
Z przymrużeniem oka.
Z przymrużeniem oka.
– Szach mat! – smok wyszczerzył zęby.
Byrtek westchnął. Przegrał właśnie trzecią partię z kolei, a głupio mu było przyznać, że pewniej czuł się z warcabami. Na trzy rozgrywki warcabowe wygrał jedną i jedną zremisował. Te dwie szczęśliwe partie przypadły na początek, potem Zygmunt grał już kompletem pionków.
Na polanę przed jaskinią wbiegł zziajany goniec.
– Mości smoku! Mości smoku! Wiadomości… Rycerze… – Oparł się o sosnę, by złapać oddech.
– Rycerze? Z jakiego kierunku? – spytał znudzonym głosem smok.
– Otóż to! Z kilku naraz. I jeszcze machinę przytachali.
Tutaj Zygmunt się nieco zaciekawił. Wyglądało na coś ambitniejszego niż ośmieszenie jednego czy dwóch aroganckich rycerzyków, co stało się już pewną rutyną.
– Po kolei – powiedział smok.
– Od północy, w gospodzie “Karduniasz” bawiło czterech łaskawych panów, co szeptali coś o bractwie. Od południa przy brodzie Bystrej przemykał się oddział łowców smoków. Od zachodu, w Kerszy, bawią jacyś wyrobnicy z tajemniczą maszyną “na monstra”, tak mówił jeden z nich w zamtuzie. A u księżnej…
Tutaj Zygmunt nieco się zaniepokoił. Zawsze bał się, że jego obecność w końcu przyniesie jakieś nieszczęście Amarysie, pani Krainy A-.
Goniec ciągnął dalej:
– U księżnej gości, bez zapowiedzi, ser Roquefort z przybocznymi. Podobno pod murami rozmawiali coś z jakimiś innymi zbrojnymi, którzy goszczą w grodzie.
Smok uśmiechnął się, szczerząc zęby.
– Byrtku, bądź łaskaw przynieść planszę “Pogromu Rycerzy”.
– Która to? – spytał niepewnie pomocnik smoka.
– Górna półka, ostatnio leżały na niej serdelki, które dziwnym trafem nie pojawiły się przy śniadaniu.
Byrtek zaczerwienił się i pognał czym szybciej do jaskini. Wrócił z ciężkim pudłem. Zygmunt rozstawił planszę, a na niej, w formacji klina, rycerzy, łowców smoków i mechaników. Naprzeciwko nich ustawił pocieszne, swojskie postacie – szwaczkę, karczmarza, nierządnicę, muzykanta, młynarza, owczarza, gospodarza, kilkoro młodziaków. Byrtek zerknął na planszę zdziwiony.
– Wybacz, Zygmuncie, różne cuda ja u ciebie widziałem, ale zachodzę w głowę, jak oni mogliby wygrać.
– Rycerze? Musimy brać pod uwagę każdą możliwość, choć oczywiście to mało prawdopodobne. Na pewno nie zamierzam im tego ułatwić.
Czterech rycerzy jechało stępem nieco rozmokłą, polną drogą. Za nimi, na znacznie lichszych koniach, jechali giermkowie.
– Te wszystkie maszyny i czary to metody na pewno ciekawe, ale mało eleganckie. Na żadnej damie nie zrobi to wrażenia, a do kronik przejdziemy niemalże jako kaci bestii, a nie jej honorowi pogromcy – zaczął Sir Mollusc.
Wjechali na most nad rzeczką.
– Poniechajcie tego pomysłu – odpowiedział Sir Eyster. – Smok, nie dość, że potężny, to sprytny, a i okoliczni mieszkańcy zdają się działać na jego…Aaaaa!
Rozległ się dźwięk trzaskającego drewna. Dwa przednie konie, obarczone jeźdźcami, runęły do wody. Powietrze wypełniły przekleństwa, rżenie, krzyki i szczękanie żelaza.
W zaroślach obok nich ktoś zagwizdał cztery razy. Z oddali słychać było krzyk: “a nie miało być trzy razy?”. Na to z zarośli ktoś wrzasnął, “Rycerze wyfurdani!”. Ten sam haniebny okrzyk rozległ się jeszcze kilka razy, za każdym razem coraz dalej, niczym echo.
Giermkowie i pozostali rycerze wyciągnęli swoich kompanów. Niestety lewa noga Sir Shrumpa dawała objawy złamania, stąd rycerz musiał ze smutkiem pożegnać swoich towarzyszy, bolejąc nas stratą okazji, by przejść do opowieści i annałów.
Zygmunt czesał owcę, gdy dobiegł do niego goniec z pomyślnymi wieściami. Smok podszedł do planszy i przesunął pionki. Młynarz bił rycerza.
Wczesnym rankiem łowcy smoków zeszli z traktu prowadzącego do zamku księżnej i weszli na mokradła. Prowadziły ich strzałki z patyków, zostawione przez zwiadowcę.
– Mistrzu – zaczął nieśmiało Zenon, nowicjusz zakonu – czy pokonałeś kiedyś smoka?
– Smoka nie – powiedział Mistrz Zygobert, podkręcając wąsa. – Ale różne stwory, na ten przykład wstańca i ropuchona.
Wstaniec nie zrobił wrażenia na Zenonie, bo stwory te były głośne, powolne i niezdarne, przeważnie też nie wadził żywym poza straszeniem ich. Ropuchon za to…
Wyszli na częściowo zalaną groblę pośród bagien. Naprędce zbudowany drogowskaz wskazywał drogę, omijającą zabudowania i trakty kupieckie.
– A można spytać, mistrzu, jak Ropuchona pogromiliście? Toż to potężny stwór, trucizny ponoć straszne.
– Wzięliśmy go sposobem. Zatruliśmy siarką i driakwią staw, z którego wychodził.
– I truchło widziano?
– Po prawdzie… – tu mistrz nieco się zmieszał. – To nie widziano. Ale straszliwe kumkanie ustało.
Zenon zastanowił się chwilę.
– A wcześniej, przed zatruciem stawu, ktoś go widział?
Tu mistrz się zniecierpliwił.
– Patrzcie, wszyscy nowicjusze tacy dociekliwi? Mówili wszyscy ze wsi, że w stawie widziano jakiegoś zwierza, co przy dźwięku rechotania żab wychodził z wody. Co innego to mogło być, jak nie straszliwy ropuchon?!
Po godzinie marszu wyszli na częściowo zalaną groblę pośród bagien, tę samą, którą już widzieli. Naprędce zbudowany drogowskaz wskazywał drogę, omijającą zabudowania i trakty kupieckie. Tym razem drogę przeciwną. Mistrz zaklął pod nosem. W oddali zobaczył drobną postać, uciekającą między drzewami.
Smok uśmiechnął się i sięgnął do planszy. Dziewczynka zbijała łowcę smoków.
Zbrojni zajęli największą salę zajazdu. Setnik Vercors zabronił im wychodzić dalej niż do wychodka, stąd od kilku godzin rozglądali się po sobie, wyczekując sygnału. W rogu pokoju trwała partia kart, jeden z żołnierzy polerował miecz, inny się modlił.
– Ależ bym zjadł – poskarżył się dziesiętnik Auvergne.
– Prawda – zawtórował jeden z żołnierzy. – Na ten przykład kura z warką! Nic tak nie krzepi przed walką.
– Walka to może będzie na kasztelu. My co najwyżej baby będziemy przy bramie straszyć – rzucił rozeźlony setnik.
– Rycerzykom zawsze piękne czyny, a nam robota głupiego. Żeby tak kiełbasy… – zajęczał inny z żołdaków.
– Dość tego jęczenia! – krzyknął setnik. Po chwili zmiarkował się: – Ale i ja bym coś przekąsił. Szeregowy Dorblu, po kiełbasę, tylko nie zwracać na siebie uwagi. – To mówiąc, rzucił mu mieszek z monetami.
Szeregowy złapał pieniądze i ruszył do drzwi.
– Oknem! – warknął setnik.
Szeregowiec spuścił się po gałęzi na podwórze. Wypatrzył tam młodego chłopaka, nieco spłoszonego. Przywołał go gestem.
– Młodzik, do mnie!
Dał mu część pieniędzy, prosząc o kiełbasę i warkę. Czekał na niego ćwierć godziny, aż tamten wrócił z łupami. Za swój wysiłek chłopiec dostał kilka miedziaków. Szeregowy powąchał pęto kiełbasy.
– Pysznie pachnie, ziołowa jakaś – mruknął pod nosem.
Wspiął się po gałęzi. Po chwili cały oddział zajadał i opijał się na wzmożenie sił bojowych. Odezwało się kilka beknięć i pochwał smacznej strawy. Po dłuższej chwili jeden z żołnierzy poskarżył się na nagłe i straszliwe wzdęcie. Patrząc po oczach kompanów zrozumiał, że oni także doświadczyli tej przypadłości.
Smok uśmiechnął się i sięgnął do planszy. Chłopiec zbijał żołnierza.
– Co za niesamowita machina! – wykrzyknęła Olena, zwana na potrzeby zawodowe Roksaną.
Bakałarz Stampot z cechu mechaników uśmiechnął się. Nie wiedział czemu, ale ten komplement mile go połechtał.
– A ten przycisk od czego? – zapytała zalotnym głosem dziewczyna.
– Ten wyłącza i włącza ponownie, jak urządzenie celujące się zatnie – powiedział fachowym głosem.
Machina była wielka jak powóz. W jej zabudowanym środku leżał potężny bełt, z żelaznym, opatrzonym kolcami grotem.
– Och – powiedziała, niby jęcząc. – Lubię, gdy mężczyzna trafia prosto do celu.
Położyła mu rękę na klatce piersiowej. Wynalazca wpatrywał się w nią jak oniemiały i kompletnie umknął mu szybki ruch stopy z wysokim butem, który ugodził w przekładnie. Roksana przesunęła rękę w dół, na co mechanik dostał nagłego spazmu, wydał z siebie coś pomiędzy jękiem a charczeniem, po czym popatrzył się na kobietę, zawstydzony.
– Na zdrowie, panie wynalazco – powiedziała Roksana, przyjmując nagle chłodny ton. – Przypominam, że zapłacone mam za jeden raz.
Smok uśmiechnął się i sięgnął do planszy. Nierządnica zbijała mechanika.
Sir Roquefort chodził w te i wewte po sali. Jego kompani patrzyli na niego niespokojnie. Wszyscy mieli na sobie zbroje i miecze w rękach. W końcu usłyszeli pukanie do drzwi. Rycerz podskoczył i otworzył, wpuszczając kilkunastu kolejnych szlachetnych. Nowo przybyły Sir Rochebaron zasalutował.
– Wszystko gotowe?
– Z dworskich rycerzy zostało dziś może sześciu. Kapitan gwardii przekupiony.
– A ludzie setnika Vercors?
– Nie mieliśmy żadnej wiadomości.
– Przeklęty pijak! Nic to, czas na nas.
Wyszli, tupiąc podkutymi butami i szczękając żelazem. Pojedyncze pochodnie dawały słabe światła w pustych korytarzach. Z pokojów słychać było krzątanie obudzonych dworzan. Zza jednych drzwi wyjrzała kobieta i, widząc zbrojny oddział, krzyknęła, ryglując drzwi. Rycerze przyspieszyli kroku. Doszli do drzwi sypialni księżnej, które także okazały się być zaryglowane. Po chwili zawahania jeden z rycerzy wyważył je barkiem.
W środku spotkali nie jedną, ale cały tłum młodych kobiet w szlafmycach, z długimi, złotymi włosami, upudrowanych zupełnie jak księżna, kiedy podejmowała ich za dnia przy obiedzie. Kobiety patrzyły na nich ze zmieszaniem i przerażeniem.
Sir Roquefort popatrzył się, zbity z pantałyku, na sir Rochebarona.
– Co teraz?
Usłyszeli podkute buty na korytarzu. Ktoś szybko biegł w ich kierunku. Rozległ się krzyk: – Panowie bracia, cała ciżba ludzi do nas idzie!
Smok uśmiechnął się i sięgnął do planszy. Młódka zbijała rycerza.
– Pierwsza partia należy do smoka, nie przeczę – zaczął Sir Mollusc. – Ale nie traćmy ducha, panowie bracia. Poza aresztowanymi w zamku nie ponieśliśmy trwałych strat. A jesteśmy teraz bardziej baczni na fortele bestii. Że jej nie doceniliśmy, to przyznaję bez ogródek, bijąc się w pierś.
– Za przeproszeniem, ale partii – czego? – spytał nieco skonfundowany Sir Crabb.
– Smok jest sprytny, ale my też potrafimy grać w jego grę – powiedział Sir Mollusc, wyciągając planszę na stół. Ustawił na niej pionki.
Jeden z giermków szepnął: – O, warcaby, grałem w to jako dziecko.
– Smok wie, że poznaliśmy się na jego chytrości i zapewne oczekuje, że odpowiemy tym samym, czyli przemyślnym, niehonorowym fortelem – perorował rycerz.
Zrobił pauzę, uśmiechnął się.
– Ale my go zaskoczymy! – powiedział waląc pięścią w karczmiany stół. – Wybierzemy najprostszy kurs działania, otwarcie i bez ceregieli! Tego się smok nie spodziewa!
Jego wywód przerwało rżenie koni i tętent kopyt. Jeden z rycerzy skinął na giermka, ten rzucił się do drzwi karczmy. Już na dworze odprowadził wzrokiem rycerskie rumaki.
Smok uśmiechnął się i sięgnął do planszy. Koniokrad zbijał rycerza.
– Nie spodziewam się po nich niczego wyrafinowanego – powiedział Zygmunt zblazowanym głosem. – Na pewno wybiorą najprostszy kurs działania, otwarcie i bez namysłu.
Odsunął planszę i sięgnął po pergamin i pióro.
– Mości smoku… – zaczął Byrtek.
– Po imieniu! – żachnął się Zygmunt sponad zapisywanej kartki.
– Co tam tak piszesz?
– To studium duszy rycerza. O, poradzisz mi z tytułem? Lepiej pasuje “Święta naiwność” czy “Niewczesne zadęcie”?
Orszak rycerski maszerował za Sir Molluskiem, jadącym na znarowionej szkapie, gdy dopadł ich goniec z opieczętowanym listem.
– Waszmoście pozwolą… Sir Eysterze, pilna wiadomość.
Rycerz przejął list, odpieczętował i zaczął czytać. Poczerwieniał i rzucił przez ściśnięte usta: – Lafiryndy! Już ja im pokażę!
Bez słowa wskoczył na konia, spiął wodze i pogalopował w przeciwnym kierunku.
Smok uśmiechnął się. Kolejny rycerz znikał z planszy.
– Pamiętaj, że trzeba fałszerzowi sowicie zapłacić za tak trudną pieczęć – powiedział do Byrtka.
Ponury orszak, w towarzystwie mechaników z machiną i łowców smoków, wkroczył na polanę, na której powitał ich przedziwny widok. Przed jaskinią smoka rozstawiono trybunę, na której siedziała księżna, kilku rycerzy i zbrojnych, a także spora grupa pospólstwa. Obok trybuny stały kolorowe namioty. A przed tłumem trwał pojedynek. Trefniś z kabaczkiem, dosiadający innego trefnisia przebranego za rumaka, szarżował właśnie na taką samą parę, uzbrojoną jednak w dorodnego ogórka. Po chwili walczący tłukli się nawzajem po głowach, wzbudzając rechot publiczności, w tym samego smoka.
Sir Eyster zdjął hełm, rzucił nim z całej siły pod stopy, zaklął szpetnie, dodał coś o honorze i zawrócił konia. Byrtek, siedzący za krzakiem nieopodal, pospiesznie zrzucił jednego z rycerzy z planszy.
Sir Crabb szepnął do swoich przybocznych: – Szykować czary i machinę, my wyjedziemy na smoka! Innej szansy nie będzie.
Mistrz Zyndram skinął na Zenona, który zdjął juki z pleców i otworzył je. W środku leżały szyszki, kasztany, patyki i żołędzie. Starszy z łowców poczerwieniał, a młodszy zbladł.
Rycerz zaklął, kazał rozstawić machinę za linią krzewów, po czym razem z Sir Molluskiem wyjechał na polanę. Śmiechy ucichły, wszyscy zwrócili się ku nowo przybyłym. Smok podniósł się i od niechcenia poczłapał do rycerzy.
Rozległ się potężny szczęk i zębaty grot przeleciał o pół łokcia od szyi smoka, lądując obok pasącej się u skraju polany owcy. Ta zabeczała, nieco spłoszona.
– Od razu widać, kto oszczędzał na testach, mości panowie rycerze – powiedział rozbawiony smok.
Ćwierć godziny później Sir Crabb i Sir Mollusc stali w szrankach naprzeciw siebie, dzierżąc odpowiednio cukinię i rzodkiew. Byrtek dał sygnał do walki, w dłoni dzierżąc hipoteki na posiadłości rycerzy. Zwycięzca miał dostać od Zygmunta w podarku upust o połowę.
Świetne. Misiowi brzuszek się trzęsie ze śmiechu. Sprytna bestia z Zygmunta i w szachy grać umie, i o interesach nigdy nie zapomina. Wcale miś się nie dziwi, że księżniczka lubi Zygmunta. Sam też należy do jego fanów.
Jak zwykle rewelacyjne. Idea planowania działań na planszy jest bardzo zacna. Z tego da się nawet komiks zrobić (niekoniecznie dla dzieci).
Przyczepię się troszeczkę :-)
Salutowanie w okolicznościach rycerskich najprawdopodobniej nie istniało. Istnieje (żołdacka) legenda o unoszeniu zasłony, żeby pokazać twarz w geście: “nie boję się ciebie i ty się mnie nie bój”.
Raczej unoszono nakrycie głowy, co w niektórych armiach zostało do 1868. Pierwszy regulamin o salutowaniu jakie znamy to Austria 1790. Było napisane, że zamiast unoszenia czapki.
U księżnej gości, bez zapowiedzi, ser Roquefort z przybocznymi.
Rozumiem, że ser zamiast Sir jest nie przypadkiem w dialogu?
Dowcip rozumiem, chodzi o zapis.
Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny
Świetne. Misiowi brzuszek się trzęsie ze śmiechu.
Balsam na moje uszy (czy jakoś tak)!
Jak zwykle rewelacyjne. Idea planowania działań na planszy jest bardzo zacna. Z tego da się nawet komiks zrobić (niekoniecznie dla dzieci).
Też mi komiks chodzi po głowie :) Dzięki!
Poprawię te punkty, ciekawe, dzięki!
facebook.com/tadzisiejszamlodziez
Zygmunt wspaniały jest, a każda kolejna odsłona zyskuje na złożoności i ilości smaczków. Mniam!
To jest nepotyzm, ale też i prawda :)
„Jak mogła się zamknąć z tym draństwem, a teraz nie chce się otworzyć?! Kto to w ogóle kupił?! Czy ktoś tego używa?!”
Nepotyzm – zły, ale cóż począć :-D
Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny
Hej, hej,
mam wrażenie, że bardzo dużo się dzieje w obrębie niewielkiej ilości znaków. Zastanowiłbym się czy nie dodać kilkudziesięciu tysięcy, albo zrezygnować z niektórych postaci (ekip).
Radek, wg mnie, słusznie przywołuje tutaj komiks – bo w takiej formie taka skondensowana historia pewnie lepiej by się sprawdziła, w literaturze dobrze jest dać więcej szczegółów, żeby czytelnik mógł zobaczyć, powąchać świat przedstawiony i związać się z jego bohaterami i antybohaterami.
Dodatkowo nie ma w historii żadnego zaskoczenia czy też twistu, smok absolutnie panuje nad wydarzeniami, co jest zabawne, ale też nieco nudne. IMHO fajnie byłoby stworzyć choć pozory zagrożenia dla Zygmunta, dobrą inspiracją mogą tutaj być przygody Asterixa i Obeliksa, którzy mimo, że byli dużo silniejsi od swoich przeciwników, musieli przezwyciężać różnorakie przeszkody .
A może jeszcze inaczej – kolejną inspiracją może być film Vabank, w tym przypadku ciekawość czytelnika przykuwają nie tylko konflikty i przeszkody na drodze głównych bohaterów, a same szczegóły fortelu, przeciwnik Kwinto, Kramer zostaje uwikłany w przestepstwo, którego nie popełnił i wręcz ośmieszony.
Całość sympatyczna, podoba mi się, więc z czystym sumieniem daję klika. Smok w tej akurat odsłonie przypomina mi nieco Robin Hooda, który wygrywa walkę zanim jeszcze się ona zaczęła i ma wsparcie lokalnej społeczności.
Pozdrawiam!
Che mi sento di morir
Fajne :)
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
mam wrażenie, że bardzo dużo się dzieje w obrębie niewielkiej ilości znaków. Zastanowiłbym się czy nie dodać kilkudziesięciu tysięcy, albo zrezygnować z niektórych postaci (ekip).
Pewnie tak :)
Radek, wg mnie, słusznie przywołuje tutaj komiks – bo w takiej formie taka skondensowana historia pewnie lepiej by się sprawdziła, w literaturze dobrze jest dać więcej szczegółów, żeby czytelnik mógł zobaczyć, powąchać świat przedstawiony i związać się z jego bohaterami i antybohaterami.
Do przemyślenia, może wrócę za miesiąc-dwa i poprawię…
Dodatkowo nie ma w historii żadnego zaskoczenia czy też twistu, smok absolutnie panuje nad wydarzeniami, co jest zabawne, ale też nieco nudne. IMHO fajnie byłoby stworzyć choć pozory zagrożenia dla Zygmunta, dobrą inspiracją mogą tutaj być przygody Asterixa i Obeliksa, którzy mimo, że byli dużo silniejsi od swoich przeciwników, musieli przezwyciężać różnorakie przeszkody .
To też dobry pomsysł :) Dzięki za przeczytanie!
Fajne :)
Dzięki!
facebook.com/tadzisiejszamlodziez
Cześć!
Sympatyczna historia. Podobał mi się pomysł na grę, ale mam wrażenie, że było tego już trochę za dużo, bo dość szybko mechanizm jest już oczywisty i czytanie opisów kolejnych potyczek, które wiadomo jak się skończą niezbyt trzyma w napięciu. Zakończenie zabawne, ale nie był to zaskakujący zwrot akcji. Mam nieco sugestii technicznych.
– Szach mat! – S
smok wyszczerzył zęby.
Przegrał właśnie trzecią partię z kolei, a głupio mu było przyznać, że pewniej czuł się z warcabami.
Raczej “w warcabach”.
Na trzy rozgrywki warcabowe wygrał jedną i jedną zremisował. Te dwie szczęśliwe partie przypadły na początek, potem Zygmunt grał już kompletem pionków.
Trochę to zagmatwane. Myślę, że z określenia “warcabowe” jest tu zbędne. I czy drugie zdanie oznacza, że Zygmunt nie stracił żadnego pionka? Jak bym o tym nie myślała, to taka opcja wydaje mi się niemożliwa.
Od południa przy brodzie Bystrej przemykał
sięoddział łowców smoków.
Byrtek zaczerwienił się i pognał czym szybciej do jaskini.
Tu się zawiesiłam, bo spotkałam się jedynie z wyrażeniem “czym prędzej” i taką też formę można znaleźć w słoniku ortograficznym PWN.
Czterech rycerzy jechało stępem nieco rozmokłą
,polną drogą.
Z tego przecinka bym zrezygnowała, bo przymiotniki nie są równoważne.
Wstaniec nie zrobił wrażenia na Zenonie, bo stwory te były głośne, powolne i niezdarne, przeważnie też nie wadził żywym poza straszeniem ich.
wadziły
Naprędce zbudowany drogowskaz wskazywał drogę
,omijającą zabudowania i trakty kupieckie.
Takie lekkie powtórzenie i przecinek zbędny.
– A można spytać, mistrzu, jak Ropuchona pogromiliście?
Raczej małą literą.
– Po prawdzie… –
tumistrz nieco się zmieszał.–Tto nie widziano.
Setnik Vercors zabronił im wychodzić dalej niż do wychodka, stąd od kilku godzin rozglądali się po sobie, wyczekując sygnału.
Trochę niezgrabne.
– Ależ bym zjadł – poskarżył się dziesiętnik Auvergne.
Ale co by chciał zjeść?
– Za przeproszeniem, ale partii – czego? – spytał nieco skonfundowany Sir Crabb.
Ten myślnik jest tu mylący i właściwie zbędny.
– Ale my go zaskoczymy! – powiedział[+,] waląc pięścią w karczmiany stół.
Wybierzemy najprostszy kurs działania, otwarcie i bez ceregieli!
Może lepiej “sposób”.
Sir Crabb szepnął do swoich przybocznych: [+akapit]– Szykować czary i machinę, my wyjedziemy na smoka! Innej szansy nie będzie.
Ta zabeczała
,nieco spłoszona.
– Co tam tak piszesz?
– To studium duszy rycerza. O, poradzisz mi z tytułem? Lepiej pasuje “Święta naiwność” czy “Niewczesne zadęcie”?
A to fajne, uśmiechnęłam się :)
Sympatyczna historia. Podobał mi się pomysł na grę, ale mam wrażenie, że było tego już trochę za dużo, bo dość szybko mechanizm jest już oczywisty i czytanie opisów kolejnych potyczek, które wiadomo jak się skończą niezbyt trzyma w napięciu.
Dzięki, cieszę się, że się podobało, przewidywalność to słabość tego opka, zamierzam do niego wrócić.
Dziękuję za komentarz i za łapankę, uzupełnię przez weekend, jak życie pozwoli :)
A to fajne, uśmiechnęłam się :)
I o to chodziło!
facebook.com/tadzisiejszamlodziez
No, jak Zygmunt ciągle trenuje, to jest dobry w te gierki…
Niby przewidywalne, ale przynajmniej różne brygady zostały załatwione na różne sposoby.
Sympatyczny tekst, fajne nazwiska rycerzy.
Babska logika rządzi!