- Opowiadanie: Fasoletti - Bolek Jarząbek i ??? (fragment)

Bolek Jarząbek i ??? (fragment)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Bolek Jarząbek i ??? (fragment)

Kawałek pisanej przezemnie, konkursowej powieści. Prezentowany fragment jest poczatkiem pierwszego rozdziału. Bedę wdzięczny za wszelkie sugestie i porady. Publikuję, bo z tego co przeczytałem w HP, prezentacja tutaj jest zgodna z regulaminem konkursu. MIłego czytania i oceniania.

 

 

 

W karczmie „Pod Chciwym Hultajem” było tego dnia wyjątkowo gwarno. Pijani, śmierdzący potem goście przekrzykiwali się, śpiewali rubaszne morskie piosenki i zaczepiali obdarzone obfitym biustem służki, co dla niejednego kończyło się fioletowym odbiciem małej dłoni pod okiem. Dym z palonych przez niektórych fajek zalegał pod sufitem, tworząc gęstą, szarą chmurę i zdawać by się mogło, że za chwilę lunie z niej obfity deszcz.

– Te, wiesz co ma niziołek najbardziej owłosione? Stopy czy fiuta? – zapytał bogato odziany, porządnie wstawiony magnat siedzącego naprzeciwko, zaściankowego szlachetkę.

Ten spojrzał tylko zdumiony i podrapał się po ryżej, rozczochranej czuprynie.

– Dupę, ty jełopie! – wrzasnął strojniś i wylał na łeb rudego cały kufel piwa, śmiejąc się przy tym rubasznie.

Chciał jeszcze sięgnąć po drugi, ale nie zdążył. Potężny podbródkowy jaki otrzymał sprawił, że pofrunął niemal pod sam sufit i gubiąc w locie kilka zębów spadł na stojącą z tyłu drewniana ławę, łamiąc ja na pół. Szlachcic natomiast opuścił spodnie i z uśmiechem satysfakcji naszczał nieprzytomnemu żartownisiowi na twarz. Po pomieszczeniu rozszedł się mdły zapach moczu. Znokautowany magnat natychmiast oprzytomniał, podniósł się z trudem i z kwaśną miną opuścił budynek, masując obolałą szczękę. Kilkoro chłopów poklepało rudego po ramieniu i podsunęło mu pod nos pełne kufle. Siedzący w kącie Bolek Jarząbek obserwował zajście obojętnym wzrokiem i tylko na widok obszczanego cwaniaczka uśmiechnął się nieznacznie. Odkąd kilka dni temu przypłynął do Przymorzowa, małej portowej mieściny na południowo zachodnim brzegu prowincji Kandil, obserwowanie karczemnych awantur było jego jedyną rozrywką. Szukał oczywiście jakiejś pracy, ale nikt nie chciał go przyjąć nawet do zmywania naczyń. Wszędzie słyszał to samo: Za stary. A przecież do pięćdziesiątki brakowało mu jeszcze kilka ładnych lat. Stwierdził więc, że powód niechęci jaką żywili do niego potencjalni pracodawcy był całkowicie inny, ale jakże prosty i oczywisty. Był tutaj obcy. Przecież po pokazie fechtunku, jaki zaprezentował jakiś czas temu pewnemu bogaczowi, każdy przyjąłby go nawet na podrzędnego ochroniarza, ale ten cholerny grubas pokręcił tylko nosem i stwierdził to samo co inni. Jesteś za stary. Jedynym pocieszeniem był widok leżących u Jarząbkowych stóp sługusów tego skurczybyka, jęczących i wołających o uzdrowiciela. Bolek poczuł satysfakcję.

– I dobrze tak chujom – mruknął pod nosem i pociągnął potężny łyk żółtawego napoju, który karczmarz chyba tylko dla żartu nazywał piwem.

Ale przecież nie będzie w nieskończoność przesiadywał tutaj i żłopał tego świństwa. Oszczędności jakie uzbierał po wielu wyprawach topniały z każdym dniem i niedługo sakiewka zaświeci pustkami. Mógłby co prawda sprzedać wieczną pochodnię i magiczny łuk, ale stwierdził, iż są to zbyt cenne dary, nieocenione na niebezpiecznych i dzikich szlakach.

Nagle drzwi gospody otwarły się z głośnym trzaskiem i do środka wkroczyło trzech potężnie zbudowanych oprychów, o mordach tak paskudnych, jak noc listopadowa. Najwyższy i najszerszy z nich, przywódca, twarz owiniętą miał czarną przepaską, zasłaniającą oko. Na ich widok część gości wyskoczyła przez otwarte okna, a reszta powłaziła pod stoły lub starała się zachowywać jak najmniej prowokacyjnie, czyli patrzyła w podłogę i milczała, w duchu prosząc bogów o niewidzialność lub jakiś inny cud. Herszt zlustrował wnętrze, a jego uwaga skupiła się na siedzącym pod ścianą, kompletnie zalanym pół-orku, który właśnie próbował drgającą dłonią podnieść do ust kufel. Walczył z naczyniem jakby było nie wiadomo jak ciężkie i zaaferowany tym pojedynkiem zupełnie nie widział tego, co się wokół działo. Zresztą gdyby nawet dostrzegł zagrożenie, był tak uchlany, że zignorowałby je zupełnie.

– No, no, no! – wrzasnął jednooki. – Co my tu mamy? Zielone ścierwo chyba zabłądziło! – Podszedł do swojej ofiary i wytrącił jej kufel.

– Na podłogę psie! – dodał drugi zbir kopiąc stołek.

Zaskoczony pół-ork rozciągnął się na ziemi. Dopiero teraz zrozumiał, co się dzieje. Spróbował wstać i sięgnąć ręką pod stolik, gdzie leżał jego topór, ale zarobił kopniaka w brzuch. Jęknął tylko i zwymiotował, po czym zwinął się w kłębek. Bandyci zaczęli okładać go po całym ciele i opluwać, rechocząc przy tym radośnie. W obserwującym całe zajście Bolku krew zawrzała. Gdyby zatłukli tego mieszańca w uczciwej walce, miałby to w dupie, ale czegoś takiego nie mógł zdzierżyć. Widział wiele karczemnych bójek, ale to już była przesada. Cichcem zaszedł herszta od tyłu i tyrpnął go w ramię. Ten odwrócił się, a jego kompani zastygli w oczekiwaniu na rozwój wypadków.

– Czego dziadku? – zapytał rozbawiony przywódca na widok stojącego przed nim, niższego o głowę, siwego mężczyzny. – Masz coś do nas?

Bolek podrapał się po kilkudniowym zaroście.

– Mam, coś na „a” – odrzekł spokojnie.

Herszt zrobił głupią minę, spojrzał to na jednego towarzysza, to na drugiego, widać było, że usiłuje myśleć. I najwyraźniej sprawiało mu to nie małą trudność. W końcu rozłożył bezradnie potężne ręce.

– Co na „a”? – spytał zrezygnowany.

– A gówno! – ryknął mu Jarząbek prosto w twarz, po czym błyskawicznie wbił palec w zdrowe oko, które pękło niczym bańka mydlana.

Silnym kopniakiem przetrącił kolano chwytającemu za miecz zbirowi, a następnego złapał za jądra. Szarpnął energicznie, aż ten zapiszczał jak dziewczynka i miotając się padł na ziemię. Bolek poprawił mu kilkakrotnie butem w twarz tak, że ze zmiażdżonego nosa wypłynął pomieszany z krwią mózg. Następnie spojrzał na jednookiego, który po omacku chodził po karczmie i próbował pochwycić kopiących go w dupę, rozbawionych gości. Podszedł i złapał oślepionego bandziora za włosy, po czym zbił jego głową szybę w jednym z okien. Następnie jął tłuc jego gebą w wystające z ramy, ostre odłamki, aż zaczęła przypominać szatkowane mięso. Porzucił truchło i idąc w stronę leżącego w rzygach i krwi pół-orka, skręcił kark kuśtykającemu do wyjścia, pozostałemu przy życiu zakapiorowi. Uklęknął przy pobitym i poklepał go po policzku.

– Coś za jeden? – zapytał, widząc, że ten odzyskuje przytomność.

– J… Ja… Ja Boswald z Głazu… – wydukał tylko zielonkawy i ponownie zemdlał.

Koniec

Komentarze

Dobre! Jak wygrasz, to kupię. Błędów nie ma dużo, tylko dość często brakuje przecinka przed rzeczownikiem w wołaczu (np. tu: "Na podłogę psie") oraz przed tym, no, się to chyba imiesłów nazywa (" dodał drugi zbir kopiąc stołek"). 
Co jeszcze rzuciło mi się w oczy, to "nie mało". Się to pisze razem. 

"Podszedł i złapał oślepionego bandziora za włosy, po czym zbił jego głową szybę w jednym z okien. Następnie jął tłuc nią w wystające z ramy, ostre odłamki, aż jego gęba zaczęła przypominać szatkowane mięso." - a tutaj się pogubiłeś. Muszę wyjaśniać? Że, jak wynika z kontekstu, tłukł szybą (a nie głową) w ostre odłamki? Do poprawki.

Nie podoba mi się tylko imię. Nie pasuje, tak jakoś, do tego typu bohatera. Stawiam mocną piątkę, nawet z plusikiem.
Fajnie, jakbyś wygrał ;). 
 

O, jedengo kupca bym miał, miło :P Czyli warto to kończyć, choćby dla tej jednej osoby :P Dzięki za opinię i dobre słowo, co do imienia Lordzie, to jest jakie jest i takie zostanie, a to dlatego, że jest to kolejna część serii o przygodach Bolka. Jeśli nie miałeś z nim styczności jeszcze, to zapraszam do mojego profilu, do innych tekstów o nim. Błąd z szybą poprawiony, mnie też cos w tym zdaniu nie grało i właśnie liczyłem, że ktoś to wyłapie :)

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Czy Twój adres w profilu to jakaś ściema, czy faktycznie brzmi "kurwicycek"? Ponieważ zapowiedziałeś, że piszesz konkursową powieść,  szczegółowo pogmerałam w aktualnym "Bolku Jarząbku". Wyślę Ci efekty, o ile rzeczony kurwicycek-małpa rzeczywiście  jest Twoim mailem. Potwierdź albo milcz, zwyciężaj albo giń, kochaj albo rzuć, wypij albo zjedz. Głowa mnie boli i chyba mi lekko wali w dekiel.

Tak, w_baskerville, taki jest właśnie mój adres.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Skoro tak, to odbierz pocztę.

Na pewno masz swój styl i to jest Twój największy atut. Nawet to zagęszczenie wulgaryzmów mi nie przeszkadza - to tak jak z przeklinaniem w życiu codziennym, jednemu nie przystoi, innemu nawet dodaje swoistego uroku.

Nowa Fantastyka