- Opowiadanie: Lechun - Zawsze będziemy rodziną

Zawsze będziemy rodziną

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Zawsze będziemy rodziną

Pochmurny wieczór, w pobliżu Siril, kryjówki urthorrorskich piratów. Wspaniała pogoda, by się napić, co oczywiście kamraci chętnie wykorzystywali. Jednak, o dziwo, był ktoś, kto nie cieszył się z innymi. Tym kimś był Fares Yarar, bosman Czarnej Mewy, co było dziwniejsze po stokroć. Był wściekły, czytając sfatygowany pergamin z krótką wiadomością:Żyję i mam się dobrze. Czekam na spotkanie, Ester.Miejsce spotkania nie było określone, jednak Yarar doskonale wiedział, gdzie ma przybyć.

 

Wszystko odbyło się 16 lat temu, chociaż Fares nadal pamiętał wszystkie szczegóły. Zupełnie tak, jakby to wszystko wydarzyło się godzinę temu.

 

16 lat temu, karczmaPod Cycatą Elfką. Przy jednym ze stolików siedział Fares Yarar załatwiał pewne interesy z bogato odziany gnomem. Chodziło o eskortę, czy coś. Wtem zbliżyłsię do nich wysoki mężczyzna o posturze wielkiego mięśniaka. Jego łysy łeb naznaczony był licznymi bliznami, brakowało też kawałka ucha. Odziany był w wygodne ubranie podróżnika, przy jego pasie wisiał miecz.

– Oddaj mi rękę swej córki, proszę po raz ostatni!- zagrzmiał. Przerażony gnom wycofał się, nie chcąc znaleźć się w zasięgu łapy wojownika. O dziwo, Fares się tylko roześmiał.

– Agness nie będzie żoną takiego łachmyty, co to nawet bić się nie umiał, drogi Esterze.

Rozsierdzony zbój nie wytrzymał. Już chciał dobywać miecza, gdy na jego twarzy były pirat rozwalił butelkę po piwie. Ester nie stracił przytomności, jednak na tyle został ogłuszony, że bez żadnego przygotowania przyjął na twarz kilka uderzeń. W końcu został złapany za bary i wywalony przez okiennice ku uradowaniu obecnych. Zbójnik odszedł, przeklinając nadal wyśmiewającego go Faresa.

– Jeśli ja jej nie dostanę, nikt jej nie będzie miał!-Dotarłojeszcze do uszu Yarara.

 

Kilka godzin później, to samo miejsce. Z płonącej karczmy wypada osmolony Fares, przyciskając do piersi dwudziestoczteroletnią Agness, nie dającą żadnego znaku życia. W końcu pada w bezpiecznej odległości, próbując uratować córkę. Jednak bezskutecznie. Tamtego wieczora jego krzyk był słyszany w całym mieście. W jego sercu walczyły tera dwa uczucia: żal po stracie swojej jedynej córki i nienawiść do podpalacza. I nie miał najmniejszych wątpliwości, że był nim Ester, który właśnie stanął przy nim razem ze swoimi pachołkami. Jeden uzbrojony był w wielki topór, drugi w dwa miecze.

– Mówiłem, że to była ostatnia prośba. To w pewnym sensie ty ją zabiłeś. Teraz twoja kolej.– powiedział, ciskając mu nóż pod nogi.– Oszczędź mi wysiłku i szybciej spotkaj się z córeczką.

– I w pewnym sensie zabiję teraz ciebie!- Fares krzyknął do Estera, zrywając się na równe nogi, ściskając w dłoni nóż. Jednak nie rzucił się na przywódcę, lecz szybkim ruchem poderżnął gardło topornikowi, który nie trafił go swoją bronią. Yarar zabrał mu topór i rzucił się na drugiego z towarzyszy Estera. Ten próbował ochronić się przed ciosem, krzyżując ze sobą miecze, jednak nie uchronił się przed kopniakiem w przyrodzenie. Zwinął się z bólu, opuszczając gardę. Teraz już nic nie stało na przeszkodzie, by wbić topór w klatkę piersiową przeciwka. Za jego plecami rozległy się brawa.

– No, szybko sobie z nimi poradziłeś Teraz spróbuj ze mną!- odpowiedział zabójca, wyciągając miecz. Fares podniósł ostrze dopiero co zabitego wojownika i rzucił się na Estera, walcząc dziko. W końcu jednak bandyta odciął mu dłoń. Już się przygotowywał, by pozbawić go także życia, gdy nagle pirat rzucił się na niego i razem z nim wpadł w płomienie. Jeszcze chwilę się szarpali wewnątrz karczmy, gdy w końcu wilkowi morskiemu udało się przybić mieczem przeciwnika do drewnianej podłogi.

– Nie zostawiaj mnie Nie zostawiaj!- krzyczał z przerażeniem w oczach, jednak dla Faresa to nic nie znaczyło.

– W tej chwili nie przychodzi mi do głowy lepszy sposób, by cię uśmiercić, dupku.– Warknął do niego Yarar, spluwając mu na czoło i opuszczając pogorzelisko.

– Nie zostawiaj mnieeeeeeeeeeeeeee! -Słyszał jeszcze, gdy wsiadał na czyjegoś konia i odjechał na północ.

Nie udało mu się nawet wyjechać z miasta, gdy z konia spadł i stracił przytomność. Pewien gnom widząc to, zabrał go do domu, gdzie zaszył mu ranę i na miejscu dłoni zainstalował żelazny hak. Znieczulił go przy tym na tyle, że ten przespał najbliższe kilka dni. Po przebudzeniu, Fares odkrył, że naprawdę stracił dłoń. W złości zaczął demolować izbę i prawie zabił gospodarza. Opamiętał się jednak w porę i wyszedł.

– Dziękuję.– Rzucił tylko przez drzwi. Kontynuował podróż do Twierdzy.

 

Od tamtej pory co roku przyjeżdżał na rocznicę śmierci córki w to samo miejsce. Do czasu, gdy nie spotkał ducha.

 

8 lat temu, to samo miejsce. Jak co roku, przybył pod odbudowaną karczmę, gdzie co roku starał się upić na śmierć. Lecz tym razem nawet nie przekroczył jej progu, bo przed nią czekała na niego grupa bandytów z Esterem z twarzą obwiniętą bandażami. Wskazał palcem na pirata.

– Brać go.– Powiedział tylko, wskazując podwładnym Faresa. Po krótkiej walce uciekł. Nie był bowiem samobójcą.

 

Chęć zemsty odżyła. Wiedział jednak, że nie może sam wystąpić przeciwko całej bandzie. Nie miał też nikogo na tyle zaufanego, by mieszać go w swoje osobiste sprawy. Nikogo, prócz trzech braci. Braci, z którymi nie utrzymywał kontaktu, odkąd opuścił rodzinny dom.

 

Wpierw udał się do chaty pustelnika, mieszczącej się kilka dni drogi od Twierdzy. Wiedział, że urzęduje tu najstarszy z braci, Ezek. Teraz zajmował się alchemią, jednak kiedyś był jednym ze skuteczniejszych magów bitewnych w okolicy. Nie miał najmniejszego problemu z dostaniem się do niego, bowiem jego domostwo było obiektem pielgrzymek wszystkich okolicznych chłopów. Niezależnie, kogo pytał, każdy precyzyjnie opisywał mu drogę.

 

Dotarł późnym wieczorem. Chciał otworzyć drzwi, te jednak były zamknięte. Uderzył w nie kilka razy. W końcu po drugiej stronie odezwał się szorstki głos:

– Kogo tam niosą!?

– Rozmawiam z Ezekiem?

– Tak, to ja.

– Potrzebuję pomocy.

– Jest późno, przyjdź rano.

– Po prostu mnie wysłuchaj. – Fares usłyszał westchnienie. Jednak w końcu pustelnik otworzył drzwi. Odziany był w jakieś łachmany, jednak wyraźnie widać było, że jak na sześciesięciokilkulatka trzymał się nad wyraz dobrze. Podrapał się po gładko ogolonym podbródku, nie ukrywając zaskoczenia na twarzy.

– Fares – Od razu poznał brata, chociaż nie widział go już wiele lat. Od razu też wpuścił go do środka. – O wszystkim wiem. – dodał już w środku. – O Agness…

– Jej morderca żyje. A ja potrzebuję twojej pomocy, by się na nim zemścić.

– Wiesz, że ja już nie walczę Teraz pomagam ludziom.

– Teraz byłbym dziadkiem, wiesz? – Była w ciąży, gdy ten śmieć ją zabił. starzec westchnął cicho, pogrążając się na chwilę w ciszy.

– Dobrze, ruszajmy. Przygotuj konie, spakuję tylko specjalnie przedmioty. Zdaje mi się, że potrafiłbym jeszcze skopać parę tyłków.

 

Kolejnym przystankiem było Azeloth, a mianowicie jedna z jedną z budek wartowniczych gdzieś na szlaku. Siedziało w niej tylko dwóch strażników.

– Co jest? – Zapytał jeden z nich, powoli zbliżając się w stronę podejrzanego krzaka. Nagle dostał strzałką w krtań i zwalił się na ziemię. Z owych krzaków wyszedł Fares i Ezek. Drugi strażnik momentalnie chwycił za pałkę, chcąc się bronić. Był nim Cromwel, drugi z braci. Równie wysoki i dobrze zbudowany, jednak z czerwoną twarzą, co świadczyło o problemach alkoholowych mężczyzny. Jego średniej długości włosy już były siwe, tak samo jak kozia bródka, co wyglądało nad wyraz dziwnie. Zwłaszcza, że normalny strażnik w tym wieku już dawno by awansował, a nie pilnował lasu.

– Zwykły usypiacz. – powiedział Ezek

– Nie poznajesz nas? – zapytał Fares z upiornym uśmiechem na twarzy.

– Nie zadaję się z bandytami! – odpowiedział Cromwel, wyciągając w jego stronę broń.

– Chodź Faresie. To najwidoczniej nie może być nasz młodszy braciszek

– Zaraz, zaraz… Ezek? – Zapytał strażnik, rzucając się w ramiona brata. – Fares, nie licząc kilku listów gończych, nie widziałem twojej mordy od wielu lat. Nie było cię przy matce, gdy ta umierała, przez twoją piracką karierę, ja nie mogłem zrobić swojej w służbie miejskiej

– Nie to raczej ze względów na ojca.

– Malcolm nie był ojcem. Ojciec nie opuściłby rodziny w potrzebie.

Fares nosząc lewą dłoń do góry(a raczej hak) uciszył brata.

– Nie czas na wspominki. Potrzebuję twojej pomocy.

– Pomocy? Po tylu latach pojawiasz się i oczekujesz pomocy?

– Tak. Moja córka nie żyje. A jej morderca chodzi sobie po świecie, jak gdyby nigdy nic.

– Nie pomogę ci.

– Za jego głowę wyznaczono sporą nagrodę. Wiesz, że gdy władze dowiedzą się o twoim sukcesie, dostaniesz awans?

– Kuszące Ale nadal nie mogę ci pomóc. Jestem na służbie.

Fares wzruszył tylko ramionami wrócił w krzaki. Po kilku chwilach wrócił, tym razem z innej strony, konno. Przywiązał konia do jednej z belek podtrzymujących strażnicę i zmusił go do wyciągnięcia jej. W taki sposób strażnica rozpadła się.

– Napadło cię kilku bandytów, ogłuszyło kompana, zrównało wartownię z ziemią i uprowadziło cię. Zgonisz to na Estera… – mówiąc to, splunął -…mordercę twojej bratanicy.

Cromwel kiwnął głową, rozumiejąc ten jakże prosty plan. Podszedł jeszcze do kupki desek, które były wartownią i pogrzebał wśród nich chwilę. W końcu wyciągnął z niej jedyną ocalałą butelkę wina. Z zadowoleniem otworzył ją zębami i upił połowę zawartości, po czym resztę schował za połę płaszcza.

– Jestem gotów. – powiedział jeszcze, gdy Fares pomagał mu wsiąść na swojego konia. – I jeszcze jedno.

– Co?

– Po wszystkim będę musiał cię aresztować.

 

 

Ostatnim przystankiem była Kryjówka Banitów, gdzie mieszkał ostatni z braci. Faresowi to właśnie tutaj było najciężej trafić. I to nie dlatego, że nie wiedział, gdzie to jest. To dlatego, że właśnie tutaj mieszkał mężczyzna, który kochał matkę Agness. Trives, jego brat. Bracia bezceremonialnie weszli do mieszkania Trivela, który właśnie zabawiał się z dwoma młodymi pół-elfkami. Ruchem dłoni odesłał je z pokoju, a pośladek jednej z nich został uszczypnięty przez pijanego Cromwela. Ta odwinęła się i spoliczkowała go, nim drzwi się za nią zamknęły.

– Czego tu chcecie?! Zapytał, łapiąc za sztylet Fares, sukinsynu! Jak śmiesz się pokazywać w moim domu! Myślisz, że ci wybaczyłem, po tych wszystkich latach?

– Uspokój się dzieciaku! – Zawołał do niego pirat. Co było pewną przesadą, bo miał do czynienia z przystojnym czterdziestolatkiem. – Nie przyszedłbym tu, gdyby nie fakt, że moja zemsta jest twoją zemstą.

– Nic nie łączy mnie z tobą, cholerny złodzieju kobiet.

– Idioto! Ona nie była twoja! Sama mnie wybrała, bo traktowałeś ją jak szmatę!

– Bo oczywiście ty jest tym lepszym z braci, co? Tym, co zawsze był z rodziną, gdy jej potrzebowała?

– Daj spokój, bracie

– Nie jesteśmy braćmi!

– Morderca Agness żyje i potrzebuję twojej pomocy. Jak nie zrobisz tego dla mnie, to zrób to dla niej.

– To twoja córka, twoja zemsta. Mnie w to nie mieszaj.

– Na bogów, Trives. Jeśli kiedykolwiek ją kochałeś, nie pozwoliłbyś, by straciła córkę!

– Jej w to nie mieszaj!

– Wiesz, co powiedziała, gdy umierała?! Że mam się z tobą pogodzić! Bo nieważne, co się stanie, nadal będziemy rodziną!

– Zamknij się, sukinsynu!

– A gdyby to było twoje dziecko?

 

Pół godziny później jechali już traktem w stronę obozowiska bandytów.

 

Świt. Czterech jeźdźców właśnie zatrzymało się niedaleko obozu wroga. A raczej małej osady, bo miejsce to przypominało bardziej małe miasteczko niż obóz.

– Ester i kilku podwładnych, co? – zapytał kąśliwie Trives, naciągając bełt na kuszę. – Na oko ośmiu wartowników, cztery grupy po dwie osoby. – Dodał, wytężając wzrok.

Cromwel również naszykował kuszę, Ezek skupił się, chcąc rzucić jakiś czar, Fares natomiast wyciągnął cztery noże do rzucania. Cisnął nimi w najbliższych wartowników, przebijając ich potylice i karki. Kusznicy wyeliminowali kolejną dwójkę, jednak jeden z pozostałych strażników to zobaczył i wzniósł alarm. Ezek zdążył jeszcze cisnąć kulą ognia w drewnianą konstrukcję, która zajęła się ogniem. Wybiegali i wyskakiwali z niej bandyci w różnej gotowości do walki. W obozie zapanował nieopisany chaos, gdy część bandytów szukała winnych, część próbowała ugasić pożar, a kilku znów padało z bełtami plecach.

W końcu pożar ugaszono i koło trzydziestu zbójców ruszyło do lasu, by rozprawić się z napastnikiem. Rozdzielali się jednak, co kończyło się tym, że umierali z poderżniętym gardłem, przebitą klatką piersiową, czy rozbitą czaszką. Fares uznał, że takie zagrania nie mają sensu, bo nim wybiją wszystkich, Ester znów mu się wywinie. Porzucił więc braci i ruszył w stronę budynku, gdzie, jak uznał, mieściła się jego siedziba. Po drodze znalazł jeszcze ciało Ezeka, nad którym stało dwóch bandytów obszukujących trupa. Pirat ostrożnie zbliżył się do nich i uderzył ich głowami o siebie z taką mocą, że aż sam usłyszał głośne chrupnięcie. Dla pewności jeszcze poderżnął im gardła. Teraz mógł szybko ruszyć w stronę domu Estera, skąd już z daleka słyszalne były jakieś krzyki i hałasy. Po drodze natknął się jeszcze na czwórkę bandytów, nie miał jednak większego problemu z pokonaniem ich. Widać było wyraźnie, że głównie radzili sobie z bezbronnymi kupcami, bo nie mogli dać sobie rady z doświadczonym wojownikiem, który wszystkie ataki wykonywał dokładnie, mimo tego kolejność uderzeń była na tyle chaotyczna, że nie dało się przewidzieć następnego ataku. Tak też po chwili stał sam nad bandytami z porozcinanymi tętnicami. Fares zbliżył się do jednego, który jeszcze żył.

– Pomo… – próbował powiedzieć. Nie zdążył, bo Fares nadepnął mu na krtań, po czym wytarł kordelas w jego płaszcz. Po chwili dołączyli do niego pozostali.

– Ezek nie żyje – wymamrotał Cromwel, starając się nie patrzeć w oczy Faresowi, czego on sam nie rozumiał.

– Wiem. – Odpowiedział krótko, po czym odwrócił się w stronę budynku. – Ester, wychodź! To już koniec! Odpowiedziała mu cisza. A po chwili coraz głośniejsze dudnienie. Aż w końcu drzwi wyleciały z zawiasów pod wpływem uderzenia przez wyjątkowo wielkiego pół-orka. Z pewnością bardziej orkowego niż ludzkiego. W łapach dzierżył wielki kafar. Ruszył szarżą na braci. Fares i Trives odskoczyli, jednak Cromwelowi się nie udało. Otrzymał uderzenie w klatkę piersiową z taką mocą, że jego siła posłała go na pobliski budynek. Po chwili osunął się bez życia. Pozostali musieli zmieniać taktykę walki. Wielkolud napierał, a oni odskakiwali, przy czym Fares posyłał w niego jeszcze kilka noży, a Trives zatrute ostrze. Nie zrobiło to na nim większego wrażenia. Jednak po chwili padł, tracąc przytomność. Fares wykorzystał to i wbił kordelas w kręgosłup przeciwnika, chcąc wyłączyć go z walki na górze.

– Skończyli ci się ludzie! Chodź na dół i walcz jak mężczyzna! – zawołał Trives, dobywając szpady.

– Chodźcie na górę, jeśli mnie chcecie! – odpowiedział głos z okna.

Bracia weszli więc na trzecie piętro, z kopniaka otwierając drzwi do pokoju Estera. Tam czekał już kusznik, który wystrzelił bełt w stronę Faresa, jednak Trives przyjął na siebie pocisk. Fares momentalnie dobył ostatni już nóż i wbił go w gardło kusznika. Ten po chwili osunął się bez życia.

– Dlaczego? – Zapytał Fares kucając nad bratem.

– Bo nieważne, co się stanie Zawsze będziemy rodziną. – Odpowiedział Trives, po czym zamknął oczy na zawsze.

– Zostaliśmy sami. Jak za dawnych czasów. – Powiedział Ester, jednak nie mógł zachować spokoju. Fares nie odpowiedział. Wyciągnął za to ostrze, które przed latami dostał do wroga.

– Oszczędź mi wysiłku i sam się poślij na drugą stronę. – mruknął, ciskając mu je pod nogi, tak, że wbiło się w podłogę między jego stopami. Oszpecony wyciągnął miecz.

– Uciąłem ci dłoń, bo walczyłeś wściekły po stracie córki. Teraz zginiesz, bo jesteś wściekły po stracie braci..

– Jestem spokojny, jak nigdy. – odparł pirat, wyciągając kordelas i skoczył na Estera.

Po długiej i wyrównanej walce, w końcu młodszy bandyta zaczął zwyciężać. Jednak nie przewidział, że Fares mógłby rozciąć mu krtań swoim hakiem. Po czym złapał za fraki krwawiącego i wypchnął go przez okno. Ten, spadając z trzeciego piętra, nie miał szans przeżyć. Fares splunął jeszcze na leżącego i zszedł na dół. Zebrał zwłoki braci i wyruszył do Kryjówki, by zakopać je razem z córką.

– Zawsze będziemy rodziną – powiedział jeszcze, układając ostatnie kamienie na kurhanie.

 

Wsiadł na konia i wyruszył na północ. Jednak w pewnym momencie się zatrzymał i zawrócił. Musiał odwiedzić pewnego gnoma.

 

 

Teraźniejszość. W pobliżu płonącej karczmy Pod cycatą elfką stał o kulach Ester w eskorcie dwunastu bandytów. Wrócił i chce, by wszyscy o tym wiedzieli. Dlatego dzisiaj zabije swojego największego wroga. A raczej zabiją go jego towarzysze, bo on sam ledwo co stoi. Wtedy pojawił się on. Fares Yarar. Bandyta ostrożnie uniósł dłoń na znak do ataku. Nie wiedział, że na pobliskich dachach stoją kusznicy, którzy w jednej chwili wybili wszystkich jego ludzi. Stał sam naprzeciwko Faresa, uśmiechającego się paskudnie. Ten podszedł do niego i bezceremonialnie wbił mu sztylet w skroń.

– Spróbuj wrócić po tym. – Warknął do osuwającego się. Leżącemu napluł na twarz i odwrócił się, by odejść. Jednak się cofnął. Wrócił do Estera, odciął mu głowę i wrzucił ją w płomienie.

 

Dopiero teraz był pewien.

 

Koniec

Komentarze

Wyczuwam w tekście młody wiek Autora, więc nie będę się szczególnie pastwił. Historia dosyć prosta i raczej naiwna (w ogóle bym wyrzucił te fragmenty dziejące się w "teraźniejszości", bo są niepotrzebne). Dialogi niestety bardzo sztuczne, jak z gry lub brazylijskiej telenoweli. Scena ataku na obóz bandytów jest prześmieszna i pełna głupot - przydałoby się napisać ją jeszcze raz.

Stylistycznie tekst mocno kuleje. Zwracaj też uwagę na logikę tego, co piszesz.
Nie zniechęcaj się, pisz i ćwicz, a kolejne opowiadania będą lepsze.

Pozdrawiam.

Słuchaj, co mówi Efarelin Rand: Pisz, pisz i jeszcze raz pisz - wszystko przyjdzie z czasem, jeśli się przyłożysz.

...ale zawsze coś.

Nowa Fantastyka