- Opowiadanie: Baśka - W sprawie kłopotliwej

W sprawie kłopotliwej

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

W sprawie kłopotliwej

Szedł spokojnie ulicą, nad nim grzało majowe słońce. Rozmyślał spokojnie nad urokami życia jakie przypadło mu wieść i zmierzał w kierunku przyjaźnie wyglądającego bloku mieszkalnego przy ulicy Iwana Pawłowa. Nie szedłby tam oczywiście na nogach, gdyby nie kupował chwilę wcześniej biletów w operze. I tak było tego dnia miło i tak przyjemnie, że aż żal było iść tam w sprawie tak kłopotliwej. Oto bowiem całkiem sympatyczna Gosia Kobierzyńska, miała jego książkę, wyjątkowo potrzebną do pracy na studia. Głupia sprawa dosyć, bo była poukładaną, fajną dziewczyną, a tu zapomniała jak ważne jest dla niego owe tomisko i jak kluczową rolę odegra w jego edukacji. Oczywiście książkę tę dało się wypożyczyć, choć była dosyć rzadka i oczywiście miał zamiar jej to zasugerować, ponieważ on potrzebował właśnie tego egzemplarza. Zosia Zubała podopisywała w niej dość błyskotliwe, przydatne do jego pracy uwagi. Bardzo mądra i pomocna dziewczyna, szkoda, że już nie chce z nim rozmawiać. Tym bardziej nie mógł liczyć na naniesienie ponownie owych uwag, toteż był zmuszony o książkę się upomnieć. Mógł mieć tylko nadzieję, że Gosia pamiętała by pozaznaczać w niej fragmenty, o które prosił inaczej jego czas pracy znacznie by się wydłużył.

Dzięki rozmyślaniom przechadzka minęła szybko. Był bowiem typem człowieka, który nie nudził się z własnymi myślami, co świadczyło nie tylko o wysokiej inteligencji, ale też niezwykłej kreatywności, tak deficytowej w obecnym konsumpcyjnym społeczeństwie. Zadzwonił domofonem i poprawił kołnierz. Miał z tym pewien dylemat, gdyż nie pamiętał czy to Gosia, czy Madzia Kowalewska lubiła czy go stawiał. Ostatecznie przypomniał sobie iż Madzia preferowała krawaty. W domofonie w międzyczasie odezwał się uprzejmy głos kobiecy:

-Słucham?

-Witam, Marcin Wapiński, czy mogę wejść?– zapytał miękko.

Po krótkim „oczywiście”, usłyszał dźwięk świadczący o otwarciu drzwi klatki. Po schodach wchodził niespiesznie, pamiętając, że nie wygląda to zbyt dobrze, gdy za drzwiami stoi zadyszany gość. Anetka Trzebnicka zwróciła mu na to uwagę. Niestety owa panna mimo znajomości dobrych obyczajów, nie dostała się na studia wyższe i ich kontakt chcą, nie chcąc musiał się urwać. Oczywiście nie dyskryminował nikogo, jednakże starał się unikać tego nieprzyjemnego, acz nieuniknionego procesu, gdy wspólne tematy kończą się. Przy drzwiach zapukał trzykrotnie.

Otworzyła mu całkiem sympatyczna kobieta, wyglądająca na około trzydzieści pięć lat. Blondynkom uroczo jest w czerni i czerwieni, a ona zbalansowała te dwa kolory idealnie. Krój bombki, jeszcze z czarnego materiału. Do tego czerwony pasek i buty. Perfekcja w każdym calu.

-Witam, w czym mogę pomóc?– zapytała z uśmiechem. Ileż to życzliwości można od ludzi doświadczyć.

-Jak już mówiłem nazywam się Marcin Wapiński, szukam Gosi Kobierzyńskiej, zastałem ją może?

Kobieta naraz przybrała zasmuconą minę.

-Oj, przykro mi. Chyba szukasz poprzednich lokatorów. Kupiliśmy z mężem to mieszkanie dopiero dwa tygodnie temu, nawet się nie zadomowiliśmy, wiec…– zaczęła tłumaczyć

-Ach tak – przerwał jej– Nie zna pani może ich nowego adresu? Bo niestety nie mogę się do niej dodzwonić.

-Naprawdę mi przykro, ale nawet nie miałam przyjemności ich poznać. Wszystko załatwiał agent nieruchomości.

-W takim razie dziękuję i przepraszam za zajęcie czasu– powiedział siląc się na uśmiech. Sytuacja jednak zaczynała robić się dość nieprzyjemna. Gosia zdecydowanie powinna więcej uwagi przykładać do takich rzeczy, nie może być tak, że on, pożyczający jej swoją własność nie ma z nią żadnego kontaktu. Miał jednak nadzieję, że cała sytuacja okaże się zwykłym nieporozumieniem spowodowanym jej roztargnieniem przy przeprowadzce. Choć to w sumie nierozsądne, że nie oddała mu książki wcześniej, jeżeli wiedziała, że zmieniać będzie miejsce zamieszkanie, co naturalnie jest dosyć absorbujące.

Zszedł na dół po schodach i ruszył na przystanek autobusowy. Musiał teraz niezwłocznie udać się na ulicę Słubnicką, na wydział Turystyki i Rekreacji. Być może tam zastanie którąś z koleżanek Gosi i dowie się, jaki jest jej nowy adres. Na szczęście nie była to długa podróż i nim minęło pół godziny mógł rozpocząć poszukiwania. Rozpoczął je oczywiście od dziekanatu, gdzie osoba wyjątkowo nieprzyjemna i nieprzyjazna interesantom poinformowała go, że takich informacji nie może mu udzielić. Możliwe, iż przesadził komplementując jej nieco rozciągnięty sweter jednakże nie dostrzegł tam niczego innego co dało by się pochwalić i uniknąć śmieszności. Chyba, że wyjątkowo profesjonalny zszywacz, który jako własność uczelni nie kwalifikował się jako obiekt podnoszący samoocenę użytkowniczki. Kolejne półtorej godziny był zmuszony czekać pod salą wykładową, obiecując sobie, że powie Gosi, co o tym wszystkim myśli. Starał się być miły, jednakże ludzie są okrutni, będzie musiał jej wygarnąć. Prawdopodobnie jak to ma w zwyczaju wpadnie w jakiś atak histerii zawsze była bardzo emocjonalna. Biorąc to wszystko pod uwagę, czy nie lepiej unieść się męską dumą i przemilczeć ten nieprzyjemny temat? Już samo to powinno dać jej do myślenia.

Niestety okazało się, że w sali zajęcia miał zupełnie inny kierunek. Porozmawiał jednak chwilę z Marysią Chrubieszówną, a ona zaoferowała się co prawda pomóc mu w poszukiwaniu innego egzemplarza tej książki, jednak musiał jej wytłumaczyć, że zależy mu na tej właśnie kopii. Oczywiście podziękował z całego serca i na wszelki wypadek wziął numer telefonu, nawet na wypadek, gdyby spotkała gdzieś Gosię (której nie miała jeszcze okazji poznać) lub po prostu chciała poprowadzić miłą rozmowę. I tak jakoś się złożyło, że w towarzystw Marysi spędził następne dwie godziny. Okazał się dziewczyną bardzo sympatyczną, inteligentną, z ambicjami i konkretnymi planami na przyszłość. Miła zamiar przejąć po rodzicach gospodarstwo agroturystyczne i rozbudować je. Oczywiście zaoferował się, że gdyby potrzebowała jakiekolwiek pomocy czy świeżych pomysłów jest gotów jej służyć. Miała bardzo ładne czarne włosy, związane w warkocze. Do dżinsów nosiła koszulę w kratę. Wyglądałaby idealnie na jakimś plakacie reklamującym jej przedsięwzięcie. Zasugerował jej to natychmiast. Rozmowa ogólnie toczyła się gładko i przyjemnie, niestety musiał ją opuścić. Pożegnał się grzecznie, wspomniał o urokach zachodów słońca na moście Grunwaldzkim i opuścił kawiarnię płacąc uprzednio swoją część rachunku.

Na przystanku dopiero zorientował się, że brakuje mu do ulgowego biletu autobusowego 1.20, czyli innymi słowy znajdował się posiadaniu 20 gr. Nie tracąc ducha dziarsko ruszył naprzód. Gdy dotarł na most była już 20:10, więc o oglądaniu zachodu słońca nie mogło być mowy. Mimo wszystko zatrzymał się na moment i zamyślił głęboko nad estetyką nocnego nieba. Z rozmyślań wyrwało go szturchnięcie w ramię. Rozsierdzony tak poufałym zachowaniem przypadkowego przechodnia odwrócił się napięcie by dać upust swemu niezadowoleniu i oto ujrzał przed sobą Gosię Kobierzyńską. Przeraził się jednak srodze, nie była to bowiem Gosia jaką pamiętał. Ona miła zwyczaj nosić się dosyć klasycznie, bez większej elegancji czy polotu, jednak zawsze schludnie i porządnie. Teraz stała przed nim w podartych dżinsach i na litość boską, w ubrudzonej czymś szarej koszulce. Nawet jej blond włosy, które zawsze spinała klamrą były teraz w nieładzie. Przytulała po boku jego książkę, on mógł tylko ogarnięty zgrozą patrzeć jak blisko jest wielkiej plamy. Ogólnie dziewczyna sprawiała wrażenie pozbawionej kolorów, choć przecież rozróżniał je na niej.

-Gośka, matko boska, czy to krew jest?!- upewnił się.

-Tak… w sumie tak, trochę…– uśmiechnęła się przepraszająco.

-Szukałem cię, cały dzień. Od tygodnia nie odbierasz moich telefonów, pomyślałaś, choć przez chwilę w jakiej sytuacji ty mnie stawiasz? Tak w ogóle gdzieś ty przez ten czas była dziewczyno?

-Bo widzisz. Najpierw był ten wypadek, a potem… trochę zamieszania i naprawdę nie bardzo miałam czas się tym zająć.

-Jak to nie bardzo miałaś czas?! Przecież to moja książka, chyba powinienem mieć prawo w każdej chwili ją odzyskać? Zaraz… jaki wypadek?

Dziewczyna wyciągnęła zza książki jakiś szary, pomięty świstek papieru i podała mu. Była to jakaś gazeta, a właściwie jej fragment, z papieru nienajlepszej jakości, nie mógł rozpoznać jakiej. Przebiegł wzrokiem po tekście. Coś o prezydencie miasta, niżej o jakimś wypadku. Dowiedział się z niego, że tydzień temu w wypadku samochodowym zginęła trzyosobowa rodzina. Podniósł głowę, by posłać jej pytające spojrzenie. Jak inaczej mógł skomentować to dziwaczne zachowanie? Jednak właśnie w chwili, gdy spojrzał na nią wzrokiem pełnym oburzenia zmieszanego ze zdumieniem i zniesmaczeniem zauważył w niej coś nowego. Była taka trochę przeźroczysta. O dziwo to nie zdumienie wzmogło się w nim, a głębokie poczucie krzywdy i niesprawiedliwości. Gosia zawsze była „taka trochę”. Taka trochę ckliwa, lekka histeryczka, taka trochę roztrzepana. Nic szkodliwego, broń boże, ale tak trochę nieprzyjemnego. Najpierw tak trochę długo przetrzymuje jego książkę, a teraz stoi sobie przed nim, na moście, taka trochę przeźroczysta!

Nie robiąc sobie nic z jego oburzenia przeszła obok niego i usiadła na szerokiej, niebieskiej barierce mostu.

-Tak, w zasadzie to nie żyję. Nie patrz tak na mnie, to się ludziom zdarza.

-I co zamierzasz teraz zrobić?– zapytał odzyskawszy zdolność werbalnej komunikacji

-Chyba po prostu… nie żyć. Nie wiem jeszcze, nie zastanawiałam się nad tym aż tak. Mam dużo czasu– mówiła powoli, jakby długo zastanawiała się nad każdym słowem. Doszedł do wniosku, że śmierć musi negatywnie wpływać na sprawność umysłu.

-W tym tempie nieprędko do tego dojdziesz– burknął.

-Wiesz… przez pierwsze kilka dni byłam w szoku. To tak jakbyś przeżył coś naprawdę strasznego. Z tą różnicą… że nie przeżyłeś.

W tej chwili właśnie Gosi nie lubił. Są takie chwile, gdy w ludziach irytuje nas dokładnie wszystko i taki też stan powstał w głowie Marcina. Nigdy na to nie zwrócił uwagi, a teraz tembr jej głosu wywoływał w nim agresję, a patrzenie na nią – nerwowość.

-A potem zaczynasz dużo wiedzieć – kontynuowała wypowiedź. Szybciej i sprawniej jej to szło.– To trochę skomplikowane.

Nagle dotarło do niego jaką miał w tej chwili okazję. Niewyobrażalną wręcz możliwość rozwiania największych zagadek dręczących rodzaj ludzki od zarania dziejów. Każdy uczony czekał tylko na taką możliwość. Złość uleciała bezpowrotnie.

-Ty wiesz, co czeka ludzi po śmierci– zauważył dumny z trzeźwości swego umysłu i zdolności odsuwania uraz na bok w tak historycznej chwili.

-Wiem.

Zaparło mu dech w piersiach, a dźwięk jego dudniącego serca był niemal tak dobrze słyszalny jak samochody jadące za nim.

Wybaczył jej nawet bez zastanowienia fakt, że musiał się dopytywać wszystkiego. Nie znosił tego u niej. Jednak może w takiej chwili napięcie było potrzebne?

-A powiesz mi?– zapytał krótko, czując, że głos mu drży.

-Nie.

-Dlaczego?– obruszył się.

-To proste. Z czystej potrzeby sprawiedliwości. Wszyscy wiemy, że po śmierci jakoś tam rodzaj ludzki rozliczany jest. To by było nie fair, gdybym ja musiała iść nie wiedząc co mnie czeka, a ty poszedłbyś gotowy odpowiedzieć na wszystko. Każdy umarły ci to powie– mówiła tak spokojnie i łagodnie, jakby wyjaśniała, że dwa i dwa to cztery.

-Czy nie sądzisz, że nie jest to kwestia sprawiedliwości, a złośliwości? To dość niskie uczucie – powiedział siląc się na ton wysoce nieuprzejmy. Niedobrze mu się robiło od patrzenia jak zjawa kiwa się w przód i w tył ryzykując kąpiel w Odrze.

– W każdym razie decyzja czy się dowiesz należy do mnie. A ja mówię „nie”– skwitowała machając beztrosko nogami.

-Skoro wróciłaś… musiałaś za mną tęsknić…– zaczął powoli, jednak irytująca panna Kobierzyńska znów mu przerwała:

-Jak ty za mną?

Spojrzała mu w oczy. Zawsze się śmiał, gdy mówiła, że nie można okłamać kogoś, komu patrzy się w oczy, jednak teraz, gdy one zmętniały i tęczówka nie była widoczna, rzeczywiście było ciężej, ale nie ma przecież rzeczy niewykonalnych, prawda?

-Oczywiście. Obrażasz mnie sugerując, że nie – powiedział wkładając w to całą swoją zdolność przekonywania.

-Tak jak tęsknisz za Zosią Zubałą?– wyczuł w jej głosie lekkie drżenie.

-Zosia? Żartujesz. Stare dzieje!- żachnął się.

-Ale nie starsze ode mnie– dodała złośliwie.

-Gośka… coś ty znowu wymyśliła?

-Nie kłam – powiedziała spokojnie, niemal wesoło.– Nie warto. Ja wiem.

Poczuł się osaczony. Oszukany, zapędzony w ślepą uliczkę, niesprawiedliwie potraktowany przez los.

-O czym wiesz? – zapytał wbijając ostatni gwóźdź do własnej trumny.

-O kim, radości moja, o kim. Anetka Małolik, ta, co na nią „kwiatuszku” mówiłeś. Dzwoniła do ciebie w tym tygodniu, nie miałeś czasu oddzwonić? Ach, nie, przecież usiłujesz Asię Lisińską na kawę wyciągnąć. Ileż to razy usiłowałeś sprawdzić czy będzie zazdrosna, chodząc za rękę ze mną… ale kto wie? Może jak Marysię Chrubieszównę zobaczy to ją żółć zaleje…

-Gosiu…Gosiu ja cię proszę…– ogarniała go panika. Czyżby rozzłościł zjawę? Mówiła pogodnie, ale kto ją tam wie. Co teraz? Klątwa? Straszenie po nocy?

-Radości moja, nie mdlej. Ja już jestem raczej… ponad tym. To wszystko już nie ma znaczenia. Ale ty tak szukałeś tej książki, więc przyszłam – posłała mu uśmiech, a on odpowiedział tym samym. Jakaż to kochana dziewczyna, głupich uraz nie chowa. Kwiaty jej aż kupi. I… złoży na grobie.

-Ja wiedziałem zawsze, że uczciwa, dobra dziewczyna jesteś. Tylko to głupie serce… Zresztą sama wiesz, jak to bywa. Nie umiałem, cię aż tak lubić, ale też tak strasznie nie chciałem, żebyś płakała.

-Nie martw się już tym. Nie będę. Po prostu miałeś rację. Powinieneś wiedzieć, gdzie jest twoja książka, szczególnie tak ważna. Więc teraz będziesz już wiedział – wyjaśniała i nie przestając się uśmiechać, rzuciła książkę za siebie.

Przez chwilę nie mógł uwierzyć w to, co się stało. Nim zdążył to pojąć, a co dopiero zareagować, dziewczyna jakby rozpłynęła się w powietrzu. Podbiegł do barierki i patrzył jak znikają kręgi na wodzie – ostatnie dowody, że to wszystko mu się nie przewidziało. Zniesmaczony odwrócił się napięcie i ruszył przed siebie. Aż splunął na chodnik z niezadowolenia.

-Ponad tym, psia mać…

Koniec

Komentarze

Przeczytałem troche i zwątpiłem. Po kilkunastu zdaniach zaczeło mnie cholernie nudzić. Acha, sporo powtórzeń jest i ze dwa niezgrabne zdania złapałem.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Nowa Fantastyka