- Opowiadanie: Radek - Zwyczajny desant

Zwyczajny desant

Akcja za­czy­na się pra­wie jed­no­cze­śnie, co opo­wia­da­nia “Bajka nie dla dzie­ci”.  Może się wy­da­wać, że ma wię­cej związ­ków fa­bu­lar­nych jest z “Ro­bin­son i Kwia­tek”, które dzie­je się póź­niej.

Opo­wia­da­nie bar­dzo luźno in­spi­ro­wa­ne wy­zwa­niem #3 “Po­le­je się krew” czyli opis walki, ale bar­dziej na strzel­by ra­kie­to­we i mio­ta­cze jo­no­we niż na noże.

 

Bar­dzo dzię­ku­ję be­tu­ją­cym. Wy­ko­na­li kawał do­brej ro­bo­ty w usu­wa­niu nie­ist­nie­ją­cych słów i po­kręt­nych bran­żo­wych zna­czeń.

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Biblioteka:

Asylum

Oceny

Zwyczajny desant

Ciszę przed świ­tem prze­rwa­ły od­gło­sy wy­bu­chów, do­cie­ra­ją­ce od stro­ny po­bli­skiej wy­sep­ki. Za­czę­ło się! Nad okrę­tem de­san­to­wym o wpa­da­ją­cej w ucho na­zwie „Ja­do­wi­ta” prze­le­ciał klucz my­śliw­ców, pro­wa­dzo­ny przez drona. Ope­ra­cja za­czę­ła się jak w re­gu­la­mi­nie Kró­lew­skiej Floty. Wy­brze­że było przy­gnie­cio­ne ogniem od­le­głych fre­gat.

– Pani cho­rą­ży! Za­czy­nać! – Kwia­tek usły­sza­ła w słu­chaw­kach roz­kaz swo­je­go do­wód­cy.

Pierw­sze czte­ry la­ta­dła unio­sły się z po­kła­du. Pi­lo­ci floty do­sta­li roz­ka­zy w tym samym mo­men­cie.

Cho­rą­ży Flora Isi­ro­va no­si­ła prze­zwi­sko Kwia­tek. Jako za­stęp­ca do­wód­cy plu­to­nu zwia­du, sie­dzia­ła w dru­gim la­ta­dle, które zna­la­zło się w po­wie­trzu. Ge­stem przy­po­mnia­ła o ciszy ra­dio­wej. Każdy spraw­dził, czy ma oso­bi­ste sys­te­my łącz­no­ści usta­wio­ne tylko na od­biór.

La­ta­dło o ofi­cjal­nej na­zwie typu „Ko­li­ber” było stat­kiem po­wietrz­nym eVTOL spe­cjal­ne­go prze­zna­cze­nia dla de­san­tu floty. Wbrew nazwie, oglądane w promieniach wschodzącego słońca nie przypominały w niczym ptaszka w locie. Bardzo wąski kadłub i dwa otunelowane śmigła tworzyły sylwetkę, w kształcie litery T. Po­wszech­nie mó­wio­no na nie skrótem „LKT”, co oznaczało „la­ta­dło klasy T”.

„To jest łódź sztur­mo­wa, jak każda inna, tylko że lata!”, Kwia­tek przy­po­mnia­ła sobie te słowa in­struk­to­ra ze szko­ły ka­de­tów.

Wtedy takie la­ta­dło wy­da­wa­ło się bar­dzo wy­god­ne. Tylko że łódź sztur­mo­wa prze­my­ka­ła mię­dzy fa­la­mi, miała bar­dzo nikłą sy­gna­tu­rę w świe­tle wi­dzial­nym i pod­czer­wie­ni. Cóż z tego, że le­ża­ło się w niej na brzu­chu. Teraz wy­god­nie sie­dzie­li w pusz­ce za­wie­szo­nej w po­wie­trzu na wi­do­ku.

„Przy­da­ło­by się ja­kieś zwy­cię­stwo”, po­my­śla­ła. „Me­da­li mam dosyć, ale pro­mo­cja ofi­cer­ska…”

Z góry zo­ba­czy­li otwie­ra­ją­ce się wrota na dzio­bie okrę­tu „Ja­do­wi­ta”. Pierw­szy czołg pły­wa­ją­cy wje­chał do wody. Mi­nę­li linię wy­brze­ża. La­ta­dło przed nimi do­sta­ło ra­kie­tą prze­ciw­lot­ni­czą. Żoł­nie­rze sta­ra­li się nie pa­trzeć na roz­pa­da­ją­cy się ka­dłub i wy­pa­da­ją­ce ciała ko­le­gów. Sły­sze­li od­pa­le­nie ra­kiet au­to­ma­tycz­nej obro­ny prze­ciw­ba­li­stycz­nej z grzbie­tu swo­je­go la­ta­dła. Po­szły obie. Wię­cej nie było. Pilot za­klął szpet­nie.

Jesz­cze bar­dziej ob­ni­żył pułap. Le­cie­li tuż nad wierz­choł­ka­mi drzew. Wy­da­wa­ło się, że zaraz usły­szą szu­ra­nie po dnie ka­dłu­ba.

– Nie pękać! – roz­ka­za­ła Kwia­tek, tro­chę się roz­luź­ni­ła, czu­jąc po­czą­tek zni­ża­nia. „Cała ope­ra­cja wy­glą­da­ła na pro­wa­dzo­ną sche­ma­tycz­nie. Tak się nie da wy­grać”, po­my­śla­ła i sama się zru­ga­ła: „Ale co ja tam wiem!”

Otwo­rzy­li okien­ka, po­zwa­la­ją­ce na strzelanie z ka­ra­bin­ków i mio­ta­czy jo­no­wych, ale nie było do czego. Wróg nie po­stę­po­wał sche­ma­tycz­nie. Zwia­dow­cy floty, zgod­nie z pla­nem, wy­sa­dzi­li kilka drzew. Po­wsta­ła w ten spo­sób po­lan­ka po­zwa­la­ła na lą­do­wa­nie.

– Już! – za­mel­do­wał pilot tro­chę przed cza­sem, ale to do­brze.

– Przy­go­to­wać się do de­san­tu! – roz­ka­za­ła Kwia­tek, spraw­dza­jąc od­ru­cho­wo swój ekwi­pu­nek. La­ta­dło znie­ru­cho­mia­ło kil­ka­dzie­siąt cen­ty­me­trów nad ziemią. – De­sant!

 Tylna rampa opa­dła, do­ty­ka­jąc le­śnej ściół­ki. Czte­rej żoł­nie­rze, wy­ska­ku­jąc, chwy­ci­li le­żą­cy na niej po­cisk w kra­tow­ni­cy. Moź­dzierz ra­kie­to­wy o na­zwie „Gą­sie­ni­ca” był naj­po­tęż­niej­szą bro­nią, jaką mieli ze sobą.

Kwia­tek ro­zej­rza­ła się. Zwia­dow­cy floty po­win­ni prze­ka­zać jej do­wo­dze­nie nad lą­do­wi­skiem, ale ich nie było. Z ko­lej­ne­go la­ta­dła wy­sy­pa­ła się piąt­ka żoł­nie­rzy. Do­wo­dzą­cy nimi strze­lec roz­ka­zał skryć się w gę­stwi­nie.

„Po­spiesz się!”, Kwia­tek sama się zru­ga­ła w my­ślach i wy­da­ła roz­ka­zy: – Kryć się! Gą­sie­ni­cę przy­go­to­wać do strza­łu! Trój­ka i czwór­ka, kryć tyły.

„Za­wsze le­piej mieć moż­li­wość wal­nię­cia z moź­dzie­rza. Tylko gdzie są zwia­dow­cy floty? Po­win­ni tu być!”

Ko­ło­wy robot bo­jo­wy wroga po­ja­wił się nie­spo­dzie­wa­nie z dru­giej stro­ny po­lan­ki. Zwia­dow­cy floty mu­sie­li za­uwa­żyć go wcze­śniej i sie­dzie­li cicho! Osiem kół, wie­życz­ka z dział­kiem i czuj­ni­ki prze­cze­sy­wa­ły oko­li­cę. Po­ci­ski za­bęb­ni­ły na jego pan­ce­rzu. Kwia­tek rzu­ci­ła okiem, Gą­sie­ni­ca nie­go­to­wa, a mio­ta­cza­mi jo­no­wy­mi czy ka­ra­bin­ka­mi nic mu nie mogli zro­bić. Tylko zdra­dzi­li swoją po­zy­cję. Za­uwa­żył ich, bły­ska­wicz­nie ob­ró­cił lufę. Ła­dun­ki jo­no­we nieco za­bu­rza­ły pro­ces ce­lo­wa­nia drona. Tylko dla­te­go jesz­cze żyli. Się­gnę­ła do hełmu, żeby podać na­miar celu do okrę­tu. Wy­da­wa­ło jej się, że nie zdąży. Szczę­śli­wie nie było trze­ba.

Po­cisk prze­ciw­pan­cer­ny ze strzel­by jo­no­wo-ra­kie­to­wej ude­rzył w po­jazd. Otwór byłby nie­wiel­ki, gdyby nie za­pa­li­ła się amu­ni­cja we­wnątrz.

– Wszyst­ko w po­rząd­ku? – Usły­sza­ła py­ta­nie w słu­chaw­kach, od­po­wie­dzia­ła przy­ci­skiem, że OK.

Mu­sie­li w do­wódz­twie za­uwa­żyć kło­pot. W końcu po­szedł prze­ciw­pan­cer­ny.

– Pani cho­rą­ży! Mel­du­ję go­to­wość lą­do­wi­ska! – Zwia­dow­ca z floty się zna­lazł. – W pro­mie­niu stu me­trów czy­sto.

– Przej­mu­ję do­wo­dze­nie, jest pan wolny bos­ma­nie! – Od­po­wie­dzia­ła na salut.

Ledwo znik­nął w za­ro­ślach, ko­lej­ne la­ta­dła po­de­szły do lą­do­wa­nia. W jed­nym był po­rucz­nik, do­wód­ca plu­to­nu zwia­du.

– Jakie stra­ty? – spy­tał, gdy pod­czoł­gał się do Kwia­tek.

– Tylko Ko­li­ber-1, poza tym ide­al­nie. Mie­li­śmy chwi­lę z tym żucz­kiem z Re­pu­bli­ki. – Wska­za­ła na jesz­cze dy­mią­ce­go wro­gie­go ro­bo­ta. – Jo­hann, to zna­czy strze­lec, go tra­fił.

– Przej­mu­ję do­wo­dze­nie – po­wie­dział po­rucz­nik. – Pani weź­mie pię­ciu do osło­ny i wy­ko­na roz­po­zna­nie w głąb.

– Tak jest!

– Pani się prze­bie­rze!

Żoł­nie­rze de­san­tu przy­go­to­wy­wa­li dla sie­bie za­ma­sko­wa­ne sta­no­wi­ska. Moź­dzie­rze ra­kie­to­we już stały go­to­we i ukry­te w cie­niu. I tak start zdmuch­nął­by wszel­kie ma­sku­ją­ce siat­ki i ekra­ny.

Pani cho­rą­ży była już w su­kien­ce w kwiat­ki, kiedy zja­wił się Jo­hann, jej chło­pak. Wło­żył do swo­je­go ple­ca­ka jej mun­dur i za­pin­kę do wło­sów. Kwia­tek z pewną nie­chę­cią zo­sta­wi­ła mio­tacz jo­no­wy, hełm i pas w za­im­pro­wi­zo­wa­nym obo­zie przy lą­do­wi­sku na po­lan­ce.

– Pra­co­wa­li­ście ze mną! Idę pierw­sza, dwóch gre­na­die­rów za mną, fi­zy­lie­rzy na skrzy­dłach, a Jo­hann, czyli strze­lec, pan ka­pral, na końcu. Jak­bym zgi­nę­ła, do­wo­dzi.

– Tak jest! – mruk­nę­li, bo na polu walki de­san­tow­ców na­uczo­no nie wrzesz­czeć i zbyt osten­ta­cyj­nie nie sa­lu­to­wać.

Nie zdecydowała się zamienić charakterystycznych butów na klapki, które le­piej pa­so­wa­ły do wy­bra­ne­go spo­so­bu prze­bra­nia.

Min ani pu­ła­pek wróg ra­czej nie zdą­żył zo­sta­wić. Jedną z zalet lą­do­wa­nia na ty­łach, było za­sko­cze­nie.

***

– Zgu­bi­łaś się? – Żoł­nierz Re­pu­bli­ki po­ja­wił się nie­spo­dzie­wa­nie przed panią cho­rą­ży Kwia­tek. Przy­glą­da­ła się sa­mot­ne­mu bu­dyn­ko­wi.

„Mu­siał się kryć, pew­nie jakiś war­tow­nik”, wcze­śniej nie do­strze­gła śla­dów tego żoł­nie­rza na ścież­ce.

– Byłam z ro­dzi­ca­mi, ucie­ka­my z plaży… – To kłam­stwo miała już przy­go­to­wa­ne.

– Da­le­ko od­bie­głaś, dziew­czy­no.

– Dobre buty – po­wie­dzia­ła, pod­cho­dząc.

Spró­bo­wa­ła ude­rzyć go w krtań, ale był szyb­szy, mach­nął prze­wie­szo­nym przez ramię ka­ra­bin­kiem tak, że ude­rzył kolbą w klat­kę pier­sio­wą. Prze­wró­ci­ła się. Ra­kie­to­wy po­cisk ze strzel­by tra­fił pre­cy­zyj­nie w pierś żoł­nie­rza.

Wsta­ła, wy­cie­ra­jąc li­ściem kro­ple krwi z buta. Tam­ten był tru­pem. Wy­cią­gnę­ła z to­reb­ki ko­mu­ni­ka­tor, sta­nę­ła przy bu­dyn­ku.

– Jo­hann! Trze­ba było po­cze­kać, po­ra­dzi­ła­bym sobie – szep­nę­ła do urzą­dze­nia roz­kaz: – Lewy fi­zy­lier do mnie.

Znowu po­cią­gnę­ła nosem, oprócz za­pa­chu śmier­ci, czuła coś jesz­cze. Ge­stem ka­za­ła fi­zy­lie­ro­wi podać czuj­nik, ale oprócz zwłok nie stwier­dził obec­no­ści „ludz­kich form życia”.

– Czuję ich po za­pa­chu! Ka­ra­bi­nek – po­wie­dzia­ła tro­chę gło­śniej, bo od stro­ny lą­do­wi­ska dało się sły­szeć walkę.

Prze­łą­cza­jąc do­stęp­ne po­ci­ski na wskaź­ni­ku celu pod lufą, nie mogła do­stać po­twier­dze­nia go­to­wo­ści do strza­łu.

– Panie po­rucz­ni­ku, po­trze­bu­ję Gą­sie­ni­cy… – po­łą­czy­ła się z do­wód­cą.

– Je­ste­śmy tro­chę za­ję­ci…

Rze­czy­wi­ście od stro­ny po­lan­ki do­cho­dzi­ły od­gło­sy nasilającego się ostrzału.

– Was się­gnie wspar­cie z okrę­tu… – Kwia­tek nie do­koń­czyła, kiedy po­twier­dzi­ła się go­to­wość do kie­ro­wa­nia ogniem z moź­dzie­rza.

Spraw­dzi­ła lamp­kę na wskaź­ni­ku celu pod lufą ka­ra­bin­ka fi­zy­lie­ra. Trze­ba się spie­szyć, bo dali, ale mogą za­brać. Oni tam też nie są na wcza­sach.

Od­stęp mię­dzy drze­wa­mi wy­da­wał się dziw­ny, w po­wie­trzu pach­nia­ło po­dej­rza­nie i krę­cił się war­tow­nik. Wy­buch po­ci­sku moź­dzie­rzo­we­go od­sło­nił kry­jów­kę. Naj­praw­do­po­dob­niej wszy­scy we­wnątrz zgi­nę­li, ale dwóch gre­na­die­rów i tak „spraw­dzi­ło” po­zo­sta­ło­ści se­ria­mi jo­no­wy­mi.

– Mie­li­śmy szczę­ście – mruk­nę­ła Kwia­tek pod nosem.

Od­le­gły wy­buch był jesz­cze gło­śniej­szy niż od­gło­sy walki na lą­do­wi­sku. „Stra­ci­li­śmy Ja­do­wi­tą”, Kwia­tek do­sta­ła wia­do­mość na ekra­nie. „Przy­go­to­wać się do obro­ny”.

We­szła do bu­dyn­ku. Fi­zy­lier za nią, nio­sąc swój ka­ra­bi­nek. Był za­do­wo­lo­ny, bo to jemu za­li­czy się znisz­cze­nie kry­jów­ki wroga. Spoj­rzał na wskaź­nik celu pod lufą, sy­gna­li­zo­wał tra­fie­nie, ale brak go­to­wo­ści do na­stęp­ne­go strza­łu. Znów zo­sta­li bez wspar­cia.

– Co to? – Fi­zy­lier ro­zej­rzał się po wnę­trzu, był zdzi­wio­ny, że nie trze­ba było wy­wa­lać drzwi.

Ktoś za­po­mniał je za­mknąć na klucz.

– Ko­ściół… – od­po­wie­dzia­ła.

– Za­ka­za­ne miej­sce kultu, pani cho­rą­ży?

– Wła­ści­wie ka­pli­ca – po­pra­wi­ła się Kwia­tek. – Je­ste­śmy na te­re­nie Re­pu­bli­ki, póki tej wyspy nie zdo­by­li­śmy, tu le­gal­ne…

Jakby na pod­kre­śle­nie tych słów, usły­sze­li dźwięk klu­cza my­śliw­ców. Dwu­sil­ni­ko­we, zna­czy wróg. Za­mil­kli.

– Nie zbom­bar­du­ją tego bu­dyn­ku? – zdzi­wił się fi­zy­lier.

– Nie – od­po­wie­dzia­ła. – Nie bez po­wo­du.

Kwia­tek wy­da­ła roz­ka­zy. W ra­mach przy­go­to­wań do obro­ny po­sta­no­wi­ła ulo­ko­wać swój od­dział w ka­pli­cy. Jedna para fi­zy­lier i gre­na­dier miała pa­tro­lo­wać oko­li­cę, druga – od­po­czy­wać. Jo­hann jako strze­lec peł­nił wartę w dzień. Za­zwy­czaj sie­dział na drze­wie. Kwia­tek – w nocy spa­ce­ro­wa­ła po ścież­ce, więc w dzień spała na jed­nej z ławek w ka­pli­cy.

***

Tego dnia in­tu­icja ka­za­ła jej się obu­dzić przed cza­sem. Usły­sza­ła napęd wro­gie­go drona, cichy.

– Pod ławki! – roz­ka­za­ła szep­tem, po­trzą­sa­jąc po­zo­sta­ły­mi.

Ledwo zdą­ży­li, zanim ka­me­ra drona zbli­ży­ła się do okien ka­pli­cy. Obej­rzał wnę­trze ze wszyst­kich stron. Już od­la­ty­wał, kiedy strzał jo­no­wy zrzu­cił go na zie­mię. Spa­da­jąc, za­plą­tał się w krza­ki.

„Nie­po­trzeb­nie Jo­hann się po­spie­szył”, po­my­śla­ła.

Kwia­tek się spo­dzie­wa­ła, że zaraz przy­le­cą ko­lej­ne dwa, ale nie przy­szło jej do głowy, że obaj gre­na­die­rzy bez roz­ka­zu do­bro­wol­nie wy­sta­wią się na widok ich obiek­ty­wów. Oczy­wi­ście serie jo­no­we z ręcz­nych mio­ta­czy na­tych­miast zrzu­ci­ły drony na zie­mię. Ła­du­nek wcale nie mu­siał tra­fić, żeby za­bu­rzyć dzia­ła­nie elek­tro­ni­ki.

– Ucie­kać! Bie­giem! Kryć się! – wrza­snę­ła Kwia­tek. Bie­gła pierw­sza. – Idio­ci!

Na szczę­ście zdo­ła­li od­biec, zanim wy­buch ro­ze­rwał ka­pli­cę na ka­wał­ki.

„Z okrę­tu”, po­my­śla­ła, pod­no­sząc się z ziemi i wy­da­ła roz­kaz przez ko­mu­ni­ka­tor. – Jo­hann do mnie!

Wszyst­kim dzwo­ni­ło w uszach. Strze­lec zja­wił się przed upły­wem kwa­dran­sa, jak już za­czy­na­li coś sły­szeć. Kwiatek kazała mu oddać mundur, który nosił w plecaku.

– Pierw­szy idio­ta za mną! – Nie mu­sia­ła wy­ja­śniać, że cho­dzi o gre­na­die­ra. – Strze­lec na po­zy­cję.

W ru­inach ka­pli­cy przy­sy­pa­li wy­mię­ty mun­dur de­san­tu gru­zem. Potem ka­za­ła pod­pa­lić tę „in­sta­la­cję ar­ty­stycz­ną” strza­ła­mi jo­no­wy­mi. Ledwo zdą­ży­li, usły­sze­li wir­nik.

– Śmi­gło­wiec wroga! – za­wo­łał gre­na­dier.

– Spo­koj­nie, bierz parę desek, będą po­trzeb­ne – stwier­dzi­ła, mając na­dzie­ję, że Jo­hann się już wdra­pał na swoje miej­sce. – Oni mówią na to he­li­kop­ter. Teraz do­pie­ro bie­giem.

Ru­szy­li jak za­czął lą­do­wać, żeby nie mógł ich ob­ser­wo­wać z góry. Zanim usiadł na ziemi, ledwo zdą­ży­li się wy­star­cza­ją­co od­da­lić. Ze środ­ka wy­sko­czy­ło dzie­się­ciu żoł­nie­rzy pie­cho­ty mor­skiej Re­pu­bli­ki. Część roz­bie­gła się po lesie, inni prze­szu­ki­wa­li ruiny. Od razu znaleźli spalony w gruzach mundur. Cały czas Kwia­tek miała jed­nak wra­że­nie, że żoł­nie­rze wroga nie sta­ra­li się nad­mier­nie na­ra­żać na kon­takt z de­san­tem kró­lew­skich.

He­li­kop­ter wy­star­to­wał, Kwia­tek tro­chę od­cze­ka­ła, zanim wy­da­ła ko­men­dę przez ko­mu­ni­ka­tor.

– Prze­ciw­lot­ni­czy!

– Gotów – od­po­wie­dział Jo­hann i się po­chwa­lił: – Od dawna!

Jeśli w he­li­kop­te­rze nie by­ło­by urzą­dze­nia na­słu­chu­ją­ce­go ko­mu­ni­ka­cję ra­dio­wą, pew­nie by od­le­ciał, ale teraz gwał­tow­nie za­wró­cił.

– Ognia!

Kwia­tek nie spo­dzie­wa­ła się, że po­je­dyn­cze tra­fie­nie może zrzu­cić śmi­gło­wiec na zie­mię, ale Jo­hann był do­brym strzel­cem i miał szczę­ście. Mu­siał tra­fić w skrzyn­kę z amu­ni­cją, bo chyba zbior­nik pa­li­wa nie dałby ta­kie­go efek­tu.

Walka się skoń­czy­ła, nad­szedł czas na prze­szu­ka­nie za­bi­tych i przy­go­to­wa­nie pro­wi­zo­rycz­nych kwa­ter.

– Chło­pa­ki! Deski w ręce i kopać. Nie bę­dzie­my spać na ziemi.

– Cały pro­wiant stra­ci­li­śmy w bu­dyn­ku, pani cho­rą­ży – za­mel­do­wał jeden z fi­zy­lie­rów.

– My­śla­łem, że to Po­spo­li­te Ru­sze­nie jest od ko­pa­nia, a nie zwia­dow­cy – mruk­nął gre­na­dier cicho, ale tak, że było sły­chać.

– Zwia­dow­cą, to ja tu je­stem i pan ka­pral Jo­hann – pod­kre­śli­ła Kwia­tek. – Pan jest naszą ochroną a stanowi większe zagrożenie niż wróg. Drugi idio­ta też! Przy­dział do plu­to­nu zwia­du jesz­cze nie czyni ni­ko­go zwia­dow­cą! Kopać gre­na­die­rze! Po­życz mi mio­tacz jo­no­wy.

Sama po­szła spraw­dzić wrak śmi­głow­ca. Ni­cze­go przy­dat­ne­go do żar­cia nie było.

***

– Skon­tak­tuj­my się z do­wódz­twem? – spy­tał któ­re­goś po­ran­ka Jo­hann, za­czy­nał swoją wartę. – Skoń­czył nam się pro­wiant. Mu­si­my pro­sić o wspar­cie!

– Nie ma mowy! – od­po­wie­dzia­ła Kwia­tek. – Póki mo­że­my na­ła­do­wać broń…

Zna­leź­li kabel w po­bli­żu ruin ka­pli­cy. Strzel­bę i mio­ta­cze jo­no­we dało się ła­do­wać z sieci elek­trycz­nej.

– Woj­sko głod­ne… – chciał przy­po­mnieć.

– Wczo­raj ustrze­li­łeś im kró­li­ka, a ja przed­wczo­raj przy­nio­słam że­la­zną rację od wroga. Bez prze­sa­dy! Co praw­da jedną, ale wielu nas nie ma. Na sta­no­wi­sko ka­pra­lu!

Jo­hann wie­dział, że jego dziew­czy­na w tym mo­men­cie jest do­wód­cą i tylko do­wód­cą. Dal­sza roz­mo­wa nie miała sensu.

***

Tak długo nie mieli łączności, że Kwiatek była zdziwiona, widząc sygnał wezwania rozmowy. Na po­cząt­ku wzię­ła to za ha­lu­cy­na­cję. Jeśli tak bar­dzo się cze­goś chce, to wy­da­je się, że to się dzie­je.

– Ży­je­cie tam? – porucznik odezwał się przez komunikator.

– Tak jest! – za­mel­do­wa­ła Kwia­tek. – Stan pełny, amu­ni­cja na wy­koń­cze­niu, broń jo­no­wa na­ła­do­wa­na. Mamy do­stęp do za­si­la­nia. Pro­wian­tu brak…

Przez chwi­lę za­sta­na­wia­ła się, co by było, jakby tego kabla nie zna­leź­li. Prze­no­śne ogni­wa sło­necz­ne stra­ci­li w znisz­czo­nej ka­pli­cy. Jak na­ła­do­wa­li­by ba­te­rie w ko­mu­ni­ka­to­rach? Jak utrzy­ma­li­by łącz­ność?

– Kiedy mo­że­cie do­trzeć do lą­do­wi­ska? – Py­ta­nie obu­dzi­ło na­dzie­ję.

– Dzie­więć­dzie­siąt minut, tro­chę ponad go­dzi­nę – po­pra­wi­ła się – panie po­rucz­ni­ku.

– Mamy na chwi­lę pa­no­wa­nie w po­wie­trzu. Ewa­ku­acja! – wy­ja­śnił i dodał: – Nie goń ludzi tak bar­dzo, daj im dojść w dzie­więć­dzie­siąt minut. To roz­kaz!

– Tak jest, panie po­rucz­ni­ku!

Jakby na po­twier­dze­nie tezy o pa­no­wa­niu w po­wie­trzu nad wyspą prze­le­ciał klucz my­śliw­ców, tym razem swoi. Upior­ny dźwięk sil­ni­ka nad­dźwię­ko­we­go drona brzmiał jak naj­słod­sza mu­zy­ka. Jednak w żołnierzach desantu większą nadzieję budziły widoczne z daleka, znajome sylwetki latadeł.

– Tylko broń! Nie brać ni­cze­go! Za mną! Trzy­mać od­stęp! – roz­ka­za­ła Kwia­tek.

Wpa­dli na lą­do­wi­sko. Po­rucz­nik na nich cze­kał przy la­ta­dle klasy 500. Bez za­trzy­my­wa­nia się wbie­gli do środ­ka.

Pięćsetka, zwana przez cywili pieszczotliwie cinquecento, była naj­po­pu­lar­niej­szym środ­kiem trans­por­tu w kró­le­stwie. Kwiatek leciała nią pierwszy raz, gdy miała siedem lat. Za­bra­no ją z ludz­kiej ho­dow­li do woj­sko­wej szko­ły ele­men­tar­nej. Zo­sta­ła wy­bra­na jako naj­lep­sza z naj­lep­szych. Brzmie­nie otu­ne­lowa­nych prze­ciw­bież­nych śmi­gieł ko­ja­rzył jej się z bez­pie­czeń­stwem i domem, nie­za­leż­nie od tego, gdzie on jest. Za­sięg pię­ciu­set ki­lo­me­trów dawał szan­sę, że to bę­dzie da­le­ko stąd. Od­wa­ży­ła się na chwi­lę za­mknąć oczy.

La­ta­dło już było w po­wie­trzu. Pi­lo­ci się wy­raź­nie spie­szy­li. Rampa za­mknę­ła się do końca do­pie­ro teraz.

– Tylko pani sek­cja wy­co­fu­je się bez strat – po­wie­dział do­wód­ca, wy­ry­wa­jąc ją z za­my­śle­nia. – Gra­tu­lu­ję.

– Dzię­ku­ję, panie po­rucz­ni­ku.

– Jak­by­śmy wy­gra­li, pew­nie byłby awans, a tak, ko­lej­ny medal do ko­lek­cji, pani cho­rą­ży…

– Ku chwa­le króla! – za­wo­ła­ła re­gu­la­mi­no­wo.

– I ca­łe­go Zjed­no­czo­ne­go Kró­le­stwa – od­wrza­snę­li wszy­scy pa­sa­że­ro­wie w la­ta­dle.

Pi­lo­ci mieli nerwy na­pię­te jak stru­ny. Widać było, że się prze­stra­szy­li ha­ła­sów.

„Czyli ponad dwa­dzie­ścia pro­cent strat”, pomyślała, rzucając okiem na dwóch żołnierzy w mundurach czołgistów. „Nie da się wy­grać, ucie­ka­jąc. Przy­naj­mniej prze­ży­li­śmy. Pro­mo­cja ofi­cer­ska – nie tym razem”.

– Chcia­ła­bym przed­sta­wić do od­zna­cze­nia panów żoł­nie­rzy… – za­czę­ła.

– To póź­niej – prze­rwał jej po­rucz­nik. – Le­ci­my na praw­dzi­wą bitwę.

– Bę­dzie­my ata­ko­wać? – spy­ta­ła Kwia­tek z na­dzie­ją.

– Nie tym razem…

Nie trze­ba być sztucz­ną in­te­li­gen­cją Szta­bu Ge­ne­ral­ne­go ani ad­mi­ra­łem Wan­giem, żeby zro­zu­mieć, jak bar­dzo coś po­szło nie tak. Wspie­rać obro­nę de­san­tem? Za­bra­kło po­spo­li­te­go ru­sze­nia?

 

Epi­log

 

Za każ­dym razem, gdy Mi­ni­ster Wojny spo­ty­kał się kró­lem, dzi­wił go nie­wiel­ki roz­miar ga­bi­ne­tu. Nawet jego wła­sny był sporo więk­szy. Tym razem znaczną część prze­strze­ni zaj­mo­wa­ła dama w kry­no­li­nie, więc Mi­ni­ster miał pro­blem, aby wejść do środ­ka.

Król wstał, za­sy­gna­li­zo­wał ko­niec au­dien­cji lek­kim ski­nie­niem głowy. Na ekra­nie po­ka­za­ła się sy­tu­acja tak­tycz­na w oko­li­cach wysp.

– Wasza wy­so­kość ro­zu­mie po­wa­gę swo­je­go za­da­nia bo­jo­we­go? – upew­nił się mo­nar­cha.

– Oczy­wi­ście, wasza kró­lew­ska mość. – Dama Dworu wy­ko­na­ła ce­re­mo­nial­ny ukłon, ogra­ni­czo­ny prze­strze­nią, i wy­szła.

– Pu­łap­ka za­sta­wio­na? – spy­tał król, jak tylko drzwi się za nią za­mknę­ły.

Uważ­nie przyj­rzał się mapie.

– Pierw­sza faza, wasza kró­lew­ska mość – po­twier­dził mi­ni­ster. – Pły­wa­ją­ca for­te­ca jest wy­star­cza­ją­co da­le­ko, żeby nie pło­szyć wroga. Wang ro­zu­mie…

– To do­brze, prze­stu­dio­wa­łem listę za­gro­żeń. Pan mi­ni­ster prze­ka­że, że przy­ję­te ry­zy­ko jest uza­sad­nio­ne – po­le­cił. – Teraz jesz­cze bę­dzie­my bła­gać o pokój. To po­win­no na­sze­go szla­chet­ne­go wroga uspo­ko­ić.

Koniec

Komentarze

Hmmm. Przede wszystkim – nie jestem targetem. Masz tu wyłącznie walkę, a to nie jest to, co tygryski lubią najbardziej. Nawet nie mam pojęcia, o co się tak tłuką. Może opisujesz dobrych, może złych.

Po drugie – fragmentaryczność. Jakaś bitwa, jakieś tam straty po obu stronach. Ale ani bohaterka nie dostała swojego awansu, ani wojna się nie skończyła, król z ministrem coś tam dalej knują.

Podczas kursu takie latadło wydawało się to bardzo wygodne.

Coś się posypawszy.

Babska logika rządzi!

Przede wszystkim – nie jestem targetem.

Dlatego szczególnie Ci dziękuję za przeczytanie, chociaż czasem nie warto się męczyć. Może napiszę w prologu, że to rąbanka (nie mylić ze slasherem).

Po drugie – fragmentaryczność. Jakaś bitwa, jakieś tam straty po obu stronach. Ale ani bohaterka nie dostała swojego awansu, ani wojna się nie skończyła, król z ministrem coś tam dalej knują.

Trochę o to chodziło. Chciałem opisać bitwę z punktu widzenia uczestnika niezbyt wysokiego szczebla, który ma gdzieś cele polityczne. W pierwszym pomyśle Kwiatek miała być dowódcą-prymuusem, ale potem trochę złagodziłem. U mnie wszyscy są źli, bo w prawdziwym życiu każdy myśli, że jest tym dobrym :-)

Coś się posypawszy.

Im więcej to zdanie poprawiałem, tym wychodziło gorsze :-(

Teraz jest coś takiego:

Słuchaczom kursu takie latadło wydawało się to bardzo wygodne.

 

Wielkie dzięki!

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Kwiatek, jak miała siedem lat pierwszy raz leciała takim właśnie pojazdem. Zabrano ją z ludzkiej hodowli do wojskowej szkoły elementarnej.

Masz takich kilka fajnych wstawek, które pozwalają czytelnikowi ochłonąć od bitwy i poszerzyć horyzonty, że ten świat jest większy i naprawdę pojeba…:)

 

Mam też uwagi z racji, że jestem żołnierzem:

Rozmowy przez radio nie powinny tak wyglądać, może gdyby desantowała się jedna grupa, ale tu jest ich wiele. Fajnie byłoby wrzucić jakieś kryptonimy:) ja gdy mam służbę np. Dowódcy pododdziału alarmowego. To mówię tak ( kryptonim zmieniam dla dobra MONu) :)

– Tu “Jaskier”, sprawdzam łączność, jak mnie słychać. ODBIÓR .

– Tu “Dzwonnik”, słychać cię na pięć. BEZ ODBIORU

Potraktowanie tego w ten sposób dałoby dodatkowego smaczka :)

 

Nie bardzo rozumiem po co Kwiatek się przebierała, bo ta rozpierducha nie wyglądała na akcję szpiegowską:) Może przed bitwą lub po. Np w prologu i powiązać to z czymś w opku. :)

Mimo to dobrze się odnalazłem w tej zawierusze i cieszę się, że jestem w powiększającej się grupie, która przeczytała to opowiadanie:)

 

Pozdrawiam

Bym zapomniał, to – idioci, pierwszy idiota, drugi idiota – bardzo nierealne, tak dowódca nie odzywa się do swoich podwładnych, zwłaszcza na polu bitwy. Bo od nich zależy jego życie, o morale trzeba dbać . Mają nad sobą jonowe lasery a dowódca mówi jeszcze o nich idioci. Dobrze by było to zamienić na – jedynka, dwójka. Gwarantuję ci, że takich dowódców wymienia się przypadkowym strzałem w plecy. Przynajmniej na filmach.:)

Bardzo Ci dziękuję vrchamps za przeczytanie. Bałem się, że jak to profesjonalista przeczyta, to mnie rozsmaruje i polegnę :-)

Cieszę się, że przypadło do gustu przemycenie spojrzenia na większy i naprawdę gorszy świat.

Rozmowy przez radio nie powinny tak wyglądać, może gdyby desantowała się jedna grupa, ale tu jest ich wiele. Fajnie byłoby wrzucić jakieś kryptonimy:)

Tak, ale tutaj starałem się unikać imion i kryptonimów, żeby nie komplikować odbioru czytelnikowi. Z drugiej strony, oni są wyposażeni w cyfrowe środki łączności, działające w technologii MESH (na tym się trochę znam), co zapewnia szyfrowanie i identyfikację od końca do końca. Łącze jest dwukierunkowe z możliwością rozmów wiele-do-wiele (many to many), jak w rozwijanych obecnie projektach “żołnierz przyszłości”. “ODBIÓR” i “BEZ ODBIORU” wystąpić nie powinno.

Może kiedyś napiszę opowiadanie o cyberwalce w tym świecie i to jakoś rozwinę.

Nie bardzo rozumiem po co Kwiatek się przebierała, bo ta rozpierducha nie wyglądała na akcję szpiegowską:)

Przyznam się, że dla mnie inspiracją dla chorąży Kwiatek był kapral Krüger z “Krzyża Żelaznego”. Gość (w drużynie zwiadu) chodził przebrany za krasnoarmiejca, mając na czapeczce wronę z jednej strony, a gwiazdę z drugiej. Wróg brał go za swojego.

Oczywiście u mnie wszystko jest przegięte. Tzn. wymyśliłem, że baba w sukience, udająca “swoją” zagubioną turystkę będzie jeszcze bezpieczniejsza w zetknięciu z wrogiem. Snajper za plecami też nie zaszkodzi.

Bym zapomniał, to – idioci, pierwszy idiota, drugi idiota – bardzo nierealne, tak dowódca nie odzywa się do swoich podwładnych, zwłaszcza na polu bitwy.

Tak :-) Przynajmniej nie powinien. Chciałem pokazać dowódcę, któremu puszczają nerwy, ale i tak żołnierze mogli uważać, że mają większe szanse wynieść głowy z takim niż bez.

Gwarantuję ci, że takich dowódców wymienia się przypadkowym strzałem w plecy. Przynajmniej na filmach.:)

To nie w tym opowiadaniu :-)

A panowie grenadierzy za swoimi plecami mieli Johanna na drzewie (chłopaka dowódcy). Oczywiście masz rację i to motyw do wykorzystania.

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Wytłumaczenia teraz zdają się być zadawalajace, jednak w samym opku ich nie ma i czytając trochę to skwierczy jak samotna kropla wody na rozgrzanym oleju:) oczywiście, chodzi tylko o mnie.

Hej, hej,

 

nie rozumiem fabuły – podobnie jak Finkla: kto z kim i dlaczego?

Taktyka i sama walka wydają mi się nieprawdopodobne. Motyw z sukienką kuriozalny, jak z filmów USA, strzelec zdejmujący helikoptery z drzewa, hmmmmm. Pewnie kamery termowizyjne, albo czujniki ruchu łatwo odkryłyby obecność wrogiego zwiadu…

Dodatkowo technologia też ma jakiś taki dziwny rys – powietrzne statki, z kadłubami i rufami, z bosmanami na pokładzie, kabel do ładowania broni jonowej przy kościele, no nie skleja mi się to, przykro mi :(

 

Pozdrawiam!

Che mi sento di morir

Nie ma kto, z kim, ani dlaczego, przynajmniej nie bardzo, bo opowiadanie w założeniu miało być opisem walki. Narrator jest blisko i nisko, nie ma polityki.

Motyw z sukienką kuriozalny, jak z filmów USA

Spełnia założenia co do maskowania jako “wprowadzanie przeciwnika w błąd”.

 

strzelec zdejmujący helikoptery z drzewa,

Mudżahedinom udawało się to za pomocą granatników RPG-7. Tutaj człowiek ma pocisk p-lot do ręcznej wyrzutni (strzelby jonowo-rakietowej). Nawet teraz mamy Stingery, Gromy, Pioruny czy Strzały.

Pewnie kamery termowizyjne, albo czujniki ruchu łatwo odkryłyby obecność wrogiego zwiadu…

Z pewnością, pod warunkiem przygotowania do obrony. Może zacytuję:

Min ani pułapek wróg raczej nie zdążył zostawić. Jedną z zalet lądowania na tyłach, było zaskoczenie.

 

powietrzne statki, z kadłubami i rufami

Kadłub – tak, rufa – nie. W całym tekście słowo “rufa” występuje tylko w Twoim komentarzu. Może rampa? A samolot też ma kadłub, kilu nie ma :-)

 

Oprócz tego mamy normalny pływający okręt desantowy z wrotami na dziobie, skąd czołgi pływające robią “chlup”. A sierżant we flocie nazywa się bosman.

Kościół pewnie miał zasilanie, więc kabel się dało wymacać pod ziemią. Jakoś nie widzę tu nieprawidłowości czy problemu fabularnego.

Żałuję, że Ci nie podpasowało, ale dziękuję za przeczytanie. Pozdrawiam.

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Dodanie słuchaczy do zdania wcale mu nie pomogło. “takie latadło” i “to” to zdecydowanie za dużo grzybków. Jeszcze sprawdź, jak to siedzi w kontekście.

Babska logika rządzi!

Ciekawe, ale… Najpierw o tym, co mi zaimponowało. Przemyślałeś ten desant stosunkowo dokładnie, szczegóły i jak się toczy, co kto robi i po co. Nic w zasadzie w tej materii nie haczyło. Znać się na tym nie znam, wojen nie lubię, lecz książkowe rozgrywki militarne podczytuję z przyjemnością. Na rozwój zainteresowania najsilniejszy wpływ miała książka Haldemana „Wieczna wojna”, a potem już poszło, trochę klasyki. 

Tak więc, sama walka, sposób opisu, wrzucane po drodze informacje są w punkt. Gdyby ich zabrakło byłabym rozczarowana. Z przyjemnością czytałam o latadle, LKT, miotaczach i podejmowanych działaniach. Epilog też niezły, ponieważ „wywraca do góry nogami” sens desantu.

 

Teraz kilka słów tego „ale”:

1/ Trochę trzeba byłoby wygładzić tekst, przyspieszać-zwalniać, przyjrzeć się zwłaszcza miejscom, które dobrze byłoby zintensyfikować, tj. przyciąć niektóre słowa np. „jeszcze” i nie tylko.

2/ Kwiatek jest ok, lecz nie chciałabym służyć pod takim sierżantem. Raczej z niej patałach, lecz nie wiem, jaka była Twoja intencja. Irytowało mnie, że jest tak niestabilna i nierówna, nie mamy akcji tylko niekiedy dumania Kwiatek, ktora miała jakieś „wrażenia”, lecz kiedy działała, nie czułam zgrzytu w samej postaci. Sierżant to ważna persona.

 

Zastanowienia:

*rodzaj powtórzeń, ktore można byłoby obejść, nie tracąc nic z sensu, bo istotny: z początku „jednoczesność” wybuchów i przelotu klucza oraz rozkazów.

*kiks

,Słuchaczom kursu takie latadło wydawało się to bardzo wygodne

*dziwne przy schematycznej operacji. Gdyby powiedziała to później, gdy jako czytelnik już wiem, że oni reagowali niestandardowo inaczej by wybrzmiało?

,– Nie pękać! – rozkazała Kwiatek

*dlaczego porucznik zwraca się do Kwiatek na „pani”, a potem ona też „panuje” do swoich żołnierzy? 

*dlaczego nie zmieniła? Trochę karkołomna konstrukcja w tym momencie – „nie zdecydowała się”

,Charakterystycznych butów nie zdecydowała się zamienić na klapki, które lepiej pasowały do wybranego sposobu przebrania.

*Zamienniki – „strzelec” to Johann, jej chłopak. Lekko mnie dziwi takie chowanie do plecaka zapinki i munduru przez jej chłopaka. Toć to desant, nie randka czy serial „Allo, allo”. Czemu byli w jednym oddziale?

 

Podsumowując: od strony samej walki i czym to robili – ok; koncept też dobry, znaczy desant i jego znaczenie (pionki na szachownicy graczy); niejasne i niewyraźne – sam desant, który był zastawioną pułapką i plątanie się relacji Kwiatek z Johannem, co oni tam robią. W sumie wzmocniłabym chyba sam przebieg walki i bohaterkę. 

A w ogóle, pisz Ty te walki, bo idzie nieźle. ;-)

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

@Finkla:

kolejna poprawka tego zdania weszła w tekst. Zaciąłem się wyraźnie :-(

@Asylum:

książkowe rozgrywki militarne podczytuję z przyjemnością.

Znaczy się target :-)

Moim zdaniem nikt normalny wojen nie lubi!

 

“Jeszcze” zdecydowanie do poprawy, wyciąłem trochę. Że też tego wcześniej nie zauważyłem!

Raczej z niej patałach, lecz nie wiem, jaka była Twoja intencja.

Miałem intencję pokazania typu dowódcy-prymusa, dobrze wyszkolonego, ale z problemami psychicznymi i emocjonalnymi (”z ludzkiej hodowli”). Wie, co należy zrobić, umie to zrobić, ale “pęka” jak jej misterny plan ktoś psuje. A była taka dumna, jak wymyśliła, że będą sobie siedzieć w kaplicy!

Poza tym, mimo wyszkolenia, nie jest robotem i “wisząc” w powietrzu w ciasnej puszce się boi. Bardziej niż gdyby była sama, bo czuje odpowiedzialność za oddział (to też emocja). Stąd rozkaz “nie pękać”.

dlaczego porucznik zwraca się do Kwiatek na „pani”, a potem ona też „panuje” do swoich żołnierzy? 

Tak ucharakteryzowałem Zjednoczone Królestwo, że forma pan/pani (pan porucznik, pani chorąży, panie fizylierze, a nie drugi idiota ;-) ) jest powszechna i regulaminowa. Wziąłem to z dziewiętnastowiecznej Royal Navy, gdzie “panowanie” było standardem: “Panie Haggins! Do kabestanu!”.

Przy opisie żołnierzy Republiki, byłoby na ty, albo na wy.

dlaczego nie zmieniła? Trochę karkołomna konstrukcja w tym momencie – „nie zdecydowała się”

Przyznam się, że nie rozumiem “karkołomności”. Brała pod uwagę, że będzie musiała biec, może komuś przykopać, więc wygodniej w butach taktycznych niż w klapkach. “Nie zdecydowała się”, bo tak oceniła ryzyko przedwczesnej demaskacji. Wypełnianie rozkazów “pani się przebierze” musi nie być schematyczne z zasady (również z regulaminu maskowania).

Johann, jej chłopak. Lekko mnie dziwi takie chowanie do plecaka zapinki i munduru przez jej chłopaka. Toć to desant, nie randka czy serial „Allo, allo”. Czemu byli w jednym oddziale?

Pewnie jakby nie byli w jednym oddziale, to on nie zostałby jej chłopakiem. Jeśli dowództwo patrzy na to przez palce, to czemu nie?

Jeśli ona jest zazwyczaj na szpicy zwiadu (przebrana za cywila wroga), a Johann notorycznie ratuje jej życie celnym strzałem, to emocjonalne zaangażowanie jest psychologicznie uprawdopodobnione.

Co do noszenia jej munduru (choć już nie hełmu, ani broni) w plecaku, to strzelec (siedzi na drzewie gdzieś zamaskowany) jest lepszym wyborem niż ci czterej, którzy biegają po okolicy. Ona ze sobą munduru mieć nie powinna nawet w torbie na pieluchy (gdzie jak wiadomo, zazwyczaj nosi się broń w sposób skryty).

W sumie wzmocniłabym chyba sam przebieg walki i bohaterkę. 

Dziękuję, zastosuję przy następnym pomyśle. Tu koncepcją akcji było, żeby zaczęło się z fanfarami, a potem kończyło siedzeniem w ziemiance bez żarcia.

niejasne i niewyraźne – sam desant

Nie opisałem:

co robiły czołgi pływające,

zadań lotnictwa,

walki lub jej braku na plaży,

przebiegu walki na polance,

ani co trafiło “Jadowitą”.

Pomyślałem, że czytelnik mógłby tego nie zdzierżyć. Przyczyną literacką jest to, że główna bohaterka też tego nie wiedziała.

Więc przyznaję Ci (w ten rozwlekły sposób) rację :-)

A w ogóle, pisz Ty te walki, bo idzie nieźle. ;-)

Dziękuję!

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Brzmienie otunelownych przeciwbieżnych śmigieł kojarzył jej się z bezpieczeństwem i domem,

zgubione “o”, chochlik!

Całość dla misia dynamiczna. Nie jest fachowcem jak vrchamps, więc czytał z zaciekawieniem bez bólu. Trochę go zakończenie zakręciło. Woli opis wcześniejszych działań bez analizowania kto dlaczego i po co.

Dziękuję za przeczytanie. Inni też chcieli się pobawić w szachy prawdziwymi ludźmi i okrętami :-)

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Twoja odpowiedź, Radku, wiele wyjaśnia, co więcej, rozszerza i pogłębia świat. Staje się czymś więcej niż sytuacją  opisaną w opku. Strasznie szkoda, że tego nie można wyczytać w tekście. 

Miałem intencję pokazania typu dowódcy-prymusa, dobrze wyszkolonego, ale z problemami psychicznymi i emocjonalnymi (”z ludzkiej hodowli”… i “wisząc” w powietrzu w ciasnej puszce się boi. Bardziej niż gdyby była sama, bo czuje odpowiedzialność za oddział (to też emocja). Stąd rozkaz “nie pękać”.

Teraz rozumiem, co się stało. O ile ambicję i bystrość jeszcze pokazałeś przez chęć awansu i dość szybką orientację w sytuacji, to reszta wydaje mi się ukryta. Weźmy np. ten rozkaz o „pękaniu”. Potencjalnie wyobrażam sobie dwie możliwe sytuacje do najszybszego pokazania tego (przyjęte założenie – to nie jest jej pierwszy desant, nie jest prymusem żółtodziobem). 

Pierwsza – zaproponowana przeze mnie we wcześniejszym komentarzu – orientuje się, że coś jest nie tak z desantem (podchodzą zbyt szkolnie, schematycznie, nie reagując na niestandardowe zachowania drugiej strony, rozkazuje: „Nie pękać”, członkowie oddziału popatrują dziwnie, bo nigdy tak nie robi, ewentualnie ktoś zadaje pytanie, czy coś nie tak, bądź ona to mówi. Można też pójść innym wariantem, choć coś w ten deseń.

Druga – rozkaz nie pada, za to przeprowadza w myślach szybką kalkulację, bo widzi, że coś jest nie tak; pokazujesz przy okazji jej lęk i odpowiedzialność związaną z ludźmi. I znowu można niuansować, np. ktoś z załogi, może Johann, aby nie mnożyć liczby czynnych bohaterów wygłasza komentarz/uwagę, klnie, że coś jest nie tak (przy tak małej załodze i desancie podejrzewam, że nerwy mają napięte jak postronki i wyostrzoną uwagę, obserwują przebieg zdarzeń, ekran. 

Wstawki typu „z ludzkiej hodowli” są fajne, „budują świat i tekst”, trochę żałowałam, że nie ma ich więcej.

 

Wie, co należy zrobić, umie to zrobić, ale “pęka” jak jej misterny plan ktoś psuje.

To trudno byłoby pokazać w krótkim tekście, chyba żeby ostro pokombinować: przez jej myśli, Johanna, może w ostatnim akordzie – uwadze o uratowaniu przez nią wszytkich ludzi lub scenie zakończenia – wybór określonych sierżantów do desantu.

 

Poza tym, mimo wyszkolenia, nie jest robotem i “wisząc” w powietrzu w ciasnej puszce się boi. Bardziej niż gdyby była sama, bo czuje odpowiedzialność za oddział (to też emocja). Stąd rozkaz “nie pękać”.

To jasne, lecz jeśli ma doświadczenie bojowe takie rzeczy nie powinny ją „zawieszać”, chyba że to pierwsza taka sytuacja i ma bezgraniczne zaufanie do Sił Zjednoczonego Królestwa, lecz wtedy powinna się wkurzyć. Dostępne pewnie są jeszcze inne opcje, np. że Zjednoczone Królestwo „daje czasem ciała” i słyszała o tym.

 

Tak ucharakteryzowałem Zjednoczone Królestwo, że forma pan/pani (pan porucznik, pani chorąży, panie fizylierze, a nie drugi idiota ;-) ) jest powszechna i regulaminowa. Wziąłem to z dziewiętnastowiecznej Royal Navy, gdzie “panowanie” było standardem: “Panie Haggins! Do kabestanu!”.

Masz ci los, nie skojarzyłam. :-( Nie dałeś żadnej wskazówki, tropu. Nie czytałam niestety Towich opowiadań dookolicznych, które wspominasz we wstępie. Nadrobię, bo nie wiedziałam, że kroi się taka fajna epopeja obok mnie. :-) Trochę przypomina mi się Honor Harrington, ale naturalnie opowieść może pójść w zupełnie inna stronę, ale ma sens. Niestety, prosiłaby się o większą liczbę znaków  – tu, zajrzałam ile jest i zdumiałam się, że 17k, bo szybko się czytało. ;-) W takim razie pewnie musiałoby  być ze trzydzieści kilka, aby historię w miarę zamknąć, acz moim zdaniem świat jest na tyle bogaty w możliwości, że wart opowiadań i pewnie powieści, choć to trudne, gdyż trzeba byłoby prowadzić kilka wątków  i bohaterów na raz.

 

nie rozumiem “karkołomności”.

Merytoryczność takiej decyzji Kwiatek w pełni rozumiem. Byłaby głupia, gdyby wybrała chodaki. Chodzi mi o samo zdanie, ktore pada w tym momencie:

„Charakterystycznych butów nie zdecydowała się zamienić na klapki, które lepiej pasowały do wybranego sposobu przebrania”.

Sa w trakcie akcji, szybko się przebiera, w ostatniej chwili rezygnuje z chodaków. Po cóż pisać, że się nie zdecydowała, to takie pisanie „na okrągło”, bo nie rozumiemy powodów jej decyzji, samo „zdecydowała” niewiele mówi, poza tym są w trakcie desantu i nie warto przedłużać/meandrować, tu nie ma czasu na zastanawianie się (też opisywanie tego). Moim zdaniem warto napisać, co zrobiła, czyli odrzuciła chodaki, nie zdjęła butów, gdyby zaszarżować w kontekście tego, co już wiemy/wiem można byłby dodać jakaś myśl, nie tę, bo musi być w klimacie, ale podobną – „O co tu chodzi; Mam być bezbronna; Prowokują/skazują nas na porażkę; Idiotyczny pomysł”.

 

Pewnie jakby nie byli w jednym oddziale, to on nie zostałby jej chłopakiem. Jeśli dowództwo patrzy na to przez palce, to czemu nie? Jeśli ona jest zazwyczaj na szpicy zwiadu (przebrana za cywila wroga), a Johann notorycznie ratuje jej życie celnym strzałem, to emocjonalne zaangażowanie jest psychologicznie uprawdopodobnione.

I tak, i nie. Tak – wyobrażam sobie ich związek, tak – plecak strzeleca siedzącego na drzewie jest lepszym wyborem; nie – generuje potencjalne problemy (dowodzenie, wyróżnianie, zazdrość innych, anse), zwłaszcza w przypadku tak małej jednostki, jeśli dowództwo o tym wie – słabo, chyba że to nie jest sytuacja stała.

 

Tu koncepcją akcji było, żeby zaczęło się z fanfarami, a potem kończyło siedzeniem w ziemiance bez żarcia… Pomyślałem, że czytelnik mógłby tego nie zdzierżyć.

To wyszło! Czytelnik  zdzieżyłby i jeszcze byłby z tego wielce zadowoloniony. ;-)

 

Tak sobie myślę, że warsztatowo/czy tam narracyjnie (nie potrafię tego zakwalifikować, nie wiem jak to nazwać poprawnie) słabe momenty dotyczą kilku spraw: 

*wyobrażała, zdecydowała są dla mnie puste, jeśli tylko one, musiałyby je poprzedzać wyobrażenia czy opcje, wszystko jedno, mają być reakcje w chwilach działaniach, a rozkminki, gdy jest na to czas, chyba że jakaś szybka myśl, czyjaś uwaga (trzeba byłoby przypilnować się w czasie korekty, aby sprawdzić jak brzmi), 

*mało walki, uzbrojenia i ruchów przeciwnika, 

*może trochę więcej przemycanego info o siłach Zjednoczonego Królestwa.

Nie wiem, jak to ubrać w adekawtną narrację. Czytając podobne opowieści nie zastanawiałam się nad tym. Musiałabym się przyjrzeć i tym z sf, i np. książkom Ciszewskiego, bo on to lubi. Mnie interesuje w tym: sytuacja i rozgrywka, standardowo – bohaterowie (główni i z tła), którzy ułatwiają zagłębienie się, szczegóły uzbrojenia i jego działanie i chyba też pewien rodzaj opisów. Pamiętam, jak duże wrażenie zrobiły na mnie opisy sytuacji, do których dochodziło w trakcie IWŚ i rosyjska kampania napoleońska.

 

Bardzo chcę Ciebie zachęcić do pisania walk, więc poskarżypytuję, znaczy kliknę. Trochę na wyrost, wiem, ale na forum okropnie  brakuje dobrej militarnej sf. ;-)

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

@Asylum:

 

Twoje uwagi są bardzo cenne i moje reakcje na nie, są trochę taką notatką na przyszłość. Rozważaniem – jak coś zrobić lepiej. Nie jest moim celem przekonanie Cię, że jest dobrze to, co jest źle.

Strasznie szkoda, że tego nie można wyczytać w tekście. 

Znaczy – nie udało się po prostu. Moją ogólną intencją jest również, żeby nie mówić czytelnikowi, co ma myśleć, a przynajmniej nie za dużo. Staram się pokazać kontekst i sytuację, a mało wyjaśniać.

„Nie pękać”, członkowie oddziału popatrują dziwnie, bo nigdy tak nie robi, ewentualnie ktoś zadaje pytanie, czy coś nie tak, bądź ona to mówi. Można też pójść innym wariantem, choć coś w ten deseń.

To byłoby za daleko, bo wszyscy w LKT byli jednocześnie skoncentrowani na zadaniu i przerażeni. Do Kwiatka jeszcze dotarło, że tym razem dowództwo się nie wysiliło, tylko jadą “po punktach regulaminu”. Sama jest w panice, więc rozkazuje się nie bać w myśl zasady: “nic się nie bój, ja sam w strachu”.

 

Klapki, szpilki, chodaki ← buty taktyczne:

 

Charakterystycznych butów nie zdecydowała się zamienić na klapki, które lepiej pasowały do wybranego sposobu przebrania.

Chciałem w tym zawrzeć wiedzę, że Kwiatek miała świadomość, że buty taktyczne (mundurowe, polowe desantu) nie pasują do sukienki, więc są niedoskonałością maskowania. Do tego chciałem pokazać, że to w całości jej decyzja, a nie np. złamanie rozkazu. Jeszcze podkreślić, że w tym nie ma żadnych emocji (to nie randka), ale zimna kalkulacja. Albowiem “lodowaty spokój należy zachować szczególnie w ogniu pola walki”.

 

Johann-strzelec jako chłopak

nie – generuje potencjalne problemy (dowodzenie, wyróżnianie, zazdrość innych, anse), zwłaszcza w przypadku tak małej jednostki, jeśli dowództwo o tym wie – słabo, chyba że to nie jest sytuacja stała.

Problemy są paliwem literatury (nawet takiej sobie) :-)

Nie była to sytuacja stała:

Pani weźmie pięciu do osłony i wykona rozpoznanie w głąb.

a nie:

Pani weźmie swoją sekcję głębokiego zwiadu…

Czyli wybrała sobie, kogo chciała, pewnie mogła kogokolwiek oprócz dowódców drużyn. Nie szokujące, że wzięła swojego chłopaka, któremu jakoś tam ufa. Chodzi o życie.

Czytelnik  zdzieżyłby i jeszcze byłby z tego wielce zadowoloniony. ;-)

To komplement, będę Cię prosił o betowanie następnych strzelanek.

mało walki, uzbrojenia i ruchów przeciwnika, 

Rozumiem, ale podsumuję, co jest w tekście. Przeciwnik ma ośmiokołowe roboty z jakimś działkiem – raczej rozpoznawcze. Trochę to od razu sugeruje, że wyspa jest piaszczysta. Oddziały są poukrywane w podziemnych schronach i rzucane do walki w miarę potrzeb. Koło kaplicy nadziali się na jakiś odwód, bo nie biegł do polanki.

Przeciwnik ma (przynajmniej w następnej fazie, kiedy desant przeszedł do obrony-przetrwania) drony rozpoznawcze (latające), wsparcie artylerii okrętowej i zespół (przynajmniej jeden) szybkiego reagowania z helikopterem. Coś w rodzaju “search and destroy” z Wietnamu.

może trochę więcej przemycanego info o siłach Zjednoczonego Królestwa.

Ciekawe! :-)

 

Dziękuję za klik, wiem, że na wyrost. Niekoniecznie dobrą militarną sf da się zastąpić czymkolwiek ;-)

 

Nie czytałam niestety Towich opowiadań dookolicznych, które wspominasz we wstępie. Nadrobię, bo nie wiedziałam, że kroi się taka fajna epopeja obok mnie. :-)

Może proponuję od (jakoś tu nieuznanego): “Robinson i Kwiatek”, bo tam i strzelanka, i nawet kawałek walki powietrznej jest. W sktócie: pilot medyczny Republiki nadziewa się na panią chorąży Kwiatek.

 

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Cześć!

 

Trudno było mi się zainteresować akcją, bo opisy bitew to zdecydowanie nie moja bajka, choć doceniam jak dokładnie jest tutaj wszystko zaplanowane. Trochę mi ułatwiała sprawę znajomość poprzednich Twoich tekstów, bo bez tego chyba czułabym się zupełnie zagubiona. Znalazło się też nieco ironicznego humoru, jak ta wzmianka o racjach żywnościowych. Latadła były w dużych ilościach :), ale przyjrzałabym się tutaj powtórzeniom, bo trochę ich jest, choć zdaję sobie sprawę, że to słowo, które trudno zastąpić. Łapanki nie robiłam, ale zauważyłam błędny zapis dialogu:

– Mieliśmy szczęście – Kwiatek mruknęła pod nosem.

– Mieliśmy szczęście – mruknęła Kwiatek pod nosem.

Trochę tak sobie poczytałam, jako prequel Robinsona i Kwiatka. I doszłam do wniosku że facet tej całej Kwiatek, to musiał mieć najbardziej przejechane w całym oddziale. Zawsze musiałaby wystawiać go na pierwszą linię by uniknąć złych sądów że to jakiś protekcjonalizm. Już sobie wyobrażam jego myśli " rzucę ją, to przeniosą mnie na tyły! " A jeśli nie?! To mnie przeniesie na stałe, na szpicę. Już to sobie wyobrażam… Facet znajduje chlebak z granatami, i już chce wyjść po cichutku z namiotu, by wrzucić do niego granat, kiedy odkrywa że w żaden z nich nie ma wkręconego zapalnika. Co robisz Głuptasku?! Słyszy głos Kwiatka. No już chodź tu do mnie. Przytul się do mamusi… O! A co to?! Chlebak? Z granatami, och jakiś ty romantyczny… No już nie bój się Głuptasku i chodź tu do mnie, mamusia pokaże ci gdzie są zapalniki.

Kawkoj piewcy pieśni serowych

@Alicella:

Dziękuję za przeczytanie i mimo wszystko mam nadzieję, że nie zmęczyło zanadto. Poprawiłem powtórzenie “latadło” (jedno). Przyjąłem, że “lata” i “latadło” w sąsiednich zdaniach nie jest powtórzeniem.

Błędny zapis dialogu – poprawiłem. Dziękuję!

@AstridLundgren:

No już nie bój się Głuptasku i chodź tu do mnie, mamusia pokaże ci gdzie są zapalniki.

Urocze i nawet walentynkowe – wykorzystam. Dziękuję!

A Johann akurat był zawsze na tyle, bo miał broń o największym zasięgu :-)

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

…ogólną intencją jest również, żeby nie mówić czytelnikowi, co ma myśleć, a przynajmniej nie za dużo. Staram się pokazać kontekst i sytuację, a mało wyjaśniać.

Intencja super, lecz chyba za mało kontekstu. ;-)

Dziękuję za klik, wiem, że na wyrost. Niekoniecznie dobrą militarną sf da się zastąpić czymkolwiek ;-)

O, nie, nie da się zastąpić, ale, ale… ja widzę spory potencjał! Był jeszcze jeden użyszkodnik dobry w te klocki, wtedy też klikałam. ;-) Pisał krótkie historie i niekoniecznie o tym, lecz wojsko było w tle, u Ciebie czuję (eh, te babskie przeczucia xd) większą opowieść, w dodatku chyba lubisz to wymyślać, ponieważ opko i poszczególne manewry masz przemyślane, bawisz się nimi. 

Z chęcią wezmę udział w becie i będziesz musiał pilnować uzbrojenia i strategii, bo nie za bardzo się na tym znam, choć kofam doktrynę Sun Zi lub inaczej Sun Wu (w anglo. Sun Tzu, Sun Tze). <3

 

srd

a

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Żałuję, że Ci nie podpasowało, ale dziękuję za przeczytanie.

Wybacz marudzie, może w dłuższej formie udałoby mi się to ujrzeć. Pewnie są to jakieś tam moje przyzwyczajenia fabularne.

Che mi sento di morir

Ok, ale o co chodziło? Co to za wielki plan mieli król z ministrem wojny? Opusujesz jakiś kawałek bitwy, na końcu okazuje się ona przegrana, ale dlaczego, co się stało, tego już nie wiadomo. Fragmentaryczne to bardzo. Na dodatek militaria to nie do końca mój ulubiony temat.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Cóż, Radku, przeczytałam i to wszystko, do czego mogę się przyznać, albowiem poza tym że tekst traktuje o jakichś walkach, niewiele z niego zrozumiałam. :(

 

Moź­dzież ra­kie­to­wy o na­zwie „Gą­sie­ni­ca”→ Moź­dzierz ra­kie­to­wy o na­zwie „Gą­sie­ni­ca”

Radku, bój się bogów!

 

– Was się­gnie wspar­cie z okrę­tu. – Kwia­tek nie zdą­ży­ła do­koń­czyć… → Skoro nie dokończyła, to zamiast kropki postawiłabym wielokropek:

– Was się­gnie wspar­cie z okrę­tu – Kwia­tek nie zdą­ży­ła do­koń­czyć

 

Jed­nak dla żoł­nie­rzy de­san­tu więk­szą na­dzie­ję bu­dzi­ły wi­docz­ne z da­le­ka, zna­jo­me syl­wet­ki la­ta­deł.Jed­nak w żołnierzach de­san­tu więk­szą na­dzie­ję bu­dzi­ły wi­docz­ne z da­le­ka, zna­jo­me syl­wet­ki la­ta­deł.

Nadzieja budzi się w kimś, nie dla kogoś.

 

Nawet jego wła­sny był sporo więk­szy. Tym razem więk­szą część… → Nie brzmi to najlepiej.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hej Radku.

Dzięki za opko. Czytało się nieźle, widać, że wiesz o czym piszesz i tematyka militarna nie jest Ci obca. Bardzo podoba mi się „latadło” – świeże, pomysłowe.

 

Wrzucasz czytelnika (prawie) od razu w środek akcji – super, chociaż można jeszcze wcześniej – zaczynając od wypowiedzi bohatera. Nie znamy kontekstu, więc trudno mi się wypowiadać co jest na miejscu (romans z podwładnym, „idioci” itp.) a co nie, więc nie mam zastrzeżeń.

 

Akcja jest dynamiczna, faktycznie, czasem przemyślenia bohaterki ją hamują, ale nie na tyle, żebym czół przez to jakieś szarpanie. Częściej szarpał szyk zdania, ale o tym poniżej.

 

Trochę się przyczepię, z zastrzeżeniem, że żargonu wojskowego nie znam, więc, jakby co, wal śmiało, chętnie się nauczę.

 

La­ta­dło o ofi­cjal­nej na­zwie typu „Ko­li­ber” 

Nie wiem czy może być “nazwa typu”, oficjalna nazwa „Koliber”, lub Latadło typu „Koliber”.

 

Wbrew na­zwie, oglą­da­ne w pro­mie­niach wscho­dzą­ce­go słoń­ca nie przy­po­mi­na­ły w ni­czym ptasz­ka w locie, ale li­te­rę T

Ostatnie zdanie trochę odstaje, przebudowałbym. Może: Wbrew na­zwie, oglą­da­ne w pro­mie­niach wscho­dzą­ce­go słoń­ca nie przy­po­mi­na­ły w ni­czym ptasz­ka w locie. Bar­dzo wąski ka­dłub i dwa otu­ne­lo­wa­ne śmi­gła two­rzy­ły syl­wet­kę, w kształcie litery T.

 

mó­wio­no na nie „LKT”, ozna­cza­ją­ce „la­ta­dło klasy T”

 Do czego odnosi się ten imiesłów? Do liter? Może: co oznaczało?

 

„Przydałoby się jakieś zwycięstwo”, pomyślała. „Medali mam dosyć

Wtręt narratora można oddzielić myślnikami. W takim wypadku, nie trzeba też zamykać cudzysłowu przed wtrętem, ani otwierać po wtręcie.

„Przydałoby się jakieś zwycięstwo – pomyślała. – Medali mam dosyć […]”

 

 

Otworzyli okienka, pozwalające na ostrzał z karabinków i miotaczy jonowych, ale nie było do czego.

Nie znam się, ale chyba nie ma ostrzału do czegoś, jest ostrzał czegoś lub strzelanie do czegoś. Dodałbym tylko: ale nie było do czego strzelać.

 

Zwia­dow­cy floty(+,) zgod­nie z pla­nem(+,) wy­sa­dzi­li kilka drzew.

Zdanie wtrącone oddzielamy przecinkami. Wy­sa­dzi­li w kontekście drzew zabrzmiało dwuznacznie, przez co trochę komicznie, ale nie mam pojęcia czym to zastąpić.

 

La­ta­dło znie­ru­cho­mia­ło kil­ka­dzie­siąt cen­ty­me­trów od ziemi.

Może: nad ziemią? Nie upieram się.

 

Gą­sie­ni­cę przy­go­to­wać do strza­łu.

Jeżeli to żargon i na początku wskazujemy przedmiot rozkazu to ok, jeżeli nie, to: Przygotować Gąsienicę do strzału.

 

Za­wsze le­piej mieć moż­li­wość wal­nię­cia z moź­dzie­rza. Tylko gdzie są zwia­dow­cy floty? Po­win­ni tu być! 

 Tu chyba mamy dialog wewnętrzny, więc konsekwentnie – bierzemy w cudzysłów.

 

– Tylko Ko­li­ber-je­den,

Tu radykalnie podszedłeś do zasady pisania liczb słownie. smiley 

W tym wypadku jednak można: Koliber-1 – to nazwa własna. Em-szesnaście też wyglądałoby dziwnie.

 

Cha­rak­te­ry­stycz­nych butów nie zde­cy­do­wa­ła się za­mie­nić na klap­ki, które le­piej pa­so­wa­ły do wy­bra­ne­go spo­so­bu prze­bra­nia.

Jeżeli już musi zostać to: Nie zdecydowała się zamienić charakterystycznych butów na klapki…

 

Wcze­śniej nie do­strze­gła śla­dów tego żoł­nie­rza na ścież­ce. Mu­siał się kryć, pew­nie jakiś war­tow­nik.

Tu mam dwa zastrzeżenia:

1. Może to moje dyletanctwo, ale nie widzę związku między kryciem się a niezostawianiem śladów.

2. Chyba pomieszała się wypowiedź narratora (Wcześniej…) z monologiem wewnętrznym bohaterki (Musiał…) – jeżeli tak, to monolog trzeba w cudzysłów.

 

Kwia­tek ka­za­ła mu oddać ten mun­dur, który dla niej nosił w ple­ca­ku.

Tu obrodziło drobnicą, wcześniej jest mowa o plecaku, więc można płynniej: Kwia­tek ka­za­ła mu oddać mun­dur, który nosił w ple­ca­ku.

 

Ledwo zdą­ży­li, kiedy usły­sze­li wir­nik.

Gdy skończyli, usłyszeli wirnik?

 

Od razu zna­leź­li spa­lo­ny mun­dur w gru­zach.

Szyk: W gruzach od razu znaleźli spalony mundur.

Lub: Od razu znaleźli spalony w gruzach mundur.

 

Pan jest naszą ochro­ną, ale głów­nie więk­szym za­gro­że­niem niż wróg.

Oj, tu się mocno posypało. Pan jest naszą ochro­ną a stanowi pan większe zagrożenie niż wróg.

 

Łącz­no­ści nie mieli tak długo, że Kwia­tek była zdzi­wio­na, wi­dząc sy­gnał we­zwa­nia do roz­mo­wy.

Może: Tak długo nie mieli łączności, że Kwiatek była zdziwiona (lub: zdziwiła się) widząc sygnał wezwania rozmowy. Nie upieram się.

 

ko­mu­ni­ka­tor się wresz­cie ode­zwał gło­sem po­rucz­ni­ka.

Komunikator się nie odezwał, to porucznik odezwał się przez komunikator. 

 

Jak na­ła­do­wa­li­by ba­te­rie w ko­mu­ni­ka­to­rach? Jak wtedy utrzy­ma­li­by łącz­ność?

Można pominąć, wiadomo kiedy.

 

– Tylko broń! Nie brać ni­cze­go – roz­ka­za­ła Kwia­tek. – Za mną! Trzy­mać od­stęp! – do­da­ła.

Tu można walnąć wykrzyknik po niczego – w tym wypadku nie kończy zdania. Trochę za dużo didaskaliów, można bez dodała, wiadomo, że to dalej jej wypowiedź.

 

Nie tak bar­dzo zzia­ja­ni wpa­dli na lą­do­wi­sko.

Szyk, może: Wpadli na lądowisko – nie byli tak bardzo zziajani.

To że wpadli chyba jest ważniejsze niż ziajanie.

 

Pięć­set­ka, zwana piesz­czo­tli­wie ci­nqu­ecen­to przez cy­wi­li.

Szyk: Pięć­set­ka, zwana przez cywili piesz­czo­tli­wie ci­nqu­ecen­to…  

 

Kwia­tek, jak miała sie­dem lat pierw­szy raz le­cia­ła takim wła­śnie po­jaz­dem.

Również szyk: Kwiatek leciała nią pierwszy raz, gdy miała siedem lat.

 

Widać było, jak się prze­stra­szy­li ha­ła­sów. –

Jak wskazuje na sposób, tu raczej - że.

 

„Czyli ponad dwa­dzie­ścia pro­cent strat”, po­my­śla­ła, rzu­ca­jąc okiem na dwóch czoł­gi­stów, przy­naj­mniej są­dząc po mun­du­rach. 

Tu brzmi to tak, jakby ostatnie zdanie było kontynuacją monologu wewnętrznego i wygląda na nonsens. Rozumiem, że z mundurów wnioskowała, że to czołgiści.

Może: po­my­śla­ła, rzu­ca­jąc okiem na dwóch żołnierzy w mundurach czołgistów.

 

Tyle.

 

Jeszcze raz dziękuję.

 

Trzymaj się.

Al

@Al:

Bardzo dziękuję za przeczytanie i za uwagi. Cieszę się, że się podobało i zawsze mam wrażenie, że każde zdanie da się poprawić.

Nie wiem czy może być “nazwa typu”, oficjalna nazwa „Koliber”, lub Latadło typu „Koliber”.

Chyba może. “Śmigłowiec typu UH-60 o nazwie Black Hawk.” Typ UH-60 ma nazwę Black Hawk, nie śmigłowiec, bo to nazwa klasy statków powietrznych. Tak mi się wydaje.

Wbrew nazwie, oglądane w promieniach wschodzącego słońca nie przypominały w niczym ptaszka w locie. Bardzo wąski kadłub i dwa otunelowane śmigła tworzyły sylwetkę, w kształcie litery T.

Lepsze, dziękuję!

Wtręt narratora można oddzielić myślnikami. W takim wypadku, nie trzeba też zamykać cudzysłowu przed wtrętem, ani otwierać po wtręcie.

Używany przeze mnie zapis myśli jest prawidłowy po polsku, a wybrałem go dlatego, bo najbardziej przypomina zapis dialogu po angielsku i najmniej się mylę.

Nie znam się, ale chyba nie ma ostrzału do czegoś, jest ostrzał czegoś lub strzelanie do czegoś. Dodałbym tylko: ale nie było do czego strzelać.

Znasz się i masz rację. Poprawiłem:

Otwo­rzy­li okien­ka, po­zwa­la­ją­ce na strzelanie z ka­ra­bin­ków i mio­ta­czy jo­no­wych, ale nie było do czego.

Zdanie wtrącone oddzielamy przecinkami. Wysadzili w kontekście drzew zabrzmiało dwuznacznie, przez co trochę komicznie, ale nie mam pojęcia czym to zastąpić.

Przecinki dostawiłem, ale saperzy naprawdę wysadzają drzewa, bo nie ścinają (chodzi o czas). Górnicy na działkach pracowniczych – też.

Może: nad ziemią? Nie upieram się.

Lepiej! Poprawiłem.

 

Jeżeli to żargon i na początku wskazujemy przedmiot rozkazu to ok, jeżeli nie, to: Przygotować Gąsienicę do strzału.

Tak, to żargon, ale użyłem go bezmyślnie. Chyba zostawię.

Tu radykalnie podszedłeś do zasady pisania liczb słownie. smiley 

W tym wypadku jednak można: Koliber-1 – to nazwa własna. Em-szesnaście też wyglądałoby dziwnie.

Poprawiłem, bo w ogóle lubię liczby zapisywać liczbami :-)

Koliber-1 to nie nazwa typu (w tym zdaniu), ale pseudonim jak “MarineOne”.

Jeżeli już musi zostać to: Nie zdecydowała się zamienić charakterystycznych butów na klapki…

Poprawiłem. Nie chcę tego wyrzucać, bo połowa czytelników wyobrazi sobie szpilki do sukienki (albo chodaki) i mnie będą (słusznie) wyśmiewać.

Tu mam dwa zastrzeżenia:

1. Może to moje dyletanctwo, ale nie widzę związku między kryciem się a niezostawianiem śladów.

2. Chyba pomieszała się wypowiedź narratora (Wcześniej…) z monologiem wewnętrznym bohaterki (Musiał…) – jeżeli tak, to monolog trzeba w cudzysłów.

Ad 1.

Rozumiem uwagę. Jeśli chcesz się kryć (nie być dostrzeżony), to nie zostawiasz śladów, a nie tylko obsypujesz się listowiem. Nie dyletanctwo, ale krycie się ma kilka aspektów.

Ad 2.

Dostawiłem cudzysłowy, jakkolwiek mogą intencją, oryginalną było, żeby narrator był subiektywny i w głowie Kwiatka. Czyli tylko “jawne” myśli miały iść cudzysłowem.

 

Gdy skończyli, usłyszeli wirnik?

Trochę dla mnie zbyt statyczne. Brzmi, jakby się koordynowali ze śmigłowcem. Zmieniłem na jeszcze inaczej.

Lub: Od razu znaleźli spalony w gruzach mundur.

Poprawiłem, dziękuję.

 

Oj, tu się mocno posypało. Pan jest naszą ochroną a stanowi pan większe zagrożenie niż wróg.

Poprawiłem :-)

 

Może: Tak długo nie mieli łączności, że Kwiatek była zdziwiona (lub: zdziwiła się) widząc sygnał wezwania rozmowy. Nie upieram się.

Lepiej!

Komunikator się nie odezwał, to porucznik odezwał się przez komunikator. 

Poprawiłem, ale z wątpliwościami.

 

Tu można walnąć wykrzyknik po niczego – w tym wypadku nie kończy zdania. Trochę za dużo didaskaliów, można bez dodała, wiadomo, że to dalej jej wypowiedź.

Przebudowałem, dziękuję.

To że wpadli chyba jest ważniejsze niż ziajanie.

Tak, wywaliłem zziajanie jako w sumie nieistotne.

 

Może: pomyślała, rzucając okiem na dwóch żołnierzy w mundurach czołgistów.

Świetne!

 

To ja Ci dziękuję za wspaniałe uwagi i cieszę się, że się w sumie podobało.

 

Nie miałem tu intencji pokazania szerszego kontekstu, ale po prostu działania zbrojne i to w kilku fazach. To nie miała być “ilustracja regulaminu”, ale trochę realiów. A silne emocje sprzyjają romansowi. Analizy psychologiczne czy panowie grenadierzy po nazwaniu ich idiotami zastanawiali się, żeby strzelić dowódcy w plecy, czy byli wdzięczni, że wyciągnął ich z zagrożenia, byłyby nie na miejscu w tej formule opowiadania.

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

@Irka_Luz:

Ok, ale o co chodziło? Co to za wielki plan mieli król z ministrem wojny? Opusujesz jakiś kawałek bitwy, na końcu okazuje się ona przegrana, ale dlaczego, co się stało, tego już nie wiadomo. Fragmentaryczne to bardzo. Na dodatek militaria to nie do końca mój ulubiony temat.

Rozumiem. Celem opowiadania było właśnie opisanie bitwy, przegranej, o włos od kompletnej masakry i z punktu widzenia małego oddziału zwiadu, a właściwie podoficera.

To nie było opowiadanie o wielkich planach, ale Epilog miał służyć pokazaniu czytelnikowi, że one też są, że ktoś nimi gra w “ludzkie szachy”. A częścią rozgrywki może być gambit, czyli poświęcenie figury dla osiągnięcia celu.

 

@regulatorzy:

Cóż, Radku, przeczytałam i to wszystko, do czego mogę się przyznać, albowiem poza tym że tekst traktuje o jakichś walkach, niewiele z niego zrozumiałam. :(

Przyznam się, że opowiadanie mi wyszło bardziej “branżowe” niż myślałem, że jest. To na marzec (też bitwa) będzie delikatniejsze. Też dla mnie nauczka.

Moździeż rakietowy o nazwie „Gąsienica”→ Moździerz rakietowy o nazwie „Gąsienica”

Radku, bój się bogów!

Tu wezwanie religijne jest bardzo na miejscu!

 

Nadzieja budzi się w kimś, nie dla kogoś.

Poprawiłem, dziękuję.

Nawet jego własny był sporo większy. Tym razem większą część… → Nie brzmi to najlepiej.

Poprawiłem na:

Nawet jego wła­sny był sporo więk­szy. Tym razem znaczną część prze­strze­ni zaj­mo­wa­ła dama w kry­no­li­nie, więc Mi­ni­ster miał pro­blem, aby wejść do środ­ka.

 

“Znaczny" pasuje do damy.

Bardzo dziękuję za przeczytanie, inwokację do istot boskich i jak zwykle (przyznaję!) celne uwagi. Oczywiście zawsze żałuję, gdy opowiadanie się nie podoba, ale wyszło dla zbyt zawężonego kręgu odbiorców.

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Oczywiście zawsze żałuję, gdy opowiadanie się nie podoba…

Radku, przecież nie napisałam, że mi się nie podoba. Wyznałam tylko, że niewiele zrozumiałam z przeczytanego fragmentu. Bo to jest chyba fragment, prawda?

No i cieszę się, że mogłam się przydać. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Bo to jest chyba fragment, prawda?

Nie :-(

Zamknięta całość od lądowania do wylotu. W pewnym sensie każda bitwa jest fragmentem wojny, ale w zamyśle fabularnym nie miało to sprawiać wrażenia, że to rozdział.

 

Wyznałam tylko, że niewiele zrozumiałam z przeczytanego fragmentu.

Może nadinterpretowałem nieco, ale jak ja czegoś nie rozumiem, to mi się nie podoba. Nie lubię tego wrażenia!

 

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Radku, zdarza mi się czegoś nie zrozumieć, ale doceniam, że autor wie o czym pisze i wychodzi mu to całkiem nieźle. ;)

A Zwyczajny desant zdał mi się fragmentem, bo go zwyczajnie nie zrozumiałam. :(

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hej Radku

No to super, cieszę się, że mogłem pomóc. smiley

 

Opowiadanie jest niekonwencjonalne (co absolutnie nie znaczy złe, czy gorsze) ale ja też czasem lubię wyjść poza standard. Widać konsekwencję po Małym Glorim a to ważne.

 

Dzięki za wyjaśnienie „krycia”, rzeczywiście ma sens, super.

 

Obiecuję przeczytać pozostałe i czekam na następne.

 

Trzymaj się

Al

Nowa Fantastyka