Ciszę przed świtem przerwały odgłosy wybuchów, docierające od strony pobliskiej wysepki. Zaczęło się! Nad okrętem desantowym o wpadającej w ucho nazwie „Jadowita” przeleciał klucz myśliwców, prowadzony przez drona. Operacja zaczęła się jak w regulaminie Królewskiej Floty. Wybrzeże było przygniecione ogniem odległych fregat.
– Pani chorąży! Zaczynać! – Kwiatek usłyszała w słuchawkach rozkaz swojego dowódcy.
Pierwsze cztery latadła uniosły się z pokładu. Piloci floty dostali rozkazy w tym samym momencie.
Chorąży Flora Isirova nosiła przezwisko Kwiatek. Jako zastępca dowódcy plutonu zwiadu, siedziała w drugim latadle, które znalazło się w powietrzu. Gestem przypomniała o ciszy radiowej. Każdy sprawdził, czy ma osobiste systemy łączności ustawione tylko na odbiór.
Latadło o oficjalnej nazwie typu „Koliber” było statkiem powietrznym eVTOL specjalnego przeznaczenia dla desantu floty. Wbrew nazwie, oglądane w promieniach wschodzącego słońca nie przypominały w niczym ptaszka w locie. Bardzo wąski kadłub i dwa otunelowane śmigła tworzyły sylwetkę, w kształcie litery T. Powszechnie mówiono na nie skrótem „LKT”, co oznaczało „latadło klasy T”.
„To jest łódź szturmowa, jak każda inna, tylko że lata!”, Kwiatek przypomniała sobie te słowa instruktora ze szkoły kadetów.
Wtedy takie latadło wydawało się bardzo wygodne. Tylko że łódź szturmowa przemykała między falami, miała bardzo nikłą sygnaturę w świetle widzialnym i podczerwieni. Cóż z tego, że leżało się w niej na brzuchu. Teraz wygodnie siedzieli w puszce zawieszonej w powietrzu na widoku.
„Przydałoby się jakieś zwycięstwo”, pomyślała. „Medali mam dosyć, ale promocja oficerska…”
Z góry zobaczyli otwierające się wrota na dziobie okrętu „Jadowita”. Pierwszy czołg pływający wjechał do wody. Minęli linię wybrzeża. Latadło przed nimi dostało rakietą przeciwlotniczą. Żołnierze starali się nie patrzeć na rozpadający się kadłub i wypadające ciała kolegów. Słyszeli odpalenie rakiet automatycznej obrony przeciwbalistycznej z grzbietu swojego latadła. Poszły obie. Więcej nie było. Pilot zaklął szpetnie.
Jeszcze bardziej obniżył pułap. Lecieli tuż nad wierzchołkami drzew. Wydawało się, że zaraz usłyszą szuranie po dnie kadłuba.
– Nie pękać! – rozkazała Kwiatek, trochę się rozluźniła, czując początek zniżania. „Cała operacja wyglądała na prowadzoną schematycznie. Tak się nie da wygrać”, pomyślała i sama się zrugała: „Ale co ja tam wiem!”
Otworzyli okienka, pozwalające na strzelanie z karabinków i miotaczy jonowych, ale nie było do czego. Wróg nie postępował schematycznie. Zwiadowcy floty, zgodnie z planem, wysadzili kilka drzew. Powstała w ten sposób polanka pozwalała na lądowanie.
– Już! – zameldował pilot trochę przed czasem, ale to dobrze.
– Przygotować się do desantu! – rozkazała Kwiatek, sprawdzając odruchowo swój ekwipunek. Latadło znieruchomiało kilkadziesiąt centymetrów nad ziemią. – Desant!
Tylna rampa opadła, dotykając leśnej ściółki. Czterej żołnierze, wyskakując, chwycili leżący na niej pocisk w kratownicy. Moździerz rakietowy o nazwie „Gąsienica” był najpotężniejszą bronią, jaką mieli ze sobą.
Kwiatek rozejrzała się. Zwiadowcy floty powinni przekazać jej dowodzenie nad lądowiskiem, ale ich nie było. Z kolejnego latadła wysypała się piątka żołnierzy. Dowodzący nimi strzelec rozkazał skryć się w gęstwinie.
„Pospiesz się!”, Kwiatek sama się zrugała w myślach i wydała rozkazy: – Kryć się! Gąsienicę przygotować do strzału! Trójka i czwórka, kryć tyły.
„Zawsze lepiej mieć możliwość walnięcia z moździerza. Tylko gdzie są zwiadowcy floty? Powinni tu być!”
Kołowy robot bojowy wroga pojawił się niespodziewanie z drugiej strony polanki. Zwiadowcy floty musieli zauważyć go wcześniej i siedzieli cicho! Osiem kół, wieżyczka z działkiem i czujniki przeczesywały okolicę. Pociski zabębniły na jego pancerzu. Kwiatek rzuciła okiem, Gąsienica niegotowa, a miotaczami jonowymi czy karabinkami nic mu nie mogli zrobić. Tylko zdradzili swoją pozycję. Zauważył ich, błyskawicznie obrócił lufę. Ładunki jonowe nieco zaburzały proces celowania drona. Tylko dlatego jeszcze żyli. Sięgnęła do hełmu, żeby podać namiar celu do okrętu. Wydawało jej się, że nie zdąży. Szczęśliwie nie było trzeba.
Pocisk przeciwpancerny ze strzelby jonowo-rakietowej uderzył w pojazd. Otwór byłby niewielki, gdyby nie zapaliła się amunicja wewnątrz.
– Wszystko w porządku? – Usłyszała pytanie w słuchawkach, odpowiedziała przyciskiem, że OK.
Musieli w dowództwie zauważyć kłopot. W końcu poszedł przeciwpancerny.
– Pani chorąży! Melduję gotowość lądowiska! – Zwiadowca z floty się znalazł. – W promieniu stu metrów czysto.
– Przejmuję dowodzenie, jest pan wolny bosmanie! – Odpowiedziała na salut.
Ledwo zniknął w zaroślach, kolejne latadła podeszły do lądowania. W jednym był porucznik, dowódca plutonu zwiadu.
– Jakie straty? – spytał, gdy podczołgał się do Kwiatek.
– Tylko Koliber-1, poza tym idealnie. Mieliśmy chwilę z tym żuczkiem z Republiki. – Wskazała na jeszcze dymiącego wrogiego robota. – Johann, to znaczy strzelec, go trafił.
– Przejmuję dowodzenie – powiedział porucznik. – Pani weźmie pięciu do osłony i wykona rozpoznanie w głąb.
– Tak jest!
– Pani się przebierze!
Żołnierze desantu przygotowywali dla siebie zamaskowane stanowiska. Moździerze rakietowe już stały gotowe i ukryte w cieniu. I tak start zdmuchnąłby wszelkie maskujące siatki i ekrany.
Pani chorąży była już w sukience w kwiatki, kiedy zjawił się Johann, jej chłopak. Włożył do swojego plecaka jej mundur i zapinkę do włosów. Kwiatek z pewną niechęcią zostawiła miotacz jonowy, hełm i pas w zaimprowizowanym obozie przy lądowisku na polance.
– Pracowaliście ze mną! Idę pierwsza, dwóch grenadierów za mną, fizylierzy na skrzydłach, a Johann, czyli strzelec, pan kapral, na końcu. Jakbym zginęła, dowodzi.
– Tak jest! – mruknęli, bo na polu walki desantowców nauczono nie wrzeszczeć i zbyt ostentacyjnie nie salutować.
Nie zdecydowała się zamienić charakterystycznych butów na klapki, które lepiej pasowały do wybranego sposobu przebrania.
Min ani pułapek wróg raczej nie zdążył zostawić. Jedną z zalet lądowania na tyłach, było zaskoczenie.
***
– Zgubiłaś się? – Żołnierz Republiki pojawił się niespodziewanie przed panią chorąży Kwiatek. Przyglądała się samotnemu budynkowi.
„Musiał się kryć, pewnie jakiś wartownik”, wcześniej nie dostrzegła śladów tego żołnierza na ścieżce.
– Byłam z rodzicami, uciekamy z plaży… – To kłamstwo miała już przygotowane.
– Daleko odbiegłaś, dziewczyno.
– Dobre buty – powiedziała, podchodząc.
Spróbowała uderzyć go w krtań, ale był szybszy, machnął przewieszonym przez ramię karabinkiem tak, że uderzył kolbą w klatkę piersiową. Przewróciła się. Rakietowy pocisk ze strzelby trafił precyzyjnie w pierś żołnierza.
Wstała, wycierając liściem krople krwi z buta. Tamten był trupem. Wyciągnęła z torebki komunikator, stanęła przy budynku.
– Johann! Trzeba było poczekać, poradziłabym sobie – szepnęła do urządzenia rozkaz: – Lewy fizylier do mnie.
Znowu pociągnęła nosem, oprócz zapachu śmierci, czuła coś jeszcze. Gestem kazała fizylierowi podać czujnik, ale oprócz zwłok nie stwierdził obecności „ludzkich form życia”.
– Czuję ich po zapachu! Karabinek – powiedziała trochę głośniej, bo od strony lądowiska dało się słyszeć walkę.
Przełączając dostępne pociski na wskaźniku celu pod lufą, nie mogła dostać potwierdzenia gotowości do strzału.
– Panie poruczniku, potrzebuję Gąsienicy… – połączyła się z dowódcą.
– Jesteśmy trochę zajęci…
Rzeczywiście od strony polanki dochodziły odgłosy nasilającego się ostrzału.
– Was sięgnie wsparcie z okrętu… – Kwiatek nie dokończyła, kiedy potwierdziła się gotowość do kierowania ogniem z moździerza.
Sprawdziła lampkę na wskaźniku celu pod lufą karabinka fizyliera. Trzeba się spieszyć, bo dali, ale mogą zabrać. Oni tam też nie są na wczasach.
Odstęp między drzewami wydawał się dziwny, w powietrzu pachniało podejrzanie i kręcił się wartownik. Wybuch pocisku moździerzowego odsłonił kryjówkę. Najprawdopodobniej wszyscy wewnątrz zginęli, ale dwóch grenadierów i tak „sprawdziło” pozostałości seriami jonowymi.
– Mieliśmy szczęście – mruknęła Kwiatek pod nosem.
Odległy wybuch był jeszcze głośniejszy niż odgłosy walki na lądowisku. „Straciliśmy Jadowitą”, Kwiatek dostała wiadomość na ekranie. „Przygotować się do obrony”.
Weszła do budynku. Fizylier za nią, niosąc swój karabinek. Był zadowolony, bo to jemu zaliczy się zniszczenie kryjówki wroga. Spojrzał na wskaźnik celu pod lufą, sygnalizował trafienie, ale brak gotowości do następnego strzału. Znów zostali bez wsparcia.
– Co to? – Fizylier rozejrzał się po wnętrzu, był zdziwiony, że nie trzeba było wywalać drzwi.
Ktoś zapomniał je zamknąć na klucz.
– Kościół… – odpowiedziała.
– Zakazane miejsce kultu, pani chorąży?
– Właściwie kaplica – poprawiła się Kwiatek. – Jesteśmy na terenie Republiki, póki tej wyspy nie zdobyliśmy, tu legalne…
Jakby na podkreślenie tych słów, usłyszeli dźwięk klucza myśliwców. Dwusilnikowe, znaczy wróg. Zamilkli.
– Nie zbombardują tego budynku? – zdziwił się fizylier.
– Nie – odpowiedziała. – Nie bez powodu.
Kwiatek wydała rozkazy. W ramach przygotowań do obrony postanowiła ulokować swój oddział w kaplicy. Jedna para fizylier i grenadier miała patrolować okolicę, druga – odpoczywać. Johann jako strzelec pełnił wartę w dzień. Zazwyczaj siedział na drzewie. Kwiatek – w nocy spacerowała po ścieżce, więc w dzień spała na jednej z ławek w kaplicy.
***
Tego dnia intuicja kazała jej się obudzić przed czasem. Usłyszała napęd wrogiego drona, cichy.
– Pod ławki! – rozkazała szeptem, potrząsając pozostałymi.
Ledwo zdążyli, zanim kamera drona zbliżyła się do okien kaplicy. Obejrzał wnętrze ze wszystkich stron. Już odlatywał, kiedy strzał jonowy zrzucił go na ziemię. Spadając, zaplątał się w krzaki.
„Niepotrzebnie Johann się pospieszył”, pomyślała.
Kwiatek się spodziewała, że zaraz przylecą kolejne dwa, ale nie przyszło jej do głowy, że obaj grenadierzy bez rozkazu dobrowolnie wystawią się na widok ich obiektywów. Oczywiście serie jonowe z ręcznych miotaczy natychmiast zrzuciły drony na ziemię. Ładunek wcale nie musiał trafić, żeby zaburzyć działanie elektroniki.
– Uciekać! Biegiem! Kryć się! – wrzasnęła Kwiatek. Biegła pierwsza. – Idioci!
Na szczęście zdołali odbiec, zanim wybuch rozerwał kaplicę na kawałki.
„Z okrętu”, pomyślała, podnosząc się z ziemi i wydała rozkaz przez komunikator. – Johann do mnie!
Wszystkim dzwoniło w uszach. Strzelec zjawił się przed upływem kwadransa, jak już zaczynali coś słyszeć. Kwiatek kazała mu oddać mundur, który nosił w plecaku.
– Pierwszy idiota za mną! – Nie musiała wyjaśniać, że chodzi o grenadiera. – Strzelec na pozycję.
W ruinach kaplicy przysypali wymięty mundur desantu gruzem. Potem kazała podpalić tę „instalację artystyczną” strzałami jonowymi. Ledwo zdążyli, usłyszeli wirnik.
– Śmigłowiec wroga! – zawołał grenadier.
– Spokojnie, bierz parę desek, będą potrzebne – stwierdziła, mając nadzieję, że Johann się już wdrapał na swoje miejsce. – Oni mówią na to helikopter. Teraz dopiero biegiem.
Ruszyli jak zaczął lądować, żeby nie mógł ich obserwować z góry. Zanim usiadł na ziemi, ledwo zdążyli się wystarczająco oddalić. Ze środka wyskoczyło dziesięciu żołnierzy piechoty morskiej Republiki. Część rozbiegła się po lesie, inni przeszukiwali ruiny. Od razu znaleźli spalony w gruzach mundur. Cały czas Kwiatek miała jednak wrażenie, że żołnierze wroga nie starali się nadmiernie narażać na kontakt z desantem królewskich.
Helikopter wystartował, Kwiatek trochę odczekała, zanim wydała komendę przez komunikator.
– Przeciwlotniczy!
– Gotów – odpowiedział Johann i się pochwalił: – Od dawna!
Jeśli w helikopterze nie byłoby urządzenia nasłuchującego komunikację radiową, pewnie by odleciał, ale teraz gwałtownie zawrócił.
– Ognia!
Kwiatek nie spodziewała się, że pojedyncze trafienie może zrzucić śmigłowiec na ziemię, ale Johann był dobrym strzelcem i miał szczęście. Musiał trafić w skrzynkę z amunicją, bo chyba zbiornik paliwa nie dałby takiego efektu.
Walka się skończyła, nadszedł czas na przeszukanie zabitych i przygotowanie prowizorycznych kwater.
– Chłopaki! Deski w ręce i kopać. Nie będziemy spać na ziemi.
– Cały prowiant straciliśmy w budynku, pani chorąży – zameldował jeden z fizylierów.
– Myślałem, że to Pospolite Ruszenie jest od kopania, a nie zwiadowcy – mruknął grenadier cicho, ale tak, że było słychać.
– Zwiadowcą, to ja tu jestem i pan kapral Johann – podkreśliła Kwiatek. – Pan jest naszą ochroną a stanowi większe zagrożenie niż wróg. Drugi idiota też! Przydział do plutonu zwiadu jeszcze nie czyni nikogo zwiadowcą! Kopać grenadierze! Pożycz mi miotacz jonowy.
Sama poszła sprawdzić wrak śmigłowca. Niczego przydatnego do żarcia nie było.
***
– Skontaktujmy się z dowództwem? – spytał któregoś poranka Johann, zaczynał swoją wartę. – Skończył nam się prowiant. Musimy prosić o wsparcie!
– Nie ma mowy! – odpowiedziała Kwiatek. – Póki możemy naładować broń…
Znaleźli kabel w pobliżu ruin kaplicy. Strzelbę i miotacze jonowe dało się ładować z sieci elektrycznej.
– Wojsko głodne… – chciał przypomnieć.
– Wczoraj ustrzeliłeś im królika, a ja przedwczoraj przyniosłam żelazną rację od wroga. Bez przesady! Co prawda jedną, ale wielu nas nie ma. Na stanowisko kapralu!
Johann wiedział, że jego dziewczyna w tym momencie jest dowódcą i tylko dowódcą. Dalsza rozmowa nie miała sensu.
***
Tak długo nie mieli łączności, że Kwiatek była zdziwiona, widząc sygnał wezwania rozmowy. Na początku wzięła to za halucynację. Jeśli tak bardzo się czegoś chce, to wydaje się, że to się dzieje.
– Żyjecie tam? – porucznik odezwał się przez komunikator.
– Tak jest! – zameldowała Kwiatek. – Stan pełny, amunicja na wykończeniu, broń jonowa naładowana. Mamy dostęp do zasilania. Prowiantu brak…
Przez chwilę zastanawiała się, co by było, jakby tego kabla nie znaleźli. Przenośne ogniwa słoneczne stracili w zniszczonej kaplicy. Jak naładowaliby baterie w komunikatorach? Jak utrzymaliby łączność?
– Kiedy możecie dotrzeć do lądowiska? – Pytanie obudziło nadzieję.
– Dziewięćdziesiąt minut, trochę ponad godzinę – poprawiła się – panie poruczniku.
– Mamy na chwilę panowanie w powietrzu. Ewakuacja! – wyjaśnił i dodał: – Nie goń ludzi tak bardzo, daj im dojść w dziewięćdziesiąt minut. To rozkaz!
– Tak jest, panie poruczniku!
Jakby na potwierdzenie tezy o panowaniu w powietrzu nad wyspą przeleciał klucz myśliwców, tym razem swoi. Upiorny dźwięk silnika naddźwiękowego drona brzmiał jak najsłodsza muzyka. Jednak w żołnierzach desantu większą nadzieję budziły widoczne z daleka, znajome sylwetki latadeł.
– Tylko broń! Nie brać niczego! Za mną! Trzymać odstęp! – rozkazała Kwiatek.
Wpadli na lądowisko. Porucznik na nich czekał przy latadle klasy 500. Bez zatrzymywania się wbiegli do środka.
Pięćsetka, zwana przez cywili pieszczotliwie cinquecento, była najpopularniejszym środkiem transportu w królestwie. Kwiatek leciała nią pierwszy raz, gdy miała siedem lat. Zabrano ją z ludzkiej hodowli do wojskowej szkoły elementarnej. Została wybrana jako najlepsza z najlepszych. Brzmienie otunelowanych przeciwbieżnych śmigieł kojarzył jej się z bezpieczeństwem i domem, niezależnie od tego, gdzie on jest. Zasięg pięciuset kilometrów dawał szansę, że to będzie daleko stąd. Odważyła się na chwilę zamknąć oczy.
Latadło już było w powietrzu. Piloci się wyraźnie spieszyli. Rampa zamknęła się do końca dopiero teraz.
– Tylko pani sekcja wycofuje się bez strat – powiedział dowódca, wyrywając ją z zamyślenia. – Gratuluję.
– Dziękuję, panie poruczniku.
– Jakbyśmy wygrali, pewnie byłby awans, a tak, kolejny medal do kolekcji, pani chorąży…
– Ku chwale króla! – zawołała regulaminowo.
– I całego Zjednoczonego Królestwa – odwrzasnęli wszyscy pasażerowie w latadle.
Piloci mieli nerwy napięte jak struny. Widać było, że się przestraszyli hałasów.
„Czyli ponad dwadzieścia procent strat”, pomyślała, rzucając okiem na dwóch żołnierzy w mundurach czołgistów. „Nie da się wygrać, uciekając. Przynajmniej przeżyliśmy. Promocja oficerska – nie tym razem”.
– Chciałabym przedstawić do odznaczenia panów żołnierzy… – zaczęła.
– To później – przerwał jej porucznik. – Lecimy na prawdziwą bitwę.
– Będziemy atakować? – spytała Kwiatek z nadzieją.
– Nie tym razem…
Nie trzeba być sztuczną inteligencją Sztabu Generalnego ani admirałem Wangiem, żeby zrozumieć, jak bardzo coś poszło nie tak. Wspierać obronę desantem? Zabrakło pospolitego ruszenia?
Epilog
Za każdym razem, gdy Minister Wojny spotykał się królem, dziwił go niewielki rozmiar gabinetu. Nawet jego własny był sporo większy. Tym razem znaczną część przestrzeni zajmowała dama w krynolinie, więc Minister miał problem, aby wejść do środka.
Król wstał, zasygnalizował koniec audiencji lekkim skinieniem głowy. Na ekranie pokazała się sytuacja taktyczna w okolicach wysp.
– Wasza wysokość rozumie powagę swojego zadania bojowego? – upewnił się monarcha.
– Oczywiście, wasza królewska mość. – Dama Dworu wykonała ceremonialny ukłon, ograniczony przestrzenią, i wyszła.
– Pułapka zastawiona? – spytał król, jak tylko drzwi się za nią zamknęły.
Uważnie przyjrzał się mapie.
– Pierwsza faza, wasza królewska mość – potwierdził minister. – Pływająca forteca jest wystarczająco daleko, żeby nie płoszyć wroga. Wang rozumie…
– To dobrze, przestudiowałem listę zagrożeń. Pan minister przekaże, że przyjęte ryzyko jest uzasadnione – polecił. – Teraz jeszcze będziemy błagać o pokój. To powinno naszego szlachetnego wroga uspokoić.