
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Do gospody wszedł Robert. Wszedł inaczej niż zwykle. Roztaczał wokół siebie aurę smutku i przygnębienia.
– Cześć Robert! – krzyknął karczmarz. Mężczyzna obejrzał się tylko, i przywitał niemrawo. Usiadł do stolika i poprosił szklankę soku.
Karczmarz przywołał do siebie gestem posłańca.
– Co z nim? – wskazał gestem Roberta.
– Zbytnio nie wiem – zaczął Posłaniec. – Podobno wyrzucili go z pracy. Z portu znaczy się.
– Słuchaj no, pojedziesz konno do przystani, i dowiesz się wszystkiego, dobra?
– Mogę spróbować, a nie łatwiej będzie się go zapytać? A w ogóle to co on cię tak interesuje?
– Zapomniałeś że to mój przyszły zięć – zdenerwował się gospodarz. – Idź lepiej do tego portu i dowiedz się co i jak.
Posłaniec już nic nie mówił, tylko wyszedł z karczmy. Karczmarz poszedł do Roberta, i zapytał się, zabierając pustą szklankę:
– Może coś mocniejszego?
– Chętnie – powiedział Robert, oprócz smutku okazując również przerażenie. – Usiądź na chwilę, jeśli możesz.
Karczmarz usiadł, po czym zapytał Roberta:
– Znowu masz jakieś problemy magiczne? Przecież nosisz ten amulet.
– Chodzi o to, że dzisiaj wpadł mi do morza.
W całej gospodzie zapadła martwa cisza. Po kilku minutach gospodarz zaczął krzyczeć do wszystkich ludzi w karczmie:
– Zawiadomcie straż, burmistrza, czarodziei i w ogóle zwołajcie tutaj wszystkich. I niech nikt nie zbliża się do portu! – krzyczał spanikowany.
– W porcie nikogo nie ma – zaczął Robert. – Był już pierwszy atak. Na szczęście wszyscy przeżyli, i już tu idą. Czarodzieje muszą otoczyć barierą karczmę.
– A dlaczego akurat karczmę? – spytał gospodarz.
– Bo to największy budynek w mieście, a poza tym już teraz prawie wszyscy mieszkańcy tutaj są.
Gdzieś w okolicach portu rozległ się huk.
– Już się… yp!… Chyba… yp!… Zaczęło! – skomentował pewien nietrzeźwy osobnik. Inni tylko pokiwali głowami.
***
Posłaniec jechał powoli do portu. Po drodze zapalił fajkę, zawsze się przy niej uspokajał. Droga prowadziła przez dość gęsty las, jeździec więc postanowił choć raz jechać wolniej, i rozkoszować się zapachem fajki, i lasu. Koniowi jednak udzielała się chęć pędu i co jakiś czas na złość przyspieszał.
Droga z portu do karczmy była bardzo długa, lecz z uwagi na to że w miasteczku jest tylko jedna karczma, każdy kto chciał się napić i zakosztować "kultury" codziennie przechodził tę trasę. I to właśnie dziwiło posłańca, bo jeszcze nie minął żadnego mieszkańca, lub choćby pijaka. Wyjął z ust fajkę, zgasił ją, i włożył do kieszeni.
Lecz on i koń doczekali się towarzystwa. Nagle zza drzew wyskoczył pędzący powóz konny. Koń podskoczył, zwalając z siebie jeźdźca. Pędzący powóz wjechał na leżącego Posłańca, tworząc dosyć nieprzyjemny obraz. Na pojeździe było około piątki przerażonych ludzi, w tym woźnica. Powóz nawet nie zatrzymał się tylko popędził dalej, w kierunku wioski. Posłaniec powoli wstał i otrzepał się z kurzu.
– Psia mać! Zaraza by to wszystko! Co się tu do diabła dzieje?!
Jak w odpowiedzi zza drzew wyskoczyła zgraja utopców, które okrążyły Posłańca i konia. Małe, śmierdzące, zielone stworzenia patrzyły małymi, ruchliwymi oczkami na swoją ofiarę. Była ich trójka, wszystkie prawie takie same. Różniły się tylko rozłożeniem brudu na ciele. Nagle jeden z nich wyciągnął swą płetwiastą rękę w kierunku Posłańca. Ten szybko odsunął się w kierunku konia.
– Łoł, łoł, łoł! Spokojnie… ehm… koledzy. Jesteście głodni? Mam tu konia. Dużego konia.
Żadnej reakcji. Posłaniec powoli rozumiał o co w tym wszystkim chodzi. Szkoda że zrozumiał to tak późno. Próbował niezauważenie chwycić kordelas u swojego pasa, lecz nagle obrzydliwa dłoń utopca wyrwała mu go razem z pasem.
– Hrrrr! Luuuuodź na kooouń. – odezwał się swym wodnym głosem najbardziej śmierdzący z utopców. Co gorsza, ciągle wypuszczał gazy, i nie było w tym ich zapachu nic przyjemnego.
Posłaniec wsiadł na konia. Mimo nikczemnego wzrostu, utopce były cholernie niebezpieczne, szczególnie dla mężczyzn. Miały bowiem zwyczaj odgryzania niektórych części ciała.
– Zwlązlać glo! – krzyknął inny utopiec, chyba najmniejszy.
Związany już Posłaniec został wepchnięty na konia. Ku jego zdziwieniu, nagle poczuł że utopce w trójkę podnoszą konia i jego. Na sam koniec dostał swoim kordelasem w głowę. Zaczęli go nieść w stronę portu.
***
– Hej ludzie otwórzcie! – krzyczał jakiś biedak przed drzwiami karczmy.
– Może go wpuścimy? – zapytał jeden z ludzi w wyraźnie przepełnionej karczmie, który stał przy wejściu.
– Nie ma co ryzykować – powiedział karczmarz. – A nuż to jakiś szpieg, albo chory? Poza tym to już nie ma miejsca.
Karczmarz miał niestety rację, bo naprawdę, nie wiadomo jakby się starali, i tak nikt więcej by się do karczmy nie wcisnął. Ludzie już i tak ledwo oddychali, tak było ciasno.
Utopce już od kilku wieków zamieszkiwały okolicę portową. Choć nie tyle zamieszkiwały, co spały. Obudzić je mogła tylko magia połączona z wodą. A do tego zalicza się każde zaklęcie rzucone na wodę, w tym także wrzucony do wody amulet. Tak więc utopce, martwi mieszkańcy morza, właśnie się obudziły. Tyle że jak na martwych, to coś strasznie żywi są.
***
Port był zwykle dość zaludnionym miejscem, w którym spotykali się mieszkańcy. Dzisiaj było inaczej. Puste sieci rybackie wisiały na wpół wyciągnięte z wody. W środku ryb już oczywiście nie było, utopce zdążyły się zadomowić.
Posłaniec nie był zupełnie świadomy tego, co się wokół niego dzieje. Jeszcze nigdy nie widział bestii tak wodnych, jak i lądowych.
Został razem z koniem zaniesiony nad klif. Utopce postawiły go na ziemi i zrzuciły z konia. Jeden z nich zeskoczył z klifu.
Posłaniec, leżąc na ziemi, szybko zaczął się zastanawiać, jak uciec. Przypomniał sobie o fajce. Utopce nagle zaczęły dziwnie się zachowywać. Śmierdzący nagle wydał z siebie straszny ryk i smród. Tyle że ten ryk i smród pochodziły z dolnej części pleców.
– Hle hle gluruuup! – odezwał się drugi. – Tlo nic! – powiedział, po czym popuścił jeszcze większą ilość "zapachu".
Więzień bardzo powoli sięgał ręka do kieszeni. W końcu poczuł ręką kształt pudełka zapałek, których zawsze używał do zapalania fajki. Niepostrzeżenie wyjął jedną z pudełka. Utopce, na chwilę odwróciły się do nie go tyłem. To mu wystarczyło.
Błyskawicznie zapalił zapałkę, podpalił całe pudełko, i rzucił nią w kierunku napastników. W tym samym momencie utopce postanowiły dać upust sile, i obydwa wypuściły swe gazy. Błysk i krzyk utopców. Trawa wokół nich zaczęła płonąć. Posłaniec przeskoczył miejsce gdzie płomienie były najmniejsze, i zaczął pędzić w kierunku miasta. Obejrzał się i zobaczył dwa ryczące utopce, do których powoli docierał ogień. Były to stworzenia morskie, więc bały się ognia jak najgorszej zarazy.
Uciekinier rozejrzał się, i zobaczył drogę prowadzącą w głąb lasu. Nie miał wyboru, musiał nią pójść. Biegł przez moment. Strach dodaje prędkości, lecz niestety tylko na chwilę. Musiał przystanąć na chwilę, aby odetchnąć. Wtedy dopiero spostrzegł to co go otacza. Nie, nie było problemu ze znalezieniem drogi. Wokół niego wszystko płonęło. Widział wszędzie czerwoną poświatę. To koniec, pomyślał. Gdzie się teraz udam? Nawet jeśli się stąd wydostanę, to dokąd pójdę? Nigdy by się nie spodziewał, że w tak smutnej chwili, kiedy zbliża się do nie go ogień który sam rozpalił, poczuje ironię. Bo zawsze wszyscy w wiosce tak bali się wody i utopców. A co go właśnie zabija? Ogień. Wokół mnie już tylko chaos, pomyślał.
– Nie! – krzyknął i zaczął biec przed siebie, byle uciec od ognia. Lecz im dalej był od ognia, tym bliżej, bo płomień go otoczył. Niby piękna figura – koło? Dało ludziom wozy, i mechanizmy. Ale w tym momencie dla niego to przekleństwo.
Posłaniec zdał sobie sprawę że za dużo się zastanawia. Wstał, otrzepał się i spostrzegł że ogień zaczął się oddalać. Przetarł oczy. Nie oddalać tylko gasnąć. Jak na jego szczęście, to ogień gasiły utopce. Zerwał się. To mogło być możliwe, teraz tylko utopcom zależy na ratowaniu innych, aby potem mogły ich zjeść. Jeśli chodzi o ludzi, to teraz każdy ratuje sam siebie nie zważając na to że las płonie.
Posłaniec wstał, i zaczął po cichu szukać kryjówki. Nagle ziemia pod nim się zarwała, i wpadł do wielkiego leju, który kiedyś wyrzeźbiła sobie woda. Czyli kryjówka sama go znalazła. Cały w piasku, wstał i otrzepał się. Zobaczył że lej jest zbyt głęboki, aby z niego wyjść, ale odpowiedni do schowania się.
Ku jego zdziwieniu, nagle w kącie wśród piasku coś się poruszyło i zakaszlało. Była to kobieta. Wstała i otrzepała się. Odgarnęła delikatnie włosy do tyłu, i wtedy go zobaczyła.
Stali przez chwilę i wpatrywali się w siebie. Uważnie patrzeli na każdy szczegół. Choć tych zbytnio nie było, przez bród, który zalegał na spoconych ciałach.
Była dosyć ładna. Twarz miała bladą i pełną okaleczeń, ale spod tego wszystkiego patrzały na Posłańca piękne, zielone oczy. Posklejane, długie i ciemne włosy, opadały bezwiednie na wąskie ramiona. Miała na sobie podartą nocną koszulę i, o dziwo, pas zapięty na biodrach, u którego wisiał tępy sztylet i coś przypominającego linę.
– Eeeee… Witam – Posłaniec odezwał się pierwszy. – Co tu robisz? – zdał sobie sprawe jak głupie pytanie zadał. Uśmiechnęła się, ukazując nieco większy niż zwykle kieł.
– Zgadnij?
Przez chwilę patrzał się na nią. Miała w sobie coś takiego, że albo się ją kochało, albo nienawidziło. Nie było stanów pośrednich.
– Wybacz mi to pytanie. Tyle się dzisiaj dzieje, że nie panuje nad sobą…
– Widać, do tej pory nie powiedziałeś nic konkretnego.
– Przepraszam – odwrócił wzrok. – Wpadłem tutaj uciekając przed grupą utopców. Chociaż właściwie to uciekając przed ogniem, które one chyba gasiły – Posłaniec usiadł na ziemi, i złapał się za głowę. Siedział tak przez moment, w milczeniu – Wszystko mi się plącze. Niby spełniam swoje marzenie, ale przez to dzisiaj prawie dwa razy bym zginął. Zawsze marzyłem o tym aby zostać posłańcem…
– Opowiedz – powiedziała, uśmiechając się dziwnie i błyszcząc kłami.
***
– Nigdy nie wyrwiesz się z tej dziury – mówił mi zawsze mój ojciec. Ale puszczałem to mimo uszu, i zawsze marzyłem o tym, aby podróżować i przeżywać przygody. Wiem że to dosyć dziecinne, ale tak chciałem żyć.
Do czasu aż skończyłem szesnaście lat, nie mogłem nawet śnić o wyrwaniu się z mojej wioski, i zostaniu posłańcem, który przemierzałby na koniu dalekie miejsca i walczył z przeciwnościami. No i kiedy skończyłem to szesnaście lat, do wioski przyjechał pewien wysłannik króla, poszukujący chętnych do pracy posłańca. Potrzebowali go od zaraz, więc nie musiałem mieć żadnych kwalifikacji. Ku mojemu zdziwieniu, dostałem pozwolenie rodziców. Problem w tym że chętnych było za dużo, a było tylko jedno wolne miejsce. Ale nie chciałem pozwolić aby ktoś inny zajął moje miejsce, moja szanse na przygodę. Jedynym rozwiązaniem była walka. Pokonałem wszystkich w… no dobra, nieuczciwej walce, bo skorzystałem z pomocy pewnej zielarki. Dała mi wywar, który wzmocnił siłę moich mięśni. Co prawda wzmocnił, ale potem powodując również zawroty głowy i biegunkę.
Wyruszyłem więc ze swoim Mistrzem na szlak, zaglądając do różnych miast i wsi. Tam zostawialiśmy wiadomości i polecenia, od królów i właścicieli ziemskich. Podobała mi się ta robota. Potem dowiedziałem się o jeszcze innej formie pracy posłańca. A mianowicie, zatrudnianie się u zamożnego człowieka w mieście na jakiś czas. Był to miły odpoczynek i odmiana po długich wyprawach, ale i zarobek mniejszy. Po prostu roznosiło się wiadomości i listy na mniejszą skalę.
Aż po trzech latach bycia posłańcem, zatrudniłem się u pewnego karczmarza w wiosce w której podobno kiedyś pojawiły się utopce. Nasłuchałem się już tylu legend, że nie chciało mi się wierzyć w kolejną bajkę. I to był mój błąd. Spełniłem moje marzenie, chyba kosztem śmierci.
– …Teraz siedzę tu z tobą, czekając na niemożliwe. Na ratunek.
– Myślę, że grubo się mylisz, i masz dużo szczęścia – powiedziała, po czym ku jego zdziwieniu, błysnęła zębami, i ugryzła go w szyję. Poczuł ogarniający go chłód. Powoli tracił przytomność. Usłyszał jeszcze jej słowa.
– Przestań użalać się nad sobą, rozumiesz?
***
– Hej! Jest tu kto?! – krzyczał karczmarz. Razem z nim szedł tłum ludzi.
Posłaniec obudził się. Przypomniał sobie wszystko. Szybko spojrzał na lej. Wampirzycy już nie było. Zaczął się zastanawiać, nad jej ostatnimi słowami, które usłyszał "Przestań użalać się nad sobą, kapewu?". "Dobrze" odpowiedział sobie w myślach.
Wstał, i zaczął masować bolącą głowę i szyję. Na szyi, o dziwo, nie było krwi. Nawet nie czuł żadnego śladu po ugryzieniu. "Co tu się działo?" – pomyślał. Tego nie wie nikt.
Nagle z góry usłyszał głos karczmarza.
– No już! Pora wstawać! Wyłaź na górę, niebezpieczeństwo zażegnane. Czarodziej Klemens z powrotem założył blokadę na utopce. Widzisz, a ty nam nie chciałeś wierzyć.
Wyszedł. Nie widział żadnych śladów pożaru… Co się działo poprzedniej nocy? Może to był jakiś znak? A może nie… Lecz dopiero teraz Posłaniec uświadomił sobie, że spełnił swoje marzenie, przeżył przygodę, pokonując innych chętnych na to miejsce. Zdał sobie sprawę, jak wielkie spotkało go szczęście…
Do gospody wszedł Robert. Wszedł inaczej niż zwykle. – To znaczy jak? Na rękach? Podskakując na jednej nodze? Dalej piszesz o tej aurze, więc raczej powinno być coś w stylu „wyglądał inaczej niż zwykle”…
Karczmarz przywołał do siebie gestem posłańca. – trochę tu składnia szwankuje.
- Co z nim? - wskazał gestem Roberta. – powtórzenie „gestem”
- Zbytnio nie wiem - zaczął Posłaniec. – posłaniec to imię, że z dużej litery?
- Chętnie - powiedział Robert, oprócz smutku okazując również przerażenie. – Jak okazał to przerażenie? Wybałuszył oczy? Krzyknał? :P Może po prostu wyglądał na przerażonego.
Po drodze zapalił fajkę, zawsze się przy niej uspokajał. Droga prowadziła przez dość gęsty las, jeździec więc postanowił choć raz jechać wolniej, i rozkoszować się zapachem fajki, i lasu.
Droga z portu do karczmy była bardzo długa, lecz z uwagi na to że w miasteczku jest tylko jedna karczma, każdy kto chciał się napić i zakosztować "kultury" codziennie przechodził tę trasę.
Lecz on i koń doczekali się towarzystwa. Nagle zza drzew wyskoczył pędzący powóz konny. Koń podskoczył, zwalając z siebie jeźdźca. Pędzący powóz wjechał na leżącego Posłańca, tworząc dosyć nieprzyjemny obraz. – powóz stworzył obraz? Umiał malować? Lepiej by brzmiał np. co wyglądało dość nieciekawie, nieprzyjemnie.
Posłaniec powoli wstał i otrzepał się z kurzu. – Twardy skurczybyk… Po stratowaniu przez powóz po prostu wstać i otrzepać się z kurzu…
Jak w odpowiedzi zza drzew wyskoczyła zgraja utopców, które okrążyły Posłańca i konia. – jakby
Próbował niezauważenie chwycić kordelas u swojego pasa, lecz nagle obrzydliwa dłoń utopca wyrwała mu go razem z pasem.
- Hrrrr! Luuuuodź na kooouń. - odezwał się swym wodnym głosem najbardziej śmierdzący z utopców. – Co to jest wodny głos? Miałeś na myśli nie wiem, bulgoczący?
Mimo nikczemnego wzrostu, utopce były cholernie niebezpieczne, szczególnie dla mężczyzn. Miały bowiem zwyczaj odgryzania niektórych części ciała. – Nikczemność to cecha charakteru, więc przypisanie jej do wzrostu jest troszki jakby chybione… No proszę cię z tym odgryzaniem…
- Zwlązlać glo! - krzyknął inny utopiec, chyba najmniejszy. – chyba? Jak narrator nie wie, to kto?
Związany już Posłaniec został wepchnięty na konia. Ku jego zdziwieniu, nagle poczuł że utopce w trójkę podnoszą konia i jego.
- Hej ludzie otwórzcie! - krzyczał jakiś biedak przed drzwiami karczmy.
- Może go wpuścimy? - zapytał jeden z ludzi w wyraźnie przepełnionej karczmie, który stał przy wejściu.
- Nie ma co ryzykować - powiedział karczmarz. - A nuż to jakiś szpieg, albo chory? Poza tym to już nie ma miejsca.
Karczmarz miał niestety rację, bo naprawdę, nie wiadomo jakby się starali, i tak nikt więcej by się do karczmy nie wcisnął. Ludzie już i tak ledwo oddychali, tak było ciasno.
Utopce już od kilku wieków zamieszkiwały okolicę portową. Choć nie tyle zamieszkiwały, co spały. – Spały okolicę portową? „Co w niej spały”
Tak więc utopce, martwi mieszkańcy morza, właśnie się obudziły. Tyle że jak na martwych, to coś strasznie żywi są. – To spali czy byli martwi w końcu? To drugie zdanie brzmi po prostu głupio.
Odnośnie tego zaklęcia z wodą. Czyli ludzie musieli nieźle uważać, skoro nic magicznego nie mogło wpaść do wody. Cholera…
W środku ryb już oczywiście nie było, utopce zdążyły się zadomowić. – gdzie się zdążyły zadomowić?
Więzień bardzo powoli sięgał ręka do kieszeni. W końcu poczuł ręką kształt pudełka zapałek, których zawsze używał do zapalania fajki.
Błyskawicznie zapalił zapałkę, podpalił całe pudełko, i rzucił nią w kierunku napastników. – i rzucił nim, bo z tego co wywnioskowałem, to jednak rzucił tym pudełkiem.
W tym samym momencie utopce postanowiły dać upust sile, i obydwa wypuściły swe gazy. Błysk i krzyk utopców. – To drugie zdanie to co to ma być? Ni cholery nie wiadomo o co chodzi…
Posłaniec przeskoczył miejsce gdzie płomienie były najmniejsze, i zaczął pędzić w kierunku miasta. – A przepraszam bardzo, to on się siła woli rozwiązał? Bo wcześniej pisałeś, że utopce go skrepowały…
Nigdy by się nie spodziewał, że w tak smutnej chwili, kiedy zbliża się do nie go ogień który sam rozpalił, poczuje ironię. – jak można poczuć ironię? Pachnie ona jakoś?
Choć tych zbytnio nie było, przez bród, który zalegał na spoconych ciałach. - Bród – płytszy odcinek koryta rzecznego, często o twardszym podłożu i spokojniejszym nurcie
To tylko nieliczne błędy występujące w twoim tekście, wyłapane po przeczytaniu pierwszej połowy. Dopczytałem do końca, ale wymieniać byków już mi się nie chciało. Tekst jest denny i bez sensu, do tego strasznie kiepsko napisany. Fabuła jest głupawa i infantylna, dialogi sztuczne, rażą współczesne zwroty, typu "kapewu?" i pewne nielogiczności, jak z tym związaniem bohatera. Masa jest powtórzeń, co za tym idzie, ubogie słownictwo, oraz masa niezgrabnych zdań. Styl masz słaby i w mojej ocenie to będzie niestety 2.
Mam nadzieję, że kolejny tekst będzie strawniejszy.
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.
Nikczemnej postury, nikczemnego wzrostu --- stary, prawie zapomniany, o żartobliwym wydźwięku frazeologizm.
Hmmm... Jesli zapomniany, a prawidłowy, to w tym wypadku zwracam honor.
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.
Jak już to "Oślizgły problem". Błąd ortograficzny w tytule to gwóźdź do trumny!
Ach! Zwracam honor! Właśnie zobaczyłem w słowniku, że "oślizły" też jest dostępne ;)
Pozdr.