
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
PUSTO – STAN
"Jeśli zbyt długo patrzysz w czeluść, czeluść zaczyna patrzeć na ciebie."
Fryderyk Nietzsche (1844–1900)
Przechodziła tą drogą kolejny już raz. Każdego wieczoru, zawsze gdy zapadał zmrok. Gdzieś w oddali słychać było jeszcze ostatnie szelesty dnia, co z każdą kolejną chwilą ustępował miejsca nocy. Myśli dziewczyny zdawały się być nadal spokojne a wszelkie obawy głęboko uśpione. Wilgotne powietrze stopniowo opadało na ziemię tworząc w przestrzeni osobliwą woń otaczającego ją lasu, a ciemno – pomarańczowe niebo coraz bardziej przybierało krwawy kolor znikającego za widnokręgiem słońca. Połyskujące promienie wcześniej spowijające cień, teraz same popadały w czerń, zwiastując tym samym nadejście niczym nieporuszonej bladości księżyca, co sennie wyczekiwał w otchłani by ukazać swą patetyczną postać w towarzystwie iskrzących się gwiazd.
Isabel stawiała przed sobą kolejne kroki, odciskając ślady na trzeszczących pod jej stopami gałęziach. Odczuwała dziwne wrażenie lekkości, jakby dobiegająca ją mowa cieni kołysała jej ciało do snu. Spojrzała w górę i patrzyła przez chwilę jak płomienny szkarłat nieba milcząc przedziera się przez korony drzew, rysując w jej oczach swoistą obcość doznań, tworząc dokoła całkiem odmienną rzeczywistość. Za jej plecami odgłosy wiatru zlewały się złowieszczy ton, odbijający się w gęstości spowitej szarością mgły, tak bardzo posępnej, że niepodobna odnaleźć w niej choćby nuty namiętności, lecz tak bardzo zgubnej, że nie sposób odgadnąć jej prawdziwej natury. Obłoki nadal płynęły w gasnącej już czerwieni, przedstawiającej pląs mroku zbliżającego się ku wędrującej dziewczynie. Kroczyła dalej, poddając się tej melancholii coraz bardziej wtapiając się w odmęty ciemności. Głębia lasu rozpościerała się teraz przed jej obliczem w całej swej okazałości, lecz ona nadal nie odczuwała żadnego niepokoju. Przyzwyczajona była ona bowiem do tej drogi, gdyż od dziecka spacerowała tutaj z mamą, a w późniejszym czasie ze swoją babcią. W głębi tej krainy nie było miejsca gdzie nie postawiłaby swej nogi, nie było pory dnia w której nie potrafiłaby wrócić sama do domu. To dawało jej pozorne poczucie bezpieczeństwa. Wkraczając między łęgi roztaczające się ponad zasięgiem ludzkich oczu mijała niewielkie zbiorowiska koryt rzecznych z których sączyły się liczne potoki, niczym niezakrzepła krew gęsto wypływająca z otwartych ran. Rozlewiska te otoczone były tumanami kleistego mchu i wielorakich traw zdobiących oblicze strzelistego drzewostanu. Jednak gdy nadchodzi noc natura przybiera twarze, których jaźń człowieka nie jest w stanie opisać. Obraz drzew stawał się z czasem coraz mniej wyraźny a pohukiwanie sów coraz bardziej dawało się we znaki i właśnie w tej chwili Isabel poczuła wokół czyjąś obecność. Obejrzała się za siebie, nie dostrzegając jednak nic poza gęsta mgławicą odzianą w ciemne łachy rozmazanych kształtów otaczające ją ze wszystkich stron. Idąc dalej przyspieszyła nieco kroku starając się nie dopuszczać myśli płynących z najmroczniejszych pokładów ludzkiej wyobraźni. To co kilka lat temu mogło wydawać się przyjazne, w tym momencie emanowało jakąś dziwną wrogością. Cała aura lasu zdawała się tętnić złowieszczą energią, przenikającą najdalszą głębię nocy. Coś jakby budziło się ze snu tworząc zgoła nieznaną dotąd egzystencję, rodzącą dusze istot które mogły wcielić się w niemal każdą cząstkę otchłani. Coraz więcej dźwięków i obrazów skupiało jej rozbiegany wzrok. Słyszała bicie własnego serca, uderzającego w pierś z narastającą siłą i rozlegającego się echem jakby w głuchej przestrzeni. Na chwilę zrobiło się ciszej a ciało młodej dziewczyny znalazło się we władaniu wszechogarniającego mroku. Osobliwe uczucie lęku narastało ze zdwojona siłą, zniekształcając tym samym wyobrażenie rzeczywistości. Patrzyła na wijącą się wokół mgłę, jak zbliżała się ku niej niosąc ze sobą połacie szarości przemieszczające się poprzez drzewa które w jednej chwili wydały się martwe. Nie poruszały się, a jednak ich szum rozprzestrzeniał się nad ziemią szepcząc w ciemnościach, coś co przypominało bezgłośne wołanie, po chwili przeobrażające się w przeraźliwy skowyt. Isabel nie miała pojęcia skąd wzięły się te pojękiwania, więc starała się przestać myśleć. Jednak na nic to się zdało, gdyż tuż nad jej głową niebo rozświetlone zostało przez jakieś dziwne światło, a w lustrze dziewczęcych oczu ukazały się posępne szkielety gałęzi i krzewów, co na przemian wyciągały do niej swe suche i szkaradne dłonie. Nie mogła już tak jak w dzieciństwie zamknąć oczu, sprawiając, że przyczyna strachu ustąpi, a ona jak co każdego ranka obudzi się w swoim wygodnym, bezpiecznym posłaniu i ujrzy przed nim rozpromienioną w uśmiechu rodzicielkę.
Była to ostatnia rzecz jaką zapamiętała nim jej matka zniknęła w niewyjaśnionych okolicznościach. Coś ją zabrało a teraz przyszło także po nią. Miała wrażenie, że to coś kryje się właśnie tutaj. Jest już coraz bliżej i przez cały czas obserwuje, czekając na swoją kolejną ofiarę. Poczuła lodowaty dotyk wiatru na swym ramieniu, lecz na myśl o tym by mogła się tak po prostu odwrócić doszczętnie ja przerażała. Chwilę później jednak, pod wpływem nie dającej się opanować paniki, gwałtownie spojrzała za siebie i w tym momencie wszystko rozmyło się w smolistej czerni. Chciała krzyczeć lecz ze zdławionej krtani nie wydobywał się żaden dźwięk. Ten porażający lęk obezwładnił jej ciało. Trwając w bezruchu coraz bardziej traciła poczucie rzeczywistości. Miotając się w gęstniejącej mgle, była bezsilna wobec praw okrutnej natury. Powoli poddawała się narastającej senności. Porywisty wiatr przemieszczał się ponad koronami drzew niosąc ze sobą obce odgłosy rodzące się wśród panującego dookoła mroku. Gdzieś w otchłaniach lasu nadal dochodziło rozpaczliwe i nad wyraz przerażające wołanie. Pogrążona w półśnie Isabel była na granicy dojmującego szaleństwa. Zbyt zmęczona by zasnąć i za bardzo senna by oprzytomnieć. Coraz bardziej słabła a uczucie nieznanego lęku nacierało na nią z zastraszającą siłą, burzącą ostatnie nadzieje na przebudzenie się z tego koszmaru. Jej sen obrazował jednak wszystko co działo się poza nią. Pozorne uczucie bycia poza ciałem jeszcze bardziej napawało przerażeniem. Blady księżyc rozświetlał na niebie swą lodowatą poświatę odbijając w strumieniach rzecznych swe srebrzyste oblicze. Blask jego owalnej tarczy otoczony był szarymi obłokami, które wyraźnie nie wróżyły niczego dobrego. Isabel nie widziała, że za ich zmętniałą połacią, kryją się liczne grona mieniących się różnymi kolorami gwiazd, dlatego też niejasność otaczających ją zjawisk sprawiała że lęk przeobrażał się w iście demoniczną postać. Gnieździł się gdzieś głęboko w jej głowie. Był czymś czego jeszcze ludzkie myśli nie poznały. Torturowana przez szatańską energię tego miejsca, coraz bardziej słabła. Nie była w stanie utrzymać dłużej równowagi. Nogi ugięły się pod ciężarem jej smukłego ciała, które swym kształtem przypominało teraz embrion. Siedziała skulona w gąszczu drzew, coraz bardziej tracąc świadomość własnego istnienia. Chwilę później poddała się, całkowicie odpływając w bezdenny ocean snów. U kresu sił bezgłośnie osunęła się na ziemię. Leżała tak do czasu gdy ze snu zbudził ją przenikliwy chłód. Powoli otworzyła oczy, nie mogąc jednak ruszyć się z miejsca. Ból mięśni wywołany przez przejmujące zimno zmuszał dziewczynę do zachowania nieruchomej pozycji. Ręce Isabel zrobiły się przeraźliwie sine, ścięgna niemalże całkowicie zesztywniały a jej trupio-blady kolor twarzy wydawał się teraz lśnić w tych głębokich ciemnościach nocy. Ogłuszona przez wyjący opętańczo wiatr, daremnie próbowała obejmować rękoma całe swe ciało, by choć na chwilę zmniejszyć siłę porażającego ją uczucia. Z głębi lasu dochodziły kolejne, jednak tym razem nieco wyraźniejsze odgłosy. Na pozór przypominającymi szlochanie lecz zbyt przerażające by nazwać je ludzkimi. Były niczym przenikliwa mowa czającej się w pobliżu śmierci, a groza jaka się w nich kryła nie znajdowała ujścia w najmroczniejszych zakątkach czeluści. Sponiewierane przez obłędny wicher gałęzie, bezlitośnie smagały ciało rozdygotanej z przerażenia kobiety. Czuła na plecach ich dotyk. W tym samym czasie usłyszała pewne zgrzytanie. Szybko zdała sobie sprawę, że to co słyszy jest czymś więcej niż odgłosem ludzkich słów. To były zupełnie inne dźwięki, jak gdyby coś nadchodziło lub zbliżało się z nie pohamowaną siłą. Spostrzegła, że odzyskuje panowanie nad swoim ciałem kilka sekund później domyślała się już co może oznaczać tajemnicze brzmienie. Był to szmer zbliżających się ku niej kroków. Ciężki monotonny i nadzwyczaj głęboki. Roznosił się w przestrzeni przełamując opór tej śmiertelnej ciszy, która była już tylko ostatnimi resztkami iluzji. Przemieszczając się między cieniami w mglistej szarości wijących się zjaw podążał przed siebie z upiorną wzniosłością. Tak jakby dokładnie wiedział czego chce i po co przychodzi. Dłonie Isabel zacisnęły się na ramionach. Jednak pogrążona agonii, bezustannie walczyła z własnym ciałem. Zdawała się być przymarznięta do ziemi niczym ofiara gotowa na nadejście swojego oprawcy. W miarę jak tajemnicza postać, a jej kroki stawały się coraz bardziej wyraziste, Isabel spostrzegła, że zaczyna odzyskiwać czucie w nogach. Ostatnią resztką sił starała się podnieść. Choć wciąż słyszała sunące się w oddali kroki to pod wpływem strachu nie odczuwała już żadnego bólu. Żadne inne wcześniejsze doświadczenie nigdy nie wpędziło jej w tak bardzo skrajne, wręcz nieludzkie przerażenie. Rozległa otchłań lasu znów wydała ze swej głębi kolejny rozpaczliwy skowyt. Przenikliwy i nader odstręczający, bez wyrazu, a jednak dziwnie znajomy. Oczy dziewczyny zwrócone były ku ziemi. Gdy wreszcie stanęła na nogach z niedowierzaniem spostrzegła, że otacza ją gęsta mgła. Odwracając się w stronę nadchodzących kroków nie miała już nawet pojęcia gdzie mogłaby się ukryć, w którą stronę uciekać. Demoniczna postać z każda chwilą się do niej zbliżała. Nieustający wiatr stopniowo rozrzedzał połacie zlepionej mgły, co jeszcze bardziej potęgowało grozę. Wyobrażenie tego co mogła za chwile zobaczyć przerastało ludzkie pojęcie. Stała tam i patrzyła przed siebie w nadziei, że nadal tylko śni i za chwilę wszystko się skończy. Jednak granica między jawa a snem już dawno została zatarta. W objęciach strachu zaczęła nerwowo rozglądać się dokoła. Woskowy księżyc rozpościerał się w czerni nieboskłonu, oświetlając zmizerniałą twarz Isabel, wiedzącą już teraz, że to co się dzieje jest realne. Bezlitosny chłód roznosił się po jej ciele powodując tym samym niebywałą falę dreszczy, która dogłębnie opętała jej wycieńczony umysł. Sceneria jaka się przed nią rysowała nie miała najmniejszego związku z prawami natury. Czy, aby na pewno zbudziła się ze snu ? To pytanie odzywało się w jej wnętrzu. Zjawiskowość tego obłędnego stanu zdawała się tętnić niewyobrażalną potwornością. W odmętach nocy kryła się jakaś inna natura, która choć przeraża to przyciąga do siebie wzywając wołaniem. Głosem tak bardzo odległym, iż mógłby wydać się szeptem. Melodyjność tych oddźwięków przypominała po części postać słów. Oczy Isabel coraz bardziej widziały obraz jaki wyłaniał się z zimnej i wilgotnej bieli. W pewnej chwili jednak wszystko zaczęło się jakby oddalać, a chwilę później zupełnie odeszło. Wmawiała sobie, iż padła ofiara halucynacji lecz jej rozum dobrze wiedział, że coś naprawdę tutaj było i krążyło gdzieś blisko niej. Teraz jednak pozostała sama wśród obłędnie bladego światła księżyca. W tym momencie wszystko zdawało się być takie jak przedtem, z wyjątkiem jednej rzeczy która na nowo wzbudziła w duszy Isabel śmiertelne przerażenie. Coś się jednak zmieniło. Miejsce w którym była wyglądało teraz jakoś inaczej. Było jakby obce. Gdy rozejrzała się dookoła zmuszona była stwierdzić, że znajduje się na środku jakiejś łąki. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że zbudziła się w zupełnie innym miejscu niż zasnęła. Odludzie na jakim się znalazła otoczone było zewsząd ciemna ścianą lasów, nad którymi rozpościerały się gęste połacie chmur. Wśród nich widniały jakieś srebrzyste blaski. Gdy opary mgły całkowicie się rozeszły, oczy dziewczyny zwróciły się w stronę niedawno nadchodzących kroków. Obraz jaki przed sobą ujrzała przechodził ludzkie pojęcie. W jednej chwili jej źrenice się rozszerzyły, a w głowie pojawiły się nowe przerażające wizje. Był nie tyle straszny, co nadzwyczaj szokujący. Jej oczom ukazała się ciągnąca się w głąb lasu ścieżka. Była wydeptana przez jakąś nieznana istotę lub jakieś większe zwierzę. W blasku księżyca zdawała się być drogą do śmierci. Była jednak drogą jedyną. Czując jak krew odpływa jej powoli z twarzy, patrzyła nieruchomo w tą otchłań, zastanawiając się nad tym niewytłumaczalnym zdarzeniem. Przez jej głowę przepływało tysiące zatrważających obrazów. Wiedziała, że to coś mogło tutaj naprawdę być mogło ja nawet dotykać, lecz tym samym nie zrobiło jej krzywdy. Ta ostatnia myśl zbudziła w Isabel ostatnią nadzieje na to, że zdoła przetrwać tę koszmarną noc. Ruszyła więc przed siebie nie rozumiejąc do końca jaka to siła pcha jej ciało w stronę zagadkowej drogi. Słyszała już tylko majaczący wokół las i cichy odgłos wiatru, który odzywała się w ciemności co jakiś czas. Wołanie jakie niedawno słyszała nie dochodziło teraz do jej uszu. Zmysły tak bardzo otępione przez strach zdawały się w ogóle nie istnieć. To instynkt przetrwania niósł ja w nieznane. Nogi same sunęły się po ziemi, stąpając po zimnej i wilgotnej trawie. Dokoła emanowało jakąś tryumfalną aurą grozy. Coś co nie tak dawno łaknęło ofiary teraz jakby zaspokoiło swój głód. Srebrzysty księżyc zlewając się z czernią nieboskłonu zdawał się tracić cały swój czar. Podążając tą ciemną aleją kroczyła ostrożnie i nader podejrzliwie, jak gdyby gdzieś w głębi mroku kryła się jakaś demoniczna istota. Po przejściu kilkudziesięciu metrów jej twarz nabrała innego wyrazu. Dostrzegła, że z nieprzeniknionej ciemności wydobywa się jakiś blask. Płomień błysnął nie tylko w oddali lecz także w jej duszy. Nie zatrzymując się zmierzała w stronę rozbłysku. Będąc już coraz bliżej tego światła, przyspieszyła nieco kroku. Z rozkołysanych cieni powoli zaczęły się wyłaniać kontury jakiegoś budynku. Gdzieś w środku iskrzyło się jakieś światło, jednak Isabel odnosiła dziwne wrażenie, że dom stoi zupełnie pusty. Na jego zgrzybiałych ścianach wiła się przekwitła winorośl. Drzwi również porośnięte były dziki krzewami co tworzyło obraz miejsca przez nikogo od dawna niezamieszkałego. Zbliżając się do wejścia Isabel poczuła lekki niepokój. Był to lęk przed nieznanym. Chwytając za klamkę doznała jak dreszcz biegnie po jej ciele, lecz mimo wszystko otworzyła drzwi. Wewnątrz unosił się odpychający zapach pleśni, równie przykry jak i wizerunek całego wnętrza. Dziewczyna jednak przekroczyła progi tego zaniedbanego siedliska.
Nieopodal okna stała tląca się w półmroku świeca. Jej płomień był już ledwo dostrzegalny, niemal całkowicie wygasły podrygiwał na tle grobowej głębi domu. Isabel zdawała się go w ogóle nie wiedzieć. Kroczyła dalej, błądząc wzrokiem po obmierzłych ścianach przedstawiających swoje nędzne oblicze. Gdy przeszła do pokoju obok, jej serce omal nie wypadło z piersi. Widok jaki zobaczyła przyprawiał ją o niewyobrażalne dreszcze. Jej źrenice w jednej chwili urosły do niewiarygodnych rozmiarów. Cała dygotała z rozpaczy i przerażenia. Na podłodze leżały zwłoki zmasakrowanej kobiety. Jej ciało było w stanie rozkładu, gdyż w powietrzu można było już wyczuć ohydną woń zgnilizny. Z jej zsiniałych ust pełzły jakieś robale a trupia twarz zwrócona była w stronę Isabel, która od razu rozpoznała w niej twarz swojej matki. Była do głębi wstrząśnięta, zastanawiając się kto mógłby być zdolny do popełnienia tak strasznego czynu jakim było morderstwo jej mamy. Oczy niegdyś promieniejące blaskiem były teraz martwe i pozbawione wyrazu. Nieruchome zdawały się patrzeć wprost na zagubioną dziewczynę. Głowa nieboszczki była okaleczona jakimś tępym narzędziem a bujne niegdyś włosy dosłownie wyszarpane. Miały one barwę kasztanu, a Isabel bardzo lubiła się do nich przytulać. Przez chwilę miała dziwne wrażenie, że trup się poruszy. Obawiała się tu dłużej zostać. Postanowiła poszukać w domu jakiegoś telefonu by móc wezwać pomoc. Wycofała się, zamykając za sobą stare skrzypiące drzwi. Kierowała się w stronę długiego korytarza którego wcześniej nie zauważyła. Co chwilę odwracała głowę jak gdyby chciała się upewnić czy nikt za nią nie idzie. Doszła w końcu do jakiś schodów prowadzących w głąb ziemi. Stanęła przed nimi, a potem ruszyła w ich otchłań. Idąc w dół potknęła się i z głośnym krzykiem obudziła się w swej własnej sypialni. Przez cały czas jeszcze drżała, pogrążona w przekonaniu, że nie istnieje już wyraźna granicą pomiędzy jawą a snem. Za murami domu było jeszcze szaro i padał rzęsisty deszcz. Isabel przez chwile kołysała się na swym łóżku, po czym wstała i podeszła do okna. Dotykając szyby spostrzegła na swych dłoniach gęste kłęby kasztanowych włosów. Z przerażenia upadła na ziemię trącąc ręką wypalona już świecę. Chwilę później usłyszała odgłos otwierających się drzwi.
Po pierwsze, takiego kloca tekstu praktycznie da się czytać, brnie się przez niego jak przez bagno. Opowiadanie napisane ciężkim stylem, ogrom przenośni i porównań (na dodatek momentami dziwacznych) męczy. Na dodatek nic się nie dzieje. Na początku jedna linijka akcji i cała strona opisów przyrody. Dalej nie jest lepiej, opisy przeżyć wewnętrznych (z których nic nie wynika) przeplatają się z opisami przyrody - wciąż nic się nie dzieje.
Akcja rusza niemrawo pod sam koniec, ale zanim ma szansę się rozwinąć, okazuje się, że to wszystko był tylko sen, choć nie do końca, jak wskazują przerażające kłęby kasztanowych włosów. Czyli ogólnie bez sensu i składu.
Zupełnie mi się nie podobało. Bardzo słaby tekst.
Hej.
Musze się zgodzić z Eferelinem że teksy ciężko się czyta. Ale nie dlatego że nie ma akcji, ona sama by zrujnowała by zapewne tekst do końca. Chodzi według mnie tu ta już wspomnianą masę opisów wewnętrznych. W zasadzie czytelnikowi wystarczy przeczytać pierwsze 3 takie zdania i przeciągnąć na koniec i koniec :) Opowiadanie nie jest złe, ale dobre też nie.
Pozdrawiam.