
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
W zasadzie nie wiedział, dlaczego umierając chciał słuchać muzyki. Ludzie mieli zwykle inne życzenia. Jedzenie, alkohol, seksualne uniesienie… Zdziwił się jak rzadko wybierali muzykę, która dla niego zawsze stanowiła niezwykła wartość. Kształtowała go za młodu, niosła energię i pogodę ducha, tak dla niego charakterystyczną w życiu przed wypadkiem. Im był starszy tym słuchał jej mniej, ograniczał go czas, zmęczenie – przecież nawet do niektórych rozrywek, szczególnie tych bardziej wysublimowanych potrzeba siły, zaangażowania. Brakowało mu jej… Oj, jak bardzo brakowało.
Teraz jednak nie miał już nic do stracenia i niewiele więcej pragnął. Lekarz-opiekun dobrał utwory według jego rysu psychologicznego oraz gustów, o których wspominał przez te lata w łóżku. Wiele było starej muzyki, bardzo starej. Nie chodzi o muzykę poważną – nie, ta nigdy do niego nie przemawiała. Dwudziestowieczny rock, sporo bluesa i jazzu. Nie ta schematyczna i szorstka muzyka teraźniejszości. Drażniła go, wyzwalała opryskliwość i pesymizm. Chciał spokoju, ale nie spokoju usypiającego, melancholijnego. Odchodząc chciał być rozluźniony, a nie kontemplować życie. Gdyby spróbował, uznałby swoją śmierć za samobójstwo. Co gorsza samobójstwo z całkiem sensownych pobudek. To byłoby straszne. Chciał umrzeć szczęśliwy. Muzyka miała być środkiem, wodą letejską.
Popatrzył na ich twarze. Wszystkie smutne, niepewne, może przerażone? Tak… Jego córka zawsze dramatyzowała, w oczach pięćdziesięciolatki widział strach. Paniczny strach tłumiony wewnątrz, strach niezrozumienia, strach przed zaszczepionymi przez lata zasadami. Zaszczepionymi głównie właśnie przez niego. Tak, był hipokrytą. Wcale tego nie krył. Nie wstydził się. Znał hipokrytów po stokroć gorszych od ciebie, wielu z nich było dobrymi ludźmi.
Syn… O, u niego było zupełnie inaczej. Był smutny, ale w swym smutku spokojny. Rozumiał, godził się. Cóż był starszy od niej, jego ciało też już poważnie szwankowało. Pewnie rozważał podpięcie do aparatury ubezpieczenia zdrowia. Hm… Ile to już lat? Od wypadku, ponad dwadzieścia. Tylko dwadzieścia! Byli tacy, co żyli ponoć w tej egzystencji prawie wiek! Oto nieśmiertelność nowych czasów. Nie nektary i ambrozje olimpijskie, tylko hektolitry przepuszczanych stale przez żyły nanopłynów. Skinął głową. Delikatnie, bardziej nie potrafił, degradacja mięśni postępowała. Muzyka poczęła sączyć się z głośników.
There's a feeling I get when I look to the west…
Psycholog się spisał. Wiedział czego mu trzeba. Nie kochał tego utworu, ale… Czuł coś, pod skórą, coś ciepłego, miłego. Przymknął oczy. Pod powiekami raj, krajobraz myśli, spokój… Projekcja wszczepów. Nawet mu to nie przeszkadzało.
Medycyna zawsze była w konflikcie z Kościołem – i to każdym, niezależnie od obrządku. Zwalczana, hamowana, pogardzana… To tylko potęgowało jej rozwój: sekcje, eksperymenty, kontrowersyjne leki, aborcje, komórki embrionów… Nie inaczej było z AUZ. Początkowo nie potępiano go. Pozwalało przetrwać ludziom bardzo starym lub śmiertelnie chorym. Mogli żyć, w zależności od stopnia koniecznych zabiegów, na wózkach lub w wygodnych łóżkach. Bez bólu, w świetnym zdrowiu. Multimedia oraz symulowane przez implanty korowe odczucia i obrazy pozawalały uniknąć depresji, izolacji od świata. Nie zawsze, bywały wyjątki – ze smutnym uśmiechem sam siebie do nich zaliczał.
Wkrótce jednak okazało się, że nie wszystko jest tak proste. Aparatura dawała praktyczną nieśmiertelność, ludzie nie mogli umrzeć, a jednocześnie coraz mniej mieli z ludzi. O jakże upiornie musiał w ich oczach! Miał niewiele krwi, skórę srebrnawą, jakby nieustająco lśniącą w słabym, księżycowym świetle, od wypełniających naczynia organizmu nonopłynów. Oczy podobnie. Pobłyskujące niebiesko, z wieloma elektronicznymi implantami. Do tego idealnie łysy, pomarszczony jak gnijąca bulwa, skóra wisiała na wychudłym ciele. Cyborg! Zaśmiał się przypominając sobie to stare wyrażenie…
Ludzie musieli umierać, musieli iść do raju, obcować z bogiem. Czym jednak odłączenie od ubezpieczenia różniło się od tak potępianej eutanazji? Religie były w kropce. Nie miały jednoznacznej odpowiedzi. Kapłani i teologowie podzielili się na wiele stronnictw. Nauka siała zamęt. Taka była jej rola. Zawsze tak twierdził – wszystko potrzebuje konkurencji, inaczej umiera.
Your head is humming and it won't go…
Ależ skończy się pomyślał. Skończy się, po to umieram. Narkotyk! Marny substytut rzeczywistego szczęścia. Ot, czym było takie życie. A on biedny, nieświadomy konsekwencji dał się w nie wciągnąć. Przykuty do łóżka. Ten, któremu przeznaczono śmierć – niezdarnie odwlekaną przez ludzkie dziwadła. Śmierć, tak to śmierć była jego sposobem, jego droga ucieczki i rozwiązaniem. Nie z rozpaczy, nie z zagubienia. Był niepotrzebny. Niczego już nie dokona, nikomu nie pomoże. Żyje sam dla siebie, egoistycznie. Miał już dość… Nie bał się tego co wybierał.
Czy był złym człowiekiem? To możliwe, nie dbał o to. Po co dbać o coś na co nie ma się najmniejszego wpływu? Tak po prostu było. Wierzył, że po tym jak odejdzie coś go spotka. To będzie nowy początek. Gdzie trafi? Do nieba? Piekła? Do doliny cieni, na pola Elizejskie? Po prostu nie chciał zostać tutaj…
And as we wind on down the road
Our shadows taller than our soul.
There walks a lady we all know...
Czuł jak toksyna rozpływa się powoli po jego ciele. Była łagodna, zabije bez bólu. Brakuje mu jeszcze, aby cierpiał i na ten sposób! Ostatni raz spojrzał na obecnych. Lekarz przy aparaturze – poważny. Córka – w rozpaczy. Syn – spokojny. Jeszcze zdjęcie żony. Ach! Jakże była piękna. Radosna, zawsze roześmiana. Przychodziła do niego przez lata po wypadku. Zmarła na zawał. Nawet nie był na pogrzebie.
Uśmiechnął się do nich ciepło, zamknął oczy. Odchodzi stąd, nigdy nie wróci, to nie jego Itaka, ten świat nigdy nie był jego domem. Ciemność, kolejne neurony gasły, niemal to widział, czuł. To nie było straszne. Naprawdę jak sen.
– Zgasł. Szybko, wszystko poszło jak należy – Powiedział lekarz do dzieci z powagą profesjonalisty na twarzy. Mina jednak po chwili zrzedła, spojrzał na nich inaczej. – On tego chciał, naprawdę.
A z głośników dalej wydobywały się słowa:
And she's buying a stairway to heaven…
Temat trudny, jak większość interesujących tematów.
Realizacja --- co najmniej dobra i sprawna, moim zdaniem.
Mnie się podobało, dobrze operujesz słowem a to ważne, bo czyta się przyjemnie i bez zgrzytów.
Umiejętnie przedstawiona wizja, choć niezbyt odkrywcza. Czytało się przyjemnie i nie był to stracony czas.
Pozdrawiam.
Świetny wybór piosenki. I właściwie tylko to mam do dodania, bo nie ma sensu powtarzać się :)
Nostalgiczne, zmuszające do zatrzymania swych pędzących myśli. Piosenka rzeczywiście trafna.
Ode mnie duży plus.