- Opowiadanie: dawidiq150 - Odwieczni wrogowie

Odwieczni wrogowie

Nie każdemu może się spodobać bo to horror. Jeśli ktoś przeczyta, nawet fragment proszę o zostawienie komentarza!!!

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Odwieczni wrogowie

Zza horyzontu wyłaniało się słońce, czyniąc poranek. Chłodny, orzeźwiający wiatr owiewał twarze dwojga podróżujących młodzieńców, z których żaden nie skończył jeszcze szesnastego roku życia. Jechali na kolorowo i ciekawie przyozdobionym koniu, a w dużej torbie – jedynym ich bagażu, mieli żywność i paręset egzemplarzy plakatu reklamującego cyrk, w którym pracowali.

Praca ta była wielką fuchą. Mieli za zadanie rozwieszać w miastach, do których zmierzał cyrk plakaty i rozgłaszać o wydarzeniu. Do ich obowiązków należało też karmienie występujących w przedstawieniach zwierząt. Zarabiali więcej niż sklepikarz w dobrze prosperującym sklepie, a nie można powiedzieć by pracowali ciężko.

Chłopak siedzący z przodu, ujrzał wreszcie w porannej mgle zarysy miasta Rudopsicy. Odwrócił się i potrząsnął śpiącym przyjacielem.

– Obudź się, prawie dotarliśmy! – powiedział.

Kwadrans później minęli bramę i znaleźli się w mieście pogrążonym jeszcze we śnie. Przywiązali konia do jednego ze słupów do tego przeznaczonych i wzięli się za rozwieszanie plakatów. Cyrk miał przybyć jutro, więc mieli na robotę cały dzień.

Około czternastej powiesili ostatni plakat, a wieść o wydarzeniu już się rozniosła. Cieszyły się nie tylko dzieci, ale i dorośli, bo ostatnim razem taka atrakcja miała miejsce pół wieku temu.

Natomiast przyjaciele po doklejeniu sobie wąsów i brody odwiedzili burdel. Mimo młodego wieku mieli już dawno za sobą pierwsze doświadczenia seksualne. Niestety tym razem oszustwo się nie powiodło i zostali wyrzuceni z przybytku.

 

&&&

 

Następnego dnia, wcześnie rano, gdy dopiero robiło się jasno, karawana składająca się z dwunastu specjalnie skonstruowanych bardzo dużych wozów, które ciągły kolorowo przyozdobione konie, przybyła na miejsce. Niezwłocznie cyrkowcy zaczęli rozbijać olbrzymi namiot.

Pewien malec obudził się i mimo że wszyscy w domu spali, prędko założył spodnie i pobiegł by sprawdzić czy cyrk już jest. Zobaczył go i uradowany pobiegł z powrotem po rodzeństwo.

Dzieci przypatrywały się jak kilkunastu ludzi wbija w ziemię długie na pół metra śledzie, a potem naciąga żółtoczerwone płótno. Budowla z metalowych drążków i grubego płótna szybko rosła w oczach.

– Podobno w wozach są fajne zwierzęta, chodźcie zobaczymy – powiedział najstarszy z rodzeństwa, na co pozostali zareagowali z euforią.

Potem podkradli się, lecz ujrzeli, że wozy są przykryte czerwoną firaną, żeby coś zobaczyć musieliby pod nią wejść. Już mieli to uczynić, kiedy usłyszeli jak z tyłu ktoś krzyknął oburzony:

– Hej!

Cała trójka spojrzała na osobę, która ich przyłapała. Trochę się przelękli, trochę zdziwili, bo nigdy nie widzieli tak dziwnego człowieka. Miał przeciętny wzrost, ubrany był w granatowy garnitur, ale to co go wyróżniało to, że posiadał na czole trzecie oko, a na czubku całkiem łysej głowy dodatkową parę uszu.

– Wynocha stąd ciekawskie bachory – powiedział lekko zirytowany, cienkim piskliwym głosem.

Dzieci uciekły i potem zaczęły rozpowiadać o dziwnym jegomościu. Jedni pomyśleli, że widziały klauna w masce inni, że to dziecięca fantazja.

 

&&&

 

W południe skończono rozkładać namiot. Wielki żółto czerwony o kształcie koła, wysoki na sześć metrów, mogący zmieścić do około stu osób.

Już godzinę później miało odbyć się pierwsze przedstawienie. Rodzice ze swymi pociechami kupowali bilety, aż zabrakło miejsc. Ci którzy się nie załapali musieli poczekać do jutra.

Wewnątrz namiotu, gdy wszyscy już siedzieli na swoich miejscach, na arenę wszedł dyrektor cyrku. Swoim wyglądem wzbudził ogólne zaciekawienie, a był to właśnie ten człowiek, który przegonił zakradające się do wozów dzieciaki. Krótko wszystkich przywitał i zszedł z areny.

Po chwili pojawiły się zabawnie ubrane klauny poruszające się na pojedynczym kole od roweru jednocześnie żonglując płonącymi pochodniami.

W następnym pokazie wzięła udział wytresowana małpa. Chodziła na rękach, tańczyła i robiła wiele innych rozmaitych rzeczy. Wyglądało to bardzo śmiesznie i publiczność często wybuchała gromkim śmiechem.

Potem smukły mężczyzna przechodził po linie. Gdy wszyscy myśleli, że to koniec jego występu, on zaczął robić różne akrobacje nadal nie tracąc równowagi.

Dwie i pół godziny przeróżnych, szokujących i często zabawnych wystąpień minęły niezwykle szybko. I gdy wszyscy byli pewni, że to już koniec. Osobliwie wyglądający dyrektor cyrku ponownie się pojawił i zakomunikował:

– A teraz ujrzą państwo niezwykłe zwierzę. Niektórzy myślą, że ten gatunek dawno wyginął, inni są przekonani, że nigdy nie istniał i jest to tylko przerażająca bajka dla niegrzecznych dzieci. Przed wami WILKOŁAK!

Zszedł z areny, a po chwili sześciu klaunów wtoczyło wielki przedmiot na kółkach, który przykryty był czerwonym płótnem. Gdy znalazł się na środku jeden z klaunów ściągnął narzutę.

Wśród widzów rozszedł się szmer podniecenia. W stalowej klatce o grubych solidnych prętach siedział przerażający potwór. Olbrzymi o czarnej sierści był połączeniem wilka i człowieka. Musiał rozumieć swoją rolę, bo otoczenie rzeszy ludzi nie wywarło na niego żadnego wpływu. Z pewnością był już przyzwyczajony.

Jeden z klaunów dźgnął go długim kijem co musiało zirytować bestię. Skoczył w stronę klauna jedną ręką chwytając stalowy pręt a drugą próbował go dosięgnąć. Z otwartej paszczy wydostał się głośny ryk. Wielkie, ostre kły zostały obnażone. Wszyscy ujrzeli wilkołaka w pełnej okazałości.

Potem przedstawienie zakończyło się.

Ludzie byli bardzo zadowoleni ze spektaklu i polecali go innym. Wyglądało na to, że cyrk zabawi w mieście nawet cztery, pięć dni, aż wszyscy, bądź prawie wszyscy chętni obejrzą widowisko.

Nastała noc i mieszkańcy Rudopsicy poszli spać. Tak sam jak pracownicy cyrku, jedynie dwóch miało czuwać na warcie.

 

&&&

 

Mężczyzna o imieniu Mikołaj będący żonglerem, następnego dnia obudził się pierwszy. Wyszedł ze swojego wozu za potrzebą. Gdy już ją załatwił zapalił porannego papierosa. Spacerując wzdłuż kolorowych domów na kółkach, nagle zamarł. Przed nim na trawie leżały zmasakrowane zwłoki dwojga jego kolegów, którzy pełnili w nocy wartę. Mieli poodrywane kończyny i byli dosłownie rozerwani. Nawet nie można było powiedzieć do kogo należą wywalone na wierzch wnętrzności. Na pewno umarli szybko, co do tego Mikołaj miał pewność. Natomiast zaschnięta krew, której było wszędzie sporo świadczyła o tym, że martwi są od dłuższego czasu.

Prędko pobudził innych. Wszystko wskazywało na to, że morderstwa dokonał wilkołak, który uciekł ze swojej, wydawałoby się mocnej klatki. Pręty zostały odgięte, musiano użyć do tego olbrzymiej siły. Zaczęto dyskutować.

– Wczoraj była pełnia. – ktoś zauważył – podobno wtedy te bestie są silniejsze.

– Wiele razy była pełnia a nic takiego się nie zdarzyło. – zirytował się właściciel cyrku.

– Straciliśmy największą atrakcję – powiedział inny pracownik

– To akurat nie jest największy problem, taka bestia na wolności jest wielkim niebezpieczeństwem dla miasta. – odpowiedział dyrektor. – Jak wilkołak zaatakuje i zginie jakiś mieszkaniec będziemy mieli przerąbane. Niech nikt nie puści pary z ust o morderstwie. Zwijamy się, musimy opuścić okolicę zanim ludzie nas zlinczują.

 

&&&

 

Mieszkańcy miasta byli zdziwieni i bardzo zawiedzeni, gdy zobaczyli, że cyrk się zwija i przygotowuje do odjazdu. Pytali dlaczego. Właściciel kazał odpowiadać, że zwierzęta się pochorowały. Kłamstwo marne, ale wystarczające.

Wieczorem po cyrku został jedynie duży obszar spłaszczonej trawy. Odeszli, a nikt w mieście nie podejrzewał rzeczywistej przyczyny.

Nastała noc w Rudopsicy. Ludzie zaczęli zapominać o cyrku choć niektórym, zwłaszcza dzieciom śniły się klauny, egzotyczne zwierzęta a także przerażający wilkołak.

 

&&&

 

Bestia z daleka przyglądała się jak cyrk – jego więzienie przez dobre dziesięć lat, szykuję się do odjazdu. Nie był mściwy z natury, dlatego nie planował zemsty. Naturą jego jednak było zabijanie. Cieszył się na myśl, że długie, ostre pazury znowu będą rozrywać, a kły zatapiać się w ciepłych ciałach. Tuż obok było wielkie miasto z bezbronnymi, niczego się nie spodziewającymi ludźmi.

Tego co się stało rano sam za bardzo nie rozumiał, choć wiedział, że raz na kilkadziesiąt lat dochodzi na niebie do koniunkcji. Przyśniła mu się pramatka, kobieta – wilkołak o białej jak śnieg sierści z sześcioma rękami i czterema nogami. Z jej dłoni wytrysnęły czerwone promienie które trafiły w niego. Gdy się obudził czuł w sobie ogromną, rozpierającą moc. Chwycił żelazne pręty swojej klatki i rozwarł je jakby były z plasteliny. Zanim uciekł błyskawicznie uśmiercił dwóch strażników i ciesząc się wolnością pobiegł w stronę lasu.

 

&&&

 

W Rudopsicy prawie wszyscy spali, był bowiem środek nocy. Potwór bez problemu wszedł do najbliższego domu, który nawet nie był zamknięty. Chwilę później go opuścił zostawiając zmasakrowane i po części pożarte zwłoki. Już był syty lecz nie zaspokoił jeszcze potrzeby mordu. Tej nocy odwiedził jeszcze sześć domów.

„Jak wspaniale jest być wolnym” – myślał.

Swoją krwawą wizytę w mieście zakończył gwałtem na jednej z kobiet. Jej los był o wiele gorszy niż innych zaatakowanych, gdyż bestia posiadała genitalia ogromnych rozmiarów i niemal rozerwała biedaczkę, która na dodatek przeżyła atak. Dopiero kilka godzin później wykrwawiła się.

Nie potrzebowała wiele opowiadać bo każdy wiedział, że mordu dokonał wilkołak, który musiał uciec z cyrku. Ludzi targały różne emocje; żal, strach, bezradność, nienawiść i ogromna złość na cyrkową ekipę, która uciekła zamiast chociaż ostrzec przed tym, co przecież było bardzo prawdopodobne.

Burmistrz zwołał wszystkich mieszkańców by wspólnie się naradzić. Niestety okazało się, że w mieście nikt nic nie wie o wilkołakach. Podjęto decyzję, że należy jak najprędzej wysłać gońców do Grodzienia, najbliższego warownego miasta z prośbą o pomoc. To był absolutny priorytet, więc prędko wyznaczono ich i wsiedli na najlepsze konie następnie ruszyli galopem. Grodzienia znajdowała się o trzy dni drogi, w pośpiechu, nie oszczędzając koni, można było skrócić ten czas o połowę.

Kontynuowano naradę. Burmistrz rozkazał by zgromadzono wszystko co może służyć do obrony. Zajęło to jakiś czas. W końcu w centrum placu leżała pokaźna sterta różnych przedmiotów; noży, wideł, kos, cepów i sierpów. Starczyło ich by każdy mężczyzna w mieście został uzbrojony.

– Po zmroku kobiety i dzieci zabarykadują się w domach. – mówił burmistrz.– reszta będzie walczyć, ubijemy to bydle!

Tym razem wilkołak jednak nie zaatakował, zrobił to dopiero następnej nocy.

 

&&&

 

Gdy bestia ponownie weszła do miasta od razu została zauważona. Kilkudziesięciu mężczyzn rzuciło się na nią z wielką rządzą zemsty. Olbrzymi pół człowiek pół wilk został otoczony.

Przez ułamek sekundy w jego głowie zagościła myśl, że może go zabiją i że to będzie koniec. Potem jednak oszacował wynik tej bitwy. Według tego szacunku nie mieli żadnych szans.

Zamachnął się i olbrzymią łapą powalił na ziemię trzech najbliższych przeciwników. Ktoś z tyłu zdobył się na odwagę i wbił mu widły w plecy. Poczuł ból, którego nie zaznał od bardzo dawno. Odwrócił się, chwycił mężczyznę za ręce i oderwał je. Nie sprawiło mu to żadnej trudności. Scena była przerażająca. Widząc to, inni cofnęli się, nie chcąc podzielić losu bezrękiego teraz kolegi. Potwór obnażył kły w absurdalnym grymasie wesołości. Nagle wielkim susem doskoczył do najbardziej rosłego mężczyzny i zamachnąwszy się obiema rękami jakby chciał klasnąć zmiażdżył mu czaszkę. Pękła jak dojrzały arbuz. Tego już było za wiele, wszyscy rozpierzchli się uciekając gdzie pieprz rośnie. Tej nocy w czasie jatki zginęło jeszcze pięciu mężczyzn.

 

&&&

 

Gdy wzeszło słońce i zrobiło się jasno, można było ujrzeć jak zakończyła się nieszczęsna potyczka. Zwłoki walały się na bardzo dużym obszarze. Krew zdążyła już wsiąknąć, jednak flaki, urwane kończyny i resztki ciał, leżały bardzo dobrze widoczne. Przerażające było, że ten, który odważył się zaatakować wilkołaka i wbił mu w plecy widły, nadal żył, choć nie posiadał już rąk. Błagał by go dobito i zrobił to jego syn.

Krewni tych co zginęli wzięli się za sprzątanie resztek ciał w celu pochowania ich. Ktoś powiedział, że pakuje się, zabiera rodzinę i do nocy opuści miasto. W ten sposób zaczęło myśleć więcej osób.

 

&&&

 

W południe ku radości wszystkich przybyli gońcy razem z jakimś starym brodatym mężczyzną. Ów mężczyzna chciał czym prędzej rozmawiać z burmistrzem. Jednocześnie rozpowiadając, że wilkołak zostanie niedługo zabity.

Zaprowadzono starca do domu burmistrza. Ten go przyjął i zniecierpliwiony spytał:

– Jakie wieści pan przynosi?

– Jestem stary – odpowiedział gość – czy mogę najpierw usiąść?

Gospodarz bąknął przeprosiny i wskazał fotel. Brodacz spoczął i już bez zwłoki zaczął mówić:

– Niestety Grodzienia toczy aktualnie wojnę, nie mają wojska, którego mogliby użyczyć. Sami są w potrzebie. Jednak znam kogoś kto z pewnością pomoże.

– Człowieku mówże prędko!

– Czy wie pan kto jest naturalnym wrogiem wilkołaków?

– Nie wiem.

– Wampiry. – powiedział starzec i szeroko uśmiechnął się zadowolony.

– Coś podobnego to one też istnieją? – żachnął się burmistrz – Ale do czego pan zmierza?

– Istnieją, a ja kiedyś się z jednym zaprzyjaźniłem, i wiem gdzie go znaleźć. Jest to najpotężniejszy krwiopijca na całym kontynencie a może i na całej Ziemi. Myślę, że bez problemu zabije wilkołaka.

– Na pewno będzie chętny pomóc?

– Czy pan mnie słucha? – tym razem zirytował się stary brodacz – Wilkołaki od początku świata prowadzą wojnę z wampirami.

– Gdzie on się znajduje? Jak to wszystko prawda to udajmy się tam jak najprędzej.

– W Mondzkich Górach.

Burmistrz zirytowany walnął pięścią w stół i powiedział:

– Do diabła! Przecież te góry ciągną się kilometrami i zajmują olbrzymią powierzchnię.

– Proszę mi zaufać. To prawda co pan mówi ale, pod górami znajduje się olbrzymia sieć jaskiń, królestwo mojego przyjaciela i wystarczy, że do nich wejdziemy a on nas wyczuje, to naprawdę potężny wampir.

– W takim razie nie ma czasu do stracenia.

 

&&&

 

Przed podróżą starzec zjadł jeszcze obiad i wyżłopał dzban wina. Pierogi z serem, które mu podano konsumował z takim apetytem, że można było odnieść wrażenie, że dawno nie miał w ustach tak smacznej potrawy.

Potem pięcioosobowa grupa z brodaczem na czele ruszyła na północny zachód w stronę gór. Jaskinie zaczynały się wewnątrz starej kopalni miedzi oddalonej o trzy godziny jazdy.

Nie oszczędzali koni, galopowali jak mogli najszybciej. Zielone łąki, zostały zastąpione przez kamienistą pustynię. W końcu pojawiły się góry. Dotarli do miejsca, gdzie do kopalni prowadziła tylko jedna, nie za szeroka droga. Podążali nią, aż w końcu ich oczom ukazał się duży plac na którym stały stare rozpadające się wozy, niewątpliwie służące kiedyś do transportu urobku. Ujrzeli też wejście do kopalni. Kiedyś naturalna jaskinia, musiała zostać powiększona. Zabezpieczono ją też drewnianymi belkami.

Zeszli z koni i przywiązali je do jednego z solidniej wyglądających wozów. Potem zapalili pochodnie i weszli do środka.

 

&&&

 

Długo błądzili podziemnymi korytarzami, choć starzec ani na chwilę nie tracił pewności siebie.

– Dziadku czy na pewno wiesz gdzie trzeba iść? – zniecierpliwił się jeden mężczyzna.

– Nie wiem! – zaśmiał się starzec – To znaczy i wiem i nie wiem. Wiem, że któryś z korytarzy zaprowadzi nas do miejsca pobytu Karola, ale nie wiem który. Spokojnie jestem pewien, że niedługo trafimy.

I faktycznie, nie minął kwadrans jak korytarz całkiem się zmienił. Ktoś musiał się tu ogromnie namęczyć, bo sklepienie było regularnie zaokrąglone, a ściany zostały wygładzone i pomalowane na biało.

Stary mężczyzna odezwał się zadowolony:

– Trafiliśmy, teraz pozostaje jedynie iść przed siebie.

Korytarz ciągnął się bardzo długo. Szli ponad pół godziny, aż nagle się skończył i ich oczom ukazało się dość duże pomieszczenie. Miało wielkość małej kościelnej komnaty. Znajdowało się tu trochę mebli; łóżko, szafka pełna książek, stół, a także duży fotel na którym ktoś siedział.

Odwrócony twarzą do korytarza, którym przyszli, osobnik z pewnością był mężczyzną. Wyglądał, jakby spał. Miał długie czarne włosy związane w kucyk i był nagi.

– Czy to on? Wampir o imieniu Karol? – padło pytanie skierowane do starca.

– Nie, to nie on! Ale to jeden z przez niego przemienionych.

Starzec zaczął powoli podchodzić do wampira i wtedy ten otworzył oczy. Kompletnie nie był zaskoczony albo nie dawał tego po sobie poznać.

– Kim jesteście i co tu robicie? – spytał spokojnie a w jego głosie brzmiała ciekawość.

– Jestem przyjacielem Karola, chcę prosić go o pomoc w pewnej sprawie. Czy on jest gdzieś w pobliżu?

– Nie wiem ale mogę go wezwać.

– Proszę zrób to, mam na imię Ryszard jestem jego przyjacielem.

– Dobrze – odpowiedział wampir, następnie koncentrując się, zamknął oczy na dziesięć sekund by telepatycznie przekazać wiadomość.

– Ojciec zaraz przybędzie – powiedział.

Mężczyznom z Rudopsicy ciekawość nie dawała spokoju, w końcu jeden zadał pytanie:

– Podobno wampiry, żyją bardzo długo. W jakim ty i twój ojciec jesteście wieku?

Nagi krwiopijca wstał z fotela i powiedział przepraszającym tonem:

– Wybaczcie moją nagość.

Potem skierował się do szafy, z której wyciągnął spodnie i je założył. Następnie przedstawił się:

– Na imię mam Krystian. Zanim zjawi się mój ojciec mogę odpowiedzieć na wasze pytania bo widzę, że jesteście ciekawi i chyba nigdy nie rozmawialiście z wampirem. Zgaduję, że nawet nie wiedzieliście, że one istnieją.

Mężczyźni prócz starca twierdząco pokiwali głowami. Krystian mówił więc dalej:

– Gdybym nie pamiętał daty swojego urodzenia, dawno straciłbym rachubę ile lat przeżyłem. Liczę sobie trzysta czternaście lat, natomiast mój ojciec ponad trzy tysiące, dokładnie ile, tego nie wiem.

To wywołało niezwykłe zaciekawienie przybyszów, patrzyli się na wampira w zdumieniu, a on rozłożył ręce i uśmiechając się powiedział:

– Śmiało pytajcie. Myślę, że mamy jeszcze chwilę. To dla was niepowtarzalna okazja.

– Ja mam pytanie – odezwał się najmłodszy, ale też najbystrzejszy z gości podnosząc rękę – czy to prawda, że by żyć musicie pić krew ludzi?

Na to gospodarz podziemnego domu szeroko się uśmiechnął pokazując kły, które zaczęły się wysuwać aż osiągnęły wielkość kilkunastu centymetrów i odpowiedział:

– Tak to prawda, ale nie dotyczy to mnie, mojego ojca, moich braci a także moich sióstr. Ojciec jest potężnym alchemikiem i uzdrowicielem. Pewnie najpotężniejszym jaki kiedykolwiek chodził po Ziemi. Zwiedził niemal każdy zakątek świata, zapoznał się z każdą kulturą. Od bardzo dawna pracował nad substancją, która by go uniezależniła od potrzeby picia krwi. Udało mu się to jakieś sześćset lat temu. Od tamtej pory potrafi wytwarzać miksturę z pewnych egzotycznych mięsożernych roślin, która działa na nas jak ludzka krew. Ma ich duży zapas, ale co jakiś czas musi wybierać się w daleką podróż by je pozyskać.

Nagle w pomieszczeniu wszyscy ujrzeli ciemną smugę i obok Krystiana stanął mężczyzna. Uśmiechnął się i położył dłoń na jego ramieniu. Ubrany był w rozpięty, skórzany, czerwony płaszcz, pod którym miał białą koszulę i czarne spodnie.

– Bardzo dziękuję Krystianie – zwrócił się do syna, następnie podszedł do brodatego starca i serdecznie go uściskał. – Witaj mój najlepszy ludzki przyjacielu! Co cię do mnie sprowadza?

– Niech oni ci powiedzą – odparł starzec wskazując dłonią na swoich kompanów.

I wtedy czwórka mieszkańców Rudopsicy zaczęła opowiadać wszystkie straszne zdarzenia których doświadczyli od przyjechania cyrku. Wampir uważnie słuchał, a gdy skończyli na jego obliczu gościło rozmarzenie. Powiedział przymykając oczy:

– Pamiętam czasy, gdy byłem młodym wampirem, miałem chyba zaledwie dwieście lat. Brałem wtedy udział w wojnie z wilkołakami. Nie zapomnę tych krwawych starć trwających przez pół wieku, potem oni się wycofali… – zamyślił się na chwilę i pokiwał głową – Tak to nasi odwieczni wrogowie. Z przyjemnością zabiję tego lykana bo tak ich nazywamy.

Przerwał na chwilę by jeszcze dodać:

– Zapewne wiecie, że słońce jest dla mnie zabójcze. Musimy więc poczekać do zmierzchu. Potem wrócimy do waszego miasta i zakończę tą przykrą sprawę.

 

&&&

 

Gdy tylko zaszło słońce i zrobiło się ciemno, sześcioosobowa grupa wyruszyła z powrotem do Rudopsicy. Wszyscy, z wyjątkiem wampira, tak jak poprzednio jechali konno. On zaś gdyby tylko chciał mógłby poruszać się znacznie szybciej, prawie w ogóle się przy tym nie męcząc, tak więc nie przeszkadzało mu to. Wziął ze sobą dwa wielkie dwuręczne miecze przeznaczone właśnie do walki z lykanami. Ta stara broń wykonana z twardej hartowanej stali z domieszką srebra w odpowiednich rękach była zabójczo skuteczna. Rosły mężczyzna miałby kłopot z walką choćby jednym, tak ciężka była ta oręż.

W mieście przywitali ich obawiający się w każdym momencie ataku wilkołaka, zalęknieni ludzie.

– Wszystko będzie dobrze – zaczął uspokajać ich Karol pokazując swoją broń, a wieść, że do Rudopsicy przybył potężny wampir by zabić potwora błyskawicznie się rozniosła – Schowajcie się do domów i połóżcie spać, gdy się jutro obudzicie problemu już nie będzie.

Mieszkańcy usłuchali i pozamykali się w swoich chatach o zaśnięciu oczywiście nie było mowy, napięcie okazało się zbyt wysokie. Wampir natomiast zrzucił z siebie ubranie i dzierżąc w dłoniach miecze czekał w miejscu, gdzie dwukrotnie pojawił się pół wilk, pół człowiek.

 

&&&

 

Wilkołak ponownie poczuł jak rozpiera go olbrzymia siła i energia. „Wygląda na to, że koniunkcja gwiazd jeszcze nie zakończyła się.” – pomyślał.

Zastanawiał się co przedsięwzięli mieszkańcy miasta. Mieli czas by wezwać jakąś pomoc. Kto by to nie był, teraz nie miał szans na przeżycie konfrontacji z nim. Miał nawet ochotę na jakąś walkę z silniejszym przeciwnikiem niż chłop z widłami.

Gdy nastała północ wybiegł z lasu nie zdając sobie nawet sprawy, że porusza się dużo szybciej niż normalnie. Pragnął mordu, taka bowiem była jego natura.

 

&&&

 

Wampir Karol z daleka ujrzał szybko zbliżającą się pokrytą futrem trzymetrową bestię. Nadszedł najwyższy czas, by przybrać swoją prawdziwą postać. Jego kości zaczęły się wydłużać, z palców wyłoniły się nie tak długie jak u wilkołaka, ale ostrzejsze i twardsze pazury. Ręce i nogi pokryły się potężnymi mięśniami. Skóra na całym ciele stwardniała i zmieniła kolor na szary. Głowa krwiopijcy wydłużyła się i wyglądała teraz jak gigantyczne jajo. Oczy również się zmieniły, były teraz idealnie okrągłe i nie posiadały powiek. W ustach pojawiły się niezwykle długie i bardzo ostre kły.

Obaj przeciwnicy byli teraz podobnego wzrostu. Wampir wyczuł, że coś jest nie tak, bo gdy bestia go zauważyła, zatrzymała się tylko na trzy sekundy i potem z głośnym rykiem rzuciła w jego stronę. To zachowanie wydawało się naturalne jednak do końca takim nie było, wilkołak był zbyt pobudzony, trzema susami pokonał odległość dziesięciu metrów i rozpoczęła się walka.

Lykan, zamachnął się wielką łapą, wampir uchylił głowę. W ruch poszła druga łapa tym razem z góry na dół. Przeciwnik odskoczył w bok. Przez kilka chwil walka wyglądała podobnie, wilkołak atakował to lewą, to prawą łapą czyniąc to niezwykle szybko, a wampir robił uniki. Krwiopijca jednak posiadając potężny umysł, kalkulował w błyskawicznym tempie. Nagle skoczył kilka metrów w górę. Zrobił to tak szybko, że zniknął zdezorientowanemu wilkołakowi sprzed oczu. W powietrzu mocniej chwytając miecze zamachnął się by bez zwłoki go uśmiercić.

Wilkołak natomiast obawiając się ataku daleko odskoczył. Wampir więc zamiast na nim wylądował na ziemi. I wtedy przypomniał sobie o koniunkcji, która zdarzała się raz na kilkadziesiąt lat. Ta wiedza była oczywiście ukrywana przez lykany. Nagle stanął mu przed oczami obraz sprzed może tysiąca lat, kiedy to miał okazję uczestniczyć w torturach jednego z przywódców lykanów. Nie mogąc wytrzymać okrutnych tortur zdradził on sekret. Otóż podczas tej koniunkcji wilkołaki zdobywały moc swojej niezwykle potężnej pramatki.

Ta krótka chwila zrozumienia i wspomnień wystarczyła jednak by żądna mordu bestia skoczyła na wampira i powaliła go. Już miała zgryźć jajowatą czaszkę, gdy nagle głośno zawyła z bólu. To przyjaciel wampira Karola starzec z wielką brodą, który ukrywał się za najbliższym z domów i czekał na okazję, by pomóc, podbiegł i wbił nóż w wielkie genitalia wilkołaka.

Chwilę później wielka łapa trzepnęła niezwykle odważnego starca w głowę, trzasnął kręgosłup i upadł on na ziemię bez życia.

Wampir miał na tyle dużo czasu, by wstać i dzierżąc w obu rękach olbrzymie miecze zamachnąć się i odciąć przeciwnikowi ręce. To był koniec walki.

Bezręki potwór z którego ramion tryskała krew upadł na kolana i spuścił łeb, godząc się z porażką. Następne cięcie skróciło go o głowę.

 

&&&

 

– Jak mamy ci się odwdzięczyć? – spytał chwilę później burmistrz wiekowego wampira. – co możemy dla ciebie zrobić?

– Jest jedna taka rzecz – odparł Karol – chciałbym by zgromadzili się tu wszyscy którzy po mnie przyjechali. To były cztery osoby pomijając mojego przyjaciela, który okazał się prawdziwym bohaterem lecz teraz nie żyje.

– To żaden problem.

Wezwano mężczyzn, wampir ich zlustrował i kiwnął głową zadowolony. Potem zamknął oczy mocno się koncentrując. Oni natomiast wraz z burmistrzem zatoczyli się tracąc na moment równowagę. Potem zniknął bez pożegnania w otwartych drzwiach.

Miejsce gdzie był jego dom ponownie stało się tajemnicą.

Koniec

Komentarze

Cześć,

Problem jest taki, że… pomysł jest :) Ja bym strasznie chciała poczytać o napierdzielance wampira z wilkołakiem. Ale Twoje opowiadanie męczy masa dolegliwości. Część wylistowałam Ci poniżej, interpunkcja i zapisywanie dialogów na pewno do poprawy, ale największe dwa problemy, to relacyjny styl narracji – beznamiętny, skrótowy i bez uczuć, a drugi to całkowity brak nastroju. To nie jest horror, tylko fantasty, choć właściwie nie wiem, czy ubran fantasy, czy klasyczne fantasy, bo po za tym, że wszyscy posługują się końmi i wozami do podróży, to skąpe opisy, które by różnicowały świat przedstawiony od naszego, współczesnego, nic mi nie mówią.

Pierwszy, nazwijmy to akt, gdzie wilkołak lata i morduje, to po prostu niewciągająca nuda, przykro mi to pisać, ale jak wilkołak oderwał jednemu z atakujących ręce, to śmiechłam. Jak przyjeżdża dziadek i następuje wyprawa w góry, jest trochę lepiej, bo w końcu ktoś się wypowiada, jest jakieś przedstawienie bohaterów…

A właśnie, bohater. Ja tu nie miałam komu kibicować. Mieszkańcy byli jedną, szarą masą, gwałcącemu wilkołakowi kibicować nie będę… Nie ma komu.

No i końcówka, walka jeden na jeden. Tak jak początek jeszcze w miarę, tak nagłe zakończenie pozostawiło niesmak. Fajny motyw z usuwaniem wspomnień o lokalizacji jaskini.

Praca ta była wielką fuchą.

Ale w jakim znaczeniu? Fucha wg PWN to praca wykonywana nielegalnie. Współcześnie używa się też tego słowa w celu poinformowania, że wykonuje się na boku (poza głównym źródłem utrzymania) jakąś dodatkową pracę, np. grafik oprócz pracy w korpo przyjmuje fuchy od innych firm. Po przeczytaniu akapitu do końca fucha mi tutaj nie pasuje. Może prędzej: “Praca ta była wielką okazją”? 

Mieli za zadanie rozwieszać w miastach, do których zmierzał cyrk(+,) plakaty i rozgłaszać o wydarzeniu.

Jakoś tak nie bardzo podoba mi się szyk tego zdania. Może pomyśl nad jakąś zmianą? Tak czy siak, po “cyrk” przecinek.

a nie można powiedzieć(+,) by pracowali ciężko.

Przecinek przed “by”.

Chłopak siedzący z przodu(-,) ujrzał wreszcie w porannej mgle zarysy miasta Rudopsicy.

Bez przecinka, bo imiesłów dookreśla podmiot. Wywaliłabym “wreszcie” i raczej postawiłabym na wizualizację wyłaniającego się spomiędzy pasm porannej mgły miasta.

Przywiązali konia do jednego ze słupów do tego przeznaczonych

Nie miało być “słupków”?

dwunastu specjalnie skonstruowanych bardzo dużych wozów

Jak “bardzo dużych”? Może po prostu zgrabniej ująć to jako “olbrzymich”, “monstrualnych” itp.?

Pewien malec obudził się i(+,)  mimo że wszyscy w domu spali, prędko ubrał spodnie i pobiegł(+,)  by sprawdzić(+,)  czy cyrk już jest.

Trzy brakujące przecinki. Nie “ubrał”, a “założył”, “przywdział”.

Dzieci przypatrywały się(+,) jak kilkunastu ludzi wbija

wozy są przykryte czerwoną firaną, żeby coś zobaczyć musieliby pod nią wejść

Firanki nie są w pełni kryjące. Coś tam, a często i całkiem dużo przez nie widać.

kiedy usłyszeli(+,) jak z tyłu ktoś krzyknął oburzony

– Wynocha stąd(+,) ciekawskie bachory – powiedział lekko zirytowany(-,) cienkim piskliwym głosem.

mogący zmieścić do około stu osób

“do” zbędne.

pojawiły się zabawnie ubrane klauny poruszające się na pojedynczym kole od roweru

Wszystkie klauny na jednym kole?

Z interpunkcją się poddałam.

W następnym pokazie wzięła udział wytresowana małpa. Chodziła na rękach, tańczyła i robiła wiele innych rozmaitych rzeczy. Wyglądało to bardzo śmiesznie i publiczność często wybuchała gromkim śmiechem.

Potem smukły mężczyzna przechodził po linie. Gdy wszyscy myśleli, że to koniec jego występu, on zaczął robić różne akrobacje nadal nie tracąc równowagi.

Może i publiczność dobrze się bawiła, ale ja nie, czytając ten fragment. Brak w nim emocji, akcji, życia. Albo skróć do minimum występy innych atrakcji, albo pozwól czytelnikowi je odczuć.

otoczenie rzeszy ludzi nie wywarło na niego żadnego wpływu

Brakuje: “przez”. On ich nie otaczał. Raczej: “wrażenia”.

Mężczyzna o imieniu Mikołaj będący żonglerem

Czy jego imię i dokładna rola w cyrku mają znaczenie, skoro więcej się nie pojawi w opowiadaniu?

Mieli poodrywane kończyny i byli dosłownie rozerwani. Nawet nie można było powiedzieć do kogo należą wywalone na wierzch wnętrzności.

Kiepsko brzmią te dwa zdania, niezgrabnie. Jeśli miałbyś wprowadzać minimalistyczne zmiany, to zamiast “dosłownie” ja bym dodała “na strzępy” po “porozrywani”. Powtórzenia “byli” – “było”.

– Wczoraj była pełnia(-.) – ktoś zauważył – podobno wtedy te bestie są silniejsze.

– Wiele razy była pełnia a nic takiego się nie zdarzyło(-.) – zirytował się właściciel cyrku.

“podobno” → “Podobno”, bo wygląda to na dwa odrębne zdania.

Nie był mściwy z natury, dlatego nie planował zemsty. Naturą jego jednak było zabijanie. Cieszył się na myśl, że długie, ostre pazury znowu będą rozrywać, a kły zatapiać się w ciepłych ciałach.

Mógł se nie być mściwy, ale zadowolić się zabiciem tylko dwójki pracowników cyrku, kiedy reszta smacznie spała? Nie klei mi się to…

kobieta – wilkołak o białej jak śnieg sierści z sześcioma rękami i czterema nogami.

Jak wilkołak, to łapy.

biedaczkę, która na dodatek przeżyła atak. Dopiero kilka godzin później wykrwawiła się.

Taki miłosierny, że nie dobił?

Ludzi targały różne emocje; żal, strach, bezradność, nienawiść i ogromna złość na cyrkową ekipę

“Ludźmi”. Ni ciut, ciut nie czuję żadnej z tych emocji, czytając to.

do Grodzienia, najbliższego warownego miasta z prośbą o pomoc. (…) Grodzienia znajdowała się

To miasto, to jak się w końcu nazywało? Odmiana szwankuje.

Kilkudziesięciu mężczyzn rzuciło się na nią z wielką rządzą zemsty

“żądzą”.

Hej!

 

Jestem mega wdzięczny!!! Dużo czasu musiałaś poświęcić na przeczytanie i tyle poprawek. Też się uśmiałem. Ale to nie jest stracony czas bo wystarczy spojrzeć na moje pierwsze teksy… Właściwie to trochę się psychiczne teraz gorzej czuję idę już do łóżka. Jest dobrze. Przecież gorzej jakby było odwrotnie pomysł byłby do duszy a wykonanie świetne… Cóż możliwe (choć wolałbym by tak nie było), że mam jakąś taką wadę która skreśla mnie całkowicie :) I nic się z tym nie da zrobić. Wierzę jednak, że to kwestia nauki.

 

Pozdrawiam serdecznie!!!

Jestem niepełnosprawny...

Cóż, Dawidzie, przygotowałam się, że przeczytam zapowiedziany horror i doznałam sporego zawodu. Opisanie kilku scen z pourywanymi kończynami, rozszarpanymi ciałami i wywleczonymi wnętrznościami to jeszcze nie horror.

Tak jak w scenach w cyrku, na co zwróciła uwagę Mwwronska, kompletnie brakło atmosfery cyrkowej zabawy, tak nie dostrzegłam szczególnego strachu mieszkańców miasta, a w czasie przygotowań do ostatecznej walki i w jej trakcie nie odczułam ani nastroju grozy, ani niesamowitości – ot, odbył się pojedynek, jeden z jego uczestników zabił drugiego, po czym zniknął. Koniec i kropka, skończyła się szopka.

Wykonanie, co stwierdzam z prawdziwą przykrością, pozostawia bardzo wiele do życzenia.

 

Mieli za za­da­nie roz­wie­szać w mia­stach, do któ­rych zmie­rzał cyrk pla­ka­ty i roz­gła­szać o wy­da­rze­niu. → A może: Mieli rozwiesić plakaty w mia­stach, do któ­rych zmie­rzał cyrk.

 

Do ich obo­wiąz­ków na­le­ża­ło też kar­mie­nie wy­stę­pu­ją­cych w przed­sta­wie­niach zwie­rząt. → Jak mogli karmić zwierzęta, skoro sami byli w podróży?

 

ka­ra­wa­na skła­da­ją­ca się z dwu­na­stu spe­cjal­nie skon­stru­owa­nych bar­dzo du­żych wozów… → Karawana nie jest błędem, ale bardziej kojarzy mi się z kupcami wiozącymi towary.

Proponuję: …kawalkada skła­da­ją­ca się z dwu­na­stu wozów cyrkowych

 

wozów, które cią­gły ko­lo­ro­wo przy­ozdo­bio­ne konie… → …wozów, które cią­gnęły ko­lo­ro­wo przy­ozdo­bio­ne konie

 

pręd­ko ubrał spodnie i po­biegł… → Dawidzie, jeśli dobrze pamiętam, już zwracała Ci uwagę, że ani spodni, ani innej odzieży, nie ubiera się! Obawiam się, że następnym razem nie obędzie się bez klęczenia na grochu!

 

kil­ku­na­stu ludzi wbija w zie­mię dłu­gie na pół metra śle­dzie, a potem na­cią­ga żół­to­czer­wo­ne płót­no. → Płótno namiotu rozpina się na masztach, nie na śledziach. Śledzie służą do zaczepienia lin naciągających rozstawiony namiot.

 

Bu­dow­la z me­ta­lo­wych drąż­ków i gru­be­go płót­na… → Namiot nie jest budowlą.

Proponuję: Konstrukcja z me­ta­lo­wych drąż­ków i gru­be­go płót­na

 

uj­rze­li, że wozy są przy­kry­te czer­wo­ną fi­ra­ną… → Wozów nie przykrywa się firanami. Firanki, firany wiesza się w oknach.

Proponuję: …uj­rze­li, że wozy są przy­kry­te czerwonym płótnem/ czerwonymi płachtami

 

po­wie­dział lekko zi­ry­to­wa­ny, cien­kim pi­skli­wym gło­sem. → Masło maślane – głos piskliwy jest cienki z definicji.

 

Wiel­ki żółto czer­wo­ny o kształ­cie koła→ Wiel­ki, żółto-czer­wo­ny, o kształ­cie koła

 

klau­ny po­ru­sza­ją­ce się na po­je­dyn­czym kole od ro­we­ru… → …klau­ny, jeżdżące na jednokołowych rowerach

 

Przed wami WIL­KO­ŁAK! → Czy dyrektor umiał mówić wielkimi literami?

 

Jeden z klau­nów dźgnął go dłu­gim kijem co mu­sia­ło zi­ry­to­wać be­stię. Sko­czył w stro­nę klau­na jedną ręką chwy­ta­jąc sta­lo­wy pręt a drugą pró­bo­wał go do­się­gnąć. → Piszesz o bestii, a ta jest rodzaju żeńskiego, więc: Sko­czyła w stro­nę klau­na jedną ręką chwy­ta­jąc sta­lo­wy pręt a drugą pró­bo­wała go do­się­gnąć.

 

zma­sa­kro­wa­ne zwło­ki dwoj­ga jego ko­le­gów, któ­rzy peł­ni­li w nocy wartę. → …zma­sa­kro­wa­ne zwło­ki dwóch jego ko­le­gów, któ­rzy peł­ni­li w nocy wartę.

Byłoby dwojga, gdyby wartę pełnili mężczyzna i kobieta.

 

Mieli po­odry­wa­ne koń­czy­ny i byli do­słow­nie ro­ze­rwa­ni. → Nie brzmi to najlepiej.

 

uciekł ze swo­jej, wy­da­wa­ło­by się moc­nej klat­ki. → Zbędny zaimek.

 

– Wczo­raj była peł­nia. – ktoś za­uwa­żył – po­dob­no wtedy te be­stie są sil­niej­sze. → – Wczo­raj była peł­nia – zauważył ktoś – po­dob­no wtedy te be­stie są sil­niej­sze. Albo: – Wczo­raj była peł­nia. – Ktoś za­uwa­żył.Po­dob­no wtedy te be­stie są sil­niej­sze.

Sugeruję powtórkę z zapisywania dialogów.

 

duży ob­szar spłasz­czo­nej trawy. → Raczej: …duży ob­szar zgniecionej trawy.

 

Chwy­cił że­la­zne pręty swo­jej klat­ki i roz­warł je… → Zbędny zaimek.

 

rzu­ci­ło się na nią z wiel­ką rzą­dzą ze­msty. → …rzu­ci­ło się na nią z wiel­ką żą­dzą ze­msty.

Sprawdź różnicę między rządzążądzą.

 

jed­nak osza­co­wał wynik tej bitwy. We­dług tego sza­cun­ku nie… → Powtórzenie.

 

Krew­ni tych co zgi­nę­li wzię­li się za sprzą­ta­nie resz­tek ciał… → Krew­ni tych, którzy zgi­nę­li, zabrali się do sprzątania resz­tek ciał…

 

na całym kon­ty­nen­cie a może i na całej Ziemi. → …na całym kon­ty­nen­cie, a może i na całej ziemi.

 

 Jak to wszyst­ko praw­da… → Jeśli to wszyst­ko praw­da

 

– Dziad­ku czy na pewno wiesz gdzie trze­ba iść? → – Dziad­ku czy na pewno wiesz, którędy trze­ba iść?

 

Ale to jeden z przez niego prze­mie­nio­nych. → Ale to jeden z przemienionych przez niego.

 

pa­trzy­li się na wam­pi­ra w zdu­mie­niu… → …pa­trzy­li na wam­pi­ra zdu­mie­ni

 

jaki kie­dy­kol­wiek cho­dził po Ziemi. → …jaki kie­dy­kol­wiek cho­dził po ziemi.

 

i za­koń­czę przy­krą spra­wę. → …i za­koń­czę przy­krą spra­wę.

 

tak cięż­ka była ta oręż.Oręż jest rodzaju męskiego, więc: …tak cięż­ki był ten oręż.

 

za­czął uspo­ka­jać ich Karol po­ka­zu­jąc swoją broń… → …Karol za­czął ich uspo­ka­jać, po­ka­zu­jąc broń

 

Miesz­kań­cy usłu­cha­li i po­za­my­ka­li się w swo­ich cha­tach… → Rzecz dzieje się w mieście, a w chatach mieszka się na wsi.

 

„Wy­glą­da na to, że ko­niunk­cja gwiazd jesz­cze nie za­koń­czy­ła się.” „Wy­glą­da na to, że ko­niunk­cja gwiazd jesz­cze nie za­koń­czy­ła się”.

Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu.

 

wy­glą­da­ła teraz jak gi­gan­tycz­ne jajo. Oczy rów­nież się zmie­ni­ły, były teraz ide­al­nie… → Powtórzenie.

 

spy­tał chwi­lę póź­niej bur­mistrz wie­ko­we­go wam­pi­ra. → Czy dobrze rozumiem, że wiekowy wampir miał burmistrza?

A może miało być: …chwilę później burmistrz spy­tał wie­ko­we­go wam­pi­ra.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Witaj regulatorzy

 

Jest mi przykro. Ale nie, że tekst się nie podobał, bo tata też mi powiedział, żebym takich już nie pisał. Tylko to klęczenie na grochu, ni wiem co przez to rozumiesz. Przypomniało mi się jak w szkole pani robiła ze mnie pośmiewisko bo robiłem rekordową liczbę błędów ortograficznych.

Przez jakiś czas nie będzie opowiadań, bo mam inne zajęcie. Piszę poważnie. Myślę dwa tygodnie co najmniej.

Szkoda, ubodło mnie to, bo przecież takie sceny ludzie piszą. Są i książki i filmy o wampirach. Ja tą tematykę uwielbiam.

Umówmy się, że nie będziesz już czytać i oceniać moich tekstów.

Jestem niepełnosprawny...

Dawidzie, przepraszam.

Nie miałam pojęcia, że moja żartobliwa „groźba”, którą straszę niemal wszystkich użytkowników, którzy ubierają spodnie, czapki, buty i inne części garderoby, tak bardzo Cię dotknie.

Zauważ, Dawidzie, że wzmianka o klęczeniu dotyczy konkretnego zdania z opowiadania: „Pewien malec obudził się i mimo że wszyscy w domu spali, prędko ubrał spodnie i pobiegł by sprawdzić czy cyrk już jest”.

Nie zliczę już, ilu to autorom, których bohaterowie w opowiadaniach ubierali odzież, pisałam że grozi za to sroga kara – osławione już trzy godziny klęczenia na grochu, dlatego jestem szczerze zdumiona, że tak źle odebrałeś moją wypowiedź.

Pamiętaj, że nie znam Twojej przeszłości, nie wiem, jak wyglądał Twój pobyt w szkole i jak byłeś traktowany przez nauczycieli, ale też rozumiem, że to niefortunne zdanie mogło Ci przypomnieć przykre doświadczenia z tamtych lat.

Raz jeszcze przepraszam, Dawidzie, i mam nadzieję, że mi wybaczysz.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Okej, spadł mi kamień z serca :) Naprawdę. Ja w podstawówce miałem problem z “konfliktem ról” to fachowe określenie. Spotkałaś się z tym?

Jestem niepełnosprawny...

Nie, Dawidzie, nie spotkałam się.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

OK, jest pomysł, jest fabuła. Faktycznie, są również błędy, o których wspomniały przedpiśczynie.

Chyba nie przemyślałeś porządnie świata – z jednej strony jest cyrk (raczej nowożytna rozrywka), z drugiej ludzie jeżdżą konno i nie mają nawet telegrafu ani gołębi pocztowych, wszędzie muszą dotrzeć osobiście z wiadomością, z trzeciej nie mają żadnej broni. Ruszają na wilkołaka z widłami i nożami. Możliwe, że nie mają broni palnej, ale co z kuszami, łukami, oszczepami chociażby?

Pytałeś, jak pisać mniej relacyjnie. Wydaje mi się, że dobrze jest podać jakieś szczegóły, które każdy pominąłby w streszczeniu. Przydaje się również odwoływać do różnych zmysłów.

Napisałeś o rzezi: “Krew zdążyła już wsiąknąć, jednak flaki, urwane kończyny i resztki ciał, leżały bardzo dobrze widoczne”. A dodaj do tego bzyczenie much, smród i jak ktoś, podchodząc do miejsca walki, nadepnął na palec albo potknął się o urwaną rękę, aż obrączka zadźwięczała na bruku. Od razu czytelnik wyobrazi sobie to wszystko i poczuje się bliżej zdarzeń. Dialogi też stanowią taki szczegół.

Oczywiście, żeby obładowana szczegółami opowieść nie zrobiła się zbyt długa i nudna, trzeba rozsądnie dobierać sceny, mniej ciekawe rzeczy opisać skrótem, niektóre może całkiem wyciąć. Ale to już lata treningów.

prędko ubrał spodnie

Ubrań się nie ubiera. Dlaczego jeszcze nie poprawiłeś wskazanych błędów?

Grodzienia znajdowała się o trzy dni drogi,

Strasznie rzadko zaludniony ten świat. Nie wiem, ile kilometrów można przejechać dziennie na zwykłym koniu, ale kilkadziesiąt na pewno.

Kilkudziesięciu mężczyzn rzuciło się na nią z wielką rządzą zemsty.

Ojj. “Rządzą” pochodzi od rządu i rządzenia. Chodziło Ci o “żądzą” – od żądzy, pożądania itp.

tak ciężka była ta oręż.

Ten oręż.

Babska logika rządzi!

Dzięki Finkla !!!

 

Bardzo mi pomogłaś.

 

POZDRAWIAM

Jestem niepełnosprawny...

Finka dałbym ci buziaka za tą radę!!! :))))))))))))

Jestem niepełnosprawny...

Interesujący pomysł :) Horror to może nie jest, drastyczne opisy rzezi nie są horrorkowate. Tu by się przydał klimacik zamiast dosłowności. Tak jak pisała Finkla, smród, bzyczące muchy, walące serca mieszkańców, wrzaski, paniczna ucieczka, płacz – tego brakuje.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Irka_Luz

 

dzięki!!!

 

Ja chciałem napisać klimatycznie ale jakoś mi to umknęło, i zanim się obejrzałem było za późno, bo musiałbym przerabiać całe opowiadanie :)

 

Pozdrawiam!!!

Jestem niepełnosprawny...

Nowa Fantastyka