
Miałem zdążyć na 4 grudnia, ale jak zwykle się nie wyrobiłem. Moja wizja fedrowania Marsa.
ilustracje własne
Miałem zdążyć na 4 grudnia, ale jak zwykle się nie wyrobiłem. Moja wizja fedrowania Marsa.
ilustracje własne
W konfrontacji strumienia ze skałą, strumień zawsze wygrywa – nie przez swoją siłę ale przez wytrwałość.
Budda
Głuche dudnienie pulsuje w głowie miarowym rytmem. Ciężkie, gorące powietrze przemielone przez chemiczny respirator sprawia, że każdy nawet najmniejszy ruch trzeba okupić ogromnym wysiłkiem. Zmęczenie ciąży na barkach, plecach, powiekach… Mija dziesiąta z dwunastu godzin zmiany wydobywczej na dwuipółmetrowym TBMie – wielkim stalowym robaku do drążenia tuneli.
Robak nie czuje zmęczenia. Pracuje niestrudzenie systemem dwadzieścia cztery na dwadzieścia cztery godziny, siedem dni w tygodniu. W jego wnętrzu, niczym Jonasz w wielorybie, siedzi stary człowiek, który drażniąc podniebienie bestii, zmusza ją do precyzyjnych ruchów. Ubrany w pomarańczowy kombinezon, z pokraczną skorupą kasku podłączonego do maszyny pępowiną przewodów podtrzymywania życia, otoczony wskaźnikami, ekranami dotykowymi i blokami zaworów, sam zdaje się być jedną z części składowych, integralnym elementem robaka. Niczym przekładnia albo silnik elektryczny, wpasowany w miejsce, w którym ma wykonać określone zadanie. I dokładnie tyle miejsca dla niego przewidziano. Siedzi więc bokiem na małym składanym krzesełku i klnie w żywy kamień. Każdy ma swój sposób na stres, zmęczenie i niewygodę. I każdy sposób jest dobry. O ile działa.
Nasz anioł stróż – teodolit laserowego systemu naprowadzania – cyklopim, czerwonym spojrzeniem wskazuje kierunek. W lewo, w prawo, w dół, w dół, coraz głębiej, a wszystko to z teoretyczną dokładnością do pół milimetra na każdy pokonany metr. Bestia przegryza się przez zastygłą przed miliardem lat skałę, miarowo przeżuwając każdy kęs. Chlapie czerwonym błotem, zaprawą cementową, chemikaliami i wolno posuwa się naprzód, wlokąc za sobą długi na przeszło czterdzieści metrów odwłok kratownicowych ram. Na nich, niczym pąkle na ciele morskiego potwora, wiszą pompy hydrauliczne, transformatory i mieszalniki systemów stabilizacji gruntu.
Bestia zamiast kręgosłupa ma podajnik śrubowy, którym wypluwa pokruszone minerały na szeroki przenośnik taśmowy. Odłamki skał błyszczą metalicznie w świetle lamp. To na razie preludium, zwykłe udostępnienie złoża. Koncentracja cennych pierwiastków jest jeszcze zbyt mała, by całe przedsięwzięcie miało choć cień szansy na zbilansowanie poniesionych wydatków. Większość z tego, co spadnie z przenośnika na podstawione poniżej wagoniki kolejki, wróci do jamy robaka już za kilka godzin. Ruda zostanie pokruszona, zmielona i zrafinowana w przetwórni na podszybiu. Tam specjalistyczne maszyny, w procesie ciśnieniowej flotacji, wybiorą z niej wszystkie cenne okruszyny. Drobiny płonnej skały zaś odseparują, wymieszają z polimerową żywicą i uformują w trapezoidalne tubingi, które, jeszcze ciepłe i wilgotne, zostaną przez szybkobieżną kolejkę odstawione z powrotem do komory wznoszenia obudowy, ukrytej głęboko w trzewiach robaka. Tu hydrauliczne ramię pochwyci je i ustawi w odpowiedniej pozycji. Wybuduje kolejny krąg tunelu. Odgrodzi nas od lodowatej śmierci, która tylko czyha, by wtargnąć do wnętrza. Robak nas obroni. Nie można się bać. Gdy się człowiek boi, to spotyka go coś złego. I nie wolno się spieszyć. Bo tu pośpiech kończy się zawsze tak samo.
Głowica skrawająca chrobocze o twardą skałę. Robak się niecierpliwi. I on, i jego Jonasz wiedzą już, czują, że złoże jest blisko. Nadajniki tkwiące w głębokich odwiertach, które bezzałogowe sondy wydrążyły w powierzchni Czerwonej Planety, jeszcze zanim się urodziłem, wskazują mu cel. Komputer niezawodnie naprowadza tępy nos bestii we właściwym kierunku. Jeszcze tylko cztery tysiące osiemset pięćdziesiąt cztery metry. Tam, w głębi skalnego płaszcza, tkwi bogate złoże metali „ziem rzadkich”. Na tyle niespotykanych, że rasa ludzka musi ich szukać daleko od matki Ziemi. Matki coraz bardziej zmęczonej i zniecierpliwionej poczynaniami swoich dzieci. Zachłannych, pazernych, niewdzięcznych…
Siedzę na poprzecznym siłowniku głównego napędu, którym bestia, niczym jedenastoma odnóżami, odpycha się od kręgów obudowy, by wbić zęby w caliznę skały przed sobą. Za plecami mam zimną stal pancerza. Na wizjer górniczego kasku kapie woda z jakiejś nieszczelności. Ilość ciepła, którą generuje ponad megawatowa maszyneria zamknięta w tak ciasnej przestrzeni, wystarcza, by roztopić wieczną zmarzlinę na kilka metrów w głąb skały dookoła tunelu. Nawet nie chce mi się zmieniać pozycji. Kosztowałoby to mnie za dużo zachodu. Musiałbym wziąć głęboki oddech, nabrać do płuc słono-kwaśnawy, dotleniony chemicznie lotny konglomerat i spróbować zmusić mięśnie do niepotrzebnego wysiłku. Bo prawdziwego powietrza tu nie ma. Jest tylko mieszanina schłodzonych gazów, tłoczona do przodka zawieszonym u stropu lutniociągiem, po to, by zimnym podmuchem owionąć rozgrzane trzewia robaka i jemu przynieść ulgę. Dla ludzi, tkwiących niczym bakterie w przewodzie pokarmowym bestii, nie przewidziano tlenu. Musimy radzić sobie po swojemu. Albo podpiąć się pępowiną do systemu rurek ciśnieniowych, którymi życiodajny gaz jest doprowadzany z podszybia, albo korzystać z indywidualnych chemicznych wytwornic. Trzeciej opcji nie ma. Przynajmniej jeśli chcesz oddychać.
Każdy na początku walczył z odruchem zerwania z twarzy maski respiratora. Naturalną potrzebą wzięcia głębokiego oddechu, gdy w płucach zabrakło tchu. Bo jako ludzie wychowani na Ziemi, przyjmujemy oddychanie jako coś naturalnego. Coś, co zawsze i wszędzie powinno być możliwe. Tu, tak daleko od powierzchni naszej troskliwej Rodzicielki, musimy ciągle pamiętać, że wcale nie jest to takie oczywiste. Tu jesteśmy zdani na siebie. Nikt o nas nie zadba.
Nagle główny silnik elektryczny wydaje z siebie przeciągły jęk i zdaje obroty. W ślad za nim idą wszystkie cztery napędy hydrauliczne, a po nich siłowniki. Na tablicy kontrolnej zapala się czerwona lampka sygnalizująca spadek ciśnienia oleju hydraulicznego. Reakcja operatora jest bardzo szybka i zdecydowana. Wprawnymi ruchami starego wygi przestawia w sobie tylko znanym porządku kolejne dźwignie, starając się zatrzymać wypływ drogocennej cieczy przez uszkodzony przewód. Ten swoisty balet na dwie ręce okraszony jest soczystym komentarzem na temat naszych mechaników i obsługi serwisowej. Duża ilość fuck, wywrzaskiwanych z liverpoolska jak fok, daje mi do zrozumienia, że mogę się powoli zbierać do wyjścia. Zanim mechanicy zejdą do nas na dół i dobiorą się do wnętrzności robaka, minie nie mniej niż godzina. Sama naprawa potrwa Bóg wie ile. Główny silnik padł, ale przenośniki i podajnik dalej klekoczą, robiąc masę hałasu. Daję na migi znać elektrykowi i obsłudze pomp podsadzkowych, że możemy się zwijać. Chłopaki w odpowiedzi pokazują kciuki w górę i podają słowo dalej, do reszty załogi rozproszonej na całej długości robaka. Każdy z czystym sumieniem może szukać sobie miejsca na pustym wózku do transportu polimerowych tubingów. Trzeba tylko poczekać aż ostatni maruderzy z wnętrza tunelu dowloką się do pociągu i będziemy mogli ruszyć w stronę szybów.
Kolejka sunie głęboko pod martwą powierzchnią Czerwonej Planety. Stukot kół na łączeniach torów działa usypiająco. Permanentne niedotlenienie i zmęczenie najmocniej dają o sobie znać właśnie w takich chwilach. Siedzący przede mną elektryk, wielkie wąsate Szkocisko, chwieje się i zatacza w rytmie stukotu. Podpieram mu plecy swoim kolanem i trącam lekko na bok, żeby nie spadł. Ręką nie dam rady go dosięgnąć, bo sam jestem poskładany na chybotliwej platformie jak scyzoryk. Na szczęście szybko docieramy do pierwszej śluzy ciśnieniowej.
Po szychcie spędzonej w półmroku maszyny jasne światło nad rozjazdem torów oślepia i kłuje niczym igły. Nieważne. Liczy się tylko to, że tu za śluzą, jest już normalna atmosfera. Można wreszcie ściągnąć gumowy namordnik maski i odetchnąć chłodnym, odurzającym powietrzem.
Mrużąc oczy, by osłonić je od blasku, nieomal po omacku gramolimy się z wózków i ruszamy w stronę wejścia do szybu osobowego. Pociąg pojedzie dalej, do podszybia głównego, ukrytego w gardzieli głębokiego krateru kilometr stąd. Tam, gdzie bije napędzane reaktorami atomowymi serce kolonii, zrzuci swój ładunek skały w zakładzie przeróbczym i odbierze z magazynu materiały potrzebne do naprawy robaka. Bliźniaczy skład wypełniony tubingami i zbiornikami zaczynu podsadzkowego już czeka na sąsiednim torze. Maszynista macha do nas i próbuje się dowiedzieć, co nawaliło na naszej szychcie. Odpowiedź sztygara jest krótka i dosadna. W tym jednym słowie zawiera całą frustrację, żal i poirytowanie, które narosły w nim przez ostatnie kilkanaście minut. Znowu nie będzie bonusu. Brakło trzech metrów do wyrobienia normy. Ja jestem zbyt zmęczony, by się złościć. Po prostu powłóczę nogami w ślad za resztą załogi.
Pakujemy się do klatki szybowej. Ściśnięci jeden przy drugim, niemal sprasowani w wąskiej przestrzeni, czekamy, aż maszyna poniesie nas ku powierzchni. Niektórzy kiwają się sennie, inni wiercą niespokojnie.
Już niedługo, próbuję uspokoić się w myślach. Jeszcze tylko moment. Wizja zerwanej liny i klatki spadającej kilkadziesiąt metrów w przepaść szybu zawsze dopada mnie w takiej chwili.
Winda bezpiecznie wypluwa nas we wnętrzu modułowego baraku górniczego miasteczka na powierzchni. Za maleńkimi, okrągłymi bulajami panuje mrok. Do wschodu słońca pozostało jeszcze z pół godziny. Wśród gwaru śmiechów i poszturchiwań idziemy do szatni. Zła krew za stracony bonus została gdzieś tam, na dole. Na wierchu wszystko wygląda inaczej.
Rozsiadam się wygodnie na ławce w kącie, wyciągam przed siebie nogi. Błoto na nogawkach spodni powoli wysycha i odpada niczym skóra trędowatego. Albo raczej pancerz podziemnego stworzenia. Dopiero tu, na powierzchni, powoli przeobrażamy się na powrót w ludzi. Przestajemy wyglądać tak samo – jak czerwono-szare zjawy, z bezkształtnymi skorupami kasków na głowach. Po wyjściu z tego pomieszczenia każdy znów stanie się człowiekiem, przestanie być częścią robaka.
Szkot częstuje mnie papierosem. Kolejka do prysznica powoli się zmniejsza. Siedzę w bezruchu, kontemplując kształty przybierane przez kłęby dymu. Nie mam się do czego spieszyć. W pustym mieszkaniu nikt na mnie nie czeka. Powolutku składam namordnik respiratora, wyjmuję baterię pompki powietrza i pojemniczek ze zużytymi chemikaliami wytwornicy tlenu. Z ciężkim westchnieniem wstaję i zdaję sprzęt do oznaczonych pojemników. Automat zajmie się wszystkim. Świeże sorty będą czekały na mnie przed jutrzejszą szychtą razem z kombinezonem, zasobnikiem wody pitnej i naładowaną lampą. Wszystkim, co potrzebne.
W końcu przychodzi moja kolej, by zrzucić z siebie podziemną skórę i zmyć robacze wydzieliny pokrywające ciało. Trzy i pół minuty luksusu pod strumieniem ledwie ciepłej wody. Na wypłukanie piasku, polimeru, błota i smaru z czupryny nie ma szans. Właśnie dlatego każdy z nas jest ogolony na zero. Praktycznie.
W czystym przydziałowym kombinezonie staję naprzeciw panoramicznego okna. Słońce, niczym maleńka kropelka rtęci, wspina się po nieboskłonie coraz wyżej nad linią nieodległego horyzontu. Wiem, że gdzieś tam, w oddali, krąży wokół niego niebieska drobina. Nasz świat. Na jego powierzchni, zamknięta w szklanej wieży codziennych spraw, czeka na mnie moja księżniczka. Czeka, aż robak skończy drążyć swoją norę. Aż uzna, że zagarnął dość przestrzeni i czasu ludzi, którzy stają się jego częścią. Aż pozwoli mi wrócić do domu. Do niej…
Opowieść głęboka jak geosynklina;)
Język jest trochę toporny i nie mam na myśli fuck’ów i to się cudownie komponuje z opowieścią.
Mnóstwo technicznych słów układa się w poezję.
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
Napisane technicznie, czyli fajnie. Jednak habitaty na powierzchni nie wydają się zbyt bezpieczne. Bardziej pasowały by tak co najmniej z siedemdziesiát metrów ppm. Z podwójnymi śluzami, zamykanymi automatycznie przy spadkach ciśnienia. Ale co tam mogę się mylić. Meteor pierdut, pozdrawiam :)
Kawkoj piewcy pieśni serowych
Kurka, segmenty z żywicy zmieszanej że skałą. No jakoś to przełknę. Jednak jeśliby w środku miała panować nieuciekająca atmosfera dla życia, to wypadałoby zaspoinować to czymś elastycznym ( różnice wymiarów spowodowane rozszerzalnością cieplną) wywiercić skośne otwory i nastrzyknąć elastomerem. Żeby było zabawniej, to znam inżynierów, fachowców roboli którzy potrafili by to zrobić. Czym i jak. Ale to już dziadki. Echh, prawdziwych inżynierów już nie ma:( Tu trzeba patrzeć, nie żeby woda się nie lała, tylko żeby atmosfera nie spier… wy już wiecie co :) pozdrawiam.
Kawkoj piewcy pieśni serowych
Cześć Ambush,
Dzięki za przeczytanie i komentarz. Cieszę się, że nie przesadziłem ze słownictwem. Mocno się zastanawiałem, czy nie potrzeba przypadkiem glosariusza, ale jak się dało przełknąć, to plus dla mnie :D.
Cześć AstridLundgren,
Kurka, segmenty z żywicy zmieszanej że skałą. No jakoś to przełknę. Jednak jeśliby w środku miała panować nieuciekająca atmosfera dla życia, to wypadałoby zaspoinować to czymś elastycznym ( różnice wymiarów spowodowane rozszerzalnością cieplną) wywiercić skośne otwory i nastrzyknąć elastomerem.
No właśnie, kurka, nie trzeba ;]. Całość jest tak pomyślana, że trzyma naprawdę wysokie ciśnienie. TBM bardzo często wprowadza się do szybu końcowego, który zalewa się wodą nawet do kilkudziesięciu metrów powyżej osi tunelu. Ciśnienie jest ogromne, a maszyna i tunel pozostają zupełnie szczelne. Na fotografiach wyraźnie widać, że tubingi mają w centralnej części otwór. Czego nie widać, to że ten otwór ma zawór membranowy, przez który zatłacza się pod ciśnieniem pulpę podsadzkową, tzw. zaczyn cementowy. Wypełnia się tak przestrzeń dookoła tunelu i uzyskuje pełne podparcie z calizną otaczającą wyrobisko, a przy okazji uszczelnia się całość. Krąg obudowy zabudowany wewnątrz maszyny zostaje połączony z poprzednim za pomocą śrub, lub plastikowych łączników zgniatanych. Same segmenty mają kształt trapezoidalny, więc się klinują, a wszystkie krawędzie są zabezpieczone kilkurzędowymi uszczelkami. Gdy krąg zostaje wypchnięty z maszyny siłownikami posuwu [a właściwie, to maszyna się od niego odepchnie, drążąc kolejny metr tunelu], to wszystko się bardzo ładnie schodzi i zostaje czasem tylko kontrolne dociągnięcie śrub o ćwierć obrotu. W czasie drążenia, gdy maszyna przesuwa się do przodu, podłącza się wspomniane wcześniej pompy podsadzkowe pod już wypchnięty krąg i pompuje, bacznie obserwując wzrost ciśnienia, żeby nie wywalić uszczelek. To wszystko :D.
Procedurę iniekcji chemicznej, którą opisujesz stosuje się zwykle w przypadku naprawdę grubego fuckupu ;]. Jeżeli inżynier zmiany to pierdoła, która nie potrafi policzyć prowadzenia obudowy i skoszenia maszyny względem niej, a do tego jest pobłogosławiony nerwowym pilotem TBMa, który jedzie na za dużym ciśnieniu w głównym posuwie, to może rzeczywiście dojść do otwarcia obudowy. Najczęściej dzieje się to na ostrych łukach. TBM za mocno odpycha się od już skoszonych segmentów i następuje wyboczenie i pęknięcie obudowy kilkanaście/kilkadziesiąt metrów w głębi tunelu. Wtedy zwykłe, dodatkowe podsadzanie przez zawory w segmentach może nie wystarczyć i trzeba wiercić trzy/cztery serie otworów iniekcyjnych i jedną/dwie upustowych. Prosta sprawa, tylko dość droga. Kubik zaczynu to są grosze, kubik żywicy akrylowej to parę tysi Euro.
Żeby było zabawniej, to znam inżynierów, fachowców roboli którzy potrafili by to zrobić. Czym i jak. Ale to już dziadki. Echh, prawdziwych inżynierów już nie ma:(
Też znam kilku inżynierów, którzy potrafią to zrobić, chociaż nie są dziadkami. Jednego nawet oglądam w lustrze codziennie rano przy myciu zębów :P.
pozdro
M.
Jestem bandzior! Świr! Sadysta! Niepoprawny optymista!
Mars, to przybyłam :) Mocno to techniczne, a co za tym idzie hermetyczne. Trudno było docenić, bo się zwyczajnie nie znam. Tak Bogiem a prawdą nie mam pojęcia, czym się to różni od fedrowania na Ziemi. Myślę, że fajnie wyglądałoby w jakiejś dłuższej bardziej fabularnej niż technicznej opowieści.
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Cześć!
Zdecydowanie nietypowe jest to opowiadanie, ale mnie wciągnęło. Nie znam się na opisywanych tu kwestiach technicznych, ale wszystko było na tyle sprawnie opisane, że nie czułam się zagubiona. Skupiłam się raczej na “ludzkim” aspekcie i on mi się tu bardzo podoba. Czuć to zmęczenie, monotonię, ryzyko i bycie częścią maszyny. Nie narzekałabym, na rozbudowanie tej koncepcji i dołożenie tu nieco fabuły, ale i tak była to ciekawa lektura. Tekst jest porządnie napisany i wyróżnia się koncepcją, a narracja jest poprowadzona bardzo sprawnie, więc zgłaszam do biblioteki.
Głuche dudnienie pulsuje w głowie miarowym rytmem.
Mnie się wydaje, że dudnienie zawsze jest głuche.
Ubrany w pomarańczowy kombinezon, z bezkształtną skorupą kasku podłączonego do maszyny pępowiną przewodów podtrzymywania życia, otoczony wskaźnikami, ekranami dotykowymi i blokami zaworów, sam zdaje się być jedną z części składowych, integralnym elementem robaka.
Czemu kask jest bezkształtny?
Niczym przekładnia
,albo silnik elektryczny, wpasowany w miejsce, w którym ma wykonać określone zadanie.
I tylko tyle tego miejsca dla niego przewidziano.
Siedzi więc bokiem
,na małym składanym krzesełku i klnie w żywy kamień.
Drobiny płonnej skały zaś
,odseparują, wymieszają z polimerową żywicą i uformują w trapezoidalne tubingi, które, jeszcze ciepłe i wilgotne, zostaną przez szybkobieżną kolejkę odstawione z powrotem do komory wznoszenia obudowy, ukrytej głęboko w trzewiach robaka.
Cześć Irko,
Mocno to techniczne, a co za tym idzie hermetyczne.
No to mnie zmartwiłaś. Miałem nadzieję, że nie przesadziłem :/. Jak człeka coś cieszy, to by się tak chciał o tym rozbajać i rozdygresować, pozagłębiać w technikalia. Szkoda, ale wezmę pod uwagę następnym razem :D.
Tak Bogiem a prawdą nie mam pojęcia, czym się to różni od fedrowania na Ziemi.
Poza reaktorem nuklearnym, utrudnionym dostępem do tlenu i szerszym wykorzystaniem zaawansowanych materiałów – niczym. Bo tak naprawdę nie ma potrzeby stosowania czegoś innego, niż to, czym fedrujemy na Ziemi. Oczywiście odpuściłem sobie lasery, bajery, strumienie antymaterii i inne wynalazki sf. Jeżeli Elon się nie myli i rzeczywiście w ciągu 30 lat mamy szansę na rozpoczęcie kolonizacji, to technologia będzie wyglądała mniej więcej właśnie tak :D. Przynajmniej tak to widzę.
Cześć Alicello,
Dzięki za łapankę. Czem prędzej poprawiam. Tylko tu nie rozumiem:
Mnie się wydaje, że dudnienie zawsze jest głuche.
Nie znam się na opisywanych tu kwestiach technicznych, ale wszystko było na tyle sprawnie opisane, że nie czułam się zagubiona.
No to miód na me serce. Irka mnie trochę zmartwiła, ale jeżeli było chociaż zrozumiałe, to już jest nieźle :D. Dziękuję serdecznie za polecenie.
Pozdro
M.
Jestem bandzior! Świr! Sadysta! Niepoprawny optymista!
Tylko tu nie rozumiem:
Mnie się wydaje, że dudnienie zawsze jest głuche.
Chodziło mi o to, że wyszło masło maślane :) Może lepszy byłby inny przymiotnik. Ja bym zmieniła tak: Miarowe dudnienie pulsuje w głowie. Choć teraz się rymuje ;), to może najlepiej bez przymiotnika.
Aaa :D, bo do mnie trzeba prosto i dosadnie :D. W którejś wersji rzeczywiście miałem “miarowe”. Jeszcze się zastanowię :D.
Dzięki!
Jestem bandzior! Świr! Sadysta! Niepoprawny optymista!
Jak człeka coś cieszy, to by się tak chciał o tym rozbajać i rozdygresować, pozagłębiać w technikalia.
Hi, hi, właśnie o to chodzi :) Zrozumiałam, co piszesz. Byłam w kilku kopalniach, także takiej wciąż funkcjonującej, więc ze zrozumieniem nie było problemu. Chodzi właśnie o to, że dla mnie to co najwyżej ciekawostka, która nie wywołuje większych emocji. Wolałabym ją opakowaną w bardziej rozbudowaną historię.
Owszem, na końcu masz emocje bohatera – smutek, tęsknotę za odległym domem i kobietą, zmęczenie, ale dla mnie to ciut za mało, żeby się z nim zżyć, polubić go. Nie mówiąc już o tym, że wszystkie te emocje (przynajmniej te ludzkie) są na końcu.
Ty natomiast masz serce dla maszyny, uczłowieczasz ją, lubisz. I widać, że to twój konik, i mógłbyś tak godzinami ;)
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Cześć.
Dużo technicznego słownictwa było na plus jak i na minus. Fajnie, że występuje, bo pozwala na większą imersję z marsjańskim gruntem, a jednocześnie jego nagromadzenie stanowiło pewną barierę. Trudno to nazwać wadą, a raczej pewnego rodzaju trudnością dla laików górnictwa. :P
Podobał mi się zabieg mechanicznego ożywienia robaka i finałowa tęsknota za ukochaną, po procesie przeistoczenia z trybu podziemnego pracownika z powrotem na tryb “ludzki”.
Ponadto, fotografie to fajny dodatek. ;)
PS. Zgłaszam do biblio.
Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.
Hej, hej,
fajna ta historia. Podobają mi się te ożywienia, maszyna jak robak, toczący ciało planety, “stacja” jak zywy organizm, z sercem i żyłami pędzących wagoników. Bardzo ładnie to wszystko wyszło, mimo, że historia nie jest porywająca i nie ma jakiejśc konkretnej fabuły, wciągnęło i spodobało mi się :)
I właściwie jest to też mini zarzut, że jest to taki obrazek z życia a nie pelnoprawna historia. Obrazek bardzo atrakcyjny, ale obrazek.
Co do języka – dla mnie ekstra, nie za dużo technikaliów, płynnie i bez zgrzytów.
Klikam biblio.
Pozdrawiam!
Che mi sento di morir
Yo!
Jeśli tekst, któremu brak fabuły, w zasadzie brak jakiejkolwiek akcji, w dodatku będący mieszanką następujących po sobie infodumpowego tell i obrazowego show – ale takiego jak z filmu dokumentalnego – mnie wciągnął, to musi to być tekst bardzo dobrze napisany. I tak właśnie jest, bo obrazowość i techniczność opisów jest przebogata, a elementy show pozwalają odczuć normalność, w sensie naturalności, pokazywanej scenki. Jak w świetnie zrealizowanym filmie dokumentalnym właśnie :)
Ciekawie wypada końcówka, bo wcześniej pokazujesz co się dzieje na zewnątrz, opisujesz świat, a na końcu w tych kilku zdaniach przywołujesz konkretne uczucie, jakim jest tęsknota za kimś ukochanym. Ze świata maszyn, precyzyjnych obliczeń i bezdusznych realiów, przechodzisz w sferę emocji, i to zaledwie na przestrzeni kilku zdań. Podoba mi się taki zabieg, choć to nadal scenka bez fabuły ;)
Klikam więc i pozdrawiam serdecznie!
Q
Known some call is air am
Cześć Pany :D
Dzięki serdeczne za dobre słowo. Ostatnio mam odbój od pisania i nie ukrywam, że potrzebowałem trochę pozytywnej energii i feedbacku ;]. Od strony technicznej, cieszę się, że udało się złapać równowagę między infodumpem, a narracją. Trochę się bałem, że po prostu będzie nudne jak flaki z olejem hydraulicznym :P.
Ostatnio czytam sporo Zajdli i mocno złapała mnie koncepcja takiej demonizacji technologii. Przedstawienia jej jako istoty obdarzonej świadomością, która tłamsi, zniewala, zmusza człowieka do uległości. Ale samo zakończenie miało sugerować, że mimo wszystko zawsze będzie miejsce dla odrobiny ludzkich uczuć.
Pozdro
M.
Jestem bandzior! Świr! Sadysta! Niepoprawny optymista!
Cześć, Morderco!
Ależ to opowiadanie jest brudne! Wizja nieco odbiegła od mojej, ale daje do myślenia. Stawiałbym na zapewnienie komfortu pracy, w końcu to pewnie hmm… Który wiek? Ale może faktycznie, skoro trzeba takim robakom zapłacić za delegację na Marsa, to niech fedrują w pyle i brudzie :) ostatecznie musi się zgadzać kasa inwestora…
Bardzo fajnie napisane, obrazowe, z wykorzystaniem różnych zmysłów. Tu nie musiało być jakiejś wielkiej fabuły, żeby wciągnąć.
Pozdrawiam i polecam!
Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.
Cześć Krokusie,
Dzięki za dobre słowo. Wychodzi na to, że potrafię opowiadać o męczącej pracy nie męcząc przy tym Czytelnika :D.
Stawiałbym na zapewnienie komfortu pracy, w końcu to pewnie hmm…
Z tymi maszynami jest tak, że im większa tym łatwiej się na nich pracuje. Takie, które drążą metro albo tunele drogowe, mają nawet klimatyzowane pomieszczenia sterowe, a pilot przychodzi do pracy w białym kołnierzyku :P. Ale to jest inna liga inwestycji. Górnik ma zawsze pod górkę. Tu się liczy jak najcieniej, jak najszybciej i jak najtaniej.
Który wiek?
Obstawiam, że technologia nie zmieni się jakoś drastycznie. Główne techniki górnicze zostały wynalezione na przełomie XiX i XX wieku. Do chwili obecnej po prostu je udoskonalamy. Dopóki nie wejdziemy w jakieś lasery-bajery i antymaterię, to wszystko raczej będzie wyglądało tak, jak na ziemi.
pozdro
M.
Jestem bandzior! Świr! Sadysta! Niepoprawny optymista!
Hmmm. Bardzo techniczny tekst. Fabuła się nie zmieściła, jak wygodny fotel w robaku.
Gdybyś jeszcze wywalił odczucia narratora i jego towarzyszy, to w ogóle zostałaby Ci instrukcja obsługi. No, ładnie wymyśliłeś, jak może wyglądać górnictwo na Marsie, opisałeś. I?
Czy mniejsza grawitacja jakoś wpływa na ich pracę? A malutkie ciśnienie?
Babska logika rządzi!
Cześć Finklo,
Gdybyś jeszcze wywalił odczucia narratora i jego towarzyszy, to w ogóle zostałaby Ci instrukcja obsługi.
Za grzechy swoje przyjmuję ;]. Człek techniczny jestem, cóż poradzę? :D
Czy mniejsza grawitacja jakoś wpływa na ich pracę? A malutkie ciśnienie?
Ciśnienie możemy wywalić z równania, bo sami możemy sobie ustawić takie, jakie nam pasuje. Wyrobisko wykonane w tej technologii jest zupełnie szczelne. Zdarzają się przypadki, że warunki górniczo-geologiczne wymagają rozszczelnienia wyrobiska i wymuszają np. pracę w nadciśnieniu. Też wykonalne, choć niezbyt przyjemne i bardzo uciążliwe dla załogi.
Z tego, co Internety podają, na grawitacja marsjańska wynosi 38% ziemskiej. Niskie ciążenie działa teoretycznie na plus. Łatwiej podnieść 25 litrowy baniak ze smarem, pociągnąć kabel 40kV, czy zbudować wieżę szybową. Z drugiej strony, co się dzieje z układem kostnym, krwioobiegiem, układem nerwowym? Tu już nie jestem taki mądry i po prostu nie wiem, jak ekspozycja na ten czynnik wpływa na człowieka.
pozdro
M.
Jestem bandzior! Świr! Sadysta! Niepoprawny optymista!
Sympatyczne :)
Przynoszę radość :)
Niezastąpiony Marek-Sen zrobił mi prezent na Barbórkę i zaudiolizował Robaka:
https://www.youtube.com/watch?v=gVjUnX_NEwU&t=72s
Nawet podręcznik podziemnej eksploatacji pozaziemskich złóż rud w jego wykonaniu brzmi naprawdę brawurowo :D.
polecam!
M.
Jestem bandzior! Świr! Sadysta! Niepoprawny optymista!
Interesujące, nawet dla takiego lejka, jak ja. Słusznie jest już w bibliotece.
Cześć,
Tam, w głębi skalnego płaszcza, tkwi bogate złoże metali „ziem rzadkich”. Na tyle niespotykanych, że rasa ludzka musi ich szukać daleko od matki Ziemi. – tak się właśnie nieraz zastanawiam, które złoża będziemy fedrować wcześniej – te na Księżycu, Marsie, czy może na którejś z planetoid?
Świetne opowiadanie, lubię “techniczne” sci-fi.
Pozdrawiam :)