- Opowiadanie: Sonata - Zew czerwonych motyli

Zew czerwonych motyli

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Zew czerwonych motyli

Gdy tego dnia Beryl spusz­czał wodę, nie po­dej­rze­wał, że wła­śnie po­ru­sza siły, o ist­nie­niu któ­rych nie miał po­ję­cia. Jedno ru­ty­no­we na­ci­śnię­cie spłucz­ki może wszak obu­dzić śpią­cą od wie­ków moc. Beryl nawet sobie nie wy­obra­żał, że gdzieś tam, w ka­na­li­za­cji, czai się groza czar­niej­sza od naj­ciem­niej­szych głę­bin roz­pa­czy. 

I nie cho­dzi­ło by­naj­mniej o za­tka­ną to­a­le­tę. Ją prze­pchał już na­stęp­ne­go dnia. Cho­dzi­ło o coś o wiele po­waż­niej­sze­go. Bo­wiem gdzieś w ka­na­łach pod mia­stem, w opa­rach mroku i ślu­zie gro­ma­dzą­cych się od lat nie­czy­sto­ści, gdzie szczu­ry ci­chut­ko prze­my­ka­ją po reszt­kach wspo­mnień – zda­rzy­ła się pewna nie­by­wa­łość. 

Pew­ne­go dnia brud – coś, co po­win­no znik­nąć, nie­chcia­ne przez ni­ko­go – zle­pił się w małą, bez­kształt­ną grud­kę. Grud­ka po­pły­nę­ła bez­wład­nie cuch­ną­cą rzeką, by wpaść do wiel­kie­go zbior­ni­ka ze ście­ka­mi. Tam opa­dła na samo dno i trwa­ła w bez­ru­chu.

I trwa­ła­by tak do dziś, gdyby nie to, że wstą­pi­ło w nią życie. 

 

*** 

 

Sen był zdu­mie­wa­ją­co wy­ra­zi­sty. Wszyst­ko się trzę­sło, ze ścian od­pa­dał tynk, pod­ło­ga skrzy­pia­ła, a w szyby wciąż coś ude­rza­ło. Sara scho­wa­ła się pod łóż­kiem. 

Kiedy hałas nieco ustał, wy­chy­nę­ła nie­śmia­ło z kry­jów­ki, by spoj­rzeć w okno, lecz chma­ra owa­dów znów za­ata­ko­wa­ła, tym razem ze zdwo­jo­ną siłą. Sara wczoł­ga­ła się z po­wro­tem pod mebel. Boże, kiedy to się skoń­czy? – my­śla­ła. 

W końcu wszyst­ko uci­chło. Jesz­cze dłu­gie chwi­le le­ża­ła spa­ra­li­żo­wa­na, bojąc się po­ru­szyć nawet pal­cem. Gdy udało jej się wresz­cie wy­rwać z tego bez­ru­chu, po­wo­li wsta­ła i po­de­szła do okna. 

Rój od­la­ty­wał. Burza mi­nę­ła, przy­szedł czas na ulgę. Przy­mknę­ła oczy, od­dy­cha­jąc głę­bo­ko i po­now­nie spoj­rza­ła na od­da­la­ją­ce się po­wo­li za­gro­że­nie. Od­da­la­ją­ce? Nie, zaraz… One się nie od­da­la­ły. One się zbli­ża­ły. 

Nogi jej zmię­kły, znów lę­ka­ła się wy­ko­nać naj­mniej­szy ruch. Chma­ra czer­wo­nych mo­ty­li była już bli­sko. Gdy owady pod­le­cia­ły tuż pod dom, od­fru­nę­ły we wszyst­kie stro­ny, uka­zu­jąc jakąś smut­ną ko­bie­tę. Sara nie mogła ode­rwać od niej wzro­ku. 

Sen roz­pły­nął się jak mgła. Roz­kle­iła po­wie­ki. Jesz­cze z reszt­ka­mi nie­wy­raź­nych wizji na oczach po­bie­gła przez dom, tym razem zna­jo­my, by sze­ro­ko otwo­rzyć drzwi wej­ścio­we i spoj­rzeć na to, co tak bli­skie jej sercu. 

Ośle­pia­ją­cy blask za­ja­śniał z kra­iny, w któ­rej zima nigdy nie usta­wa­ła. Sara ro­bi­ła to co rano. Zaraz po prze­bu­dze­niu bie­gła na ze­wnątrz, by prze­ko­nać się, że nadal tu jest. W miej­scu, które kocha. 

Lu­bi­ła zimę. Lu­bi­ła pa­trzeć, jak śnieg iskrzy się w słoń­cu i jak bły­ska zmro­żo­na tafla je­zio­ra. I jak drze­wa otu­lo­ne białą koł­drą trwa­ją ni­czym mil­czą­cy straż­ni­cy ja­kie­goś nie­sa­mo­wi­te­go se­kre­tu. 

Dziś jed­nak w zi­mo­wym pej­za­żu coś było nie tak. Cze­goś bra­ko­wa­ło, a Sara nie wie­dzia­ła, czego. Ale zaraz przy­po­mnia­ła jej się jedna z sen­nych wizji, ucie­ka­ją­ca szyb­ko z myśli, tak ulot­na, że ledwo udało się ją zła­pać. 

Czer­wo­ne mo­ty­le. Jak ład­nie by wy­glą­da­ły, la­ta­jąc nad za­spa­mi! Ich ogni­sty kolor cud­nie kon­tra­sto­wał­by z nie­ska­zi­tel­ną bielą śnie­gu. Tylko… 

To nie­moż­li­we. 

Prze­cież mo­ty­le są tam, gdzie kwia­ty. A w zi­mo­wej kra­inie, tak pięk­nej w swym lo­do­wa­tym chło­dzie, mogło być wiele ład­nych rze­czy, lecz kwia­ty do nich nie na­le­ża­ły.

Sara wes­tchnę­ła, czu­jąc, jak roz­cza­ro­wa­nie wy­peł­nia jej serce. Wró­ci­ła do domu, za­my­ka­jąc drzwi i opar­ła się o nie, by osu­nąć w ot­chłań ja­ski­ni za­bi­tych ma­rzeń. 

Zaraz jed­nak po­de­rwa­ła się z de­ter­mi­na­cją. 

– Nie – po­wie­dzia­ła. 

Nigdy wię­cej nie mor­duj swo­ich ma­rzeń – prze­cież wła­śnie to nie­daw­no sobie obie­ca­ła. 

Spoj­rza­ła w górę, na drew­nia­ny sufit, gdzie mie­ści­ła się klapa, z któ­rej zwi­sa­ło kilka pa­ję­czyn. Bała się stry­chu – w czwart­ko­we wie­czo­ry do­bie­ga­ły stam­tąd dziw­ne ha­ła­sy. Ale dziś była nie­dzie­la. Sara z za­cię­tą miną ru­szy­ła po dra­bi­nę.

Strych przy­wi­tał ją za­ku­rzo­nym pół­mro­kiem i za­pa­chem dawno za­po­mnia­nych ma­rzeń. We­szła na skrzy­pią­cą pod­ło­gę i ru­szy­ła, roz­glą­da­jąc się z nie­po­ko­jem.

Pa­ją­ki ucie­ka­ły, gdy prze­su­wa­ła pudła z książ­ka­mi. Do­pie­ro po go­dzi­nie zna­la­zła to, czego szu­ka­ła. Jed­nak Kwia­ta­riusz nie­kom­plet­ny nie po­mógł. Być może dla­te­go, że był nie­kom­plet­ny. Nie zna­la­zła tam nic na temat kwia­tów, które mo­gły­by prze­żyć w zi­mo­wych wa­run­kach. Szu­ka­ła dalej. Wy­szpe­ra­ła po­rad­nik Siej kwia­ty, zbie­raj lód, lecz były tam tylko in­struk­cje, jak wy­rzeź­bić kwia­ty z lodu. A po­zy­cja pod ty­tu­łem Spleć z wło­sów kwiat zi­mo­wy oka­za­ła się je­dy­nie ka­ta­lo­giem naj­mod­niej­szych fry­zur. 

Sara się nie pod­da­wa­ła, choć czuła, jak do jej oczu po­wo­li na­pły­wa­ją łzy. Szu­ka­ła i szu­ka­ła, aż w jej zi­mo­wej kra­inie za­padł zmrok. W końcu wsta­ła i kop­nę­ła ze zło­ścią jedno z pudeł. 

To ma­rze­nie zo­sta­nie jed­nak za­mor­do­wa­ne – po­sta­no­wi­ła. 

Kop­niak roz­darł pudło i wy­su­nę­ły się stare cza­so­pi­sma.

– Cho­le­ra… – mruk­nę­ła Sara. 

O czymś jej przy­po­mnia­ły. Prze­cież kie­dyś, wer­tu­jąc jedno z nich, otwo­rzy­ła Por­tal. Por­tal do świa­ta, w któ­rym wszyst­ko było moż­li­we. Tam mo­gła­by mieć i zimę, i kwia­ty, i mo­ty­le… Oczy­wi­ście jeśli by­ły­by uza­sad­nio­ne fa­bu­lar­nie.

Nie. Nie wróci tam. W końcu z ja­kie­goś po­wo­du opu­ści­ła świat, do któ­re­go pro­wa­dzi Por­tal. 

Od­su­nę­ła stopą ro­ze­rwa­ne pudło i ze­szła na dół. Nie wrócę – po­wta­rza­ła sobie, od­sta­wia­jąc dra­bi­nę. 

Ręce jej za­drża­ły, gdy sobie przy­po­mnia­ła. Prze­cież wła­śnie tam było mnó­stwo kwiat­ków, które po­tra­fi­ły prze­trwać w każ­dych wa­run­kach. Ona sama umia­ła stwo­rzyć cały klomb. Wiele razy two­rzy­ła coś w po­śpie­chu, ogar­nię­ta zmę­cze­niem… i wtedy wy­cho­dzi­ły takie kwiat­ki. 

Nie mu­sia­ła wcale urzą­dzać Wiel­kie­go Po­wro­tu. Mogła po pro­stu wejść na mo­ment, ze­brać parę kwiat­ków i szyb­ko wró­cić do sie­bie… 

Na ustach Sary za­kwitł uśmiech. 

 

*** 

 

Gdyby ktoś w tym miej­scu zaj­rzał do stu­dzien­ki ka­na­li­za­cyj­nej, uj­rzał­by tylko ot­chłań wła­snej pu­stej duszy. 

Potem zo­stał­by ode­pchnię­ty przez pul­su­ją­cy twór wy­peł­za­ją­cy z ka­na­łów. Twór ten, wy­glą­da­ją­cy jak nie­okieł­zna­na mie­szan­ka tego, co nie­czy­ste, sunął po uli­cach ni­czym lepki śli­mak. Za­glą­dał w okna, zwi­sał nad prze­peł­nio­ny­mi au­to­bu­sa­mi, prze­su­wał swoje ciel­sko po mar­twych wi­try­nach skle­po­wych. Za­mru­czał cicho, gdy po­czuł tę szcze­gól­ną, tak eks­cy­tu­ją­cą go woń – i za­cią­gnął się. 

Woń miała różne od­cie­nie – był gęsty i cierp­ki hor­ror; mięk­ki jak miąższ, mą­cą­cy w gło­wie re­alizm ma­gicz­ny i suche, nieco spra­so­wa­ne scien­ce fic­tion (z na­ci­skiem na scien­ce). To wszyst­ko wpły­wa­ło do brzu­cha po­two­ra przez okrą­gły otwór gę­bo­wy, a lu­dzie, z któ­rych wy­są­czy­ły się te za­pa­chy, nagle jakoś fla­cze­li, zo­sta­wa­li obo­jęt­ny­mi po­wło­ka­mi o pu­stych oczach. 

Be­stia tym­cza­sem rosła. Z ko­tłu­ją­ce­go się ciel­ska wy­strze­li­ły macki. Po­peł­zła jesz­cze szyb­ciej, za­cią­ga­jąc się jesz­cze za­chłan­niej. Jej dzie­więć człon­ków prze­su­wa­ło się po nie­zmy­wal­nym bru­dzie ulic. 

Prze­dziw­na dzie­wię­cior­ni­ca gnała dalej, w stro­nę ni­cze­go nie­spo­dzie­wa­ją­cych się ludzi, ludzi z pla­na­mi, ce­la­mi i ma­rze­nia­mi. 

 

*** 

 

Sara na­cią­gnę­ła kap­tur i prze­mknę­ła mię­dzy sa­mo­cho­da­mi po ob­skur­nym par­kin­gu. Świat za Por­ta­lem nie­wie­le się zmie­nił – z każ­dej stro­ny spo­glą­da­ła na nią wciąż ta sama jego wer­sja, tak zna­jo­ma, a jed­no­cze­śnie obca. Obca, bo zu­peł­nie nie po­zna­wa­ła mi­ja­ją­cych ją ludzi. Stwier­dzi­ła jed­nak, że to do­brze. Przy­naj­mniej nie na­pa­to­czy się nikt zna­jo­my i nie zaga… 

– Kie­row­nicz­ko, po­ra­tuj pią­ta­kiem! 

Pod­sko­czy­ła gwał­tow­nie, lecz zaraz ode­tchnę­ła z ulgą. Długa broda, po­pla­mio­ny płaszcz i re­kla­mów­ka z owa­dem – to tylko jakiś żul. 

– Nie dam, bo nie mam – od­par­ła i ru­szy­ła dalej. 

– A żeby cię gumiś strze­lił… 

Sara sta­nę­ła jak wryta, po czym po­wo­li się od­wró­ci­ła. 

– Zaraz… – Uważ­nie przyj­rza­ła się bez­dom­ne­mu. – CM? 

– Sara? Sara Win­ter? – wy­ją­kał, upusz­cza­jąc re­kla­mów­kę. – Ra­bar­bar jasny! 

– Wciąż tu je­steś? – za­py­ta­ła z nie­do­wie­rza­niem Sara. 

– Tak. Ale to już nie te czasy, już nie te. Tu już nie jest tak, jak daw­niej. Ja też już… – Klo­szard wes­tchnął. – Też już nie je­stem taki, jak daw­niej… Teraz tylko te, gumiś, esefy mają bra­nie!!! Ro­bi­ły za dużą kon­ku­ren­cję, nikt już nie ku­po­wał mo­je­go hu­mo­ru, więc mu­sia­łem zwi­nąć kram i zo­sta­łem bez dachu nad głową… Humor na dobre od­szedł do la­mu­sa! 

– Widzę – mruk­nę­ła Sara, mie­rząc bez­dom­ne­go wzro­kiem. 

– Mówię ci – CM na­chy­lił się do niej – tu się dzie­je coś nie­do­bre­go. Po­dob­no Beryl… oko­cił się… co­kol­wiek to zna­czy. A Ar­nu­bis, jego prawa ręka… zdzi­czał. Z kolei Świ­ryb, jego lewa noga… 

– …zry­biał? – pod­po­wie­dzia­ła Sara. 

– Nie, nie. Świ­ryb jest nadal taki sam, jak za­wsze. Czyli, krót­ko mó­wiąc, je­ste­śmy w czar­nej…

– Zaraz! – wy­krzyk­nę­ła Sara. – To kto w takim razie spra­wu­je wła­dzę? 

– No wła­śnie nikt. I to jesz­cze nie ko­niec. Bo do tego wszyst­kie­go do­cho­dzi jakaś dziw­na rzecz… Od ja­kie­goś czasu coraz wię­cej miesz­kań­ców po­rzu­ca swoje ma­rze­nia. Wszyst­kie. 

Oczy Sary zro­bi­ły się okrą­głe. 

– Wszyst­kie? Mor­du­ją…? 

– I nie wia­do­mo, skąd się to bie­rze. Ale takie po­rzu­ca­nie ma­rzeń na­stę­pu­je la­wi­no­wo. Jakby cała taka fala szła. I tylko cze­kać, aż do­trze tutaj… – CM za­koń­czył wy­po­wiedź szep­tem, od któ­re­go Sarze ciar­ki prze­szły po ple­cach. – No a ty, co tu ro­bisz? Po­sta­no­wi­łaś wró­cić? 

– Nie! – za­prze­czy­ła na­tych­miast. – Ja tu tylko na chwi­lę…

Chcia­ła już się po­że­gnać, ale uzna­ła, że nie za­szko­dzi spró­bo­wać do­wie­dzieć się paru rze­czy. 

– Bo… marzę o tym, by w mojej zi­mo­wej kra­inie były czer­wo­ne mo­ty­le. A mo­ty­le lecą do kwiat­ków. Więc szu­kam kwiat­ków – wy­zna­ła. – Ta­kich, co po­tra­fią prze­trwać w każ­dych wa­run­kach. Chcia­ła­bym za­sa­dzić je wśród mrozu. 

– Kwiat­ków? A, już wiem, o jakie kwiat­ki ci cho­dzi. Na przy­kład jak ktoś pró­bu­je na­pi­sać „Qu­et­zal­co­atl”, to wy­cho­dzą takie kwiat­ki!

– No i wła­śnie. – Sara za­wa­ha­ła się. – Bo nie­któ­re osoby spe­cja­li­zu­ją się w ich tro­pie­niu… Czy Tar­ni­na nadal się tu tym zaj­mu­je? 

Na wzmian­kę o Tar­ni­nie twarz bez­dom­ne­go po­sza­rza­ła. 

– Wła­ści­wie nadal… – po­wie­dział cicho. – Ale… ma hu­mo­ry. 

– Oooooo, wiesz, gdzie ona miesz­ka? 

– Nie – od­parł szyb­ko. 

– Wiem, że wiesz. Za­pro­wadź mnie do niej! 

CM zro­bił się biały. 

– Nie ma mowy, do stu nie­ogo­lo­nych gu­mi­siów!

– A za pią­ta­ka? 

 

*** 

 

Dziś woda w ka­łu­ży była bar­dziej mętna niż zwy­kle. To musi być jakiś znak – po­my­ślał Świ­ryb. Och, i zro­bi­ła się cie­pła! A więc to dobry znak. Rybka wy­pły­nę­ła na po­wierzch­nię i… 

Uj­rza­ła od­da­la­ją­ce­go się psa. 

– Znowu… – jęk­nął Świ­ryb. 

Cho­ler­ne sier­ściu­chy! Nie­na­wi­dził psów. Co in­ne­go koty… Takie uro­cze, pu­szy­ste i jesz­cze żaden z nich nie po­sta­no­wił zro­bić sobie z jego ka­łu­ży to­a­le­ty. Świ­ryb za­wsze chciał kota, ale to ma­rze­nie miało nigdy nie zo­stać speł­nio­ne. Był prze­cież małą, miesz­ka­ją­cą w ka­łu­ży rybką. A koty nie lubią wody. 

Nagle ka­łu­ża za­czę­ła fa­lo­wać. Co jest, do be­ni­za? – zdzi­wił się Świ­ryb. Po chwi­li za­dzwo­ni­ły szyby w oknach, a ka­my­ki le­żą­ce na ziemi pod­sko­czy­ły. Coś się zbli­ża­ło. Coś ol­brzy­mie­go. Rybka ro­zej­rza­ła się, ale ni­cze­go nie do­strze­gła – lecz całym swoim małym ciał­kiem czuła, jak coś nad­cho­dzi. Jak peł­znie ulicą, miaż­dżąc wszyst­ko, co pięk­ne, jak wy­sy­sa ze świa­ta wszel­ką ra­dość, jak mor­du­je nie­win­ne myśli, zo­sta­wia­jąc tylko te mrocz­ne i ob­skur­ne… 

 

 

Dzie­wię­cior­ni­ca, teraz więk­sza niż gmach su­per­mar­ke­tu, nagle się za­trzy­ma­ła. Cu­dow­ne wonie wciąż wpły­wa­ły do jej prze­past­ne­go gar­dła, jed­nak nagle po­czu­ła nie­by­wa­łą rzecz. Jeden z za­pa­chów, nikły i nie­mal nie­wy­czu­wal­ny, miał w sobie coś tak swoj­skie­go, że mon­strum po­czu­ło się jak w domu.

Be­stia na­tych­miast po­peł­zła w stro­nę źró­dła tej nie­zwy­kle ma­gne­tycz­nej woni i uj­rza­ła zdu­mie­wa­ją­cy widok. 

Ma­leń­ka rybka wy­sta­wia­ją­ca głów­kę z brud­nej ka­łu­ży wpa­try­wa­ła się w nią okrą­gły­mi oczka­mi. Bo kiedy pa­trzysz w rybę, ona pa­trzy w cie­bie. 

Świ­ryb uj­rzał w tym mo­men­cie mon­strum tak prze­ra­ża­ją­ce w swej ma­zi­sto­ści, że aż chcia­ło się go do­tknąć. Zma­te­ria­li­zo­wa­ło się przed nim stop­nio­wo, zu­peł­nie tak, jakby nagle jakaś atra­pa wi­dzial­ne­go świa­ta się roz­pły­nę­ła albo jakby po­twór po­wstał z ze­bra­nych z po­wie­trza czar­nych pył­ków i mrocz­nych flu­idów. 

W be­stii ode­zwa­ły się tym­cza­sem dziw­ne, mat­czy­ne uczu­cia, któ­rych nie znała do tej pory. Za­cią­gnę­ła się rybim za­pa­chem do sa­me­go oporu, a Świ­ryb po­czuł, że już wła­ści­wie nie chciał­by mieć kota, koty są mu obo­jęt­ne. I w za­sa­dzie wszyst­ko jest mu obo­jęt­ne. 

A be­stia za­mru­cza­ła cicho i ob­ję­ła rybkę macką. Potem przy­tknę­ła śli­skie ciał­ko do miej­sca, w któ­rym po­win­no być jedno z jej trzech dzie­wię­cior­ni­czych serc. 

Świ­ryb po­czuł cie­pło, ja­kie­go nie dał mu nigdy żaden psi mocz. Wtu­lił się w swoją nową matkę naj­moc­niej jak mógł. Pra­gnął przy­ci­snąć się tak głę­bo­ko, by lep­kie ciało be­stii ota­cza­ło go z każ­dej stro­ny. I w końcu to się stało. A wtedy wy­da­rzy­ło się coś nie­praw­do­po­dob­ne­go – w skó­rze matki otwo­rzy­ła się rana, która za­ci­snę­ła swe brze­gi na rybim ciele – a potem się z nim zro­sła. 

W ten spo­sób be­stia ze ście­ków i rybka z ka­łu­ży spo­ili się w jedno. 

 

*** 

 

Chat­ka wy­glą­da­ła nie­po­zor­nie. Drew­nia­ne ścia­ny, ka­mien­ne schod­ki, kilka wia­der plą­czą­cych się przy wej­ściu. Je­dy­nym, co się tu wy­róż­nia­ło, były drzwi – bo­wiem ktoś po­wie­sił na nich całą ga­le­rię ob­ra­zów. I choć samo to sta­no­wi­ło nie­zwy­kłość, to na do­da­tek po­sta­ci na ma­lun­kach się po­ru­sza­ły. 

Sara po­szła w stro­nę chaty, ale CM chwy­cił ją za ramię. 

– Po­cze­kaj… Daj mi teraz tego pią­ta­ka. 

– Żebyś uciekł? – wy­krzyk­nę­ła, oswo­ba­dza­jąc się z uści­sku. – O nie, idziesz tam ze mną. 

CM wes­tchnął i się prze­że­gnał.

– Co się tak boisz? – zdzi­wi­ła się Sara. 

– Zaraz zo­ba­czysz. 

Zbli­ży­li się do chaty i we­szli na schod­ki. 

– O nie – jęk­nął bez­dom­ny, bled­nąc tak, że jego twarz przy­bra­ła zie­lon­ka­wy kolor. – Jest go­rzej, niż my­śla­łem…

Wśród ru­cho­mych ob­ra­zów ze wście­kły­mi ludź­mi, zwie­rzę­ta­mi, pa­lą­cy­mi się bu­dyn­ka­mi i panem Spo­ckiem wi­sia­ła kar­tecz­ka z na­pi­sem: „Tar­ni­na jest dziś w złym hu­mo­rze!”. 

– Ja się stąd zwi­jam. – CM cof­nął się i po­trą­cił bla­sza­ne wia­dro, które stur­la­ło się ze scho­dów z ha­ła­sem. 

Wtedy roz­pę­ta­ło się pie­kło. 

Huk, jaki wy­da­ły otwie­ra­ne gwał­tow­nie drzwi, spra­wił, że Sara pod­sko­czy­ła. A w progu stała Tar­ni­na. Rów­nie pięk­na, jak roz­złosz­czo­na. 

– Znowu mi ha­ła­su­ją pod oknem! – wrza­snę­ła. – Jak nie pro­te­sty prze­ciw­ko Zło­wiesz­czej Klam­rze, to pa­ra­da Frag­men­ta­rycz­nych Fan­ta­stów! Ja już dłu­żej tego nie znio­sę! 

Jej czar­ne loki na­prę­ży­ły się, jakby były go­to­wy­mi do ataku wę­ża­mi. Z oczu le­cia­ły czer­wo­ne iskry, a z ust ście­kał jad. Strach spa­ra­li­żo­wał ciało Sary. 

– W nogi! – za­wo­łał CM i po­czu­ła szarp­nię­cie. To ją otrzeź­wi­ło. Zdo­ła­ła zmu­sić nogi do sza­leń­cze­go biegu. 

Ucie­ka­li, jesz­cze długo sły­sząc wrza­ski wście­kłej Tar­ni­ny. W końcu, gdy od­da­li­li się na tyle, że uci­chły, CM oparł się o drze­wo, pró­bu­jąc zła­pać od­dech, a Sara padła na zie­mię, dy­sząc cięż­ko. 

Gdy wresz­cie do­szła do sie­bie, spoj­rza­ła na wciąż zie­lon­ka­we­go klo­szar­da. 

– Ura­to­wa­łeś mnie! – po­wie­dzia­ła z po­dzi­wem. 

– No tak – wy­dy­szał. – Jak­bym tego nie zro­bił, to kto by mi dał pią­ta­ka? 

Sara wes­tchnę­ła. 

 

*** 

 

Świ­ryb pierw­szy raz w życiu ob­ser­wo­wał świat z wy­so­ka. Dzie­wię­cior­ni­ca su­nę­ła, wy­ma­chu­jąc człon­ka­mi i za­cią­ga­jąc się coraz to no­wy­mi za­pa­cha­mi. Jej otwór gę­bo­wy wciąż po­ru­szał się lu­bież­nie, wsy­sa­jąc ma­rze­nia ni­cze­go nie­świa­do­mych miesz­kań­ców. A be­stia rosła. 

Wraz z nią rósł Świ­ryb. Nie był już małą rybką. Teraz jego głowa, wy­sta­ją­ca z pier­si mon­strum, nie przy­po­mi­na­ła łebka rybki akwa­rio­wej, a ogrom­ny łeb płe­twa­la błę­kit­ne­go.

Świ­ryb nie wcią­gał za­pa­chów. On je pro­du­ko­wał. Lu­dzie, z któ­rych zo­sta­ły wy­ssa­ne ma­rze­nia, nie byli już po­zo­sta­wia­ni pu­st­ce, bo za­miast daw­nych celów, teraz ich głowy za­czy­na­ło wy­peł­niać inne pra­gnie­nie. 

Dzie­wię­cior­ni­ca opu­ści­ła cen­trum mia­sta i wy­szła na pe­ry­fe­rie. Tu znik­nę­ły nie­mal wszyst­kie za­pa­chy ma­rzeń, po­zo­stał tylko jeden – tak nę­cą­cy w swo­jej pro­sto­cie, że be­stia po­sta­no­wi­ła po­rzu­cić na chwi­lę wszyst­kie inne, by się do niego do­brać.

Po­twór zbli­żył się do chat­ki Tar­ni­ny. Ta, czu­jąc, jak znów za­le­wa ją fala zło­ści, ze­rwa­ła się z fo­te­la. Jej usta już ukła­da­ły się do wrza­sku w re­ak­cji na ko­lej­ne ha­ła­sy. Nagle jed­nak cała wście­kła moc opu­ści­ła ciało. W za­sa­dzie po co jej cisza i świę­ty spo­kój? Niech sobie ha­ła­su­ją. Jej to obo­jęt­ne. 

Zaraz jed­nak ogar­nął ją prze­dziw­ny za­pach, ma­ją­cy w sobie coś ze ście­ków, brud­nych kałuż i… wę­dzo­nej ryby? A wtedy serce Tar­ni­ny roz­go­rza­ło strasz­nym, nie­da­ją­cym się uga­sić pra­gnie­niem. 

Be­stia tym­cza­sem zwró­ci­ła łeb w stro­nę, z któ­rej są­czył się naj­bar­dziej nie­zwy­kły za­pach, jaki czuła od po­cząt­ku swo­je­go ist­nie­nia. Za­pach czer­wo­nych mo­ty­li. 

 

*** 

 

– Sły­szysz to? 

Zie­mia się trzę­sła, jakby to­czy­ła się po niej ol­brzy­mia kula. Z od­da­li sły­chać było dziw­ny, nie­zi­den­ty­fi­ko­wa­ny od­głos jakby mla­ska­nia i od­ry­wa­nia. Zimne serce Sary za­drża­ło, bo czuła coś, czego zde­cy­do­wa­nie nie po­win­na czuć. Jakby wiel­ka, miaż­dżą­ca moc się do niej zbli­ża­ła, gi­gan­tycz­ny obiekt, czuła jego ogrom i jego od­dzia­ły­wa­nie. 

– Tak – od­rzekł CM. – Spójrz! 

Wska­zał przed sie­bie. Trawy kła­dły się pod nie­wi­dzial­ną siłą. Wciąż wy­dep­ty­wa­ny ślad wy­glą­dał, jakby biegł wprost z chaty Tar­ni­ny. 

– O ra­bar­bar, to jedno z okrop­nych za­klęć tej cza­row­ni­cy – wy­ją­kał CM. 

– Nie – rze­kła Sara, pa­trząc pu­stym wzro­kiem. – Jest znacz­nie go­rzej. 

Ze­rwał się wiatr. Wraz z nim przy­pełzł kle­isty, gęsty za­pach cze­goś, co mogło być tylko mie­szan­ką naj­gor­szych lęków i bez­sil­nej roz­pa­czy. 

Ślad na tra­wie wciąż się wy­dłu­żał. Wpa­try­wa­li się w to miej­sce. I wtedy ono za­czę­ło wpa­try­wać się w nich. 

To, co się tam zma­te­ria­li­zo­wa­ło, spra­wi­ło, że CM pi­snął i ze­mdlał, a Sara za­ci­snę­ła pię­ści z bo­jo­wą miną. Gi­gan­tycz­na dzie­wię­cior­ni­ca z okrą­głym, wciąż po­ru­sza­ją­cym się otwo­rem gę­bo­wym pod­peł­zła bli­żej, a wtedy Sara uj­rza­ła, że tam jest coś jesz­cze. Coś tak nie­wy­obra­żal­nie ab­sur­dal­ne­go, że aż na­tych­miast w to uwie­rzy­ła.

Bo z miej­sca, gdzie ośmior­ni­ce mają zwy­kle jedno ze swych trzech serc, wy­sta­wa­ła głowa… Świ­ry­ba. 

– Świ­ryb?! – wy­krzyk­nę­ła Sara. 

Za­miast od­po­wie­dzi, z jego pyska roz­legł się dziw­ny, stłu­mio­ny krzyk zło­żo­ny z wielu gło­sów. 

Be­stia za­trzy­ma­ła się w pew­nej od­le­gło­ści i lekko prze­chy­li­ła – a wtedy jej otwór gę­bo­wy roz­sze­rzył się i za­czął jesz­cze szyb­ciej po­ru­szać. Sara tym­cza­sem po­czu­ła, jak nagle ma­rze­nie o czer­wo­nych mo­ty­lach traci na wy­ra­zi­sto­ści, prze­sta­je być takie ważne. I to ją za­alar­mo­wa­ło. 

– CM, ock­nij się! – wrza­snę­ła, a klo­szard wzdry­gnął się i otwo­rzył oczy. 

– Och, nie… – jęk­nął, gdy po­now­nie zo­ba­czył dzie­wię­cior­ni­cę. 

– Wsta­waj na­tych­miast! Wiesz, co to jest? – wska­za­ła na po­two­ra. – To wła­śnie jest to, co po­zba­wia ludzi ma­rzeń! Mu­si­my ucie­kać! 

– Znowu? – wes­tchnął bez­dom­ny, ale wstał. 

Oboje jed­nak nie ru­szy­li się z miej­sca. 

– Ja nie chcę… ucie­kać – stwier­dzi­ła Sara. 

– Ja też – przy­znał zdzi­wio­ny CM. 

– Jak to… To ten po­twór! Na po­czą­tek wy­ssał z nas ma­rze­nia o uciecz­ce z tego miej­sca! 

Spoj­rze­li z prze­ra­że­niem na dzie­wię­cior­ni­cę, która wciąż ssała, tak lu­bież­nie, że wy­da­wa­ło się, iż zaraz wcią­gnie w sie­bie cały świat. 

– I co teraz? 

– Mu­si­my wal­czyć – uzna­ła Sara. 

CM spoj­rzał na nią, potem na be­stię, a potem znów na nią. 

– Eee, nie uwa­żasz, że… 

– Prze­cież wiem – prze­rwa­ła mu Sara. – To oczy­wi­ste, że po­trze­bu­je­my po­mo­cy. Mu­sisz we­zwać Użyt­kow­ni­ków. 

– Ja już od dawna nie mam z nimi nic wspól­ne­go!!! Podłe ka­na­lie!!! 

– No to teraz masz świet­ną oka­zję od­świe­żyć starą zna­jo­mość. No, dalej, sko­men­tuj, co są­dzisz o tej be­stii, tylko bar­dzo krót­ko i nie­me­ry­to­rycz­nie. To od razu ich zwabi. 

Klo­szard zro­bił zbo­la­łą minę, ale wy­znał: 

– Fajna. 

– Co­py­ri­ght by Anet – do­da­ła Sara. 

Cze­ka­li. Wy­pa­try­wa­li. I wtedy na wscho­dzie zja­wił się Go­lodh Biały. A wraz z nim zza wzgó­rza wy­pa­dła armia Użyt­kow­ni­ków. 

– Coś mało ich… – za­uwa­ży­ła Sara, ob­ser­wu­jąc, jak pędzą w ich stro­nę. – Resz­ta pew­nie zo­sta­ła już po­zba­wio­na ma­rzeń. 

– Albo do­łą­czy­ła do armii dzie­wię­cior­ni­cy – dodał CM. 

– Co? 

– Zo­bacz tam. 

Z prze­ciw­nej stro­ny zbli­ża­ła się Tar­ni­na. Wy­glą­da­ła cał­kiem jak zom­bie – miała puste, nie­ru­cho­me oczy, wy­krzy­wio­ną twarz i lekko unie­sio­ne ręce. Nieco dalej za nią wę­dro­wa­ła spora grupa po­dob­nych po­sta­ci. Zom­bie łą­czy­ło jedno pra­gnie­nie, tak go­rą­ce, że pa­li­ło ich obo­jęt­ne serca – pra­gnie­nie, by słu­żyć Świ­ry­bo­wi i dzie­wię­cio­człon­ko­wej be­stii. 

– No to je­ste­śmy w czar­nej… – za­czę­ła Sara, ale prze­rwa­ło jej przy­by­cie pierw­sze­go Użyt­kow­ni­ka.

– To gdzie to zwie­rzę? – Wilk był jak zwy­kle naj­szyb­szy. – Nie po­zwo­lę go skrzyw­dzić! 

– To nie zwie­rzę, tylko jakiś wy­bryk na­tu­ry, patrz. – Sara skie­ro­wa­ła jego pysk w stro­nę po­two­ra. 

– O cho­le­ra… – sko­men­to­wał. – W ta­kich chwi­lach ża­łu­ję, że je­stem wege. 

Tym­cza­sem armia zom­bie usta­wi­ła się przed dzie­wię­cior­ni­cą, z Tar­ni­ną na czele. Użyt­kow­ni­cy aż przy­sta­nę­li, gdy zma­te­ria­li­zo­wa­ło się przed nimi mon­strum, ale kiedy wy­zby­li się pierw­sze­go szoku, ru­szy­li z wrza­skiem do ataku. Wtedy w po­wie­trze wy­strze­li­ła gi­gan­tycz­na dłoń, która chwy­ci­ła grup­kę ata­ku­ją­cych. 

– Och nie, Tar­ni­na roz­po­czę­ła swoją ła­pan­kę – jęk­nę­ła Sara. 

Potem było tylko go­rzej. Prze­rzu­ca­nie się zna­ka­mi. Po­je­dyn­ki ano­ni­mów. Bez­sku­tecz­na szar­ża no­so­roż­ców na zom­bie, które wrzu­ci­ły w czwar­tek frag­men­ty fan­ta­sy. 

Fan­ta­stycz­na na­pa­rzan­ka roz­krę­ci­ła się na dobre. Sara, ob­gry­za­jąc pa­znok­cie, ob­ser­wo­wa­ła, jak nie­po­zor­na Bel­la­trix za­ta­pia kilka zom­bie w tę­czo­wej ka­łu­ży, a MrBri­ght­si­de stra­szy wro­gów pa­lusz­kiem, twier­dząc, że chce wy­ko­nać ba­da­nie per rec­tum. Ro­zej­rza­ła się, ob­ser­wu­jąc in­nych Użyt­kow­ni­ków. Mor­te­cius strze­lał zna­ka­mi jak z ka­ra­bi­nu ma­szy­no­we­go, po­wa­la­jąc ko­lej­ne zbli­ża­ją­ce się hordy. Jeden z zom­bie za­ata­ko­wał Ali­cel­lę. Zanim zdą­żył do niej do­trzeć, padł na wznak, tar­ga­ny drgaw­ka­mi. Po chwi­li z brzu­cha wy­strze­lił mu ładny, kwit­ną­cy Kro­kus. 

Szan­se były jed­nak nie­rów­ne. Zom­bie sta­no­wi­ły mniej licz­ną grupę, lecz wspo­ma­ga­ne przez po­two­ra, wy­gry­wa­ły. Dzie­więć człon­ków be­stii wciąż po­wa­la­ło pró­bu­ją­cych się do niej do­stać Użyt­kow­ni­ków. W do­dat­ku dzie­wię­cior­ni­ca wciąż wy­sy­sa­ła ze wszyst­kich ma­rze­nia. Sara czuła, jak wizja z czer­wo­ny­mi mo­ty­la­mi coraz bar­dziej się od niej od­da­la. Wielu Użyt­kow­ni­ków zo­sta­ło już cał­kiem po­zba­wio­nych pra­gnień i zo­bo­jęt­nia­ło, by zaraz potem, jako zwa­bio­ne wy­sy­ła­ny­mi przez Świ­ry­ba flu­ida­mi zom­bie, do­łą­czyć do jego armii. 

Oca­la­łym Użyt­kow­ni­kom po­zo­sta­ła już tylko mo­dli­twa. Mo­dli­li się do Wiel­kiej Re­gu­la­to­rzy, bo­gi­ni ko­rek­ty i cho­rych na się­ko­zę, jed­nak Re­gu­la­to­rzy, jak to bó­stwo – nie od­po­wia­da­ła.

Sara po­grą­ży­ła się w roz­pa­czy. Była tylko bez­bron­ną dziew­czyn­ką. Ach, gdyby tak mieć mo­ty­le z jej snu! Prze­cież sama się prze­ko­na­ła, że mogą cza­sem bywać dość dra­pież­ne. 

Zaraz… prze­cież tu, za Por­ta­lem, wszyst­ko jest moż­li­we. Za­mknę­ła oczy i przy­wo­ła­ła w my­ślach wi­ze­ru­nek ko­bie­ty, która jej się przy­śni­ła. 

Zo­ba­czy­ła jej twarz. Ko­bie­ta uśmiech­nę­ła się, a Sara po­czu­ła, że coś de­li­kat­nie muska jej po­licz­ki. 

Otwo­rzy­ła oczy i uj­rza­ła, jak ob­la­tu­je ją cała chma­ra czer­wo­nych mo­ty­li. Wszy­scy wal­czą­cy za­trzy­ma­li się i pa­trzy­li w jej stro­nę, nawet nie­któ­re zom­bie ob­ró­ci­ły głowy. Mo­ty­le le­ciut­ko prze­mknę­ły w stro­nę po­two­ra i prze­le­cia­ły nad strze­gą­cą go armią umar­la­ków. A potem za­ata­ko­wa­ły. 

Z pasz­czy be­stii roz­legł się ryk, od któ­re­go wszyst­kim zro­bi­ło się nie­do­brze. Świ­ryb pisz­czał. A mo­ty­le tłu­kły skrzy­dła­mi, ką­sa­ły i wla­ty­wa­ły do szcze­lin w ciele.

– Nie dadzą rady – mruk­nę­ła Sara. 

Wtedy zja­wi­ło się jesz­cze wię­cej mo­ty­li. Po­pro­wa­dzi­ła je pro­sto na be­stię, któ­rej teraz pra­wie nie było widać spod wście­kłej czer­wo­nej chma­ry. 

Wy­glą­da­ło to pięk­nie. Sara czuła, że jej ma­rze­nie jest na wy­cią­gnię­cie ręki. Szko­da, że tych mo­ty­li nie mogła ścią­gnąć do swo­jej zi­mo­wej kra­iny. Uj­rza­ła, jak la­ta­ją nad bia­łym, iskrzą­cym się śnie­giem. 

A potem wizja roz­sy­pa­ła się na ty­siąc drob­nych ka­wał­ków. 

To samo stało się z mo­ty­la­mi. Za­mie­ni­ły się w czer­wo­ny pył i roz­pły­nę­ły na wie­trze. 

Sara stała ze spusz­czo­ną głową. CM szyb­ko do niej pod­szedł. Gdy na niego spoj­rza­ła, prze­ra­zi­ła go obo­jęt­ność w jej oczach. 

– Co się stało? – za­py­tał. 

Po­krę­ci­ła głową i ode­szła. Zro­zu­miał. Prze­sta­ła ma­rzyć o czer­wo­nych mo­ty­lach w zi­mo­wej kra­inie. Be­stia wy­ssa­ła z niej wszyst­ko. 

Dzie­wię­cior­ni­ca ryk­nę­ła, ale tym razem był to inny ryk. Był to ryk trium­fu. Za­ma­cha­ła człon­ka­mi, po­wa­li­ła nie­mal po­ło­wę Użyt­kow­ni­ków. Druga po­ło­wa miała miny po­dob­ne do wy­ra­zu obo­jęt­nych oczu Sary.

 

*** 

 

Beryl uśmiech­nął się po­god­nie, pa­trząc na gro­mad­kę swo­ich dzie­ci. Jedno z nich wła­śnie wsko­czy­ło mu na ko­la­na. Po­gła­skał je po mięk­kim fu­ter­ku i po chwi­li roz­le­gło się mru­cze­nie.

Resz­ta kot­ków bie­ga­ła po całym po­ko­ju, pisz­cza­ła i do­ka­zy­wa­ła. Beryl uwiel­biał koty. My­ślał, by po­więk­szyć swoją kocią ro­dzin­kę jesz­cze bar­dziej. 

Ale nawet ta mała gro­mad­ka za­bie­ra­ła mu tyle czasu, że od dawna za­po­mi­nał o chwi­li dla sie­bie. Lecz może ta chwi­la wła­śnie na­de­szła? Tak! To był z pew­no­ścią czas na po­my­śle­nie o sobie i zro­bie­nie pysz­nej her­bat­ki. 

Beryl pod­je­chał fo­te­lem na kół­kach do sto­li­ka, na któ­rym stał czaj­nik (nie chciał wsta­wać, by nie zrzu­cić z kolan śpią­ce­go kotka). Jed­nak czaj­nik nie był pod­łą­czo­ny do gniazd­ka. Był do niego pod­łą­czo­ny wiel­ki, wi­ru­ją­cy i pul­su­ją­cy nie­bie­skim świa­tłem Por­tal. Beryl wzru­szył ra­mio­na­mi, wyjął wtycz­kę od Por­ta­lu i wło­żył tę od czaj­ni­ka. 

 

*** 

 

Nie­skoń­czo­na ni­cość. Ślepa pust­ka. Nie ma mon­strum, nie ma Użyt­kow­ni­ków, nie ma ma­rzeń o kwiat­kach. Nie ma świa­ta za Por­ta­lem. Nie ma już nic.

Sara uno­si­ła się po­środ­ku tej ni­co­ści i było jej do­brze. Niech tak zo­sta­nie. Po co komu ja­kieś głu­pie mo­ty­le. 

 

*** 

 

Woda się za­go­to­wa­ła. Beryl, nucąc pod nosem, odłą­czył czaj­nik i pod­łą­czył z po­wro­tem Por­tal. Czar­na, mar­twa dziu­ra na nowo roz­bły­sła nie­bie­skim świa­tłem. 

 

*** 

 

Cisza. A po­śród niej bo­le­sny, roz­dzie­ra­ją­cy ryk. I ból głowy. 

– Sara się obu­dzi­ła. – Głos do­bie­gał jakby zza mgły, ale nagle ude­rzył z całą mocą. 

Sara otwo­rzy­ła oczy i pod­nio­sła się do po­zy­cji sie­dzą­cej. Obok niej po­chy­lał się MrBri­ght­si­de z obo­jęt­ną miną, dalej stali Wilk, Bail, Bel­la­trix, Mor­te­cius i CM. Nikt nie za­re­ago­wał na jej prze­bu­dze­nie. Wszy­scy mieli takie twa­rze, jakby o ni­czym już nie ma­rzy­li. 

– Co się stało? – wy­ją­ka­ła. 

Obo­jęt­nie wzru­szy­li ra­mio­na­mi. 

Wsta­ła i uj­rza­ła zdu­mie­wa­ją­cy widok. Zom­bie nie były już zom­bie, tylko zwy­czaj­ny­mi Użyt­kow­ni­ka­mi. Wszy­scy stali roz­pro­sze­ni wokół gi­gan­tycz­nej be­stii, ale już nie wal­czy­li. W za­sa­dzie wy­glą­da­li, jakby zo­sta­li tu usta­wie­ni przy­pad­ko­wo i było im wszyst­ko jedno, gdzie są i co robią. 

Za to be­stia… W jej ciele ziała wiel­ka dziu­ra. Głowa dzie­wię­cior­ni­cy po­chy­la­ła się nad czymś ma­leń­kim, czego Sara nie mogła do­strzec z tej od­le­gło­ści. 

Nie­waż­ne zresz­tą. Kogo to ob­cho­dzi, co tam jest. 

Nagle niebo nie­mal­że za­drża­ło i roz­legł się z niego po­tęż­ny głos: 

– CHWI­LO­WA AWA­RIA POR­TA­LU NA­PRA­WIO­NA. PRZY OKA­ZJI USU­NIĘ­TE ZO­STA­ŁO PRZY­PAD­KO­WE ZE­SPO­LE­NIE. 

Użyt­kow­ni­cy nawet nie pod­nie­śli głów. Sara wciąż wpa­try­wa­ła się bez­na­mięt­nie w dziu­rę zie­ją­cą w dzie­wię­cior­ni­cy. I wtedy za­uwa­ży­ła coś zdu­mie­wa­ją­ce­go. 

Gi­gan­tycz­na, prze­ra­ża­ją­ca be­stia… pła­ka­ła. Łzy pły­nę­ły ciur­kiem na trawę. Sara po­de­szła bli­żej. 

Na ziemi le­ża­ła mała rybka. Była nie­ru­cho­ma. To na nią ska­py­wa­ły wiel­kie, cięż­kie łzy mon­strum. Wokół rybki za­czę­ła two­rzyć się ka­łu­ża. 

Ten widok był tak zdu­mie­wa­ją­cy, że obo­jęt­ne serce Sary za­drża­ło. 

– Szko­da ci go – po­wie­dzia­ła. 

Dzie­wię­cior­ni­ca skie­ro­wa­ła głowę w stro­nę Sary i za­wy­ła. 

– Słu­chaj, wiem, jak go oży­wić. Oddaj wszyst­kim ich ma­rze­nia, a to zro­bię. 

Be­stia bez­rad­nie za­ma­cha­ła jedną z macek, potem wska­za­ła nią na sie­bie, a na­stęp­nie na rybkę. 

– Bez ma­rzeń zgi­niesz, tak jak on? 

Po­twór po­ki­wał łbem. 

– A jeśli zo­sta­nie ci tylko jedno ma­rze­nie? 

Roz­ło­ży­ła macki. 

– Nie wiesz, co się sta­nie, ro­zu­miem. Ale mo­żesz za­ry­zy­ko­wać, praw­da? Je­steś w sta­nie dla niego za­ry­zy­ko­wać? 

Bo­le­sny jęk. 

– Zro­bi­my tak. Od­dasz wszyst­kim Użyt­kow­ni­kom ich ma­rze­nia, a zo­sta­wisz sobie moje. Ono na pewno cię utrzy­ma przy życiu. Mnie trzy­ma­ło. Gdy od­dasz ma­rze­nia, ja oży­wię Świ­ry­ba. 

Be­stia skie­ro­wa­ła łeb w stro­nę Sary. A potem ski­nę­ła głową. 

Dmuch­nę­ła mocno, a jej otwór gę­bo­wy się po­ru­szył. Teraz dzie­siąt­ki woni wy­pły­wa­ły z wnę­trza po­two­ra, a on robił się coraz mniej­szy i mniej­szy. Wo­ko­ło stop­nio­wo za­czy­na­ły roz­le­gać się krzy­ki zdu­mie­nia i pierw­sze roz­mo­wy. Użyt­kow­ni­cy od­zy­ski­wa­li swoje ma­rze­nia. 

Wkrót­ce be­stia była już tylko małą kulką. Wpeł­zła do ka­łu­ży wła­snych łez, w któ­rej uno­sił się Świ­ryb. 

Sara spoj­rza­ła na niego, po czym gło­śno i wy­raź­nie wy­po­wie­dzia­ła dwa słowa: 

– Beniz, hehe. 

– Co? Gdzie?! – Mała rybka na­tych­miast się ock­nę­ła. 

I zaraz zo­sta­ła wy­ści­ska­na przez swoją be­stię. 

Sara ode­szła. Jej za­da­nie się za­koń­czy­ło. Nie miała już czego tu szu­kać. Za­mie­rza­ła opu­ścić świat za Por­ta­lem. Na za­wsze. 

– Stara, a ty dokąd?! – Ktoś za nią za­wo­łał. 

– Wra­cam do sie­bie – od­burk­nę­ła, nawet się nie od­wra­ca­jąc. 

– Nie mo­żesz! 

Zaraz za­la­ła ją fala na­rze­kań i bła­gań: „Ale jak to?”, „Wróć!”, „Nie ob­ra­żaj się!”. Nie słu­cha­ła ich. Wkrót­ce zlały się w jeden jęk, a wtedy usły­sza­ła coś cał­kiem in­ne­go, nieco bli­żej i gło­śniej: „Sara, stój, do gu­mi­sia!”. 

Po­czu­ła, jak ktoś szar­pie ją za rękaw. 

– Nie dałaś mi w końcu tego pią­ta­ka – po­wie­dział CM z wy­rzu­tem. 

– Ech, czyli wró­ci­ło do cie­bie ma­rze­nie o pią­ta­ku… 

Obo­jęt­nie się­gnę­ła do kie­sze­ni i po­da­ła bez­dom­ne­mu za­pła­tę. W oczach klo­szar­da po­ja­wi­ła się nie­wy­po­wie­dzia­na ra­dość. Oto wła­śnie speł­ni­ło się czy­jeś naj­skryt­sze pra­gnie­nie. CM uca­ło­wał pią­ta­ka i scho­wał. 

– A, i tak poza tym, ktoś chce cię wi­dzieć – oznaj­mił. 

– Kto? 

Za­pro­wa­dził ją z po­wro­tem pod ka­łu­żę. Zo­ba­czy­ła tam uśmiech­nię­te­go Świ­ry­ba i po­twor­ka, który… uśmie­chał­by się, gdyby nie miał ide­al­nie okrą­głe­go otwo­ru gę­bo­we­go.

– Saro, dzię­ku­ję, że mnie oży­wi­łaś. A ona – wska­zał na dzie­wię­cior­nicz­kę – rów­nież pra­gnie ci po­dzię­ko­wać. Zo­sta­wi­łaś jej swoje ma­rze­nie, ale ona już go nie po­trze­bu­je. Ma swoje wła­sne. Mnie. – Wska­zał na sie­bie z dumą. – Dla­te­go odda ci twoje. 

– Ja już go nie chcę. 

– Nie odda ci go bez­po­śred­nio, tak jak wszyst­kim, tylko ina­czej, zo­ba­czysz… 

– Nic mnie to nie ob­cho­dzi – burk­nę­ła Sara i już chcia­ła odejść, ale CM ją za­trzy­mał: 

– Po­cze­kaj, bła­gam. Tak tego chcia­łaś. 

Dzie­wię­cior­nicz­ka na­prę­ży­ła się, po czym wy­dmu­cha­ła z sie­bie dziw­ny, błysz­czą­cy pyłek. Osiadł on na po­wierzch­ni ka­łu­ży.

I nagle w jed­nej chwi­li z po­szcze­gól­nych zia­re­nek za­czę­ły roz­wi­jać się kieł­ki, a z nich – pięk­ne, lo­do­wa­to­błę­kit­ne kwia­ty. 

– Ide­al­nie by kon­tra­sto­wa­ły z czer­wo­ny­mi mo­ty­la­mi… – wy­ją­ka­ła Sara, pa­trząc na nie okrą­gły­mi ocza­mi. 

– …a skoro wy­ro­sły na ka­łu­ży, wy­ro­sną też na śnie­gu – dodał CM. 

 

*** 

 

Sara, jak co rano, pa­trzy­ła na pięk­ną, zi­mo­wą kra­inę. Śnieg ślicz­nie błysz­czał w słoń­cu. Tak samo też błysz­cza­ły kwia­ty o bar­wie lo­do­wa­te­go błę­ki­tu. A nad nimi uno­si­ły się, lekko i cicho, czer­wo­ne mo­ty­le. 

Koniec

Komentarze

Świ­ryb i Beryl jako ko­cia­rze…. :D uro­cze ;) Wilk bie­gną­cy na ra­tu­nek zwie­rzę­ciu i beniz, hehe, roz­śmie­szy­li bar­dzo :) Sara w roli głów­nej bo­ha­ter­ki też się spraw­dzi­ła. Choć czy­ta­jąc o czer­wo­nych mo­ty­lach to my­śla­łam, że wpad­nie też Kam ;)

(a że też się gdzieś tam po­ja­wi­łam, to klicz­ka dam :P)

Cześć, So­na­to!

 

Szko­da CM’a. Taki dobry chło­pak był, a tak się sto­czył…

pra­gnie­nie, by słu­żyć Świ­ry­bo­wi i dzie­wię­cio­człon­ko­wej be­stii. 

A jeśli Świ­ryb i be­stia złą­czy­ły się w jedno, to czy nie po­wstał dzie­wię­cio­człon­ko­wy Świ­ryb? A może nawet (he-he) dzie­wię­cio­be­ni­zo­wy Świ­ryb…

Za­smar­ka­łem się przy

Za to be­stia… W jej ciele ziała wiel­ka dziu­ra. Głowa dzie­wię­cior­ni­cy po­chy­la­ła się nad czymś ma­leń­kim, czego Sara nie mogła do­strzec z tej od­le­gło­ści. 

Nie­waż­ne zresz­tą. Kogo to ob­cho­dzi, co tam jest. 

Ale ogól­nie sym­pa­tycz­ne i z uśmie­chem :)

A że Kro­kus był ładny, to i klik­nę ;)

 

Po­zdrów­ka!

Nie za­bi­ja­my pie­sków w opo­wia­da­niach. Nigdy.

Po­do­ba­ło mi się. Szcze­gól­nie koty Be­ry­la. Masz bujną, kre­atyw­ną wy­obraź­nię – gra słów na wy­so­kim po­zio­mie. Widać, że wło­ży­łaś w tekst dużo pracy i re­se­ar­chu… :)

Z Tar­ni­ną tro­chę prze­sa­dzi­łaś – nie jest taka zła. No i dla­cze­go nikt nie śpie­wał: “Pią­ta­ka daj CM-owi”?

Bar­dzo fajny tekst, po­zdra­wiam! :)

 

Bel­la­trix, Kro­ku­sie i Cor­rin­nie, dzię­ku­ję za klicz­ki i ko­men­ta­rze :)

A jeśli Świ­ryb i be­stia złą­czy­ły się w jedno, to czy nie po­wstał dzie­wię­cio­człon­ko­wy Świ­ryb? A może nawet (he-he) dzie­wię­cio­be­ni­zo­wy Świ­ryb…

W sumie racja z dym dzie­wię­cio­człon­ko­wym Świ­ry­bem :D Choć mimo że Świ­ryb i be­stia byli jed­no­ścią, to mieli osob­ne mózgi :P

No i dla­cze­go nikt nie śpie­wał: “Pią­ta­ka daj CM-owi”?

O tym nie po­my­śla­łam! :O

Ta, czu­jąc, jak znów za­le­wa ją fala zło­ści, ze­rwa­ła się z fo­te­la. Jej usta już ukła­da­ły się do wrza­sku w re­ak­cji na ko­lej­ne ha­ła­sy. Nagle jed­nak cała wście­kła moc opu­ści­ła ciało. W za­sa­dzie po co jej cisza i świę­ty spo­kój? Niech sobie ha­ła­su­ją. Jej to obo­jęt­ne. 

Taaa… tak mniej wię­cej ostat­nio wy­glą­da stan mojej psy­chi­ki. No, w punkt tra­fi­łaś, po pro­stu.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Taaa… tak mniej wię­cej ostat­nio wy­glą­da stan mojej psy­chi­ki.

W takim razie mam na­dzie­ję, że ten stan wkrót­ce się zmie­ni na lep­sze!

Mo­dli­li się do Wiel­kiej Re­gu­la­to­rzy, bo­gi­ni ko­rek­ty i cho­rych na się­ko­zę, jed­nak Re­gu­la­to­rzy, jak to bó­stwo – nie od­po­wia­da­ła.

Bo Re­gu­la­tu­rzy to bo­gi­ni, która nie uzna­je mo­dlitw i na żadne nie re­agu­je. Dzię­ku­ję, So­na­to, że to za­uwa­ży­łaś. heart

A poza tym zna­la­złam tu sporą gro­ma­dę na­szej za­cnej spo­łecz­no­ści, choć nie ukry­wam, że rów­nie spo­rej czę­ści mi za­bra­kło, no ale to Ty roz­da­wa­łaś role, nie wszy­scy się zmie­ści­li.

Opo­wia­da­nie na­pi­sa­ne bar­dzo po­rząd­nie, więc czy­ta­ło się świet­nie, ale muszę wy­znać, że tra­fia­ły się sy­tu­acje, któ­rych zna­cze­nia chyba do końca nie po­ję­łam i do teraz nie wiem, dla­cze­go CM obe­zdom­niał. ;)

 

opu­ści­ła cen­trum mia­sta i wy­szła na pe­ry­fe­ria. → …opu­ści­ła cen­trum mia­sta i wy­szła na pe­ry­fe­rie.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

OK, sporo użyt­kow­ni­ków, wart­ka akcja. Tro­chę nie pa­so­wa­ły mi od­wo­ła­nia do wie­dzy ta­jem­nej z Di­scor­da. O co cho­dzi z be­ni­zem?

Ale to, co zro­zu­mia­łam, było zacne.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Reg, dzię­ku­ję za ko­men­tarz, cie­szę się, że świet­nie się czy­ta­ło! Nie udało się nie­ste­ty zmie­ścić wszyst­kich por­ta­lo­wi­czów, mimo że limit wy­ko­rzy­sta­ny po korek :P

 do teraz nie wiem, dla­cze­go CM obe­zdom­niał.

Ano, tak to już w życiu bywa, że nie­któ­rym się nie po­szczę­ści… A tak serio, to CM czę­sto się zwra­ca do por­ta­lo­wi­czek “Sze­fo­wo” albo “Kie­row­nicz­ko”, a to może ozna­czać tylko jedno – chce pią­ta­ka :D

opu­ści­ła cen­trum mia­sta i wy­szła na pe­ry­fe­rie.

Po­pra­wio­ne!

 

Fin­klo, rów­nież dzię­ku­ję i cie­szę się, że zacne :P Sta­ra­łam się, żeby więk­szość na­wią­zań była z por­ta­lu, a te di­scor­do­we chcia­łam wy­ko­rzy­stać jako po­je­dyn­cze mru­gnię­cia okiem, ale chyba i tak za dużo wy­szło tych mru­gnięć :P Słowo “beniz” to taki wabik na Świ­ry­ba… :P

List otwar­ty klo­szar­dów pol­skich:

 

Dro­gie kie­row­nicz­ki, sza­now­ni kie­row­ni­cy. Stało się! My, klo­szar­dzi, po wielu la­tach bez­dusz­ne­go spy­cha­nia nas w li­te­rac­ki nie­byt, mo­że­my w końcu po­wie­dzieć: wra­ca­my! Wra­ca­my z dumą i po­ru­sze­niem w na­szych klo­szardz­kich ser­dusz­kach. Wra­ca­my w glo­rii, chwa­le i po­pla­mio­nych płasz­czach!

So­na­to, kie­row­nicz­ko! Sze­fo­wo wszyst­kich klo­szar­dów! Swoją cu­dow­ną opo­wie­ścią dałaś nam na­dzie­ję, że i dla na­szej, jakże nie­do­ce­nia­nej grupy spo­łecz­nej za­świe­ci li­te­rac­kie słoń­ce. Wie­rzy­my, że za Tobą, która tak do­brze ro­zu­miesz żuli i która tak bar­dzo poj­mu­jesz, jak wraż­li­wy­mi isto­ta­mi je­ste­śmy, pójdą na­stęp­ni. Że skoń­czy się to zło­wiesz­cze mil­cze­nie o nas, lu­dziach pracy, któ­rzy w takim znoju pro­wa­dzi­my każ­de­go dnia naszą drob­ną dzia­łal­ność nie­fak­tu­ro­wa­ną. Dość już, ra­bar­bar, gra­fo­ma­nów igno­ru­ją­cych nasz trud i cier­pie­nie. Dość już szem­ra­nych gu­mi­siów, któ­rzy w swo­jej “tfur­czo­ści” robią z nas naj­gor­szych: pi­ja­ków, zło­dziei, ele­ment zdol­ny je­dy­nie do od­da­wa­nia moczu w bra­mach i przy śmiet­ni­kach.

So­na­to, sze­fo­wo. O klo­szar­di­ni! Ty jedna nas ro­zu­miesz. Nas, wraż­li­we isto­ty, które tak cięż­ko muszą pra­co­wać na każdy kie­li­szek chle­ba. Nam nie przy­słu­gu­je cho­ro­bo­we. My nigdy nie mamy urlo­pu. W dobie prze­le­wów, kart, bli­ków i in­ne­go gu­mi­sio­we­go dzia­do­stwa to wła­śnie klo­szar­dzi wal­czą o los i prze­trwa­nie bi­lo­nu.

I mogą mówić, że nasze płasz­cze i inne czę­ści gar­de­ro­by za­la­tu­ją tym i owym. Dro­gie kie­row­nicz­ki, sza­now­ni kie­row­ni­cy: tak pach­nie znój życia!

I mogą mówić, że to opo­wia­da­nie o Sarze. My wiemy, jak jest na­praw­dę.

So­na­to, przy­ja­ciół­ko klo­szar­dów. Żu­li­no Ty nasza naj­droż­sza. Wiedz, że cała nasza spo­łecz­ność Cię sza­nu­je. Że Cię po­wa­ża! Już za­wsze cze­kać bę­dzie na Cie­bie miej­sce przy kok­sow­ni­ku. Za­wsze bę­dzie­my dla Cie­bie trzy­mać łyk wina o jakże bo­ga­tej nucie tru­ska­wek i owo­ców le­śnych – smaku ludz­kiej życz­li­wo­ści i otwar­tych serc. Pol­scy klo­szar­dzi są dumni, że tą pięk­ną opo­wie­ścią zgło­si­łaś akces do na­szej dum­nej, nie­złom­nej spo­łecz­no­ści i sta­łaś się jedną z nas.

Na ko­niec wy­ja­śnie­nie małej nie­ści­sło­ści.

– Kie­row­nicz­ko, po­ra­tuj pią­ta­kiem! 

So­na­to, lum­pecz­ko prze­słod­ka. W Two­jej opo­wie­ści wkra­dła się drob­na po­my­łecz­ka. Po­wo­ła­łaś się na nie­ak­tu­al­ny cen­nik. W związ­ku z ro­sną­cą in­fla­cją klo­szar­dzi z bólem, ale zmu­sze­ni zo­sta­li do nie­znacz­nych pod­wy­żek i daw­ne­go pią­ta­ka za­stą­pi­ła ak­tu­al­nie dy­sz­ka. Li­czy­my na wy­ro­zu­mia­łość i pro­si­my nie wpro­wa­dzać w błąd opi­nii pu­blicz­nej. Uspo­ka­ja­my też, że nadal przyj­mu­je­my płat­ność w bi­lo­nie i pod­po­wia­da­my: to na­praw­dę żaden wstyd po­pro­sić ko­le­gę, dziew­czy­nę czy mamę, żeby się do­rzu­ci­li. Po­zwól­my i im otwo­rzyć serca na ludzi cięż­kiej pracy.

Sa­mo­zwań­czy Lotny Dy­żur­ny-Par­ty­zant; Nie­ofi­cjal­ny czło­nek sto­wa­rzy­sze­nia Mal­kon­ten­tów i Hi­po­chon­dry­ków

Witam sza­now­ne­go klo­szar­da! Dzię­ku­ję bar­dzo za ten list. Wzru­szy­łam się. Muszę po­wie­dzieć, że moje serce jest z Wami, dro­dzy żule. Od za­wsze pa­trzę z po­dzi­wem na Waszą cięż­ką pracę – jak w pocie czoła od­pro­wa­dza­cie wózki skle­po­we i no­si­cie wiel­kie to­bo­ły z pusz­ka­mi. Z roz­rzew­nie­niem wspo­mi­nam swoje dzie­cię­ce wy­ciecz­ki do wiej­skie­go skle­pi­ku, pod któ­rym za­wsze wy­trwa­le stało kilku z Was, nawet pod­czas trza­ska­ją­ce­go mrozu albo pie­kiel­ne­go upału. Już wtedy wie­dzia­łam, że je­ste­ście wy­jąt­ko­wo in­spi­ru­ją­cym ma­te­ria­łem na po­sta­ci li­te­rac­kie. Oba­wia­łam się tylko, czy aby na pewno spodo­ba­cie się czy­tel­ni­kom. Ale teraz już wiem, że droga pi­sar­ska, którą ob­ra­łam, jest słusz­na. Dzię­ku­ję Wam za tę pięk­ną in­spi­ra­cję! Z chę­cią ogrze­ję się przy Wa­szym kok­sow­ni­ku i przyj­mę łyk owo­co­we­go trun­ku. Bądź­cie zdro­wi i niech nigdy nie brak­nie Wam bie­dron­ko­wych re­kla­mó­wek!

 

PS Ale dy­sz­ki nie dam.

W takim razie mam na­dzie­ję, że ten stan wkrót­ce się zmie­ni na lep­sze!

Dzię­ki. Za­baw­na ob­ser­wa­cja – wszyst­kie do­mo­ro­słe au­to­ry­te­ty za­le­ca­ją pi­sa­nie o tym, co czło­wie­ka boli. A na mnie to wy­wie­ra sku­tek wy­raź­nie od­wrot­ny, in­ny­mi słowy, trzy razy bar­dziej mnie na­krę­ca. To jed­nost­ko­wy przy­pa­dek, czy takie re­ak­cje są znane? Bail?

Ogniem i siar­ką bym się wy­ka­dzi­ła, ale kie­dyś ko­le­żan­ka na­ro­bi­ła dwu­tlen­ku w la­bo­ra­to­rium i wszyst­kie kasz­la­ły­śmy przez co naj­mniej pięt­na­ście minut.

W dobie prze­le­wów, kart, bli­ków i in­ne­go gu­mi­sio­we­go dzia­do­stwa to wła­śnie klo­szar­dzi wal­czą o los i prze­trwa­nie bi­lo­nu.

Oj, CMie, obyś się oka­zał fał­szy­wym pro­ro­kiem… "gumiś" nie za­wsze ade­kwat­nie od­da­je stan emo­cjo­nal­ny mó­wią­ce­go. A szko­da.

 

ETA: może trze­ba pisać dla sie­bie, a udzie­lać świa­tu tylko tego, co ład­nie wyj­dzie?

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

A na mnie to wy­wie­ra sku­tek wy­raź­nie od­wrot­ny, in­ny­mi słowy, trzy razy bar­dziej mnie na­krę­ca. To jed­nost­ko­wy przy­pa­dek, czy takie re­ak­cje są znane?

Ja też tak cza­sem mam i myślę, że każdy. Ale cza­sa­mi do­brze jest z sie­bie wy­rzu­cić złość, tylko nie za­wsze można :(

Cześć, So­nat­ko,

mel­du­ję, że prze­czy­ta­łam. ;)

Hmm hmm hmm… Muszę przy­znać, że nawet Ci wy­szła ta Sara, cho­ciaż co ona taka pło­chli­wa? :p Mimo że Sara gra głów­ną rolę, to jed­nak naj­cie­kaw­szą po­sta­cią zde­cy­do­wa­nie jest CM. :D Cóż mogę po­wie­dzieć. CM w roli klo­szar­da wy­padł za­cnie. xD Ale pią­ta­ka bym mu nie dała. :P

 

Fajne jest to opo­wia­da­nie. Po­do­ba­ło mi się. Prze­my­ci­łaś kilka smacz­ków z Di­scor­da, ale nie tak dużo. Beniz na Świ­ry­ba dzia­ła za­wsze, he he. ;) 

Za­słu­żo­ne bi­blio. 

Po­zdra­wiam. :)

Cześć, Saro :) Cie­szę się, że się po­do­ba­ło. 

że nawet Ci wy­szła ta Sara, cho­ciaż co ona taka pło­chli­wa? :p

Ale to nie ona ze­mdla­ła :P

CM w roli klo­szar­da wy­padł za­cnie. xD

No, ma chło­pak ta­lent :D

Ale pią­ta­ka bym mu nie dała. :P

Tak też po­dej­rze­wa­łam!

 

Dzię­ki za opi­nię, byłam cie­ka­wa, jak za­re­agu­jesz :)

Rzad­kie uję­cie dzie­wię­cio­be­ni­zo­we­go Świ­ry­ba w dia­lo­gu z ma­rze­nia­mi Użyt­kow­ni­ka:

 

 

 

Ob­śmia­łem się ;-)

 

 

@Fin­klo, jest taki mem wy­kop­ko­wy, któ­rym we mnie Ba­ilo­ut strze­la go­rą­co i na­mięt­nie poza por­ta­lem, zu­peł­nie nie mam po­ję­cia dla­cze­go – “beniz, hehe” to jego lajt­mo­tyw. ;-) 

"Świ­ryb" (Ba­ilo­ut) | "Fi­sho­lof." (Cień Burzy) | "Wiesz, je­steś jak brud i za­raz­ki dla ma­lu­cha... niby syf, ale jak dzie­cia­ka uod­par­nia... :D" (Emel­ka­li)

A więc zja­wił się i sam Świ­ryb! Dzię­ki za wi­zy­tę.

Ob­śmia­łem się ;-)

To cie­szę się, tro­chę uśmie­chu nigdy nie za­szko­dzi :)

– Fajna. 

– Co­py­ri­ght by Anet

Chcia­ła­bym w końcu prze­czy­tać coś opty­mi­stycz­ne­go!

Dzię­ki, Irko :)

Po­do­ba­ło mi się :)

Przy­no­szę ra­dość :)

Dzię­ki, Anet :)

Cześć.

 

Bała się stry­chu – w czwart­ko­we wie­czo­ry do­bie­ga­ły stam­tąd dziw­ne ha­ła­sy.

Po­sia­da­nie sta­ru­cha na stry­chu za­pew­ne nie jest, we­dług nor­mal­nych ludzi, dobre dla zdro­wia. Za­rów­no wła­sne­go, jak i rze­czo­ne­go sta­ru­cha. Z dru­giej stro­ny, wy­da­je się, że dziad się tam cał­kiem do­brze za­do­mo­wił…

 

suche, nieco spra­so­wa­ne scien­ce fic­tion

Wy­czu­wam hejt.

 

Prze­dziw­na dzie­wię­cior­ni­ca gnała dalej, w stro­nę ni­cze­go nie­spo­dzie­wa­ją­cych się ludzi, ludzi z pla­na­mi, ce­la­mi i ma­rze­nia­mi.

Gdzieś w tym mo­men­cie za­ko­cha­łem się w ni­niej­szym opku…

 

Świat za Por­ta­lem nie­wie­le się zmie­nił

nie­ste­ty :(

 

Świ­ryb za­wsze chciał kota, ale to ma­rze­nie miało nigdy nie zo­stać speł­nio­ne. Był prze­cież małą, miesz­ka­ją­cą w ka­łu­ży rybką. A koty nie lubią wody.

Ale za to lubią ryby. Pa­ła­szo­wać. By­ło­by o jed­ne­go świ­ry­ba mniej, daj Boże, zna­czy daj Be­ry­lu.

 

No, dalej, sko­men­tuj, co są­dzisz o tej be­stii, tylko bar­dzo krót­ko i nie­me­ry­to­rycz­nie. To od razu ich zwabi.

c u d o w n e

 

I wtedy na wscho­dzie zja­wił się Go­lodh Biały

Konia byś mu cho­ciaż dała. Biały ry­cerz ma ra­to­wać sy­tu­ację bez konia?

 

W ta­kich chwi­lach ża­łu­ję, że je­stem wege.

O ile resz­ta wy­po­wie­dzi cał­kiem nie­źle pa­su­je do użyt­kow­ni­ków, o tyle nie wie­rzę, że wilk po­wie­dział­by coś ta­kie­go…

 

Beryl wzru­szył ra­mio­na­mi, wyjął wtycz­kę od Por­ta­lu i wło­żył tę od czaj­ni­ka.

Nie strze­lać z ra­kiet do świe­tli­stych ob­rę­czy. Cytat za: Wik­tor Or­łow­ski, 2021, di­scor­do­wa­ne.

 

Mała rybka na­tych­miast się ock­nę­ła.

Zmar­łem ze śmie­chu.

 

Cóż dodać? Opko jest wy­bit­ne. Uśmia­łem się jak norka (tak się mówi, co nie? nie osza­la­łem jesz­cze cał­kiem?). Je­dy­ne, co mnie cie­ka­wi/za­sta­na­wia, to te mo­ty­le: zdaje się, że też są me­ta­fo­rą cze­goś, ale nie je­stem pe­wien, czego? Kli­ków? Ale czemu są czer­wo­ne?

 

Po­zdra­wiam cie­plu­sień­ko.

Precz z sy­gna­tur­ka­mi.

Nie­bie­ski­_ko­smi­to, cześć, dzię­ku­ję za ko­men­tarz, który mnie uśmiech­nął! Miło sobie przy­po­mnieć o tym opo­wia­da­niu.

Wy­czu­wam hejt.

Nie ma tu hejtu, na­praw­dę, po pro­stu mia­łam takie sko­ja­rze­nie :P

Konia byś mu cho­ciaż dała. Biały ry­cerz ma ra­to­wać sy­tu­ację bez konia?

A tak, koń by się przy­dał, rze­czy­wi­ście!

O ile resz­ta wy­po­wie­dzi cał­kiem nie­źle pa­su­je do użyt­kow­ni­ków, o tyle nie wie­rzę, że wilk po­wie­dział­by coś ta­kie­go…

Nooo, tro­chę prze­sa­dzi­łam : P

Je­dy­ne, co mnie cie­ka­wi/za­sta­na­wia, to te mo­ty­le: zdaje się, że też są me­ta­fo­rą cze­goś, ale nie je­stem pe­wien, czego? Kli­ków? Ale czemu są czer­wo­ne?

Na­wią­zy­wa­łam do opka Sary o czer­wo­nych mo­ty­lach nad Atlan­ty­kiem (jesz­cze go nie ska­tio­wa­ła!).

 

Faj­nie, że moi Fan­ta­ści Ci się po­do­ba­li i że się uśmia­łeś :)

Spodo­ba­ło się, cho­ciaż uzmy­sło­wi­ło mi, że je­stem zwie­rza­kiem-świe­ża­kiem nadal.

Koalo, dzię­ku­ję za prze­czy­ta­nie i cie­szę się, że się spodo­ba­ło. Wła­ści­wie to każdy z nas pod ja­kimś wzglę­dem jest jesz­cze świe­ża­kiem :)

Nowa Fantastyka