- Opowiadanie: Ambush - Za odmianę losu nie zawsze płaci się złotem

Za odmianę losu nie zawsze płaci się złotem

Edit:

Czy­tel­ni­cy gry­ma­si­li na zbyt krót­ki tekst, wiec au­tor­ka roz­bu­do­wa­ła opo­wieść. Mam na­dzie­ję, że teraz Wam się bar­dziej spodo­ba;)

 

Od bar­dzo dawna za­sta­na­wiam się, czemu ktoś nie wpro­wa­dził tego planu życie. Myślę, że hi­sto­ria po­to­czy­ła­by się wtedy cał­kiem ina­czej.

 

Chwa­ła be­tu­ją­cym! Za ostat­nią pro­stą szcze­gól­nie dzię­ku­ję za kre­atyw­ną pomoc Alowi.

 

I wer­sja czy­ta­na: https://youtu.be/LZIZ6bO2Bbw

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Za odmianę losu nie zawsze płaci się złotem

Mistrz Twar­dow­ski, jak za­wsze, kiedy pla­no­wał coś du­że­go, uło­żył na ławie karty. Stary Mur­ner za­warł w nich tak wiele in­for­ma­cji, że po­sia­da­ją­cym wie­dzę, po­zwa­la­ły bez trudu czy­tać se­kre­ty ludzi i losu.

Wie­dział, jak się do tego za­brać. Od­su­nął od sie­bie pra­gnie­nia i obawy, od­ciął myśli od świa­ta. Potem po­chy­lił się i ana­li­zo­wał na chłod­no to, co mu się po­ka­za­ło.

Wy­da­wa­ło się, że po­wi­nien do­ko­nać nawet wię­cej, niż sobie za­mie­rzył. Król i tuz two­rzy­li front prze­ciw damie, Orion zwia­sto­wał wiel­kie zmia­ny, a Mer­ku­ry miał nie­wąt­pli­wie syp­nąć zło­tem.

Tylko czemu kogut na bliź­nię­tach… i jesz­cze na wieży? – za­sta­na­wiał się, ana­li­zu­jąc układ kart.

Drgnął, kiedy roz­le­gło się upo­rczy­we, choć nie­śmia­łe stu­ka­nie do drzwi. Do­my­ślił się, że pe­tent nie jest nikim waż­nym, ale ma do niego, w swoim mnie­ma­niu, istot­ną spra­wę.

Ge­stem ręki na­ka­zał swemu słu­dze, Wawrz­ko­wi otwar­cie drzwi. Do pra­cow­ni we­szła wiedź­ma Trasz­ka. Jej wy­gląd bu­dził w wiel­bią­cym pięk­no magu od­ra­zę, lecz mimo to zer­k­nął, aby upew­nić się, czy baba je­dy­nie gnie się w ukło­nie, czy coś jej do­le­ga. Była stara i ohyd­na, jak za­wsze, ale wy­raź­nie ugi­na­ła się pod cię­ża­rem pa­kun­ku.

– Jak Trasz­ka coś obie­ca, to do­trzy­ma, szla­chet­ny panie – wy­sa­pa­ła ast­ma­tycz­nie. – Za­wsze do­trzy­ma.

Baba zwana Trasz­ką od lat do­star­cza­ła mu in­gre­dien­cji, któ­rych nie mógł po­zy­ski­wać, jeśli nie chciał bru­dzić rąk, czy ry­zy­ko­wać gar­dłem.

Rzu­cił Wawrz­ko­wi pół­grosz i po­le­cił:

– Idź coś zjeść i napij się piwa. Za zdro­wie szla­chet­ne­go mi­strza Twar­dow­skie­go! – dodał pysz­nie.

Sługa, przy­wy­kły do ta­kich sy­tu­acji, ukło­nił się i wy­szedł bez słowa.

– Co dla mnie masz? – spy­tał.

– To, czego ka­za­łeś mi szu­kać. Skarb. – Stara wy­szcze­rzy­ła w uśmie­chu żółte, wy­szczer­bio­ne zęby.

Z wy­sił­kiem po­sta­wi­ła kosz na ławie i ostroż­nie roz­chy­li­ła płót­no. We­wnątrz spało nie­mow­lę.

– Chło­piec?

– Zdro­wy, krzep­ki, sama bym ta­kie­go chcia­ła.

– Co wiesz o jego ro­dzi­cach?

– Matka to szla­chet­nie uro­dzo­na panna, mło­dziut­ka i na­iw­na… Jakiś łap­ser­dak za­wró­cił jej w gło­wie. Nie­ste­ty nie wiem, kim był. Ro­dzi­na od­da­ła mi ma­łe­go, a dla dzie­wecz­ki mają już miej­sce, w któ­rym bę­dzie mogła od­po­ku­to­wać wy­stę­pek.

– Roz­wiń! – roz­ka­zał.

– Obu­dzi się i bę­dzie be­czał.

– Sama wiesz, że cza­sem ku­pu­ję kota w worku, ale nie za­po­mi­naj­my, do czego ich uży­wam – Mistrz mruk­nął jak kot. Stara pod jego spoj­rze­niem za­drża­ła i bez ocią­ga­nia roz­wi­nę­ła śpią­ce nie­mow­lę.

Mistrz Jan zaj­rzał do kosza z pew­nym nie­sma­kiem. Dziec­ko było bar­dzo małe, jego skóra miała nie­po­ko­ją­cą, ró­żo­wą barwę, a z brzu­cha ster­cza­ła mu, za­wią­za­na sznur­kiem, krwi­sto­czer­wo­na rurka.

– Widzi szla­chet­ny pan jaki do­rod­ny?! – wy­sa­pa­ła stara. – Ledwo go do­nio­słam. Bę­dzie z niego krzep­ki wojak albo pa­ro­bek… – Za­wa­ha­ła się, spo­glą­da­jąc nie­pew­nie na swego zle­ce­nio­daw­cę.

– Jest zdro­wy? – spy­tał z pewną wąt­pli­wo­ścią.

– Przy takim ma­leń­stwie nie da się stwier­dzić tego z całą pew­no­ścią, ale sam szla­chet­ny pan chciał takie ledwo ulę­gnię­te! Kształt­ny jest, silny i ła­ko­my. Na­kar­mi­łam go mle­kiem z kroch­ma­lem, żeby go dłu­żej trzy­ma­ło. – W jej gło­sie sły­chać było za­do­wo­le­nie z wy­ko­na­nia zle­ce­nia.

– Dam ci za niego pięć gro­szy. Jeśli prze­ży­je pół roku – do­pła­cę jesz­cze trzy.

Babka ki­wa­ła głową i wy­glą­da­ła na bar­dzo za­do­wo­lo­ną. Ni­cze­go nie po­dej­rze­wa­ła, to go uspo­ko­iło. Nie chciał ob­sy­py­wać jej zło­tem, żeby nie za­czę­ła za­sta­na­wiać się nad przy­czy­ną zle­ce­nia. Zresz­tą Trasz­ki mógł po­zbyć się w do­wol­nym mo­men­cie.

Za­pła­cił, od­cze­kał chwi­lę i za­czął szy­ko­wać się do drogi.

 

***

Ko­lej­nym czło­wie­kiem, któ­re­go los miał ob­ró­cić się jak rzu­co­ny w po­wie­trze pół­grosz, rów­nież był no­wo­ro­dek. Jego matką była Agata, haf­ciar­ka na dwo­rze Tar­now­skich. Dziew­czy­na od­kła­da­ła znacz­ną część za­rob­ków na wiano, li­cząc na dobre za­mąż­pój­ście. Nie­ste­ty, za­wró­cił jej w gło­wie aktor z wę­drow­nej trupy. Gdy od­kry­ła, że jest brze­mien­na, wy­sta­ra­ła się o za­ję­cie w sto­li­cy. Do ostat­niej chwi­li ukry­wa­ła swój stan, ści­ska­jąc brzuch gor­se­tem. Syna uro­dzi­ła w na­ję­tej izbie w Kle­pa­rzu. Na­za­jutrz za­nio­sła no­wo­rod­ka do Du­cha­ków.

Oj­ciec Alek­san­der na­tknął się na chłop­ca krót­ko po nonie. Nio­sąc malca do szpi­ta­la, przy­tknął nos do jego na­giej głowy i z roz­ko­szą wcią­gnął za­pach nie­mow­lę­cia.

Wy­bie­ra­jąc klasz­tor­ną furtę, bez żalu zre­zy­gno­wał z ma­jąt­ku i spraw cie­le­snych, ale dzie­cię­cy szcze­biot, czy moż­li­wość trzy­ma­nia w ra­mio­nach nie­mow­lę­cia, było tym, czego nie umiał się wy­rzec. Dla­te­go chęt­nie wziął na sie­bie rolę opie­ku­na pod­rzut­ków. Nad­zo­ro­wał ko­bie­ty zaj­mu­ją­ce się chłop­ca­mi, pil­nu­jąc, by mal­com nie za­bra­kło jadła, aby ich izby były cie­płe i żeby miał ich kto przy­tu­lić.

Star­szych chłop­ców uczył czy­ta­nia i pi­sa­nia, a nade wszyst­ko sta­rał się zna­leźć im dobre miej­sce do życia.

Zba­dał malca i z za­do­wo­le­niem stwier­dził, że był zdro­wy i do­rod­ny. Ochrzcił go z wody i prze­ka­zał sta­rej Mi­cha­ło­wej, żeby go na­kar­mi­ła. Potem po­szedł do skryp­to­rium, gdzie za­cze­pił pierw­sze­go na­po­tka­ne­go wy­cho­wan­ka.

– Krzy­siu. – Po­ło­żył dłoń na ra­mie­niu re­zo­lut­ne­go dzie­się­cio­lat­ka. – Za­nie­siesz wia­do­mość. Tylko nie zwle­kaj, bie­gnij pro­sto na Krze­mion­ki.

– Do­brze ojcze Alek­san­drze.

 

***

Twar­dow­ski na­su­nął kap­tur głę­biej na czoło. Za­przągł muła do wózka, na któ­rym ukrył ko­szyk z nie­mow­lę­ciem. Już miał ru­szać w drogę, kiedy na po­dwór­ko przed pra­cow­nią wbiegł zdy­sza­ny, mały ulicz­nik.

– Mi­strzu! – wy­krzy­czał. – Mi­strzu! Oj­ciec Alek­san­der ma dla was dar.

Twar­dow­ski nie mu­siał za­da­wać żad­nych pytań. Po pro­stu nagle zro­zu­miał, co mó­wi­ły karty. Dla­te­go, za­miast kie­ro­wać się na wschód, po­je­chał na pół­noc, w stro­nę bramy nowej.

Mięły dwa pa­cie­rze, zanim sta­nął pod szpi­ta­lem Du­cha­ków. Przy­wią­zał muła do drąż­ka, pod­szedł do bramy i kil­ka­krot­nie ude­rzył ko­łat­ką.

Chudy mło­dzik, peł­nią­cy funk­cję fur­tia­na, zer­k­nął na niego i szep­nął:

– Już poślę po ojca Alek­san­dra.

Po krót­kiej chwi­li zja­wił się sam Alek­san­der, dźwi­ga­ją­cy ko­szyk.

– Krzep­ki chło­pa­czek. Uro­dzo­ny dziś rano lub wczo­raj wie­czo­rem, nie wcze­śniej.

Mistrz za­wa­hał się przez mo­ment, ale ski­nął głową. Po­mysł do­star­cze­nia dwóch chłop­ców po­do­bał mu się z każdą chwi­lą coraz bar­dziej. Ode­brał od za­kon­ni­ka ko­szyk i umo­co­wał na wózku.

Oj­ciec Alek­san­der pa­trzył, jak od­da­la­ją się ulicą Szro­tar­ską. Czuł rów­no­cze­śnie smu­tek i dumę. Wy­pusz­czał z rąk ko­lej­ne­go chłop­ca, tak, jak w po­przed­nim życiu, wy­pusz­cza­li na łą­kach nie­opo­dal dworu ura­to­wa­ne je­rzy­ki.

– Leć Alku – szep­nął. 

Chłop­ców, któ­rzy zo­sta­wa­li na dłu­żej, na­zy­wał imio­na­mi pa­tro­nów dni ich zna­le­zie­nia, a ci któ­rych mu­siał oddać od razu, otrzy­my­wa­li jego imię.

 

***

Droga do zamku my­śliw­skie­go za­ję­ła mu z tuzin pa­cie­rzy. Tro­chę czasu stra­cił, cze­ka­jąc na prze­pra­wę przez Wisłę. Potem prze­mie­rzał pusz­czę, pło­sząc sarny i cie­trze­wie. Jego ła­du­nek, uko­ły­sa­ny jazdą, spał smacz­nie, .

Na chwi­lę przed za­cho­dem słoń­ca, do­tarł na miej­sce. Straż­ni­cy po­zna­li go i wpu­ści­li bez zbęd­nych pytań. Pa­mię­ta­li do­brze czasy, kiedy bywał tu każ­de­go dnia i każ­dej nocy. Po śmier­ci nie­szczę­snej kró­lo­wej Bar­ba­ry le­czył ciało i umysł króla, upusz­czał mu krew, po­da­wał ma­gicz­ne wy­wa­ry i przy­wo­ły­wał ducha kró­lew­skiej żony.

Zo­sta­wił na dzie­dziń­cu muła i wózek, a sam wziął do rąk dwa kosze.

Wy­glą­dam jak baba idąca na targ – po­my­ślał nie­chęt­nie – ale czego się nie robi dla swego wład­cy.

Po­szedł pro­sto do ko­ry­ta­rzy­ka przy kan­ce­la­rii. Z ulgą od­sta­wił kosze, usiadł na krze­śle przy oknie i cze­kał.

Nie trwa­ło to długo. Otwo­rzy­ły się drzwi i wpusz­czo­no go do nie­wiel­kiej, taj­nej kom­na­ty. Bi­skup Sa­mu­el Ma­cie­jow­ski, od nie­daw­na kanc­lerz wiel­ki ko­ron­ny, wy­szedł mu na­prze­ciw i spoj­rzał na niego z uwagą.

Mistrz Twar­dow­ski prze­łknął ślinę. Za­wsze czuł się przy nim jak żak przy­ła­pa­ny na kra­dzie­ży w kra­mach.

– Masz?

– Wasza mi­łość po­win­na już wie­dzieć, że szla­chet­ny mistrz Jan Twar­dow­ski jest nie­za­wod­ny! – mruk­nął cheł­pli­wie. – Przy­wio­złem nie jed­ne­go, ale dwóch no­wo­na­ro­dzo­nych, zdro­wych chłop­ców.

– Dwóch?

– Po­sia­dam pewne in­for­ma­cje… – Twar­dow­ski za­sta­na­wiał się, ile może wy­znać bi­sku­po­wi. – Dwóch da nam więk­sze szan­se na suk­ces.

– Może i racja. Przy ma­łych dzie­ciach i tak nie mo­że­my być pewni jutra, ale jesz­cze za­py­tam o zgodę… Was to jed­nak nie do­ty­czy. Mo­że­cie wra­cać do sie­bie Mi­strzu – dodał po chwi­li. Za­pła­tę ure­gu­lu­je­my i mam na­dzie­ję, że ro­zu­mie­cie…

– Tłu­ma­cze­nia są zbęd­ne – od­parł z god­no­ścią.

 

***

Król zja­wił się w pry­wat­nych kom­na­tach mał­żon­ki, wy­wo­łu­jąc nie­po­kój i za­mie­sza­nie wśród dam dworu. Kró­lo­wa i tak była nie w hu­mo­rze, odkąd na­ka­zał jej przy­je­chać do Nie­po­ło­mic.

Oczy­wi­ście by­wa­ły czasy, kiedy od­wie­dzał al­ko­wę kró­lo­wej nie­mal każ­dej nocy, ale odkąd ogło­si­ła, że jest brze­mien­na, zja­wił się za­le­d­wie dwa razy. To­wa­rzy­szą­cy kró­lo­wi dwo­rza­nie przy­nie­śli do al­ko­wy in­kru­sto­wa­ne ma­ci­cą per­ło­wą sto­licz­ki i uło­ży­li na nich mi­secz­ki z oliw­ka­mi, wi­no­gro­na­mi, orze­cha­mi i kan­dy­zo­wa­ny­mi owo­ca­mi. Przy­nie­śli rów­nież kie­li­chy i dzban wina.

Kró­lo­wa Ka­ta­rzy­na nie pod­nio­sła się. Le­ża­ła pod­par­ta licz­ny­mi po­dusz­ka­mi, nawet nie sta­ra­jąc się ukryć braku za­do­wo­le­nia.

– Dzię­ku­ję za twoją tro­skę naj­ja­śniej­szy panie, ale nie czuję się dziś zbyt do­brze. To ko­bie­ce do­le­gli­wo­ści… – wes­tchnę­ła nie­na­gan­ną włosz­czy­zną.

– Pra­gnę spę­dzić z tobą je­dy­nie parę chwil – od­parł król z uśmie­chem. Jed­nak można było za­uwa­żyć, że i on jest spię­ty. Pod­szedł do sto­li­ka, nalał wina i podał żonie kie­lich. – Pij – za­chę­cił – to wę­gier­skie wino z zio­ła­mi, które wzmac­nia krew.

Kró­lo­wa przy­mknę­ła oczy, wy­glą­da­ła, jakby miała się roz­pła­kać. Ujęła kie­lich i zo­ba­czy­ła, że jest zdo­bio­ny sym­bo­li­zu­ją­cy­mi mi­łość ru­bi­na­mi, co roz­pa­li­ło w jej sercu iskier­kę na­dziei.

– Zyg­mun­cie – szep­nę­ła – tyle jest gnie­wu mię­dzy nami, a prze­cież czuję w sercu, iż mo­że­my być sobie bli­scy… Gdy­byś obie­cał, że wy­zna­my sobie wszyst­ko, a potem od­pu­ści­my sobie na­wza­jem winy i za­cznie­my wspól­ne życie od nowa…

Król są­czył wino, spo­glą­da­jąc na nią ciem­ny­mi, nie­od­gad­nio­ny­mi ocza­mi.

Chcąc po­ka­zać mu, że do­ce­nia jego tro­skę, rów­nież wy­pi­ła kilka du­żych łyków wina. Na ustach osiadł jej lekko pie­ką­cy po­smak cy­na­mo­nu i gorz­ka­wych ziół. Wy­pi­ła jesz­cze tro­chę, żeby go zmyć.

 – Mówią, że je­stem ła­ska­wy Ka­ta­rzy­no, ale są wy­stęp­ki, które nie­ła­two mi wy­ba­czyć…

– Pew­nie szpie­dzy wy­czy­ta­li coś w moich li­stach do ce­sa­rza i do­nie­śli naj­ja­śniej­sze­mu panu. To wszyst­ko bła­host­ki – za­pew­ni­ła żar­li­wie. – Chcę być dobrą żoną!

Ka­ta­rzy­na zbla­dła, oczy jej po­ciem­nia­ły, a z ust wy­do­by­ło się wes­tchnie­nie.

– We­zwij, pro­szę Ade­laj­dę i zo­staw mnie w dam­skim to­wa­rzy­stwie. Źle się czuję.

– Jako czło­wiek może mógł­bym ci wy­ba­czyć, lecz jako wład­ca nie mogę. Muszę my­śleć o Rze­czy­po­spo­li­tej.

Wy­pi­ła łap­czy­wie wino, po czym od­rzu­ci­ła kie­lich z nie­chę­cią i spoj­rza­ła na niego prze­ra­żo­na.

– To wino! Otru­łeś mnie!

– Nie mał­żon­ko – od­parł, bio­rąc jej drżą­ce dło­nie w swoje ręce. – Ten napój za­szko­dził­by ci tylko w jed­nym przy­pad­ku – gdy­byś mnie oszu­ka­ła i nie była w isto­cie brze­mien­ną! Gdy­byś wła­śnie cier­pia­ła na mie­sięcz­ną nie­czy­stość. Wtedy umar­ła­byś na krwo­tok…

– Wie­dzia­łeś! – Za­szlo­cha­ła.

– Nie oszu­ku­je się króla! Nie wiem, co za­mie­rza­li Habs­bur­go­wie, nie wiem jakie moje se­kre­ty po­zna­li, ale nie igra się ze spra­wą na­stęp­stwa tronu!

– Mi­ło­wa­łam cię! – Ka­ta­rzy­na pró­bo­wa­ła pod­nieść się z łoża.

Zyg­munt po­pa­trzył na nią chwi­lę. Potem za­dzwo­nił srebr­nym dzwon­kiem i dodał chłod­nym tonem:

– Twoje damy za­pro­szo­no na wspól­ne śpie­wy. Na pewno szyb­ko nie wrócą, skoro je ode­sła­li­śmy i mogą wziąć udział w igrach.

– Mo­głeś mnie od­da­lić – wes­tchnę­ła, opa­da­jąc na po­dusz­ki.

Uchy­li­ły się drzwi i Ka­ta­rzy­na pa­trzy­ła z na­dzie­ją, dokąd nie zo­ba­czy­ła bi­sku­pa Ma­cie­jow­skie­go w to­wa­rzy­stwie po­tęż­nej ko­bie­ty, która tu­li­ła w ra­mio­nach dwa za­wi­niąt­ka.

– Po­sta­no­wi­łem zo­sta­wić obu. – Król po­chy­lił się nad uchem żony. – Dwóch synów, dzie­dzi­ców kró­le­stwa. Teraz już nie po­trze­bu­ję kró­lo­wej.

– Skąd?! Jak mo­głeś?! – szep­nę­ła i za­mknę­ła oczy.

– Chodź­my do są­sied­niej kom­na­ty, mój królu – po­wie­dział bi­skup. – A ty – po­wie­dział pa­trząc na grubą nie­wia­stę – przy­go­tuj tu wszyst­ko jak trze­ba.

 

***

Dwo­rza­nie spę­dza­ją­cy wie­czór w sali bie­siad­nej zamku unie­śli głowy.

– Dzwo­nią – szep­nę­ła Ade­laj­da von Au­ers­berg – muszę bu­dzić panią. Pew­nie stara kró­lo­wa ode­szła.

– Ważna jakaś spra­wa – do­da­ła Anna Tę­czyń­ska – sły­chać Zyg­mun­ta.

W tej samej chwi­li do sali wszedł sam król w to­wa­rzy­stwie kanc­le­rza i het­ma­na Je­rze­go Ra­dzi­wił­ła.

– Umi­ło­wa­na mał­żon­ka  na­sze­go króla, szla­chet­na i po­boż­na kró­lo­wa Ka­ta­rzy­na, go­dzi­nę temu po­ro­dzi­ła dwóch zdro­wych chłop­ców i nie­ste­ty roz­sta­ła się z tym świa­tem, prze­no­sząc się do domu Naj­wyż­sze­go. Kró­le­wi­cze otrzy­ma­ją imio­na Alek­san­der Ol­bracht i Wła­dy­sław Zyg­munt.

Jedni dwo­rza­nie pła­ka­li, inni wi­wa­to­wa­li, jesz­cze inni szep­ta­li coś po ką­tach. Po­wstał gwar jak na kra­kow­skim rynku w dni tar­go­we.

Tylko Ma­tyl­da von Har­rach po­de­rwa­ła się na równe nogi. Stała na środ­ku kom­na­ty ga­piąc się wy­trzesz­czo­ny­mi ocza­mi na króla i kanc­le­rza, z tru­dem ła­piąc od­dech, ale nie ode­zwa­ła się ani sło­wem.  To ona, doj­rza­ła ma­tro­na i wdowa,  przy­się­ga­ła na bi­blię, że kró­lo­wa jest brze­mien­na i teraz do­sko­na­le wie­dzia­ła, że nie może temu za­prze­czyć. Być może do­my­śla­ła się jesz­cze cze­goś…

 

***

 

„Pani na Har­rach, co spa­dła ze scho­dów

Lu­bi­ła tań­czyć i śpie­wać za młodu…”

 

Jan Twar­dow­ski nucił pod nosem pio­snecz­kę, którą wy­my­ślił kilka lat temu. Zmru­żył oczy i jesz­cze raz spraw­dził me­cha­nizm wal­czą­cych ry­ce­rzy. Obie ku­kieł­ki uno­si­ły po­kry­te ema­lią ra­mio­na i, z po­mo­cą sznur­ków, za­da­wa­ły ciosy srebr­ny­mi mie­czy­ka­mi. Ruchy za­ba­wek były sztyw­ne, ale można się było spo­dzie­wać, że i tak za­chwy­cą sze­ścio­lat­ków.

Jak co roku, otrzy­mał za­pro­sze­nie na uro­dzi­ny kró­le­wi­czów Alek­san­dra i Wła­dy­sła­wa. I nie­ste­ty mu­siał się o nie po­sta­rać nieco moc­niej, niż po­przed­nie­go roku. Ko­niecz­ność wrę­cza­nia ła­pó­wek pod­rzęd­nym urzęd­ni­czy­nom, płasz­cze­nia się i za­bie­ga­nia o łaskę bu­dzi­ła w nim gniew.

Był w sta­nie pojąć lo­gi­kę ta­kie­go po­stę­po­wa­nia, był wszak uczo­nym i mę­dr­cem, ale jako czło­wiek czuł go­rycz od­rzu­ce­nia. Po tym czego do­ko­nał, na co po­rwał się i czym ry­zy­ko­wał, chciał do­stą­pić za­szczy­tu za­ży­ło­ści z wład­cą. Ta tę­sk­no­ta tar­ga­ła nim, od kiedy usta­wiał srebr­ne zwier­cia­dło, by ukoić ból króla Zyg­mun­ta po stra­cie uko­cha­nej.

Bywał na Wa­we­lu i w in­nych sie­dzi­bach króla, znał nie­zli­czo­ne zam­ko­we se­kre­ty, a mimo to nie mógł prze­kro­czyć tafli lo­do­we­go zwier­cia­dła, od­dzie­la­ją­cej go od wład­cy.

Myśl o lo­do­wym bla­sku przy­wo­ła­ła do umy­słu maga wizję z od­le­głej prze­szło­ści.

Pew­nej zimy, kiedy wę­dro­wał po kraju jako na­jem­ny cy­ru­lik, po­ka­za­no mu dziew­kę po­są­dzo­ną o czary. Oczy­wi­ście była już mar­twa. Tkwi­ła pod za­mar­z­nię­tą taflą je­zio­ra, w któ­rym pła­wi­li ją wie­śnia­cy. Jej por­ce­la­no­wo biała twarz przy­po­mnia­ła mu sta­ro­żyt­ną rzeź­bę, ja­kich wiele wi­dział pod­czas stu­diów w Ita­lii.

Mar­twa cza­row­ni­ca pa­trzy­ła przed sie­bie bia­ły­mi ocza­mi, skła­da­jąc do po­ca­łun­ku po­zba­wio­ne krwi, pełne wargi. Do­ko­ła głowy ła­god­nie fa­lo­wa­ły zie­lo­ne wo­do­ro­sty… a może to były włosy.

Ta dziew­czy­na śniła mu się póź­niej po wie­lo­kroć. Jed­nak nie bał się jej ani nie czuł od­ra­zy. Sny z jej udzia­łem bu­dzi­ły w nim dziw­ną tę­sk­no­tę.

Pew­ne­go dnia opo­wie­dział o niej kró­lo­wi, ale ten tylko skrzy­wił się z nie­sma­kiem. Mo­nar­cha nie zno­sił za­rów­no bla­dej skóry, jak i psze­nicz­nych wło­sów. Twar­dow­ski nie był w sta­nie roz­strzy­gnąć, czy była to bar­dziej nie­chęć do trzę­są­cej całym jego świa­tem matki, czy do dwóch bla­dych i ozię­błych mał­żo­nek.

Do­sko­na­le pa­mię­tał ten wie­czór, kiedy do­star­czył do pry­wat­nych apar­ta­men­tów wład­cy eg­zo­tycz­ne i nie­zwy­kle dro­gie spe­cy­fi­ki ma­ją­ce wzmac­niać i prze­dłu­żać mi­ło­sną roz­kosz. Król za­pro­sił go na wie­cze­rzę i był mu życz­li­wy. Ko­rzy­sta­jąc z pa­nu­ją­cej swo­bod­nej at­mos­fe­ry, Jan od­wa­żył się za­gad­nąć:

– Mam na­dzie­ję, że kró­lew­ska para bę­dzie rada z moich usług. Chciał­bym…

– Nie licz na to, mój drogi magu – prze­rwał mu mo­nar­cha – ja z pew­no­ścią będę rad, a kró­lo­wej nie będę kło­po­tać.

– My­śla­łem, że…

– Ja za to nie mia­łem zbyt wiel­kiej na­dziei. Jed­nak wszyst­ko skoń­czy­ło się tego wie­czo­ru, kiedy za­czę­ła pode mną śpie­wać psal­my do mę­czen­ni­ków.

Wtedy mistrz snuł jesz­cze da­le­ko­sięż­ne plany. Dzi­siaj otrzy­my­wał je­dy­nie co mie­siąc mie­szek złota z kró­lew­skie­go skarb­ca. Mie­szek za­miast nadań, god­no­ści i przy­jaź­ni.

 

***

Do­strzegł, że Ariel bacz­nie mu się przy­glą­da, więc od­su­nął złe myśli i ostat­ni raz po­pra­wił sznur­ki wo­jow­ni­ków.

– A ty co są­dzisz o moim dzie­le? – spy­tał uro­dzi­we­go, ja­sno­wło­se­go mło­dzień­ca, któ­re­go najął do służ­by na miej­sce Wawrz­ka.

– Ide­al­na za­baw­ka dla chłop­ców. Nigdy nie wi­dzia­łem zmyśl­niej­szych wo­ja­ków! – od­parł tam­ten, ze swoim nie­od­łącz­nym, przy­mil­nym uśmie­chem.

– Przy­go­tuj mi zatem beret z cza­plim pió­rem, złoty ki­tlik i te dwu­ko­lo­ro­we plu­dry, które przy­sła­li wczo­raj od kraw­ca.

– Będą tacy, któ­rzy zzie­le­nie­ją z za­zdro­ści. – Ariel czy­ścił szczot­ką rze­za­ne trze­wi­ki swego pana. – Będą pa­so­wać barwą do be­re­tu…

Za­do­wo­lo­ny z sie­bie mag otwo­rzył ku­fe­rek z ce­dro­we­go drze­wa i za­czął wy­szu­ki­wać pier­ście­nie i spin­ki, któ­ry­mi za­mie­rzał do­peł­nić swój wi­ze­ru­nek.

Go­dzi­nę póź­niej za­brał ze sobą sługę, jako ostat­nią ozdo­bę, która miała zwra­cać na niego uwagę i kazał się wieźć po­wo­zem na zamek.

Pro­wa­dze­ni przez lo­ka­jów we­szli do apar­ta­men­tów dzie­cię­cych, gdzie od­by­wa­ła się uro­czy­stość. W kom­na­cie pa­no­wał tłok i gwar. Chłop­cy sie­dzie­li na krze­słach, po obu stro­nach króla, a nie­zli­cze­ni dwo­ra­cy pre­zen­to­wa­li im po­dar­ki.

Twar­dow­ski co rusz skła­niał głowę od­po­wia­da­jąc na po­zdro­wie­nia i z uśmie­chem przyj­mo­wał za­chwy­co­ne spoj­rze­nia zgro­ma­dzo­nych gości oboj­ga płci. Nie prze­szka­dza­ło mu, że nie­któ­re z nich skie­ro­wa­ne były na jego sługę, wszak ten rów­nież był jego wła­sno­ścią.

Opony w kom­na­cie dzie­ci były barw­niej­sze, ale skrom­niej­sze, niż te w po­miesz­cze­niach na­le­żą­cych do króla. Nie po­sia­da­ły srebr­nych i zło­tych ha­ftów, przed­sta­wia­ły sceny ry­cer­skie, które za­pew­ne miały za­chę­cać chłop­ców do cno­tli­we­go i pięk­ne­go życia. Pod oknem stał glo­bus i po­tęż­na, ciem­na szafa.

Cze­ka­jąc na swoją kolej Twar­dow­ski, tak­so­wał zgro­ma­dzo­nych i ofia­ro­wy­wa­ne przez nich pre­zen­ty.

Były wśród nich dary od ce­chów, a więc mie­czy­ki, trze­wi­ki i je­dwab­ne ko­szu­le z ha­fto­wa­ny­mi man­kie­ta­mi. Ra­dzi­wił­ło­wie, jak co roku, przy­wieź­li szcze­nię­ta i sa­ra­ceń­skie łuki, a stara kró­lo­wa po­da­ro­wa­ła wnu­kom spro­wa­dzo­ne z Flo­ren­cji księ­gi.

Nie mógł na­pa­trzyć się na roz­pro­mie­nio­ną Bonę. Pa­mię­tał czasy, kiedy wi­dział w niej już tylko gniew i śmierć. Teraz, po­go­dzo­na z synem, roz­piesz­cza­ła wnuki i za­drę­cza­ła ich na­uczy­cie­li. Twarz miała po­god­ną a biał­ka oczu jasne.

Po­ży­je jesz­cze ze dwa­dzie­ścia lat… Uży­wa­jąc dwóch pod­rzut­ków, zmie­ni­łem losy ko­ro­no­wa­nych głów i świa­ta – po­my­ślał tak pysz­nie, że aż obej­rzał się, czy nikt tego nie usły­szał.

Kiedy przy­szła jego kolej kła­niał się nisko i cza­ro­wał uśmie­chem. Chłop­cy do tej pory grzecz­nie sie­dzą­cy u boku króla, teraz po­rwa­li swo­ich ry­ce­rzy i, wśród aplau­zu zgro­ma­dzo­nych, roz­po­czę­li tur­niej.

Oni też go zdu­mie­wa­li. Nigdy nie przy­pusz­czał, że z takim po­cho­dze­niem mogą oka­zać się po­jęt­ny­mi i uło­żo­ny­mi ucznia­mi, że będą wy­ka­zy­wać się od­wa­gą i siłą cha­rak­te­ru. Twar­dow­ski po­dej­rze­wał w tym jakiś ro­dzaj magii, ale nie po­tra­fił wy­czuć jej źró­dła.

Obaj kró­le­wi­cze byli do sie­bie nie­zwy­kle po­dob­ni. Obaj mieli jasne loki i po­god­ne, by­stre twa­rze. Alek­san­der miał nie­bie­skie oczy, a Wła­dy­sław ciem­ne – zu­peł­nie jak Zyg­munt, był też nieco niż­szy od brata.

– Mi­strzo­wi znowu udało się prze­bić po­dar­kiem wszyst­kich in­nych! – za­wo­łał Jan Krzysz­tof, syn het­ma­na Tar­now­skie­go.

Twar­dow­ski spu­ścił skrom­nie oczy, roz­ko­szu­jąc się tą cu­dow­ną chwi­lą. Do­strzegł, że nie wszyst­kim było to w smak. Na szczę­ście wład­ca spoj­rzał na niego z uśmie­chem i skło­nił głowę.

Król Zyg­munt był szczę­śli­wy i naj­wy­raź­niej w pełni sił. Nie było po nim widać czter­dzie­stu wio­sen.

Ob­ser­wu­jąc go spod wpół­przy­mknię­tych po­wiek, mag po­czuł za­ra­zem dumę i po­czu­cie krzyw­dy.

 

***

 

Ro­dzi­na kró­lew­ska spę­dza­ła czas w Wil­nie, wi­zy­tu­jąc front wojny z Rosją. Kra­ków w tym cza­sie stał się cichy i ospa­ły, jakby za­padł w nie­zwy­kle długi, zi­mo­wy sen. Jan Twar­dow­ski po­sta­no­wił wy­ko­rzy­stać spo­koj­ny czas z mniej­szą ilo­ścią zle­ceń do re­ali­za­cji pew­nych pla­nów.

Zle­cił swoim klien­tom do­wie­dze­nie się tego i owego w mie­ście i oko­li­cy, a sam wy­słał kilka pism. Potem przez kilka ty­go­dni ana­li­zo­wał ze­bra­ne in­for­ma­cje. Teraz je­chał do miej­sca, które wy­ty­po­wał. Tam­tej je­sie­ni tylko tuzin córek ze szla­chec­kich rodów wstą­pi­ło do klasz­to­rów. Kiedy od­rzu­cił te, które po­szły za furtę mając około trzy­dzie­stu lat i te, które już po­mar­ły, zo­sta­ły mu le­d­wie dwie kan­dy­dat­ki do roz­mo­wy.

Teraz jego koń prze­mie­rzał kłu­sem bród na Du­naj­cu, a on wdy­chał po­wie­trze pełne woni sosen i lip.

Spo­glą­dał na zie­lo­ne góry wzno­szą­ce się do­ko­ła, na pięk­ną karą grzy­wę swo­je­go ru­ma­ka i czuł się pod­nie­co­ny i szczę­śli­wy.

Jak na kró­lew­skim po­lo­wa­niu – po­my­ślał, a potem za­śpie­wał ko­lej­ną pio­sen­kę. Tę chęt­nie śpie­wa­li ry­bał­ci:

 

By do­trzy­mać kroku żonie, po­szedł Miler za Pe­lia­sem

Mistrz Twar­dow­ski go od­mło­dził, stary bur­mistrz wy­grał z cza­sem…

 

Póź­nym po­po­łu­dniem do­je­chał do klasz­to­ru kla­ry­sek w Sta­rym Sączu, gdzie po­pro­sił o roz­mo­wę z matką Różą.

Żeby zdo­być za­ufa­nie za­kon­ni­cy pla­no­wał przy­brać pozę uczo­ne­go i dwo­rza­ni­na, mó­wiąc po­wo­li i uży­wa­jąc czę­sto ła­ci­ny, jed­nak kiedy matka Róża we­szła do roz­mów­ni­cy, wpa­try­wał się w nią, nie mogąc zna­leźć słów. Nie cho­dzi­ło je­dy­nie o fakt, że za­kon­ni­ca była wy­jąt­ko­wo pięk­na i młoda. Wszak­że tego mógł się do­my­ślić. We­dług jego ob­li­czeń cał­kiem nie­daw­no skoń­czy­ła ćwierć wieku. Miała wszyst­ko co może za­chwy­cać u ko­bie­ty: ol­brzy­mie oczy, kształt­ny nos, pełne usta, wy­so­kie kości po­licz­ko­we i długą szyję. Rów­nież nie to spra­wi­ło, że za­bra­kło mu tchu. Matka Róża do złu­dze­nia przy­po­mi­na­ła młodą cza­row­ni­cę z jego snów.

W wy­ra­zie jej twa­rzy, spoj­rze­niu było coś nie­ma­te­rial­ne­go, jakby w roz­mów­ni­cy zja­wił się anioł, albo jakby Twar­dow­ski po raz ko­lej­ny śnił swój mroź­ny sen.

– Co spro­wa­dza słyn­ne­go mi­strza Twar­dow­skie­go do mojej sa­mot­ni? – spy­ta­ła nie za­in­try­go­wa­na, lecz zdzi­wio­na.

– Do­wie­dzia­łem się… – za­czął, ale słowa nie chcia­ły przejść przez gar­dło i mu­siał od­chrząk­nąć – … z pew­nych źró­deł, że sza­now­na matka po­sia­da wie­dzę do­ty­czą­cą in­te­re­su­ją­cych mnie spraw.

– Nie mam żad­nej wie­dzy o świe­cie za mu­ra­mi – od­par­ła cicho.

Czuł się głu­pio, ale po­sta­no­wił brnąć dalej.

– Jako za­ufa­ny sługa mi­ło­ści­wie nam pa­nu­ją­ce­go króla, mam do­stęp do in­for­ma­cji… je­stem za­an­ga­żo­wa­ny w roz­ma­ite spra­wy…

Pod­nio­sła wzrok i pa­trzy­ła, jakby przez niego, gdzieś w dal.

– Ja zaś je­stem poza nimi – od­par­ła. – Zbli­ża się pora mszy i będę mu­sia­ła wra­cać do sie­bie.

– Sły­sza­ła może matka o szczę­śli­wym na­ro­dze­niu na­stęp­ców tronu i śmier­ci nie­szczę­snej kró­lo­wej Ka­ta­rzy­ny Ra­ku­skiej?

– Tak, chyba o tym mó­wio­no, ale to było dawno temu.

– Tak. Stało się to w tym samym roku, w któ­rym szla­chet­na matka wstą­pi­ła do klasz­to­ru… – Ostroż­nie ski­nę­ła głową. – … po­mo­głem wtedy nieco kró­lo­wi po­ko­nać trud­no­ści, które się po­ja­wi­ły… Dość, że chłop­cy rosną zdro­wo, są by­strzy i będą mieć wspa­nia­łe życie.

Nic nie od­po­wie­dzia­ła, ale unie­sie­nie ciem­nych brwi, nagłe po­więk­sze­nie się źre­nic i ru­mie­niec, który wy­kwitł jej na po­licz­kach, zdra­dził mu wszyst­ko.

 

***

Ariel, wy­ko­nu­jąc zle­ce­nie tego, który nim wła­dał, roz­chy­lił ak­sa­mit skry­wa­ją­cy szkla­ną kulę i, obej­mu­jąc ją obu­rącz, zaj­rzał w zło­ci­sty blask.

– Pa­mię­tasz szcze­gó­ły za­da­nia?! – za­py­tał su­ro­wo pan, mę­drzec i wład­ca.

– Każdy szcze­gół – od­parł z za­pa­łem. – Nie mogę się już do­cze­kać…

– Nie­cier­pli­wość jest błę­dem! – skar­cił go lo­do­wa­tym gło­sem. – Ty wiesz naj­le­piej, że cza­sem pro­wa­dzi do zguby.

– Tak, wiem. Będę ostroż­ny i skrzęt­ny. Wy­zby­łem się sła­bo­ści i po­tra­fię być cier­pli­wy. Chyba długą służ­bą tutaj już tego do­wio­dłem?!

– Za­pa­mię­taj, że przy­dat­no­ści do­wo­dzi się bez końca – syk­nął tam­ten, a kula za­czę­ła pa­rzyć dło­nie mło­dzień­ca.

Ariel nic nie po­wie­dział, za­ci­snął zęby i ski­nął głową. Potem de­li­kat­nie otu­lił wciąż lśnią­cą kulę ak­sa­mi­tem i za­mknął wieko skrzy­ni, po czym wró­cił do ucie­ra­nia w moź­dzie­rzu ko­rze­nia dzie­więć­si­łu.

– Skoń­czy­łeś – za­py­tał szorst­ko Twar­dow­ski, który wła­śnie wró­cił z wi­zy­ty u ja­kie­goś za­moż­ne­go pa­cjen­ta.

Chło­pak zro­zu­miał, że coś po­szło nie po myśli maga. Pysz­ny panek nie nucił, nie pod­krę­cał wąsa ani nie szu­kał swego od­bi­cia w zwier­cia­dłach za­wie­szo­nych na ścia­nach.

– Już pra­wie – od­parł skwa­pli­wie. – Man­dra­go­ra się suszy, a ko­rze­nie utar­te. Alem­bik za­czął pisz­czeć, zga­si­łem ogień.

– Po­jęt­ny z cie­bie uczeń – mruk­nął z nie­chęt­nym uzna­niem. – Dla­te­go mam dla cie­bie na­gro­dę. Przez kilka na­stęp­nych dni będę miał na gło­wie sporo pracy. Muszę też za­ła­twić kilka de­li­kat­nych spraw. Mo­żesz wy­je­chać, za­ba­wić się i od­po­cząć. – Nagle jakby znie­cier­pli­wio­ny wła­sny­mi sło­wa­mi, pod­niósł głos i dodał: – Dam ci mie­szek, a ty idź gdzie chcesz. Do nie­dzie­li nie będę cię po­trze­bo­wał.

– Dzię­ku­ję mi­strzu, to bar­dzo ła­ska­we.

Przez chwi­lę mil­cze­li. Uczeń ucie­rał zioła, a mistrz uda­wał, że czyta księ­gi.

– Sły­sza­łeś no­wi­ny z Wilna – spy­tał po­zor­nie obo­jęt­nie.

– Całe mia­sto huczy! W Wil­nie ko­ro­no­wa­no obu kró­le­wi­czów.

– Tak, Alek­san­der bę­dzie wła­dał Kró­le­stwem, a Wła­dy­sław Litwą. Nie wrócą do Kra­ko­wa, aż do Godów – po­wie­dział Twar­dow­ski uro­czy­stym gło­sem, a potem mruk­nął pod nosem – sam sobie ujeż­dżę pstre­go konia.

 

 

***

Mistrz Twar­dow­ski cze­kał na po­słań­ca. Po świę­tym Mar­ci­nie wy­słał do Wied­nia pismo, z enig­ma­tycz­ną wia­do­mo­ścią, na które kilka dni póź­niej otrzy­mał od­po­wiedź.

„Jeśli uczo­ny rze­czy­wi­ście ma in­for­ma­cje, mo­gą­ce za­in­te­re­so­wać Naj­ja­śniej­sze­go Ce­sa­rza, może spo­dzie­wać się na­gro­dy, któ­rej so­wi­tość za­sko­czy nawet słyn­ne­go Mi­strza Twar­dow­skie­go”.

So­wi­tość za­sko­czy – sma­ko­wał tę frazę po raz nie wia­do­mo który, czu­jąc roz­kosz­ny dreszcz, ja­kie­go już dawno nie da­wa­ły mu mi­ło­sne uści­ski.

Oni też uwa­ża­ją mnie za pa­zer­ne­go nu­wo­ry­sza! Ale skoro so­wi­tość mnie za­sko­czy, może już nikt wię­cej się nie od­wa­ży…

Wie­dział, że po­sła­niec zjawi się dziś, lub jutro wie­czo­rem. Roz­pa­lił ogień w ata­no­rze i wziął się do pracy. To go uspo­ka­ja­ło i do­da­wa­ło mu po­wa­gi. Ostroż­nie ucie­rał skład­ni­ki tynk­tu­ry, kiedy usły­szał stu­ka­nie ko­łat­ki.

Pod­szedł do drzwi i zaj­rzał przez za­kra­to­wa­ne okien­ko. Do­strzegł nie­wy­so­kie­go, si­we­go, do­stat­nio odzia­ne­go męż­czy­znę, któ­re­mu to­wa­rzy­szy­ło czte­rech osił­ków. Wszy­scy przy­by­sze ga­pi­li się na białe, wa­pien­ne skały, w któ­rych Twar­dow­ski kazał wykuć swoje lokum.

Za­do­wo­lo­ny z ich re­ak­cji otwo­rzył drzwi, ale rów­no­cze­śnie ob­wie­ścił:

– Szla­chet­ne­go pana za­pra­szam do środ­ka na wę­gier­skie wino i tytoń z Alep­po. Słu­dzy szla­chet­ne­go posła mogą dalej oglą­dać moje dzie­ło.

Gość roz­ka­zał dra­bom cze­kać przy po­wo­zie, po czym uśmiech­nął się do Twar­dow­skie­go i wszedł do pra­cow­ni.

Księ­życ w pełni oświe­tlał wa­pien­ne skały i po­tęż­ne drze­wa. Ciszę prze­ry­wa­ło je­dy­nie po­hu­ki­wa­nie sowy.

Spo­kój za­cho­wy­wa­li rów­nież straż­ni­cy, któ­rzy po­czę­sto­wa­ni piwem, po­upa­da­li jeden na dru­gie­go, pro­sto w błoto.

Sie­lan­ka trwa­ła do mo­men­tu, kiedy pod oknem wy­ku­tym w skale po­ja­wił się Ariel, z wor­kiem na ple­cach.

Ostroż­nie zaj­rzał do wnę­trza pra­cow­ni, bie­sia­do­wa­li, obaj za­do­wo­le­ni i w do­sko­na­łej ko­mi­ty­wie. Prze­mknął się ci­cha­czem do ogro­du. Tam zna­lazł przy­go­to­wa­ny wcze­śniej pa­ku­nek. Była to am­fo­ra wiel­ko­ści głowy dziec­ka, za­pa­ko­wa­na w pod­szy­wa­ną pur­pu­ro­wym atła­sem wil­czu­rę mi­strza Twar­dow­skie­go. Mło­dzie­niec de­li­kat­nie pod­wa­żył nożem lak. Od woni uwol­nio­nej sub­stan­cji aż za­krę­ci­ło mu w nosie. Na całym świe­cie tylko ten, który nim wła­dał, znał re­cep­tu­rę se­kre­tu Bi­zan­tyj­czy­ków.

Naj­pierw ciszę nocy prze­ciął wrzask za­rzy­na­ne­go ko­gu­ta, ale ni­ko­go to nie za­nie­po­ko­iło.

Ariel kurzą krwią na­pi­sał na bia­łej skale czte­ry li­te­ry: R O M A.

Potem krzyk­nął to słowo kil­ka­krot­nie, a usły­szaw­szy po­ru­sze­nie w pra­cow­ni, wrzu­cił do wnę­trza am­fo­rę. W tym samym mo­men­cie padł na zie­mię, okry­wa­jąc się wil­czu­rą.

Po­ma­rań­czo­wa kula ognia, która eks­plo­do­wa­ła w pra­cow­ni, wy­try­snę­ła przez okna i przez wy­rwa­ne siłą wy­bu­chu drzwi.

 

***

Na­stęp­ne­go dnia Ariel udał się na Wawel. Dzię­ki pier­ście­nio­wi z se­kret­nym zna­kiem zo­stał bez prze­szkód wpusz­czo­ny przed ob­li­cze no­we­go kanc­le­rza – Wa­len­te­go Dem­biń­skie­go. Wie­dział, że jego urok nie dzia­ła na star­ca, więc bez zbęd­nych wstę­pów ra­por­to­wał:

– Mistrz na­wią­zał kon­takt z dwo­rem ce­sar­skim. Wczo­raj wie­czo­rem do­szło do spo­tka­nia.

– Co wie­dzą?

– Nic. Ich po­sła­niec zgi­nął razem z mi­strzem.

– Je­steś pe­wien?

– Ogień grec­ki pło­nie nawet w wo­dzie. Z pra­cow­ni zo­sta­ła je­dy­nie za­wa­lo­na skała i na­pi­sa­ne krwią słowo.

– Krzyk­ną­łeś je?!

– Tak jak mi roz­ka­za­no.

– Mały ko­niec, wiel­kie­go czło­wie­ka – wes­tchnął kanc­lerz. – Weź­miesz to pismo i udasz się do skarb­ca do mego sługi pana Kor­cza­ka, który wy­pła­ci ci pię­cio­let­nie za­słu­gi mi­strza Twar­dow­skie­go.

Ariel ode­brał złoto i wię­cej się nie po­ja­wił

 

 

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Cześć!

 

Lekko na­pi­sa­na hi­sto­ria. Po­czą­tek wcią­ga­ją­cy, ale potem tro­chę się ta fa­bu­ła roz­my­ła. Sama in­try­ga nie wy­brzmia­ła do­brze, bo za bra­kło na­pię­cia. Król już wszyst­ko wie­dział i je­dy­nie wszedł do sy­pial­ni, żeby otruć kró­lo­wą. Mó­wiąc ina­czej sy­tu­acja roz­wią­za­ła się, zanim w ogóle po­ja­wił się pro­blem. Zdo­by­cie nie­mow­ląt rów­nież nie sta­no­wi­ło żad­nej trud­no­ści, bo same wpa­dły Twar­dow­skie­mu w ręce. Tło hi­sto­rii i na­wią­za­nia są fajne.

No, ale po­myśl jak mo­gło­by się wszyst­ko po­to­czyć, gdyby Ja­giel­lo­no­wie pa­no­wa­li jesz­cze z 200 lat…

Dzię­ku­ję za wi­zy­tę i miłą re­cen­zję.

"nie mam jak po­rów­nać sa­mo­po­czu­cia bez ba­ła­ga­nu..." - Anan­ke

Spi­ski, zmowy i in­try­gi na kró­lew­skim dwo­rze, czyli nic no­we­go pod słoń­cem. I gdy­byż jesz­cze te za­bie­gi miały ja­kieś in­te­re­su­ją­ce na­stęp­stwa…

Nie­ste­ty, opi­sa­łaś za­wią­za­nie ukar­to­wa­ne­go przed­się­wzię­cia, włą­czy­łaś do po­mo­cy po­wszech­nie zna­ne­go mi­strza Twar­dow­skie­go, a potem, za­miast przed­sta­wić na­stęp­stwa tych dzia­łań, za­koń­czy­łaś rzecz dra­ma­tem w sy­pial­ni kró­lo­wej. No cóż, jak na mój gust to za­le­d­wie do­tknię­cie te­ma­tu i takie przed­sta­wie­nie spra­wy, nie­ste­ty, nie mogło mnie usa­tys­fak­cjo­no­wać.

Wy­ko­na­nie po­zo­sta­wia sporo do ży­cze­nia.

 

Krop­ka w ty­tu­le jest błę­dem, usuń ją.

 

do­star­cza­ła mu in­gre­dien­cji, któ­rych on nie mógł po­zy­ski­wać, nie chcąc bru­dzić sobie rąk lub nawet ry­zy­ko­wać gar­dłem. → Czy wszyst­kie za­im­ki są ko­niecz­ne?

 

 Z ulgą od­sta­wił kosze, usiadł a krze­śle… → Li­te­rów­ka.

 

nie sta­ra­jąc się nawet ukryć brak za­do­wo­le­nia. → …nie sta­ra­jąc się nawet ukryć braku za­do­wo­le­nia.

 

ale są wy­stęp­ki, które cięż­ko mi wy­ba­czyć… → …ale są wy­stęp­ki, które trud­no/ nie­ła­two mi wy­ba­czyć

 

Potem za­dzwo­nił małym srebr­nym dzwon­kiem… → Zbęd­ne do­po­wie­dze­nie – dzwo­nek jest mały z de­fi­ni­cji.

 

Ka­ta­rzy­na pa­trzy­ła na nie z na­dzie­ją, dokąd nie do­strze­gła w nich bi­sku­pa Ma­cie­jow­skie­go… → Ka­ta­rzy­na pa­trzy­ła na nie z na­dzie­ją dotąd, do­po­kąd/ do­pó­ki nie do­strze­gła w nich bi­sku­pa Ma­cie­jow­skie­go

 

– Po­sta­no­wi­łem zo­sta­wić obu – Król po­chy­lił się nad uchem żony. → Brak krop­ki po wy­po­wie­dzi.

Przyj­rzyj się za­pi­so­wi dia­lo­gów.

 

– Chodź­my do są­sied­niej kom­na­ty mój Królu→ – Chodź­my do są­sied­niej kom­na­ty, mój królu

 

– Dzię­ku­ję za twoją tro­skę, Naj­ja­śniej­szy Panie, ale nie czuję się dziś zbyt do­brze.– Dzię­ku­ję za twoją tro­skę, naj­ja­śniej­szy panie, ale nie czuję się dziś zbyt do­brze.

Formy grzecz­no­ścio­we/ ty­tu­ły pi­sze­my wiel­ki­mi li­te­ra­mi, kiedy zwra­ca­my się do kogoś li­stow­nie.

Ten błąd po­ja­wia się w tek­ście wie­lo­krot­nie.

 

Po­wstał gwar jak na kra­kow­skim rynku dni tar­go­we. → Pew­nie miało być: Po­wstał gwar jak na kra­kow­skim rynku w dni tar­go­we.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Hmmm… po na­my­śle, to “słu­dze Wawrz­ko­wi”, bez prze­cin­ka.

Wy­da­je mi się, że roz­wi­ja­nie in­tryg zmie­ni­ło­by zu­peł­nie cha­rak­ter tek­stu. Nie by­ło­by to już lek­kie i bez­czel­ne za­spo­ka­ja­nie fan­ta­zji hi­sto­rycz­nych, tylko coś znacz­nie po­waż­niej­sze­go – cho­ciaż pew­nie mo­gło­by być bar­dzo cie­ka­we. Nie­mniej, krót­kie strza­ły na po­pra­wę hu­mo­ru też są, moim zda­niem, bar­dzo po­trzeb­ne świa­tu :)

„Jak mogła się za­mknąć z tym drań­stwem, a teraz nie chce się otwo­rzyć?! Kto to w ogóle kupił?! Czy ktoś tego używa?!”

@Re­gu­la­to­rzy Taki wła­śnie mia­łam za­mysł, żeby opi­sać tylko ten epi­zod. Gdy­bym miała opo­wie­dzieć o pla­no­wa­niu ca­łe­go za­ma­chu, po­szu­ki­wa­niach no­wo­rod­ków, oraz o kon­se­kwen­cjach wy­da­rze­nia, mu­sia­ła­bym na­pi­sać po­wieść.

Za­ło­ży­łam sobie, że o bez­płod­no­ści ostat­nie­go Ja­giel­lo­na i dość nie­for­tun­nym do­bie­ra­niu mu żon, każdy coś wie, dla­te­go do­śpie­wa­łam sobie to, czego nikt nie wie. Głów­nie dla­te­go, że nie miało (jak dla mnie nie­ste­ty) miej­sca.

Ale oczy­wi­ście pra­wem czy­tel­ni­ka jest kry­ty­ko­wa­nie i skoro pu­bli­ku­ję to rów­nież wsłu­chu­ję się w głosy wska­zu­ją­ce na nie­wy­so­ki po­ziom za­chwy­tu;)

W te­ma­cie błę­dów, przyj­mu­ję uwagi z po­chy­lo­ną głową i na­no­szę po­praw­ki. 

@A­no­ia Dzię­ki za be­to­wa­nie i miłą re­cen­zję.

"nie mam jak po­rów­nać sa­mo­po­czu­cia bez ba­ła­ga­nu..." - Anan­ke

Cóż, Am­bush, skoro tak to sobie wy­my­śli­łaś, godzę się z tym, że to opo­wia­da­nie inne nie bę­dzie. ;)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Prze­czy­ta­łem z przy­jem­no­ścią. Do­brze na­pi­sa­ne, świet­ne hi­sto­ri­cal fic­tion. Dobra by była z tego po­wieść, gdyby roz­wi­nąć wątki i dodać nowe. Po­zdra­wiam.

Dzię­ku­ję @Re­bel­Ma­cu za dobre słowo. Chyba jesz­cze nie porwę się na po­wieść. Kto by mi to be­to­wał;)

"nie mam jak po­rów­nać sa­mo­po­czu­cia bez ba­ła­ga­nu..." - Anan­ke

Dobre, ale zde­cy­do­wa­nie do roz­wi­nię­cia :)

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Hi­sto­rycz­ne in­try­gi mnie męczą, w za­sa­dzie nie­za­leż­nie od tego, czy to fan­ta­sty­ka, czy nie. Ale Twoje opo­wia­da­nie mnie nie zmę­czy­ło, więc za­sta­no­wi­łem się przez chwi­lę, cóż to jest, co jest tutaj in­ne­go. I do­sze­dłem do wnio­sku, że tym czymś jest za­le­d­wie zarys dwor­skiej in­try­gi, po­trak­to­wa­ny po łeb­kach, z nie­wy­ko­rzy­sta­ną po­sta­cią Twar­dow­skie­go. Ale osta­tecz­nie sam po­mysł bar­dzo mi się spodo­bał, bo hi­sto­ria po­pro­wa­dzo­na jest kon­se­kwent­nie, w prze­my­śla­ny spo­sób, i za to klik­ną­łem.

Teraz od Cie­bie za­le­ży, co zro­bisz z tym fan­tem: bo mnie nie zmę­czy­łaś, ale to chyba nie jest do końca po­żą­da­ny w tym szcze­gól­nym przy­pad­ku objaw ;) Ale myślę, że jed­nak po­win­naś to roz­wi­nąć.

 

Po­ni­żej garść uwag do tek­stu:

 

Od­su­nął od sie­bie pra­gnie­nia i ana­li­zo­wał na chłod­no to, co mu się po­ka­za­ło.

Uka­za­ło?

 

Z wy­sił­kiem unio­sła kosz na ławę i ostroż­nie roz­chy­li­ła płót­no. We­wnątrz spało nie­mow­lę.

Po­sta­wi­ła kosz na ławę, albo unio­sła nad ławę, jed­nak na pewno nie tak, jak jest teraz.

 

Mistrz mówił po­zba­wio­nym emo­cji gło­sem, ale było coś ta­kie­go w jego oczach, że stara za­drża­ła i bez zwło­ki roz­wi­nę­ła za­wi­niąt­ko.

To całe zda­nie mi się nie po­do­ba, ale naj­bar­dziej to roz­wi­nię­cie za­wi­niąt­ka.

 

– Do­brze(+,) ojcze Alek­san­drze.

Brak prze­cin­ka.

 

Dla­te­go, za­miast kie­ro­wać się wschód, po­je­chał na pół­noc(+,) w stro­nę bramy nowej.

Cze­goś za­bra­kło w po­gru­bio­nym. Oraz prze­ci­nek.

 

Wy­pusz­czał z rąk ko­lej­ne­go dzie­ciacz­ka, jak kie­dyś w po­przed­nim, życiu, wy­pusz­cza­li z brać­mi na łą­kach nie­opo­dal dworu ura­to­wa­ne je­rzy­ki.

Tutaj się dość mocno in­ter­punk­cja po­sy­pa­ła.

 

– Leć Alku – szep­nął. – Chłop­ców, któ­rzy zo­sta­wa­li na dłu­żej, na­zy­wał imio­na­mi pa­tro­nów dni ich zna­le­zie­nia. Uwol­nie­ni zbyt szyb­ko otrzy­my­wa­li jego imię.

Zły zapis, bo su­ge­ru­je dal­szą wy­po­wiedż od słowa “Chłop­ców”. Po­gru­bio­ne jest dziw­ne, jakoś mi nie brzmi. Na­to­miast pod­kre­ślo­ne nie wiem co ma ozna­czać.

 

Jego ła­du­nek, uko­ły­sa­ny jazdą, spał smacz­nie.

Nie­na­tu­ral­ny szyk.

 

Były wszak czasy, kiedy bywał tu każ­de­go dnia i nocy. Zo­sta­wił na dzie­dziń­cu muła i wózek, a sam wziął do rąk oba kosze.

Nie je­stem pe­wien, czy pierw­sze po­gru­bio­ne nie po­win­no brzmieć: kiedy bywał tu każ­de­go dnia i każ­dej nocy. Kosze na­to­miast mógł wziąć w ręce, bo bra­nie ich do rąk jest nieco dziw­ne, wszak kosze mają uchwy­ty.

 

– Może i racja. Przy nie­mow­lę­tach i tak nie mo­że­my być pewni jutra, ale jesz­cze za­py­tam o zgodę… Was to jed­nak nie do­ty­czy. Mo­że­cie wra­cać do sie­bie(+,) Mi­strzu – dodał po chwi­li. Za­pła­tę ure­gu­lu­je­my i mam na­dzie­ję, że ro­zu­mie­cie…

Brak prze­cin­ka i po­sy­pał się zapis.

 

Pod­szedł do sto­li­ka, nalał wina, pod­szedł do łoża i podał żonie kie­lich.

Po­wtó­rze­nie.

 

Chcąc po­ka­zać, że do­ce­nia jego tro­skę, rów­nież wy­pi­ła kilka du­żych łyków wina. Na war­gach osiadł jej lekko pie­ką­cy po­smak cy­na­mo­nu i gorz­ka­wych ziół. Wy­pi­ła wię­cej, żeby spłu­kać usta.

Prze­kre­ślo­ne usu­nął­bym. Ale mam też inną uwagę: skoro wy­pi­ła kilka łyków i na ustach osiadł jej po­smak, to po wy­pi­ciu więk­szej ilo­śći po­smak znów osiadł­by, więc jak można mówić o spłu­ka­niu go z ust? Jakoś mi się to lo­gicz­nie nie klei.

 

Po­zdra­wiam ser­decz­nie :)

Q

 

Known some call is air am

@Gre­asy­Smo­oth – Cie­szę się, że Ci się po­do­ba­ło. Co do roz­wi­nię­cia to spójrz po­ni­żej;)

@O­ut­ta – Dzię­ku­ję za po­praw­ki i klika. Po­my­ślę o roz­wi­nię­ciu, ale taka jest nie­ste­ty pra­wi­dło­wość (moim zda­niem, a pod­cho­dzi­łam kil­ka­krot­nie do po­wie­ści hi­sto­rycz­nych), że im sze­rzej opi­su­jesz tym mu­sisz za­wrzeć wię­cej szcze­gó­łów. Bo jeśli teraz wy­ja­śnię, jak do tego do­szło to muszę wpro­wa­dzić kilka po­sta­ci. Jeśli będę chcia­ła po­cią­gnąć temat dalej, bo oso­bi­ście nie wie­rzę, że Twar­dow­ski nie bę­dzie sta­rał się wy­ko­rzy­stać ta­kiej oka­zji, to ko­niecz­ne bę­dzie do­da­wa­nie bo­ha­te­rów i fak­tów. No i wtedy czy­tel­ni­cy za­czną ma­ru­dzić, że za­wi­łe, i przy­tło­czy­ła ich la­wi­na fak­tów. Ale po­my­ślę;)

 

"nie mam jak po­rów­nać sa­mo­po­czu­cia bez ba­ła­ga­nu..." - Anan­ke

Widzi szla­chet­ny pan jaki do­rod­ny?! – wy­sa­pa­ła stara.

Skoro sa­pa­ła, to bym wy­krzyk­ni­ka nie dawał.

– Do­brze ojcze Alek­san­drze.

Prze­ci­nek po do­brze.

– Leć Alku – szep­nął. – Chłop­ców, któ­rzy zo­sta­wa­li na dłu­żej, na­zy­wał imio­na­mi pa­tro­nów dni ich zna­le­zie­nia.

To po dru­giej pół­pau­zie, to chyba nie wy­po­wiedź, tylko prze­my­śle­nie? Więc od no­we­go aka­pi­tu.

– Wasza mi­łość po­win­na już wie­dzieć, że szla­chet­ny mistrz Jan Twar­dow­ski nie za­wo­dzi! – mruk­nął cheł­pli­wie.

Tutaj też bym nie dał wy­krzyk­ni­ka, bo mru­czał, czyli mówił cicho. Ale to może su­biek­tyw­na kwe­stia stylu. Do prze­my­śle­nia.

Mo­że­cie wra­cać do sie­bie Mi­strzu – dodał po chwi­li. Za­pła­tę ure­gu­lu­je­my i mam na­dzie­ję, że ro­zu­mie­cie…

Prze­ci­nek przed “Mi­strzu”, a po “chwi­li” trze­ba dodać pół­pau­zę.

– Nie mał­żon­ko – od­parł,

Tu też prze­ci­nek po nie.

od­parł, bio­rąc jej drżą­ce dło­nie w swoje ręce.

W obce ręce jej dłoni nie mógł wziąć, więc ra­czej: “bio­rąc w ręce jej drżą­ce dło­nie”.

Chodź­my do są­sied­niej kom­na­ty mój królu

Prze­ci­nek przez “mój królu”

 

Gdzie fan­ta­sty­ka? ;)

Czy­ta­łem z za­in­te­re­so­wa­niem i zdzi­wi­łem się, że już ko­niec. Zga­dzam się z in­ny­mi, że to ra­czej pre­lu­dium, niż cała opo­wieść, ale z dru­giej stro­ny, co wię­cej mia­ło­by się wy­da­rzyć. Twar­dow­ski (swoją drogą tro­chę nie­wy­ko­rzy­sta­ny) zdo­był chło­pa­ków, król otruł żonę i zro­bił ich dzie­dzi­ca­mi. Krót­ka spra­wa na krót­ki tekst. W po­rząd­ku.

Czy­ta­ło się ra­czej bez po­tknięć ani dłu­żyzn, więc to na plus.

Po­zdra­wiam

Hej Am­bush

Dzię­ki za op.

Na­pi­sa­ne nie­źle, czyta się w miarę płyn­nie, lecz z pa­ro­ma po­tknię­cia­mi. Nie pod­sze­dłem do tego tek­stu jak do roz­pra­wy hi­sto­rycz­nej, czy po­wie­ści „płasz­cza i szpa­dy”, więc nie byłem za­wie­dzio­ny. Taka etiu­da z hi­sto­rią i odro­bi­ną magii (nie­ste­ty, już poza tek­stem – Twar­dow­ski) w tle. Fak­tycz­nie, Mistrz nie­wy­ko­rzy­sta­ny pra­wie wcale. Takie kon­tak­ty i zle­ce­nia mogła mieć co druga osoba nie­stro­nią­ca od mroku nocy, ale padło na Twar­dow­skie­go i już.

 

Kilka szli­fów pro­po­nu­ję:

 

Tytuł trosz­kę nie­zgrab­ny – zmia­na losu to tro­chę tak, jakby można było za­mie­nić cały swój los na inny (nie mó­wi­my o lo­sach na lo­te­rii) więc może od­mia­na losu. Prze­sta­wił­bym szyk:

Za od­mia­nę losu prze­waż­nie, choć nie za­wsze, płaci się zło­tem

lub

 Za od­mia­nę losu prze­waż­nie płaci się zło­tem… choć nie za­wsze

lub

Za od­mia­nę losu prze­waż­nie płaci się zło­tem, ale…

 

in­gre­dien­cji, któ­rych nie mógł po­zy­ski­wać, nie chcąc bru­dzić rąk – niby sens jest za­cho­wa­ny, ale zgrab­niej by­ło­by: in­gre­dien­cji, któ­rych nie mógł po­zy­ski­wać nie bru­dząc rąk…

 

To praw­da, że cza­sem ku­pu­ję koty w worku – jeden kot wy­star­czy.

 

Bę­dzie z niego krzep­ki wojak albo pa­ro­bek. – Za­wa­ha­ła się, – je­że­li wa­ha­ła się mię­dzy wo­ja­kiem a pa­rob­kiem to krzep­ki wojak… albo pa­ro­bek i już można bez „Za­wa­ha­ła się..”

 

To go do­dat­ko­wo uspo­ko­iło; – a co go uspo­ko­iło wcze­śniej?

 

Ko­lej­ną osobą, któ­rej los miał się ob­ró­cić – tutaj też może: od­wró­cić/zmie­nić/od­mie­nić?

 

Ukry­wa­ła swój stan do końca – nie wia­do­mo do końca czego, może: do ostat­niej chwi­li?

 

Syna uro­dzi­ła w na­ję­tej izbie w Kle­pa­rzu. – duży skrót, izba ra­czej w domu/bu­dyn­ku, no i dy­le­mat stary jak świat: na hucie, czy w hucie? Nie ma do­brej, ani złej od­po­wie­dzi, ale w przy­pad­ku Kle­pa­rza, chyba jed­nak zgrab­niej brzmi: na Kle­pa­rzu.

 

Na wszel­ki wy­pa­dek ochrzcił go z wodyochrzcić kogoś „z wody”, pro­po­nu­ję też zmia­nę szyku: Ochrzcił go „z wody” – tak, na wszel­ki wy­pa­dek. To chrzest był na wszel­ki wy­pa­dek, nie spo­sób chrzcze­nia.

 

– Krzy­siu – po­ło­żył dłoń na ra­mie­niu – tu krop­ka po imie­niu i dalej z dużej, nie sta­wi­my krop­ki tylko przed cza­sow­ni­kiem ozna­cza­ją­cym mó­wie­nie.

 

Po krót­kiej chwi­li zja­wił się sam Jan, dźwi­ga­ją­cy ko­szyk. – Czy tu cho­dzi o to, że był sam (bez ni­ko­go), czy „we wła­snej oso­bie”? Do­dat­ko­wo – dwa ry­mu­ją­ce się wy­ra­zy jed­no­sy­la­bo­we obok sie­bie brzmią kiep­sko, pro­po­no­wał­bym bez „sam”.

 

Uro­dzo­ny dziś rano, a naj­da­lej wczo­raj wie­czo­rem. – tu bym zo­sta­wił tylko prze­ci­nek, bez „a” – tak brzmi na­tu­ral­niej.

 

Wy­pusz­czał z rąk ko­lej­ne­go dzie­ciacz­ka, –  to mówi nar­ra­tor i nie wiem dla­cze­go użył zdrob­nie­nia.

 

jak kie­dyś w po­przed­nim, życiu, wy­pusz­cza­li z brać­mi (+,) na łą­kach nie­opo­dal dworu (+,) ura­to­wa­ne je­rzy­kizda­nie wtrą­co­ne i je­rzy­ki też nie­uza­sad­nio­ne.

 

Chłop­ców, któ­rzy zo­sta­wa­li na dłu­żej, na­zy­wał imio­na­mi pa­tro­nów dni ich zna­le­zie­nia. Uwol­nie­ni zbyt szyb­ko otrzy­my­wa­li jego imię.

 

Tu tro­chę nie­zgrab­nie, może:

 

Chłop­ców, któ­rzy zo­sta­wa­li na dłu­żej, na­zy­wał imie­niem pa­tro­na dnia, w któ­rym zo­sta­li zna­le­zie­ni, a tych co opusz­cza­li zakon wcze­śniej na­zy­wał imie­niem wła­snym. (Po­wtó­rze­nie za­mie­rzo­ne).

 

Potem prze­mie­rzał trakt przez pusz­czę – ra­czej prze­mie­rzał pusz­czę.

 

Jego ła­du­nek, uko­ły­sa­ny jazdą, spał smacz­nie. Pro­po­nu­ję: Jego uko­ły­sa­ny jazdą ła­du­nek spał smacz­nie.

 

Do­tarł do celu krót­ko przed za­cho­dem słoń­ca. – po­czą­tek zda­nia za­czy­na su­ge­ro­wać, że do­tarł krót­ko. Od­wró­cił­bym szyk i za­stą­pił czymś to „krót­ko”: Na chwi­lę przed za­cho­dem słoń­ca, do­tarł do celu.

 

nie sta­ra­jąc się nawet ukryć braku za­do­wo­le­nia. – nawet nie sta­ra­ła się ukryć braku za­do­wo­le­nia.

 

Ka­ta­rzy­na pa­trzy­ła na nie z na­dzie­ją dotąd, do­pó­ki nie do­strze­gła w nich bi­sku­pa Ma­cie­jow­skie­go – je­że­li dotąd – to dokąd, je­że­li do­pó­ty – to do­pó­ki.

 

I jesz­cze kwe­stia for­mal­na – przyj­mu­je się roz­dzie­la­nie frag­men­tów po­trój­nym sym­bo­lem ***.

„X” wy­glą­da na dzie­sią­ty roz­dział i tekst spra­wia wra­że­nie frag­men­tu więk­szej ca­ło­ści.

 

Po­zdra­wiam ser­decz­nie

Al

 

Do­brze, że my­ślisz o roz­wi­nię­ciu, bo cho­ciaż miś nie lubi hi­sto­rii, cie­ka­wi go, co by mogło być. Wątek udzia­łu Twar­dow­skie­go też mo­gła­byś roz­wi­nąć. Miś lubi krót­kie tek­sty, ale tym razem wo­lał­by dłuż­szy.

Po­zwo­li­cie, że za­cznę od końca.

 

@Mi­siu I kto to mówi?!;)

@Al Uwzględ­ni­łam Twoje uwagi, choć nie wszyst­kie. Dzię­ki za re­cen­zję i po­świę­co­ny czas.

 

To praw­da, że cza­sem ku­pu­ję koty w worku – jeden kot wy­star­czy.

jeden kot kom­pli­ku­je dal­szy ciąg zda­nia.

 

Bę­dzie z niego krzep­ki wojak albo pa­ro­bek. – Za­wa­ha­ła się, – je­że­li wa­ha­ła się mię­dzy wo­ja­kiem a pa­rob­kiem to krzep­ki wojak… albo pa­ro­bek i już można bez „Za­wa­ha­ła się..”

Ona za­wa­ha­ła się nie mię­dzy pa­rob­kiem, a wo­ja­kiem. Za­wie­si­ła głos, chcąc do­wie­dzieć się cze­goś.

 

 

Syna uro­dzi­ła w na­ję­tej izbie w Kle­pa­rzu. – duży skrót, izba ra­czej w domu/bu­dyn­ku, no i dy­le­mat stary jak świat: na hucie, czy w hucie? Nie ma do­brej, ani złej od­po­wie­dzi, ale w przy­pad­ku Kle­pa­rza, chyba jed­nak zgrab­niej brzmi: na Kle­pa­rzu.

Dałam w Kle­pa­rzu, bo wtedy był mia­stem obok Kra­ko­wa.

 

@Za­na­isie Dzię­ku­ję za uwagi (rów­nież na­nio­słam). Cho­ciaż czę­sto Was trzech do­ty­czy­ły tych sa­mych błę­dów. Cie­szę się, że są plusy. 

 

 

 

 

"nie mam jak po­rów­nać sa­mo­po­czu­cia bez ba­ła­ga­nu..." - Anan­ke

Hej Am­bush

 

Dzię­ki za od­po­wiedź.

 

Tak to już jest, jak się po­ja­wia nowe to kilka osób czyta, pu­bli­ku­ją po sobie i część się po­wta­rza, ale miło wie­dzieć, że ktoś po­dob­nie spę­dził wie­czór. smiley

 

To praw­da, że cza­sem ku­pu­ję koty w worku – jeden kot wy­star­czy.

jeden kot kom­pli­ku­je dal­szy ciąg zda­nia.

 

To fakt, taka zmia­na ma kon­se­kwen­cje.

 

Bę­dzie z niego krzep­ki wojak albo pa­ro­bek. – Za­wa­ha­ła się, – je­że­li wa­ha­ła się mię­dzy wo­ja­kiem a pa­rob­kiem to krzep­ki wojak… albo pa­ro­bek i już można bez „Za­wa­ha­ła się..”

Ona za­wa­ha­ła się nie mię­dzy pa­rob­kiem, a wo­ja­kiem. Za­wie­si­ła głos, chcąc do­wie­dzieć się cze­goś.

 

Aaa, oki, zmy­li­ło mnie to, że po „za­wa­ha­ła się” nic już nie po­wie­dzia­ła.

 

Syna uro­dzi­ła w na­ję­tej izbie w Kle­pa­rzu. – duży skrót, izba ra­czej w domu/bu­dyn­ku, no i dy­le­mat stary jak świat: na hucie, czy w hucie? Nie ma do­brej, ani złej od­po­wie­dzi, ale w przy­pad­ku Kle­pa­rza, chyba jed­nak zgrab­niej brzmi: na Kle­pa­rzu.

 

Dałam w Kle­pa­rzu, bo wtedy był mia­stem obok Kra­ko­wa.

 

Ha, słusz­nie, zwra­cam honor.

 

Trzy­maj się

Po­zdro­wie­nia dla wszyst­kich

Al

@Al Po­pra­wi­łam jesz­cze odro­bi­nę. Bo to, że Trasz­ka była cie­ka­wa zo­sta­ło w gło­wie au­to­ra;) Teraz już nieco prze­la­łam do opo­wia­da­nia;)

MI też miło, że tyle osób ze­chcia­ło po­świe­cić czas na czy­ta­nie i po­pra­wia­nie mojej twór­czo­ści. 

"nie mam jak po­rów­nać sa­mo­po­czu­cia bez ba­ła­ga­nu..." - Anan­ke

Heja

 

Super, cie­szę się, że mo­głem pomóc. smiley

 

Tak to już jest, że autor wie i widzi wię­cej. smiley

 

mi­łe­go wie­czo­ru

Al

Faj­nie się czy­ta­ło, ale z fan­ta­sty­ką cien­ko. Takie in­try­gi teo­re­tycz­nie są moż­li­we, nie wy­ma­ga­ją żad­nej magii. Ow­szem, jest wró­że­nie z kart, ale to za mało.

Tak, jest jesz­cze hi­sto­ria al­ter­na­tyw­na, a wła­ści­wie jej po­czą­tek.

Zga­dzam się z przed­pi­ś­ca­mi, że Twar­dow­ski nie zo­stał po­rząd­nie wy­ko­rzy­sta­ny. Ot, jeden w całym łań­cu­chu po­śred­ni­ków… Tylko kogut w kar­tach su­ge­ru­je, że to nie jest przy­pad­ko­wa zbież­ność na­zwisk.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Jak to?! A czę­sta wcze­śniej­sza obec­ność na dwo­rze?! No dobra, mo­głam wspo­mnieć zwier­cia­dło.

Po­czą­tek, po­czą­tek ale jaki spek­ta­ku­lar­ny. Dwóch na­stęp­ców tronu, jakie moż­li­wo­ści, ile opcji. Nie uczy­li­by­śmy się wtedy o po­wsta­niach :P

"nie mam jak po­rów­nać sa­mo­po­czu­cia bez ba­ła­ga­nu..." - Anan­ke

Po­ten­cja­łu mnó­stwo, ale nadal nie wia­do­mo, co z niego wy­nik­nie. Może jeden umrze w dzie­ciń­stwo mimo zdro­wia na star­cie, a drugi w mło­do­ści w ja­kiejś nie­waż­nej bi­twie? ;-)

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Jak pod­cią­gnę do etapu, kiedy już wszyst­ko się roz­strzy­gnie, to może Dra­ka­ina mi po­be­tu­je. Bo ona XVIII wiek lubi;)

No, dobra! Roz­wi­nę;P

"nie mam jak po­rów­nać sa­mo­po­czu­cia bez ba­ła­ga­nu..." - Anan­ke

Nie uczy­li­by­śmy się wtedy o po­wsta­niach :P

Czy ja wiem ;)

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Moim zda­niem, gdyby się dy­na­stia Ja­giel­lo­nów nie skoń­czy­ła się pe­cho­wo, to XVII wiek byłby dla nas ła­skaw­szy. Król byłby sil­niej­szy, nie mu­siał­by dawać ko­lej­nych swo­bód i pro­sić się o po­dat­ki i po­spo­li­te ru­sze­nia.

"nie mam jak po­rów­nać sa­mo­po­czu­cia bez ba­ła­ga­nu..." - Anan­ke

Za­pra­szam ser­decz­nie tych, dla któ­rych pierw­sza wer­sji opo­wie­ści była za krót­ka.

 Po­zo­sta­łych też;)

"nie mam jak po­rów­nać sa­mo­po­czu­cia bez ba­ła­ga­nu..." - Anan­ke

Cie­ka­wie przed­sta­wio­na in­try­ga. Swoją drogą też uwa­żam, że za­pew­nie­nie na­stęp­cy Zyg­mun­ta Au­gu­sta i po­mi­nię­cie etapu wol­nej elek­cji po­sta­wi­ło­by Pol­skę w znacz­nie lep­szej po­zy­cji na po­cząt­ku XVII wieku, ale to pew­nie tylko gdy­ba­nia! Cho­ciaż kto wie, może Ja­giel­lo­no­wie by­li­by na tro­nie aż po dzi­siej­szy dzień, in­te­re­su­ją­ca wizja.

Czy­ta­ło się przy­jem­nie i płyn­nie.

Tutaj kilka uwag:

 

Jego ła­du­nek, uko­ły­sa­ny jazdą, spał smacz­nie, .

Tutaj albo ucie­kła koń­ców­ka zda­nia, albo po pro­stu do­brze by było zmie­nić szyk :)

 

– Co spro­wa­dza słyn­ne­go mi­strza Twar­dow­skie­go do mojej sa­mot­ni ?

Wkra­dła się spa­cja przed prze­cin­kiem.

 

– Tak, Alek­san­der bę­dzie wła­dał Kró­le­stwem, a Wła­dy­sław Litwą. Nie wrócą do Kra­ko­wa, aż do Godów – po­wie­dział Twar­dow­ski uro­czy­stym gło­sem, a potem mruk­nął pod nosem – sam sobie ujeż­dżę pstre­go konia

Krop­ki za­bra­kło :P

 

Po­zdra­wiam!

 

Qu­idqu­id La­ti­ne dic­tum sit, altum vi­de­tur.

Dzię­ki za miłą re­cen­zję i ła­pan­kę, (któ­rej się już wcale nie spo­dzie­wa­łam;).

We­dług mnie bez roz­bu­cha­nych wol­no­ści szla­chec­kich, za to z moc­nym, bo dzie­dzicz­nym kró­lem, ko­lej­ne wieki wy­glą­dał­by dla nas cał­kiem ina­czej. 

"nie mam jak po­rów­nać sa­mo­po­czu­cia bez ba­ła­ga­nu..." - Anan­ke

Hej Am­bush

Cała przy­jem­ność po mojej stro­nie. smiley

Dzię­ki za fajną współ­pra­cę i za po­ka­za­nie o co cho­dzi w becie (to moja pierw­sza beta). smiley

Ja ła­pan­ki się jesz­cze spo­dzie­wam, tekst jest długi i tro­chę tam po­prze­sta­wia­li­śmy, ale mam na­dzie­ję, że ostrych batów nie bę­dzie. smiley

Trzy­maj się.

Do na­stęp­ne­go.

 Al

Dzię­ki Al.

Cie­szę się, że je­ste­śmy za­do­wo­le­ni z efek­tu.

"nie mam jak po­rów­nać sa­mo­po­czu­cia bez ba­ła­ga­nu..." - Anan­ke

Świet­ne opo­wia­da­nie. Cie­ka­we uję­cie hi­sto­rii al­ter­na­tyw­nej w mo­men­cie punk­tu zwrot­ne­go. Budzi za­sta­no­wie­nie czy w ja­kiejś dy­na­stii (nie Ja­giel­lo­nów) ta tech­ni­ka nie zo­sta­ła za­sto­so­wa­na.

Ra­zi­ło mnie słowo “ulę­gnię­te”, bo wy­da­ło mi się nie­zwy­kle ahi­sto­rycz­ne w tym kon­tek­ście (nikt nawet w dzi­siej­szych cza­sach, nie powie, że dziec­ko się “wy­klu­ło”), ale ro­zu­miem war­tość emo­cjo­nal­ną w dia­lo­gu.

Bez­dy­sku­syj­nie będę ape­lo­wał, żeby opo­wia­da­nie się zna­la­zło w bi­blio­te­ce (klik!).

Pokój – szczę­śli­wość; ale bo­jo­wa­nie Byt nasz pod­nieb­ny

Miś prze­czy­tał po­now­nie z przy­jem­no­ścią. Na dowód, że czy­tał:

Twar­dow­ski po­dej­rze­wał w tym jakiś ro­dzaj magii, ale go nie po­tra­fił wy­czuć jej źró­dła.

Dzia­ła­nie cho­chli­ka!

 

@Ra­dek Po­my­ślę nad tym ulę­gnię­tym, skoro tak razi. Dzię­ki za betę, re­cen­zję i po­le­ce­nie do bi­blio­te­ki.

@Mi­siu Dzię­ku­ję za po­wtór­ne czy­ta­nie.

"nie mam jak po­rów­nać sa­mo­po­czu­cia bez ba­ła­ga­nu..." - Anan­ke

Prze­czy­ta­łam po­wtór­nie i teraz moja kolej, żeby na­rze­kać na nie­do­syt ;) O ile pierw­sza wer­sja sta­no­wi­ła dla mnie za­mknię­te przed­sta­wie­nie jed­ne­go po­my­słu, tak teraz bra­ku­je mi wy­ja­śnie­nia, jakie ma­gicz­ne od­dzia­ły­wa­nie wy­czu­wał Twar­dow­ski w ksią­żę­tach, jakie było po­wią­za­nie mię­dzy to­pie­li­cą a za­kon­ni­cą, czy mię­dzy Dem­biń­skim a czor­tem.

I czemu Róża była matką, a nie sio­strą?

Nie­mniej, Ariel jest świet­ny, roz­wią­za­nie z Rzy­mem bar­dzo mi się spodo­ba­ło i całe opo­wia­da­nie nadal bar­dzo cie­szy. To, że wszy­scy chcą wię­cej, tylko do­wo­dzi, jak bar­dzo jest wcią­ga­ją­ce :D

„Jak mogła się za­mknąć z tym drań­stwem, a teraz nie chce się otwo­rzyć?! Kto to w ogóle kupił?! Czy ktoś tego używa?!”

Witaj Anoia

 

Za­wsze my­śla­łam, że po­wie­ści w od­cin­kach są za­mia­rem au­to­ra. Teraz widzę, że to może być wy­wo­ły­wa­ne przez re­cen­zje ;)

Będę kon­ty­nu­ować wątek, ale już w ko­lej­nych opo­wia­da­niach.

Dzię­ku­ję za re­cen­zję i pomoc w trak­cie bety.

 

"nie mam jak po­rów­nać sa­mo­po­czu­cia bez ba­ła­ga­nu..." - Anan­ke

Kiedy zo­ba­czy­łam tytuł i pierw­sze zda­nia, po­my­śla­łam, że bę­dzie to dobra od­skocz­nia po te­ma­ty­ce wojny, którą ostat­nio się zaj­mo­wa­łam. Na­sta­wi­łam się na ba­śnio­wą opo­wieść, dla­te­go tekst mnie za­sko­czył.

Zgrab­nie na­pi­sa­ne opo­wia­da­nie, które roz­wi­ja się po­wo­li, po­ka­zu­jąc różne punk­ty wi­dze­nia. Scena w kom­na­cie króla bar­dzo do­brze wy­wa­żo­na i opi­sa­na, po­dob­nie, jak scena z Różą. Po­do­ba­ły mi się też szcze­gó­ły do­ty­czą­ce magii i ry­tu­ałów, bu­du­ją na­strój.

Twar­dow­ski za­ska­ku­je, bo cho­ciaż na­zy­wasz go ma­giem, on przede wszyst­kim zaj­mu­je się in­try­ga­mi dwor­ski­mi. Nada­łaś nowy wy­miar tej po­sta­ci. ;)

Nie zro­zu­mia­łam za­koń­cze­nia, zga­du­ję, że Twar­dow­ski za­in­sce­ni­zo­wał swoją śmierć w ja­kimś celu. Z ze­msty na królu? Jed­nak ogól­nie, sa­tys­fak­cjo­nu­ją­ca lek­tu­ra. Po­do­bał mi się spo­sób opi­sy­wa­nia emo­cji ludz­kich, oszczęd­ny, ale bar­dzo traf­ny. 

Dzię­ki za re­cen­zję i po­le­ce­nie do bi­blio­te­ki Ando.

Moim za­mia­rem było ubi­cie Twar­dow­skie­go, wiesz “…ta karcz­ma Rzym się na­zy­wa…” W końcu chciał zdra­dzić ta­jem­ni­cę króla. 

 

"nie mam jak po­rów­nać sa­mo­po­czu­cia bez ba­ła­ga­nu..." - Anan­ke

A, to teraz ro­zu­miem za­koń­cze­nie. 

Nie na­pi­sa­łam jesz­cze, po­do­ba mi się Twój awa­tar. Oglą­da­łam chyba całą serię.

Czyli jesz­cze muszę po­pra­wić, żeby nie bu­dzi­ło wąt­pli­wo­ści. Dzię­ki Ando.

"nie mam jak po­rów­nać sa­mo­po­czu­cia bez ba­ła­ga­nu..." - Anan­ke

Witaj. :)

 

Bar­dzo mi się po­do­ba­ło, je­stem urze­czo­na, ogrom­nie lubię hi­sto­rie al­ter­na­tyw­ne, ten po­mysł jest świet­ny! :)

Rzecz­po­spo­li­ta bez kry­zy­su dy­na­stycz­ne­go, z cią­gło­ścią linii Ja­giel­lo­nów oraz bez za­gro­że­nia licz­ny­mi kon­flik­ta­mi zbroj­ny­mi w ko­lej­nych wie­kach pod­czas pa­no­wa­nia wład­ców elek­cyj­nych? – Je­stem ZA! :)

 

Jako dziec­ko byłam za­fa­scy­no­wa­na se­ria­lem o kró­lo­wej Bonie i tra­gicz­nych lo­sach/mał­żeń­stwach jej syna. Teraz te wspo­mnie­nia od­ży­ły. :)

 

Gra­tu­lu­ję do­sko­na­łe­go po­my­słu, szyb­kich zwro­tów akcji oraz cię­te­go dow­ci­pu. :)

 

Po­zdra­wiam ser­decz­nie. :)

Pe­cu­nia non olet

Dzię­ki Bruce. Po­praw­ki na­nio­słam, a Twoje ko­men­ta­rze za­wsze spra­wia­ją, że aż chce się pisać;)

Mam na­dzie­ję, że nie­dłu­go po­czy­ta­my coś Two­je­go.

"nie mam jak po­rów­nać sa­mo­po­czu­cia bez ba­ła­ga­nu..." - Anan­ke

Cała przy­jem­ność po mojej stro­nie. 

Po­zdra­wiam cie­pło. heart

Pe­cu­nia non olet

Mia­łem przy­jem­ność na­grać to opo­wia­da­nie w wer­sji audio. Je­że­li ktoś był by za­in­te­re­so­wa­ny na­gra­niem swo­je­go opo­wia­da­nia, to za­pra­szam! https://youtu.be/LZIZ6bO2Bbw

Hej 

Prze­słu­cha­ne :D 

Fanie na­pi­sa­ne fa­bu­ła wcią­gnę­ła mnie ale tak do po­ło­wy tek­stu. Wy­da­ję mi się, że opo­wia­da­nie jest za długi (czy­ta­łem przed­mo­wę – no cóż chyba nie wszyst­kim da się do­go­dzić :P ). Na pewno też dla fanów epoki do któ­rych ja nie na­le­żę. Pod ko­niec czu­łem się tak :

“Kra­ków w tym cza­sie stał się cichy i ospa­ły, jakby za­padł w nie­zwy­kle długi, zi­mo­wy sen” 

 

Gra­tu­lu­ję kli­ma­tu opo­wia­da­nia bo ten jest świet­ny :) były frag­men­ty gdzie można było od­pły­nąć wraz z Twar­dow­skim na dwór króla Zyg­mun­ta 

 

Po­zdra­wiam 

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

@I­de­efi­xe dzię­ki za czy­ta­nie i ko­men­tarz. Ukło­ny dla mał­żon­ki;)

@Bar­dja­skier Cie­szę się że za­in­try­go­wa­ło i wcią­gnę­ło. Będę się sta­rać pisać coraz le­piej, by wcią­gać do końca, jak bagno;)

"nie mam jak po­rów­nać sa­mo­po­czu­cia bez ba­ła­ga­nu..." - Anan­ke

Am­bush

 

“by wcią­gać do końca, jak bagno;)”

 

Ide­al­nie :D 

 

Po­zdra­wiam 

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

Brawa! yes

Pe­cu­nia non olet

Dzię­ki bruce. To fajne do­świad­cze­nie.

"nie mam jak po­rów­nać sa­mo­po­czu­cia bez ba­ła­ga­nu..." - Anan­ke

heart

Pe­cu­nia non olet

Cześć!

 

Od razu za­zna­czę, że ga­tun­ko­wo ten tekst to zu­peł­nie nie moja bajka.

Al­thi­sto­rie mnie za­wsze od­rzu­ca­ły, po pro­stu. 

 

Ja­ko­ścio­wo ten tekst stoi wy­so­ko. Wło­ży­łaś dużo pracy w nie­na­chal­ną sty­li­za­cję i bu­do­wę kli­ma­tu epoki, trud­no mi tego nie do­ce­nić.

Hi­sto­ryj­ka na po­zio­mie kon­cep­tu jest in­te­re­su­ją­ca, ale za­sta­na­wiam się, dla­cze­go mój po­ziom eks­cy­ta­cji fa­bu­łą jest tak niski? Brak kawy? Albo brak dra­ma­tur­gii – tu się rze­czy po pro­stu dzie­ją i je­ste­śmy o nich in­for­mo­wa­ni. Po­wiem po elek­trycz­ne­mu – bra­ku­je na­pię­cia. I, tro­chę – bo­ha­te­ra. Ow­szem jest Twar­dow­ski, znamy jego mo­ty­wa­cje, ale mimo to – facet wy­da­je się pła­ski. Nie­ste­ty nie po­tra­fię Ci wy­ja­śnić, dla­cze­go tak jest. Po pro­stu mam takie wra­że­nie. Nic mnie w go­ściu nie urze­kło. 

 

Wy­cią­gnę jesz­cze jedną cechę (nie wadę) tego opo­wia­da­nia. Po­świę­ci­łaś sporo prze­strze­ni na sce­no­gra­fię, po­da­jąc szcze­gó­ło­wo nazwy róż­nych przed­mio­tów z epoki, stro­jów i tak dalej. Ogól­nie, to jest to świet­na ro­bo­ta, Ale przy dużym za­gęsz­cze­niu to do­mi­nu­je tekst, spy­cha­jąc tro­chę na drugi plan samą hi­sto­ryj­kę. W moim przy­pad­ku efekt bę­dzie taki, że za­pa­mię­tam ten tekst jako udaną sty­li­za­cję z at­mos­fe­rą rodem z Hi­sto­rii żół­tej ci­żem­ki. Jak naj­bar­dziej za­słu­gu­ją­cą na klik do Bi­blio­te­ki. 

Dzię­ku­ję za wi­zy­tę i re­cen­zję Ło­sio­cie.

Po­nie­waż oso­bi­ście lubię hi­sto­rie, w tym al­ter­na­tyw­ne, to cenna uwaga, że mój łotr wy­szedł bez­pł­cio­wo.

To pew­nie tłu­ma­czy, czemu mi tych ksią­żek nie wy­da­ją;)

"nie mam jak po­rów­nać sa­mo­po­czu­cia bez ba­ła­ga­nu..." - Anan­ke

Sym­pa­tycz­ne. Zgo­dzę się z przed­mów­ca­mi, że w roli, w któ­rej osa­dzi­łaś Twar­dow­skie­go, mógł­by być kto­kol­wiek, a i nawet fakt, że Twar­dow­ski ucho­dził za mi­strza magii, nie ma tu wiel­kie­go zna­cze­nia, bo to ra­czej awan­tur­ni­cza hi­sto­ryj­ka spod znaku płasz­cza, szpa­dy i dwor­skiej in­try­gi. Ale tak na­praw­dę to nie­wy­ko­rzy­sta­nie mi­strza nie ma wiel­kie­go zna­cze­nia dla fa­bu­ły. Ta jest spój­na i nie­źle zło­żo­na, ma cie­ka­wy punkt wyj­ścia. Uda­nie in­try­gu­jesz czy­ta­ją­cych od po­cząt­ku (czy tylko ja się za­sta­na­wia­łam “Nie wiem, czy chcę wie­dzieć, po co mu te dzie­ci?”), potem na­pię­cie tro­chę siada, sam finał mnie fa­bu­lar­nie nieco roz­cza­ro­wał. Ale ge­ne­ral­nie tekst udany.

ninedin.home.blog

Nowa Fantastyka