
Kluczem do trapiącej mnie tęsknoty jest ten zagadkowy dąb. Rodzice mi w to nie wierzą. A może wiedzą coś, o czym ja nie mam pojęcia?
Dziękuję za pomoc betującym!
Kluczem do trapiącej mnie tęsknoty jest ten zagadkowy dąb. Rodzice mi w to nie wierzą. A może wiedzą coś, o czym ja nie mam pojęcia?
Dziękuję za pomoc betującym!
W krajobrazie ścian blokowiska dąb stanowił osobliwy widok. Zwrócił moją uwagę od razu, kiedy tylko się tu przeprowadziliśmy. Zastanawiałem się, czy on żył – pusty w środku, otwarty sięgającym do ziemi pęknięciem. Kryliśmy się w nim podczas zabawy w chowanego.
Siedząc samotnie w pokoju, znużony, zwykłem gapić się bezmyślnie przez okno, zawieszając wzrok na jego potarganej koronie. Mrużyłem jedno oko, wyciągałem przed siebie dłoń i palcem wskazującym wodziłem po liniach bezlistnych gałęzi. Patrzenie na geometrię tego szarego drapaka działało kojąco na zmysły oraz napełniało nadzieją. Nadzieją na co, na powrót?
Co innego prostokątne ściany blokowiska – kryło się w nich coś obcego i niebezpiecznego. Myślę, że nasza rodzina nie powinna w ogóle się tu znaleźć.
***
Około południa wyjąłem z lodówki jogurt malinowy. Włączyłem telewizor, poszperałem po kanałach, aż trafiłem na nieznany mi serial science-fiction.
– Procedura w toku, kon-ty-nu-u-jemy na-pra-wianie kadłuba… – metalicznym głosem oznajmił komputer pokładowy okrętu kosmicznego. Przełączyłem na inny kanał, bo nie wiedziałem, o co chodzi.
Ojciec miał przyjść za dwie godziny, dopiero wtedy mogłem liczyć na obiad. Poszedłem do kuchni wywalić pusty kubeczek.
Mama kroiła warzywa w drobną kostkę, a potem wrzucała do wrzątku.
– Na wsi było fajniej – powiedziałem z nutką pretensji w głosie.
Mama westchnęła.
– Mówiłeś to wiele razy, Kajetanie. Sytuacja nas zmusiła, przecież wiesz. Ja też lubiłam nasze Ziemnice. – Jej melodyjny głos pokrzepił mnie tylko na chwilę.
Spuściłem głowę. Tak, pamiętałem, że nie mieliśmy wyboru. Ale nie mogłem sobie przypomnieć dlaczego. A może nie rozumiałem? Chyba byłem jeszcze za młody.
O nie, mam plamę od jogurtu na bluzie!
Z naszej łazienki byłem zadowolony. Buczenie pralki działało na mnie kojąco, a jasne halogeny w podwieszanym suficie i seledynowe płytki naścienne wyglądały nowocześnie.
Pochlapałem plamę wodą, a potem starłem ręcznikiem. Bluza była czysta, ale mokra, dlatego nie chciałem opuszczać łazienki. Usiadłem na krawędzi wanny i przymknąwszy oczy, wsłuchiwałem się w hipnotyzujący rytm pralki. Przejechałem opuszkami palców po lśniącej glazurze.
Jeden, pięć, osiem, siedem, trzy. Uderzałem w kolejne kafelki, jakby ściana stanowiła wielką klawiaturę.
Stała się rzecz niezwykła! Jedna z płytek wysunęła się, ujawniając ukrytą z tyłu skrytkę. Podskoczyłem ze zdziwienia i chciałem wybiec, ale ciekawość sprawiła, że zajrzałem do środka. Wewnątrz znajdowała się niewielka puszka coca-coli oraz batonik. Puszkę otworzyłem, wypijając zawartość jednym haustem, a batonik schowałem do kieszeni. Wcisnąłem dłonią szufladkę, żeby nikt nie odkrył, że takie cudo tu istnieje.
***
Otwieraniu drzwi wejściowych do mieszkania towarzyszył syk aparatu hydraulicznego. To ojciec wrócił z pracy.
– Nic ci nie jest? – Mama przypadła do niego, a potem objęła histerycznie, jakby wracał z niebezpiecznej misji, a nie po prostu z pracy. Cała mama.
– Wszystko ze mną w porządku. – Ojciec uśmiechnął się niepewnie, z trudem ukrywając strapienie.
– Nie poszło ci?
– Nie, ale to akurat nie jest niespodzianka – odparł ojciec, położył dłoń na jej ramieniu, jakby chciał uspokoić, a potem zapytał: – co z nim?
Matka spojrzała na mnie z troską:
– Potrzebuje jeszcze czasu, ale myślę, że niedługo do siebie dojdzie.
Przecież nic mi nie jest! To, że tęsknię za domem rodzinnym, to nie choroba. Obrażony poleciałem do dużego pokoju i wcisnąłem się w kąt sofy. Przełączyłem kanał tylko po to, żeby trafić na ten sam film:
– …baterie w pełni na-ła-do-wa-ne, kadłub prawie załatany, ale bez ka-ta-li-za-to-ra nie uruchomię nawigacji stat-ku… – komputer pokładowy mówił sylabami. To musiał być stary film.
Opowieść się rozkręcała. Podekscytowany wyjąłem batonik, zdjąłem opakowanie, a następnie, przebijając zębami czekoladową polewę, wgryzłem się w słodką masę. Na wsi nie miałem czasu na oglądanie telewizji.
Odwróciłem się do stojącego w drzwiach ojca, który zerkał to na film, to na mnie. Rozbawiony jedną ze scen, powiedziałem:
– Tato, oni nie mogą naprawić katalizatora. Zakładam, że to film z dwudziestego drugiego wieku, bo nie znają uogólnionej wartości wektora P i ciągle posługują się skalarem.
Ojciec przyglądał mi się z zaciekawieniem, milczący.
Co ja plotę, co to w ogóle znaczy? Złapałem się za głowę, bo poczułem bolesny impuls przy skroni.
***
– Kajetanie! Obiad! – zawołała mama.
– Akurat teraz?
Film mi się spodobał i nie chciałem przerywać w środku, ale mama nalegała, więc posłusznie udałem się do jadalni.
Zupa jarzynowa to moja ulubiona. Tylko dlaczego ma taki gorzki posmak? Na drugie są naleśniki – niestety, też smakują okropnie.
Z kuchni dobiegają mnie słowa rodziców. Starają się mówić szeptem, ale ja wszystko słyszę:
– Jak długo, zanim mu to pomoże?
– Robię, co mogę. Leki i rozmowa to jedyna metoda, nic nie da się przyspieszyć.
– Obyśmy zdążyli, mamy jeszcze trzy dni. Potem utracimy asystę.
O czym oni mówią? Jakie leki? Jakie trzy dni? Gorzki smak zupy! Wyplułem i skoczyłem jak oparzony. Wpadłem do kuchni, krzycząc:
– Co wy mi podaliście w tej zupie?!
A oni spojrzeli po sobie z zakłopotaniem. Ale ani nie zaprzeczyli, ani nie potwierdzili, tylko milczeli.
– Mam tego dość! To, że tęsknię za drzewami, za łąką i jeziorem, to nie znaczy, że jestem chory. Chore to jest to blokowisko i wy!
Pobiegłem do swojego pokoju, gdzie usiadłem przy biurku. Już nie byłem głodny, nie chciało mi się nic oglądać. Położyłem głowę na otwartej dłoni, a łokieć oparłem o blat biurka i wlepiłem wzrok w mój ukochany dąb.
Czy ty jesteś żywy, dębie? Nigdy nie widziałem na tobie liści. Biedaku, została z ciebie tylko martwa struktura, zasuszona forma, skamielina.
***
Los chciał ze mnie zakpić! Nie zdążyłem skończyć zdania, a gałęzie zaczęły drżeć i falować. A potem niektóre z nich wydłużyły się, pogrupowały, nabrały koloru… Przetarłem oczy.
– Mamo! Chodź, zobacz! – krzyczałem podekscytowany niezwykłym zjawiskiem.
Mama wpadła do pokoju i spojrzała przez okno. Ku mojemu zdumieniu, nie wywarło to na niej wrażenia.
– Widzisz te pnącza, te kolory? Fantastyczne, prawda? Dopiero co się zmieniły, na moich oczach! – mówiłem drżącym z podniecenia głosem.
– Kajetanie, one były zawsze takie jak teraz.
– Nie, nie, nie! Właśnie teraz się zmieniły. Widziałem…
Mama uśmiechnęła się niepewnie, zdawało mi się nawet, że z politowaniem. Odwróciła się i wyszła z pokoju. Poczułem ścisk w klatce piersiowej. Czy ona nie dostrzegła zmiany? Zawiodłem się na niej. A może ja rzeczywiście jestem chory i mam halucynacje?
***
Mama wróciła, trzymając w ręku książkę. Podała mi ją, a potem troskliwie pogładziła moje włosy. Otworzyła na czternastej stronie, zachęcając, żebym spojrzał.
Ilustracja zawierała dwa obrazy identycznej wielkości, w takich samych, zdobionych ramach. Jeden przedstawiał słabej jakości pejzaż górski, a drugi dużo piękniejszy i dokładniejszy wizerunek morza oraz okrętu. Statek znajdował się w miejscu, gdzie na pierwszym obrazie była chata, natomiast zalesionym szczytom górskim odpowiadały spienione fale.
Wczytałem się w komentarz do ilustracji. Okazało się, że to jeden i ten sam obraz, sfotografowany przed i po konserwacji. Oryginalnie płótno morza oraz statku, było cennym dziełem sztuki, olejem, które wiele lat później ktoś zamalował akrylowym pejzażem górskim. Fragment po fragmencie usuwając zewnętrzną warstwę farby, odsłonięto leżący głębiej wizerunek.
Na następnej stronie, pokazany był stan pośredni procesu odzyskiwania oryginału. Akrylowa farba była częściowo usunięta. Niektóre obszary płótna ukazywały fragmenty fal morskich i przednią cześć kadłuba okrętu.
Spojrzałem na mamę pytająco, a ona tajemniczo mrugnęła okiem.
– Wszystko będzie dobrze, Kajetanie.
Na pewno, tylko że ty nie jesteś moją matką. Jej twarz zmieniła się, a przy mnie stał ktoś zupełnie inny! A może tak sobie wyobraziłem?
***
Następnego dnia rano obudziłem się z potwornym bólem głowy. Wstałem z łóżka i ledwo mogłem utrzymać równowagę. Było mi niedobrze, pragnąłem umyć twarz zimną wodą.
W przedpokoju czekała mnie kolejna niespodzianka. Ściany pokryte były seledynowymi, kwadratowymi płytkami, a na podwieszanym suficie zamontowano halogeny. Dokładnie tak samo, jak w łazience.
– Mamo! Ojciec coś w nocy remontował?
– Już idę, Kajetanie! Daj mi minutę. – Stłumiony głos mamy dochodził z łazienki, chyba myła głowę.
Chwiejnym krokiem wróciłem do pokoju. Wyjrzałem za okno.
Dąb zrobił się jeszcze piękniejszy! Cały mienił się odcieniami fioletu, zieleni i pomarańczu. Gałęzie pięły się do góry i wiły na boki, tworząc niezwykle regularne, wyrafinowane formy. Nie mogłem dostrzec brzegu tej dziwacznej korony, bo przy krawędzi stawała się rozmyta i świetlista, a pnącza tak cienkie, że z tej odległości niewidoczne.
– Fraktal! – krzyknąłem, sam nie wiedząc, co to słowo oznacza.
Zakręciło mi się w głowie. Poczułem przy skroni dyskomfort, jakby ktoś wetknął mi tam obce ciało, a organizm próbował je desperacko odrzucić. Chwila zachwytu zamieniła się w przerażenie. To wszystko było tak nierealne! Co się dzieje z tym dębem, co się dzieje ze mną? Ja tego nie zniosę!
Musiałem zobaczyć to drzewo z bliska, musiałem go dotknąć, czymkolwiek było. Podbiegłem do drzwi wejściowych i nacisnąłem klamkę.
W tym samym momencie mama wyszła z łazienki z ręcznikiem zawiniętym na głowie.
– Gdzieś się wybierasz? – spytała zaskoczona.
– Tak, idę zobaczyć dąb, on chyba kwitnie.
– Nic się z nim nie dzieje, zapewniam cię. Poczekaj do jutra…
– Muszę go dotknąć.
– Nie jesteś gotowy…
Matka doskoczyła do mnie i złapała za ramię. Ściskając nadgarstek, zawołała ojca.
Zdenerwowało mnie to. Wyszarpnąłem się jej energicznym ruchem. Uwolnienie się z uścisku poszło zadziwiająco łatwo.
Pojawił się ojciec, który również próbował mnie zatrzymać. Zablokował drzwi stopą, a potem naparł na nie całym ciałem. Nie wiem, co we mnie wstąpiło, ale szarpnąłem skrzydłem tak mocno, że ojciec musiał ustąpić. Prześliznąłem się przez szczelinę, a potem wyskoczyłem na klatkę schodową.
Zbiegając po dwa schodki i mocno dysząc, usłyszałem, jak mówi do matki:
– Siłą go nie zatrzymamy, Susan, nawet kiedy jest w takim stanie. Ale może to i lepiej, niech idzie, może mu się polepszy.
***
Zbiegłem na sam dół i chwyciłem za klamkę drzwi prowadzących do przedsionka. Skrzydło ustąpiło, a przesunięciu towarzyszył syk hydrauliki. Zadrżałem, bo ściany były obłożone tymi samymi płytkami co nasza łazienka i przedpokój. Ktoś robi remont całego bloku?
Od wyjścia na podwórze dzieliły mnie jeszcze jedne drzwi. Pchnąłem je, raz i drugi, ale nie ustępowały. Jeden, pięć, osiem, siedem, trzy – instynktownie uderzyłem w odpowiednie kafelki.
Drzwi wejściowe otworzyły się, a mnie zalał ostry blask. Z zewnątrz dmuchnęło lodowate powietrze, tak nieprzyjemne, że zrobiłem krok do tyłu. Ziemia była przykryta warstwą śniegu, a kubistyczny pejzaż blokowiska bardziej przypominał masyw skutych lodem gór, niż osiedle mieszkaniowe. Tak nagle nadeszła zima? Drzwi zamknęły się samoistnie, odcinając mroźną zamieć.
Dostrzegłem wiszące w przedsionku komplety ubrań – jasnozielone płaszcze, szale, czapki, rękawice i buty. Wcisnąłem na głowę wełnianą czapkę. Płaszcze i buty na mnie nie pasowały, były za małe. Nie rozumiałem. Dla kogo są przeznaczone, dla kilkuletnich dzieci? Jeszcze raz wpisałem kod, wsparłem się mocno na nogach i wyszedłem na zewnątrz, nie dbając o wierzchnie okrycie ani o buty.
Walcząc z zimnem oraz wiatrem obszedłem budynek i skierowałem się w stronę dębu. Rozejrzałem się wokół. Nie było blokowiska; wokół mnie rozciągał się pejzaż przysypanych śniegiem gór. Nasz blok, o dziwo wcale nie zamarznięty, wyglądał jak czarny monolit wrzucony w bezkresny ocean bieli.
W jednej ze ścian bloku znajdował się sporej wielkości wyłom, jakby część muru się osunęła. Jednak nigdzie nie widziałem gruzu. Przeciwnie, ściany w okolicy otworu odginały się do zewnątrz, jakby materiałem ich konstrukcji nie był cement czy cegła, ale metal. Pracowały przy nim dwie maszyny, połączenie dźwigów z koparkami, oraz trzech ludzi, ubranych w budowlane kombinezony. Kiedy ci ludzie mnie dostrzegli, wstrzymali pracę i wlepili we mnie spojrzenia.
Dąb tkwił kilkanaście metrów dalej. Z bliska pnącza wyglądały jak cienkie kable. Tworzyły kształt podobny do zamrożonej, pulsującej światłem fontanny.
– Kajetanie, spójrz w okno. – Usłyszałem nagle przetworzony głos mamy w lewym uchu. Zaskoczony, uchyliłem czapkę, badając opuszkami palców materiał. W jej wnętrzu był ukryty mały, metalowy głośniczek.
– Wsłuchaj się uważnie w to, co powiem. Zrobisz to dla mnie?
Odwróciłem się w stronę bloku. Rodzice stali w wielkim oknie i patrzyli na mnie zza długiego pulpitu. Dlaczego nasz blok ma tylko jedno, długie, horyzontalne okno?
Głośniczek przy uchu ponownie zabrzęczał. Matka wypowiadała słowa z naciskiem:
– Kajetanie, ja też tęsknię za Ziemnicami. Rozumiesz mnie?
Mówiła bardzo wyraźnie, a mimo to miałem wrażenie, że jej słowa docierają do mnie zniekształcone. Podobnie było z obrazem – jakbym był oddzielony od rzeczywistości grubą, powyginaną szybą.
Przełknąłem ślinę, zasłoniłem dłońmi oczy, a potem skupiłem myśli i wolę. Zrobiło mi się niedobrze, byłem bliski utraty przytomności. Obcy przedmiot w mojej głowie palił niemiłosiernie, myślałem, że za chwilę eksploduje.
– Kajetanie, ja też tęsknię za Ziemnicami. Rozumiesz mnie?
I wtedy to się stało. W uszach poczułem statyczny dźwięk, subtelne pęknięcie, ból zniknął. Suzan mówiła, a jej słowa docierały do mnie czyste, bez zniekształcenia:
– Kapitanie, ja też tęsknię za Ziemią. Rozumiesz mnie?
Spojrzałem na długie, wąskie okno, za którym stali, a potem uniosłem wzrok nieco wyżej. Na czarnym kadłubie widniał gigantyczny napis: APOLLO 15 873. To nie blok, to nasz uszkodzony statek międzyplanetarny, wokół którego rozciągają się lodowe góry planety Kepler-937.
***
– Susan do kapitana, wyślij potwierdzenie, proszę.
– Już w porządku, Susan – odpowiedziałem.
Przypomniałem sobie wszystko. Byłem trzymetrowym cyborgiem, kapitanem statku Apollo. Podczas powrotu na Ziemię musieliśmy awaryjnie lądować na Keplerze i nieszczęśliwie rozdarliśmy kadłub o skały. Ale co gorsza, wypadł i uległ uszkodzeniu podstawowy element systemu nawigacji, katalizator von Neumann, a tylko ktoś zintegrowany z kartą AI potrafił go naprawić. Na okręcie była tylko jedna taka osoba, ja.
– Richard? Dziękuję wam za pomoc! Pogadamy potem. Zabieram się do pracy, bez odbioru!
Podszedłem do katalizatora, z którego wystawała niezliczona ilość wielobarwnych kabli. Rzeczywiście, von Neumann miał architekturę fraktala, przy odrobinie wyobraźni mógł przypominać drzewo. Skonstruowany był tak, że co dwanaście centymetrów następowała bifurkacja kabla, przewody stawały się coraz cieńsze, aż na krawędziach urządzenia ich wielkość zbliżała się do rozmiarów atomu. Tworzyło to nierzeczywiste wrażenie rozmycia się brzegów. Tego typu budowa pozwalała na wykorzystanie zjawisk kwantowych, zwiększając znacząco moc obliczeniową rdzenia nawigacyjnego.
Najważniejsze, że mój implant AI był już w pełni sprawny, co umożliwało naprawę. Dokonałem pobieżnej analizy, lokalizując miejsca, w których struktura katalizatora uległa deformacji. Wygenerowałem jej prawidłowy wykres, używając zunifikowanego wektora Pi i zrzutowałem go na uszkodzone części. Teraz pozostała tylko fizyczna praca, wymagająca precyzyjnej ręki cyborga.
***
– Gotowe! – rzuciłem zadowolony po powrocie na pokład. – Katalizator von Neumann w pełni sprawny, ekipa holuje go do statku. Załatanie kadłuba potrwa jeszcze kilka godzin.
– Świetnie. Jeżeli wystartujemy w przeciągu dwóch dni, załapiemy się na aktualną asystę grawitacyjną. – Richard rozsiadł się wygodnie w fotelu nawigatora. Susan stała tuż obok niego i zapychała się minihamburgerem.
– Mówiłam, że zdążymy – wykrztusiła, próbując się uśmiechnąć z pełnymi ustami.
– Co się właściwie ze mną działo? – spytałem.
– Przy awaryjnym lądowaniu twoja karta AI uległa przypadkowej rekonfiguracji i wymagała resetu. W tych warunkach reset jest niebezpieczny, ale zaryzykowaliśmy, bo nikt inny nie byłby w stanie naprawić katalizatora.
– Ja próbowałem – wtrącił się Richard. Susan zachichotała.
– Reset wywołał w tobie mentalną regresję i infantylizację świadomości. – wyjaśniła.
– Czyli zwariowałem? Wydawało mi się, że jesteście moimi rodzicami…
– Wpadłeś w rodzaj psychozy, wielkoludzie. Biologiczna część mózgu była mocno splątana z modułem AI, a po jego resecie uległa szokowi. Istniało niebezpieczeństwo, że pozostaniesz w tym stanie bardzo długo. Na szczęście readaptacja karty, to znaczy, jej ponowna integracja z mózgiem, trwała tylko trzy dni. Kiedy wyszedłeś na zewnątrz, nastąpił przełom i ostatecznie wszystko wróciło do normy.
– Podziękuj Susan. Robiła co mogła. A ty gadałeś od rzeczy. – Richard puknął w ściankę, z której wysunęła się szufladka z coca-colą.
Cześć!
Podobało mi się to opowiadanie. Z jednej strony przedstawiasz prostą historię, ale dzięki budowaniu napięcia sprawiasz, że opowiadanie jest wciągające. Na docenienie zasługuje to, że udało Ci się nie zdradzić zakończenia zbyt wcześnie. Długo udaje Ci się przekonać czytelnika, że chłopiec boryka się z jakimiś problemami psychicznymi, a gdy zagadka się rozwiązuje, to wcześniejsze wypowiedzi postaci nabierają zupełnie innego sensu. Gdybym miała na coś pomarudzić, to może na odrobinę zbyt dobitne tłumaczenie wszystkiego w ostatniej scenie.
PS.
Tego z “który
m” nie zrozumialem.
I nie dziwię się, bo ja tam nie wiedzieć czemu, zobaczyłam jeszcze “i” na końcu. Nieważne ;)
Mała ciekawostka a propos interpunkcji:
Przed “dlaczego” stawia się przecinek, gdy wprowadza zdanie podrzędne, a tutaj nie ma takiej sytuacji.
Cześć!
Tak jak wspominałem w becie, tekst bardzo w moim guście. Podoba mi się, jak zwodzisz czytelnika, podsuwasz tropy i kierujesz ku oczywistemu rozwiązaniu, by ostatecznie dać mu finał nieoczekiwany, nietuzinkowy, a jednocześnie nie “znikąd”. Jednym słowem – oryginalnie :)
Ciekawie zazębiają się tu elementy ze świata Kajtka i kapitana, swobodnie i dobrze operujesz klamrami. Cieszę się, że zdecydowałeś się na przycięcie zakończenia. Teraz zrobiło na mnie dużo lepsze wrażenie niż przy pierwszej lekturze. Na uwagę zasługuje też możliwość jego dwojakiej interpretacji, co wysoko sobie cenię.
Opko jest napisane sprawnie, nie mam większych zastrzeżeń co do języka, jakim w nim operujesz.
Wobec powyższego, po raz pierwszy w swojej portalowej karierze polecam opko do biblioteki i cieszę się, że jest nim akurat Twój tekst.
Pozdrawiam,
fmsduval
"- Zniszczyliśmy coś swoją obecnością - powiedział Bernard - być może czyiś świat." V. Woolf
Doobre. Miś nie spodziewał się takiego twistu. Nie chce psuć zabawy czytającym ‘od komentarzy’. Ładnie napisane i dobrze się czytało misiowi. Masz gwiazdki za pomysł.
Alicello, muszę przyznać, że wyważanie jak dużo wyjaśniać czytelnikowi jest dla mnie zawsze wyzwaniem. Zauważyłem, że niektórzy lubią, żeby wszystko było jasne, podczas gdy inni wolą niedopowiedzenia. Część wyjaśnień na końcu opowiadania wykasowałem, tak jak sugerował fmsduval, ale pomyślałem, że coś tam zostawię (just in case).
Cenię sobie Twoją pomoc przy becie i dziękuję za pozytywny komentarz!
Fmsduval, bardzo się cieszę, że tekst Ci przypadł do gustu. Wielkie dzięki za sugestie podczas bety i polecenie opka do biblioteki, to mobilizuje do dalszej pracy!
Koala75, miło, że zerknąłeś, a jeszcze milej, że opowiadanie się spodobało!
Bardzo fajne opowiadanie, kronosie.
Sposób, w jaki budowałeś świat nie naprowadzał czytelnika od razu na zakończenie – na początku wydawało się, że naprawdę chodziło jedynie o wyjazd ze wsi, potem, że to wszystko dzieje się w postapokaliptycznym świecie, aż do samego końca, kiedy następuje zwieńczenie historii.
Dzięki tym zabiegom i ładnemu językowi czytało się płynnie, bezproblemowo, a sama fabuła została przedstawiona w kreatywny sposób.
Zgłaszam do biblioteki. :3
Pozdrawiam!
Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.
Witaj Barbarianie!
Fajnie, że tekst przypadł Ci do gustu. Powiadasz, że spodziewałeś się świata postapokaliptycznego? To ciekawy komentarz, sam o tym nie pomyślałem. To może przez te skute lodem góry?
Zdradzę jednak, że będąc dzieckiem i mieszkając w bloku, zastanawiałem się, co by się stało, gdyby cały blok nagle został przeniesiony na Grenlandię (zakładałem, że dalej byśmy mieli podłączenie do prądu, ciepłej wody i działałyby kaloryfery). xD
Dzięki za miłe słowa pod adresem opka i za zgłoszenie do bilblioteki!
Fajnie, że tekst przypadł Ci do gustu. Powiadasz, że spodziewałeś się świata postapokaliptycznego? To ciekawy komentarz, sam o tym nie pomyślałem. To może przez te skute lodem góry?
Taak. Do tego doszła ta hydraulika przy drzwiach – skojarzyło mi się z wrotami do Krypt z Fallouta, czy coś takiego. Podobnie “sterylne” pomieszczenia, właśnie ten lód, o którym mówiłeś itp.
Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.
Przeczytane. Czytało się dobrze i z zaciekawieniem. Lubię sci fi które zaczynają się jak zwykle opowiadanie by przy pomocy płytki w ścianie łagodnie przejść do atomów:) zabrakło mi tylko "wiedzenia" gdzie i dlaczego lecą, bo podejrzewam, że nie na księżyc:)
Hej vrchamps!
Cieszę się, że opko Cię zaciekawiło!
Oni byli na kursie powrotnym na Ziemię, a skąd dokładnie, to myślę, że dla opowiadania nie jest aż tak istotne. Mogli wracać z jakiejś misji w odległych rejonach galaktyki. W każdym razie, wszyscy już chcieli się znaleźć w domu, na Ziemi (stąd ta tęsknota kapitana), ale musieli awaryjnie lądować na planecie Kepler-937. Przy lądowaniu doszło do wypadku, zahaczyli o szczyt jednej z gór lodowych. Rozpruł się kadłub statku i wypadł katalizator, którego elementy uległy deformacji. Na domiar złego, sprzężony z mózgiem implant AI kapitana-cyborga również uległ uszkodzeniu, przez co kapitan popadł w obłęd.
Cześć, Kronosie!
To ja, Twój piątkowy dyżurny!
Jak to się stało, że rzymski wojak pisze o podróżach międzyplanetarnych? To się największym filozofom nie śniło!
Masz tutaj haczyk, na który dałem się złapać od początku i trzymałeś mnie na nim do samego końca – świetnie odkrywałeś kolejne karty, tak że na końcu cały tekst zupełnie zmienił wydźwięk.
Historia jest prosta, ale uważam, że mąż dobry balans między długością tekstu, a podawanymi informacjami.
To co mnie nieco zdziwiło, to że "dąb" tak po prostu sobie wpadł i nie uległ całkowitemu zniszczeniu. Jakby stał tuż obok burty statku, a w momencie katastrofy zrobił hop! I stanął obok. Kluczowe moduły statku raczej umieściłbym gdzieś wewnątrz statku, by były jak najlepiej chronione. Ale to takie malutkie marudzenie :)
No i skąd na statku mieli książkę? Nie powinni obrazków pokazywać na jakimś tablecie?
Czytałem na telefonie, więc na łapankę nie miałeś co liczyć, ale… W zasadzie nic nie znalazłem :)
Pozdrawiam i klikam!
Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.
Mniam :)
Kronosie, sądziłem w połowie, że wiem dokąd to wszystko zmierza i się myliłem. Więc można by powiedzieć, że wyprowadziłeś mnie w pole, żeby mi pokazać, jak tam jest ładnie.
I tak przelatuję sobie wzrokiem po całości raz za razem, żeby się móc jakoś odnieść do treści, i cały czas natrafiam na jakieś pojedyncze zdania, które nagle nabierają sensu. Masz naprawdę nieźle wypracowany kunszt prowadzenia fabuły.
– Mówiłeś to wiele razy, Kajetanie. Sytuacja nas zmusiła, przecież wiesz. Ja też lubiłam nasze Ziemnice.
To jest jedyne miejsce, które mi odrobinę zgrzyta i wyrywa z imersji. Dużo słów, mało treści. Proste wiem pokazałoby mi więcej emocji niż te trzy zdania.
Problem wtedy w tym, gdzie zmieścić linię z Ziemnicami.
Tyle ode mnie!
Witaj Krokusie!
Raz na rok i rzymski wojak napisze coś o kosmosie. :D
Może się wydawać dziwne, że “dąb” leżał blisko statku i wcale nie był aż tak mocno uszkodzony. Też zastanawiałem się, czy nie uprawdopodobnić tego bardziej, ale postanowiłem zostawić. Jako ewentualne rozwiązanie można powiedzieć, że Richard (z ekipą) już próbowali go naprawić i mogli go w tym celu przetransportować w pobliże statku, postawić pionowo i ogólnie “ogarnąć”.
Co do wypadnięcia katalizatora podczas lądowania, to mógł to być element umieszczony z jakiegoś powodu blisko zewnętrza statku, albo w ogóle dołączony moduł, którym zahaczyli o skały. W każdym razie Twoje uwagi są na miejscu, fajnie, że takie rzeczy wyłuskujesz.
Natomiast co do książki, którą pokazuje matka, to był to rodzaj wyświetlacza, czy hologramu, tylko kapitan widział inaczej (tak jak wszystko).
Wielkie dzięki za pozytywną recenzję i klika!
Cześć Kordylianie! Miło, że zerknąłeś na tekst i przypadł Ci do gustu. Starałem się tak skomponować tekst, żeby prawda (jak ten oryginalny obraz z “książki” matki), powoli wychodziła na jaw, a zdania wypowiadane przez rodziców i syna, miały dwojaki sens.
Co do wypowiedzi, którą cytujesz – możliwe, że prawdziwa matka powiedziałby po prostu “wiem, Kajtek”, ale to jest Suzan, która mówi tak naprawdę: “Kapitanie, otrząśnij się, przecież wiesz co się stało, ja też chciałabym wrócić na Ziemię… “, a kapitan słyszy to tak, jak słyszy. :)
Taaak… Nie jest źle, niektóre elementy całkiem fajne, ale na kolana mnie nie rzuciło.
Mam wrażenie, że zakończenie trochę wyskakuje z czapy. OK, kapitanowi się zwariowało i doszedł do wniosku, że jest chłopcem. Niby może być. Ale dlaczego nie sikorką albo długopisem? No dobrze, to sprawka biologicznej części mózgu. Ale co się stało z elektroniczną? Może gdyby chociaż ten chłopiec był matematycznym savantem… W ogóle wariujący komputer to interesujący problem, zdaje się, że ten potencjał można było ogrywać i ogrywać. Współczesne kompy chyba są bardziej zero-jedynkowe; albo działają, albo nie. No, może się schrzanić jakiś program czy plik…
No, lubię w kryminałach to, że mogę zgadywać, kto jest mordercą. Tutaj nie dostałam takiej szansy, bo nie miałam podstawowych danych.
Nie bardzo rozumiem tytułowego Neumanna. Facet błyszczał w różnych dziedzinach. Pewnie o wielu rzeczach nie wiem, ale z katalizatorem mi się nie kojarzy.
Trochę narzekam, ale jednak tekst ma ręce i nogi.
Babska logika rządzi!
Witaj Finklo!
To było tak, że przy lądowaniu coś tam się stało złego, i elektroniczny implant kapitana uległ uszkodzeniu. Załoga musiała go zresetować, a to normalnie robi się w warunkach “szpitalnych”, bo te elementy biologiczne i elektroniczne u cyborgów tak się z czasem splatają, że reset może powodować nieprzewidziane konsekwencje dla psychiki. No i w tym przypadku, po resecie implanta, on wrócił do czasów dalekiej przeszłości. Czemu nie odbiło mu totalnie i nie stał się ołówkiem? Nie potrafię odpowiedzieć. :) Chłopiec nie był sawantem, te jego dziwne wyskoki z wektororym Pi i fraktalem, to raczej “zdrowa” świadomość kapitana, która prześwitywała spoza tej zdeformowanej.
Weź pod uwagę, że świadomość kapitana nie składa się z samego implanta (komputera), ale jest to spężenie tegoż z biologicznym mózgiem, więc daleko mu do zero-jedynkowości. Ale nawet software współczesnych komputerów nie działa binarnie, tzn. może być gra z glitchami, itp.
No, lubię w kryminałach to, że mogę zgadywać, kto jest mordercą. Tutaj nie dostałam takiej szansy, bo nie miałam podstawowych danych.
Fakt, mocno zakamuflowałem o co chodzi. Jedna podpowiedź to komputer pokładowy, który zdaje relację z tego co się dzieje ze statkiem, a kapitan-chłopiec odbiera to jako film w TV. Druga to kwestia wypowiadana przez matkę-Suzan, że tęskni za Ziemnicami (nazwa, która jest odpowiednikiem Ziemi). Ale zgadzam się, że na tej podstawie literacki detektyw nie mógłby odgadnąć w czym rzecz.
Ogólnie chciałem przekazać, że rzeczywistość można widzieć różnie, te same rzeczy przez jednego mogą być odbierane zupełnie inaczej niż przez resztę.
Nazwisko Neumanna wziąłem dosyć arbitralnie, przyznaję. Bardziej pasowałoby tu Mandelbrot, albo Lorentz, jako, że wygląd urządzenia przypominał dziwny atraktor. Po prostu, dali taką nazwę urządzeniu na cześć genialnego naukowca.
Miło, że zerknęłaś na tekst i uważasz, że ma ręce i nogi, mimo niedopowiedzeń. Dziękuję za klika!
Podobało mi się :) Początkowo myślałam, że wszystko okaże się snem, albo (nie daj Boże) chorobą psychiczną, ale były elementy, które jakoś nie pasowały. Na przykład otwierjące się z sykiem hydrauliczne drzwi, płytki w łazience, wieś Ziemnice, która od razu skojarzyła mi się z Ziemią, a nawet telewizja pełna filmów SF ;) Myślę, że tropów zostawiłeś wiele, a mimo wszystko zakończenie mnie zaskoczyło. Na plus, oczywiście.
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Cześć Irka_Luz!
Cieszę się, że się spodobało. Sporo rzeczy skojarzyłaś, jak mało kto z komentujących. Fajnie, że mimo wszystko końcówka Cię zaskoczyła, bo to trudno wyważyć dawkowanie informacji, w taki sposób, żeby nie powiedzieć ani za mało, ani za dużo.
Pozdrawiam i życzę miłego wieczoru!
Cześć,
fajny tekst, podoba mi się.
Zwodzisz dość mocno czytelnika, ale dla mnie to na plus, zresztą znając życie, to gdybyś zostawił bardziej wyraźne znaki, to wszyscy od razu by zgadli o co chodzi :)
Malutki niedosyt mam jeżeli chodzi o ten fragment:
– Reset wywołał w tobie mentalną regresję i infantylizację świadomości. – wyjaśniła.
Trochę to zbyt proste. Reset powinien przywrócić ustawienia fabryczne, skąd ta infantylizacja świadomości? IMHO przydałoby się więcej szczegółów tech, może coś z odcięciem od bazy danych, brakiem możliwości komunikacji z usługami z uwagi na brak odpowiednich certyfikatów bezpieczeństwa. Ludzie mogą to sobie nazywać “infantylizacją”, ale raczej żargonowo.
Jeżeli natomiast są to jakieś procesy biologiczne, “mózgowe”, czy też psychologiczne, które mogą wystąpić na skutek stresu lub urazu, to także przydałoby się więcej podbudowy naukowej (ja o takich stanach nie czytałem dotąd).
Pozdrawiam!
Che mi sento di morir
Hej BasementKey!
Fajnie, że zerknąłeś na tekst. :)
Trauma czasem prowadzi do regresu. Tu nastąpiło przywrócenie do stanu fabrycznego samej karty, z którą biologiczny mózg był mocno spleciony. Taką nagłą zmianę mózg odebrał jako traumę (podobne odczucie do bardzo silnego, negatywnego bodźća). Wiem, że to nie wyczerpuje tematu, ale siłą rzeczy w tak krótkim opku nie ma miejsca, żeby wszystko dokładnie opisywać.
Poniżej cytat ze strony ABC zdrowie – nie jest to artykuł naukowy, ale wiem, że taka regresja zdarza się..
5. Trauma – objawy PTSD
Charakterystyczne objawy syndromu pourazowego obejmują:
(…)
dysforia (drażliwość), łatwa męczliwość, astenia, regres do wcześniejszych okresów rozwojowych;
Pozdro!
Dzięki za odpowiedź.
Fajny motyw z tą regresją, przydałoby się podrążyć jeszcze :)
Che mi sento di morir
Fajny motyw z tą regresją, przydałoby się podrążyć jeszcze :)
Zdecydowanie. Pokombinuję coś, bo to dobry pomysł.
Hm, czytało się bardzo ciekawie, z jednej strony ta pierwsza część jest zabawna i intrygująca, a z drugiej – dość niepokojąca. Ja myślałam, że przeprowadzają na tym chłopcu jakieś eksperymenty! :( Końcówka rzeczywiście zaskakująca. Dopatruję się w tych majakach jakichś początków aspiracji do człowieczeństwa, niekoniecznie “uświadomionych” – coś a’la Asimov albo Łowca Androidów. :)
Zasłużona biblioteka. Pozdrawiam! :)
She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.
Cześć DHBW! Miło, że wpadłaś i fajnie, że się spodobało. :)
Dopatruję się w tych majakach jakichś początków aspiracji do człowieczeństwa, niekoniecznie “uświadomionych”
Moim zdnaiem bohater jest człowiekiem, choć to pewnie zależy od definicji. Bo czy ja, czy Ty, korzystając z komputerów przestajemy być ludźmi? Bohater po prostu jest mocniej zintegrowany z komputerem, bo komp jest wbudowany w jego mózg (to ta karta AI, która w opowiadaniu się popsuła). Trochę sprawę upraszczając, to tak, jakby zamiast poprzez monitor i klawiaturę, komunikować sie z komputerem bezpośrednio za pomocą myśli. :)
Taka mała refleksja na koniec: wiele osób już dziś, nie potrafi funkcjonować bez komputera i oderwanie od niego powoduje coś w rodzaju mini-traumy, więc myślę, że teza w opowiadaniu da się obronić.
Miłego dnia!
Aha. No to ja się przyznam, że nie zrozumiałam. Myślałam, że kapitan jest po prostu robotem, któremu zaczyna się włączać ludzka świadomość i jakieś ludzkie sny-marzenia. Ze wstydu chowam się pod kołdrę.
EDIT: Aha, już wiem. Za mało czytam science fiction i słowo “cyborg” zrozumiałam jako zaawansowanego robota. Tymczasem najczęściej to jest człowiek z robotycznymi “wstawkami”. Kajam się. ^^’
She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.
Aha, już wiem. Za mało czytam science fiction i słowo “cyborg” zrozumiałam jako zaawansowanego robota. Tymczasem najczęściej to jest człowiek z robotycznymi “wstawkami”. Kajam się. ^^’
O właśnie, takiego kogoś miałem na myśli. Ciało mógł mieć zastępowane stopniowo, bo się starzał. Potem podrasowany mózg. A że wspomnienia z dzieciństwa są w mózgu mocno zapisane (i często starszy człowiek pamięta więcej z dzieciństwa niż z tego, co się działo wczoraj), to i wspomnienia kapitana-cyborga odżyły w czasie psychicznego kryzysu. No, taki miałem pomysł na opko: kolejna odsłona z serii interakcje mózg-technologia. ;)
No tak po prawdzie to nie pomogły też te 3 metry :P “Trzymetrowy cyborg” – i w mojej głowie pojawił się od razu robot. Ale ok, moja wina, dzięki za wyjaśnienia i milknę. ^^’
She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.
Tak zwany tekst z pomysłem, który ma przewrotną kulminację w zakończeniu. Ta taktyka ma wady i zalety, ale skupmy się na konkretach czyli na tym tekście.
Proporcje pomiędzy częścią, gdzie opisujesz regresję bohatera, a wyjaśnieniem są w miarę zachowane. Problemem z punktu widzenia konstrukcji fabuły jest dla mnie to, że po kulminacji i wytłumaczeniu, co tu się zadziało, nie mamy części refleksyjno-epilogowej. Nie chodzi oczywiście o trzy kolejne rozdziały, a o jakąś kropkę nad i. Bohater przeżył coś, co z pewnością na zawsze go zmieniło. Nawet jeśli człowiekiem jest tylko w części, powinno go sprowokować do przemyśleń, które mogłyby stworzyć klamrę początku z końcem, pokazać, co w nim zostało, a co się zmieniło.
Język, którym piszesz jest żywy i potoczny, co w tej stylizacji wypada na plus. Warto jednak uważać na mieszanie czasów gramatycznych, które parę razy się tu przewija. Można to zapisać kursywą, ale zastanawiam się, czy skoro narracja jest w pierwszej osobie to miałoby sens… Pytanie więc czemu skąd to mieszanie i co ma podkreślić?
Zaletą jest tu oczywiście pomysł i ciągnięcie go tak, że coś podejrzewamy, ale nie jest to po nitce do kłębka. Element zaskoczenia, który można sobie zracjonalizować zawsze na plus.
To tyle,
Pozdrawiam
Hej oidrin!
Trafna uwaga, część refleksyjna na koniec, gdzie pokazany byłby wpływ przeżycia na psychikę bohatera, mogłaby wnieść dodatkowy wymiar do historii.
Moim celem było pokazanie aktywnej (i kreatywnej) roli umysłu w percepowaniu rzeczywistości. Te same rzeczy dla jednego będą wyglądały tak, a dla drugiego inaczej, bo mózg sobie “dopowie” znaczenie. W szczególności, pod wpływem traumatycznego przeżycia (ale też choroby, prania mózgu, wcześniejszych doświadczeń, systemu przekonań itp.), można mieć mocno odmienne postrzeganie rzeczywistości. To, jak różnie można interpretować te same rzeczy, zawsze mnie zadziwia. :) Oczywiście, w opku sytuacja jest przerysowana.
Nie zwróciłem uwagi na mieszanie czasów gramatycznych, musiałem to zrobić przypadkowo, ale zerknę i postaram się poprawić.
Dzięki za odwiedziny i komentarz!
Pozdrawiam!
Kronos!
Udało Ci się w tym opowiadaniu osiągnąć niezłą rzecz – wiele razy po drodze wydawało mi się, że już wiem, co będzie dalej. Na przykład: – ech, będzie o tym, że chłopak został odebrany rodzinie, to wcale nie są jego prawdziwi rodzice, eksperymenty, te sprawy. Że zaraz wyskoczysz z jakimś androidem z wgraną pamięcią dzieciaka. A tu zaskoczenie. Nie spodziewałam się takiego obrotu spraw i to było bardzo ładne.
Bardzo sprawnie przeprowadziłeś zmiany fabuły. Po komentarzach widać, że inni też dali się zwieść. To oryginalny pomysł i bardzo zgrabnie wykonany. To tym ciekawsze, że zrobiłeś ogromny przeskok od początkowego klimatu tęsknoty za domem, czymś stabilnym, znanym, w naszej codziennej rzeczywistości, do czegoś bardzo jej odległego.
Doceniam rozsiane tu i ówdzie małe wskazówki i symbole. Udało Ci się nawet zająć moje myśli na dłużej rozważaniami nad nieprzypadkowym pojawieniem się liczby 15873. Ciekawe czy ktoś jeszcze głębiej się nad tym zastanawiał. I czy rozkminił, że nie chodzi o kod Białegostoku ;-)
Przeczytałam z przyjemnością i przyznaję Ci dziesięć punktów szacunu!
Pozdrowienia,
eM
Witaj Emlisien!
Dziękuję za wizytę i cieszę się, że Ci się spodobało. Rzeczywiście, jestem zadowolony z tego tekstu, wyszedł mi całkiem nieźle. A nie ma większej frajdy niż zwodzenie czytelnika. Jesteś jak dotąd jedyną osobą, która pofatygowała się, żeby sprawdzyć liczbę 15873.
W nagrodę ujawniam wygląd kwitnącego dębu widzianego przez Kajetana:
Hell yeah! Rozwaliłam system :-)
No dobra. A co takiego wiąże się z tą liczbą?
Babska logika rządzi!
Pomnożona przez szczęśliwą liczbę 7 daje same jedynki i wylatują monety z jednorękiego bandyty przyszłości. Nie jest to jakiś fajerwerk, ale zawsze lepsza mała rzecz niż zupełnie randomowa liczba.
O, milusio. :-)
Babska logika rządzi!
Bardzo dobre opowiadanie.
W momencie, kiedy zaczęłam sobie myśleć, czy przypadkiem nie mamy tu do czynienia z bardzo skądinąd fajnym opisem autyzmu (tag “brak fantastyki” ;) ), skierowałeś mnie ku “czy przypadkiem nie mamy tu do czynienia z podróżnikiem z przyszłości / dzieckiem nawiedzonym przez Obcego”, a potem wrzuciłeś w “o rany, to jest Terminus / HAL 9000 z happy endem”. Loved it, like really
Co moim zdaniem jest do doszlifowania? Końcówka, bo wypada mocno infodumpowo. Wiem, to cholerny problem, jak to tu rozwiązać, ale myślę, że się da to troszkę złagodzić, rozpisać może na wspomnienia Kajetana/Kapitana, a nie tylko wprost podawane mu przez załogę informacje.
Co do “człowieczeństwa” Kajetana – ja osobiście odniosłam wrażenie, że to jest bardzo wysoka forma maszyny. Bo jednak trzymetrowy, czyli nie biologiczny człowiek, a zarazem z inteligencją i emocjonalnością człowieka. Coś na kształt dwójki pierwszoplanowych androidów z Blade Runnera?
Czy literówka Suzan celowa, czy jednak nie (nie widzę uzasadnienia)?
Dla mnie wartość dodana taka, że mój Tato zajmował się w swoim naukowym życiu m.in. fraktalami, choć teraz zajmuje się czym innym, więc jakem laik, tak na kolorowych obrazkach fraktali trochę się wychowałam, jest w domu taki album “The Beauty of Fractals”, który mnie w dzieciństwie totalnie fascynował.
Btw. tytuł powinien chyba jednak brzmieć “Dąb von Neumanna”? Może minimalnie bardziej spoilers, ale to małe spoilers, bo twistu dzięki temu nie wymyślisz.
No więc do tego opowiadania stosuje się to samo, co do planetarnego – doszlifuj i ślij do Esensji, bo to kawał dobrej roboty light sf / space operowej. Co więcej, gdyby nie to, że wrzuta wypadła w bardzo niekorzystnym dla mnie momencie, kiedy nie bardzo cokolwiek czytałam, a na dodatek pod koniec miesiąca, to opowiadanie jest dla mnie dowodem na to, że potencjalnie piórkowe teksty mogą zostać przeoczone, bo gdybym przeczytała, to bym nominowała. (Pro tip: nie wrzucaj dobrych tekstów pod koniec miesiąca… Opowiadanie z 6.04. nominowałam…)
http://altronapoleone.home.blog
Witaj Drakaino!
Wielkie dzięki za przeczytanie i pozytywną recenzję! Bardzo się cieszę, że i ten tekst przypadł Ci do gustu!
Co moim zdaniem jest do doszlifowania? Końcówka, bo wypada mocno infodumpowo.
Będę kombinował.
Co do “człowieczeństwa” Kajetana – ja osobiście odniosłam wrażenie, że to jest bardzo wysoka forma maszyny. Bo jednak trzymetrowy, czyli nie biologiczny człowiek, a zarazem z inteligencją i emocjonalnością człowieka. Coś na kształt dwójki pierwszoplanowych androidów z Blade Runnera?
Skojarzenie z Blade Runnerem całkiem trafne, bo przecież replikanci mieli wszczepione wspomnienia. Ale mógł to też być ktoś, kto był kiedyś w pełni człowiekiem, ale kogo ciało z czasem było stopniowo wymieniane na bio-mechaniczne. A zatem, ten ktoś ma ciało sztuczne, natomiast mózg naturalny, ale z elektronicznymi “rozszerzeniami” (typu ta karta AI), zintegrowanymi z biologiczną częścią.
Czy literówka Suzan celowa, czy jednak nie (nie widzę uzasadnienia)?
Przypadkowa, przepraszam. Chyba w głowie połączyłem Susan z Zuzanna. ;)
Dla mnie wartość dodana taka, że mój Tato zajmował się w swoim naukowym życiu m.in. fraktalami, choć teraz zajmuje się czym innym, więc jakem laik, tak na kolorowych obrazkach fraktali trochę się wychowałam (…)
Ciekawy zbieg okoliczności. Ja zajmowałem się trochę Teorią Złożoności w kontekście projektowania i podzielam zdanie, że fraktale (albo ogólniej, dziwne atraktory) to absolutnie fascynujące obiekty.
Btw. tytuł powinien chyba jednak brzmieć “Dąb von Neumanna”? Może minimalnie bardziej spoilers, ale to małe spoilers, bo twistu dzięki temu nie wymyślisz.
Chyba masz rację, do przemyślenia. Na pewno to nie będzie spoiler.
No więc do tego opowiadania stosuje się to samo, co do planetarnego – doszlifuj i ślij do Esensji, bo to kawał dobrej roboty light sf / space operowej. Co więcej, gdyby nie to, że wrzuta wypadła w bardzo niekorzystnym dla mnie momencie, kiedy nie bardzo cokolwiek czytałam, a na dodatek pod koniec miesiąca, to opowiadanie jest dla mnie dowodem na to, że potencjalnie piórkowe teksty mogą zostać przeoczone, bo gdybym przeczytała, to bym nominowała. (Pro tip: nie wrzucaj dobrych tekstów pod koniec miesiąca… Opowiadanie z 6.04. nominowałam…)
Tak, pechowy czas publikacji. Dodatkowo, nie dałem opisu dla tekstów trafiających do biblioteki i opowiadanie nie pojawiło się na stronie głównej portalu. Na przyszłość będę pamiętał. Dzięki za pro tip!
Przyszłam, zachęcona rekomendacją Drakainy, i nie żałuję. Udany, pomysłowy tekst SF, o zaskakującej fabule, z ciekawym i dobrze pomyślanym twistem. Bardzo przyjemna, inteligentna lektura.
ninedin.home.blog
Witaj Ninedin!
Fajnie, że wpadłaś i cieszę się, że opowiadanie Ci się spodobało!
Miłego dnia!