„Chełm , (...). & (...) w około (...) & (...) na pułkach wszystko było poukładane (...) & Ściany były kuły oczy swoją bielą.
A tak w ogóle, to co to ma być?
Brzydkie błędy, fakt, na swoje usprawiedliwienie mam to , że nie czytałem tego, ani razu po napisaniu. Nie jestem pewien, co to ma być, pewnie jakieś kolejne stylistycznie niepoprawne, pełne rażących błędów, nie trzymające się kupy gówno. Co poradzić, taka karma.
To żadne usprawiedliwienie... A czemu nie czytasz? Nie chce Ci się? Nie chce Ci się dać z siebie wszystkiego, zeby było dobrze? Dziwna filozofia...
Zmień paszę. Tego, no, karmę, chciałem napisać...
Z każdego pomysłu można coś wykrzesać, jeśli się nad nim popracuje. Zacząć można bez namysłu, ale potem trzeba jednak zacząć myśleć... Również o tym, co pomyśleć może czytelnik.
Ee i tak do dupy będzie. Zresztą wolałbym pisać o czym innym.