Historia dziewczyny, która bardzo chciała dostać się z Marsa na Ziemię.
Dziękuję Emlisien, Nikaszko oraz OldGuard za wartościowe uwagi oraz inspiracje podczas bety!
Historia dziewczyny, która bardzo chciała dostać się z Marsa na Ziemię.
Dziękuję Emlisien, Nikaszko oraz OldGuard za wartościowe uwagi oraz inspiracje podczas bety!
Niszowa twórczość
„Chwytaj sol, to ma sens!” – powtarzała w myślach April Gris, przebijając wzrokiem gęstwinę mroku. Pozwalała się prowadzić, bo podpisała kontrakt i musiała przyjąć jego konsekwencje. Wielka dłoń szarpnęła nią i pociągnęła w dół. Dziewczyna, próbując utrzymać równowagę na stromych schodach, lewą ręką, po omacku, dotknęła wilgotnej ściany.
W końcu ciemność ustąpiła, a łapa wepchnęła ją do wielkiego pomieszczenia. Bogato zdobiona sala, ze stiukowymi ornamentami sufitu i wyłożonymi szkarłatnym pluszem ścianami, wzbudziła w April mieszane uczucia. Przepych przykuwał uwagę, ale wyrafinowany detal odstręczał. Pojawiły się migawki z dzieciństwa: cudaczne światy baśni generowanych przez aparaty rozszerzonej rzeczywistości.
– Rozbierz się. – Padł rozkaz z ust krótko ostrzyżonego, wielkiego mężczyzny, który ją przytargał.
April posłusznie zrzuciła z siebie ubranie, zgodnie z umową, zostawiając tylko dolną część bielizny.
– Pamiętaj, nie odwracaj się. I jak najmniej się ruszaj. Najlepiej w ogóle.
Mężczyzna zamilkł i obszedł ją dookoła. April była niewysoka. Szerokie biodra, niewielki biust i szczupłe, długie ramiona, które teraz bezwładnie zwisały, tworzyły zgrabną całość. Przyjrzawszy się jej bladej, dziecięcej twarzy, łagodniejszym głosem dodał:
– Daj znać… jak będziesz potrzebowała…
April przytaknęła ruchem głowy.
Mężczyzna przyłożył otwartą dłoń do jej pleców. Przesunął ją w górę i w dół, badając fakturę skóry. Jego dłoń była zimna.
Usłyszała dochodzące z tyłu, odległe brzęczenie mechanizmu. Stopniowo dźwięk stawał się głośniejszy – maszyna niespiesznie podjeżdżała bliżej. April zadrżała.
Wysoki na metr prostopadłościan umieszczony był na kwadratowej podstawie, opierającej się na sześciu niewielkich kółkach. Aparatura zatrzymała się za plecami April, sensorami zbadała swoje położenie, a potem kilkoma szarpanymi ruchami skalibrowała pozycję. Z przedniej części wysunęło się metalowe ramię z walcowatą końcówką, uzbrojoną w igły, nożyki, szczypce i mini projektor. Maszyna przystąpiła do skanowania – niebieski pas światła o szerokości dwóch centymetrów oblał szyję dziewczyny, a potem zaczął przesuwać się w dół, wzdłuż kręgosłupa. Na monitorze pojawiło się trójwymiarowe odwzorowanie topologii pleców.
April nie widziała tego, co działo się za nią, ale metaliczne buczenie aparatu drażniło każdy jej nerw.
– Będzie bardzo bolało? – wymamrotała.
– Milcz! – niespodziewanie wybuchnął mężczyzna. Odruchowo złapał ją za włosy i pociągnął tak, że twarz uniosła się. – Jeżeli dotrzymasz umowy, dostaniesz całą kwotę. Ale jeżeli powiesz słowo, kiedy on się pojawi, opuścisz to miejsce z pustymi rękami.
Ponownie dobiegł ją klekot klawiatury, a potem urządzenie wypluło z siebie rzężący dźwięk. Intensywny ból wbijanej w plecy igły wykrzywił twarz dziewczyny. Głowica aparatu drżała, poruszając się w różnych kierunkach i kalecząc skórę. April starała się opanować i nie jęknąć. Zamknęła oczy i zacisnęła piąstki.
Pojawił się! Wszedł przednimi drzwiami, choć spodziewała się go z przeciwnej strony. Dzięki temu mogła go zobaczyć, a nie tylko usłyszeć.
– Zważywszy na szczególnie stabilne przejawy aury podczas aktualnego sola, ośmielam się zaryzykować przedłożenie hipotezy, jakoby nasz artysta był pod wpływem natchnienia!
Wysokiemu tonowi głosu postaci towarzyszyła groteskowa gestykulacja. Wysoki, chudy, odziany w półprzezroczyste, luźno zwisające szmaty, przemierzał salę drobnymi krokami i wyglądał jak mokra czapla, którą April znała ze szkolnego podręcznika. Wąskie usta i pociągła twarz, z nałożonym ciężkim makijażem, wyrażała zblazowanie. Sięgające poniżej bladych ramion, białe i nienaturalnie proste włosy dodawały postaci upiornego rysu.
– Van Gogh, Cezanne, Manet? W trybie przypuszczającym, ze wskazaniem na mało wyrafinowany, masowy smak naszych gości. Tymczasem moja skromna osoba gustuje w subtelniejszych przejawach aktywności muz, weźmy dla przykładu Andrew Wyeth'a.
– Ciekawe – odburknął operator maszyny nie przerywając pracy. W jego głosie dawało się wyczuć irytację. Wbił igłę głębiej w plecy April. Dziewczyna wydobyła z siebie bolesny jęk.
Chuda postać aż podskoczyła. Skrzywiła usta, odwróciła się i nachyliła nad głową April cedząc przez zęby:
– Warto podjąć ból twórczy! Wszak opór przybierającej formę materii jest rzeczą naturalną.
Postać wyprostowała się i spojrzała w sufit. Masując podbródek rzekła wzniośle:
– Natomiast co do istoty sztuki w zakresie pojęć bytu i prawdy – otóż twierdzę, że sztuka to nie tyle sposób wyrażania pierwiastka prawdy, ile modus jej tworzenia!
– Nie inaczej – odpowiedział mrukliwie potężny mężczyzna i zgrzytnął zębami.
April poczuła dotkliwe szarpnięcie. Maszyna musiała tym razem wyrwać większy kawałek skóry, bo struga krwi spłynęła po plecach, tworząc na ceramicznej podłodze kałużę. Dziewczynie zrobiło się żal jej dziewiętnastoletniego ciała. Proces był nieodwracalny i blizny zostaną do końca życia. „To ma sens, to ma sens, to ma sens…”.
– Ach, zatem będzie też księżyc? Fantastycznie! Ale który księżyc? Niech zgadnę, ten potworny, sturęki syn Gai i Uranosa? Celna metafora. Wiedz, twórco, że za każdym razem, gdy nowe dzieło sztuki jest dodawane do jakiejkolwiek kultury, znaczenie tego, czym jest istnienie, zmienia się nieodłącznie.
Udręka cielesna oraz monolog tej potwornej postaci przyprawiały April o mdłości. Chciała odwrócić się, wrzasnąć „dość!” i wybiec. Ale wytrzymała do samego końca. „Chwytaj sol, to ma sens!”.
Ojciec
Zabudowania wokół basenu uderzeniowego Hellas na Marsie tworzyły opaskę o średnicy około dwóch i pół tysiąca kilometrów i grubości wahającej się od jednego do pięćdziesięciu kilometrów. Nie była to jednolita megastruktura, ale tysiące budynków pogrupowanych w mniejsze i większe zespoły.
Rozrastanie się Hellas Planitia regulował plan zagospodarowania przestrzennego Kompanii Wydobywczej Południowej Hemisfery. Była to potężna korporacja, która wraz z namiestnikiem z nadania ziemskiego, określała prawo i zasady życia obowiązujące w mieście.
Żeby zapewnić ochronę przed nieprzyjazną atmosferą i promieniowaniem, każdy z zespołów zabudowań przykrywała wielka kopuła. Pod sklepieniami znajdowały się w większości slumsy – marna namiastka mieszkań dla kilkunastomilionowej rzeszy górników, robotników oraz ludzi obsługujących kompleks kopalni złota, platyny i osmu. Na ściany zewnętrzne kopuł użyto czarnych płyt z amalgamatu cementowego, wzmacnianego tytanowymi włóknami i izolowanego grubą warstwą wełny mineralnej.
Wiatraki wyglądały jak gigantyczne ważki, które przycupnęły na sklepieniu. Wessane do filtrów powietrze było czyszczone mechanicznie i chemicznie, nawilżane, wzbogacane tlenem, a następnie przepompowywane do niższych partii budowli i wypuszczane przez otwory w chodnikach.
– Więcej niż jedno drzewo?
Sześcioletnia April wiedziała czym jest przyroda na Ziemi, ale lubiła, kiedy ojciec jej o tym opowiadał. A on, kiedy był w dobrym humorze, potrafił snuć opowieści mimo zmęczenia. Gdy wspominał, młodniał, jego kamienna twarz przybierała dobrotliwy wyraz i pojawiał się na niej uśmiech… – stawał się zupełnie innym człowiekiem.
– Ale ile? Trzy? Pięć? – droczyła się z nim.
– Więcej. Duuużo więcej. – Pogładził jej włosy dłonią o grubej i popękanej skórze.
– Jedenaście? – Oczy sześciolatki zaświeciły przewrotnie. Rzuciła się mu na szyję.
Ojciec nic nie odrzekł. Zbyt mocno się wzruszył.
– Naprawdę? Aż tyle? – prawie krzyknęła, celowo przesadzając zdziwienie. Uwielbiała wyobrażać sobie jak w rzeczywistości musi wyglądać takie skupisko.
– I pachniały? Ojej… A opowiedz mi o prysznicu…
– O czym? Aha…
– To tam jest tyle wody, że leje się z nieba?
Patrzyła na ojca z podziwem. Tkwił w nim nieodgadniony pierwiastek, obietnica innego świata. Rzadko o tym wspominał, ale kiedyś odwiedził Ziemię i widział to wszystko na własne oczy. „A mój tata był na Ziemi!” Pochwaliłaby się tym faktem dzieciakom, gdyby nie obawa, że ich zazdrość może okazać się niebezpieczna.
Dwa dni później April podpierała ścianę przed domem i żuła gumę o smaku pepsi-coli. Gapiła się w przeszkloną, gigantyczną szczelinę u podstawy kopuły przykrywającej ich dzielnicę. Szczelina sięgała kilkaset metrów w górę. Właśnie o tej porze sola wpadały przez nią promienie słońca. Zjawisko trwało piętnaście minut i April lubiła w tym czasie wychodzić z domu i przyglądać się grze świateł.
Sąsiad wracający z kopalni starym rowerem rzucał wydłużony cień, zabawnie podskakujący na każdej mijanej ścianie. Przemknął obok April i na nią nie spojrzał, a zwykle uśmiechał się albo o coś pytał. Kiedy zatrzymywał się przy bramce wejściowej, zgrzyt hamulców zabrzmiał jak lament.
– Dobrej gwiazdy, panie Cansado! – zawołała, przyjaźnie spoglądając w jego udręczoną i brudną twarz. Zamiast odpowiedzieć, pospiesznie schował się za ścianą oddzielającą ich domy. Przeląkł się małej April? Może krzyknęła za głośno?
Dwie godziny później zjawili się ludzie z Kompanii Wydobywczej. „Tąpnięcie… trzydziestu siedmiu górników… zrobiliśmy co w naszej mocy, ale… rekompensata będzie opiewała na…”. W pamięci April zachowały się strzępki zdań. W jej dzielnicy, faceci w eleganckich kostiumach zawsze przynosili złą nowinę. I to oni okradli April Gris z tego, który był dla niej najcenniejszy.
Została z matką i siostrą – niemowlakiem, który wydzierał się wniebogłosy przyprawiając wszystkich o ból głowy. Jak w takich okolicznościach mogła ukoić żal i smutek?
Matka różniła się od ojca. Zajęta zwykłymi sprawami nie potrafiła dać April tego, czego młoda dziewczyna potrzebowała. „A w baśniach pojawiał się czarodziej i władał magią”. Często wspominała ojca.
Piwot
„Chwytaj dzień, chwytaj dzień, bo kto wie, co jutro będzie…“ – usłyszała dochodzący zza okna ziemski hit.
Był to sol jej czternastych urodzin. Zamiast go świętować, krzątała się samotnie po obskurnym domu, bez celu i nadziei. Refren słyszała niezliczoną ilość razy i może właśnie dlatego nigdy wcześniej nie zastanawiała się nad jego znaczeniem.
„Dzień to miara czasu na Ziemi, część sola, trwająca między wschodem a zachodem Słońca”. Przypomniała sobie regułkę ze szkoły. Na Ziemi ludzie żyją w rytmie dnia i nocy, a światło słoneczne ma dla nich duże znaczenie. To piękne! Tam wszystko jest lepsze i prawdziwsze.
„Ale jak można złapać dzień? Przecież czasu nie można…”. Zaśmiała się. Chcąc zrozumieć sens tego zdania zaczęła chwytać dłonią powietrze.
Tak ją to rozbawiło, że zatańczyła. Obracała się wokół własnej osi, aż do zawrotu głowy. Spocona runęła na łóżko, cały świat wirował. Leżąc na plecach otworzyła leksykon sieciowy i odnalazła hasło: „carpe diem”.
– Chwytaj sol… – szepnęła urzeczona swoim odkryciem. – Życie jest krótkie, trzeba z niego korzystać!
Natknęła się na kolejne motto: “być kowalem swego losu, brać go w swoje ręce”. Wiedziała kim był kowal, znała to słowo z jednej z bajek, które opowiadał jej ojciec. Kowal to rzemieślnik wytwarzający rzeczy z metalu, kształtujący je uderzeniami młota. Przecież i ona może kształtować swój los, nawet jeżeli miałaby w tym celu walić młotem. Ale kogo i co?
Jej wyobraźnia zaczęła pracować. Zapragnęła odrzucić smutki, biedę i beznadzieję, chciała w końcu być szczęśliwą, chwycić sol!
Ale w slumsach nie można żyć chwilą, bo z czego tu się cieszyć? Szczęście można było odnaleźć gdzie indziej. Może w lepszej dzielnicy Hellas Planitia, na przykład w Delcie? Albo jeszcze dalej, na północnej hemisferze? A może… – April rozmarzyła się. – Może na samej Ziemi? Przymknęła oczy i wyobraziła sobie, że znajduje się właśnie tam, że przechadza się pomiędzy prawdziwymi drzewami, dotyka kory, bada opuszkami palców liście, rozkoszuje się zapachem. Tak, jak w opowieściach ojca. Czy mogłaby tego dokonać?
– Chwytaj sol, los bierz w swe ręce. To ma sens! – krzyknęła podekscytowana. Połączyła znalezione, ziemskie recepty na życie, w jedną, całkiem nową, która nabrała dla niej szczególnego znaczenia.
Ten sol stanowił w życiu April punkt zwrotny. Opuścił ją żal i smutek, a jego miejsce zajęła determinacja. Sformułowała cel: “odwiedzić Ziemię” i od tej pory postanowiła być mu wierna.
Mario
– A słyszałaś, że kogoś wciągnęło przy sklepieniu kopuły i zmieliło na drobne kawałki? A potem z chodników wytrysnęła fontanna krwi. A potem czerwony prysznic oblał ludzi…
– Zamknij się, Maja! Nie opowiadaj bredni!
– Ale naprawdę, tak było! Podlecieli helikopterem za wysoko i wentylator ich wessał…
April miała dość młodszej siostry. W głowie tamtej od jakiegoś czasu pojawiały się dramatyczne obrazki. Wpływ nowego kolegi z Calle Don Carlo?
Po tym, co przeżyła w przeklętym pokoju horrorów, nie mogła ścierpieć nawet najbardziej niewinnej wzmianki o bólu. Choć od wydarzenia minęły trzy miesiące, wspomnienie sali wyłożonej czerwonym pluszem i brzęku mechanizmów maszyny przyprawiały ją o mdłości.
Na szczęście największy ból miała za sobą. Rany się zagoiły, mogła ostrożnie położyć się na plecach. Najważniejsze, że dostała należne pieniądze, teraz miały czekać ją same przyjemności. Na podróż na Ziemię miała wciąż za mało, mimo to, była z siebie dumna. W końcu wzięła los w swoje ręce, miała plan i niedługo będzie mogła chwycić sol!
Zamknęła drzwi i zasłoniła dziurkę od klucza. Do tej pory udawało jej się ukryć blizny i nie chciała, żeby siostra odkryła tajemnicę właśnie dziś, kiedy pojawiła się szansa, żeby ostatecznie uciec od marnego życia.
Naga przeglądała garderobę. Zdecydowała się na kremową bieliznę, oliwkową sukienkę i elegancki, beżowy płaszcz. Jej matki nigdy nie byłoby na to stać. Spojrzała w lustro – wyglądała wytwornie, mogła spodobać się każdemu z żołnierzy.
– To ja już jadę, przekaż mamie, że wrócę późno – zwróciła się do siostry.
– Ale mama mówiła, żebyś była na obiedzie.
– Zjem gdzie indziej. Tylko nie wychodź z domu i nie szwendaj się.
– Ale mama mówiła…
– Zamknij się!
Spojrzała na stary zegar ścienny. Najwyższy czas wyjść, inaczej spóźni się na pociąg i nici z planu. Sięgnęła po buty. Z tandetnej szafki odchodziła farba, a drzwiczki nie domykały się. “Nie, nie tylko wyjść, ale w ogóle… uciec stąd”. Wybiegła z domu.
Do lokalnej stacji miał ją zawieźć skuterem Mario. Głupiec, był w niej zakochany i cierpliwie czekał już pół godziny. April wiedziała, co zrobić, aby chłopcy jedli jej z ręki. Nie tylko Mario, ale każdy poprzedni, wszyscy działali podług podobnego schematu. Opanowała go do perfekcji. Choć posiadała urodę tylko odrobinę powyżej przeciętnej, flirt przychodził jej naturalnie, bez wysiłku, jakby urodziła się z wiedzą, które sznurki kiedy należy pociągać. Była świadoma jak mocno działają na chłopców jej ciemne, kontrastujące z bladą skórą oczy i piękny uśmiech.
Nowy płaszcz i buty April nie uszły uwadze Maria. Nie potrafił ukryć zdziwienia. Elegancka garderoba oraz bilet na pociąg hipersoniczny musiały kosztować więcej niż jego motorek!
– Czy ty chodzisz zarabiać do barrio La Pared? – zapytał wprost.
– Zwariowałeś?
– To skąd masz pieniądze na…?
– Ty naprawdę myślisz, że mogłabym się tak poniżyć? – odpowiedziała, udając obrażoną.
Mario stropił się. Chciał ją objąć, ale odepchnęła go zniecierpliwiona:
– Nie chcę się spóźnić.
Pędzili przez labirynty slumsów, a potem wjechali w drogę łączącą ich dzielnicę z główną magistralą. Mario przyspieszył.
„Teraz mogę mieć dużo więcej” – myślała podekscytowana April, zaciskając ramiona wokół tułowia chłopaka. „Nie chodzi o ciebie, Mario. Starałeś się jak mogłeś i sporo osiągnąłeś jak na to, skąd pochodzisz. Na przykład masz skuter”. Zachichotała. “Ale nie znasz magicznej formuły. Dla ciebie, Mario, «chwytaj sol» nie ma sensu”.
Na stacji znalazła się pół godziny przed planowanym odjazdem, akurat tyle, żeby przedostać się przez śluzę i wejść na platformę. W pociągu będzie mogła się odprężyć, bo z tego co słyszała, podróż do lądowiska Galileo jest nie lada gratką. Odległość stąd to czterysta kilometrów. Niecała godzina.
Żołnierze z Saturna
Ogromny transportowiec eskortowany przez dwie fregaty zbliżał się do międzyplanetarnego lotniska. April, wraz z widzami zgromadzonymi na tarasie widokowym, wpatrywała się w srebrzyste kadłuby. Wielkość portu kosmicznego ją oszałamiała.
Żołnierze wracali z wojny na Saturnie. Ubrani w galowe mundury ze lśniącymi epoletami, w równych szeregach przemierzali rozległy plac. Za nimi ciągnęły się kolumny czołgów i wozów opancerzonych.
– Wojna została wygrana, a my witamy was z powrotem w domu… – Tubalny głos namiestnika odbijał się metalicznym echem od okrętów i olbrzymich ścian lotniska. Przemowa nie trwała długo, można było ją sprowadzić do zachwytu nad żołnierzami i promocji własnej osoby.
Wkrótce jego miejsce zajął przedstawiciel Kompanii Wydobywczej. Wyczytał nazwiska dziesięciu bohaterów, a zgromadzeni w specjalnych lożach przedstawiciele mediów podlatywali dronami transmisyjnymi do granicy strefy bezpieczeństwa. Kiedy bohaterowie dumnym krokiem przemierzali przestrzeń rozciągającą się pomiędzy fregatami a tarasem widokowym, przez zgromadzoną publiczność przelała się fala oklasków i entuzjastycznych okrzyków.
April zwróciła uwagę na jednego z wyróżnionych żołnierzy, na oko dwudziestokilkuletniego młodzieńca, o nazwisku Peder Green. Szczęśliwie dla niej, Peder pochodził z tego samego miejsca co ona – slumsów na Hellas Planitia. Niewysoki, dobrze zbudowany i dumny wzbudził w niej zainteresowanie. W nagrodę za heroizm, którym się wykazał na wojnie, otrzymał order Srebrnego Globu, oraz niebagatelną sumę pieniędzy. Szczególnie to drugie wzbudziło ekscytację April.
– To ma sens – szepnęła do siebie uradowana.
***
Nie sprawiło jej trudności dotarcie do “Marsowego Bachusa”, osławionego lokalu na tyłach terminalu Galileo, gdzie, zgodnie z tradycją, żołnierze opijali swoje militarne sukcesy i rozkoszowali się towarzystwem kobiet. Udawali się tam ci, których nie odebrały żony, dziewczyny czy kochanki.
I znowu szczęście dopisało April – Peder Green tu był, a ona miała na sobie wystrzałową kreację. Pozostał flirt, sztuka, którą opanowała do perfekcji.
***
Lokalny, dwuosobowy wagonik poruszał się bezszelestnie. April położyła głowę na kolanach Pedera i przymknęła oczy. Wszystko układało się po jej myśli – zbliżali się do “krawędzi”, czyli przeszklonej promenady, która biegła wzdłuż gigantycznego kosmodromu. Było to jedno z najbardziej romantycznych miejsc na Marsie.
Kiedy dotarli do celu i opuścili wagonik, rozpostarł się przed nimi fantastyczny widok na zespół kraterów. W zachodzącym słońcu piasek skrzył się szkarłatem, a w oddali majaczyła czerń kopuł megastruktury Hellas Planitia.
April zaplątała ramiona wokół szyi Pedera.
– Chcę wiedzieć o tobie wszystko. Zdradzisz mi swoją tajemnicę?
– Tajemnicę? – odparł zaskoczony żołnierz.
– Na pewno jakąś masz.
Spacerowali, przyglądając się tonącej za horyzontem tarczy słonecznej. Dotarli do rozwidlenia korytarza i znaleźli się w odosobnionym, niewielkim pokoiku widokowym. April zdjęła płaszcz i odsunęła bluzę z ramienia, ukazując część pleców – skórę porysowaną gęsto bliznami. Blizny układały się w niezgrabny wizerunek długowłosego potwora z wybałuszonymi oczyma, pożerającego broczące krwią, pozbawione głowy i ramienia, ciało. Peder skrzywił się na ten widok.
– Oni mnie skrzywdzili – szepnęła.
– Kto? – zapytał zdezorientowany Peder.
– Po prostu obejmij mnie. – April ujęła jego ciężką dłoń w swoje.
Chciał to zrobić, ale cofnął się. Nie był pewien, czy uścisk nie sprawi jej bólu. Była w nim złość i bezsilność.
– Kto ci to zrobił?
– Nie chcę o tym teraz mówić. I nie chcę już wracać do slumsów.
Dom w Ellenth
Peder i April postanowili zamieszkać razem. Dom wybrali wspólnie, zapłacił Peder. Duży budynek o klasycznych proporcjach znajdował się w kolonii Ellenth. Obfitująca w hotele, parki rozrywki, wodne miasteczka i wszelkie wakacyjne udogodnienia, szczyciła się wysoką jakością usług oraz znaczącymi zwolnieniami z podatków. Cieszyła się zainteresowaniem inwestorów i rozwijała w błyskawicznym tempie.
April najbardziej oczarowana była niewielkim parkiem z drzewami, gdzie każde drzewo było inne. Zwykła przechadzać się pomiędzy nimi, obiecując sobie, że to tylko przedsmak tego, co czeka ją na Ziemi. Mijając poszczególne drzewa, powtarzała sobie:
– Brzoza ma korę białą jak wapienny tynk na ścianie domu pana Cansado, liście klonu to rozwarte palce dziecka, gałęzie wierzby przypominają włosy mojej matki, a pień dębu to ramię ojca, którego nigdy nie udawało mi się objąć dłońmi.
***
Kilka dni po przeprowadzce, April wróciła do domu rodzinnego, zabrać swoje rzeczy. Nie rozumiała czemu matka i siostra płakały, przecież zamierzała być z nimi w video-kontakcie, a nawet czasem je odwiedzać. To ostatnie było jednak mało prawdopodobne, ze względu na odległość, jaka dzieli Hellas Planitia od kolonii Ellenth i związane z tym koszty transportu.
Pożegnała się też z Mario, który pomagał jej wrzucić walizki na tył taksówki.
– Pamiętaj te dobre rzeczy, bo było ich między nami mnóstwo – rzuciła na odchodne i pocałowała go w policzek. Nie płakał, ale był skonfundowany, jakby nie mógł uwierzyć, że widzi ją po raz ostatni. Uciekał wzrokiem i milczał.
W końcu wsiadła do pojazdu, pomachała całej trójce i ruszyli. Czekała ją długa droga na północną hemisferę.
Nieznajomy
Po sześciu miesiącach bycia z Pederem, podczas których dni nie różniły się szczególnie od siebie, April zaczęła odczuwać nudę. Przypomniała sobie, że przecież jej celem była nie tyle ucieczka ze slumsów, co przeprowadzenie się na Ziemię. Peder widocznie tego nie rozumiał. Nigdy nie odmówił wprost, ale odwlekał decyzję, przeciągał, zwodził ją. Była na niego zła. “A może on nie ma pieniędzy? Powinien sprzedać dom! Gdyby mnie kochał, zrobiłby to”.
Nie mogła go opuścić, bo musiałaby wrócić do slumsów. Ale zadowolona nie była. “On nie jest czarodziejem, nie zna się na magii i nie rozumie co znaczy «chwytaj sol»”. Tak myślała wieczorami, siedząc obok niego na sofie i przegryzając ziemniaczane czipsy, na które nigdy nie byłoby jej stać na Hellas Planitia.
***
April postanowiła wcielić w życie nowy plan. Kiedy Peder wyszedł do pracy, usiadła z telefonem w sypialni i zaczęła przeglądać oferty portali towarzyskich, szczególnie tych, na których anonse umieszczali bogaci turyści. Samotnych, zamożnych facetów przylatywało z Ziemi sporo, ale też konkurencja wśród lokalnych kobiet, gotowych dotrzymać im towarzystwa, była niemała.
Niespodziewanie, na ekranie pojawiła się wiadomość od osoby, podpisującej się nickiem Max.
“Jak bardzo chcesz dostać się na Ziemię?”
Zaskoczona April odruchowo zamknęła wiadomość. Skąd ten człowiek mógł wiedzieć, że chcę odwiedzić Ziemię? Stwierdziwszy, że to najpewniej oszust, wróciła do przeglądania profili użytkowników.
“Mogę ci to umożliwić”.
Otwarło się nowe okienko z wiadomością. Tym razem April zawahała się. Chciałaby bardzo, żeby to była prawda, żeby w końcu znalazł się ktoś bezinteresowny, ktoś, kto mógłby zrobić coś tylko dla niej, dla tego jaka jest, albo po prostu z czystego odruchu serca. Wiedziała jednak z doświadczenia, że nie ma nic za darmo, a życie w Hellas Planitia nauczyło ją, że należy wystrzegać się tego, co wygląda na bezinteresowne. Usłyszała sygnał kolejnej wiadomości:
“Sprawdź swoje konto”.
Tym razem nie wahała się. Uruchomiła aplikację swojego banku i spojrzała na kamerę, żeby telefon zidentyfikował jej tożsamość.
Wartość środków na jej koncie została powiększona o dziesięć milionów redów! Zaskoczona April przymknęła na moment oczy. Ale kwota nie zniknęła. Nie musiała robić nic, a suma była większa niż ta, którą otrzymała od „twórcy” za zniszczenie jej pleców!
– Chwytaj sol, to ma sens! Nie ma to jak mieszkać w Ellenth! – krzyknęła, zamknęła aplikację bankową i wróciła do serwisu towarzyskiego.
“Bardzo chcę dostać się na Ziemię”, wpisała pospiesznie i nacisnęła enter.
***
Jednak nieznajomy czegoś od niej chciał. Następnego dnia, godzinę po tym jak Peder wyszedł do pracy, zeszła w dół i, zgodnie z tym, co w późniejszej korespondencji zalecił jej Max, odebrała niewielką przesyłkę spod drzwi. W paczuszce znalazła malutki, czerwony sześcian. Kostka do gry?
Nadeszły kolejne instrukcje. Miała przyłożyć sześcian do skroni Pedera w czasie jego snu.
“Tylko to?”, wysłała zapytanie. “A czy to nie jest niebezpieczne?”
“Oczywiście, że nie”. Zapewnił ją Max, a ona chętnie uwierzyła.
Wieczorem cierpliwie czekała, aż Peder zaśnie. Potem – zgodnie z instrukcją – odmierzyła dziewięćdziesiąt minut, wzięła przedmiot w dwa palce, obróciła stroną, gdzie znajdował się zaznaczony markerem punkt i przystawiała do jego skroni. Trzymała ją tak przez równo dziesięć minut, a potem, pospiesznie schowała do szuflady. Zbyt głośne trzaśnięcie zbudziło Pedera.
– April? – zapytał zachrypniętym głosem, odwracając się w jej stronę.
– Nie mogę zasnąć – odpowiedziała prędko. Speszona wśliznęła się pod kołdrę i odwróciła do niego tyłem. Peder objął ją, dopasowując się ciałem. Odnalazła dłonią jego pośladek i przycisnęła mocniej do siebie.
– Może brakuje ci tego?
***
Dwa dni później April odkryła krew na podłodze w kuchni i rozbity kieliszek w koszu na śmieci. W pierwszej chwili mocno ją to zaniepokoiło. Jednak kolejna wpłata, tym razem w wysokości dwudziestu milionów redów, zadziałała uspokajająco. Wraz z kwotą znalazła kolejną wiadomość – polecenie, aby czynność z kostką powtórzyć.
Tym razem poszło trudniej, bo Peder długo nie mógł zasnąć. Wiercił się w łóżku, przewracał z boku na bok, mruczał, jakby coś go opętało. April chciała już zrezygnować i ponowić próbę następnego wieczora, kiedy usłyszała jego miarowe sapanie. W końcu!
Pozostało odczekać półtorej godziny, aż wejdzie w głębszy sen. Minuty dłużyły się jej, ogarniała ją senność, którą trudno było przemóc. Nie chciała wychodzić z łóżka, żeby Pedera przypadkiem nie zbudzić. Leżała w ciemności i próbowała ożywić się planowaniem tego, co zrobi jak już będzie na Ziemi. Bo tego, że w końcu tam trafi była pewna.
Kiedy odczekała swoje, powtórzyła czynności z poprzedniego wieczoru. Tym razem mężczyzna nie obudził się, kiedy wkładała kostkę do szuflady, jego sen był twardy.
Dwa dni później Peder wrócił z pracy dopiero wieczorem, wyglądał na wyczerpanego, jego spodnie były ubrudzone i tłuste, a koszula rozdarta. Na czole miał ranę, policzki podrapane, a oko podbite. Wpadł do kuchni, nalał sobie szklankę zimnej wody i wypił duszkiem. Kiedy April – bardziej z obowiązku niż z autentycznej troski – zapytała co się stało, nie odpowiedział, tylko machnął ręką. Nie pytała więcej. W nocy po raz trzeci powtórzyła czynność z przykładaniem kostki do skroni.
***
Po dwóch tygodniach Peder zmienił się nie do poznania. Z rana, przed wyjściem do pracy był agresywny i wybuchowy, wieczorami stawał się ponury i milczący. Kiedy jadł kolację, trzęsły mu się ręce i wyglądał na zdezorientowanego. W weekendy znikał na całe dnie, a kiedy wracał, nie wiedział co ze sobą zrobić.
April miała tego dość. Okłamywała samą siebie, że to, jaki się stał, nie miało nic wspólnego z działaniem kostki. Ale w końcu nie wytrzymała. Skontaktowała się z nieznajomym i wyrzuciła mu, że to jednak było niebezpieczne, że Peder się zmienił na gorsze, że ma już tego dość i się boi.
„Sprawdź konto”, było jedyną odpowiedzią. Tym razem kwota opiewała na pięćdziesiąt milionów redów! Szeroki uśmiech rozświetlił jej twarz.
– Chwytaj sol, to ma sens! – wykrzyknęła radośnie i zatańczyła, wirując wokół własnej osi. A potem rzuciła się na łóżko. Zbyt szybko, zbyt gwałtownie – niezagojone blizny zabolały, przypominając jej o mroczniejszym aspekcie życia.
Nie przeszkodziło to jednak April dokonać spontanicznego zakupu biletów na Ziemię. Tak, to był dobry moment, lepszego nie będzie. Miała dość pieniędzy i miała dość Pedera. Spakowała małą walizkę, wkładając do niej tylko najpotrzebniejsze rzeczy i zamówiła taksówkę na kosmodrom Galileusz.
„To nic osobistego, Peder. Starałeś się jak mogłeś i sporo osiągnąłeś jak na to, skąd pochodzisz”.
Szkarłatny pokój
Znowu znalazła się w porcie kosmicznym, tak jak tamtego dnia, kiedy poznała Pedera. Nostalgia mieszała się w niej z poczuciem winy, ale przeważało uczucie podniecenia. Niebawem spełni się jej największe marzenie – zamieszka na Ziemi!
Skierowała się na platformę, z której odlatywać miał jej prom. Jeszcze tylko wizyta w toalecie i będzie mogła usiąść w wielkiej poczekalni i zrelaksować się w wygodnym fotelu.
Podążyła korytarzem, którego ściany zajmowały holograficzne reklamy wakacji w Ellenth. Tak jakby los chciał ją zatrzymać, a przecież jej przeznaczeniem była Ziemia!
Weszła do pustego przedsionka toalety. Korzystając z tego, że znalazła się tu sama, spojrzała w lustro. Poprawiła włosy, wyprostowała dłonią kołnierz żakietu, a potem zaczęła stroić figlarne miny, uśmiechając się na różne sposoby, mrużąc zalotnie oczy i unosząc lewą brew. Wyglądała szykownie i była seksowna, na Ziemi czekało ją wspaniałe życie. Tym razem planowała znaleźć faceta z klasą, może nawet osobę z wyższych sfer. Wszak ona sama pochodziła z Ellenth!
Ktoś otworzył drzwi. W lustrze ujrzała ogromną postać, która ciągnęła wielką walizkę. Rozpoznałaby go wszędzie, to “twórca”, potwór, który wyciął jej bliznę! Rozejrzała się w popłochu. Nie miała gdzie uciec.
Mężczyzna oplótł ramieniem jej szyję i przywarł do niej całym ciałem. Wbiła palce i zęby w ściskającą ją rękę, szarpała się i gryzła z całej siły, ale daremnie, wielka łapa ani drgnęła. Zaczęło brakować jej oddechu. Zanim straciła przytomność, zobaczyła, że mężczyzna wyjmuje z kieszeni strzykawkę i zbliża do jej szyi.
***
– Dzieło sztuki, żywe dzieło sztuki!
Zblazowany głos dochodził do budzącej się świadomości April. Postać przypominająca czaplę siedziała na tronie, naga, z nałożonym makijażem pierrota na twarzy i z koroną na głowie.
“A więc to oni, złapali mnie na lotnisku i tu przyciągnęli! Tylko czego chcą, wywiązałam się przecież z umowy”.
April rozpoznała obite czerwonym pluszem ściany pokoju, w którym ci dwaj psychopaci robili jej blizny. Była przerażona, chciała uciekać, ale tym razem tkwiła unieruchomiona w metalowym stelażu. Jej nogi i ręce były rozciągnięte na wszystkie strony i przytwierdzone do konstrukcji, a do jej ust wepchnięto knebel.
– Płótno już zacnie się zagoiło, dojrzało, wszak minęło dziewięć miesięcy, nadszedł czas na jego odbiór. A zatem, twórco, ściągaj obraz z nośnika, tylko bacz, albowiem nośnik cechuje skóra nader delikatna.
– Tak jest, panie! – April usłyszała za sobą znudzony głos i cyniczny chichot wielkiego mężczyzny, który ponownie ją tu przytargał, tym razem wbrew jej woli.
– Musimy rozpoznać boleśnie otwierający się świat, bezpośrednio go odsłonić, zarejestrować w całej głębi, uwolnić magię sztuki! – przemawiał człowiek-czapla, strojąc przy tym groteskowe miny. – Kolejny obraz trafi do naszej galerii. Bacz, twórco, że goście odwiedzający galerię są koneserami. To ludzie nader zacni i szanowani, a ja, jako kustosz, jestem odpowiedzialny za to, aby dostarczyć im artyzm najwyższej próby, sztukę wydartą z samego jądra egzystencji!
Podparł brodę o wyprostowaną dłoń, teatralnie mrugnął oczami i spojrzał w sufit, jakby stamtąd czerpał natchnienie:
– Twórco, acz pomnij, że obiekt, nie może odejść od zmysłów zbyt szybko, jako że jest on ważkim elementem autentycznego procesu twórczego, któremu nieodmiennie towarzyszyć musi cierpienie.
Maszyna skrzypiała i rzęziła. Nóż wbijał się w plecy dziewczyny, przystępując do wycięcia wielkiego płata skóry. Łzy ciekły April z oczu, a całe ciało oblał pot. Próbowała się wydostać, szarpała kompulsywnie, ale bez skutku, więzy trzymały mocno.
– Nie ma co się obruszać na to, co nieuniknione, panienko. – Człowiek-czapla z koroną na głowie wstał z tronu i wziął do ręki leżący nieopodal kolorowy wachlarz. Rozłożył go i zaczął się ostentacyjnie wachlować.
– Aura, aura! Jeżeli na cokolwiek mógłbym narzekać na Hellas Planitia to byłaby to aura! Wybaczy panienka mój brak należytego okrycia, ale to z powodu nadmiernego gorąca i związanego z nim dyskomfortu. Czy panienka zgodzi się ze mną? – Przybliżył twarz do na wpół przytomnej April. – Doprawdy, te wentylatory… Mam wrażenie, że przez zaniechania konserwatorów, przez tę przyrodzoną ich klasie społecznej gnuśność, rzesze lokalnej społeczności cierpią niewymowne katusze. Twórco, czy podzielasz opinię, jakoby w obecnych czasach rycerskość stała się towarem deficytowym?
Krew spływała po plecach, pośladkach i udach dziewczyny. W ostatnich chwilach przed śmiercią w jej głowie pojawiła się myśl: “Chwytaj sol… to nie ma sensu”.
No, bohaterka bezwzględna, ale i taki jest ten świat. Wykorzystywała i była wykorzystana.
Pierwsza scena się wyjaśniła, ale nadal nie wiem, co robiła kostka. A musiało to być coś interesującego, skoro kasa była wielka.
Czytało się szybko, chociaż nie zawsze przyjemnie – wielu czynów nie akceptowałam.
Znajdował się w kolonii Ellenth, która znanej z turystyki.
Coś się posypało. Masz jeszcze literówki.
Babska logika rządzi!
Witaj Finklo!
Poprawiłem to zdanie i literówki (te, które zdołałem odnaleźć). Wątek z kostką i z tym, co stało się Pederowi rozwinę w kolejnym opowiadaniu, bo nie chciałem żeby tekst był zbyt długi. Historia April jest osadzona w tym samym świecie co mój wcześniejszy tekst, p.t. “Dobrzy ludzie”, lecz dzieje się kilkanaście lat wcześniej. W “Dobrych ludziach” również pojawia się Peder Green.
Dziękuję za odwiedziny i polecenie do biblioteki!
Miłej niedzieli!
No, to było opowiadanie!
Zacząłeś z wysokiego C, opisem bezprecedensowego okrucieństwa okraszonego artystycznym słowotokiem, aż poczułem to szaleństwo i – kurde – odnalazłem w tym autentyzm. To była niesamowicie inspirująca scena.
Dalej dostajemy trochę wyjaśnień, więc nieco przygasa magia wynikła z niedopowiedzenia, za to oferujesz nam w zamian historię dziewczyny, która bardzo chce się wyrwać z miejsca, w którym żyje. O niejednej takiej słyszałem, jej zachowanie było bardzo realistyczne.
Przy okazji odnalowujesz nam dystopijny krajobraz i wypada on przekonująco. Mimo, że prezentujesz go tak mimochodem, stanowi integralną część opowiadania. Udało ci się to, co – moim zdaniem – nie wyszło Mortowi w jego ostatnim tekście. Widzę u ciebie tego Marsa i czuję, że stanowi istotny element.
Dalsze losy bohaterki śledziłem z wielkim zainteresowaniem i choć przeczuwałem, że nic dobrego jej przyszłość nie niesie, kibicowałem jej, by dotarła na tą Ziemię nim los się o nią upomni i fakt, że koniec końców jej to nie wyszło mnie zdołował. Czyli zżyłem się z twoją postacią.
W zakończeniu powróciłeś do klimatu z początku, to była dobra klamra. Szkoda, że ten moment gorzkiego twistu nie przytrafił się już na Ziemi, bo wtedy pewnie udałoby się mnie oszukać, że może oto udało się dziewczynie dopiąć swego, a wyszłoby na to, że to był tylko specyficzny sposób, by przetransportować dzieło sztuki. Poszedłeś w innym kierunku i też nie mogę marudzić, bo pokazałeś nam, że ostatecznie, choć próbowała, nie dane jej było wyrwać się z miejsca, z którego pochodziła.
Pozostaje niewyjaśniony motyw zmiany Pedera i tajemniczej kostki… chyba, że czegoś nie wychwyciłem. Chętnie się dowiem, co miałeś na myśli. :P
"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"
Witaj Gekikara!
Wielkie dzięki za miłe słowa i klika! Cieszę się, że opowiadanie Ci się spodobało.
Świat marsjański wcale nie musi być idyllą. Moim zdaniem, w razie kolonizacji układu Słonecznego, będzie przeciwnie – to właśnie Ziemia stanie się obiektem marzeń osadników (awanturników, szaleńców, zesłańców?). Brak naturalnego rytmu dnia i nocy, sztuczny mikroklimat i ogólne wyrwanie ludzi z ich naturalnego, ziemskiego “habitatu” prawdopodobnie doprowadzi do różnego rodzaju mrocznych patologii.
April była blisko osiągnięcia swego celu, ale niestety, zaryzykowała zbyt wiele i miała nieszczęście natknąć się na psychopatów.
Szkoda, że ten moment gorzkiego twistu nie przytrafił się już na Ziemi, bo wtedy pewnie udałoby się mnie oszukać, że może oto udało się dziewczynie dopiąć swego, a wyszłoby na to, że to był tylko specyficzny sposób, by przetransportować dzieło sztuki.
O kurczę, to świetny pomysł, aż żałuję, że na niego nie wpadłem!
Pozostaje niewyjaśniony motyw zmiany Pedera i tajemniczej kostki… chyba, że czegoś nie wychwyciłem. Chętnie się dowiem, co miałeś na myśli. :P
Wszystko dobrze wychwyciłeś, motyw z kostką (i ten, kto za nim stoi) pozostał póki co niewyjaśniony. Mam to przemyślane, tylko nie zmieściłoby się w jednym opowiadaniu (tak jak napisałem w komentarzu wyżej dla Finkli). Wyjaśnię to w kolejnym opku. W zamierzeniu ma to być wycinek z tego samego świata, gdzie historie bohaterów będą się na jakimś poziomie splatać i uzupełniać. Jednak chcę, żeby każde opowiadanie stanowiło samodzielną całość i żeby się dobrze czytało samo w sobie.
Pozdrawiam!
Wyjaśnię to w kolejnym opku. W zamierzeniu ma to być wycinek z tego samego świata, gdzie historie bohaterów będą się na jakimś poziomie splatać i uzupełniać. Jednak chcę, żeby każde opowiadanie stanowiło samodzielną całość i żeby się dobrze czytało samo w sobie.
Szkoda, że nie dałeś jakiegoś tropu, choćby mylnego. Obecnie to taka nawet nie otwarta kwestia (to by było ok), co po prostu urwany wątek i to mnie powstrzymuje, by tekst zgłosić w celu wiadomym.
"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"
Kronosie, nie podeszła mi ta historia. Łapanki nie zrobiłam.
Opko ciutkę przypominało mi niektóre sceny z serialu „Expance” (opowieści z Pasa) – pozytyw, reszta wydała mi się niedopracowana, zwłaszcza główny motyw ze sztuką szwankował i samo dziewczę. Przedstawisz wypaczenie artysty, więcej, bo obłęd. Bezwzględnego eksperymentatora i naiwne dziewczę. Jak dziewczę mogło pozostać naiwne: ojciec hodował taką „leliję”, lecz ona nią pozostała, żyjąc na Marsie, czy ona tam żyła?
Byłeś na jakimś performensie, który Tobą wstrząsnął, i tutaj absolutnie nie bronię twórcy lecz sztuki wyrazu. Psiakostka, cholernie trudne, bo przedstawiłeś horror z gatunku body, czyli ingerencji w ciało, wykorzystania go dla potrzeb artysty. Body opko, film. Kilka w życiu obejrzałam, szykuje się kolejny Cronenberga.
Filmy się pojawiają, a i powieści czytałam z podobnym idee fix. Dla mnie kłopot polega na tym, że nie dajesz wglądu w motywacje: artysty i dziewczyny (enigmatyczny resentyment do Ziemi z powodu ukochania ojca nie wydaje mi się wystarczający i tkwienie w nim). Zatem napiszę – ten artysta jest niespełna rozumu, zwyrodnialec. Co do dziewczyny – jest kobietką z początków XX wieku, gęsią, przysłowiową blondynką.
Rzecz opisana przez Ciebie mogłaby się dziać nie w przyszłości i nie na Marsie, lecz dzisiejszej Ziemi. Kłopot polega na tym, że nie dajesz mi wystarczającego powodu do tego, abym uwierzyła. Dlaczego ten artysta tak się zdegenerował? Dlaczego dziewczynka, ktora stała się kobietą, uwierzyła, że ma chwytać życie i potem utrzymała to przekonanie? A niby na jakiej podstawie? Co chciała robić na Ziemi – odwiedzić ją?
Kostka mnie zdziwiła, rozwiązanie typu deus ex machina.
Podsumowując: dla mnie przegadane i okrutność nieuzasadniona; płeć żeńską podmieniłabym na męską, aby wypróbować, jak by zadziałała; świata za bardzo nie widzę, ale – tutaj – cofnę się do wcześniejszego tekstu z tego uniwersum, bo przesłanki istnieją, widzę je!
Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.
Witaj Gekikaro!
Trop jest póki co taki, że kostka działa na faceta, kiedy ten wchodzi w głęboki sen i wywołuje w nim zmianę nastroju (staje się agresywny i rozdrażniony, o tym piszę). Facet wychodzi z domu i wraca poraniony. No ale to może za mało. Postaram się pamiętać, żeby następnym razem bardziej dookreślać wątki, albo – tak jak piszesz – dać jeszcze jaśniejszy trop o co chodzi. Z drugiej strony bałem się, że jak powiem za dużo, to będę musiał powiedzieć wszystko, bo to ciągle będzie mało. ;)
Pozdrawiam!
Dzień dobry Asylum!
Żałuję, że opowiadanie nie do końca Cię przekonało.
Przedstawisz wypaczenie artysty, więcej, bo obłęd.
Właśnie tak. Jest to jedna z patologii, które pojawiają się w obszarze slumsów na Hellas Planitia. Z jednej strony ludzie żyjący w slumsach to zdesperowani, albo załamani nieszczęśnicy, część z nich to kombinatorzy, jeszcze innym udaje się wydostać ze slumsów jakimś cudem własną pracą, talentem albo odwagą (Peder Green). Z drugiej, istnieje tam nieliczna warstwa zamożnych, spośród których wielu stało się perwersyjnymi okrutnikami i z tej grupy wywodzi się artysta i jego kompan.
Jak dziewczę mogło pozostać naiwne: ojciec hodował taką „leliję”, lecz ona nią pozostała, żyjąc na Marsie, czy ona tam żyła?
Moim zdaniem dziewczę nie jest naiwne. W pewnym momencie swojego życia trafia na fragmenty z klasycznych “filozofii” w postaci cytatów. Zainspirowana nimi (a nastolatki często “łapią” się ideologii, która wydaje im się czymś przełomowym), chce zmienić swoje życie, wydostać się ze slumsów. W głowie ma opowieści ojca, którego postać zmitologizowała, a który był jednym z nielicznych jasnych punktów w jej raczej smutnym życiu. W wieku dziewiętnastu lat trafia na możliwość szybkiego zarobku – spotyka ludzi, którzy w zamian za zrobienie jej blizn na plecach oferują spore pieniądze. Godzi się na to, podpisuje umowę. Patrząc na koleżanki, które kończą jako prostytutki w dzielnicy La Pared, woli wybrać tę drogę. Zdaje sobie sprawę, że jest to podejrzane i ryzykowne, a jednak decyduje się. Myślę, że to nie jest nieprawdopodobne psychologicznie.
Ponadto, dziewczyna dąży raczej bezwzględnie do celu, manipulując chłopakami, więc nie nazwałbym ją naiwną.
Psiakostka, cholernie trudne, bo przedstawiłeś horror z gatunku body, czyli ingerencji w ciało, wykorzystania go dla potrzeb artysty. Body opko, film. Kilka w życiu obejrzałam, szykuje się kolejny Cronenberga.
Tak, to miał być taki trochę surrealistyczny horror. Nie wiedziałem, że Cronenberg tworzy kolejny film. Zaraz będę guglował. :)
Dla mnie kłopot polega na tym, że nie dajesz wglądu w motywacje: artysty i dziewczyny (enigmatyczny resentyment do Ziemi z powodu ukochania ojca nie wydaje mi się wystarczający i tkwienie w nim). Zatem napiszę – ten artysta jest niespełna rozumu, zwyrodnialec. Co do dziewczyny – jest kobietką z początków XX wieku, gęsią, przysłowiową blondynką.
Artysta i jego wspólnik – tak, to czystej wody zwyrodnialcy, nie ma wątpliwości. Realizowali swoje chore koncepcje sztuki, a potem wystawiali te “płótna” dla równie chorych “odbiorców sztuki”. A przy tym sporo na tym zarabiali.
Natomiast nie zgodzę się, że dziewczyna to głupia gąska. Przeciwnie. Argumenty powyżej. Ostatecznie, prawie dopięła swego, nie mogła przewidzieć, że ci dwaj “artyści” będą chcieli jej skóry dosłownie. No i imię April miało sugerować beztroską naiwność, ale to tylko pozór, w gruncie rzeczy była bezwzględna.
Rzecz opisana przez Ciebie mogłaby się dziać nie w przyszłości i nie na Marsie, lecz dzisiejszej Ziemi.
No nie do końca. Dziewczyną kieruje chęć zobaczenia przyrody na Ziemi, co jest jednym z głównych motywów. Nie wie co to deszcz, fascynują ją zwykłe drzewa. Mieszka w gigantycznych slumsach przykrytych kopułami, w których panują specyficzne warunki, m.in. brak słońca i dziwny mikroklimat.
Ponadto: żołnierze wracają z wojny na Saturnie, kostka jest oparta o technologię przyszłości, a może nawet jeszcze coś innego.
Myślę, że jak wysilić wyobraźnię, to prawie każde opko SF może dziać się na Ziemi. Star Trek to właściwie przygody okrętu na oceanie Spokojnym (kosmos), który trafia na wyspy z dziwnymi zwyczajami tubylców, albo na potwory morskie (planety, które odwiedzają, obcy), itp.
cofnę się do wcześniejszego tekstu z tego uniwersum, bo przesłanki istnieją, widzę je!
Polecam, bo moim zdaniem to był dobry tekst, który został jakoś przeoczony.
Miłego dnia i dziękuję za odwiedziny oraz obszerny komentarz!
Zaciekawiłeś mnie, Kronosie, historią April, która już w dzieciństwie nasłuchawszy się od taty opowieści o Ziemi, dorastała nie przestając o niej marzyć i wszystkie dążenia podporządkowała chęci dostania się na wyśnioną planetę. Niestety, rzeczywistość okazała się okrutna i choć dziewczyna robiła wszystko, by dopiąć swego, jej zamiary nie miały szczęśliwego końca.
Wykonanie pozostawia nieco do życzenia.
Mam nadzieję, że poprawisz usterki, bo chciałabym móc zgłosić opowiadanie do Biblioteki.
April posłusznie zrzuciła z siebie ubrania… –> April posłusznie zrzuciła z siebie ubranie…
Ubrania wiszą w szafie, leżą na półkach i w szufladach. Odzież, którą mamy na sobie to ubranie.
…złapał ją za włosy i pociągnął tak, że jej twarz uniosła się do góry. –> Masło maślane – czy coś może unieść się do dołu? Czy oba zaimki są konieczne?
Rosły, chudy, odziany w półprzezroczyste… –> Sprzeczność – ktoś rosły nie może być chudy.
Może miało być: Wysoki, chudy, odziany w półprzezroczyste…
Za SJP PWN: rosły «potężnie zbudowany»
…ten potworny, stu-ręki syn Gai i Uranosa? –> …ten potworny, sturęki syn Gai i Uranosa?
Wessane do filtró powietrze… –> Literówka.
Młodniał, jego kamienne oblicze przybierało dobrotliwy wyraz, a na twarzy pojawiał się uśmiech… –> Czy dobrze rozumiem, że ojciec April, poza kamiennym obliczem, miał także uśmiechniętą twarz?
Proponuję: Młodniał, jego kamienne oblicze przybierało dobrotliwy wyraz i pojawiał się na nim uśmiech… Lub: Młodniał, jego kamienna twarz przybierała dobrotliwy wyraz i pojawiał się na niej uśmiech…
Tylko nie wychodź z domu i nie szwędaj się. –> Tylko nie wychodź z domu i nie szwendaj się.
“Nie, nie tylko teraz wyjść, ale w ogóle… uciec stąd.” –> „Nie, nie tylko teraz wyjść, ale w ogóle… uciec stąd”.
Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu.
Pospiesznie wybiegła z domu. –> Zbędne dopowiedzenie – czy mogła wybiec powoli?
Dla ciebie, Mario, «chwytaj sol» nie ma sensu.” –> Dla ciebie, Mario, «chwytaj sol» nie ma sensu”.
…gdzie, zgodnie tradycją, żołnierze opijali… –> …gdzie, zgodnie z tradycją, żołnierze opijali…
Gdyby mnie kochał, zrobiłby to.” –> Gdyby mnie kochał, zrobiłby to”.
…i nie rozumie co znaczy «chwytaj sol».” –> …i nie rozumie co znaczy «chwytaj sol»”.
“Mogę ci to umożliwić.” –> „Mogę ci to umożliwić”.
“Sprawdź swoje konto.” –> „Sprawdź swoje konto”.
“Oczywiście, że nie.” –> „Oczywiście, że nie”.
…wywiązałam się przecież z umowy.” –> …wywiązałam się przecież z umowy”.
…a do jej ust wepchnięto materiał. –> Materiał, czyli co? Materiałem może być niemal wszystko.
A może: …a do jej ust wepchnięto knebel.
…z powodu nadmiernego gorąca i związanego zeń dyskomfortu. –> …z powodu nadmiernego gorąca i związanego z nim dyskomfortu.
Za SJP PWN: zeń «z niego»
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Cześć, kronosie!
Wessane do filtró(+w) powietrze było czyszczone mechanicznie i chemicznie,
Przemknął obok April i na nią nie spojrzał, a zwykle uśmiechał się, albo o coś pytał.
Bez przecinka przed albo.
“Nie, nie tylko teraz wyjść, ale w ogóle… uciec stąd.”
To “teraz” trochę psuje myśl przewodnią.
Nie sprawiło jej trudności dostanie się do “Marsowego Bachusa”, osławionego lokalu na tyłach terminalu Galileo, gdzie, zgodnie tradycją, żołnierze opijali swoje militarne sukcesy i rozkoszowali się towarzystwem kobiet. Udawali się tam ci, których nie odebrały żony, dziewczyny czy kochanki.
Po sześciu miesiącach bycia z Pederem, podczas których dni nie różniły się szczególnie od siebie, April zaczęła się nudzić. Przypomniała sobie, że przecież jej celem było nie tyle wydostanie się ze slumsów, co przeprowadzenie się na Ziemię.
Skąd ten człowiek mógł wiedzieć, że chcę odwiedzić Ziemię?
Tu albo zamieniłbym “chcę” na “chce”, albo całość wziąłbym w nawias, albo znów dodałbym na końcu “– zastanawiała się”. Bo tak to mamy dość dziwną, jednozdaniową zmianę narracji.
Otwarło się nowe okienko z wiadomością. Tym razem April zawahała się. Chciałaby bardzo, żeby to była prawda, żeby w końcu znalazł się ktoś bezinteresowny, ktoś, kto mógłby zrobić coś tylko dla niej, dla tego jaka jest, albo po prostu z czystego odruchu serca. Wiedziała jednak z doświadczenia, że nie ma nic za darmo, a życie w Hellas Planitia nauczyło ją, że należy wystrzegać się tego, co wygląda na bezinteresowne. Usłyszała sygnał kolejnej wiadomości:
Korzystając z tego, że znalazła się tu sama (+,) spojrzała w lustro.
Według mnie powinno być z przecinkiem. W ogóle interpunkcja nieco szwankuje w tekście. Oczywiście na tyle, na ile się znam.
– Twórco, acz pomnij, że obiekt, nie może odejść od zmysłów zbyt szybko, jako, że jest on ważkim elementem autentycznego procesu twórczego, któremu nieodmiennie towarzyszyć musi cierpienie.
Bez przecinka po “obiekt” i bez przecinka między “jako” i “że”.
Co do ogólnych wrażeń – mieszane. Z jednej strony podobała mi się główna bohaterka, jej usilna dążność do realizacji celu. Z drugiej strony jednak odniosłem wrażenie, że wszystko przychodziło jej zbyt łatwo. Każdy kolejny punkt na liście po prostu odhaczała, nie mając żadnych trudności (poza cierpieniem w szkarłatnym pokoju) ani skrupułów. Wydaje mi się, że kreacja April na tym straciła.
Odrębnie można by zastanawiać się, czy jej gorączkowej potrzeby wyrwania się z bagna nie powinno zaspokoić przeniesienie do Ellenth. Jestem jednak w stanie kupić, że a) miała już po prostu obsesję na punkcie Ziemi, b) rozbestwiła się podczas drogi do celu.
Mimo wszystko realizację kolejnych, jak to określiłem, punktów planu April śledziłem z uwagą i zaciekawieniem.
Światotwórstwo było dla mnie optymalne – może bez zachwytu, ale podobało mi się. Operowałeś ładnym, pasującym do realiów słownictwem, również technicznym, więc całość ładnie się kleiła.
Niewątpliwie na plus zaliczyć trzeba zabawę chronologią – dobrze wykorzystałeś ten zabieg.
Najsłabiej według mnie wyszła klamra z “twórcą”. Poza przesłaniem literalnym, brakło w tym jakiejś głębi, czegoś co wbiłoby mnie w fotel. Stworzyłeś po prostu skrzywionych, popapranych złoczyńców, których rolą było zabicie dziewczyny (i stworzenie dzieła na swój użytek). Brakło mi tu jakiejś puenty – być może jej po prostu nie dostrzegłem. Jeśli tak, koniecznie wyjaśnij!
Powyższe uwagi bynajmniej nie przekreślają opowiadania, które uważam za dobre i trzymające poziom. Możesz liczyć na mój głos do biblioteki :)
Z pozdrowieniami,
fmsduval
"- Zniszczyliśmy coś swoją obecnością - powiedział Bernard - być może czyiś świat." V. Woolf
Dzień dobry regulatorzy!
Usterki poprawione! Dziękuję za poświęcony czas na przeczytanie i wyłapanie błędów. Jestem pod wrażeniem Twojego bystrego oka! Muszę pamiętać o kropce po zamknięciu cudzysłowu, bo ten błąd pojawiał się u mnie najczęściej.
Cieszę się, że opowiadanie Cię zainteresowało!
Witaj fmsduval!
Błędy poprawione, dzięki za łapankę.
Z drugiej strony jednak odniosłem wrażenie, że wszystko przychodziło jej zbyt łatwo.
“Dobre złego początki”. ;) Przychodziło jej łatwo do czasu, w końcu ją dorwali i skończyła marnie, a więc bilans wyszedł na zero. Ale dobra uwaga, powinna bardziej się zmagać, np. z uwiedzeniem Pedera.
Odrębnie można by zastanawiać się, czy jej gorączkowej potrzeby wyrwania się z bagna nie powinno zaspokoić przeniesienie do Ellenth.
Apetyt rośnie w miarę jedzenia. Poza tym, jej motywacja opierała się na zmitologizowanej wizji ojca-czarodzieja, który opowiadał jej o “mitycznej” Ziemi i to tę Ziemię chciała zobaczyć, a ucieczka ze slamsów była tylko krokiem pośrednim.
Światotwórstwo było dla mnie optymalne – może bez zachwytu, ale podobało mi się. Operowałeś ładnym, pasującym do realiów słownictwem, również technicznym, więc całość ładnie się kleiła.
Cieszy mnie to niezmiernie!
Stworzyłeś po prostu skrzywionych, popapranych złoczyńców, których rolą było zabicie dziewczyny (i stworzenie dzieła na swój użytek). Brakło mi tu jakiejś puenty – być może jej po prostu nie dostrzegłem.
Oprócz tego, że są skrzywionymi ludźmi, którzy realizują swoje chore wizje “artystyczne” (i w ten sposób też zarabiają), nie ma tu żadnego głębszego przesłania. To po prostu bogaci, zepsuci ludzie (szczególnie Człowiek-czapla), którym odbiło – coś na wzór Kaliguli, Nerona czy Heliogabala.
Wielkie dzięki za analizę tekstu i polecenie do biblioteki!
Cieszę się, Kronosie, że doceniasz moje bystre oko, niestety, już nie jest tak bystre jak w czasach młodości. A skoro poprawiłeś usterki, z przyjemnością drepczę do klikarni. :)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
A on, kiedy był w dobrym humorze, potrafił snuć opowieści mimo zmęczenia. Młodniał, jego kamienna twarz przybierała dobrotliwy wyraz i pojawiał się na niej uśmiech… – stawał się zupełnie innym człowiekiem.
Czy tutaj nie powinno pojawić się “Gdy o tym opowiadał/wspominał, młodniał(…)”?
Opowiadanie mi się podobało, chociaż nie jest to zupełnie mój klimat. Rozumiem, że bohaterka była klasyczną córeczką tatusia, która nigdy nie pogodziła się z jego śmiercią i ta upragniona Ziemia to ostatnia nadzieja dla niej na zbliżenie się do ojca. Podobne motywy są obecne w wielu tekstach i filmach, gdzie dziecko przejmuje dzieło życia lub przyrzeczenie rodzica, jako swoje. Taka forma uhonorowania go, aby odciąć pępowinę, bo po jego śmierci nie była jeszcze na to gotowa, a może wcale się z tą śmiercią nie pogodziła.
Twórca to znów klasyczny zwyrol, który żeruje na biednych. Są w tak beznadziejnych sytuacjach albo tak mocno dążą do zmiany, że są gotowi na bardzo dużo, aby “coś im skapnęło”. Dowodem na to są koleżanki prostytutki. Potrzeba (moim zdaniem) ogromnej desperacji, aby się na to zdecydować. Mnie przekonałeś. Fajnie byłoby dowiedzieć się więcej o jego (zwyrola) motywach, ale wtedy potrzebowalibyśmy dłuższej formy. To jest opowiadanie, a nie książka, więc mi to wystarcza.
Jestem tu za krótko, żeby dać ci punkcika, a chciałabym.
Pozdrawiam!
kronosie, dzięki za wyjaśnienia. :-)
Tak jak się spodziewałam, wiesz jaką dziewczynę chciałeś pokazać. Pozostał z niej tylko goły szkielet, lekko niekompletny i z tym wiąże się dla mnie szkopuł. Pozostała nieskomlikowana dziunia w strasznym świecie, a każda dziunia jest istota ludzką, ma swoje pragnienia, dążenia, lęki, choć czasami myślimy inaczej oraz ona ma rodzinę (matkę, siostrę), szkole, pracę bądź nie, jest w Twoim świecie umocowana. Kiedy pokazujesz tylko pojedyncze dążenie, redukujesz do jednego wymiaru ją i świat.
Ok, jeśli tak chciałeś, lecz wtedy warto byłoby oświetlić jej adwersarza: zamiary, cele, coś więcej o tej sztuce i osadzeniu w świecie wyobrażonym. Nie wiemy czy norma, czy black market.
Pozostaje sam akt i miotanie się bohaterki, przecież nawet nie wiemy, po co ona na tę Ziemię chciała pojechać. Wyląduje, zobaczy, dotknie i co…
A kostki ciekawe! :-))
Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.
Witaj Zanadro!
Czy tutaj nie powinno pojawić się “Gdy o tym opowiadał/wspominał, młodniał(…)”?
Rzeczywiście, to by upłynniło narrację.
Rozumiem, że bohaterka była klasyczną córeczką tatusia, która nigdy nie pogodziła się z jego śmiercią i ta upragniona Ziemia to ostatnia nadzieja dla niej na zbliżenie się do ojca.
(…)
Twórca to znów klasyczny zwyrol, który żeruje na biednych. Są w tak beznadziejnych sytuacjach albo tak mocno dążą do zmiany, że są gotowi na bardzo dużo, aby “coś im skapnęło”. Dowodem na to są koleżanki prostytutki. Potrzeba (moim zdaniem) ogromnej desperacji, aby się na to zdecydować. Mnie przekonałeś.
Miało być dokładnie tak jak piszesz, więc nie muszę nic dopowiadać. Cieszę się, że Cię przekonałem!
Jestem tu za krótko, żeby dać ci punkcika, a chciałabym.
Dziękuję za chęć kliknięcia, przeczytanie opowiadania i pozytywną o nim opinię! Pozdrawiam!
Dzień dobry Asylum!
Pozostał z niej tylko goły szkielet, lekko niekompletny i z tym wiąże się dla mnie szkopuł. (…) Kiedy pokazujesz tylko pojedyncze dążenie, redukujesz do jednego wymiaru ją i świat.
Zgadzam się – postać mogłaby być bardziej zniuansowana, ale… rozmiar opka. :) Jak rozbudowuję postać, to cierpi akcja, albo fabuła, albo świat (i pojawiać się muszą infodumpy). Gdybym chciał pokazać całą złożoność motywów April, klarowność fabuły mogłaby się rozmyć. Pokazuję jej siostrę, ojca, matkę, okoliczności w których wzrastała, brutalny świat… Jej marzenia i desperację. W 30 tysiącach mam wybór: albo, albo. Z czegoś trzeba rezygnować.
Ok, jeśli tak chciałeś, lecz wtedy warto byłoby oświetlić jej adwersarza: zamiary, cele, coś więcej o tej sztuce i osadzeniu w świecie wyobrażonym. Nie wiemy czy norma, czy black market.
Raczej black market. Ale będzie ciąg dalszy (jako samodzielne opowiadanie).
Pozostaje sam akt i miotanie się bohaterki, przecież nawet nie wiemy, po co ona na tę Ziemię chciała pojechać. Wyląduje, zobaczy, dotknie i co…
Nie mam pojęcia. Może się rozczaruje? Może się zakocha w Ziemi? :)
A kostki ciekawe! :-))
Rozwinę ten motyw.
Fajnie, że podjęłaś dyskusję, to mobilizuje umysł do pracy! Miłego dnia życzę!
Może mało to konstruktywne ale całość dzieła bardzo mi się podobała. Prosto w moje smaki. Poziom przemocy odpowiednio wysoki. Zakończenie pięknie zamyka otwarcie. Ostateczny przekaz odbieram podobnie, jak wniosek z filmu Tożsamość z 2003 roku “Whores don't get a second chance”.
Mars to zło.
Pozdrawiam i trzymam kciuki za bibliotekę!
Witaj Mandalo!
Dzięki za odwiedziny i pozytywny komentarz! Cieszę się, że całość Ci się spodobała i trafiła w Twój smak.
Znalazłem na imdb film “Tożsamość” i zdaje się, że go nie oglądałem (choć ta dłoń z piątką palców w formie sylwetek ludzi skądś jest mi znana… hmm…) W każdym razie, obejrzałem trailer i film w moim guście, muszę nadrobić zaległości!
“Whores don't get a second chance”.
W rzeczy samej, to mogłaby być puenta opka.
Pozdrawiam!
Siemanko. Ciekawe to było. Chyba najbardziej mi się podoba to, że włożyłeś sporo wysiłku w stworzenie naprawdę udanej, bo urozmaiconej scenografii. Wyszło filmowo i plastycznie. Historia mi się podoba, bo sama w sobie kreuje wizję świata, w którym dzieje się mnóstwo małych, paskudnych historyjek, które przytrafiają się nic nie znaczącym ludziom. Bohaterka to urobiony marketingiem prymityw, bardzo dobry koncept. Nie zrozumiałem – dlaczego cały ten numer z kostką i przelewami dla April na podróż na Ziemię? Po co ta gra? Jedyne, co mi nie podeszło, to wykorzystanie słowa "zblazowany". W mojej opinii to pójście na skróty w tworzeniu postaci. Podsumowując – jestem ukontentowany lekturom, dziękuję i pozdrawiam.
Początek trochę dziwny, ale intrygujący, więc będę czytać. I komentować na bieżąco.
– Pamiętaj, nie odwracaj się. I jak najmniej się ruszaj. Najlepiej w ogóle.
Hm, tutaj chyba lepiej brzmiałaby krótsza forma. Coś w stylu: Nie odwracaj się. Nie ruszaj.
Nadałoby to więcej dynamiki, uderzyło w bohaterkę i czytelnika takimi konkretami.
Docieram do momentu, kiedy dziewczynie zostaje wyrwana skóra i ciężko mi uwierzyć, że nie krzyknęłaby z bólu albo chociaż nie syknęła, odruchowo, nie spodziewając się szarpnięcia. Zwłaszcza że widzimy ją jako dziewczynę pytającą „Będzie bardzo bolało?”, co sugeruje, że to nie jest twarda babka, co się bólu nie boi. Oprócz tego w opisie wspomniałeś o „dziecięcej twarzy”, co mnie zbiło z tropu, bo myślałam, że chodzi o dziewczynę tak do około 20 lat, a później pojawiły się „piąstki”, a piąstki to już kojarzą się z dzieckiem i jak w końcu stanęło na tym, że ma 19 lat to znowu to jakoś tak nie zagrało. Przez to ciężko sobie wyobrazić bohaterkę, a co za tym idzie wczuć się w nią i jej emocje, bo inaczej przeżywa coś dziecko, a inaczej nastolatka.
Napisałeś, że struga krwi spłynęła po plecach tworząc kałużę. Kałuża sugeruje, że to nie była malutka ranka. Więc tym bardziej brak reakcji jest mało możliwy.
Na razie jestem po pierwszej historii… I cóż, no jest dziwnie. Nietypowo i nie do końca wiem, co tam się wydarzyło, więc czytam dalej.
Kolejna część zupełnie inna. Podobają mi się opisy, dokładne, ale bez przesady.
wyraz i pojawiał się na niej uśmiech… – stawał się zupełnie innym człowiekiem.
Wydaje mi się, że te wielokropki zbędne? Czy jest to jakaś zasada odmienna od standardów?
Oczy sześciolatki zaświeciły przewrotnie. Rzuciła się mu na szyję.
Chyba nie ma sensu znowu podkreślać, że April ma sześć lat. Wystarczyłoby, że oczy April, ew. dziewczynki.
przesadzając zdziwienie
Ten związek słów wydaje się zbyt dziwaczny, ale może niech wypowiedzą się specjaliści od języka.
Trochę za szybki przeskok od relacji April z ojcem do jego śmierci. Ciężko przez to się wczuć. Za to na plus sąsiad na rowerze, jego pośpiech, łańcuch jak lament, życzenie dobrej gwiazdy. Takie smaczki dodają klimatu, budują świat.
Trzecia część słabsza od pozostałych i już mówię, czemu mam takie odczucia: jestem Ziemianką, znam ziemskie powiedzonka, miary itd., więc dziewczynka, która je odkrywa i dla której są ciekawe i nowe, mnie specjalnie nie rusza. Tak jak jej zaciekawienie Ziemią. Bo ja to znam, a czytając wolałabym zagłębić się w Twój świat, nie ten znany.
Na koniec dość standardowo: chwila ekscytacji i już dziecko obiera za cel odwiedzić Ziemię, co oczywiście zmienia się z marzenia w rzeczywistą potrzebę i podejrzewam, że ostatecznie możliwości się znajdą.
Część „Mario” rozpoczyna dialog i to ciekawy, więc od razu na plus. Za to wzmianka, że dla April sala z pluszem i te maszyny to był horror, jakoś mnie nie przekonuje, bo nie widziałam jej silnych emocji, nie odczuwałam ich wystarczająco, zwłaszcza w momencie, gdy oderwano jej kawał skóry, a ona nic.
Co do fragmentu o tym, jak to April uwodzi Mario, to nie jestem fanką streszczeń, zawsze mnie rażą w opowiadaniach, zwłaszcza gdy można je pokazać sceną. Fakt, że April ogólnie uwodziła mężczyzn nie ma większego sensu, już lepiej pominąć to streszczenie i zacząć od spotkania z Mario, w którym widzimy, jak April na tego biednego Mario działa.
Zwłaszcza że – cóż, w tekście tego nie ma. Samo napisanie, że była świetna we flircie nie wystarczy, trzeba to pokazać, żeby czytelnik mógł uwierzyć.
Historia „Żołnierze Saturna” chyba najbardziej mi się spodoba, bo zaczęłam i już się wciągnęłam, pomimo że to głównie opisy, to czytało się przyjemnie. Tylko moment, w którym narrator znowu oświadcza, że April akurat udało się dotrzeć do Greena, którego wypatrzyła z dużą sumą pieniędzy, a jej flirt jest taki super, sprawił, że westchnęłam w duchu. Serio?
I znowu: niby taka flirciara, a tak naprawdę w tekście tego nie ma, bo widzimy już moment, jak udało się jej omotać Greena. Za to scena, w której są w pokoju jest świetna, April chce poznać jego tajemnicę i pokazuje potwora na plecach (okej, pierwsza część ma sens i jest przez to naprawdę niezła, szalony pomysł, który wypalił, gratulacje).
Hm, tak sobie się poznali, a nagle już mieszkają. Akcja pędzi na łeb, na szyję i przez to traci wiarygodność, a może to wina czegoś innego? Tego, że April tak łatwo poszło?
Zaczynam część „Nieznajomy” i początek taki typowy, ale podoba mi się, bo wyczuwam napięcie, jakie powstaje w April, tę chęć zrobienia czegoś, wyrwania się z domu, lotu na Ziemię. Wzmianka o chipsach dobra.
Za to fragment o tych przelanych pieniądzach i paczka z sześcianem, polecenie przyłożenia tego do skroni Pedra… Hm. Albo April jest taka głupia, albo zaślepiona, albo nie wiem… Imperatyw narracyjny. No bo kto uwierzy, że przyłożenie czegoś nieznanego do skroni innej osoby, kiedy ta osoba śpi, w zamian za kasę, jest bezpieczne?
Bo tego, że w końcu tam trafi była pewna.
A przed „była pewna” nie powinien być przecinek? Specem nie jestem, ale bez przecinka jakoś dziwnie mi się czyta.
Koniec tego rozdziału pokazuje, jakie z April ziółko, no opętał ją ten lot na Ziemię, obsesja totalna, do tego kasa, więc nie dziwię się, że truła Pedera, i to z premedytacją. Warto może coś wspomnieć o tym wcześniej, bo poprzednio mamy tylko to, że uwierzyła, że to jest bezpieczne, co się kłóci z jej wredną naturą.
Odcinek „Szkarłatny pokój” zaczyna się tak, jak się domyślamy, April już prawie udaje się ucieczka, jest tak blisko wylotu… I nagle – pach! – zostaje porwana i przewieziona do tego samego pokoju, co wcześniej. A tutaj, o kurczę, autorze, powiało grozą! Wytną jej ten obraz razem ze skórą, to dopiero pomysł! No chapeau bas, nie spodziewałam się tego i jestem zaskoczona, aż nie wiem, co powiedzieć.
Trochę ochłonęłam i muszę przyznać, że człowiek-czapla jest przerażający, wykreowałeś świetną postać. Jego przemowa robi wrażenie, widać, że dopracowana.
Jedyny minus to April, która nie wrzeszczy. Mając knebel też można wrzeszczeć, nawet jak dźwięki się nie wydostają. Poprawiłabym ten opis, żeby był jeszcze bardziej podkręcony. Bo tak to moment, kiedy wiemy, co nas czeka jest świetny, ale potem zabrakło ikry na opisy.
jakoby w obecnych czasach rycerskości stała się towarem deficytowym?
rycerskość?
Zakończenie dobre, choć nie wbiło w fotel tak bardzo, jak tekst o tym wycinaniu ze skóry. Podsumowując, pomysł dobry, ale bohaterka trochę za mało nakreślona, zwłaszcza jej obsesja z Ziemią, która nie wynikała z czegoś większego niż dziecięce marzenie. Motyw z kostką niewykorzystany – kto płacił, dlaczego, to trochę nie ma sensu, jakby autor chciał, żeby April znalazła się po prostu w momencie prawie wylotu na Ziemię i zostało jej to brutalnie odebrane, żeby zrobić większe, tekstowe bum.
A tak serio, to już lepiej, gdyby ten cały Peder jej opłacił wylot razem z nią, miałoby to większy sens. Trochę szkoda, że nie poznajemy za bardzo życia na planecie i za dużo szczegółów dotyczy Ziemi.
Pozdrawiam,
Ananke
Witaj Łosiot!
Siemanko. Ciekawe to było. Chyba najbardziej mi się podoba to, że włożyłeś sporo wysiłku w stworzenie naprawdę udanej, bo urozmaiconej scenografii. Wyszło filmowo i plastycznie.
Dziękuję za miłe słowa!
Nie zrozumiałem – dlaczego cały ten numer z kostką i przelewami dla April na podróż na Ziemię? Po co ta gra?
Bo to część większej historii ze świata “Hellas Planitia”. Jednocześnie ten tekst stanowi na tyle zamkniętą całość, że postanowiłem je opublikować jako samodzielne opowiadanie. Więcej o tym, czym jest kostka i jakie ma działanie opisane będzie w kolejnym opowiadaniu.
Jedyne, co mi nie podeszło, to wykorzystanie słowa "zblazowany". W mojej opinii to pójście na skróty w tworzeniu postaci.
Rzeczywiście, to trochę pójście na skróty – działanie postaci powinno mówić samo przez się.
Podsumowując – jestem ukontentowany lekturom, dziękuję i pozdrawiam.
Wielkie dzięki za odwiedziny i pozytywny komentarz, który bardzo mnie ucieszył!
Cześć Ananke!
Witam koleżankę ze Szczecina. :) Po pierwsze dziękuję bardzo za rozbudowany komentarz, jest on dla mnie bardzo cenny, bo widzę, gdzie opko wymagałoby jeszcze dopracowania. A mam zamiar je dopracować.
Docieram do momentu, kiedy dziewczynie zostaje wyrwana skóra i ciężko mi uwierzyć, że nie krzyknęłaby z bólu albo chociaż nie syknęła, odruchowo, nie spodziewając się szarpnięcia.
Zgadza się z Tobą. Powstrzymywała się, ale przy tak brutalnej akcji raczej nie dałaby rady nie krzyczeć.
Oprócz tego w opisie wspomniałeś o „dziecięcej twarzy”, co mnie zbiło z tropu, bo myślałam, że chodzi o dziewczynę tak do około 20 lat, a później pojawiły się „piąstki”, a piąstki to już kojarzą się z dzieckiem
Tak, bo ona była niewysoka, drobnej budowy, stąd piąstki. Przemyślę to jeszcze.
Miała dziecięcą twarz jako nastolatka, niektórzy po prostu mają tego typu twarz, nie wiem jak ją opisać, może nieco zaokrągloną, gładką skórę, proporcje zbliżone do twarzy dziecka? Nie chodziło mi o to, że była dzieckiem – tortur na dzieciach nie odważyłbym się opisać (a nawet bym nie chciał, brrr…)
Wydaje mi się, że te wielokropki zbędne? Czy jest to jakaś zasada odmienna od standardów?
Racja, poprawię.
Chyba nie ma sensu znowu podkreślać, że April ma sześć lat. Wystarczyłoby, że oczy April, ew. dziewczynki.
Nie chciałem powtarzać “dziewczynki”, stąd “sześciolatka”. Spojrzę na tekst i zobaczę co najlepiej brzmi.
przesadzając zdziwienie
Ten związek słów wydaje się zbyt dziwaczny, ale może niech wypowiedzą się specjaliści od języka.
Chyba masz rację. Chodziło mi o to, że zdziwiła się w sposób ostentacyjny.
Za to na plus sąsiad na rowerze, jego pośpiech, łańcuch jak lament, życzenie dobrej gwiazdy. Takie smaczki dodają klimatu, budują świat.
Jesteś chyba pierwszą osobą, która zwróciła uwagę na pozdrowienie “dobrej gwiazdy”. Samo “sol” jako miara dobry też jest czymś na Ziemi nie używanym.
Trzecia część słabsza od pozostałych i już mówię, czemu mam takie odczucia: jestem Ziemianką, znam ziemskie powiedzonka, miary itd., więc dziewczynka, która je odkrywa i dla której są ciekawe i nowe, mnie specjalnie nie rusza. Tak jak jej zaciekawienie Ziemią. Bo ja to znam, a czytając wolałabym zagłębić się w Twój świat, nie ten znany.
Jestem w stanie to zrozumieć. Jednocześnie właśnie fakt, że oczywiste rzeczy dla dziewczynki z Marsa są tajemnicze i niesamowite, jest specyfiką tamtego świata. Zgadzam się, że mogłem lepiej mogłem opisać świat marsjański. Myślę nad tym, tzn. ten świat powoli powstaje w mojej głowie.
Za to wzmianka, że dla April sala z pluszem i te maszyny to był horror, jakoś mnie nie przekonuje, bo nie widziałam jej silnych emocji, nie odczuwałam ich wystarczająco, zwłaszcza w momencie, gdy oderwano jej kawał skóry, a ona nic.
Ona przez cały czas cierpiała – ale powtarzała swoją mantrę “chwytaj sol, to ma sens”, i to dawało jej siłę, żeby przetrzymać ból. Ten fragment był dla niej czymś w rodzaju modlitwy, zwrócenia się do marzenia, czegoś wzniosłego, co nadało sensu jej życiu.
Co do fragmentu o tym, jak to April uwodzi Mario, to nie jestem fanką streszczeń, zawsze mnie rażą w opowiadaniach, zwłaszcza gdy można je pokazać sceną. Fakt, że April ogólnie uwodziła mężczyzn nie ma większego sensu, już lepiej pominąć to streszczenie i zacząć od spotkania z Mario, w którym widzimy, jak April na tego biednego Mario działa.
Tak, przyznaję, że miałem kłopot z pokazaniem sztuki flirtu April. Nie potrafiłem się wystarczająco w to wczuć. Może powinienem zrobić real-life research? Tylko akurat mi trochę ciężko.
Tylko moment, w którym narrator znowu oświadcza, że April akurat udało się dotrzeć do Greena, którego wypatrzyła z dużą sumą pieniędzy, a jej flirt jest taki super, sprawił, że westchnęłam w duchu. Serio?
Chodzi o to, że za szybko go sobą zainteresowała? Wiesz, on był lekko wstawiony, nie widział kobiety x miesięcy, po skończonej wojnie i odebranej nagrodzie za bohaterstwo zadowolony i wyluzowany, więc łatwo go było omotać… Ale będę myślał nad rozbudowaniem tego fragmentu, bo kilka osób już zwróciło mi na to uwagę.
I znowu: niby taka flirciara, a tak naprawdę w tekście tego nie ma, bo widzimy już moment, jak udało się jej omotać Greena. Za to scena, w której są w pokoju jest świetna, April chce poznać jego tajemnicę i pokazuje potwora na plecach (okej, pierwsza część ma sens i jest przez to naprawdę niezła, szalony pomysł, który wypalił, gratulacje).
Dzięki, widzę jednak, że nie ma co iść na skróty z tym flirtem, ale cieszę się, że chociaż ta scena wypaliła. Miałem na nią pomysł.
Hm, tak sobie się poznali, a nagle już mieszkają. Akcja pędzi na łeb, na szyję i przez to traci wiarygodność, a może to wina czegoś innego? Tego, że April tak łatwo poszło?
Jak wyżej.
Za to fragment o tych przelanych pieniądzach i paczka z sześcianem, polecenie przyłożenia tego do skroni Pedra… Hm. Albo April jest taka głupia, albo zaślepiona, albo nie wiem… Imperatyw narracyjny. No bo kto uwierzy, że przyłożenie czegoś nieznanego do skroni innej osoby, kiedy ta osoba śpi, w zamian za kasę, jest bezpieczne?
Oczywiście, że ona w to nie wierzyła. Ale tak naprawdę przecież ona nie czuła nic do Pedera, tylko do jego pieniędzy. Więc jak ktoś jej zaoferował dużą kwotę, poszła na to oszukując sama siebie (bo ona nie dopuszczała do siebie myśli, że robi coś złego).
Koniec tego rozdziału pokazuje, jakie z April ziółko, no opętał ją ten lot na Ziemię, obsesja totalna, do tego kasa, więc nie dziwię się, że truła Pedera, i to z premedytacją. Warto może coś wspomnieć o tym wcześniej, bo poprzednio mamy tylko to, że uwierzyła, że to jest bezpieczne, co się kłóci z jej wredną naturą.
Otóż to. :) Uwierzyła, bo chciała.
I nagle – pach! – zostaje porwana i przewieziona do tego samego pokoju, co wcześniej. A tutaj, o kurczę, autorze, powiało grozą! Wytną jej ten obraz razem ze skórą, to dopiero pomysł! No chapeau bas, nie spodziewałam się tego i jestem zaskoczona, aż nie wiem, co powiedzieć.
Cieszę się, że ten motyw wypalił.
Trochę ochłonęłam i muszę przyznać, że człowiek-czapla jest przerażający, wykreowałeś świetną postać. Jego przemowa robi wrażenie, widać, że dopracowana.
Tak, to mocno porąbany zwyrol. Bogactwo i kontekst marsjański “produkował” tego typu ludzi.
Jedyny minus to April, która nie wrzeszczy. Mając knebel też można wrzeszczeć, nawet jak dźwięki się nie wydostają. Poprawiłabym ten opis, żeby był jeszcze bardziej podkręcony. Bo tak to moment, kiedy wiemy, co nas czeka jest świetny, ale potem zabrakło ikry na opisy.
Ok, rzucę okiem jak można te fragmenty nieco podrasować, żeby wyszły bardziej przekonująco.
jakoby w obecnych czasach rycerskości stała się towarem deficytowym?
rycerskość?
Rzeczywiście, literówka. :/
bohaterka trochę za mało nakreślona, zwłaszcza jej obsesja z Ziemią, która nie wynikała z czegoś większego niż dziecięce marzenie.
Starałem się nakreślić jej motywację jak najlepiej – śmierć ojca, który kojarzył jej się z dzieciństwem i opowieściami o magicznej krainie, czyli Ziemi, zabrała jej najważniejszą część jej egzystencji. Pozostała pustka życia w biedzie i brak perspektyw. W końcu wzięcie spraw w swoje ręce i odmiana losu w postaci podróży na Ziemię stała się jej obsesją.
Motyw z kostką niewykorzystany – kto płacił, dlaczego, to trochę nie ma sensu, jakby autor chciał, żeby April znalazła się po prostu w momencie prawie wylotu na Ziemię i zostało jej to brutalnie odebrane, żeby zrobić większe, tekstowe bum
Co do motywu z kostką to zarzut powtarza się w komentarzach. Zgadzam się. Jedynie powiem, że to część większej historii, którą opiszę niebawem, z nieco innego punktu widzenia.
A tak serio, to już lepiej, gdyby ten cały Peder jej opłacił wylot razem z nią, miałoby to większy sens. Trochę szkoda, że nie poznajemy za bardzo życia na planecie i za dużo szczegółów dotyczy Ziemi.
No szkoda, niestety. Ale on chyba nie chciał opuszczać Marsa. Jakoś go polubił.
Będę myślał nad specyficznymi realiami Marsa i postaram się je lepiej opisać w kolejnym opku z tego świata. Jak już wspomniałem we wcześniejszych kometarzach, na Hellas Planitia dzieje się jeszcze jedna historia, którą opowiedziałem w “Dobrych Ludzach”, gdzie występuje postać Pedera, ale kilkanaście lat starszego i który zmienił imię i nazwisko (na Peter Grimm) – zachęcam do lektury.
Wielkie dzięki za odwiedziny i szczegółowy komentarz! Pozdrawiam!
Na Szczecin mówią „wioska z tramwajami”, a tu się okazuje, że już nie taka wioska, a świat jest – jak w tym oklepanym zwrocie – mały. Nie zauważyłam nawet, że ze jesteś ze Szczecina, tym bardziej mi miło, że komentowałam kogoś z bliska. :)
Wiesz, mi chodziło o to, że może ten wiek warto określić na początku, nie musi być dosłownie ile miała lat, ale wystarczą takie szczegóły, których nie dopasujesz do dziecka. Poza tym, skoro miała 19 lat, to pisałabym o niej jak o kobiecie, a nie dziewczynie. Drobna kobieta o dziecięcej urodzie też robi robotę.
Nie chciałem powtarzać “dziewczynki”, stąd “sześciolatka”. Spojrzę na tekst i zobaczę co najlepiej brzmi.
Wydaje mi się, że właśnie dość blisko było dwa razy powtórzone, że ma sześć lat, a dziewczynki po drodze nie było.
Samo “sol” jako miara dobry też jest czymś na Ziemi nie używanym.
Jasne, że jest nieużywane, ale akurat nie zwracałam na to uwagi, bo w tekście było tego sporo i w sumie to budowało ten tekst, w sensie: często się przewijało. ;)
Myślę nad tym, tzn. ten świat powoli powstaje w mojej głowie.
O, jestem ciekawa i na pewno przeczytam jak świat powstanie. :)
Ona przez cały czas cierpiała – ale powtarzała swoją mantrę “chwytaj sol, to ma sens”, i to dawało jej siłę, żeby przetrzymać ból.
Jeśli cierpiała, to zabrakło mi tego w tekście. Bo powtarzanie czegoś jak mantry nie sprawia, że nie boli, ale że łatwiej znosić ból i psychicznie ten ból nie jest dla nas tragedią.
Nie potrafiłem się wystarczająco w to wczuć. Może powinienem zrobić real-life research? Tylko akurat mi trochę ciężko.
Jeśli nie da się zrobić researchu :) to myślę, że nie zaszkodzi nie wspominać o tym w tekście, bo te znaczące zapewnienia narratora bez wyraźnych scen, potrafią zirytować czytelnika. Myślę, że April nie musiała być mistrzynią flirtu, żeby taki Mario się w niej zakochał, poznajemy ich już jako coś w rodzaju pary, więc motywy nie są istotne.
A co do Greena, to można by pokazać moment, w którym coś go w niej urzeka, i nie musi to być koniecznie flirt. Może ta fascynacja Ziemią? Może niech mu powie, jak bardzo by chciała na Ziemię, że marzy o tym od lat? Może niech mu to powie po kilku głębszych, kiedy razem będą siedzieć w Marsowym Bachusie? Niech mu się wyda piękna przez to, z jaką pasją mówi o Ziemi, o drzewach itd.? A jednocześnie pokazuje mu coś typowo ziemskiego, jakiś zwyczaj na Marsie nieznany? Może to być taniec przed pójściem do łóżka, co jest dla takiego człowieka z Marsa czymś zupełnie dziwacznym a jednocześnie intrygującym, cokolwiek. To tylko luźne pomysły, nie chodzi mi o to, żebyś z nich korzystał (choć jeśli skorzystasz to nie mam nic przeciwko), chcę Ci tylko pokazać, że do uwodzenia facetów nie trzeba być w tekście bohaterką-flirciarką działającą na każdego.
Chodzi o to, że za szybko go sobą zainteresowała?
Między innymi, bo oprócz tego, że nie widział kobiety x czasu, to jak już zobaczył, to nagle zamieszkał… I to wszystko jakoś za łatwo dla April się skończyło.
Starałem się nakreślić jej motywację jak najlepiej – śmierć ojca, który kojarzył jej się z dzieciństwem i opowieściami o magicznej krainie, czyli Ziemi, zabrała jej najważniejszą część jej egzystencji. Pozostała pustka życia w biedzie i brak perspektyw. W końcu wzięcie spraw w swoje ręce i odmiana losu w postaci podróży na Ziemię stała się jej obsesją.
Wiem, że się starałeś i domyślam się, że w tak krótkim opowiadaniu ciężko jakoś to wszystko zaplanować tak, żeby wyszło, ale samo to, że jako małe dziecko rozmawiała dużo z ojcem i zaciekawiła się Ziemią, nie wystarczy. Potrzeba pewnej głębi, detalu, który przykuje czytelnika, jak choćby te drzewa, które były u Ciebie dobrym wyjściem, ale może coś w stylu szklarni na Marsie, gdzie są rośliny z Ziemi? Na przykład ja tworząc coś takiego, pozwoliłabym bohaterowi poczuć trochę smak tej Ziemi, roślin, no niech się zagłębi w te cuda. I niech ta szklarnia spłonie, a w bohaterce niech zakiełkuje tęsknota za tym, co jest już dostępne tylko na Ziemi. I ta tęsknota za przyrodą może być później obsesją za czymś, co jest inne, czyste, a nie jak w tych slamsach.
Odnośnie kostki, to nawet jeśli będziemy mieli wyjaśnienie w innym opowiadaniu, to w tym nadal tego nie będzie, a to chyba istotne, prawda? No wiesz, to jakby pozbawić ludzi sceny, w której Vader mówi do Luke'a to znane „Luke, I am your father” i ogólnie nie wyjaśniać, kim oni byli dla siebie, za to stworzyć część 3, gdzie to się wyjaśnia. ;)
Co do polubienia Marsa przez Pedera – okej, ale w tekście nie jest to aż tak podkreślone.
Na pewno zajrzę do historii Pedra pod zmienionym imieniem. :)
Pozdrawiam,
Ananke
Hej Ananke!
O, jestem ciekawa i na pewno przeczytam jak świat powstanie. :)
To zachęca do dalszej pracy, dzięki!
Myślę, że April nie musiała być mistrzynią flirtu, żeby taki Mario się w niej zakochał, poznajemy ich już jako coś w rodzaju pary, więc motywy nie są istotne.
A co do Greena, to można by pokazać moment, w którym coś go w niej urzeka, i nie musi to być koniecznie flirt. Może ta fascynacja Ziemią? (…)
To tylko luźne pomysły, nie chodzi mi o to, żebyś z nich korzystał (choć jeśli skorzystasz to nie mam nic przeciwko), chcę Ci tylko pokazać, że do uwodzenia facetów nie trzeba być w tekście bohaterką-flirciarką działającą na każdego.
Ok, jak przy edycji tekstu wezmę pod uwagę Twoje uwagi, są dla mnie bardzo cenne!
Na przykład ja tworząc coś takiego, pozwoliłabym bohaterowi poczuć trochę smak tej Ziemi, roślin, no niech się zagłębi w te cuda. I niech ta szklarnia spłonie, a w bohaterce niech zakiełkuje tęsknota za tym, co jest już dostępne tylko na Ziemi. I ta tęsknota za przyrodą może być później obsesją za czymś, co jest inne, czyste, a nie jak w tych slamsach.
Niegłupie, pogłówkuję coś. Ale czuję, że opko powiększy się o kilkanaście tysięcy znaków. :) Tym niemniej, warto, bo fabuła będzie bardziej płynna.
Odnośnie kostki, to nawet jeśli będziemy mieli wyjaśnienie w innym opowiadaniu, to w tym nadal tego nie będzie, a to chyba istotne, prawda? No wiesz, to jakby pozbawić ludzi sceny, w której Vader mówi do Luke'a to znane „Luke, I am your father” i ogólnie nie wyjaśniać, kim oni byli dla siebie, za to stworzyć część 3, gdzie to się wyjaśnia. ;)
Chyba tak, choć ja, gdybym przeczytał czyjeś opowiadanie z jakimś otwartym wątkiem, który wyjaśni się w innym tekście nie byłbym jakoś mocno sfrustrowany. Zwłaszcza, jeżeli nie miałoby to jakiegoś większego wpływu na losy głównego bohatera, czy bohaterki. Niektóre rzeczy mogą zostać niedopowiedziane, można pozostawić pole dla wyobraźni czytelnika. ;)
Co do polubienia Marsa przez Pedera – okej, ale w tekście nie jest to aż tak podkreślone.
Zanotowane i przy edycji tekstu będzie wzięte pod uwagę.
Wielkie dzięki za komentarze i pozdrawiam!
Chyba tak, choć ja, gdybym przeczytał czyjeś opowiadanie z jakimś otwartym wątkiem, który wyjaśni się w innym tekście nie byłbym jakoś mocno sfrustrowany. Zwłaszcza, jeżeli nie miałoby to jakiegoś większego wpływu na losy głównego bohatera, czy bohaterki. Niektóre rzeczy mogą zostać niedopowiedziane, można pozostawić pole dla wyobraźni czytelnika. ;)
Z tym masz rację, nie wszystko musi być dopowiedziane, chodziło mi bardziej o to, że na moje słowa o braku wyjaśnień z kostką, stwierdziłeś, że to jest w innym opowiadaniu. I okej, może być gdzieś indziej, ale nie zmienia to faktu, że w tym nie ma i mi go brakowało. ;) Może dlatego, że byłam ciekawa, o co chodzi z tą kostką, a nie otrzymując wyjaśnień, trochę się rozczarowałam. Niedopowiedzenia lubię otwarte zakończenia też, ale nie wszędzie i nie zawsze. :)
Pozdrawiam,
Ananke
Hej Ananke!
Tak, zgadzam się, że nie zawsze niedopowiedzenie pasuje. Gekikara miał podobną uwagę, więc coś jest na rzeczy. Ale fajnie, że przynajmniej Cię ten wątek zaciekawił.
Miłego wieczoru!
Kronosie, coś na pewno jest na rzeczy. :) Akurat motyw z kostką jest elementem opowiadania sf i fakt, że April w krótkim czasie dostała propozycję zarobienia kasy przez wykorzystanie Pedra w dziwnym eksperymencie, a po otrzymaniu tej kasy próbuje wylecieć, bez wyjaśnienia, o co chodzi z kostką, zahacza o imperatyw narracyjny. ;)
No wiesz, coś musiałeś wykombinować, żeby April dostała kasę, więc łatwo o to, kiedy trzeba kogoś zabić/otruć, a że zwykła trucizna to dość pospolity motyw, wymyśliłeś kostkę. Tyle że kostka jest tu przedmiotem bez większej głębi – jest, bo jest i tyle. Dlatego poświęcenie jej należytej uwagi rozmyłoby wizję, jakoby stanowiła tylko pretekst. ;)
Pozdrawiam serdecznie :)
Hej Ananke!
No to zupełnie nie tak. :) Kostkę wymyśliłem już dawno i jest ważnym i dopracowanym elementem tego świata. Tylko nie da się tu pokazać zbyt rozbudowanego świata, bo ludzie raczej nie czytają tekstów powyżej 30k znaków. Wrzuciłem “Dobrych ludzi”, którzy mieli 60k i przeczytały chyba trzy osoby. Dopiero potem zajrzało kilka osób więcej. Więc wpadłem na pomysł, żeby ten świat pokazywać w “migawkach”, ale takich, żeby każda była w jakimś stopniu zamkniętą całością. Podjąłem też świadomie ryzyko, że czytelnik może czuć się nie do końca usatysfakcjonowany niedopowiedzeniami, ale nic nie poradzę, po prostu nie mogę wrzucić tekstu na 120k. Alternatywą jest w ogóle nie publikować bardziej złożonych tekstów.
Miłego wieczoru!
Kronosie, no to teraz już rozumiem Twoje podejście. :) Tylko że… to nie zmienia oczywiście faktu, że tekst odrobinę na tym ucierpiał, funkcjonując jako osobna całość, opowiadanie bez powiązania. A jak wiadomo, tekst powinien bronić się sam. :) My rozmawiamy, komentujemy, ale jak ktoś zajrzy i tylko przeczyta, ew. skomentuje krótko i nie zapyta o kostkę, to mu tego będzie brakowało. A fakt, że autor coś planował, nie będzie miało wpływu na myślenie o opowiadaniu. ;)
Nawzajem, dobrej nocy!
Kronosie,
dotarłam oczywiście z opóźnieniem, ale widzę, że tekst jest już w Biblio, więc moja polecajka nic by nie zmieniła ;)
Co do samej historii, czytało się ją dobrze, motywy bohaterki są dla mnie jasne, chociaż może i dla niej cel sam w sobie jest mglisty. Jak wiesz, podoba mi się ta swoista klamra i chociaż brak happy endu, to jednak takie zakończenie mocniej wybrzmiewa :)
pozdrawiam
OG
Ananke, tak, masz rację. Będę musiał się zabrać za napisanie tej dopełniającej części, a coś ciężko u mnie ostatnio z weną i z czasem. ;)
OldGuard! Zgadzam się, że takie zakończenie jest lepsze. Jeszcze raz dziękuję za pomoc w edycji tekstu podczas bety i za miłe słowa!
Cześć!
To będzie nietypowy komentarz, bo po raz pierwszy nie będę starała się kierować portalową modą komentatorską, do której dość nieudolnie usiłowałam się dopasować. Tym razem napiszę po swojemu. No to jedziemy, oto komentarz alicellowy.
Kronos, zaczynam czytać Twój tekst. Widzę dziewczynę, nic o niej nie wiem, ale czuję jej strach. Gdy maszyna zbliża się do jej pleców moje serce przyspiesza, wiem, że zaraz będzie bolało, wydarzy się coś strasznego, nie chcę czytać dalej i chcę jednocześnie. Spodziewam się pobrania narządów, takie obrazy podsuwa mi wyobraźnia. Pomieszczenie, w którym jest April, zaczyna blaknąć, a cała moja uwaga jest skupiona na dziewczynie i mechanicznym ustrojstwie. Gdy wchodzi tajemniczy mężczyzna od razu czuję do niego niechęć, jego wypowiedzi są dla mnie niejasne, wiem, że mam do czynienia z szaleńcem. Gdy zdaję sobie sprawę, co się dzieję jestem poruszona. Zatrzymuję się na chwilę, bo połączenie sztuki i okrucieństwa zdaje się tak bluźniercze i tak fascynujące jednocześnie. To zadziwiające jak cienka granica dzieli piękno i odrazę.
Potem malujesz w mojej wyobraźni kolonię na Marsie, ten obraz wywołuje we mnie smutek, zdaje się nieprzyjazny, monotonny. Nie chciałabym żyć w takim miejscu. Działa na mnie porównania wiatraków do ważek, zatrzymuję się na tym zdaniu, podoba mi się to zestawienie mechanicznej struktury z delikatnością jednego z piękniejszych owadów. Fascynujące jest to w jaki sposób latają ważki, nie wiem, czy kiedyś je obserwowałeś. Uwielbiam to jak zawisają w powietrzu, jakby nagle zatrzymywały swój szaleńczy lot, aby podziwiać otaczający świat, jakby szukały chwili refleksji. O czym myślą ważki, gdy tak tkwią nad taflą wody?
Porusza mnie scena z April i ojcem, to jest taka zwykła rozmowa i waśnie dla takich chwil warto żyć, takie chwile warto wspominać. Najważniejsze w tej scenie są szczegóły: dłonie o popękanej skórze, guma o smaku pepsi-coli, płacz niemowlęcia. Mówisz mi tymi szczegółami wszystko, a jednocześnie nie mówisz nic wprost, dałeś mojej wyobraźni ten cudowny punkt zaczepienia, aby zobaczyć surowego spracowanego mężczyznę, który jednocześnie ma w sobie ciepło. Widzę małą dziewczynkę, która jest zafascynowana i trochę przekorna. Tak to odbieram. A potem pojawia się strata, tragedia. I razem z bohaterką tęsknię za jej ojcem, czuję jej żal i złość.
Dwie godziny później zjawili się ludzie z Kompanii Wydobywczej. „Tąpnięcie… trzydziestu siedmiu górników… zrobiliśmy co w naszej mocy, ale… rekompensata będzie opiewała na…”. W pamięci April zachowały się strzępki zdań. W jej dzielnicy, faceci w eleganckich kostiumach zawsze przynosili złą nowinę. I to oni okradli April Gris z tego, który był dla niej najcenniejszy.
Właśnie takie opisy przemawiają do mojej wyobraźni. Widzę tu bardzo wiele: chęć obwinienia kogoś za nieszczęście, milczące cierpienie, pustkę, której nie wypełni żadna rekompensata.
Kolejną scenę wciąga mnie bez reszty, bo bliskie memu sercu jest carpe diem. Tak trudno jest się cieszyć chwilą obecną, a jednocześnie tak cudownie. W chwili obecnej nie ma lęku, boimy się tego, co będzie albo zadręczamy tym, co było. Próbuję zrozumieć, czym jest carpe diem dla bohaterki. Czy uczepiła się tej myśli rozpaczliwie szukając mentorskich wskazówek, gdy w jej życiu zabrakło ojca? A może postanowiła się nie przejmować? Może szuka w tym ucieczki nieszczęścia i bólu?
Widzę w April determinację, gonitwę za marzeniem, które jest niezrozumiałe dla innych. Dialog o wciągnięciu w wiatrak tak wiele mi mówi o tym świecie i o Mai, w tej krótkiej wymianie zdań widać jakiego rodzaju jest to relacja – raczej zimna, oparta na żalu i niezrozumieniu.
Widzę April na tarasie, z łatwością potrafię sobie to wyobrazić. Atmosfera sceny się zmienia, majestatyczność ceremonii przechodzi w obłudę. W tym wszystkim pojawia się wyrafinowany plan bohaterki. To mnie zastanawia, mam wrażenie zderzenia dwóch wojen tej toczonej przez wojsko i tej, którą toczy April, aby spełnić swoje marzenie, niezależnie od ceny. Obydwie wojny są bezwzględne.
Od momentu opisującego scenę w wagoniku moje odczucia dominuje raczej ciekawość, czy April osiągnie cel. Dostrzegam tu wytrwałość i długie oczekiwanie na spełnienie marzenia. Nasuwa mi się wniosek, że takie jest życie, czasami przewija się po prostu scena po scenie, w oczekiwaniu na coś, co może się nigdy nie wydarzyć. W tym momencie przypuszczam, że April osiągnie cel, ale okaże się on rozczarowaniem, a to co poświęci będzie cenniejsze.
Zaskakuje mnie motyw z kostką, opowiadanie się w tym momencie zmienia, a April staje się marionetką w jakieś grze. Wiem, że dobrze się to nie skończy. Jestem ciekawa, czym jest kostka i jak działa. Zaczynam sądzić, że jednak April nigdy na Ziemię nie trafi.
Zakończenie jest doskonałe, uwielbiam te momenty, gdy wszystko wskakuje na zwoje miejsce. Czytając ostatnią scenę, czuję smutek. Zachowanie twórcy jest podszyte szaleństwem i przerażające jednocześnie. April staje się zupełnie nieistotna, a jej cały plan, cała walka nic niewarta, bo są więksi i silniejsi, którzy zdecydowali o jej losie. Porusza mnie to, że coś, co zrobiła, aby spełnić swoje marzenie, jednocześnie stało się czymś, co je przekreśliło. Powraca do mnie pytanie czym była kostka i czy był to tylko przypadek i nieszczęśliwy zbieg okoliczności, że April wyszła za mąż za kogoś, kogo “ludzie od kostki” wzięli na cel. To wywołuje we mnie niedosyt, w pewien sposób mi w tym opowiadaniu przeszkadza, zdaje się nie pasować.
Kronos, bardzo Ci dziękuję za to opowiadanie, była to prawdziwa przyjemność.
Witaj Alicello!
Bardzo się ucieszyłem, widząc nick Alicella w komentarzach pod moim opkiem! Twoje opinie są dla mnie niezwykle cenne, bo widać, że wkładasz w nie wiele serca. Dodatkowo zaciekawił mnie nowy sposób komentowania, na bieżąco. Jeden tego typu komentarz otrzymałem od Ananke. Jest to o tyle dobre, że można krok po kroku prześledzić, które części opowiadania w jaki sposób działają na czytelnika. Jakbym widział kolejne sceny Twoimi oczyma! Dziękuję.
Znakomitą większość moich intencji odczytałaś tak, jak spodziewałem się, że będą odczytane. Jedyne, co mnie nieco zaskoczyło, to Twoja interpretacja intencji April. Miałem wrażenie, że starasz się dostrzec w niej tylko dobro. Owszem, jej intencje były początkowo szlachetne, ale w pewnym momencie dziewczyna poszła o kilka kroków za daleko.
Wyróżniłbym ten fragment komentarza:
Widzę w April determinację, gonitwę za marzeniem, które jest niezrozumiałe dla innych. Dialog o wciągnięciu w wiatrak tak wiele mi mówi o tym świecie i o Mai, w tej krótkiej wymianie zdań widać jakiego rodzaju jest to relacja – raczej zimna, oparta na żalu i niezrozumieniu.
Jako jedyna zwróciłaś uwagę w komentarzu na chłodną relację April z młodszą siostrą. To było ważne – April nie potrafiła zbudować relacji ani z matką ani z siostrą. Między innymi dlatego chciała uciec. Po śmierci ojca jej świat w zasadzie się rozpadł. Była marzycielką, nie miała zamiaru tkwić w szarej codzienności. Poszukiwała punktu zaczepienia, platformy, od której mogłaby się odbić, żeby zajść dalej. Zasłyszane w radio hasło zrozumiała nieco opacznie, na swój sposób. Jej determinacja okazała się jednak zbyt silna. Straciła kontrolę, pogubiła się, zaryzykowała zbyt wiele (a może po prostu zabrakło jej szczęścia?) i ostatecznie skończyła marnie.
Moim zdaniem taki może być świat na Marsie: mroczny, brutalny, bezwzględny i pełen pułapek.
Fascynujące jest to w jaki sposób latają ważki, nie wiem, czy kiedyś je obserwowałeś. Uwielbiam to jak zawisają w powietrzu, jakby nagle zatrzymywały swój szaleńczy lot, aby podziwiać otaczający świat, jakby szukały chwili refleksji. O czym myślą ważki, gdy tak tkwią nad taflą wody?
Ważki nad wodą widziałem wiele razy. Zawsze mnie fascynowały – wyglądają tajemniczo i trochę groźnie. Może dlatego po angielsku nazywają się dragonfly?
To ich nagłe zatrzymywanie się, a potem równie niespodziewane przemieszczanie się w jakimś, zdawało by się, przypadkowym kierunku, to totalny obłęd.
Zakończenie jest doskonałe, uwielbiam te momenty, gdy wszystko wskakuje na zwoje miejsce. (…) Powraca do mnie pytanie czym była kostka i czy był to tylko przypadek i nieszczęśliwy zbieg okoliczności, że April wyszła za mąż za kogoś, kogo “ludzie od kostki” wzięli na cel. To wywołuje we mnie niedosyt, w pewien sposób mi w tym opowiadaniu przeszkadza, zdaje się nie pasować.
Odetchnąłem z ulgą, kiedy zobaczyłem, że zakończenie Ci się spodobało i że Twoim zdaniem wiele elementów wskoczyło na swoje miejsce.
Natomiast niedosyt w stosunku do wątku z kostką jest uzasadniony i zrozumiały. Tak miało być. Trochę to był z mojej strony ryzykowny zabieg, i wiele osób wypomniało mi brak dopowiedzenia. Ale postanowiłem tak to zostawić i “rozprawić się” z tym motywem w innym opku (bo temat wymaga porządnego “wyłożenia”).
Pozdrawiam i życzę miłego, piątkowego wieczoru!
Przejdźmy od razu do sedna – trochę nie rozumiem, jak tytuł ma się do fabuły. Mamy dziewczynę, która marzy o podróży na Ziemię, i aby osiągnąć ten cel, posuwa się coraz dalej, a przy tym powtarza tytułową mantrę, jednak nie widzę, żeby próbowała ją w jakiś sposób realizować. Wręcz przeciwnie – podporządkowuje wszystko dotarciu do tego jednego, odległego miejsca. To celowy kontrast? Zwrócenie uwagi na dystans między życiowym mottem a prawdziwym życiem?
Bardzo za to podoba mi się wykreowany przez ciebie świat – inne realia odzwierciedlone przez sposób myślenia mieszkańców oraz używane przez nich zwroty, a także egzotyczne terminy dotyczące codziennych spraw to przykład światotwórstwa z wyższej półki. Nie do końca zgadzam się z przedstawioną wizją, bo do mnie zawsze mocniej przemawiał obraz z filmu ,,Elizjum”, gdzie to bogacze uciekli ze zdewastowanej Ziemi w kosmos, więc twój pomysł na przyszłość wydaje mi się, paradoksalnie, całkiem optymistyczny dla naszej cywilizacji. Jednak nie rozwaliliśmy ekosystemu. ;\
Poza tym, dawno nie widziałem tak interesująco wykreowanego złola. Artysta ogarnięty obłędem to raczej rzadki czarny charakter.
Rekomendacji do Biblioteki już nie potrzebujesz. :)
,,Nie jestem szalony. Mama mnie zbadała."
Cześć!
Sprawnie napisane opowiadanie, szybko wciągnęło, czytałem ze szczerym zainteresowaniem. Lekko dziewczyna nie miała. Pokazujesz determinację w wychodzeniu z biedy, zakończone wypadkiem ojca dzieciństwo, wreszcie dosyć osobliwą (udaną, tak chyba właśnie miała być) scenę, podczas, której dziewczynie rzeźbią coś na plecach. Ten motyw z “obrazem” to jeden z mocniejszych punktów całości – byłem szczerze ciekaw, jak to się zakończy i bardzo dobrze (choć nie dla bohaterki), że do tego wróciłeś (choć jako motyw to bardziej mi pasuje do fantasy, niż do SF – i jakoś nie do końca współgra mi z reszta tekstu – jest świetny, ale kontrastuje z resztą świata przedstawionego, a pan czapla i twórca stwarzają wrażenie półboskie, ukryci przed światem w swej pracowni)
Trochę zabrakło dokończenia wątku Pedra, chociaż dziewczyna zostawiła go, zamykając kolejny rozdział, to jednak przydałoby się zdanie czy dwa, albo akapit w zakończeniu, bo możemy się tylko domyślać, o co chodziło z kostką i jak bardzo (czy?) chłopak był w to zamieszany.
Bardzo dobrze przedstawiasz bohaterkę i pokazujesz ją czytelnikowi. Wiemy o niej tyle, ile trzeba i poznajemy ją poprzez interakcje i życiowe wybory. Ten element zdecydowanie wyszedł…
Zarzut generalnie mam jeden: gdzie tu jest SF? Z początku nie zwróciłem na to uwagi, bo rozmowa z ojcem robi robotę, ale w miarę jak historia się rozwijała, to zacząłem zapominać, że są na Marsie. Problemy i styl życia bohaterów nie odbiegają od ziemskiego. Tak, mamy kopuły, pierścień, kopalnie, pociągi hipersoniczne, ale stanowią one jedynie tło. Prawa nimi rządzące są takie same, nie pojawia się nic nowego – związanego przykładowo z niższą grawitacją, brakiem słońca, niepewnością życia w utrzymywanym maszynowo środowisku… Najbardziej raziło to przy scenie lądowania żołnierzy, która tym różniła się od realu, że statki zamiast przypłynąć, przyleciały. Wiem, nie o tym jest ten tekst, ale mimo to mam silne wrażenie, że jeżeli historię osadzić by na ziemi i oczyścić z wątków kosmicznych, to wyglądałaby dokładnie tak samo (nie licząc zmiany scenografii) i nic by nie straciła na sile/treści przekazu.
Tyle ode mnie. Dobry tekst, emocjonujący, z pomysłem i nieźle napisany, ale nie poczułem, że to się dziej poza Ziemią, bo elementy SF miały bardzo niewielkie (imho) znaczenie dla całości.
Pozdrawiam!
„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski
Sympatyczne :)
Przynoszę radość :)
Witaj SNDWLKR!
Przejdźmy od razu do sedna – trochę nie rozumiem, jak tytuł ma się do fabuły. Mamy dziewczynę, która marzy o podróży na Ziemię, i aby osiągnąć ten cel, posuwa się coraz dalej, a przy tym powtarza tytułową mantrę, jednak nie widzę, żeby próbowała ją w jakiś sposób realizować. Wręcz przeciwnie – podporządkowuje wszystko dotarciu do tego jednego, odległego miejsca. To celowy kontrast? Zwrócenie uwagi na dystans między życiowym mottem a prawdziwym życiem?
Ona po prostu to motto inaczej zinterpretowała. Połączyła dwa przysłowia: “być kowalem swego losu” oraz “carpe diem” i stworzyła nowe, na swój użytek. Nie potrafiła cieszyć się życiem w warunkach jakie miała, dlatego zdecydowała, że “chwyci dzień” dopiero na Ziemi. Choć wiem, że to może być mylące, bo zwracała mi na to emlisien podczas bety.
Bardzo za to podoba mi się wykreowany przez ciebie świat – inne realia odzwierciedlone przez sposób myślenia mieszkańców oraz używane przez nich zwroty, a także egzotyczne terminy dotyczące codziennych spraw to przykład światotwórstwa z wyższej półki.
Dzięki, bardzo mnie ucieszył ten komentarz. Starałem się nie narzucać z wypasioną technologicznie wizją przyszłości, raczej pokazać ją poprzez historię, niejako mimochodem.
Nie do końca zgadzam się z przedstawioną wizją, bo do mnie zawsze mocniej przemawiał obraz z filmu ,,Elizjum”, gdzie to bogacze uciekli ze zdewastowanej Ziemi w kosmos, więc twój pomysł na przyszłość wydaje mi się, paradoksalnie, całkiem optymistyczny dla naszej cywilizacji. Jednak nie rozwaliliśmy ekosystemu. ;\
Rozumiem, ale ja myślę, że dużo łatwiej będzie przywrócić Ziemię do ekologicznego porządku, niż terraformować Marsa.
Poza tym, dawno nie widziałem tak interesująco wykreowanego złola. Artysta ogarnięty obłędem to raczej rzadki czarny charakter.
Coś mi za łatwo ostatnio przychodzą te kreacje złoli. To trochę niepokojące.
Dzięki za przychylną opinię i pozdrawiam!
Hej Krar!
Prawa nimi rządzące są takie same, nie pojawia się nic nowego – związanego przykładowo z niższą grawitacją, brakiem słońca, niepewnością życia w utrzymywanym maszynowo środowisku…
Pozwolę nie do końca się zgodzić, patrz komentarz SNDWLKR powyżej o wykreowanym świecie. Tak, sprawy związane z grawitacją zostawiłem póki co na boku, ale już np. o słońcu wspominam – kopuły mają grubą izolacje i ciemny kolor, żeby pozyskiwać energię słoneczną, wysokie i wąskie przeszklenia przy podstawie, które wpuszczają światło dzienne, (poza tym jest światło sztuczne) i to światło dzienne jest bardzo cenne dla mieszkańcó, April specjalnie czeka na te kilkanaście minut, żeby się nim rozkoszować. Mieszkańcy bez implantów siatkówki tracą wzrok po kilku latach, więc te implanty są u nich powszechne (ale ten wątek chyba poruszyłem tylko w tym opowiadaniu, które dzieje się w tym samym uniwersum). Opisałem też system wentylacji, który nie miałby racji bytu na Ziemi. Niepewność życia przekłada się na wszelkiego rodzaju mroczne dewiacje, których artysta i jego pomocnik są przykładem. Natomiast zgadzam się co do lądowania żołnierzy, nie ma tu jakiegoś szczegółowego opisu. Czy April zwróciłaby uwagę na szczegóły techniczne lądowania fregat? Myślę, że pierwszym, co by przykuło jej uwagę byliby sami żołnierze.
Inne elementy SF to chociażby kostka i jej działanie. Poza tym hasło dziewczyny: “chytaj sol” zamiast “chwytaj dzień”, albo pozdrowienie “dobrej gwiazdy”, zamiast “dzień dobry”. Wiem, to szczegóły, ale za ich pomocą powoli chciałem kreować ten świat. Ponadto tęsknota April za naturą i “źródłem”, których nie doświadczyła na Marsie, to raczej coś, czego Ziemianie nie podzielają (a przynajmniej nie powszechnie, bo nawet żyjąc w mieście można się wybrać do parku).
Ale rozumiem co masz na myśli, bo tak się składa, że chyba w tym samym czasie co Ty czytałeś moje opko, ja czytałem Twoje o kapitanie Grancie. Tam rzeczywiście, cała fabuła dzieje się w kosmosie, przy braku grawitacji i sporo jest o technologii (na przykład rakieta, która posiada reaktor atomowy jako silnik oraz wykorzystanie antymaterii do akumulacji energii).
W każdym to był cenny komentarz, bo zwróciłeś mi uwagę na aspekty, których brakuje u mnie.
Ten motyw z “obrazem” to jeden z mocniejszych punktów całości – byłem szczerze ciekaw, jak to się zakończy i bardzo dobrze (choć nie dla bohaterki), że do tego wróciłeś (choć jako motyw to bardziej mi pasuje do fantasy, niż do SF – i jakoś nie do końca współgra mi z reszta tekstu – jest świetny, ale kontrastuje z resztą świata przedstawionego, a pan czapla i twórca stwarzają wrażenie półboskie, ukryci przed światem w swej pracowni)
Ta “czapla” to tylko przenośnia, tak jak się mówi, że ktoś ma “ptasią” twarz itp. W zasadzie facet jest tylko chudy, ma długie włosy i porusza się w specyficzny sposób, jest zmanierowany, stosuje makijaż i ma tendencje do teatralności. To wszystko. Nie jest to pół-człowiek pół-czapla. Po prostu zwyrodnialec, który realizuje swoje chore koncepcje z nudów, dla jeszcze większej kasy, albo po prostu dlatego, że ma “zrytą banię”. Wpływ warunków na Marsie.
Trochę zabrakło dokończenia wątku Pedra, chociaż dziewczyna zostawiła go, zamykając kolejny rozdział, to jednak przydałoby się zdanie czy dwa, albo akapit w zakończeniu, bo możemy się tylko domyślać, o co chodziło z kostką i jak bardzo (czy?) chłopak był w to zamieszany.
Będzie o tym, tylko nie chciałem za dużo wątków wkładać w jedno opowiadanie. ;)
Tyle ode mnie. Dobry tekst, emocjonujący, z pomysłem i nieźle napisany, ale nie poczułem, że to się dziej poza Ziemią, bo elementy SF miały bardzo niewielkie (imho) znaczenie dla całości.
Wielkie dzięki za przeczytanie i komentarz! Będę kombinował na następnych opkach żeby było więcej SF.
Pozdrawiam!
Cześć Anet!
Cieszę się, że Ci się spodobało i dziękuję za odwiedziny!
Miłego wieczoru!
Cześć!
Wczoraj pisałem na szybko po przeczytaniu i (jak zawsze, kiedy się nastawię na dobry tekst, skupiłem się na niedociągnięciach, zapominając o podkreśleniu mocnych stron). Dlaczego? Primo, tekst został zgłoszony do piórka, secundo, początek jest bardzo dobry i sprawia, że ślinka cieknie. Ale po kolei:
Sceny z ojcem, kiedy April rozmawia z ojcem, robią robotę. Widzimy inność położenia bohaterki, jest SF, jest Mars, jest dobrze. Chwilę później, kiedy widzimy, na co się decyduje, również jest nieźle, bo można domniemywać, że to jest jakiś element tej układanki. Sprawnie pokazujesz bohaterkę, jaj położenie, motywacje i robisz to w taki sposób, że trudno być obojętnym co do jej losu. Nadziej na świetny tekst zostały rozbudzone… I zaczyna się szara rzeczywistość, bardzo podobna do ziemskiej.
Pokazujesz świat z wieloma elementami marsjańskimi: sole, kopuły, kopalnie, ale to wszystko nie odgrywa istotnej roli.
Pozwolę nie do końca się zgodzić, patrz komentarz SNDWLKR powyżej o wykreowanym świecie.
Mi nie chodzi o kreację świata, ale o wykorzystanie tej kreacji, bo świat napisałeś bardzo ciekawy, tylko zabrakło pokazania wpływu tego świata na bohaterkę i otoczenie. Bo życie rodziny April zdaje sią bardzo mocno przypominać życie na ziemi, tylko pociągi inaczej się nazywają a statki latają, zamiast pływać.
Mieszkańcy bez implantów siatkówki tracą wzrok po kilku latach, więc te implanty są u nich powszechne (ale ten wątek chyba poruszyłem tylko w tym opowiadaniu, które dzieje się w tym samym uniwersum)
Dobrze, tylko dlatego nie ma o tym słowa w tym tekście (albo w przedmowie, że warto zapoznać się z innym tekstem, który tego dopełni)? Dobre opowiadanie to takie, która zawiera w sobie wszystko, czego czytelnik potrzebuje, by zrozumieć historię. Zwykłe dwa zdania więcej – nich jej siostra ma przykładowo uszkodzony wzrok – załatwiłyby temat i pokazały wpływ Marsa na ludzi. Zwłaszcza, jeżeli to jest powszechne.
Niepewność życia przekłada się na wszelkiego rodzaju mroczne dewiacje, których artysta i jego pomocnik są przykładem.
Jak najbardziej, ale ja nie odniosłem takiego wrażenia (ale może tylko ja?), zabrakło sugestii, naprowadzenia, które jednocześnie bardziej powiązałyby wątek April i “twórcy”. To się częściowo pojawia, ale dopiero na samym końcu, kiedy dzieje się dużo i przez to traci na sile przekazu. Zabrakło wskazówek, może trzeciej – pozornie przypadkowej interakcji – gdzieś po środku?
Natomiast zgadzam się co do lądowania żołnierzy, nie ma tu jakiegoś szczegółowego opisu. Czy April zwróciłaby uwagę na szczegóły techniczne lądowania fregat? Myślę, że pierwszym, co by przykuło jej uwagę byliby sami żołnierze.
Tu nie chodzi o detale techniczne, ale o położenie nacisku na coś, że to się nie dziej na ziemi i nie dotyczy marynarki. Bo ja przy tej scenie faktycznie się zatrzymałem i zacząłem zastanawiać, gdzie się to dzieje. Warto – imho – pokazać coś takiego, bo tekst zyska, a czytelnik “poczuje”, że ten świat rządzi się nieco innymi prawami.
Ta “czapla” to tylko przenośnia, tak jak się mówi, że ktoś ma “ptasią” twarz itp. W zasadzie facet jest tylko chudy, ma długie włosy i porusza się w specyficzny sposób, jest zmanierowany, stosuje makijaż i ma tendencje do teatralności.
Domyślam się, napisałem skrótowo, bo nie wiedziałem, jak się do niego odnieść ;-)
Po prostu zwyrodnialec, który realizuje swoje chore koncepcje z nudów, dla jeszcze większej kasy, albo po prostu dlatego, że ma “zrytą banię”. Wpływ warunków na Marsie.
Tak, z perspektywy (i po lekturze komentarza) tez tak to widzę, ale bez pośrednio po lekturze tak tego nie odebrałem, zbyt słabo związałeś – imho – wątek bohaterki i “artystów”. Warto mocniej to zaakcentować.
Będzie o tym, tylko nie chciałem za dużo wątków wkładać w jedno opowiadanie. ;)
Dobrze, postaram się przeczytać, ale… Jak wyżej, rozumiem, ale w przedmowie nie ma słowa o tym, że jest to jeden z elementów układanki, więc patrzę jak na pojedyncze opko.
Będę kombinował na następnych opkach żeby było więcej SF.
Kombinuj, bo – imho – potencjał jest duży, co widać już w tym tekście. Jest pomysł, wykonanie jest niezłe a intryga nie nudzi, tylko – jak na SF (przepraszam, ja mam chyba małego fioła na punkcie futurologii i wpływu rozwoju techniki na losy świata i ludzi) to życie na tym Marsie za bardzo przypomina to za oknem, co też nieco kłuci się z wszystkimi smaczkami, które pokazujesz. W tych smaczkach siedzi potencjał.
bo tak się składa, że chyba w tym samym czasie co Ty czytałeś moje opko, ja czytałem Twoje o kapitanie Grancie.
Chyba faktycznie tak się złożyło. Lecę czytać komentarz.
Pozdrawiam!
„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski
Witaj Krar!
Rozumiem, dobrze wyjaśniłeś w czym rzecz. Będę miał to w głowie pisząc kolejne opowiadania.
Kombinuj, bo – imho – potencjał jest duży, co widać już w tym tekście.
Bardzo mnie cieszy, że tak uważasz! Dzięki jeszcze raz za odwiedziny i za rozbudowany komentarz. Wszystkie uwagi dokładnie analizuję.
Tymczasem idę chwytać sol, póki jeszcze jest na niebie (znaczy, idę pobiegać, wtedy w głowie pojawiają mi się najlepsze pomysły).
Pozdrawiam!
Podobało się: Motyw z “czarodziejem” ładnie spaja dążenia protagonistki.
Nie podobało się: Działanie tych najgorszych wydało się nieco przekombinowane (powiedział ten co niby nie kombinuje).
Gratuluję i pozdrawiam!
Witaj Olgierdzie!
Fajnie, że spodobał Ci się motyw z czarodziejem. Działanie tych złych było trochę kombinowane, rzeczywiście, może dlatego, że mieli nierówno pod sufitem? ;)
Pozdrawiam!
Dobre opowiadanie, Kronosie. Podobał mi się przede wszystkim świat stworzony na Marsie. Jest ciekawy, jest logiczny i robi wrażenie. Z dużym wyczuciem upchnąłeś informacje niezbędne do jego przedstawienia, a na info dump wpadam w sporej części opowiadań SF. Ok, może Twoje nie jest hard SF, które wymaga opisów w tysiącach znaków, ale przez techniczne opisy mknąłem jak przez fabułę.
Jeśli zaś chodzi o fabułę, to jest dobrze, bez dwóch zdań, ale być może mogło być lepiej. Chciałbym Ci zasugerować, raczej przyszłościowo, kilka drobiazgów, na które warto zwrócić uwagę.
Czy motywacja bohaterki (April) była wystarczająco silna? Weźmy ojca, który:
Rzadko o tym wspominał, ale kiedyś odwiedził Ziemię i widział to wszystko na własne oczy.
I który ginie, gdy bohaterka ma sześć lat. Wydaje się, że dla nastoletniej dziewczyny byłoby to mglistym wspomnieniem. Warto dobrze umotywować cel bohaterki/bohatera, który wymaga ofiary z siebie i innych.
Para artystów jest bardzo ciekawa, chociaż marzyła mi się ich większa przeciwstawność. Wielki mógłby być zupełnie milczący, jako skrajność drugiego, bardzo gadatliwego. Paradoksalnie w ich skrajnościach widziałbym “doskonalszą” parę.
Zbyt szybko dzieją się kolejne sceny. Na przykład zdobycie Pedera. Jedno podejście i jest. Kilkoma zdaniami mógłbyś jej to trochę utrudnić. Większy włożony wysiłek skomplikowałby w pozytywny sposób fabułę.
Peder jest tylko cieniem, zbudowany z dwóch zdań. Trudno mu w jakikolwiek sposób współczuć, więc krzywda, która mu się dzieje, nie jest dla czytelnika jakaś dotkliwa. Mogłeś go bardziej rozbudować i na przykład rozkochać w nim dziewczynę. Dylemat wyboru byłby wtedy dramatem, a tak jest raczej kolejną przeszkodą.
Za to finał mi się podobał. Tu nie mam uwag. :)
Podsumowując, wolałbym bardziej rozbudowanych bohaterów drugoplanowych i więcej trudności po drodze, ale i tak lekturę uznaję za udaną.
Pozdrawiam.
Witaj Darconie!
Dziękuję za odwiedziny i przeczytanie opowiadania. Cieszę się, że historia Ci się spodobała!
Zgadzam się z zastrzeżeniami, które wymieniłeś. Większy kontrast między “artystami” byłby jak najbardziej na plus. Póki co różnili się fizycznie (jeden był chudy, drugi raczej barczysty, obaj wysocy). Zdecydowanie, operator maszyny mógłby być milczkiem i np. tylko pomrukiwać.
To, że sceny dzieją się za szybko, a szczególnie zdobycie Petera, już kilka osób wskazało we wcześniejszych komentarzach. Zgadzam się, że jest to do poprawy. Peder jest cieniem w tym opowiadaniu, ale na swoją obronę powiem tylko, że jest to postać, którą rozwijam w innych opowiadaniach z tego “uniwesum” (jedno opublikowałem, ma tytuł “Dobrzy ludzie”, inne czekają na publikację). Wiem, że opowiadanie cierpi z tego powodu, ale – jak już pisałem wcześniej – chciałem pokazać nieco wiekszy świat za pomocą serii opowiadań i z konieczności, każde z nich skupia się tylko na wybranym wątku. Czy mi sie to uda, zobaczymy. Ale rzeczywiście, mógłbym nieco lepiej scharakteryzować już w tym tekście Pedera, chociażby poświęcić mu jeszcze kilka akapitów.
April rozkochana w Pederze również jest intrygującym pomysłem. Rzeczywiście, dlaczego nie mogłoby się tak stać? Nawet najbardziej zdeterminowana w dążeniu do celu dziewczyna mogłaby wpaść we własne sidła. Tak jak zauważasz, jej wybór opuszczenia Pedera byłby wówczas dużo trudniejszy, a historia bardziej zniuansowana.
Zastanawiam się natomiast czy śmierc ojca April byłby dla niej tylko mglistym wspomnieniem. Tak mogłoby być, ale nie musiało. Pewnie każdy człowiek nieco inaczej odbiera tego typu doświadczenia. Dla jednego będzie to po prostu element życia, który z czasem przyswoi i z którym się pogodzi, a na innego będzie to miało znaczący wpływ. Być może, tkwiąc gdzieś głęboko w podświadomości, tego typu przeżycie nada specyficznego rysu jego charakterowi? Myślę, że nie jest całkiem nieprawdopodobne, że tak właśnie było w przypadku April.
Twój komentarz uważam za trafny i bardzo przydatny, wielkie dzięki! :)