- Opowiadanie: Thomax - Ona

Ona

Zachęcam do lektury i komentowania. Tekst powstał szybko i pod wpływem chwili (powiedzmy natchnienia). Mam nadzieję, że się spodoba.

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Ona

Mam nadzieję, że ten list zostanie prędzej czy później odnaleziony i wyjaśni zagadkę mojej nagłej i tajemniczej śmierci. Niestety spodziewam się, że dopiero nieznośny fetor mojego rozkładającego się truchła, sprowadzi do tego pokoju odpowiednie służby. Nie żebym był zły na taki rozwój zdarzeń, sam sobie jestem winien – odrzuciłem wszelkie oferty pomocy i przyjacielskie rady, odtrącając tych, którym naprawdę na mnie zależało. Wszystko oczywiście przez n i ą . Z góry przepraszam, jeżeli list okaże się chaotyczny, ale musicie mi to wybaczyć. Na swoje usprawiedliwienie oświadczam, iż jestem w stanie głębokiego wzburzenia.

Chciałbym zacząć od tego, że mimo mojego absurdalnego zachowania, które ostatnio wykazywałem, nie jestem złym, ani obłąkanym człowiekiem. Na początku sądziłem, że się zakochałem, teraz zastanawiam się nad prawdziwą naturą mojej fascynacji. Podejrzewam, iż użyto na mnie czegoś, co jest podobne do hipnozy, ale nie mam dowodów na potwierdzenie tych domysłów, które mógłbym przedstawić.

Wszystko zaczęło się, gdy wraz z grupą kolegów, zapoznanych przeze mnie na Uniwersytecie Columbia, wybraliśmy się do nocnego klubu o tajemniczej, lecz adekwatnej nazwie – Pandemonium. Oczywiście funkcjonariuszy czytających ten list, wzburzy fakt, że grupa młodzieży chadzała sobie do przybytku, gdzie wbrew prawu federalnemu spożywano alkohol. Tak samo oburzeni będą właściciele tego siedliska grzechu, niech ich piekło pochłonie, tym, że za pomocą mego wyznania, demaskuję ich przestępczy proceder. Przyznać jednak muszę, iż jako przyszły trup – mało mnie to obchodzi. Wracając do mojej opowieści. Podczas, zgubnej dla mnie, eskapady na kielicha, oczarowała mnie jedna z tancerek. Jej dzikie pląsy i kusy strój pobudziły i zawładnęły moją wyobraźnią, a że studiuję literaturę, to zdolności imaginacji mi nie brakuje.

Nawet teraz, gdy odkryłem ohydną prawdę, nie mogę zapomnieć o tych zgrabnych nogach, kształtnych piersiach i zielonych, słodki Boże jakże wspaniałych, oczach. Widzicie, że wciąż jestem pod jej czarem. Pod czarem czarnych jak smoła włosów… nie ważne!

W swojej głupocie wmówiłem sobie, iż Lilith również zauważyła mnie na widowni, wpatrzonego w nią jak w święty obrazek. Od tamtej pory przychodziłem do Pandemonium dzień w dzień i wyczekiwałem na jej występ. I tak pogrążałem się w odmętach chorych urojeń. Wpadłem w spiralę ekscytacji, miłości, podniecenia i nienawiści. Nie mogłem znieść tego, że nieszczęsna zaprasza do swojej garderoby innych mężczyzn, raniąc mnie tym okropnie. Jednocześnie wyrzucałem sobie, że sam nie jestem w stanie wykonać żadnego kroku i nie zawalczę o jej uwagę. Nieustanie jednak kochałem ją i nie zamierzałem przestać.

Zacząłem opuszczać zajęcia na uniwersytecie, zaniedbałem obowiązki i przyjaciół. Nie znajdowałem czasu na tak przyziemne czynności, gdy mogłem czekać na wspaniałą Lilith, a potem oglądać ją, gdy oddawała się dzikim, uwodzicielskim tańcom. W jej występie odnajdywałem coś niezwykłego, nieuchwytnego i zarazem obrazoburczego. Tak jakby jakaś nieznana siła okraszała jej akrobacje tajemniczym czarem, który pętał umysły publiki. Byłem pod tak wielkim wrażeniem erotyzmu tancerki, że całkiem straciłem zdolność zdrowego myślenia i coraz to bardziej pogrążałem się w chorych i nieprzyzwoitych – przyznam szczerze, że okropnych – marzeniach.

Z dnia na dzień wyglądałem gorzej i gorzej, aż tylko sowite napiwki pozwalały mi wchodzić do Pandemonium, gdyż z uwagi na moją prezencję, nie wpuszczono by mnie nawet na otwarcie kanału.

W końcu jednak los się do mnie uśmiechnął. Tego dnia w lokalu nie było wielu klientów. Siedząc w kącie sali, tak by nikt mnie nie widział, paląc ostatniego papierosa, podziwiając schodzącą ze sceny zielonooką boginię, podszedł do mnie jeden z kelnerów.

– Panienka Lilith zaprasza pana do swojej garderoby. Czy zechce pan pójść za mną?

Nie muszę mówić, co wtedy poczułem. W mojej głowie eksplodowała kanonada myśli. Przekonany byłem, że zostałem końcu zauważony i dane mi będzie porozmawiać z moją kochaną, jedyną… ależ byłem durny! Nie wpadłem w w ogóle na to, że Lilith nie może ze sceny wydawać poleceń, że chce się z kimkolwiek spotkać – skąd do cholery kelnerzyna to wiedział? Nie miałem też jakichkolwiek obiekcji, że tak zaniedbany mężczyzna jak ja, może być obiektem zainteresowania tancerki. Opamiętanie przyszło za późno.

Mężczyzna prowadzący mnie za kulisy był oczywiście przystojny i postawny, nosił czarny, drobny wąsik i emanował służalczością – idealny materiał na kelnera. Miał też w sobie coś zawadiackiego, co bardzo przypada do gustu kobietom. Teraz, gdy głębiej się zastanowię, to wydaje mi się, że ten kelner wyjątkowo perfidnie się do mnie uśmiechał…

Wracając. W końcu wszedłem do jej garderoby. Matko, jakże byłem podekscytowany, z początku uderzył mnie lekki słodko – kwaśny zapach jaki tam zastałem, ale zapomniałem o nim od razu, gdy zobaczyłem nieziemską Lilith. Przywitała mnie wciąż będąc w stroju tanecznym, małym ręcznikiem wycierając pot z czoła, rozbudzała we mnie rządzę. Jej czerwone, pełne usta uśmiechały się, gdy pytała mnie kim jestem i czy podobają mi się jej występy. Z zawstydzeniem powiem, że nie pamiętam jakich udzielałem jej odpowiedzi. Zdenerwowany i podniecony tym nagłym spotkaniem, nie mogłem opanować drżenia. Krew we mnie wrzała.

Wtedy Lilith powiedziała, że musi się przebrać i żebym chwilę na nią poczekał. Nie jesteście w stanie pojąć jak poczułem się, gdy moja ukochana weszła za parawan i zaczęła zdejmować z siebie ubranie. Tuż obok mnie! Bez zastanowienia odwróciłem się i stanąłem do niej plecami, by nie wyjść na jakiegoś zboczeńca, choć w mym umyśle działy się rzeczy niezwykłe. Ona zachowywała się, jakby wiedziała o czym to sobie dumam – raz po raz wybuchała śmiechem i pytała mnie, o coraz to bardziej intymne szczegóły mojego życia. Stałem tak wpatrzony w szklany stół stojący przede mną i bełkotałem o mojej podłej egzystencji, a to że nikogo nie mam, że mieszkam sam i inne dyrdymały, o których nie warto wspominać.

Nie zauważyłem jak Lilith podeszła do mnie od tyłu, zapewne tak cicho i delikatnie stąpała po podłodze. Na swoich ramionach poczułem jej dłonie, przesuwające się w górę ku mojej szyi. Przeszedł po mnie dreszcz, nie chciałem, by ta chwila kiedykolwiek się kończyła. W końcu jej usta znalazły się na moim karku, a ja będąc całkowicie tym sparaliżowany, nie mogłem się ruszyć. Wtedy coś mnie tknęło i postanowiłem otworzyć oczy.

W szklanym blacie stołu widziałem tylko i wyłącznie swoje, własne odbicie! Czułem dotyk Lilith, wiedziałem, że za mną stoi, ale nie możliwe było ujrzenie jej oblicza w szkle. Odwróciłem się gwałtowanie i poraziła mnie groza. Przed oczami miałem największą szkaradę, jaką można sobie wyobrazić. Nie było to nic podobnego do człowieka. Głowę, a raczej pysk, miało takie jak nietoperz, tylko że ludzkich rozmiarów. Ciało tej bestii składało się z umięśnionego, porośniętego czarną szczeciną korpusu, drobnych, wątłych nóg i błoniastych skrzydeł zamiast dłoni.

Dopiero wtedy, gdy oczy zobaczyły tę szkaradę, reszta zmysłów, wraz z rozumem, zaczęły działać prawidłowo. Uderzył mnie okropny fetor, jaki panował w całym budynku. Przypominał on smród jaki wydaje gnijące ciało. O mało nie zwymiotowałem. Jednocześnie wróciła mi możliwość normalnego myślenia. Czar, pod którym zapewne się znajdowałem, zniewalający mój umysł, prysł. Teraz znów byłem wolny.

Z radości wyrwał mnie nieznośny pisk, jaki wydała szkarada, która chciała mnie zabić. Nie myśląc długo, ująłem w dłoń ciężką, kryształową popielniczkę i zdzieliłem nią potwora w szkaradny łeb. Ogłuszając go, skorzystałem z możliwości ucieczki. Wybiegając na nowojorską ulicę usłyszałem za sobą słodki głos Lilith.

– Wszędzie cię znajdę! Nie uciekniesz. – Stała w drzwiach Pandemonium w swoim tanecznym stroju i machała do mnie ręką. Ja na oślep ruszyłem w deszczową noc w poszukiwaniu schronienia.

Nie pamiętam jak dostałem się do mojego skromnego pokoiku ,wynajmowanego za malutki czynsz, z którym i tak zalegam. Pierwsze co zrobiłem, to zaryglowałem drzwi i zgasiłem wszystkie światła. Potem uznałem, że to nie najlepszy pomysł. Spakowałem się i zacząłem pisać to, co teraz czytacie. Zaczynałem ten list wielokrotnie, nie wiedząc jak przedstawić te wszystkie niesamowitości, z którymi się mierzyłem. Nagle usłyszałem za drzwiami szczekanie psa. Jakiś wredny wilczur pilnował, abym nie opuścił pokoju. Mimo wielu prób, nie udało mi się opuścić kamienicy. Piekielny ogar nie pozwalał uciec. Potem w oknie, zaczęły pojawiać się nietoperze, jeden za drugim siadały na parapecie. O n a wiedziała, gdzie jestem. Wykorzystała zwierzęta, by mnie odnaleźć, a potem pilnować.

Nie potrafię wyjaśnić, czy Lilith w ogóle istniała, czy była tylko czarem, ułudą, marą stworzoną przez tego potwora, by wabić i zabijać mężczyzn. Mam tylko nadzieję, że gdy ta wstrętna bestia, będzie wbijać w moje gardło swe ostre kły, przed oczami objawi mi się O N A.

Ona, ona, ona… 

Koniec

Komentarze

Nieźle napisany, przyjemnie się czyta, czego duża zasługa w stylu narracji, przypominającym teksty Lovecrafta. Fabularnie nie ma się co tu czepiać – historia była ukuta naprędce, więc siłą rzeczy jest prosta i niezaskakująca (ciekawsze moim zdaniem byłoby ujawnienie tożsamości Lilith pod koniec). Najbardziej brakuje mi w tym wszystkim głębszego wejrzenia w postać bohatera, opisu tego jak jedzie w dół po spirali szaleństwa. Tak czy inaczej – nie jest źle :)

 

Doczepię się natomiast tego fragmentu:

Oczywiście funkcjonariuszy czytających ten list, wzburzy fakt, że grupa młodzieży chadzała sobie do przybytku, gdzie wbrew prawu federalnemu spożywano alkohol. Tak samo oburzeni będą właściciele tego siedliska grzechu, niech ich piekło pochłonie, tym, że za pomocą mego wyznania, demaskuję ich przestępczy proceder.

Studenci to już raczej nie młodzież, lecz dorośli ludzie. A nawet biorąc pod uwagę, że akcja dzieje się w czasach prohibicji (o czym nie wspominasz) picie alkoholu nie jest raczej czymś co wzburzałoby policję. Szczególnie w kontekście okoliczności, w jakich funkcjonariusze mają się o tym fakcie dowiedzieć :) Podobnie nie wydaje mi się, żeby “oburzenie” było tym, co czują ludzie, kiedy wychodzi na jaw, że mają wampira w lokalu ;)

 

Szort ładnie wystylizowany na Lovecrafta, stylizację utrzymałeś konsekwentnie przez cały tekst, czytało się całkiem dobrze. Niemniej problem, jaki mam z Twoim opowiadaniem, to odtwórczość. Naśladujesz językowo Lovecrafta a treść również nie odbiega od tego, czego można się spodziewać. Opowiadań, gdzie bohater pisze list, w którym opisuje swoje straszne przeżycia i sugeruje czytelnikowi, że czytany tekst to pośmiertny list, jest mnóstwo i chciałabym mieć powód, dlaczego powinien mnie zainteresować akurat los Twojego bohatera. Niestety, takiego powodu nie znalazłam, narrator nawet nie wzbudza jakiejś większej sympatii (pisze o sobie ‘młodzież’ i wspomina o uniwersytecie, zapewne jest studentem – natomiast wyraża tezy jak zgorzkniały, stary kawaler). Jako ćwiczenie pisarskie – jest nieźle. Jako opowiadanie, które miałoby wywołać wrażenia czy przemyślenia w czytelniku, to niestety trochę gorzej. Ale wydaje mi się, że potencjał masz. Jeśli wrzucisz nowy tekst, obiecuję zajrzeć.

Miś przeczytał. Wrażenia, jak w komentarzach wyżej.

Przekonany byłem, że zostałem końcu zauważony – Zjadło w

 

Nie pamiętam jak dostałem się do mojego skromnego pokoiku , – przesunął się przecinek.

 

Jakiś wredny wilczur pilnował, abym nie opuścił pokoju. Mimo wielu prób, nie udało mi się opuścić kamienicy. – Tutaj warto byłoby pozbyć się powtórzenia, chociażby: wyjść z kamienicy?

 

Cześć!

Mam podobne przemyślania do Bellatrix, tzn. tekst czyta się całkiem nieźle, czuć pewien klimat, tutaj na plus. Z drugiej strony jednak trudno zżyć się w jakiś sposób z bohaterem. No i sam motyw listu, czyli suchej relacji zdarzeń. O wiele więcej emocji wywołałby taki tekst, gdybyśmy siedzieli w tej knajpie razem z bohaterem. A w takim wypadku jest może i dobrze napisane oraz klimatyczne, ale tylko sprawozdanie. Pozdrawiam!

Hej,

 

dla mnie wszystko – począwszy od avatara, przez historię przywoływaną za pomocą listów, po rozwiązanie, kojarzy się z Bramem Stokerem i jego magnum opus. Może podanie tego w innej formie, pozwoliłoby wyciągnąć z opowiadania trochę więcej.

 

Technicznie jest dobrze, kilka rzeczy, które wyłapałam:

 

Przypominał on smród jaki wydaje gnijące ciało.

Wydziela.

 

W szklanym blacie stołu widziałem tylko i wyłącznie swoje, własne odbicie!

 

Tautologia. Niekoniecznie musi to być błędem, jeśli ma służyć podkreśleniu, ale drażni zbicie dwóch takich przykładów obok siebie.

 

Z radości wyrwał mnie nieznośny pisk, jaki wydała szkarada, która chciała mnie zabić.

Smród, szok, szkarada i groźba śmierci, więc z jakiej radości?

 

Wybiegając na nowojorską ulicę usłyszałem za sobą słodki głos Lilith.

Brakujący przecinek przed usłyszałem

 

Nie pamiętam jak dostałem się do mojego skromnego pokoiku ,wynajmowanego za malutki czynsz, z którym i tak zalegam.

Zbędna spacja przed przecinkiem.

Bardzo dziękuję wszystkim za przeczytanie i komentarze. Pełna zgoda, iż nic twórczego tutaj nie ma. Tekst jest lekko stylizowany i inspirowany twórczością Lovecraft’a. Pozostaje mi tylko napisać coś innego i spróbować Was zaskoczyć. Jeszcze raz dzięki za wszelkie uwagi.

Pomysł mi się spodobał, ale w treści (nomen omen) za mało krwisty;)

Opisując nocny klub, tancerkę egzotyczną i namiętności, relacjonujesz je ogólnikowo i chłodno.

Przypomina mi to styl polskich historyków, którzy kiedy mają opisać jakąś gorącą scenę, zaczynają cytować, komentować, dywagować, żeby czytelnik broń Boże nie podekscytował się, albo nie podniecił;)

 

 

Poniżej znalezione babole:

 

Podejrzewam, iż użyto na mnie czegoś, co jest podobne do hipnozy, ale nie mam dowodów na potwierdzenie tych domysłów, które mógłbym przedstawić.

Zdanie jest rozbite, przez frazę “na potwierdzenie tych domysłów”, trzeba by zmienić szyk.

 

Przyznać jednak muszę, iż jako przyszły trup – mało mnie to obchodzi. Wracając do mojej opowieści.

albo jako trupa – mało mnie obchodzi, albo jako trup, musze przyznać, że mało…

 

To wpuszczanie jedynie za napiwkami nie przekonujące. 

 

Lożanka bezprenumeratowa

Nie gustuję w twórczości Lovecrafta, więc dziełka inspirowane jego stylem nie wzbudzają we mnie szczególnego entuzjazmu, ale Twoje opowiadanie przeczytałam bez przykrości.

Wykonanie, stwierdzam to ze smutkiem, pozostawia sporo do życzenia.

 

Wszyst­ko oczy­wi­ście przez n i ą .Zbędna spacja przed kropką. Aby słowa się nie zlewały, postawiłabym dodatkową spację przed n i ą.

 

z grupą ko­le­gów, za­po­zna­nych prze­ze mnie… → …z grupą ko­le­gów po­zna­nych prze­ze mnie

 

czar­nych jak smoła wło­sów… nie ważne! → …czar­nych jak smoła wło­sów… nieważne!

 

Sie­dząc w kącie sali, tak by nikt mnie nie wi­dział, paląc ostat­nie­go pa­pie­ro­sa, po­dzi­wia­jąc scho­dzą­cą ze sceny zie­lo­no­oką bo­gi­nię, pod­szedł do mnie jeden z kel­ne­rów. → Czy dobrze rozumiem, że kelner, paląc ostatniego papierosa i po­dzi­wia­jąc scho­dzą­cą ze sceny zie­lo­no­oką bo­gi­nię, pod­szedł bohatera?

A może miało być: Kiedy siedziałem w kącie sali, tak by nikt mnie nie wi­dział i paląc ostat­nie­go pa­pie­ro­sa po­dzi­wia­łem scho­dzą­cą ze sceny zie­lo­no­oką bo­gi­nię, pod­szedł do mnie jeden z kel­ne­rów.

 

Nie wpa­dłem w w ogóle na to… → Dwa grzybki w barszczyku.

 

ude­rzył mnie lekki słod­ko – kwa­śny za­pach… → …ude­rzył mnie lekki słod­ko-kwa­śny za­pach

W tego typu połączeniach używamy dywizu, nie półpauzy, bez spacji.

 

roz­bu­dza­ła we mnie rzą­dzę. → …roz­bu­dza­ła we mnie żą­dzę.

Sprawdź znaczenie słowa rządzę.

 

Na swo­ich ra­mio­nach po­czu­łem jej dło­nie, prze­su­wa­ją­ce się w górę ku mojej szyi. Prze­szedł po mnie dreszcz, nie chcia­łem, by ta chwi­la kie­dy­kol­wiek się koń­czy­ła. W końcu jej usta zna­la­zły się na moim karku, a ja będąc… → Nadmiar zaimków.

 

ale nie moż­li­we było uj­rze­nie… → …ale niemoż­li­we było uj­rze­nie

 

Ude­rzył mnie okrop­ny fetor, jaki pa­no­wał w całym bu­dyn­ku. → Skąd wiedział, skoro był w garderobie, że fetor panuje w całym budynku?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Kiedyś poczytywałem Poego, a od dzieciaka jestem fanem Doyle’a. Dlatego też zaprezentowany przez Ciebie styl sprawił mi czytelniczą przyjemność. 

A historia? Jak to historia. :-) U Poego też czasem szału nie było, a chwytało. 

Działaj dalej. Powodzenia.

Cześć, Thomax!

 

Chyba wszystko zostało już powiedziane/napisane. Czytałem bez większych zgrzytów, zdarzały się usterki techniczne, ale nie było ich wiele. Z drugiej strony szkoda, że ich nie poprawiłeś, bo przynajmniej część z nich została już wskazana.

Może nieco dziwiła mnie statyczność potwora i łatwość wyswobodzenia się bohatera, gdy już zorientował się z kim ma do czynienia. Lovecrafta znam średnio, ale kojarzy mi się, że on też chyba nie porywał dynamicznymi scenami walki (popraw mnie, jeśli źle pamiętam), więc to można zrzucić na karb wpisania się w nurt jego twórczości.

 

Pozdrawiam i życzę powodzenia w kolejnych tekstach!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Fabularnie nic nowego, ale bardzo lubię horrory, więc czytało się nieźle – ciekawa tytułowa bohaterka i przyzwoity klimat (zwłaszcza w końcówce). Zdarzają się usterki językowe.

Nowa Fantastyka