- Opowiadanie: Rixein - Mój prywatny raj

Mój prywatny raj

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Mój prywatny raj

To opowiadanie odnosi się do książek Siódmy Syn OS Carda, Wiedźmin Sapkowskiego i oczywiście Władca Pierścieni. Domyślam się, że nie jest dobrze. Jednak jeśli ktoś zada sobie tród przeczytania i ocenienia, to bardzo dziękuję.

 

 

 

 

Mój prywatny Raj

 

M

iasto było potężne. Budynki i mury wysokie i pięknie zdobione. Gdzieniegdzie stały stoiska, a kupcy za nimi stojący zachwalali głośno swe towary. Przechodzący ludzie, i nie tylko oni, byli uśmiechnięci i radośni.

John miał wrażenie, że zna to miejsce, że kiedyś już je widział. Nie pamiętał jednak, gdzie i kiedy. Nie pamiętał też, jak się tu znalazł. I dlaczego leżał na ziemi.

Jeden z przechodzących ludzi podszedł doń i pochylił się nad nim.

– Wszystko w porządku? Mogę jakoś pomóc? – spytał. Był on wyższy od Johna. Miał długie, czarne włosy i gęste wąsy. Odziany był w zbroję płytową. U jego pasa zwisał miecz.

John wstał i otrzepał się. Dopiero teraz ujrzał, jak jest ubrany. Wysokie buty z wieloma klamrami, czarne spodnie, czarna koszula, a na tym długi, bury płaszcz z kapturem.

– Dziękuję, nic mi nie jest. – odrzekł, odwzajemniając uśmiech. – Ale mam jedno pytanie. Co to za miejsce?

Mężczyzna zdziwił się.

– Minas Thirith oczywiście!

Johnowi wydało się, że słyszał już kiedyś tą nazwę i istotnie kojarzyła mu się ona z tym miejscem.

– Zabłądził pan? – dopytywał rycerz.

– Tak… Chyba. Nie wiem… Nie mam pojęcia, jak się tu znalazłem. – wyznał. – Minas Thirith… Może mi pan opowiedzieć o tym miejscu?

– Z chęcią, ale miejsce to ma zaprawdę dłuuugą historię. Wytłumaczę panu wszystko w karczmie ,,Pod Lembasem’’ – mężczyzna podał mu rękę. – Jestem Bergil, syn Beregonda. Mieszkam w okolicy.

– John Tolkien, miło mi. Znaczy się, John, syn Arthura.

W karczmie zamówili miód i gdy tylko Bergil zaczął mówić, a mówił dużo, John jął przypominać sobie, co się stało. Bergil cały czas coś opowiadał, a często poważające się słowa, takie jak ,,Elessar’’ ,,Gondor’’ ,,Mordor’’ czy ,,Powrót Króla’’ sprawiały, że przypominał sobie, jak się tu znalazł. Przypomniał sobie poprzednie życie. I śmierć.

 

Dookoła tylko puszcza. Wśród gęstych drzew i wysokiej trawy dało się słyszeć szum wiatru i śpiew ptaków. Słońce świeciło na pozbawionym chmur niebie. Andrzej wstał usiłując sobie przypomnieć, jak się tu znalazł. Spojrzał po sobie. Ubrany był w wytworny, szlachecki strój. Wstał z ziemi i otrzepał się. Wtem usłyszał czyjś głośny śmiech. Pośpiesznie ruszył w tamtą stronę. Nie sądził, że ukryty wśród gęstwiny trakt jest aż tak blisko i wóz omal go nie potrącił.

– Uważaj pan do kurwy nędzy! – wrzasnął niski brodacz trzymający wodze.

Andrzej odskoczył, ledwie unikając zmiażdżenia pod kopytami koni. Miał dziwne wrażenie, że poznaje ten głos.

– Jak chcesz pan kurwa samobójstwo popełnić, nie wciągajże w to innych! – wrzasnął brodaty, zatrzymując wóz. Obok niego siedział wyglądający na około trzydzieści lat człowiek w kapeluszu z czaplim piórem.

– Bardzo panów przepraszam. – rzekł Andrzej. – Ale nie wiem gdzie jestem, ani jak się znalazłem w tej cholernej puszczy! Możecie mi panowie powiedzieć, gdzie jesteśmy?

Mężczyźni na wozie spojrzeli na siebie zdziwieni. W końcu przemówił ten z czaplim piórem.

– Jesteśmy w Toussaint. Bajkowej Krainie. A właściwie na obrzeżach Bajkowej Krainy, bowiem właśnie doń jedziemy. Domyślam się, iż waszmość chciałby jechać z nami? – spytał.

– Byłoby miło.

– No to wskakuj pan! – krzyknął brodaty. – A tak przy okazji, to jestem Zigrin. Yarpen Zigrin.

– Jaskier. – przedstawił się mężczyzna w kapeluszu.

– Andrzej Sapkowski. – uśmiechnął się, podając mu rękę.

Ich imiona wydały mu się dziwnie znajome. Wywołały jakieś niejasne wspomnienia.

Gdy ujrzał wieże pałaców w Toussaint zaczął sobie wszystko stopniowo przypominać.

 

Obudziło go zimno. Leżał cały przemoczony na brzegu rzeki. Gdy tylko otwarł oczy oślepiło go słońce. Wstał i otrzepał się z wody. Rozejrzał się. Wokół były tylko drzewa, ale obok niego prowadziła jakaś wąska dróżka. Postanowił udać się wzdłuż niej. Dopiero w drodze uświadomił sobie, że nie wie, jak tu trafił, ale miejsce wydaje mu się dziwie znajome.

Szedł bardzo długo, aż w końcu natrafił na młyn. Zwykły, mały młyn. Gdy tylko ujrzeli go stojący przy młynie mężczyźni, podbiegli doń pytając, czy nie potrzebuje pomocy. Był wśród nich jeden mężczyzna wyglądający na typowego, czterdziestoletniego wieśniaka. Drugi, nie wiedzieć czemu, wydał mu się znajomy. Był chudy, łysy, a wiek jego był trudny do określenia.

– Gdzie… Gdzie ja jestem? – spytał.

– W Hio. Blisko wioski Vigor Kościół. Jest pan przemoczony. Zabierzemy pana do siebie. – powiedział wieśniak, narzucając mu koc na ramiona.

– Wielkie dzięki

– Nie ma za co. Ciepła herbatka Faith szybko pana rozgrzeje.

– Czyja?

– Faith Miller. Mojej żony. Nazywam się Alvin Miller.

– Orson Card, miło mi. I dziękuję. – odrzekł.

Droga rzeczywiście nie była długa. Wioska była malutka, ale gdy Orson zobaczył ją i skojarzył z imieniem Alvina Millera, zaczął sobie przypominać, jak tu trafił. Gdy zaś poznał jego synów, w tym Alvina Juniora, przypomniał sobie wszystko.

 

I w tedy w głowach całej tej trójki: Johna Ronalda Reuela Tolkiena, Andrzeja Sapkowskiego i Orsona Scotta Carda pojawiło się to samo stwierdzenie.

Stworzyłem swój własny raj! – pomyśleli.

Koniec

Komentarze

"Domyślam się, że nie jest dobrze." - owszem. Nie rozumiem, co chciałeś tym fanfikiem (?) przekazać. Autorzy to kreatorzy światów, do których trafiają po śmierci? - no to biorąc pod uwagę charakter twóczości, połowa trafi też do własnego piekła, a najbardziej przesrane w takim wypadku ma Fasoletti! :D

"Jednak jeśli ktoś zada sobie tród przeczytania i ocenienia" - coś takiego na wstępie od razu negatywnie nastawiło mnie do tekstu. Niestety przeczucie mnie nie myliło. Moim zdaniem dość słabe opowiadanie.

Pozdrawiam.

Eeeee... Eferelind, ładnie mi życzysz :P Choć jakby na to spojrzeć z innej strony, to faktycznie niezbyt ciekawa perspektywa...

Co do opowiadania, to strasznie słabe... Wszystkie trzy historyjki na tym samym schemacie. Budzi się, spotyka postacie ze swoich książek, które wydają mu się znajome, a na końcu dostaje/ją olśnienia...

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Nowa Fantastyka