
Chciałbym się przywitać jako autor. To mój debiut w nieco dłuższej formie fabularnej. Opowiadanie o śmierci... i o jej braku. Życzę przyjemnej lektury i liczę na konstruktywną krytykę. Dużo konstruktywnej krytyki. :)
Chciałbym się przywitać jako autor. To mój debiut w nieco dłuższej formie fabularnej. Opowiadanie o śmierci... i o jej braku. Życzę przyjemnej lektury i liczę na konstruktywną krytykę. Dużo konstruktywnej krytyki. :)
„Były dwie siostry: noc i śmierć
Śmierć większa, a noc mniejsza
Noc była piękna jak sen, a śmierć
Śmierć była jeszcze piękniejsza”
Konstanty Ildefons Gałczyński
Prolog
Nie wiedział, ile ma lat. I niewiele go to obchodziło. W tym miejscu i w tych czasach nie miało to zresztą większego znaczenia. Ten dzień miał się zacząć jak każdy inny. I tak samo jak każdy inny miał się też skończyć. To, co pomiędzy, niewarte zaś było najmniejszej wzmianki. Jedno wielkie nic, złożone z wielu mniejszych. A każde z nich miało taką rangę, że należało mu się miejsce w szczegółowo rozpisanym harmonogramie. Na każde nic był czas, zresztą czego jak czego, ale czasu tu nikomu nie brakowało.
Część I
„Śmierć i życie – to tylko orzełek i reszka tej samej monety”
Maria Noël
Zasunął zasłony. Od zawsze wolał pracować po ciemku. Rozsiadł się na swoim tronie i popatrzył wprost na ekran środkowego z trzech monitorów. Wyniki robiły wrażenie. Wyglądało na to, że wszystko idzie zgodnie z planem, a dotychczasowa robota została wykonana jak należy.
Zespół naukowców, któremu przewodził profesor Muhammad ibn Hamad od lat próbował znaleźć idealny sposób na osiągniecie celu i musiał uwzględnić wszystkie możliwe zmienne. A przynajmniej starał się to robić, bo przy miliardach możliwych wariantów było to rzeczą niemożliwą do zrealizowania. Musiał się jednak starać. Gra toczyła się o zbyt dużą stawkę. Nawet mały błąd mógł sprawić, że wszystko pójdzie do kosza. Cel zaś tak po prostu mógł na wiele dekad stać się tematem tabu. Może nawet na zawsze. Z tych dystopicznych myśli wybudził go telefon:
– Słucham? – odebrał.
– Dzień dobry – odpowiedział pięknie brzmiący głos, który nie mógł należeć do nikogo innego niż Susan Hyde. – Dzwonię, aby poinformować, że jeśli tylko wyrazi pan zgodę, to możemy ruszać z ostatecznym eksperymentem.
– Wyśmienicie – ucieszył się szczerze Mu, jak mawiała na niego ta nieliczna grupka znajomych, która mu jeszcze została. I jak sam też lubił się nazywać w myślach. – Jaki jest status?
– Grupę przywieziono wczoraj, została przebadana zgodnie z przyjętymi procedurami i czeka teraz w hotelu Golden Bee na dalsze wytyczne.
– Wyśmienicie – powtórzył Mu. – Dziękuję. Jeszcze dziś oddzwonię, panno Hyde.
Rozłączył się i klasnął w dłonie. Wstał z fotela, nie mogąc usiedzieć w miejscu z tej radości. Czekał na tę dobrą wiadomość od wielu, wielu lat. I wygląda na to, że wreszcie się udało.
Susan Hyde była obiektem jego westchnień, głęboko skrywaną miłością. Przede wszystkim jednak – szalenie utalentowaną specjalistką, być może najlepszą w swojej dziedzinie. To też jedna z trzech osób, które w projekcie biorą udział od samego początku. Kolejnymi dwiema są sam Mu oraz sympatyczny Hindus, doktor Haroon Gupta. W kraju, z którego pochodzi, jego imię oznacza nadzieję. I to właśnie nadzieja przepełniała serce Mu, gdy wpisywał jego numer.
– Witam, panie dyrektorze. W czym mogę panu pomóc? – zapytał Gupta, gdy tylko odebrał telefon.
– Dzień dobry, otrzymałem informację od panny Hyde, że wszystko jest gotowe i można rozpoczynać.
– Zgadza się, panie dyrektorze. Zdaje się, że wyeliminowaliśmy wszystkie potencjalne problemy.
– Wyśmienicie – odparł Mu i szybko się rozłączył, tak jak miał to w zwyczaju.
***
– Potwierdzam.
– No to zaczynamy – powiedziała Susan Hyde do telefonu, na którym chwilę wcześniej wyświetliło się zdjęcie Mu. Czuła jak serce podchodzi jej do gardła. Czekała na ten moment dwanaście długich lat. W tym czasie straciła wszystko, co wcześniej kochała. Bez reszty poświęciła się temu projektowi.
Dwanaście lat to szmat czasu, a przy tym jakże niewiele. Jak niewiele, gdy chodzi o urzeczywistnienie bodaj najstarszego marzenia w historii tego świata.
Przez projekt Unlimited przewinęły się dziesiątki naukowców i specjalistów z najrozmaitszych dziedzin. Biologów i bioinformatyków, programistów, ekspertów od sztucznej inteligencji, chemików, fizyków i wielu innych -ów, których skróty tytułów naukowych przed imionami, zdobywane latami studiów, nieraz miały więcej liter niż same imiona. Ona jednak, choć znacznie mniej utytułowana, jako jedna z niewielu mogła poszczycić się tym, że była w nim od początku. I była z tego cholernie dumna. Wszystkie te trudy ostatnich dwunastu lat miały doprowadzić właśnie do tego momentu.
– Przyprowadzić grupę – zakomenderowała.
Do szpitalnej sali, która wyglądała raczej jak hotelowy hol, weszło trzydzieści sześć osób. Po czterech przedstawicieli każdej z dziewięciu człowieczych ras według podziału zaproponowanego przez S.C. Coona, S.M. Garna i J.B. Birdsella. Po dwie kobiety i dwóch mężczyzn. Gdy zajęli miejsca zgodnie z ustaloną wcześniej kolejnością, każde z nich zostało poproszone o podwinięcie rękawa i odsłonięcie lewego ramienia. Wszyscy błyskawicznie to zrobili, wszak wiedzieli, po co tutaj są i byli przekonani o tym, że chcą tutaj być. Nikt nie musiał ich jakoś szczególnie namawiać. Chętnych nie brakowało, co zresztą było nietrudne do przewidzenia.
Dwie młode pielęgniarki przechodziły od jednej do kolejnej osoby, brały strzykawkę ze stoliczka na kółkach, napełniały ją i wtłaczały do krwiobiegów mieszankę UNL-37.01-T17. Latami opracowywaną miksturę, która najpierw im, a w dłuższej perspektywie wszystkim na tej planecie miała przynieść nieśmiertelność.
***
Przechadzał się po zaciemnionym gabinecie i obgryzał paznokcie. Brzydki nawyk, którego nabawił się w dzieciństwie i który pozostanie z nim pewnie na zawsze. Nawyk, którego nie był w stanie kontrolować w wyjątkowo stresujących sytuacjach. A ta bezsprzecznie zaliczała się do tej kategorii.
A więc stało się, pomyślał, klamka zapadła. Ostateczny eksperyment się rozpoczął i teraz już nic nie zależało od niego. Teraz – jak nieraz radził mu mechanik w kwestii jego samochodu, gdy po raz kolejny nie miał dla niego czasu – miał tylko obserwować, co będzie się działo. Nic więcej nie mógł zrobić, mogło natomiast stać się wszystko. Choć przeprowadzili już niezliczenie wiele komputerowych symulacji i dziesiątki eksperymentów na zwierzętach, nie mieli pojęcia jak na UNL zareaguje niezwykle złożony i wciąż nie do końca zbadany ludzki organizm. Była szansa, że wszystko pójdzie zgodnie z planem. Była też – skądinąd znacznie większa – szansa, że eksperyment nie przyniesie żadnych rezultatów, bo cudowna mieszanka, jakby na złość komputerom, po prostu nie zadziała. Była też wreszcie opcja numer trzy – choć być może naiwnie starał się odrzucać ją w myślach – że szczepionka przyniesie skutek odwrotny od zamierzonego i doprowadzi do przedwczesnej śmierci testerów. To oznaczałoby koniec marzeń, koniec projektu Unlimited i niechybnie też jego osobisty koniec.
– Profesor Muhammad ibn Hamad? – zapytała właścicielka ledwo widocznej twarzy, wyłaniającej się przez szparę w drzwiach.
– A kto pyta?
– Nazywam się Judith Hu, jestem nową sekretarką pani Susan Hyde – odpowiedziała na oko trzydziestoletnia dziewczyna o wyraźnie dalekowschodnim pochodzeniu. – Przepraszam, że przeszkadzam, ale poproszono mnie, abym przekazała panu, że o godzinie dwudziestej pierwszej odbędzie się zebranie zarządu w sali konferencyjnej. Chciałam w tej sprawie do pana zadzwonić, ale zdaje się, że pańska komórka jest wyłączona.
Spojrzał na telefon, który wciąż trzymał w dłoni, wcisnął przycisk z boku i rzeczywiście ekran się nie zaświecił. Pieprzony szmelc musiał się rozładować, zaklął w myślach, a na głos odpowiedział tylko:
– Wspaniale, dziękuję.
– Aha, jeszcze jedno – dodała sekretarka, po czym przygryzła wargę. – Pani Hyde pyta, czy mógłby pan zabrać ze sobą ostatni raport zespołu doktora Clyde’a.
– Jasne – odparł krótko. I wymowną ciszą zachęcił młodziutką jeszcze Judith do opuszczenia jego gabinetu. Zrozumiała.
Popatrzył na zegarek i przekonał się, że do spotkania ma jeszcze pół godziny. Pół godziny, by pomyśleć. Trudno było mu jednoznacznie określić, co właśnie czuje. Najbardziej chyba ekscytację i euforię, że projekt osiągnął ten etap.
W jego głowie roiło się od wizji świata wolnego od niepotrzebnej śmierci. Wiele razy w tych ostatnich latach się nad tym zastanawiał. Czy ludzie naprawdę pragną nieśmiertelności? Czy jej potrzebują? Czy umysł wolny od obaw, że śmierć może przyjść w każdej chwili, będzie zdolny do działania na wyższych obrotach? Czy jako społeczeństwo będziemy dzięki temu osiągać więcej? A może wręcz przeciwnie – brak presji czasu spowoduje, że się rozleniwimy. Że nie będziemy musieli – i nie będziemy chcieli – cisnąć, przeć przed siebie. Skłaniał się raczej ku tej pierwszej opcji, zresztą inaczej dawno już rzuciłby ten projekt w cholerę. Wierzył, że śmierć jest tym, co ogranicza ludzi, a nie ich napędza. I te ograniczenia chciał znieść. Temu właśnie służył Unlimited – projekt, który zrodził się w jego głowie dwie dekady wcześniej i który od dwunastu długich lat wypełnia całe jego życie. Choć niewielu w niego wierzyło i wielu się od niego odwróciło, uznając go za szaleńca, on wierzył, że może tego dokonać. A teraz był bliżej niż kiedykolwiek wcześniej. Ktokolwiek wcześniej. Miał zmienić zasady gry i zrobić to raz na zawsze.
Ponownie spojrzał na zegarek. Sprawił go sobie za pierwszą wypłatę i nosił nieprzerwanie do dziś. Choć moda zdążyła się zmienić, był do niego mocno przywiązany i zdejmował go właściwie tylko do spania, a i to nie zawsze. Dzięki niemu właśnie przekonał się, że powinien już ruszać. Zdjął z oparcia fotela marynarkę i narzucił ją sobie na ramiona. Chwycił raport Clyde’a i wyszedł z gabinetu, zamykając za sobą drzwi.
***
– Jest i on! – z radością w głosie powitała go Susan, gdy tylko pojawił się w progu. – Należą się panu gratulacje, wszystko przebiegło zgodnie z planem. Projekt Unlimited osiągnął brązowy status – dodała i podała dyrektorowi kieliszek szampana.
Brązowy status oznaczał rozpoczęcie testów na niewielkich grupach ludzi. Kolejny miał być srebrny – czyli testy masowe, a jeśli wszystko skończy się dobrze, to nastąpi status złoty. Będzie to oznaczać tyle, że ludzkość rzeczywiście stanie się gatunkiem nieśmiertelnym.
Oczywiście nawet wtedy śmierć będzie istnieć nadal. Przestanie jednak występować samoistnie. To, co robić ma szczepionka UNL-37.01-T17, to zatrzymanie procesów starzenia i większości procesów chorobotwórczych, postępujących w organizmie. Mówiąc krótko: organizm nie będzie się degenerował, choć – naturalnie – z pistoletem nie wygra. Przed tym nie uchroni żadna szczepionka.
– Dziękuję – odpowiedział Mu i przyjął kieliszek.
– Czy ma pan raport, panie dyrektorze? – spytał Gupta.
– Oczywiście – powiedział i podał Hindusowi teczkę, którą ten niezwłocznie otworzył.
– Hmm… – Gupta przerzucał kolejne kartki, dopóki nie znalazł interesującej go informacji. – Tak jak myślałem. Kolejne spotkanie, panie dyrektorze, powinniśmy zwołać za siedemdziesiąt dwie godziny. Jeśli po tym czasie u żadnego z testowanych nie wystąpią niepokojące reakcje, najpewniej będziemy mogli ogłosić sukces.
– Wspaniale – odparł Mu.
– Po dwudziestu czterech, czterdziestu ośmiu i siedemdziesięciu dwóch godzinach zamierzamy przeprowadzić także kompleksowe badania, tak jak ustalaliśmy wcześniej – dodała Hyde. – Wszystko zresztą kontynuujemy zgodnie z planem. Na kolejnym spotkaniu będziemy więc mieli sporo danych do przeanalizowania. I – tu Susan uniosła kieliszek – kilka sukcesów do odtrąbienia.
– Wspaniale – powtórzył i w napływie pozytywnych emocji dodał, że jest dumny ze swoich partnerów. Uścisnął dłoń Susan, uścisnął dłoń Haroona i upił odrobinę szampana. Uśmiechnął się. Dawno tego nie robił.
***
Przeprowadzono badania po dobie, dwóch i trzech – wyniki wszystkich były jak najbardziej zadowalające. Było jeszcze zdecydowanie za wcześnie, by odtrąbić pełen sukces – szczepionka na dobrą sprawę nie zaczęła jeszcze działać. Jednak samo to, że nie wystąpiły żadne reakcje niepożądane, napawało optymizmem. Z tymi dobrymi wieściami Susan Hyde weszła do sali konferencyjnej, w której siedzieli już Mu i Haroon. Ten drugi właśnie coś opowiadał dyrektorowi, żywiołowo gestykulując.
– Przeszkadzam wam, panowie?
– Ależ skąd. Nie możemy się doczekać, aż usłyszymy, co ma nam pani do powiedzenia. Prawda, panie dyrektorze? – zapytał nieco zakłopotany Gupta.
– Słuchamy – potwierdził dyrektor krótko, ale przyjaźnie.
– Jak panowie wiedzą, minęły już trzy doby od aplikacji. Trzykrotnie przebadaliśmy naszych testerów i mamy powody do optymizmu. U żadnego z nich nie wystąpiły reakcje niepożądane. Jedna kobieta informowała personel o rumieniu wokół miejsca szczepienia, ale ten szybko zniknął. Doktor Elliot potwierdził też, że nie jest to nic, czym powinniśmy się niepokoić – podsumowała Susan i zaczęła kartkować dokumenty, które trzymała w dłoniach. – Zgodnie z informacjami, przekazanymi nam przez zespół Clyde’a, możemy pozwolić pacjentom na opuszczenie hotelu. Na bieżąco musimy oczywiście kontrolować ich stan, ale wygląda na to, że wszystko przebiega zgodnie z planem. Pozostaje czekać, aż szczepionka zacznie działać.
– Dwanaście, czternaście tygodni – przypomniał Haroon Gupta.
– Zgadza się. Po upływie około trzech miesięcy w organizmach powinniśmy zacząć obserwować zmiany, będące początkiem… cóż, braku zmian. Przynajmniej tak sugerują wyniki komputerowych symulacji.
– Które dotąd okazywały się wyjątkowo precyzyjne – zauważył Hindus.
– Po raz kolejny zgadza się – potwierdziła Hyde i obdarzyła współpracownika uśmiechem, po czym zwróciła się do Mu:
– Jakie są dalsze wytyczne, dyrektorze?
– Trzymać kciuki. I może nieco odpocząć – powiedział bardziej w eter niż do Susan dyrektor Muhammad ibn Hamad.
Część II
„Życie nie daje nam tego, co chcemy, tylko to, co ma dla nas”
Władysław Reymont
– Proszę tędy, panie dyrektorze – powiedział Gupta i pokierował Mu w głąb jasno oświetlonego korytarza, który zdawał się nie mieć końca. Ruszyli szybkim krokiem, bo mieli już mały niedoczas. Nie przeszkodziło im to jednak w podziwianiu oprawionych w gustowne, drewniane ramki portretów zdobiących ściany po obu stronach. Same wybitne osobistości – wielcy naukowcy i wynalazcy, którzy uczynili ten świat takim, jakim jest znany dzisiaj.
Po chwili dotarli do drzwi, za którymi znajdował się hol tak duży, że korytarz, którym przed momentem pędzili, wydał się im klaustrofobiczny. Ubrany w swój najlepszy garnitur (nie żeby miał ich jakoś niewyobrażalnie dużo, lecz z tych dwóch, które miał, zdecydowanie wybrał ten lepszy) Muhammad ibn Hamad poczuł się nagle maleńki jak mrówka. I to pomimo tego, że był tu największą atrakcją, jak określiła to kilka tygodni wcześniej Susan Hyde.
– Ile mamy czasu? – zapytał.
– Dziesięć minut, panie dyrektorze, ale przed nami jeszcze kawałek drogi – odpowiedział Gupta i gestem zaczął poganiać przełożonego.
Dziesięć minut, powtórzył w myślach Mu, za dziesięć minut moje życie zmieni się nie do poznania. Nie tylko moje życie. Życie w ogóle.
Powtórzył w głowie treść wystąpienia i upewnił się, że ma w kieszeni ściągawkę, na wypadek gdyby się zaciął. W tych emocjach wszystko jest możliwe, a on ma dla tych ludzi prawdopodobnie więcej słów niż wszystkie, które wypowiedział przez ostatnie trzy lata. W ogóle. To czas, by powiedzieć im o projekcie Unlimited.
Minęło już szesnaście miesięcy od chwili, w której podano testerom szczepionkę. Wszystko przebiega prawidłowo. Jak powiedziała im Susan podczas wieczornego spotkania kilka dni temu, u wszystkich testerów udało się zaobserwować to samo niezwykłe zjawisko: po burzliwych zmianach w okolicach czternastego tygodnia po podaniu specyfiku, ich organizmy się wyciszyły, żeby nie powiedzieć: uśpiły. Od blisko roku nie zaszły w nich żadne konkretne zmiany. Choć zdążyli świętować swoje urodziny, na dobrą sprawę wcale się o ten rok nie zestarzeli. Mają o rok więcej doświadczeń, mają za sobą kolejny rok życia, ale biologicznie nie są o rok starsi. Jak publiczność przyjmie te rewelacje? Chyba nikt tak naprawdę nie spodziewa się tego, co ma za chwilę usłyszeć. Czy ktokolwiek jest i czy w ogóle może być na to gotowy? Cóż, wkrótce się o tym przekonamy, odpowiedział sam sobie Mu i ruszył w dalszą drogę.
Gupta wskazywał dyrektorowi kierunek, przepuszczając go przez kolejne drzwi. Dobra, powinniśmy zdążyć, pomyślał Hindus i w tym samym momencie poczuł, że w jego kieszeni zawibrowała komórka. Wszystkie słowa, mogące opisać to, co teraz czuł, były niecenzuralne. Tak bardzo zły był na tego, kto właśnie teraz postanowił mu przeszkodzić. Cóż miał jednak zrobić… Wyjął telefon, wcisnął przycisk z boku i spojrzał na ekran, który błyskawicznie się rozświetlił. To Susan.
***
– Proszę się odsunąć – powtarzał nieznany głos, z każdą milisekundą wybrzmiewając coraz głośniej. – Halo, słyszy mnie pan? – Gupta nagle poczuł, że ktoś szarpie go za ramię.
– Co? Co się dzieje? – drżącym głosem zapytał Hindus, po tym jak otworzył oczy i uświadomił sobie, że leży na ziemi. Ból rozrywał mu głowę, ale logiczne myślenie szybko powróciło.
Gupta szybko spojrzał w lewo i prawo. Jest – w tłumie gapiów zauważył podenerwowanego dyrektora, do którego po raz pierwszy w życiu zwrócił się bez „panowania”, zresztą bez żadnych tytułów. Nie było na to czasu:
– Czytaj – powiedział stanowczo i podał dyrektorowi telefon.
Mu wziął go do ręki, zerknął i momentalnie pobladł. Poczuł, że uginają się pod nim nogi i wiedział już, że tego nie zatrzyma. Zaraz zemdleje, jak przed momentem Gupta. Jeszcze raz spojrzał na ekran telefonu, ale wiadomość nie chciała brzmieć inaczej. „Zatrzymaj go. Dwóch testerów nie żyje”.
***
– Mów – krótko powiedział Mu do słuchawki, gdy tylko Susan Hyde odebrała.
– Jeszcze nic nie wiem. Właśnie jadę do szpitala. Przez telefon nie chcieli mi niczego powiedzieć. Nie wiem, co się stało.
– Kiedy ostatnio ich badaliśmy?
– Dwa tygodnie temu. Wszystko było w normie. Wyniki były idealne.
– Którzy to?
– Australijka i Malezyjczyk.
– W tym samym momencie? – nie przestawał wypytywać.
– Nie wiem, kurwa, nic nie wiem! – wykrzyczała do telefonu Susan. – Przepraszam. Oddzwonię jak będę cokolwiek wiedziała. Niech się pan trzyma.
– Czekam – odparł Mu zupełnie do nikogo, bo Susan wcześniej zdążyła się już rozłączyć.
***
Gupta odnalazł dyrektora przed olbrzymimi drzwiami prowadzącymi do budynku, w którym miał wygłosić swoją wielką mowę. Doszedł już do siebie, choć nadal nie docierało do niego to, co napisała Susan. Nie mógł w to uwierzyć. Jak to nie żyją?
– Dowiedział się pan czegoś, panie dyrektorze? – zapytał Hindus.
– Skończmy z tym, mów mi Mu – odpowiedział, na co Gupta tylko niemo skinął głową, co miało oznaczać, że przystaje na propozycję dyrektora. – I nie, nic nie wiem. Susan jedzie do szpitala, żeby się dowiedzieć, co się stało. Potem zadzwoni.
– A my co robimy? Chyba bez sensu, żebyśmy tu tak stali?
– Nie wiem, Haroon. Już nic nie wiem. Nic nie rozumiem. Mieli doskonałe wyniki. Wszystko szło zgodnie z planem. Oni nie powinni byli umrzeć. Coś tu nie gra. Coś tu cholernie nie gra.
***
Po kilkunastu minutach atmosfera zaczęła gęstnieć, a wysłani przez organizatorów ludzie z obsługi wyraźnie szukali wielkiego prelegenta. Gupta i Mu wiedzieli, że muszą się ulotnić. Ten pierwszy przywołał taksówkę i polecił kierowcy jechać przed siebie tak długo, aż powiedzą mu, by się zatrzymał. Stali właśnie na skrzyżowaniu ze światłami, kiedy Hindus dostrzegł knajpkę, która wyglądała na wystarczająco cichą. Skinięciami porozumieli się z Mu i poinformowali taksówkarza, że kurs jest skończony. Po chwili już mieli wchodzić do lokalu, gdy zawibrował telefon Mu. Dzwoniła Susan.
– Czego się dowiedziałaś? – spytał Mu bez żadnego przywitania.
– Trzeci – odpowiedziała Susan.
– Słucham?
– Jest trzeci zgon.
Mu poczuł, że czas się zatrzymuje. Telefon wypadł mu z dłoni, a on runąłby na ziemię jak długi, gdyby w ostatniej chwili nie przytrzymał go Gupta. Poczuł, że rozpada się na kawałki. Milion małych kawałków. To koniec.
***
Był mroźny styczniowy poranek. Rozgrzewała się miodową whisky, sama już nie wie, którą szklanką. Zresztą, jakie to miało znaczenie? Ostatecznie chodziło tylko o to, by przynieść sobie ulgę. A że z każdą kolejną szklanką czuła się jeszcze gorzej? No i co, pomyślała, bez szklanki źle i ze szklanką źle, ale smacznie przynajmniej. Nagle dotarło do niej, jak tu jest cicho i włączyła telewizor.
Skakała po kanałach w poszukiwaniu czegokolwiek sensownego. Reklamy, telezakupy, jakiś durny amerykański sitcom, znów reklamy, program kulinarny, reklamy i jeszcze raz reklamy, i – o!
– Dziś odbył się kolejny proces profesora Muhammada ibn Hamada. – O, kurwa, to dzisiaj, pomyślała Susan, której dni wiele tygodni temu zaczęły się mieszać. – Naukowiec, którego celem było opracowanie tak zwanej szczepionki nieśmiertelności, doprowadził do śmierci trzydziestu sześciu osób. Podano im nieprzebadany specyfik…
– Pierdolenie! – wykrzyczała w telewizor Susan.
– …który spowodował nieodwracalne zmiany w ich organizmach. Po kilkunastu miesiącach pacjenci zaczęli umierać jeden po drugim. Połowę stanowiły kobiety, połowę mężczyźni. Próbując spełnić swoje chore fantazje naukowiec uśmiercił córki i synów, siostry i braci, matki i ojców, przyjaciółki i przyjaciół. Wydawałoby się, że coś takiego nie jest możliwe we współczesnym świecie. Szaleńców jednak, jak widać, nie brakuje. Na szczęście będzie wśród nas o jednego mniej. Muhammad ibn Hamad został dziś skazany prawomocnym wyrokiem. Resztę swoich dni spędzi w zakładzie karnym o zaostrzonym rygorze.
***
Tępo patrzyła na pilot, który już dobre pół godziny temu wypadł jej z dłoni. W głowie miała tylko jedno słowo: niemożliwe. Dobrze jednak wiedziała, że to możliwe. Podczas procesu okazało się, że zawiódł nie tylko zespół odpowiedzialny za przygotowanie szczepionki, ale też ten, któremu powierzona została papierologia. Nie zrobiono wszystkiego jak należy. Prokuratura udowodniła, że testerzy nie zostali właściwie przygotowani i poinformowani. Była wściekła, ale to nie wściekłość była uczuciem, które w niej dominowało, tylko bezsilność. To nie tak miało być.
Część III
„Bóg obiecuje życie wieczne. My je dajemy"
Philip K. Dick
– …to już druga para, która odsunęła się od królewskiej rodziny w ciągu kilku ostatnich dekad. Czy zatem zbliża się koniec brytyjskiej monarchii? To pytanie pozostaje na razie bez odpowiedzi. A na koniec wiadomość, która wstrząsnęła nie tylko Zjednoczonym Królestwem, lecz całym światem. Oto bowiem na naszych oczach spełnia się największe marzenie ludzkości. Naukowcy z Uniwersytetu Bar-Ilana w Izraelu ogłosili, że udało im się stworzyć eliksir młodości, a może wypadałoby nazwać go eliksirem nieśmiertelności. Do takich rewelacji zawsze podchodzimy z dystansem, ale badacze przekonują, że ich eksperyment był prowadzony od ponad dwudziestu lat i badania dowiodły, że osoby, którym podano ten cudowny specyfik, z biologicznego punktu widzenia nie zestarzały się w tym czasie ani o jeden dzień. O to, jak to jest w ogóle możliwe, postanowiliśmy zapytać u źródła. W Safed jest nasza wysłanniczka, Lisa Fox…
***
Zakręciła wodę, owinęła się ręcznikiem i wyszła spod prysznica. Mieszkała sama, więc nie zamykała drzwi do łazienki. Dzięki temu mogła usłyszeć, jak kobieta w telewizji rozmawia z naukowcem. Wreszcie coś normalnego, powiedziała w myślach, mając już dość tych wszystkich wywiadów z celebrytami – ekspertami od wszystkiego. Musiało jednak upłynąć kilka chwil, zanim zorientowała się, o czym tak naprawdę rozmawiają.
– Czyli można z całą stanowczością stwierdzić, że te osoby są nieśmiertelne? – zapytała z nieukrywanym szokiem dziennikarka.
– Nie używamy tego określenia – chłodno odparł naukowiec. – Rzeczywiście jednak ich organizmy jakby zatrzymały się w czasie. Nie postępują w nich żadne procesy integralnie związane ze starzeniem się. Jest zbyt wcześnie, by powiedzieć, że nasi pacjenci są nieśmiertelni. Nie wiemy, jak ich organizmy zachowają się za dekadę czy dwie, ale…
– Niebywałe – powiedziała dziennikarka, wchodząc w słowo naukowcowi. Stojąca z otwartymi ustami i przysłuchująca się ich rozmowie Susan Hyde szczerze jej przez to nienawidziła. – Dziękuję za rozmowę i oddaję głos do studia. Z Safed, Lisa Fox.
Susan rzuciła się do komputera, by znaleźć więcej informacji, po drodze gubiąc ręcznik. Usiadła nago przed ekranem i rozpoczęła poszukiwania. To niemożliwe, pomyślała. Mijało właśnie dziesięć lat, od tragedii, którą trzydziestka szóstka przypłaciła życiem, a Mu – wolnością. Haroon wciąż jeszcze nie wybudził się ze śpiączki po nieudanej próbie samobójczej, a i ona ledwo umiała sobie z tym wszystkim poradzić. Ostatnio było już trochę lepiej, ale teraz znów poczuła olbrzymi ciężar.
Godziny uciekały, w domu robiło się coraz chłodniej, na co jej nagie ciało zareagowało gęsią skórką. Zupełnie jednak tego nie czuła – szperała w Internecie, odnajdując kolejne artykuły na temat eksperymentu naukowców z Izraela. Wiedziała już, że jego założenia były prawie takie same jak w przypadku projektu Unlimited. Tyle tylko, że im się udało. Ba, ich pacjenci byli już dawno zaszczepieni, kiedy testerzy Unlimited dopiero byli wybierani. Choć przed pójściem pod prysznic oczy jej się kleiły, to teraz nie czuła zmęczenia. Dominowało w niej uczucie ekscytacji połączonej z frustracją i niedowierzaniem.
Po kilku albo i kilkunastu godzinach – czas jakby płynął obok niej – doszła do wniosku, że dotarła do ściany. Przeglądała kolejne artykuły, ale zdawały się one już tylko kalkami poprzednich. Cóż, tak to już jest w Internecie. Będę musiała z nimi pogadać, zadecydowała. Sprawdziła dane kontaktowe na oficjalnej stronie i sięgnęła po telefon, aby wykręcić odnaleziony numer. Po odblokowaniu urządzenia szybko jednak zorientowała się, że jest czwarta nad ranem – nikt teraz nie odbierze. Zresztą, stwierdziła, i tak nikt by mi niczego nie powiedział przez telefon. Postanowiła, że poleci do Safed. Sprawdziła loty i z zadowoleniem przyjęła wiadomość, że podróż potrwa jedynie cztery godziny. Co więcej, są jeszcze bilety na dzisiejszy kurs, ale ma mało czasu. Czym prędzej zamówiła więc bilet, a następnie taksówkę, po czym ubrała się i wyszła z mieszkania.
Gdy samochód podjechał pod bramę, szybko otworzyła drzwi i wskoczyła do środka.
– Na lotnisko!
***
Podczas lotu dużo myślała o byłych partnerach z zespołu. Było jej strasznie żal Mu, który odsiadywał kolejny rok wyroku. Odsiadka, która miała się skończyć wraz z jego życiem. To niesprawiedliwe, pomyślała. Tak samo niesprawiedliwa była nagonka w mediach, która trwała wiele długich miesięcy. „Współczesny doktor Mengele” – takim określeniem najczęściej atakowali Mu w sieci. Człowieka, który chciał uwolnić ludzi od śmierci. Miała nadzieję, że nie dotarły do niego wieści z Izraela. Załamałby się. Tak jak Haroon, który po wszystkim niejeden raz próbował skończyć ze sobą. On, podobnie jak Susan, dostał wyrok w zawieszeniu. Nagle dwuznaczność tego słowa dotarła do niej ze zdwojoną siłą, szczególnie że była tak cholernie prawdziwa. Dzwoniła niedawno do szpitala, lecz Haroon dalej się nie wybudził. Pozostała więc tylko ona. Ona jedna mogła coś zrobić. Tylko właściwie co? Po co tak bardzo chciała poznać szczegóły? Co da jej ta wiedza? Tego nie była pewna. Czuła za to, że musi się dowiedzieć jak najwięcej. Po prostu musi.
Gdy kilka godzin później wędrowała ulicami Safed, głęboko oddychała, bardziej lub mniej świadomie delektując się wyjątkowo tego dnia pachnącym powietrzem.
W dotlenionym umyśle zrodził się pomysł.
***
– Czyli mówi pani, że jest dziennikarką, ale legitymacji akurat nie ma. Mówi, że chce robić zdjęcia, ale nie widzę aparatu – wyliczał strażnik, który zatrzymał Susan przy wejściu. Cholera, skarciła się, to jednak wcale nie był taki dobry plan, jak mi się wydawało. Nie przemyślałam tego. – Czy może pani powtórzyć nazwisko?
– Kate Wahlberg.
Strażnik wyjął telefon i zaczął stukać po ekranie. Po chwili schował komórkę z powrotem do kieszeni.
– Internet pani nie zna.
– Cóż… – powiedziała cienkim głosem i spróbowała się uśmiechnąć – dopiero zaczynam.
– Super – odparł strażnik, na którego jej urok najwyraźniej nie zadziałał. – A tutaj pani kończy – powiedział i wyraźnie wskazał Susan przeciwny kierunek, sugerując, że powinna już sobie pójść.
– Ale…
– Chyba, że woli pani komisariat – zaproponował, nie dając jej dokończyć. – Jeśli pani sobie życzy, mogę to załatwić.
Dała za wygraną. Tak to się nie uda, pomyślała. Skierowała się w stronę wyjścia.
***
Dotarła do hotelu, w którym szczęśliwie mieli wolny pokój. Zdjęła obuwie, usiadła na brzegu łóżka i wtedy dopiero poczuła jak bardzo jest zmęczona.
Minęła już prawie doba od momentu, w którym poszła pod prysznic, by zaraz potem się położyć. Telewizor pokrzyżował jej plany. Teraz, siedząc na łóżku, chciała obmyślić nowy, który z powodzeniem będzie mogła wdrożyć w życie jutro. Tym razem przeciwnikiem okazał się własny organizm. Przyszedł sen. Niechciany, ale bardzo jej teraz potrzebny.
***
Przez kilka kolejnych dni próbowała najrozmaitszych sposobów, by dostać się do środka. Sprawdziła kilka różnych pomysłów, by porozmawiać z naukowcami. Nic jednak nie dawało rezultatów, na jakie liczyła. Na dobrą sprawę, nie udało jej się nawet zbliżyć do celu. Zmarnowała tylko parę dni i sporo pieniędzy, wydanych na hotelowy pokój, który stał się jej areną rozmyślań. Areną, na której niestety poniosła sromotną klęskę.
Gdyby stało się inaczej, dowiedziałaby się, że naukowcy z wydziału medycznego Uniwersytetu Bar–Ilana w gruncie rzeczy podeszli do tematu bardzo podobnie do zespołu stojącego za projektem Unlimited. Najwyraźniej jednak udało im się uniknąć jakiegoś błędu po drodze. Nie mieli, a przynajmniej nie przyznawali się do tego, że mieli jakiekolwiek zgony na drodze do realizacji celu. Była jednak pewna istotna różnica – to ona mogła odegrać kluczową rolę. Szczepionka Izraelczyków – iON-dep22/3 – podawana była w dwóch dawkach: pierwsza miała przygotować organizm, druga wstrzykiwana była pół roku później i zatrzymywała procesy, czyniąc pacjenta nieśmiertelnym czy raczej wiecznie młodym. Komórki wciąż mogły ulegać degradacji i destrukcji, ale nigdy nie zachodziło to samoczynnie. Eksperymentowali na różne sposoby i efekty były nawet lepsze niż można by przypuszczać. Organizmy z miejsca stawały się odporne na infekcje bakteryjne i wirusowe, na zakażenia grzybicze, a nawet na nowotwory. Człowiecze problemy były im obce. Cały projekt trwał już dobrych kilkanaście lat i wyglądał na cholerne pasmo sukcesów.
Ostatecznie wielu z tych rzeczy Susan Hyde dowiedziała się z mediów. Jak miliony ludzi, którzy już wkrótce mieli rozpocząć walkę o swoją przyszłość. O przyszłość, która miała się nie kończyć.
***
– Proszę pana, ja panu nie przerywałem, tak? I proszę nie wmawiać widzom, że powiedziałem coś, czego nie powiedziałem. Może pan próbować zakrzyczeć mnie, ale prawdy pan, proszę pana, nie zakrzyczy. Nie zmieni jej pan tymi swoimi wrzaskami, choćby nie wiem, jak się starał. I odpowiadając na pytanie pani redaktor – pyzaty czterdziestolatek zwrócił twarz w kierunku prowadzącej telewizyjną debatę dziennikarki, która spytała, czy to już czas na obowiązkowe szczepienie – nie, nie uważam, żeby był to odpowiedni czas. W ogóle nie widzę powodu, żeby takie szczepienia miały być obowiązkowe. To nie znaczy jednak, wbrew temu, co próbuje państwu wmówić mój adwersarz, że jestem przeciwnikiem tej szczepionki. W żadnym razie tak nie jest. Po prostu nie uważam, by kogokolwiek można było czy wręcz trzeba było zmuszać do tego, by się zaczepił. To jest wolny wybór każdego obywatela i tak powinno zostać. Możliwość, owszem, powinna być dana wszystkim, ale obowiązek na nikogo nałożony być nie może.
– Skoro poruszył pan już kwestię dostępności tych szczepień, to, i tutaj zwracam się do wszystkich pań i panów biorących udział w debacie, czy szczepienia powinny być finansowane przez państwo? Na początek pan Novak.
– W żadnym wypadku. Powinniśmy racz…
– Bzdura! – wykrzyknęła młoda socjaldemokratka, wchodząc w słowo współrozmówcy. – Wolne państwo wolnych ludzi musi zad… – i więcej już nie było słychać, jej mikrofon został wyłączony.
– To czas na debatę, a nie przekrzykiwanie się nawzajem. I to telewizyjne studio, a nie piaskownica przed blokiem – napomniała uczestniczkę debaty dziennikarka. Proszę kontynuować, panie Novak.
– Dziękuję, pani redaktor. Zatem tak jak mówiłem, uważam, że powinniśmy raczej zadbać o to, by naszym obywatelom więcej pieniędzy zostawało w portfelach. Wtedy nie będzie trzeba finansować ani tej, ani żadnej innej szczepionki, bo ludzi będzie stać na to, by sobie za to osobiście zapłacić.
– Dziękuję – odparła dziennikarka, widząc, że wypowiedź dobiegła końca. To samo pytanie, o odpowiedź poproszę teraz pana Kowalsky’ego.
– Pani pozwoli, że zwrócę się najpierw do adwersarza. Rzecz jest w tym, że ta pańska utopia, jakkolwiek pięknie by nie brzmiała, to wymaga czasu. Zanim to się stanie, to ci ludzie wymrą. Ale my możemy im ten czas zaoferować, panie Novak. I później możesz pan te swoje piękne wizje próbować wdrażać w życie. First things first, jak mawiają Amerykanie. Najpierw trzeba ludzi poszczepić. A ludzie sami się nie poszczepią. Trzeba im to zaoferować w dobrej cenie. I trzeba ich do tego zobligować.
– Dziękuję. Pani Springer?
Widać było jak rusza ustami, lecz słyszeli ją tylko ci, którzy stali najbliżej.
– Przepraszam najmocniej. Pani mikrofon już działa.
– Ech – zaczęła i pokręciła głową, ale po chwili się uspokoiła i podjęła temat. – Jedną wielką bzdurą jest uniemożliwianie dostępu do dosłownie ratującej życie szczepionki osobom, których sytuacja materialna nie pozwala na podobne wydatki. Przekonywanie, że mogą teraz wziąć kredyt, bo i tak będą mieli później wieczność na jego spłacenie, jest w najlepszym razie nieetyczne. W najgorszym szkodliwe. Już teraz widzimy, co się dzieje na rynku finansowym. Banki działają bardzo nieuczciwie i zachęcanie ludzi do korzystania z ich oferty w tej sytuacji jest podawaniem im brzytwy. To się nie godzi. Nie w dzisiejszym świecie. Dlatego: tak, uważam, że szczepienia powinny być finansowane. Nie dofinansowane, jest sugeruje pan Kowalsky, lecz w pełni finansowane. To się ludziom po prostu należy.
Przyglądająca i przysłuchująca się tej debacie Susan Hyde wciąż nie miała wyrobionego zdania na ten temat. Całkiem niedawno uświadomiła sobie, że jeszcze w czasach projektu Unlimited nigdy o tym nie myślała. Owszem, miała nadzieję, że jak najwięcej osób uda się zaszczepić, ale czy ma to być obowiązkowe, czy ma to być finansowane – nad tym się nie zastanawiała.
Od nieudanej akcji na Uniwersytecie w Safed minęło wiele lat. W tym czasie czytała, oglądała i słuchała wszystkiego, co tylko wiązało się z tematem szczepionki dającej nieśmiertelność. Debata, którą teraz oglądała, była jak dotąd najciekawsza. Zaproszonych zostało kilkunastu polityków z różnych stron, a zadawane pytania były jak najbardziej na miejscu. Owszem, bywało nerwowo, ale mimo to rozmówcy trafnie wyrażali swoje punkty widzenia. W efekcie jednak dalej nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć. Wszystkie opcje wydawały się dobre. Wszystkie opcje wydawały się złe. Każdy miał rację i nikt jej nie miał.
– Widzą państwo, mam znajomego – zaczęła wypowiedź kolejna z zaproszonych uczestniczek debaty. – Poza mną nie ma nikogo, a jest niesamodzielny. Stracił obie nogi i jedną rękę w wypadku samochodowym, przez co porusza się na wózku, a to tylko początek długiej listy jego problemów. I oczywiście, że są w życiu osoby, które mają gorzej. Tylko, że on też nie ma dobrze. I przede wszystkim: on nie chce przyjąć tej szczepionki. Nie chce żyć bez końca, nie chce latami wegetować i być zdanym na łaskę i niełaskę innych. Najpierw odebraliście mu eutanazję. Teraz chcecie odebrać nawet śmierć naturalną. W imię tego, że każdy na to zasługuje. Tylko nie rozumiecie, że nie każdy tego chce.
W studiu zapadła cisza. Atmosfera była tak gęsta, że można by ją nabierać widelcem. Wreszcie jednak odezwała się prowadząca, kontynuując jak gdyby nigdy nic.
– Dziękuję, to była już ostatnia odpowiedź, czas więc na kolejne pytanie. To pytanie zadał jeden z internautów. – Choć widziała je już wcześniej, nagle dotarło do niej, że teraz jest najgorszy z możliwych momentów, by je zadać. No ale takie są reguły. – Brzmi: czy osoby z niepełnosprawnościami albo w długotrwałej śpiączce powinny być poddawane szczepieniu? Jako pierwszy odpowie pan Jekyll.
– Powiem krótko: tak. Wszyscy ludzie powinni być zobligowani do przyjęcia tej szczepionki. Nawet osoby z niepełnosprawnościami. Nawet więźniowie odsiadujący wyroki.
– Czy pan właśnie przyrównał o-zet-en do zbrodniarzy? – zapytała Springer i tym razem nikt nie wyłączył jej mikrofonu. – I co to znaczy, cytuję: nawet? Czy ci ludzie są pańskim zdaniem gorsi? Myślałam, że wyrośliśmy już jako społeczeństwo z podobnych rozterek. Wie pan co mi to przypomina? Popularne wiele lat temu przyrównywanie osób homoseksualnych do pedofilów. To jest ten sam poziom. Nędznie niski, panie Jekyll. Wstyd.
– No ale chyba zgodzi się pani, że nie można mówić o osobach z niepełnosprawnościami i zdrowych w tych samych kategoriach? – odpowiedział przywołany do tablicy Jekyll.
– Nie, nie zgodzę się. Co to w ogóle ma być?
– Proszę państwa o spokój – zareagowała nareszcie prowadząca.
– Nie – odpowiedziała krótko Springer. – Albo ten człowiek opuści studio, albo ja. Nie będę z nim rozmawiać.
– Proszę – próbowała uspokoić socjaldemokratkę. – To poważny temat i emocje są zrozumiałe, ale…
– Przecież to jest niedorzeczne – powiedziała Springer, nie pozwalając skończyć redaktorce. I mówiła coś dalej, ale znów próbował zakrzyczeć ją ktoś inny. Takie to już są te prawa telewizyjnych debat. Nic się na to nie poradzi.
No cóż, to by chyba było na tyle, powiedziała sama do siebie Susan. To kolejna debata, w której zadano właściwe pytania i padały właściwe odpowiedzi, ale niektórzy byli za bardzo przeświadczeni o słuszności swoich twierdzeń. W efekcie skończyło się jedną wielką kłótnią. Te emocje naprawdę nie dziwią. Mowa wszak o najważniejszym wynalazku w historii ludzkości. O spełnieniu odwiecznych marzeń.
Z tych rozmyślań wyrwał ją dzwonek. Sięgnęła więc po telefon i odebrała.
– Pani Susan Hyde?
– Tak to ja, o co chodzi?
– Dzień dobry, numer do pani był podany jako pierwszy kontakt, stąd mój telefon. Dzwonię ze szpitala z dobrą wiadomością. Pan Gupta się wybudził.
Część IV
„Jakie to szczęście, że istnieje śmierć”
Paulo Coelho
Zaczynał to widzieć, rozumieć doskonale. Całe życie był w błędzie. To śmierć jest darem, nieśmiertelność – przekleństwem. Nieuchronność końca przeraża, ale tylko ona sprawia, że chce się działać. Cóż bowiem znaczy stracony dzień, gdy bezkres dni ma się przed sobą. Ludzie dlatego się starają, że wiedzą, że mogą przegrać i za wszelką cenę chcą tego uniknąć. Wyjmij tego puzzla, a cała układanka się rozsypie. Nieśmiertelni wszyscy jesteśmy jak dzieci: możemy się bawić, cieszyć beztrosko, lecz niewielki jest nasz wkład w świat. Gdy dorastamy i zaczynamy widzieć, że czasu jest coraz mniej, wtedy zaczynamy działać, pchać do przodu swoje życie, ale też całą swoją społeczność, a wybitne umysły napędzają także rozwój całego gatunku. Ten upływający czas nadaje wszystkiemu sens. Jeśli mają to szczęście, by urodzić się w odpowiednim miejscu i w odpowiednim czasie, dzieci nie znają problemów. Jednak to nie znaczy, że tych problemów nie ma. Po prostu dorośli dbają o to, by nie musiały się nimi zajmować. Jak więc żyć w świecie, w którym dorośli nie istnieją? Bo kto zdecyduje się dorosnąć, gdy nie musi tego robić? Kto weźmie za to wszystko odpowiedzialność? To prawda, że jako dzieci nie chcemy dorastać, ale gdybyśmy nie dorastali, to bez końca bylibyśmy mierni. Czy to źle być miernym, kiedy nie trzeba niczego więcej? Na krótką metę może i nie. Długofalowy wpływ na całe społeczeństwo nie może być jednak inny niż tragiczny. Nieśmiertelność zwalnia nas z dorastania. Nieśmiertelność odbiera nam cel. Odbiera motywację. Odbiera sens.
A jak długo można czuć powołanie? Jak długo można czuć misję? Jak długo lekarzom będzie się chciało wstawać z łóżka i czynić swoją posługę? Jak dużo czasu musi minąć, by „jutro też jest dzień” stało się powszechnym hasłem i wymówką do nicnierobienia na jeszcze większą skalę niż w przeszłości? Czy po stu latach zawodowej aktywności wciąż będzie się miało tę werwę?
Haroon Gupta myślał o tym wszystkim i coraz bardziej bolał go brzuch. Odkąd wybudził się ze śpiączki, co chwilę napadały go podobne rozważania. Obudził się w miejscu, w którym śmierć zaczynała odchodzić do przeszłości. Całe dorosłe życie próbował to urzeczywistnić, ale ostatecznie wszystko wydarzyło się obok niego. Bez jego udziału.
***
Odpalił komputer i odnalazł na dysku nagranie „wielkiej debaty”. Tak okrzyknięta została telewizyjna debata sprzed kilku lat, w której udział wzięli reprezentanci kilku krajów. Tematem była oczywiście izraelska szczepionka dająca nieśmiertelność. Wideo biło rekordy popularności i miliony osób wracały do niego regularnie. Jedni przewijali od razu do końca, by zobaczyć bijatykę, która wywiązała się pomiędzy mężczyznami w garniturach. Gupta był w tej drugiej, znacznie mniej licznej grupie, która uważała, że padły tam dobre pytania i jeszcze lepsze odpowiedzi.
Przesunął wskaźnik na mniej więcej kwadrans po pierwszej godzinie – to gdzieś tutaj skończył oglądać – i kliknął, by rozpocząć odtwarzanie.
– …Jaki wiek jest państwa zdaniem najlepszy na przeprowadzenie szczepienia – dokończyła pytanie dziennikarka i kamera powędrowała w stronę podstarzałego jegomościa.
– Uważam, że obowiązkowe szczepienie powinno dotyczyć osób w okolicach czterdziestego lub pięćdziesiątego roku życia: odpowiednio już ukształtowanych. Równocześnie optuję za zakazem szczepienia dla osób młodszych niż rzeczony czterdziesty rok życia. Dysputa dotyczy tak naprawdę tego, jakiego społeczeństwa chcemy i ja osobiście życzyłbym sobie świata ludzi dojrzałych.
– Jasne, po prostu nie chce pan być ostatnim staruszkiem w świecie wiecznie młodych – skwitował na oko trzydziestoletni reprezentant lewicy, któremu przekazała głos prowadząca debatę dziennikarka. Po sali rozeszła się fala większych i mniejszych uśmieszków. – Nikomu nie można zabronić ani nikomu nie można nakazać szczepienia. Wszystkim trzeba je jednak umożliwić. Myślę, że ustawowa granica pełnoletności jest najlepszą z możliwych barier.
– Moi poprzednicy zdają się sugerować, że nastolatki, którym taka szczepionka mogłaby uratować życie, powinny ginąć, tylko dlatego, że urodziły się odrobinę za późno. To absurd – krzyczała wtedy jeszcze nie tak popularna Springer.
– Nie ma póki co absolutnie żadnych dowodów na to, że szczepionka potrafi wyleczyć istniejące już choroby, proszę więc nie grać na emocjach – spokojnym tonem, ale poza kolejnością wtrącił inny z uczestników debaty.
– Ale są powody, by w to wierzyć – odparowała Springer.
– Nie, nie ma. To plot… – Kolejny mikrofon został wyłączony.
– Raz jeszcze proszę państwa o spokój – powiedziała redaktorka. Chce pani kontynuować, czy też oddaje głos kolejnej osobie?
– To wszystko – krótko odpowiedziała wciąż jeszcze wzburzona socjaldemokratka.
Plotki, o których wspominał tamten gość, pojawiły się w przestrzeni publicznej niedługo po tym, jak naukowcy z Izraela ogłosili swoje wielkie osiągnięcie. Sugerowały, że szczepionka potrafi zatrzymać nawet poważne procesy chorobowe, ale rzetelnych źródeł nie było. Ba, sami naukowcy je dementowali, twierdząc, że nie prowadzili badań pod tym kątem. Nawet gdyby prowadzili, to by się do tego nie przyznali, dopowiedział w głowie Gupta, ale i tak sprowadza się to do tego, że jeśli w ogóle jest to prawdopodobne, to mało.
Tymczasem debata na ekranie monitora zeszła na temat współpracy międzynarodowej. Interesująca kwestia, ale niewiele mieli w niej do powiedzenia zaproszeni goście. Hindus pominął więc ten fragment i przewinął nagranie do tego, który interesował go bardziej. Słuchał i słuchał, i coraz mocniej napastowało go uczucie, że oni niczego nie rozumieją. Że zaślepieni przez wszystkie te piękne wizje zupełnie pomijają istotę sprawy. A tą istotą bez dwóch zdań były zagrożenia.
Ostatecznie zmęczenie wzięło jednak górę i po chwili oczy Haroona Gupty były już zamknięte, a umysł udał się na w pełni zasłużony odpoczynek. Przez wiele kolejnych miesięcy tak samo zasypiał i budził się, aż wreszcie coś się zmieniło. Wreszcie nadszedł dzień, o którym dzieci będą uczyć się z podręczników do historii i tych do biologii. Dzień, który w przyszłości będzie obchodzony nawet bardziej hucznie niż Boże Narodzenie czy Wielkanoc. Gupta obudził się w zupełnie innym świecie.
***
Setki tysięcy ludzi czekały z niecierpliwością i niepokojem. Lada chwila miały otworzyć się te olbrzymie drzwi i wtedy też wszystko stanie się jasne. Za nimi, na sali obradowało gremium złożone z najznamienitszych osobistości stąpających obecnie po Ziemi, a od ich decyzji zależał dalszy los świata. To był historyczny moment.
Nagły wybuch euforii nie pozostawiał pocącemu się w tłumie Haroonowi żadnych wątpliwości. Nawet pomimo tego, że nie dosłyszał, co powiedziano, gdy zaledwie chwilę później drzwi się otworzyły i do podium z mikrofonem podszedł siwiejący elegant w doskonale skrojonym garniturze. A więc stało się: będziemy nieśmiertelni.
***
W kolejnych latach różne kraje i ich różne rządy różnie podchodziły do różnych kwestii związanych ze szczepionką dającą ludziom nieśmiertelność. Popularną tendencją było jednak upraszczanie dostępu do szczepień.
Kolejne rządy decydowały się na wprowadzanie obowiązkowych – i co najważniejsze: darmowych – szczepień. Na jednych podobne decyzje wymuszało społeczeństwo, inne robiły to zanim ludzie zdążyli wyjść na ulice. Czasem z wewnętrznego przekonania, częściej – dla zbicia politycznego kapitału.
Nie wszyscy, rzecz jasna, decydowali się na szczepienia w pierwszych latach dostępności. Jedni obawiali się, że wszystko to może być jeden wielki spisek, którego celem jest przejęcie kontroli nad społeczeństwem. Wielu nie dowierzało w skuteczność, oskarżając tych lub innych o próbę zarobieniu na naiwniakach. Inni obawiali się możliwych skutków ubocznych, wszak to wciąż nie był do końca przebadany specyfik. Jeszcze inni uznali, że to dla nich za późno – nie chcą w nieskończoność żyć jako siedemdziesięcio– albo i osiemdziesięciolatkowie. Chcą w spokoju opuścić ten padół łez. Zdecydowana większość jednak poddała się szczepieniu. Tak powstało nowe społeczeństwo.
Musiało jednak minąć kilka dekad, by ludzie rzeczywiście zrozumieli, co się tak naprawdę stało. Pierwsze pokolenia nieśmiertelnych doświadczyły tego, o czym ci, którzy zamieszkiwali Ziemię przed nimi, mogli tylko marzyć. Ludzie zaczęli żyć tak, jakby śmierć miała nigdy nie nadejść. Bo też – cóż – miała nigdy nie nadejść. Owszem, śmierć zdarzała się od czasu do czasu – głównie w wyniku samochodowych wypadków, ciężkich wrodzonych chorób czy samobójstw. Niemniej jednak coraz rzadziej mówiło się o śmierci jako takiej. Częściej była już tylko symbolem czasów słusznie minionych.
Statystyki pokazywały, że ludzie wyraźnie mniej narzekają na pracę. Coraz więcej czasu poświęcają też rodzinom i więcej czasu mają na realizację wcześniej wciąż odkładanych marzeń. Nie muszą gonić – mogą zwolnić i chętnie z tej możliwości korzystają. Społeczeństwo szybko stawało się coraz lepiej wykształcone. Ludzie nauczyli się ze sobą rozmawiać – nie musieli już przekrzykiwać się, byle tylko zdążyć powiedzieć to, co chcą, zanim stracą widownię. Czasu było mnóstwo.
Cały świat spowolnił. Życie na Ziemi zupełnie nie przypominało tego, z jakim mieli do czynienia dziadkowie i babcie nieśmiertelnych. Powoli zapominano też o chorobach, a sezonowe infekcje odeszły do przeszłości. Stwierdzenie, że szpitale pustoszały, byłoby poważną nadinterpretacją, niemniej jednak powody do optymizmu były aż nadto wyraźne. Trzeba było mieć cholernego pecha, żeby umrzeć.
Nic nie zdołałoby jednak zmienić decyzji Haroona, który postanowił, że absolutnie nigdy się nie zaszczepi. W przeciwieństwie do Susan, która ledwie kilka dni temu przyjęła drugą dawkę. Jego to ominęło, ale ona przekonała się, czym jest życie w nowym świecie.
Wszystko malowało się w pięknych, pastelowych barwach. Kres tej sielanki przyszedł prędzej niż przypuszczano. Ba, niektórzy przekonani byli, że nie nadejdzie nigdy. Przyszedł. Brak chętnych do pracy powodował paraliż podstawowych państwowych systemów. Zwiększało się społeczne rozwarstwienie. Bogaci bogacili się wciąż i nie było dla nich widać zenitu. Z biednych, bezkres dni przed nimi nie zdołał zrobić bogatych czy choćby zamożnych. Słabe jednostki nie stały się silne, tylko dlatego że mogły wykreślić z listy kilka doczesnych problemów. Pozostały słabe, a jedyne co rosło, to dystans, dzielący je od grup zajmujących wyższe pozycje w społecznej hierarchii. Kiedy ludzie nic nie muszą, to nic nie chcą. Nie chcą też, jeśli wcześniej nie chcieli. A chcieli wcześniej tylko ci, którzy mogli. I tak to się kręciło.
Doszło do momentu, który można było przewidzieć, ale chyba nikt nie zadał sobie tego trudu. W domach mieszkały wielopokoleniowe rodziny złożone z samych czterdziestolatków. Tata, dziadek, pradziadek – wszyscy byli w tym samym wieku. Dzieliło ich doświadczenie, ale nic poza tym. Gdy wszyscy są rówieśnikami, olbrzymia jest monotonia. Coraz mniej było tych, którzy wiedzieli, co oznacza starość. Mało kto chciał ich zresztą słuchać – po co mówić o czymś, czego już nie ma? Starość, tak jak naturalna śmierć stała się melodią dawno minionej przeszłości i dawno upadłego społeczeństwa.
Nastroje społeczne też były dalekie od idealnych. Ludzie wychodzili na ulice raz za razem, a powodów nie brakowało. Jedni skarżyli się, bo ci u góry kazali im się szczepić, inni – bo za długo musieli czekać na swoją kolej. Jedni uważali, że poprzeczka wieku została zawieszona zbyt wysoko, inni – że zdecydowanie za nisko. Niemożliwe było dogodzenie wszystkim, a ustąpienie którejkolwiek ze stron wywoływało oburzenie tej drugiej, rychło eskalujące do poziomu wielomilionowego protestu.
Masowe samobójstwa były kolejnym kłopotem. Ludzie, którzy nie mieli szczęścia znajdować się w gronie tych bogatszych i wyposażonych w sprawniejsze umysły, nie wytrzymywali, nie chcieli wiecznego cierpienia. Musieli zająć się tym sami. Pojawiły się też grupy nawołujące do przywrócenia eutanazji. Organizacja PLUS – Pozwólmy Ludziom Umierać Swobodnie – nieustannie zyskiwała kolejnych zwolenników.
Nawet tak dynamiczny wzrost samobójstw i popularności eutanazjo-entuzjastycznych organizacji nie wystarczył jednak w obliczu masowych narodzin kolejnych pokoleń. To też więc nie do końca zadziwiające, jak szybko problemem stało się przeludnienie. Ludzie stali się jeszcze bardziej chętni do rozmnażania, a umierać nie było komu. Coraz częściej brakowało pożywienia i miejsca do życia.
Przeludnienie dawało się we znaki także w więzieniach. Nie bez sensu rozgorzała debata na temat tego, co powinno się zrobić z tymi, którzy na sali sądowej usłyszeli „dożywocie!”. Najpierw szybko wypracowano zgodę, co do tego, że wszyscy więźniowie powinni otrzymać szczepionkę, ale jakby zupełnie pominięto inną kwestię. A rzeczywistość wyglądała tak, że brak zagrożeń z zewnątrz, takich jak wypadki samochodowe, sprawiał, że śmierć w więzieniach praktycznie nie występowała. Osadzonych kostucha miała na końcu swojej długiej listy – mogli siedzieć za kratami do końca świata, a pewnie i jeden dzień dłużej. Obok tych, którzy chcieli, by wyroki pozostały bez zmian, była grupa wnioskująca o to, by skrócić im pobyt w więzieniach. Jedni byli za pięćdziesięcioletnią odsiadką, inni za stuletnią. Głośny był jednak także głos zupełnie inny: o przywróceniu kary śmierci. Bo czy więzień po stu latach odsiadki i spowodowanej przez to społecznej izolacji faktycznie zdoła się zresocjalizować czy może jednak nie będzie w stanie się odnaleźć, gdy wróci już do świata wolnych ludzi? Jedni i drudzy mieli swoje racje i mieli argumenty, które za nimi przemawiały. To twardy orzech do zgryzienia dla tych, którzy stanowili prawo, a najgorsze, że nie można było uchylić się od odpowiedzialności, bo problem był obecny i z każdym rokiem narastał. Ostatecznie więc musiała zapaść decyzja.
I zapadła.
Epilog
Nie wiedział, ile ma lat. I niewiele go to obchodziło. W tym miejscu i w tych czasach nie miało to zresztą większego znaczenia. Ten dzień miał się zacząć jak każdy inny. I tak samo jak każdy inny miał się też skończyć. To tylko dalszy ciąg pogrążania się w depresji i uczuciu beznadziei. Ten dzień miał być dla osadzonego Muhammada ibn Hamada taki sam, jak dziesiątki tysięcy poprzednich.
Miał, lecz los przygotował dla niego niespodziankę. Ustami strażnika dotarła do niego wiadomość. Przyszła śmierć. Tak bardzo jej pragnął.
Hej,
ja przyszedłem się tylko zapowiedzieć, że przyjdę przeczytać, ale trochę w późniejszym terminie. Mam ostatnio dużo na głowie, a Twój tekst jest trochę długi:)
I mam nadzieję, że nie przerazi Cię obecne zamieszanie na portalu. W szczególnym czasie trafiłeś z pierwszym tekstem:P
Слава Україні!
Hej, Golodh, dzięki za informację. :)
Tak, widzę, że Grafomania trwa w najlepsze, ale w sumie może nie ma tego złego… :D
Siema, też mam na celowniku Twoje opowiadanie, ale, kurde, długość nieco odstrasza a poza tym mam jeszcze do obskoczenia dwie bety po ponad 60k znaków, redakcję swoich dwóch tekstów przed publikacją w Fantastycznych Piórach, jurorowanie w konkursie Planety (choć jeszcze żaden tekst nie wpadł) i jedynie w opowiadania z grafomanii się zagłębiam nocami, żeby dać mózgowi odpocząć. Postaram się jednak wpaść na dniach, ale obiecuję jedynie opinię na temat wrażeń po lekturze, na łapankę raczej nie licz, bo to zżera najwięcej czasu – czasu, którego nie mam, bo poza portalem jeszcze staram się jakoś żyć :)
Known some call is air am
Hej, Outta Sewer. Tobie również dziękuję za informację. Wszystko rozumiem. Wiem, że ten tekst jest dość długi, a w dodatku od nieznanego autora, więc nie ma obietnicy, że warto. Ba, to mój debiut, więc jeśli jest jakaś obietnica, to zupełnie odwrotna. :D Dzięki, że mimo wszystko chcesz sprawdzić. Będę wdzięczny za każdy komentarz. :)
Też się zaczaję na to opko!
Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.
Dzięki, Barbarian Cataphract! Czekam na opinię. :)
Hej, benin!
Już na samym wstępnie:
„Były dwie siostry: noc i śmierć
Śmierć większa, a noc mniejsza
Noc była piękna jak sen, a śmierć
Śmierć była jeszcze piękniejsza”
Bardzo mi się to spodobało. Właśnie taka poezja wyrywa się z typowego przedstawienia śmierci, jakoby Śmierć (jej personifikacja) była szkaradną kostuchą, czy czymś tego typu. Gałczyński wie, co dobre. Podobnie przedstawiłem ją w swoim opowiadaniu, bo samemu uważam, że śmierć (pomimo wszelkich skutków ubocznych związanych z bólem bliskich) może być przepiękna. :3
Łapankowo :D
– Wyśmienicie – szczerze ucieszył się Mu, jak mawiała na niego ta nieliczna grupka znajomych, która mu jeszcze została. I jak sam też lubił się nazywać w myślach. – Jaki jest status?
Wg. mnie lepiej by to brzmiało, gdyby “szczerze” i “ucieszył” zostały zamienione miejscami.
Susan Hyde była obiektem jego westchnień. Jego głęboko skrywaną miłością. Przede wszystkim jednak była szalenie utalentowaną specjalistką, być może najlepszą w swojej dziedzinie. Była też jedną z trzech osób, które w projekcie biorą udział od samego początku.
Trochę powtórzeń się wkradło.
– Nazywam się Judith Hu, jestem nową sekretarką pani Susan Hyde – odpowiedziała na oko trzydziestoletnia dziewczyna o wyraźnie azjatyckim pochodzeniu.
Wiem, że potocznie “azjatyckie pochodzenie” odnosi się do krajów Dalekiego Wschodu, ale lepiej byłoby tu wskazać właśnie na to (bo znaczna część Azjatów to Arabowie i Hindusi :P).
– Aha, jeszcze jedno – dodała sekretarka, po czym przygryzła wargę. – Pani Hyde pyta, czy mógłby pan zabrać ze sobą ostatni raport zespołu doktora Clyde’a,
Kropka zamiast przecinka na końcu.
Trudno było mu jednoznacznie określić, co właśnie czuje. Z jednej strony była to ekscytacja i euforia, że projekt osiągnął ten etap.
– Słuchamy – potwierdził krótko, ale przyjaźnie dyrektor.
Tutaj lepiej zabrzmi imo:
– Słuchamy – potwierdził dyrektor krótko, ale przyjaźnie.
Haroon wciąż jeszcze nie wybudził się ze śpiączki po nieudanej próbie samobójczej, a i ona ledwo umiała sobie poradzić z tym ciężarem. Ostatnio było już trochę lepiej, ale teraz znów poczuła olbrzymi ciężar.
Telewizor pokrzyżował jej plany. Teraz, siedząc na łóżku, chciała obmyślić nowy plan, który z powodzeniem będzie mogła wdrożyć w życie jutro. Tym razem plany pokrzyżować jej postanowił własny organizm.
Możliwe, że zamierzone powtórzenie, ale imo lepiej by było zmienić jedno z tych wyrażeń na coś innego.
Niemniej jednak coraz rzadziej mówiło się o śmierci jako takiej. Coraz częściej była tylko symbolem czasów słusznie minionych. Statystyki pokazywały, że ludzie coraz mniej narzekają na pracę.
Teraz fabularnie.
Utopia, która jest jedynie przykrywką dla dystopii.
Kwestia nieśmiertelności jest wciąż żywym tematem w popkulturze, a ile osób – tyle opinii. Osobiście uważam, że śmierć jest rodzajem podsumowania życia, pewnego zwieńczenia. To ona napędza nas, byśmy „budowali pomniki trwalsze niż se spiżu”. Bo po co upamiętnić czyjąś egzystencję, gdy ta egzystencja przedłuża się w nieskończoność?
Filozoficznie.
Nie żałuję, że przeczytałem. Wręcz przeciwnie.
Lubię takie dyskusje w literaturze.
Dramat ibn Hamada uderzył mnie w twarz. W pewnym momencie zapomniałem o nim, aż Epilog dał mi znać, że (w pewnym sensie) jego wynalazek okazał się być jego zgubą. Chciał dobrze, a dostał „backfire” od własnego pomysłu. Człowiek, który chciał osiągnąć nieśmiertelność w końcu zaczął pragnąć nadejścia Jej Piękności – Śmierci.
Dzięki za opowiadanie.
Pojawiło się za to parę makaroniarskich zdań i jakichś drobnych usterek, ale nie przeszkadzało mi na tyle, żeby utrudnić odbiór.
Jak dasz moje poprawki do tekstu (i potem od innych osób, bo jest troszkę błędów [głównie interpunkcyjnych CHYBA, ale mistrzem nie jestem, więc nie wskażę, bo nie chcę wprowadzić Ciebie w błąd]) to wybiorę się do klikarni, bo myślę, że zasłużyłeś.
Pozdrawiam!
Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.
Hej, BarbarianCataphract, dziękuję Ci bardzo za pierwszą opinię. :)
Poprawiłem co nieco, zgodnie z Twoimi sugestiami – wielkie dzięki za nie!
Co do reszty:
W pewnym momencie zapomniałem o nim, aż Epilog…
Taki był właśnie zamysł. Dobrze widzieć, że się udało. :D
Człowiek, który chciał osiągnąć nieśmiertelność w końcu zaczął pragnąć nadejścia Jej Piękności – Śmierci.
Idealne podsumowanie: to właśnie jedna z kluczowych kwestii w tym opowiadaniu. :)
Pojawiło się za to parę makaroniarskich zdań i jakichś drobnych usterek…
Tak, mam tego świadomość, niestety. Mam nadzieję, że z czasem uda się je wyeliminować.
Nie żałuję, że przeczytałem. Wręcz przeciwnie.
Cieszę się! :) I jeszcze raz dziękuję!
b.
Opowiadanie podobało mi się – jest dobrym eksperymentem myślowym na temat tego, jakie konsekwencje społeczne może przynieść szczepionka przeciw starzeniu się (celowo nie napisałem “na nieśmiertelność”, bo ludzie mogli ginąć uszkodzeni fizycznie). Przeczytałem z zainteresowaniem, szczególnie, że sam opublikowałem tekst o podobnej tematyce (też jest problem z chętnymi do przeczytania, bo ma 60k znaków). https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/28221
Nie wykryłem w tekście nielogiczności. Zastanawiałem się tylko, jak taka szczepionka działałaby na mózg i strukturę neuronów, czy również by je “konserwowała”? Bo jeżeli tak, to trudno by było o pamięć, czy może w ogóle myślenie (o ile uznamy, że te zjawiska są związane ze zmianą konfiguracji neuronów, z ich śmiercią i tworzeniem się nowych). Ale to detal.
Losy bohaterów odebrałem jako pretekst do zaprezentowania idei. Na przykład wątek miłości Mu do Susan jest zasygnalizowany na początku, ale nie ma wpływu na fabułę (szkoda). Na plus, że wydarzenia są pokazywane z kilku perspektyw.
Jednocześnie, narracja przeskakująca z jednej postaci na drugą sprawia, że trudno powiedzieć, kto jest głównym bohaterem. Moim zdaniem jest to Susan i ta postać wydała mi się najciekawsza. Mogłaby być jeszcze lepiej opracowana (jakaś charakterystyczna cecha, może styl ubierania się, jakiś nawyk, słabość, siła, coś, co by ją wyraźniej odróżniało od innych).
Tekst można stylistycznie poprawić. Kilka rzeczy, które wyłapałem:
Przepraszam, że
panuprzeszkadzam, ale poproszono mnie, abym przekazała panu,
Spojrzał na telefon, który wciąż ściskał w dłoni, wcisnął przycisk
trzymał w dłoni?
Miał zmienić zasady gry i zrobić to raz na zawsze.
Jeszcze raz spojrzał na zegarek.
Ponownie spojrzał na zegarek.
W dłońchwycił raport
Pozostaje czekać, aż szczepionka zacznie działać.
– Dwanaście, czternaście tygodni – przypomniał Haroon Gupta.
– Zgadza się. Po upływie około trzech miesięcy
w organizmach powinniśmy zacząć obserwować zmiany, będące początkiem… cóż, braku zmian. Przynajmniej tak sugerują wyniki komputerowych symulacji.
– Które dotąd okazywały się wyjątkowo precyzyjne – zauważył Hindus.
– Po raz kolejny: zgadza się – potwierdziła Hyde i obdarzyła Hindusa uśmiechem, po czym zwróciła się do Mu
– Jakie są dalsze wytyczne, dyrektorze?
– Czekać, obserwować, trzymać kciuki.
– Pan dyrektor jak zawsze powściągliwy – stwierdził Gupta. – No ale trudno się nie zgodzić. Teraz już niczego nie zrobimy, możemy tylko się przyglądać.
– I jeszcze raz się zgadza – powiedziała wciąż uśmiechnięta Hyde. – A teraz, jeśli panowie pozwolą, pojadę już do domu i trochę odpocznę.
– Tak, czas odpocząć – powiedział bardziej w eter niż do Susan dyrektor Muhammad ibn Hamad.
Moim zdaniem niepotrzebnie długi dialog, w którym powtarzają tylko, że trzeba czekać, przyglądać się i nic nie robić. Podobnie z “odpocząć”.
Po
kilku (czy raczej kilkunastu) chwilachchwili dotarliwreszciedo drzwi
Jaka jest różnica między chwilą, kilkoma chwilami a kilkunastoma chwilami? Chwila to nie minuta.
za którymi znajdował się hol tak duży, że korytarz, którym przed momentem pędzili, wydał się im
teraz drobniutki.niewielki (ciasny, klaustrofobiczny?).
Korytarz jest z reguły wąski i długi, natomiast hol to pokój, który ma kształt zbliżony do kwadrata, więc trudno je porównywać. “Drobniutki” jako opis korytarza jakoś mi nie pasuje.
I to
nawetpomimo tego, żeto onbył tu największą atrakcją, jak określiła to kilka tygodni wcześniej Susan Hyde.
– Proszę tędy, panie dyrektorze – powiedział Gupta i pokierował Mu w głąb jasno oświetlonego korytarza, który zdawał się nie mieć końca.
Gupta wskazywał dyrektorowi kierunek, przepuszczając go przez zdającą się nie mieć końca serię drzwi.
Za często to sformułowanie.
Tak bardzo
sfrustrowanyzły był na tego,kimkolwiek był ów ktoś ,kto właśnie teraz postanowił mu przeszkodzić.
Nie jestem pewnien, czy można być sfrustrowanym na kogoś. Może z powodu kogoś? Albo być złym na kogoś?
– Czekam – odparł Mu
, lecz zupełniedo nikogo, bo Susan wcześniej zdążyła się już rozłączyć.
– Proszę się odsunąć – powtarzał nieznany głos, z każdą milisekundą wybrzmiewając coraz głośniej. – Halo, słyszy mnie pan? – Gupta nagle poczuł, że ktoś szarpie go za ramię.
(…) nie zatrzyma. Zaraz zemdleje, jak przed momentem Gupta. Jeszcze raz spojrzał na ekran telefonu, ale wiadomość nie chciała brzmieć inaczej. „Zatrzymaj go. Dwóch testerów nie żyje”.
Nie rozumiem tego akapitu. Skąd ten nagły przeskok do Gupty? Opisywałeś jak Mu odbiera telefon, a tu nagle Gupta leżący na ziemi? A potem, w następnym akapicie powrót do Mu?
Rozgrzewała się miodową whisky, sama już nie wie, którą
jejszklanką.
Była wściekła, ale to nie wściekłość była uczuciem, które w niej dominowało
. Jeszcze bardziej była bezsilna., tylko bezsilność.
Lisa Fox…
Fajne.
Dzięki temu mogła
terazusłyszeć, jakjakaśkobieta w telewizji rozmawia z naukowcem.
Choć przed pójściem pod prysznic oczy jej się
jużkleiły, to terazw ogólenie czuła zmęczenia.
doszła do wniosku, że dotarła
już chybado ściany
Po odblokowaniu urządzenia szybko jednak zorientowała się, że jest czwarta nad ranem – nikt
jejteraz nie odbierze.
Czym prędzej zamówiła więc bilet, wstała od komputera, włożyła bieliznę i nałożyła na siebie to, co miała pod ręką. Szybkim ruchem wsunęła stopy w obuwie i wybiegła z mieszkania. Schodząc po schodach zamówiła taksówkę.
Ok, ale według mnie ten fragment jest zbędny.
Był
ąa jednak pewna istotna różnica
Przesunął wskaźnik na mniej więcej kwadrans po pierwszej godzinie – to gdzieś tutaj skończył
ostatniooglądać – i kliknął, by rozpocząć odtwarzanie.
Z biednych, bezkres dni przed
sobąnimi, nie zdołał zrobić bogatych czy choćby zamożnych.
Słabe jednostki nie stały się silne, tylko dlatego że mogły wykreślić z listy
jeden lubkilkazdoczesnych problemów.Słabe jednostkiPpozostały słabe, a jedyne co rosło, to dystans, dzielący je od grup zajmujących wyższe pozycje w społecznej hierarchii.
Hej, kronos.maximus, dziękuję za komentarz! :)
Opowiadanie podobało mi się – jest dobrym eksperymentem myślowym na temat tego, jakie konsekwencje społeczne może przynieść szczepionka przeciw starzeniu się (celowo nie napisałem “na nieśmiertelność”, bo ludzie mogli ginąć uszkodzeni fizycznie). Przeczytałem z zainteresowaniem
Cieszę się, że Ci się podobało. Miło mi to czytać :)
sam opublikowałem tekst o podobnej tematyce
Dodałem do kolejki. Ciekawi mnie Twoje spojrzenie na temat.
Zastanawiałem się tylko, jak taka szczepionka działałaby na mózg i strukturę neuronów, czy również by je “konserwowała”?
Powiem tylko tyle: interesująca kwestia. (I już wiem, nad czym będę się zastanawiał w najbliższych dniach).
narracja przeskakująca z jednej postaci na drugą sprawia, że trudno powiedzieć, kto jest głównym bohaterem.
Miałem obawy przed taką formą, ale ostatecznie nie znalazłem lepszego sposobu na przedstawienie historii w satysfakcjonujący dla mnie sposób. Chodziło przede wszystkim o realizację dwóch celów: pierwszy to prezentacja zdarzeń z kilku różnych perspektyw, drugi – (o czym wspominałem we wcześniejszym komentarzu) chęć sprawienia, by czytelnik zapomniał na chwilę o Mu i w epilogu zrozumiał jego dramat, który cały czas odbywał się gdzieś w tle. Powiedziałbym zatem, że Mu jest głównym bohaterem historii, Susan – główną bohaterką opowiadania, a Haroon – swego rodzaju łącznikiem.
Susan i ta postać wydała mi się najciekawsza. Mogłaby być jeszcze lepiej opracowana
Tak i powiem Ci, że od kilku dni mam w głowie pomysł na to, jak wykorzystać jeszcze postać Susan. To nowe opowiadanie – zupełnie nowa historia, ale w tych samych realiach i Susan mogłaby odegrać w niej główną rolę.
Bardzo dziękuję za długą listę wskazówek i sugestii – to olbrzymia pomoc!
Wprowadziłem poprawki.
Tylko jedna kwestia:
Nie rozumiem tego akapitu. Skąd ten nagły przeskok do Gupty? Opisywałeś jak Mu odbiera telefon, a tu nagle Gupta leżący na ziemi? A potem, w następnym akapicie powrót do Mu?
To nie Mu odbiera wiadomość od Susan, tylko Gupta. Wydawało mi się, że treść na to wyraźnie wskazywała, ale widocznie musiałem coś źle ująć. Zmodyfikowałem trochę ten fragment, aby było to w pełni wyrażone. Dopiero później Gupta (po ocknięciu się) pokazuje telefon z tą wiadomością dyrektorowi, a on czuje, że zemdleje tak jak chwilę wcześniej Hindus.
Jeszcze raz dziękuję, życzę miłego dnia i pozdrawiam, b.
Tak i powiem Ci, że od kilku dni mam w głowie pomysł na to, jak wykorzystać jeszcze postać Susan. To nowe opowiadanie – zupełnie nowa historia, ale w tych samych realiach i Susan mogłaby odegrać w niej główną rolę.
Super, chętnie przeczytam.
To nie Mu odbiera wiadomość od Susan, tylko Gupta.
Teraz rozumiem.
Powodzenia w przyszłym pisaniu!
Obiecałem, więc jestem!
No więc po pierwsze poruszasz całkiem interesujący, dla sf, temat nieśmiertelności. Mi też zdarzyło się go wykorzystać w jednym z pierwszych tekstów (tekst numer dwa) i zadać jednak inne pytania niż Twoje:P W każdym razie serwujesz tu przegląd wielu pytań poruszanych w mediach szerzej (śmierć pchająca człowieka do przodu), jak i szereg bardziej własnych przemyśleń jak problemy z dożywociem, identycznego społeczeństwa czy nawet nawiązania do naszych współczesnych problemów. I w zasadzie jestem zdania, że rozwinięcie jednego z tych tematów byłby pewnie i ciekawszy niż tak zaserwowany przegląd – ale ja patrzę na to z perspektywy osoby, która o tym myślała.
Możemy więc przejść gładko do pierwszej, szalenie istotnej uwagi. Moim zdaniem zamieszczony tekst nie jest opowiadaniem lub też tłucze się na granicy bycia nim. W większości jest to raczej właśnie coś w rodzaju przeglądu lub traktatu, gdzie fabuła jest szyta pod pytania. Jest pewna teoria, głosząca, że dobry tekst musi składać się w równej części z trzech elementów: idei, obrazów i uczuć. U Ciebie jest to prawie czysta idea. Jakie niesie to konsekwencje? W takim natężeniu zakładałbym, że może zniechęcić czytelników liczących na któryś z pozostałych elementów:P No i nie możesz liczyć na osiągnięcie tego pięknego efektu synergii, charakteryzującego większość najwybitniejszych dzieł.
Rzecz można rozciągnąć dalej. Fabuła rozciągnięta na dziesiątki lat pozbawia nas ciągłości, a tekst traci nieco na impecie. Głównym wątkiem okazuje się historia samej szczepionki – co jest nieco mylące z początkiem, w którym skupiasz się na detalach dotyczących głównych bohaterów. Bo te detale szybko przepadają:P No i sami bohaterowie rozwijają się gorzej, tzn. ich przemian nie obserwujemy. Przykładowo chciałbym zadać pytanie czemu Hindus nie chciał szczepionki, a Susan tak? Co w historii to uzasadniało? Przemiana była w pewnym sensie wiarygodna, ale nie pokusiłeś się o ich rozwinięcie.
Przy czym na pewno nie mówię o samej obecności przemyśleń i treści, bo to coś cennego w literaturze, czego zresztą w wielu tekstach tu brakuje, ale raczej o natężeniu i sposobu obleczenia je w ciało. Bo, tak myślę, właśnie tym jest dobry pisarz – oblekającym ciekawe pomysły w ciekawe historie:P
Na koniec wrócę jednak do bardziej obiektywnych uwag. Miejscami miałeś masę powtórzeń, typu:
Czekała na ten moment dwanaście długich lat. Dwanaście lat, w których straciła wszystko, co wcześniej kochała. Dwanaście lat, w których bez reszty poświęciła się temu projektowi.
Dwanaście lat to szmat czasu, a przy tym jakże niewiele.
Głównie mam na myśli ostatnie, które nie pasuje już do użytej wcześniej konstrukcji. Ona sama w sobie jest ok, choć też miałem wrażenie, że w tamtym fragmencie tekstu bardzo często – nawet za często – jej używałeś.
W podobnym tonie za dużo “panów” miałeś w dialogach. Ogólnie dobrze, że chcesz nadać wypowiedzi pasujący, oficjalny ton, ale nieraz miałem wrażenie, że spokojnie dało się ich natężenie znacznie zmniejszyć bez utraty charakteru wypowiedzi.
No i zastanawiam się, czy zamknięcie Mu na dożywocie to nie za dużo? W sensie wiem, że do historii potrzebne, ale… Jego badani musieli przecież podpisać odpowiednie dokumenty o odpowiedzialności, błędy w dokumentacji nie powinny złożyć się na tak surową karę.
Oraz pytanie czy reakcja świata na wynalezienie szczepionki była odpowiednia. Bo ja jestem pewien, że taka szczepionka nie ujrzałaby światła dziennego, a o wiele szybciej zainteresowałby się nią rząd amerykański/chiński/rosyjski. Bo przecież to narzędzie o miażdżącej mocy politycznej:P
Także takie oto moje przemyślenia, do biblioteki zgłoszę, bo to warta uwagi lektura. I powodzenia w przyszłych tekstach:)
Слава Україні!
Hej, Golodh, dzięki wielkie za kolejną opinię! :)
to raczej właśnie coś w rodzaju przeglądu lub traktatu, gdzie fabuła jest szyta pod pytania…
U Ciebie jest to prawie czysta idea.
Rozumiem, że zabrakło Ci w moim tekście obrazów i uczuć. Przyjmuję to i mam nadzieję, że z każdym kolejnym tekstem będę bliżej właściwego balansu.
Tutaj też starałem się go zachować. Stąd taki podział, że trzy pierwsze części są fabularne, a ostatnia – przyznaję – to przede wszystkim przemyślenia i idee. Widocznie jednak nie udało się to, co zamierzałem. No cóż, długa droga przede mną. ;)
Miejscami miałeś masę powtórzeń
Tak – jesteś kolejną osobą, która zwraca na to uwagę. To chyba mój duży problem. Będę na to zwracał większą uwagę w przyszłych tekstach.
No i zastanawiam się, czy zamknięcie Mu na dożywocie to nie za dużo?
Z wyrokami różnie bywa. Tutaj Mu jednak przede wszystkim jest klasyfikowany jako zbrodniarz, stąd dożywocie. Tekst sugeruje, że były pewne istotne zaniedbania, a sam Mu – gdy rozpadł się projekt jego życia – pewnie nie miał sił, by się bronić. A inni? Cóż, na dobrą sprawę jedynymi osobami, które były dość blisko, by rzucić inne światło na sprawę, byli najbliżsi współpracownicy, ale… Haroon był w śpiączce, a Susan uciekła w alkohol. Z czasem Mu został zapomniany – świat skupił się na naukowcach z Safed. To zapomnienie o Mu próbowałem też wywołać u czytelnika – samym tekstem. Wspominałem o tym w jednym z wcześniejszych komentarzy.
Oraz pytanie czy reakcja świata na wynalezienie szczepionki była odpowiednia. Bo ja jestem pewien, że taka szczepionka nie ujrzałaby światła dziennego, a o wiele szybciej zainteresowałby się nią rząd amerykański/chiński/rosyjski. Bo przecież to narzędzie o miażdżącej mocy politycznej:P
Pytanie o reakcję świata jest jak najbardziej słuszne. Twoja wizja jest bardzo prawdopodobna. Niemniej jednak świat czasem zaskakuje.
Dwa: zwróć uwagę na sposób, w jaki o sprawie informowały nas media. Mam na myśli wywiad Lisy Fox z naukowcem – typowa telewizyjna pięciominutówka (widziałeś Nie patrz w górę z Di Caprio? Trochę na podobnej zasadzie). Media szybko wypromowały temat, koncentrując się oczywiście wyłącznie na zaletach (chrzanić konsekwencje!).
Ogólnie: myślę, że będzie to dla mnie temat do dalszej eksploracji. Zresztą, jak wspomniałem we wcześniejszym komentarzu, mam nawet w związku z tym pewien pomysł.
Jeszcze raz bardzo Ci dziękuję za przeczytanie i komentarz. :)
Pozdrawiam, b.
Zaczynasz cytatem z jednego z moich ulubionych poetów i jednego z jego najpiękniejszych wierszy, więc masz plusa na wejściu, ale niestety na razie tylko kolejkuję, bo istotnie timing na debiut masz nieszczególny ;)
http://altronapoleone.home.blog
Dzięki za komentarz, drakaina. Mam więc nadzieję, że i reszta Cię nie zawiedzie. Czekam na opinię, b. :)
Tak – jesteś kolejną osobą, która zwraca na to uwagę. To chyba mój duży problem. Będę na to zwracał większą uwagę w przyszłych tekstach.
Tylko tak dla jasności. Raczej nie chodziło o typowe i nieświadome nadużywanie powtórzeń – choć na to oczywiście należy zwracać też uwagę – a bardziej o przesyt poprawnej konstrukcji z celowymi powtórzeniami ;)
To zapomnienie o Mu próbowałem też wywołać u czytelnika – samym tekstem. Wspominałem o tym w jednym z wcześniejszych komentarzy.
To ja przyznam, że skojarzyłem, jak wspomniałeś o więzieniach:P
Dwa: zwróć uwagę na sposób, w jaki o sprawie informowały nas media. Mam na myśli wywiad Lisy Fox z naukowcem – typowa telewizyjna pięciominutówka (widziałeś Nie patrz w górę z Di Caprio? Trochę na podobnej zasadzie).
Ach, też mi się to skojarzyło:P Ale nie wiem czy to trochę nie zrobiło dysonansu, bo “Nie patrz w górę” było w dużym stopniu karykaturą i przemyciłeś nieco tu ten pierwiastek – a generalnie Twój tekst miał, mam wrażenie, poważniejszy ton:P
Слава Україні!
Tylko tak dla jasności. Raczej nie chodziło o typowe i nieświadome nadużywanie powtórzeń – choć na to oczywiście należy zwracać też uwagę – a bardziej o przesyt poprawnej konstrukcji z celowymi powtórzeniami ;)
Tak, tak, zrozumieliśmy się :)
Ale nie wiem czy to trochę nie zrobiło dysonansu, bo “Nie patrz w górę” było w dużym stopniu karykaturą i przemyciłeś nieco tu ten pierwiastek – a generalnie Twój tekst miał, mam wrażenie, poważniejszy ton:P
Film był karykaturą, ale – zresztą jak to karykatura – podkreślał to, co rzeczywiście ma miejsce. Niestety nie z własnej woli mam czasem (nie)przyjemność oglądać fragmenty programów takich jak DDTVN czy PnŚ i te dyskusje naprawdę tak wyglądają. Więc o ile mój tekst miał poważniejszy ton, to też chciałem go osadzić w możliwie realistycznym, prawdopodobnym świecie: wszak to sf.
Dzięki za komentarz! :)
W niezwykle zajmujący sposób przedstawiłeś historię pierwszej szczepionki i naukowców pracujących nad jej powstaniem. Nieźle też opisałeś fiasko eksperymentu i jego konsekwencje. Zaskoczył mnie dalszy rozwój wypadków i nawet podejrzewałam, że Izraelczycy korzystali z doświadczeń zespołu profesora Hamada, a może nawet maczali palce w jego niepowodzeniu i przez chwilę łudziłam się, że Mu odzyska wolność, ale choć sprawy potoczyły się w zupełnie innym kierunku, zostały pokazane równie intersująco.
Zastanawiam się tylko, dlaczego nikt nie przewidział konsekwencji eksperymentu – gwałtownego wzrostu liczby ludności i związanych z tym problemów.
Wykonanie pozostawia nieco do życzenia, ale mam nadzieję, Beninie, że poprawisz usterki, bo chciałabym móc zgłosić opowiadanie do Biblioteki. :)
…środkowego z trzech monitorów dumnie stojących na blacie… → Na czym polega duma monitorów, stojących na blacie biurka?
…a robota wykonana przed przystąpieniem do głównych eksperymentów została zrobiona jak należy. → Nie brzmi to najlepiej.
Zespół naukowców, któremu dowodził profesor… → Zespół naukowców, którym dowodził profesor… Lub: Zespół naukowców, któremu przewodził profesor…
– Dzień dobry – odpowiedział mu pięknie brzmiący głos… → Zbędny zaimek – czy głos mógł odpowiedzieć komuś innemu?
Susan Hyde była jego obiektem westchnień… → Susan Hyde była obiektem jego westchnień…
…których skróty przed imionami, zdobywane latami studiów, nieraz miały więcej liter niż same imiona. → Czy na studiach zdobywa się skróty, czy może raczej: …których skróty tytułów naukowych przed imionami, zdobywane latami studiów, nieraz miały więcej liter niż same imiona.
…mieszanka, jakoby na złość komputerom… → …mieszanka, jakby na złość komputerom…
– Po raz kolejny: zgadza się – potwierdziła Hyde… → Zbędny dwukropek, Hyde niczego tu nie wymienia ani nie cytuje.
Ruszyli szybkim krokiem, bo mieli już drobny niedoczas. → Ruszyli szybkim krokiem, bo mieli już mały/ pewien niedoczas.
…przepuszczając go przez serię drzwi. → Nie wydaje mi się, aby drzwi występowały seriami.
Proponuję: …przepuszczając go przez kolejne drzwi.
Podano im nieprzebadany specyfik… – pierdolenie!, wykrzyczała w telewizor Susan – …który spowodował nieodwracalne zmiany w ich organizmach. → Po wykrzykniku nie stawia się przecinka. Krzyk Suzan jest wypowiedzią dialogową. Proponuję:
Podano im nieprzebadany specyfik…
– Pierdolenie! – wykrzyczała w telewizor Susan.
– …który spowodował nieodwracalne zmiany w ich organizmach.
– …To już druga para, która odsunęła się od królewskiej rodziny w ciągu kilku ostatnich dekad. → Czemu służy wielokropek rozpoczynający zdanie?
Co da jej ta wiedza? Tego jeszcze nie wiedziała. Wiedziała za to bez cienia wątpliwości, że musi się dowiedzieć jak najwięcej. → Czy to celowe powtórzenia?
– Cóż… – powiedziała cienkim głosem i spróbowała się uśmiechnąć. – dopiero zaczynam. → Zbędna kropka po didaskaliach.
Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.
Hindus przewinął więc ten fragment i udał się do tego, który interesował go bardziej. → Jak można udać się do fragmentu nagrania?
W kolejnych latach różne kraje i ich różne rządy różnie podchodziły do różnych kwestii… → Czy to celowe powtórzenia?
…żyć jako siedemdziesięcio– albo i osiemdziesięciolatkowie. → …żyć jako siedemdziesięcio- albo i osiemdziesięciolatkowie.
W tego typy przypadkach używamy dywizu, nie półpauzy.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Hej, regulatorzy. Dziękuję za odwiedziny i cieszy mnie Twoja pozytywna opinia. :)
Bardzo dziękuję Ci też za wszystkie korekty i sugestie! Dzięki nim tekst właśnie stał się lepszy. Poprawiłem błędy, które wskazałaś. Z dwoma wyjątkami, bo tu chciałbym dopytać:
– …To już druga para, która odsunęła się od królewskiej rodziny w ciągu kilku ostatnich dekad. → Czemu służy wielokropek rozpoczynający zdanie?
Chodziło mi o to, że jest to kontynuacja programu telewizyjnego. Wypowiedź osoby prowadzącej program nie zaczyna się w tym miejscu. To błędny zapis? Jeśli tak, to zaraz poprawię.
W kolejnych latach różne kraje i ich różne rządy różnie podchodziły do różnych kwestii… → Czy to celowe powtórzenia?
Tak, tutaj akurat celowe. Czy Twoim zdaniem bardzo źle to brzmi?
Jeszcze raz dziękuję, b.
Bardzo proszę, Beninie. Miło mi, że uznałeś uwagi za przydatne.
Chodziło mi o to, że jest to kontynuacja programu telewizyjnego. Wypowiedź osoby prowadzącej program nie zaczyna się w tym miejscu.
Wielokropek, jak już zapewne wiesz, służy zaznaczeniu przerwania toku mowy lub niedomówienia. Więc skoro to kontynuacja wcześniejszej wypowiedzi, nie powinna zaczynać się wielką literą. Proponuję:
– …to już druga para, która odsunęła się od królewskiej rodziny w ciągu kilku ostatnich dekad.
Nie zawsze udaje mi się rozpoznać, co jest niekontrolowanym powtórzeniem, a co celowym zabiegiem autora, dlatego wolę się upewnić, zwłaszcza że aż cztery „różności” nieco mnie zastanowiły. Ale skoro w tym przypadku jest to świadomy zapis, zostaw zdanie w obecnym kształcie.
Zgodnie z obietnicą udaję się do klikarni. ;)
Powodzenia w dalszej pracy twórczej.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Zrobiłem zgodnie z Twoimi radami: za wielokropkiem dałem małą literę, a „różności” zostawiłem bez zmian.
Dziękuję za odpowiedź i nominację! :)
Bardzo proszę. Cieszę się, że mogłam pomóc, cieszę się że mogłam nominować. ;D
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Interesujące podejście. Literacko trochę dziwne, bo najpierw wprowadzasz ludzkich bohaterów, a potem przechodzisz do omówienia zagadnień socjologicznych, jednostki schodzą na jakiś bardzo daleki plan.
A i tak wszystkich kwestii socjologicznych nie poruszyłeś. Jak małżeństwa przetrwały próbę nieśmiertelności? Jak długo para ludzi może ze sobą wytrzymać? Co z dzietnością (po co mieć dzieci, jeśli człowiek będzie wiecznie młody, nie musi przekazywać własnych genów dalej, a poród grozi śmiercią)?
Trudno mi uwierzyć, że szczepionki były za darmo. Mieszkanie dla każdego wydaje się bardziej realne, ale chyba nikt z takim planem nie wyskakuje. Nieśmiertelność to zbyt dobry biznes, żeby przepuścić okazję.
Zabawnie wypadły nazwiska – najpierw obco brzmiące (trudno mi było zapamiętać, kto jest kim, tym bardziej, że Mu kojarzyło mi się z Chińczykiem), potem kłócą się zanglicyzowani Nowak i Kowalski, a jeszcze później do pani Hyde dołącza Jekyll. Każda grupka z innej szuflady?
Aha, nie jestem pewna, co się zadziało w epilogu. O co chodzi z tymi ustami – pocałowali się niezaszczepiony strażnik zaraził czymś więźnia, czy też po prostu przekazał mu jakąś istotną informację o życiu i śmierci. A jeśli to drugie, to jaką?
Babska logika rządzi!
Hej, Finkla, dziękuję za komentarz. :)
Cieszę się, że spodobało Ci się podejście i zgadzam się, że wielu kwestii nie poruszyłem. To ciekawy pomysł, by zgłębić temat.
Szczepionki były za darmo dla obywateli, ale rządy musiały za nie płacić. Innymi słowy: producent nie stracił, a rządy nie przetrwałyby chyba społecznego buntu. ;)
Co do nazwisk – to tak chciałem się trochę nimi zabawić. Stąd Jekyll i Hyde, stąd Nowak i Kowalski, stąd też Lisa Fox. ;)
A co do finału. To tak, strażnik przekazał istotną informację, mianowicie: o możliwości poddania się karze śmierci zamiast dożywocia. To dopełnienie ostatniego zdania przed epilogiem (czyli że zapadła w tej kwestii decyzja).
Pozdrawiam, b. :)