- Opowiadanie: Kordylian - Falsa veritas

Falsa veritas

Przychodzę do Was i jako grzesznik płaczący staję. Powierzam w Wasze ręce to opowiadanie jako swoją pokutę i dowód, że nie próżnowałem przez te lata. Nie cały czas.

A teraz się usunę, zanim zaczniecie się zastanawiać, co to za kretyn pisze przydługie przedmowy.

 

I ogromnie dziękuję AT, BK, DK i MD za betowanie.

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Falsa veritas

Lamar odstawił Zagmatwaną sztukę na swoje alfabetycznie poprawne miejsce na końcu półki i otarł pot z czoła. Tydzień. Wziął sobie tydzień wolnego i Oswald zdążył zmienić pracownię w melinę. Westchnął i zanurzył się w miękkim krwistoczerwonym fotelu… z jasnożółtymi plamkami na poręczach…

Potarł je i przyjrzał się im uważnie. Gładkie. Nie znikały. Tapicerka w kilku miejscach była odbarwiona.

– Pięknie – mruknął.

Postanowił się tym na razie nie przejmować. Potrzebował chwili na relaks. Zamknął oczy, ale obraz tych żółtych skaz został mu pod powiekami. Zacisnął zęby. Musi być jakaś mikstura, która to zamaluje…

Nie. Oswald zniszczył, Oswald naprawi. Tak to powinno wyglądać.

Powinno. Z pewnością naprawi. Tak samo jak posprzątał pracownię.

Trzeba będzie go przyprzeć do muru. Jakoś.

Lamar nie zdążył wymyślić strategii, bo nie minął kwadrans, a drzwi skrzypnęły głośno i stanął w nich Oswald. Niewysoki brunet we fraku, który przez swoją idealnie ułożoną fryzurę, makijaż i trzepot rzęs znad złotych oczu zawsze sprawiał wrażenie, że flirtuje z rozmówcą; zaś przez szczeniacko gładkie rysy twarzy – jakby głowę mogło mu zaprzątać co najwyżej szeregowanie znalezionych w tym tygodniu ślimaków według ich wielkości.

Co wcale nie było tak nieprawdopodobne.

Mężczyzna zrzucił z siebie marynarkę na drugi fotel, klasnął w dłonie i powiedział:

– Lamar, szykuj stół, robimy eliksir prawdy.

– Dzień dobry – odpowiedział mu Lamar. – Z wielką przyjemnością, ale najpierw chcę zobaczyć swoją wypłatę.

Oswald błysnął zestawem śnieżnobiałych zębów i ukłonił się jak nieprzeszkolony służący.

– Ależ oczywiście, zaraz ją przyniosę. Trzymam ją w specjalnej kasetce, żeby nikt…

– Teraz. Nie zaraz. – Lamar przerwał mu, zanim ten się rozpędził i zalał go potokiem niewiele znaczących słów.

– Rozumiem. – Oswald wyprostował się powoli. – Ale mógłbyś w międzyczasie chociaż przynieść składniki? Zależy mi na czasie.

Lamar rozłożył ręce.

– Nie mógłbym. Ale im szybciej tam pójdziesz, tym szybciej zacznę robotę.

Oswald pobiegł na górę. Lamar podrapał się po brodzie. Wyciągnął się w fotelu. Chyba jeszcze nigdy nie był tak wygodny.

Chwila, Oswald pobiegł? Ciekawe skąd ten pośpiech? Nawet mówił szybciej niż zazwyczaj. Jeżeli gonią go terminy z klientami, to może przynajmniej będzie miał się z czego wypłacić.

Oswald wypadł ze schodów i poprawił sobie włosy. Trzymał szarą metalową kasetkę ozdobioną liściastymi motywami. Wyjął z niej zwitek banknotów i zaprezentował go, obracając nim na wszystkie strony. 

Potem schował go do kieszeni.

– Ej! – zawołał Lamar, wyciągając rękę. – Umowa to umowa.

– Obiecałem, że zobaczysz wypłatę. Zobaczyłeś. W czym problem?

– Oswald. Nie żartuj sobie ze mnie.

– Bierz się do roboty, ja muszę kupić jedną rzecz. – Z powrotem założył marynarkę. – Aha, i będziemy też potrzebować septanitu. 

– Czy ty mnie słuchasz? Albo dostaję swoje pieniądze, albo szukaj kogoś innego, żeby ci gotował twoje herbatki. Daria na przykład. Chyba że jej też nie płacisz?

Oswald znieruchomiał.

– To właśnie dla Darii muszę coś kupić.

– Czyli nie płacisz! Cholera, Oswald, kto inny ci uzbiera te wszystkie zielska? Na pewno nie ja! Jak Daria odejdzie…

– Nie o to chodzi. Muszę jej pomóc. My musimy jej pomóc.

– Pomóc? Wiesz co, zmieniam swoje warunki. Nie kiwnę palcem, dopóki nie opowiesz mi wszystkiego od początku. Zapłacić możesz później.

– W porządku. Daria jest przetrzymywana przez niejaką hrabinę Irminę d’Ardei, wdowę po hrabim Rodmanie d’Ardei, która podejrzewa ją o kradzież rubinu.

– Co?

– Kiedy się dowiedziałem, pobiegłem tam za nią poręczyć, ale wątpię, żebym zmienił tym zdanie hrabiny. Mało komu ufa. Rodmana otruto.

– Co?

– Więc obawiam się, że jeśli nic z tym nie zrobimy, będzie chciała ją ukarać.

– Zaraz, zaraz, od początku, kiedy, dlaczego, po co?

– Sporo pytań – westchnął Oswald. – Kiedy? Złapała ją przedwczoraj i trzyma w swoim domu w dzielnicy manufakturowej. Dlaczego? Bo oskarża Darię o kradzież rubinu i chce ją przesłuchać w taki czy inny sposób. Ja za nią poręczyłem, żeby hrabina wybrała raczej “taki” niż “inny”. A teraz my robimy miksturę prawdy, bo prędzej czy później hrabina stwierdzi, że “taki” nie wystarcza.

– Czyli… robimy eliksir, żeby hrabina uwierzyła w słowa Darii.

– Tak. Właściwie to tak.

Lamar zmarszczył brwi. Właściwie?

– Oswald – powiedział powoli. – Czy Daria ukradła ten rubin?

Oswald patrzył na półkę nad nim.

– Znowu przestawiałeś moje książki?

– Oswald!

– Tak. Ukradła i schowała gdzieś pod lasem.

Powiedział to w taki sposób, że Lamar nadal nie wiedział, czy żartuje.

– Przecież to czysta głupota! Po co miałaby to robić? Tak długo jej nie płaciłeś, czy co?

– Płaciłem jej regularnie, głodem nie przymierała, a nawet kupiła sobie nowe buty.

– No to dlaczego to zrobiła? Co jak co, ale swoją siostrę znam dobrze i wiem, że sama by na to nie wpadła!

Oswald chrząknął.

– Ja jedynie powiedziałem, że potrzebuję rubinu. Sama się zadeklarowała.

– Co? – Lamar poczerwieniał z wściekłości. – Potrzebujesz rubinu? Sama się zadeklarowała? Czy ty siebie w ogóle słyszysz?

– Jeżeli będę ci wyjaśniał wszystko słowo po słowie, Daria zostanie potraktowana “innym” zanim w ogóle rozpalisz ogień pod menzurką.

Lamar wstał nagle z fotela i złapał Oswalda za kołnierz. Uniósł pięść. Powinien połamać mu żuchwę. Zasługiwał na to. Jeśli nie na więcej.

– Lamar, przepraszam. Wiem, że to moja wina, ale mam plan, jak ją z tego wyciągnąć. Tylko muszę być w miarę przytomny, żeby wypalił.

Lamar nie opuszczał pięści. Wszystkie emocje wrzeszczały mu, żeby przywalił z całej siły. Dopiero po chwili, gdy zobaczył rozszerzające się w narastającej panice oczy Oswalda, posłuchał cichego głosu rozsądku. On miał plan. Lamar nie. Musiał mu zaufać. Teraz liczyła się Daria.

– Prawda i septanit?

Oswald skinął głową, poprawił kołnierz i przeczesał ręką włosy. Lamar odwrócił wzrok. Wolał na niego nie patrzeć. Drugi raz mógł się nie opanować. Otworzył klapę w podłodze i zszedł po drabinie do piwnicy.

Ciało zadygotało mu od przyjemnego chłodu, który go owiał. Zaciągnął się zapachem ziół i starych mebli. Poczuł, jak serce powoli wraca do normalnego rytmu. Trochę mu tego brakowało przez ten tydzień.

Tak jak na górze wystrój miał jeszcze jakiś sens, bo Oswaldowi zależało na renomie, tak tutaj trafiały wszystkie meble, które tam by odstawały. Nieważne, z jakiej epoki, nieważne, czy szafki pasują do siebie rozmiarem. Nieważne, że niektóre rupiecie były mocno obite albo po prostu brzydkie. Nieważne nawet, że aby otworzyć jedną szufladę, trzeba było najpierw otworzyć szafę obok. Ważne, że wszystkie mogły coś przechowywać.

Lamar podszedł najpierw do brzozowego stolika na kawę pod samą ścianą, na którym stała wyjęta próchniejąca orzechowa szuflada ze srebrną gałką. Cienkimi patykami wydzielono w niej dwadzieścia pięć przedziałów. W szesnastu z nich były małe identyczne buteleczki, w większości puste, jedynie sześć z nich miało w sobie odrobinę płynu. Za mało na jakąkolwiek miksturę. Zapas czystych alchemonów praktycznie nie istniał. Roboty będzie więcej, niż Lamarowi się z początku wydawało.

Eliksir prawdy. Perhest i alhen spojone virriesem. Lamar zamknął oczy i przywołał w pamięci listę składników, z których można pozyskać te alchemony.

Kreda. Skrzynka obok drabiny. Sprawdził. Jest, cała góra.

Kora dębu szypułkowego. Trzecia półka w czwartej szafce z roślinami. Trzy skrawki. Za mało. Alternatywa. Sok z igieł sosny. Pierwsza półka w czwartej szafce z roślinami. Pół buteleczki. Wystarczy.

Przechodził z lewej na prawą, otwierając bez mała wszystkie możliwe schowki. Widać, że Daria nie mogła ostatnio pomóc. Mnóstwo rzeczy brakowało. Mógłby przysiąc, że tydzień temu zapasy były zdecydowanie większe. Tydzień temu na pewno nie musiałby się uciekać do czwartych zamienników, ale wreszcie, mimo trudności, jakoś zdołał skompletować zestaw do eliksiru prawdy. 

– Nakarmiłeś Ernesta? – dobiegł go głos z góry.

– Nie! Nawet nie zbliżałem się do twojej sypialni!

Jeszcze tego brakowało, oporządzać jego szczura. Kolejny obowiązek, za który nie będzie raczył zapłacić.

Czwarte zamienniki. Będzie musiał sprawdzić w Sztuce, czy aby się nie pomylił. Takie braki… Oswald zwykle brał sprawy w swoje ręce, kiedy Daria była niedysponowana z tego czy innego powodu. Uniżał się do nie takich błahostek, byleby klient nie musiał długo czekać.

Czwarte zamienniki. Oswald musiał mieć naprawdę nawał roboty w tym tygodniu.

A dużo roboty to duży przychód. 

– Oswald! A co z twoją działką? Nie możesz kupić tego za swoje?

– Swoje już wydałem!

– Wszystkie? Niby na co?

– Na to, co właśnie kładę na stole. Możesz potem zerknąć, ale nie przekładaj, żeby mi nie zginęło! Ja już muszę lecieć!

Ach tak, nowy nabytek. Bardzo cenny, pewnie antyczny i rozpadnie się w proch po delikatnym dotknięciu. Lamar westchnął i otworzył szafkę, w której przechowywali siedem roślin potrzebnych do uwarzenia septanitu. Wspiął się na palce. Tutaj też się nie przelewało. Rzucone byle jak woreczki zapadały się pod własnym ciężarem. Wziął jeden z nich i otworzył. Skrzywił się mimowolnie. Zapach waleriany nadal się utrzymywał, chociaż kłączy już nie było. Sprawa z pozostałymi wyglądała podobnie.

– Oswald! Jesteś jeszcze?

Cisza. Już wyszedł.

Szlag.

Lamar zostawił otwarte szafki i pospiesznie wszedł na drabinę, powtarzając sobie, że za chwilę wróci i wszystkie zamknie. Miał niedobre przeczucie. Zbyt dobrze znał nawyki Oswalda. Wygramolił się na podłogę i poszukał wzrokiem gwoździa przy drzwiach.

Przeczucie się sprawdziło. Oswald wziął jego klucze.

 

Lamar głośno wypuścił powietrze i zdjął menzurkę z ognia. Tym razem sprawdzał wszystko dokładnie krok po kroku z Zagmatwaną sztuką. Pewność miał już absolutną. Nie popełnił żadnego błędu. Jeżeli i teraz skończy się fiaskiem, to koniec; nic już nie poprawi. Upuścił kroplę czystego, miał nadzieję, perhestu na szkiełko z naniesioną odrobiną bezbarwnego alditantu. Sięgnął po lupę i obserwował zachowanie płynów. Wypatrywał najdelikatniejszego odcienia różu lub czerwieni, choćby pojedynczej smużki. Jednak zamiast tego pojawiły się maleńkie białe kropeczki. Mnożyły się w szalonym tempie i wkrótce wypełniły kroplę, nadając jej mleczny wygląd. Lamar zaklął i odsunął szkiełko od siebie. Trzecia próba spalona. Nie był w stanie skończyć żadnej z dwóch prac, które zlecił mu Oswald i to właśnie z jego winy. Westchnął i uprzątnął stół. Zostawił na nim tylko wszystkie trzy szkiełka z testem czystości i odpowiadające im menzurki. Spojrzał na zegar. Mijała pierwsza. Została mu tylko cierpliwość. Cierpliwość lub szaleństwo.

Oswald wrócił o pierwszej czterdzieści osiem i kipiał energią. Pogwizdywał, rozstawiając swoje zakupy, jeden woreczek za drugim. Wyglądało na to, że jednak wiedział, że nie mają ziół do septanitu. Nadzwyczajne. Jako ostatnią wyjął małą szklaną buteleczkę. Na moment skupił się w pełni, dopóki ostrożnie nie odstawił jej na stół, i znowu zaczął gwizdać. Lamar chrząknął.

– Przeczytałem ten kawałek starego papieru. Wydałeś swoje pieniądze na historyjkę o rubinach – powiedział, nie doczekawszy się choćby przelotnego spojrzenia. – A moje, z tego co widzę, na flakonik na perfumy.

– Nie, nie, nie. Wydałem swoje pieniądze na archiwalne źródło, którego treść znają trzy… teraz cztery żyjące osoby na świecie, a twoje na buteleczkę, którą uwolnimy Darię z rąk hrabiny – sprostował Oswald. – Ten kawałek starego papieru… – złapał go i zaczął nim energicznie wymachiwać przed twarzą Lamara. Potem znieruchomiał jak słup soli, kiedy zdał sobie z tego sprawę i sprawdził dokładnie z każdej strony, czy aby go nie uszkodził. Odłożył go nabożnie na swoje miejsce. – Ten kawałek starego papieru jest wręcz bezcenny.

– Ach, no tak, mnóstwo ludzi będzie wydawać fortunę na recepturę mikstury, która… jak tam było? “Wyostrzy wzrok ponad wszelką miarę”. Klienci będą po to lgnąć do nas jak muchy. Łucznicy, kusznicy, skrybowie…

– Przecież tu nie chodzi o samą miksturę! Chodzi o alchemię! Jeżeli z rubinu faktyczne da się wytworzyć zupełnie nowy dla nas eliksir, to musi w sobie mieć zupełnie nowy dla nas alchemon. O ile nie dwa. Albo trzy!

– A jeżeli się nie da?

– Musi się dać, Lamar, musi! Ludzie nie zapełniają papierów mało istotnymi sprawami. Pod kątem alchemonów sprawdzałem wszystko, co wpadło mi w ręce i znalazłem szesnaście. Dziewięciu brakuje, a gdzieś muszą być. Rubiny, jak możesz zgadnąć, w ręce mi nie wpadły. To dość charakterystyczne dla rubinów, że nie rosną w lesie.

– Jasne. A buteleczka? Ma wbudowaną funkcję wytrychu, żebyśmy się włamali nocą, czy po prostu jest tak twarda, że ogłuszymy nią hrabinę?

Oswald skrzywił się niecierpliwie.

– Nie. Oczywiście, że nie, jest za to istnym dziełem sztuki. Sztuki i nauki. – Obracał ją w rękach, pokazując na przemian obie strony naczynia. – Widzisz? Ma dwa kompartmenty, przedzielone, o tędy. Można w niej trzymać dwie ciecze i się nie wymieszają, bo powietrze nie ma którędy uciec. Do czasu, aż nie będzie przechylona horyzontalnie, na przykład gdyby ktoś chciał się z niej napić. – Oczy świeciły mu się jak złote monety. – Genialne, prawda?

Lamar wzruszył ramionami.

– Faktycznie, dzieło sztuki.

Oswald udał, że nie słyszy sarkazmu. Podszedł do stolika, zacierając ręce. Pochylił się i zaciągnął się mocno wytworami Lamara.

– A jak idzie tobie?

– Źle. Utknąłem na perheście.

Oswald podniósł trzecie szkiełko i spojrzał na nie pod światło.

– Czego używałeś?

– Igieł sosnowych. Nie mamy kory dębu.

Oswald odstawił szkiełko i pomyślał dłuższą chwilę, jedną ręką kręcąc sobie kosmyk włosów. Wreszcie wybuchnął śmiechem.

– Wybacz, to moja wina. Zużyłem resztki sosny białej i nazbierałem trochę zwyczajnej, a zwyczajna ma więcej sylwestrytu.

– Przepraszam, więcej czego?

– Trzeci składnik w sosnach, nie wiem jeszcze czym dokładnie jest, może to nowy alchemon, może już poznany. Nie mam jak tego sprawdzić, nie udało mi się jeszcze go z sosny wyodrębnić. Ogrzej to przez jakieś dziesięć sekund w kropli wrzątku i będzie cacy.

Lamar nalał więc trochę wody do kociołka i postawił go na ogniu. “Kropla wrzątku” to sposób Oswalda na ustandaryzowanie temperatury w recepturach, który opisał w Zagmatwanej sztuce. “Półprodukt, z którego chcemy usunąć nadmiar alchemonów, należy dodawać dokładnie w momencie, gdy cała woda się wygotuje. Dzięki temu można mierzyć czas z małym marginesem błędu, jednocześnie nie rozcieńczając alchemonów.”

Obok Oswald zaczął rozstawiać się ze składnikami do septanitu. Lamar kątem oka podejrzał jego działania.

– Nie masz cynamonu – skomentował.

– Tak? – Oswald zmarszczył brwi i policzył wszystkie woreczki. – Faktycznie. – Machnął ręką. – Trudno, cynamon i tak jest dla aromatu.

Dla aromatu? Chcesz mi powiedzieć, że do sporządzenia septanitu potrzebne jest tak naprawdę sześć składników?

– Musiałem coś wymyślić, nie? Seksanit kojarzyłby się ludziom inaczej, niż powinien.

Lamar zachichotał.

– Niech już ci będzie.

Krzątali się przez chwilę w milczeniu. Lamar przeprowadził kolejny test czystości. Oswald miał rację. Alditant płonął czerwienią jak dojrzałe jabłko. Lamar odetchnął z ulgą i zabrał się za virries. Jednak nawet nie zdążył wziąć menzurki, a na jego stanowisku wylądował woreczek z nasionami mlecza.

– Możesz użyć tego – powiedział Oswald.

Lamar zastygł w bezruchu, próbując przetworzyć wszystkie implikacje tego, co właśnie zaszło.

– Virries jest w zwykłych mleczach?

– Mhm. Mój pierwszy znaleziony alchemon.

– Co? Ale… przecież… to niedorzeczne! Tyle czasu trzymałem go w złej szafce! 

– Nie wiedziałeś, że w septanicie jest virries.

– Bo nie pisałeś o tym w Sztuce! To co w ogóle jest w septanicie? Poza virriesem?

– Nie mogę powiedzieć. To taki mój test dla tych, którzy przyjdą po mnie. Jak znajdą alchemonowe składniki septanitu, to faktycznie będą godni miana moich następców. Trzymaj te nasiona tam, gdzie je trzymałeś i nikomu o tym ani słowa. Nawet Darii – dodał szeptem.

Lamar wrzucił garść nasion do moździerza i zaczął je rozcierać w pył.

– Więc jaki jest dokładnie twój plan? Bo jak się domyślam, nie chcemy poić Darii prawdą. To co, chcemy ją uśpić, zanim zacznie się przyznawać? Bo nie do końca rozumiem.

– Wyglądać to będzie tak. Do pierwszej komory nalejemy eliksir prawdy, do drugiej niepełny septanit, bez virriesu. Pójdziemy do hrabiny i przedstawię jej eliksir. Zaproponuję przesłuchanie Darii pod jego wpływem. Hrabina nie uwierzy, że to eliksir prawdy, dopóki sama się nie przekona. Każe mi to wypróbować na kimś, komu ufa. Ta osoba wypije i powie prawdę, a wtedy obie mikstury się wymieszają. Virries jest spoiwem prawdy i składnikiem septanitu. Septanit ściągnie virries do siebie, a eliksir prawdy się rozpadnie.

– A Daria wypije tylko septanit. Cwane.

Oswald skłonił nisko głowę jak skromny artysta na scenie.

– Tylko czy nie będzie widać, że zasypia?

– Jeżeli zdążymy się zmyć w kwadrans… no, dziesięć minut, to nie.

Lamar pokiwał głową.

– No dobra. To ma szansę się udać.

Pracowali chwilę w milczeniu.

– Swoją drogą, “sylwestryt” bo znalazłeś go w kilku sosnach?

– Mhm.

Lamar ściągnął usta, próbując powstrzymać się od śmiechu.

Sylvestris to “zwyczajna”, Oswald. Dosłownie tłumacząc “leśna”.

– Naprawdę? To jak jest “sosna”?

Pinus.

Oswald zamyślił się na dłuższą chwilę, bezgłośnie wymawiając kolejne warianty nazw alchemonu.

– Nie. Sylwestryt zostaje. Brzmi dostojniej. Bardziej… – pstryknął palcami, szukając słowa – …tajemniczo. Bardziej… mistycznie.

– Jak uważasz. – Lamar wzruszył ramionami. – Ale jestem pewny, że ci, którzy przyjdą po tobie, będą cię nienawidzić za to twoje nazewnictwo.

Oswald uśmiechnął się i mrugnął do niego.

– Na szczęście ja zdążę wyjść przed nimi.

 

Przekroczyli próg pałacyku hrabiny Irminy d’Ardei. Lamar poczuł się przytłoczony przestrzenią. Niektóre główne ulice były ciaśniejsze. Musiał mocno zadrzeć głowę, żeby zobaczyć sufit. Wszystko było przesadnie wielkie i oślepiająco jasne. Olbrzymi kryształowy żyrandol, obrazy, których nie dało się objąć jednym spojrzeniem, dwa posągi lwa i szczura tak białe, że Lamar bał się, że mógł je zabrudzić swoim oddechem, a między nimi wielkie schody na galerię, która skrywała się nieco w cieniu.

Gdy skłonił się przed nimi młody, choć widocznie silny kamerdyner i wskazał drzwi po lewej, Lamar na moment zdumiał się, że byli równego wzrostu. Zdążył już sobie wmówić, że mieszkańcy muszą mieć z dziesięć stóp co najmniej.

Weszli do pokoju hrabiny i jakby nagle znaleźli się w innym domu. Musieli się wręcz odrobinę skulić, tak mało tam było miejsca. Przestrzeń zajmowały brzuchate fotele, walające się wszędzie pękate poduszki, puchate dywany i ciężkie kotary ozdabiane haftami o motywach górskich. Hrabina siedziała z nogą założoną na nogę, zapisując coś w swoim notatniku. Nie potrzebowała dużo miejsca. Była chuda, wręcz niezdrowo koścista. Przez grubą warstwę pudru również trupioblada. Gdyby zastygła w bezruchu można by pomyśleć, że to jej mąż owdowiał i nie chciał się z nią rozstawać. Zobaczyła ich, odłożyła notes i poprawiła się w poduszkach. Oswald skłonił się przed nią, wymachując swoim pierzastym kapeluszem z jakieś siedem razy, i ucałował jej rękę. Lamar nie miał kapelusza, więc tylko ukłonił się lekko, żeby nie przechylić buteleczki z miksturą.

 – Oswaldzie z Va. Przyjrzałam się twoim działaniom i przemyślałam wszystko. Twoje poręczenie nie jest warte mojej uwagi.

Na Lamara nawet nie spojrzała. Pewnie ma mnie za służbę, pomyślał. Tym lepiej. Przyszedł tu po Darię, nie potrzebował niczyjego uznania.

– Masz mnie za niegodnego zaufania? – zapytał Oswald.

– Tak. Jesteś krętaczem i szarlatanem. Żyjesz z naciągania ludzi. Wciskasz im wątpliwego pochodzenia trunki o rzekomo magicznych właściwościach. Po twojej wizycie kazałam wymienić całą sól, mąkę, cukier, przyprawy… przeczyściłam całą swoją spiżarnię. Nie dam się otruć.

Oswald roześmiał się.

– Wasza wielmożność, alchemia nie zajmuje się byle truciznami, to uwłaczające! – Zrobił pauzę i spojrzał hrabinie prosto w oczy. – Alchemia leczy i zatruwa umysł.

Hrabina po chwili zawahania sięgnęła po notes.

– Umysł?

– Tak. Alchemia wznieca i gasi emocje. Budzi i usypia wyobraźnię. Przywraca i zatraca pamięć. Tępi i wyostrza zmysły. Plącze mowę i – sięgnął ręką do tyłu, żeby Lamar podał mu buteleczkę – rozwiązuje język. Tym razem to nie będą tylko moje słowa, pani. Tym razem mam twarde dowody. Daria jest niewinna.

Hrabina przestała notować dopiero po dłuższej chwili. Przeczytała wszystko i z powrotem podniosła na nich wzrok.

– I mam tak po prostu w to uwierzyć?

– Człowiek, który wypije tę miksturę nie potrafi wymyślać kłamstw. Może jedynie przypominać sobie fakty.

– Nie ma takiej substancji. To sprzeczne z logiką.

– Mogę łatwo udowodnić, że jest. Wskaż kogoś, komu ufasz i zadaj mu pytanie, ale takie, na które na pewno by skłamał.

– Nie będziesz poił moich ludzi swoimi truciznami.

– Ależ hrabino, klnę się na wszystko…

– Sam to wypij.

Zapadła cisza. Można było usłyszeć mżawkę leciutko stukającą o szybę. Lamar schował ręce za plecami, żeby nikt nie zobaczył, jak nagle zaczęły się trząść.

Nie tak, nie tak, nie tak to miało wyglądać! Nigdy ci tego nie wybaczę, sukinsynu.

Chciał wyrwać tę cholerną buteleczkę z jego ręki i rozbić mu ją o potylicę. Może chociaż zyskałby odrobinę przychylności u hrabiny. Może dałoby się jakoś to odpracować, żeby uwolniła Darię. Może…

Oswald zaś skinął lekko głową w kierunku hrabiny i wypił trochę płynu z buteleczki. Jego mięśnie rozluźniły się. Utkwił wzrok w pusty punkt na ścianie obok głowy hrabiny. Mrugał powoli, jakby mu się nie chciało. Czekał.

– Na czym miała polegać twoja sztuczka? – zapytała hrabina głosem pełnym jadu.

Oswald odpowiedział bez zastanowienia.

– Najpierw sporządziliśmy miksturę prawdy. Potem użyliśmy siedmiu różnych składników roślinnych, żeby przyrządzić septanit, eliksir usypiający. Mają wspólny ważny składnik alchemiczny, przy czym jedną miksturę jedynie spaja, a drugiej faktycznie nadaje właściwości. Przez co jedna neutralizuje drugą. Rozlaliśmy je do specjalnej buteleczki, skonstruowanej tak, aby pierwszy pijący wypił jedynie miksturę prawdy; miał to być jeden z twoich ludzi, żebyś uwierzyła w jej działanie. Podczas picia i przechylania buteleczki obie mikstury wymieszałyby się i zniosłyby działanie mikstury prawdy. Daria miała wypić septanit, mogąc w ten sposób kłamać na temat rubinu. Potem miałem udawać pośpiech i szybko się oddalić, żebyś nie widziała, pani, jak Daria staje się senna.

Hrabina wyprostowała się w fotelu.

– Bernardzie, przyprowadź dziewczynę. – Poczekała, aż kamerdyner zamknął za sobą drzwi. – Czyli jest winna. Ja miałam rację, a ty kłamałeś, Oswaldzie. Jest winna i dopilnuję, żeby się do tego przyznała. Na twoich oczach.

Oswald uniósł palec.

– Nadal możemy podać jej mój eliksir.

– Powiedziałeś, że już nie zadziała.

– Tak. W ten sposób udowodnię chociaż, że potrafię mówić prawdę.

– I sądzisz, że będę tym tak poruszona, że wypuszczę złodziejkę, żeby dalej bezkarnie kradła?

– Sądzę, że będziesz mogła mi zaufać w kwestiach alchemii.

Hrabina była wyraźnie skołowana.

– Nie widzę związku.

– Oferuję ci swoje usługi. W zamian za jej wolność.

Hrabina zaśmiała się.

– Nie potrzeba mi twoich usług, alchemiku.

Znowu słychać było tylko deszcz, tym razem już lejący się po szybie całymi strugami. Oswald myślał intensywnie, nerwowo wyginając palce. Zerknął przelotnie na Lamara. Potrzebował wsparcia.

Co można by jej zaproponować? Jest kompletnie zmarniała, to cud, że nie popadła jeszcze w demencję. I tak pewnie nie chciałaby wydłużać sobie życia. Za mąż drugi raz nie pójdzie. Najlepiej byłoby skrócić jej cierpienia i faktycznie…

Och.

– Czy wie pani, kto otruł pani męża? – powiedział Lamar cicho.

– Jak śmiesz?

– A to dobre pytanie, moja pani. Bardzo dobre pytanie – powiedział na nowo ożywiony Oswald. – Wiesz kto, pani?

– Nie życzę sobie, żeby taki łachudra jak pan albo pański… wspólnik zadawał mi tego typu pytania!

– A chcesz, pani, wiedzieć?

– Mówiłam, nie życzę sobie…! – urwała. Jej twarz kipiała wściekłością, ale w oczach pojawiły się drobne przebłyski łez. Ręce zacisnęła na swoim notesie. Wstrząsnął nią szloch. – Chcę. Chcę wiedzieć! Oczywiście, że chcę wiedzieć! Cztery miesiące siedzę w tym pokoju i całymi dniami jedynie myślę, który z tych pięciu drani, którzy gościli u nas tamtego dnia, to zrobił. Myślę i każdą sensowną myśl zapisuję. I nie ruszyłam się o krok. Chcę wiedzieć. Chcę wiedzieć, komu mam wyciąć powieki, żeby wyschły mu oczy. Komu wyrwać zęby i przybić język do dziąseł. Kto mnie ma błagać na kolanach o litość. Chcę wiedzieć kto. I chcę mu odmówić tej litości. Chcę mu wypruć flaki i zanim zdechnie jak gnida, zanurzyć je w wannie pełnej wszystkich trucizn tego świata.

Lamar poczuł, jak pot występuje mu na czoło. Nawet pomijając kwestię rubinu, ta kobieta była w stanie wyżyć się na Darii za całe swoje życie. Musieli ją z tego jakoś wyciągnąć. Musieli.

Oswald jakby już o tym zapomniał. Był w swoim żywiole. Negocjował.

– Powiedziałaś cztery miesiące. Ja obiecuję, że przyprowadzę go za dwa.

– Jesteś tego pewien?

– Alchemia to nadludzka potęga. Pozwala dokonywać w pojedynkę rzeczy, których nie potrafi osiągnąć setka ludzi razem.

Irmina potrzebowała jeszcze chwili, zanim opanowała swój wybuch, chociaż żar gniewu nadal w niej się tlił. Spojrzała krótko na Oswalda, który od jakiegoś czasu z całkowitą pewnością, że już zdobył usługobiorcę, stał wyprostowany z uniesionym podbródkiem, błyszcząc wyniośle złotymi oczami i równie złotym uśmiechem, niczym nowy zbawca wszechświata.

Lub, jak widział go Lamar, niczym arogancki dupek.

Tak czy inaczej, takim pokazem dumy i pewności Oswald potrafił przekonać do siebie niejednego wahającego się klienta.

I hrabina podała mu swój notes.

– Dwa miesiące – powiedziała. – I ani dnia dłużej.

– Oczywiście, moja pani.

– Jeśli – dodała dobitnie – dziewczyna się nie przyzna. 

Drzwi otworzyły się i wszedł Bernard, prowadząc Darię. Lamar szybko obleciał ją wzrokiem i odetchnął z ulgą. Nie miała żadnych ran, ani nawet sińców. Jedynie blond włosy nie były upięte w kok, a rozwiane na wszystkie strony. I w istocie nosiła nową parę małych kremowych pantofelków z kokardką. Minę utrzymywała zaciętą, nietkniętą niepokojem. Uśmiechnęła się, gdy ich zobaczyła. Oswald z kamienną twarzą podał jej buteleczkę. Wypiła. Rozumiała, co się dzieje. Mniej więcej. Lamar chciał jej jakoś przekazać, co ma mówić, ale nieustannie czuł na sobie wzrok hrabiny. Domyślał się, że ta zerwie umowę, gdy tylko zobaczy najmniejszą próbę kontaktu.

– Czy ukradłaś mój rubin? – zapytała hrabina.

Serce podeszło Lamarowi do gardła.

I bardzo dobrze, bo przynajmniej nie mógł wypowiedzieć żadnego słowa, które cisnęły mu się na usta. Daria patrzyła na hrabinę. Mrugała wolniej. Mięśnie rozluźniły się. Coś było nie tak.

Głowa opadła jej na pierś i jakby ten ruch przeciążył resztę jej ciała, poleciała do przodu. Lamar już nie zważając na nic, skoczył do niej i złapał, zanim uderzyła twarzą o podłogę.

W sumie niepotrzebnie. Wylądowałaby w poduszkach.

Usłyszeli głośne chrapnięcie.

Oswald wyszczerzył zęby do hrabiny.

– Mówiłem, eliksir usypiający.

 

Lamar, Daria i Oswald zasłaniali się przed ciepłymi promieniami zachodzącego słońca. Przestało padać. Pachniało ziemią, która rozmiękała im pod nogami. Wkradała się też drzewna nuta z lasu, który był już o rzut kamieniem. Lamar szturchnął Darię trzonkiem łopaty, żeby się rozbudziła. Oczy cały czas kleiły jej się, jakby była na nogach od trzech dni.

– Dziesięć minut, a może i kwadrans, tak? – mruknął Lamar.

– Za dużo virriesu – stwierdził Oswald. – Innego wyjaśnienia nie ma. Ja się nie mylę w sprawach alchemii. Nie zakopałaś tego głęboko w lesie, mam nadzieję?

Lamar znowu szturchnął Darię.

– Co? Nie, nie, zaraz na skraju, nie miałam tyle czasu.

– Spójrz na nią, widzisz w jakim jest stanie? – zapytał Lamar.

– Dobrze, no. Jest. I co z tego? Właściwie to nawet lepiej, że tak się stało. Jeszcze by pomyślała, że ma udawać, że jest pod wpływem eliksiru i wszystko szlag by trafił.

– Właśnie, à propos, powiedziałeś, że użyliśmy siedmiu roślin do septanitu.

Pierwszy raz, odkąd Lamar znał Oswalda, udało mu się zbić go z tropu.

– Nieprawda.

– Oswald, wiem, co słyszałem.

– Miałem na myśli, że taka jest receptura…

– “Potem użyliśmy siedmiu różnych składników roślinnych, żeby przyrządzić septanit, eliksir usypiający”. Może miałbym gorszą pamięć, gdybyś mi nie kazał wykuć swojej książki w dwa tygodnie.

Oswald zawahał się jeszcze chwilę i westchnął.

– No dobrze. Jestem odporny na alchemię – powiedział cicho, prawie szeptem. – Ale nikomu ani słowa, wiecie to tylko wy. Jeszcze ludzie zaczną gadać, że alchemia nie działa i w ogóle. To zostaje między nami.

– Oczywiście, masz moje słowo – rzekł Lamar z ręką na sercu. – Rzecz jasna o ile będziesz mi o tym regularnie przypominał. Mniej więcej co miesiąc. Bez opóźnień.

Oswald spiorunował go wzrokiem. Lamar po przyjacielsku poklepał go po plecach. O, jakże urósł w duchu. Wreszcie koniec z problemami. Oswald pokonany.

– Daria, które to drzewo?

Daria wskazała młodą brzózkę, ale Oswald skupił wzrok na czymś innym w głębi lasu.

– Dobra, wy kopcie, ja muszę coś sprawdzić.

I zniknął za krzakami. Lamar przewrócił oczami i wbił łopatę we wskazane miejsce. Zapadł zmrok, gdy wykopał mahoniową szkatułkę z wyrzeźbionymi lwem i szczurem. I z wyłamanym zamkiem, który odstawał w nadzwyczaj asymetryczny sposób. Otworzył ją. Rubin nie był większy niż pół małego paznokcia i w szarym świetle zbliżającej się nocy równie dobrze mógłby być kawałkiem węgla. Obudził Darię opartą bezwładnie o drzewo obok i pokazał jej ich zdobycz. Daria z typowym dla siebie uśmiechem triumfu położyła jeszcze obok rubinu złotą łyżeczkę i parę perłowych kolczyków. Zamknęła szkatułkę i zabrała ją z rąk zszokowanego Lamara, przykładając palec do ust.

– Ale… – zaczął.

– Ty będziesz musiał nieść łopatę.

– Nie o to… ty… ja… Oswald…!

Nie dokończył, bo jak na zawołanie Oswald wyłonił się wreszcie spomiędzy drzew niczym zjawa i krzyknął, żeby do niego podeszli. W jednej ręce miał worek pełny igieł sosnowych, drugą miał na czymś zamkniętą. Ponaglił ich gestem. Stanęli po obu jego stronach. Z blaskiem w oczach pokazał im swoje znalezisko.

Był to pokaźnych rozmiarów ślimak, gruby na więcej niż dwa palce.

– Chyba największy w tym tygodniu! – zawołał uradowany.

 

Koniec

Komentarze

Cześć Kordylian !!!

 

Twój tekst mi się spodobał. Fachowo to jest przedstawione. Chodzi mi tu głównie, że w pewnym momencie byłem ciekawy co będzie dalej :) Cała opowieść jest inteligentna, jeśli chodzi o mnie ma się rozumieć. Było tu kilka zaskakujących niespodzianek. Na przykład, że Oswald był odporny na alchemię. Moja ocena jest pozytywna, a ciekaw jestem co inny napiszą.

 

Pozdrawiam!

Jestem niepełnosprawny...

Cześć, dawid!

Dziękuję za komentarz, jest mi niezmiernie miło że się spodobało.

Pozdrawiam powrotnie!

Hej, Kordylian!

 

Polski cudzysłów zapisujemy tak: „”. “” – to jest zagraniczny (bodajże amerykański) cudzysłów.

 

Ten znak: „ możesz uzyskać poprzez wstukanie kodu – alt + 0132 (na klawiaturze numerycznej).

 

Mógł­by przy­siąc, że ty­dzień temu za­pa­sy były zde­cy­do­wa­nie więk­sze. Ty­dzień temu na pewno nie mu­siał­by się ucie­kać do czwar­tych za­mien­ni­ków, ale wresz­cie, mimo trud­no­ści, jakoś zdo­łał skom­ple­to­wać ze­staw do elik­si­ru praw­dy. 

Powtórzenie (chyba że zamierzone). ;)

 

– Nie. Oczy­wi­ście, że nie, jest za to ist­nym dzie­łem sztu­ki.

To bym podzielił na dwa zdania, tj.:

Oczywiście, że nie. Jest za to istnym dziełem sztuki.

 

 

A teraz fabuła:

 

Intryga, która rozwiązuje się od razu, ale potem czytelnik otrzymuje pewien twist z planem Oswalda. Podobały mi się perypetia dwóch alchemików i ich pomagierki, która okazała się być także złodziejką. Czytało się płynnie, bez żadnych problemów.

Zakończenie z Oswaldem zachwycającym się ślimakiem – bezcenne. <3

 

Pozdrawiam!

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Cześć, Kordylianie!

 

To ja, Twój piątkowy dyżurny!

Pomarudzę:

– Pomóc? Wiesz co, zmieniam swoje warunki. Nie kiwnę palcem, dopóki nie opowiesz mi wszystkiego od początku. Zapłacić możesz później.

Zaskakująca zmiana zdania i nastroju – wydaje się pretekstowa.

Ok, Daria to siostra, teraz rozumiem, ale że zrezygnował z zapłaty?

 

To całe warzenie eliksirów jest przeciągnięte i przegadane – jest tam sporo ciekawych informacji, ale czy nie dałoby się tego lekko skrócić?

 

A teraz opinia:

Ależ to było przyjemne! Naprawdę ciekawie i fajnie napisana opowieść (choć wg. mnie, co zaznaczyłem już wyżej, przydałoby się ja nieco skrócić). Nie ma tu może wirtuozerii w pisaniu postaci, ale są one wystarczająco zarysowane. Więcej ikry dałoby się wepchnąć w same dialogi, bo sporo rozmów jest nieco jałowych i informacyjnych (to wynika też ze struktury tego tekstu i powoduje to wrażenie przegadania).

Świat jest pokazany szczątkowo, ale wystarczająco. W trakcie tworzenia eliksirów miałem tylko wrażenie, że jest zbyt dużo szczegółów odnośnie mechanizmów alchemicznych i zacząłem się w tym gubić. Tu lekko zamarudzę też o żarcikach – wplotłeś je całkiem spoko w treść, ale one również rozbudowały tą część tekstu odpowiedzialną za informacje o alchemii.

Sama intryga poprowadzona świetnie, wizyta u hrabiny była arcyciekawa, acz mam tu pewną uwagę. Zrobiłem się skołowany, ale jednocześnie miałem pełne zaufanie, że Ty, jako autor, świetnie nad tą sytuacją panujesz i zaprowadzisz mnie do ciekawego końca. W pewnym momencie nawet myślałem, że Oswald wszystko przewidział i ostatecznie nie chce wywieść w pole hrabiny, tylko Lamara i Darię. Byłem mega wkręcony i nagle wpadło zdanie:

Oswald myślał intensywnie, nerwowo wyginając palce. Zerknął przelotnie na Lamara. Potrzebował wsparcia.

Mój trop został brutalnie starty z powierzchni ziemi. Gdybyś dalej trzymał się narracji związanej z Lamarem – miałbym ograniczone zaufanie do Oswalda. Moim zdaniem lepiej wypadłoby, gdybyś przez cały tekst trzymał narrację trzecioosobową z perspektywą Lamara. Tym bardziej że większość tekstu taka jest, tylko w kilku miejscach, wg. mnie niepotrzebnie, przeskakuje na perspektywę innej postaci.

Zdecydowanie chciałbym przeczytać dalszą część o szukaniu mordercy hrabiego.

Natomiast podkreślę, że powyższe uwagi nie zmieniają faktu, że bardzo mi się podobało i z czystym sumieniem klikam biblio! Powodzenia w dalszej pracy twórczej!

 

Pozdrówka!

 

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Cześć przybyłym i miło mi, że się podobało!

Barbarianie, co do cudzysłowu, prawdę mówiąc nie zwróciłem na to uwagi. Wklejałem ze swojego google’a, poszedłem sprawdzić, czy tam jest po prostu zaprogramowany niepolski cudzysłów i był. A potem sprawdziłem na stronie i też jest. Więc dziękuję bardzo za wskazówkę!

Powtórzenie, istotnie, celowe. A zlepienie tych dwóch zdań… widzę, że wygląda i brzmi lepiej, aczkolwiek w ten sposób wygląda to bardziej jak potok słów, co chciałem osiągnąć. No i rozbity teraz jestem, czy zmieniać.

 

Krokusie, po siedzeniu godzinami nad tą całą alchemią nie mogłem się przemóc, żeby nie wpleść jej więcej niż należy, mea culpa. Trochę się tego obawiałem, że ten trochę odstający element może kogoś ukłuć, ale trudno. Jeżeli kiedyś uda mi się napisać coś więcej w tym uniwersum, to przynajmniej większość tego mam już z głowy.

A co się tyczy tego momentu – docelowo całość jest z perspektywy Lamara. To Lamar widzi, że Oswald myśli. Chociaż faktycznie może coś w stylu „Lamar złapał przelotne spojrzenie Oswalda” bardziej by zakotwiczyło w nim narrację. Będę w przyszłości zwracał na to uwagę! Dzięki za odwiedziny, porady i klika!

Całkiem zacna opowieść, tyle że zdała mi się nieco rozwleczona w części poświęconej eliksirom. Rozumiem, że miałeś chęć podzielić się wiedzą w tej materii, ale „wykład” ciągnący się przez niemal pół opowiadania okazał się nieco nużący.

Nie mogę się też oprzeć wrażeniu, że przedstawiając przypadek uwięzienia Darii i próbę jej uwolnienia z rąk hrabiny, opowiedziałeś zaledwie jedną historię, z którą musieli się zmagać Lamar i Oswald, a podejrzewam, że podczas swojej działalności przeżywali rozmaite perypetie, nierzadko całkiem zajmujące. Falsa veritas czytało się bardzo fajnie i nie miałabym nic przeciw kolejnym opowiadaniom z udziałem poznanych już bohaterów.

Kordylianie, mam nadzieję, że poprawisz usterki, bo chciałabym zgłosić opowiadanie do Biblioteki.

 

w mięk­kim krwi­sto­czer­wo­nym fo­te­lu… z jasno żół­ty­mi plam­ka­mi na opar­ciach… → Fotel ma jedno oparcie – kiedy ktoś usiądzie na fotelu, ma oparcie za plecami i raczej małe szanse, aby dostrzec plamki na oparciu.

Pewnie miało być: …w mięk­kim krwi­sto­czer­wo­nym fo­te­lu… z jasnożół­ty­mi plam­ka­mi na poręczach

 

Po­czuł, jak jego serce po­wo­li wraca do nor­mal­ne­go rytmu. → Zbędny zaimek – czy poczułby cudze serce.

 

Nie­waż­ne nawet, że żeby otwo­rzyć jedną szu­fla­dę… → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Nie­waż­ne nawet, że aby otwo­rzyć jedną szu­fla­dę

 

nie roz­cień­cza­jąc al­che­mo­nów.” → …nie roz­cień­cza­jąc al­che­mo­nów”.

Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu.

 

pstryk­nął pal­ca­mi, szu­ka­jąc słowa –…ta­jem­ni­czo. → Brak spacji po półpauzie.

 

cięż­kie ko­ta­ry ozda­bio­ne ha­fta­mi… → Literówka.

 

Hra­bi­na sie­dzia­ła z za­ło­żo­ny­mi no­ga­mi… → Wiem że można siedzieć z założonymi rękami, ale jak siedzi się z założonymi nogami?

A może miało być: Hra­bi­na sie­dzia­ła z nogą założoną na nogę

 

sie­dzę w tym po­ko­ju i cały dnia­mi je­dy­nie myślę… → Literówka.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Sprawdzałem wszystko trzy lub cztery razy i po cichu liczyłem, że jak przyjdzie reg, to chociaż jeden raz nic nie znajdzie.

Co za naiwność…

Cóż mogę rzec, zadaną pokutę odprawiłem, obiecuję poprawę. Dzięki za przeczytanie.

Bardzo proszę, Kordylianie.

Przykro mi, że rozwiałam Twoje nadzieje, ale za to z radością biegnę teraz do klikarni. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dobry i sprawnie napisany tekst z klimatem. Czytałem z zainteresowaniem, zwłaszcza końcówkę :) Boahterowie wzbudzili moje zainteresowanie, a główna linia fabuły – choć miałem wrażenie lekkiej niekompletności względem tego, co się dzieje w świecie – nadal potrafiła trzymać w napięciu.

Generalnie bardzo fajny koncert fajerwerków :)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Miś przeczytał z zainteresowaniem. Chętnie przeczyta ciąg dalszy. Nastąpi?

No, nie chciałabym współpracować z Oswaldem. Ale czytało się całkiem przyjemnie, postacie barwne.

Ciekawam, dlaczego Oswald jest odporny na eliksiry. Bo zasadniczo działają – dziewczyna zasnęła.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka