- Opowiadanie: Suprise - Druga Szansa - Prolog

Druga Szansa - Prolog

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Druga Szansa - Prolog

Jako, iż to mój debiut na tej stronie – witam Was.

Przedstawiam prolog do dłuższego opowiadania, bo chciałbym usłyszeć Wasze opinie, czy ta część zachęca do dalszego czytania, czy wręcz przeciwnie. Z chęcią przyjmę konstruktywną krytykę. Miłego czytania ;]

 

Idąc przez ten las, nie zastanawiałem się nad niczym. Gdzie ja idę? Co mnie czeka? Gdybym chciał myśleć, musiałbym się zatrzymać, gdyż te piękne drzewa zbytnio mnie rozpraszają. Jednak, gdy się zatrzymam, nie zobaczę reszty tych czarownych roślin. Choć wszystko zdaje się być takie same, drzewa, liście, nawet źdźbła trawy, jest coś, co różni te wszystkie twory od siebie. Tylko co to jest…?

 

Krocząc dalej, pośród harmonijnie ułożonych drzew, zauważyłem, że te poczęły rzednąć. W miejscu, gdzie rozpościerać się powinny nieziemskie konary drzew, są tylko smutno wystające pnie. Ktoś tu był, ktoś ingerował we wszechobecną magię. Coś zaburzało tę niezwykłą atmosferę wypełniającą każdy milimetr przestrzeni tego lasu. W końcu wszystkie drzewa ustąpiły pod ciężkimi toporami, które pewnie kiedyś ścięły je bez najmniejszych oporów. Przede mną, na blisko sto metrów wzdłuż i wszerz, rozciągało się morze przygnębiających pni. Każdy z nich miał inną, własną historię, a pewnego dnia został ścięty, tak po prostu. Idąc przez ten cmentarz drzew, doszedłem w końcu do wyjścia z „lasu". Byłem na drodze, szerokiej na kilkanaście metrów, ciągnącej się po horyzont z obu, przeciwnych stron. Horyzont… Na wschodnim jego końcu, patrząc od wyjścia z lasu gołych pniaków, majaczą zarysy potężnych gór. Na zachodniej granicy nieba z ziemią, widnieje sylwetka jakiegoś budynku. I co mam teraz robić, gdzie iść? Po krótkim namyśle wybrałem wschód, gdyż góry wydały mi się bezpieczniejsze, lecz nie postawiłem nawet kroku, jak jakaś niewidoczna siła odwróciła me ciało i rozkazała iść w stronę majaczącej w oddali budowli. Szedłem teraz przed siebie, prowadzony jak za rączkę. Żaden, nawet najmniejszy mięsień, nie reagował na rozkazy mojego mózgu. Z początku daleki budynek, teraz niebezpiecznie szybko przybliżał się do mnie. Po kilku minutowej wędrówce zarys budowli zdradził jej typ. Była to samotna wieża. Spostrzegłem teraz, że po obu stronach drogi, którą niewolniczo szedłem, stoją ludzie odziani w czarne zbroje, a przed nimi… jakieś stworzenia. Coś mi one przypominają, tylko co? Po chwili rozmyślań, skojarzyłem te humanoidalne kreatury z czymś znajomym. Te stworzenia to elfy. Takie same, jakie można spotkać w książkach fantasy – piękne, wysokie, dostojne. Lecz teraz tak nie wyglądały. Zgarbione, przybite, jakby nie widziały szansy na dalszą egzystencję. Coś tu jest nie w porządku. I wszystkie patrzyły wprost na mnie. Wzrok elfów przeszywał me wnętrzności na wylot. Poczułem się obco w swoim ciele. Zupełnie jakbym był niematerialnym bytem… A właściwie, czym jestem? Ich wzrok był przytłaczający. Z każdą chwilą czułem, jakbym oddzielał się od swojego ciała. Nagle jakaś siła wyrwała mnie z mego organizmu. Stanąłem obok… siebie. Czy to jestem ja? Dlaczego tak wyglądam? Wyższy niż zwykle, zapuszczone włosy, nieogolona broda, długa, poszarpana, zapewne niegdyś biała szata – to nie mogłem być ja. Jednak coś mówiło mi, że właśnie stoję przed samym sobą. Teraz spostrzegłem, że prowadzi mnie dwóch innych ludzi. Każdy z nich odziany w taką samą czarną zbroję, jak inni stojący za elfami. Miałem skrępowane ręce. Dlaczego? Stałem i zastanawiałem się nad tym wszystkim, co działo się dookoła. W tym czasie ludzie wraz ze mną doszli już do wieży, ja zaś znajdowałem się niecałe sto metrów od tego budynku. W czasie niezmiernie krótkim, sam znalazłem się przed wejściem tejże baszty. Lecz nie wszedłem do środka. Dostojeństwo tego wyniosłego budynku nie pozwalało wkroczyć przez kunsztowne, pozłacane wrota. Oto stałem przed wysoką na kilkaset metrów wieżą, wzniesiona z pięknego, czarnego marmuru, bez choćby najmniejszych okien. Jej wierzchołek niknął w gęstych chmurach… Coś znów mnie popchnęło, coś kazało iść dalej. Wszedłem przez otwarte wrota, a przede mną wznosiły się schody, wijące się do samego końca tegoż budynku. Co tam jest? Teraz już nie żadna siła, lecz ma ciekawość nie pozwoliła mi stać w miejscu. Wbiegłem więc na schody i szybkim krokiem pokonywałem kolejne marmurowe stopnie. Będąc mniej więcej w połowie drogi na górę, rozległ się armatni huk wypełniający wnętrze wieży. Nie zraziło mnie to jednak i dalej, chcąc zaspokoić swoją ciekawość, brnąłem schodami. Po pokonaniu ostatniego stopnia stanąłem przed solidnymi drzwiami. Słyszałem bicie swojego serca. Zachowywało się tak, jakby chciało wyskoczyć z mej piersi i sobie gdzieś pójść… Czułem, że za tymi drzwiami znajduje się coś niewiarygodnie złego, a zarazem coś mi dobrze znajomego. Nie jestem w stanie opisać uczuć, które towarzyszyły mi tamtej chwili. Co tam jest? Coś co może zagrozić mojemu życiu? Czy ja w ogóle żyję? Pytania, często dziwnie, wręcz kuriozalne, przesuwały mi się przed oczami. Choć z początku były one jeszcze dość sensowne, po chwili mój mózg przestał myśleć racjonalnie i sam siebie pytałem o najdziwniejsze rzeczy. Z tego dziwnego stanu wyrwał mnie przeraźliwy krzyk, który zdawał się rozdzierać powietrze na części. Kolejny już raz, coś, jakaś niezidentyfikowana moc pchnęła mnie naprzód. Wyciągnąłem ręce przed siebie, z obawy, iż uderzę twarzą w masywne podwoje. Jednak, ku memu ogromnemu zdziwieniu, całe me ciało przeszło przez strukturę tych drzwi bez najmniejszych skutków ubocznych. Nim mój mózg zdążył cokolwiek zarejestrować, nastąpił oślepiający błysk. Światło stało się materią i powoli ustępowało kondensując się w swym epicentrum, formując się w kulę wielkości pięści. Jej kolor zmienił się z białego na czarny. Ciemna sfera krystalizowała się; to, co z początku było przenikliwym, ostrym światłem, teraz jest kulą, ciałem stałym, o czarnej barwie. Wydawało się, że nic nie może się stać. Wtedy zauważyłem jakąś postać. Ubrana w ciemną szatę, stała teraz nieruchomo, z otwartymi ustami, z utkwionym wzrokiem na tej niezwykłej kuli. Postać po chwili poruszyła się i lekko się uśmiechnęła. Gdy spojrzała w moją stronę, znów poczułem się bezcieleśnie. Ta dziwna persona zdecydowanie mi kogoś przypominała. Tylko kogo? Człowiek w ciemnej szacie zbliżył się do czarnej kuli, która w niezauważonym przeze mnie momencie upadła na ziemię. W tym chwili mój mózg został opanowany przez kolejne pytania pochodzące znikąd. Gdzie jestem? Co ja tu robię? Choć po chwili zdołałem opanować swoje myśli, jedno pytanie nie dawało mi spokoju. Gdzie jestem?! Kątem oka ujrzałem jak kucająca przy kuli postać dotyka jej. Ta zrobiła się z powrotem ostro jasna. Chwilę potem nastąpił wybuch. Dalej nie było już nic…

Koniec

Komentarze

Najpierw odpowiem na Twoje pytanie: Mnie osobiście ten prolog zachęca do przeczytania całości, bo tyle jest w nim niejasności, że aż chcę poznać resztę, mimo rażących błędów. Ale licz się z tym, że wspomniane błędy wielu zniechęcą. A jakie to błędy? Ano, na przykład takie: 

1. Powtórzenia. Na każdym kroku. Szczególnie "ten" we wszystkich odmianach. "tego", "Ten", "tejże" ,"Te", "ta" itd. itp. Tekst spokojnie obyłby się bez tych słów. Dalej. Na początku co rusz są "drzewa". Popracuj i zmień, bo mażna wymięknąć już na wstępie wstępu. Aha, jeszcze "las" pojawia się zbyt często. 

2. Przydałoby się, jakbyś stosował akapity. Wygodniej by się czytało.

3. "Na wschodnim jego końcu, patrząc od wyjścia z lasu gołych pniaków, majaczą zarysy potężnych gór." - A to co za potworek? Wschód jest zawsze jeden, zawsze z tej samej strony, niezależnie skąd patrzysz. Podobnym błędem merytorycznym jest użycie słów "kula" i "sfera" do określenia jednego przedmiotu. Nic nie może być jednocześnie i kulą, i sferą, tak jak nic nie może być jednocześnie kołem i okręgiem. 

4. Pogubiłeś się w momencie, gdy bohater wychodzi z ciała. Nie wiadomo, co dotyczy tego pierwszego, a co tego, co wyszedł. Strasznie zamotane.  

5. "Będąc mniej więcej w połowie drogi na górę, rozległ się armatni huk wypełniający wnętrze wieży." - Huk był w połowie drogi?

6. Na początku też się pogubiłeś. Mylisz czasy. Raz teraźniejszy, raz przeszły. 

Więcej nie będę wymieniał. Jak ktoś jeszcze to przeczyta, może znajdzie coś, co pominąłem. Teraz ocena całości.
Fabuła - bardzo in plus. Reszta (język, ortografia...) - jest źle, zaiste. Ale da się poprawić. Z tym, że dopiero w kolejnej części, bo nie wierzę, żebyś zdążył w te kilkanaście godzin poprawić taką masę błędów.
Niemniej życzę powodzenia w dalszej twórczości.

Pozdrawiam

LK 

Rzuciło mi się w oczy to samo co Lordowi. Po co to nieustające "to" "tego"... Doskonale wiemy, że chodzi o ten las, a nie o jakiś za siedmioma górami.

Oto stałem przed wysoką na kilkaset metrów wieżą, wzniesiona z pięknego, czarnego marmuru -> albo literówka, albo winno być drugie zdanie.

Ubrana w ciemną szatę, stała teraz nieruchomo,
  -> Przez to "teraz" wydaje się, że postać robiła wcześniej coś innego, co bohater widział. A chyba nie widział, więc "teraz" jest niepotrzebne i wprowadza nawet lekkie zamieszanie.

Mętne, nieco toporne, z czasem dziwnie zbudowanymi zdaniami.  Mam mieszane uczucia, ale jakoś niezbyt podeszło.

Nowa Fantastyka