- Opowiadanie: Zeppelin - Hybryda

Hybryda

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Hybryda

 

– Mamy Profesora. – Zapinała na sobie szelki stabilizujące, aby siła odrzutu nie zmiotła jej na drugi koniec wagonu. – Czekamy na dalsze instrukcje.

Inni obserwowali ją w napięciu. Wreszcie zaszumiało im w uszach z komunikatorów:

Zero-Pięć-Cztery-Zero-Dwa. Dyspozycja wydana. Zasób dostarczyć do najbliższego posterunku. Nie zwlekać.

– To się pospieszcie i zabierzcie nas stąd! Zanim wychwycą naszą obecność!

Gdy tylko maszyna wyrwała tunelem niczym naddźwiękowa torpeda, żołnierze odetchnęli z ulgą. Niektórzy, wtuleni plecami w ścianę, na rozszerzone narkotykiem oczy zaciągali przesłony hełmów, aby zaznać nieco wytchnienia. Ona, wciąż zapięta w ażurowy kokon, wychyliła się drapieżnie do więźnia.

– Nie czeka cię nic dobrego, rządowy psie.

– Hau, hau. – Wytrzeszczone, przekrwione oczy starca zabłysły na moment ironią. – Raz nawet osobiście uczłowieczyłem psa – pochwalił się. – Miał po tym problemy z psychiką i popełnił samobójstwo. Ostatecznie zmiany embrionalne są o wiele bardziej obiecujące. Nie ma po nich takiego… bałaganu.

– Jesteś chory, wiesz o tym? – syknęła. – Brzydzę się tobą. Brzydzę się wami wszystkimi!

Starzec, uprowadzony ze strzeżonej kwatery w samych klapkach, fioletowym swetrze oraz krótkich, nylonowych spodenkach, zmienił nagle ton głosu na płaczliwy, jakby w kompletnym pomieszaniu zmysłów:

– Błagam, gdzie wy mnie zabieracie? Czemu nas tak nienawidzicie? Buntownicy! Zdrajcy! Dokąd jedziemy?

– Ty na pewno do piekła. Nawet nie łudź się, że będzie inaczej.

– Co… Co… Co ja wam uczyniłem? Czego ode mnie chcecie?

– Oni – wskazała głową w sufit – chcą od ciebie informacji. My sprawiedliwości.

Profesor po raz kolejny drastycznie zmienił mimikę twarzy.

– Sprawiedliwości? – zawołał w radosnym ożywieniu. – Informacji? Sprawiedliwość to informacja! Wszystko to informacja! Twoje geny, to jak wy… wyglądasz i reagujesz, to zapisana na biologicznym nośniku informacja! Nasza rozmowa tutaj, moje życie czy śmierć, odcisk kajdanek na nadgarstkach – to-to… To wszystko są jednostki informacji zapisane w czasie i przestrzeni! A gdy tylko zdejmiecie mi te bransolety, moja skóra wróci do poprzedniego swego kształtu, bo zawiera w sobie taką właśnie informację! Czyż to nie fascynujące! Czyż to nie dowód na istnienie Boga!

– Najlepszą dla mnie informacją jest to, że wkrótce wyślemy cię do diabła. Zanim jednak to się wydarzy, będziesz cierpiał. Będziesz cierpiał tak jak twoje ofiary. Możesz więc odstawiać dziesiątki podobnych teatrzyków…

– Teatrzyków? – Profesor raptem spoważniał, oczy jego z dziecięco okrągłych zwęziły się w jaszczurzo surowe. – Raczy pani żartować albo wykazywać się ignorancją. Mój moduł wieloosobowościowy przerasta wszystko, co mógłby pomieścić wasz bezużyteczny intelekt. Zawsze miałem najgorsze zdanie o wstępujących do armii indywiduach, bo jest to atawizm godny największych prymitywów. A wy sami dowiedliście, że jak zwykle miałem rację.

– Ty pozbawiony moralności gnoju!

– Moralności? Znów próbuje mnie pani obrazić albo rozśmieszyć. Czysty rozum gardzi frazesami, on podpowiada wyłącznie rozwiązania zgodne z logiką czy też potrzebą chwili. Taka na przykład natura… To dopiero bezlitosna suka, nieprawdaż? Ją również zakułaby pani w kajdany?

– To, co robicie, jest sprzeczne z naturą! Jest sprzeczne z ludzkim sumieniem!

Wytrzeszczył na nią oczy, zmarszczył usta w dzióbek i wydał z siebie nieprzyzwoity odgłos pierdnięcia.

Rozkazała pozbawić go przytomności. Usłyszeli już zresztą sygnał półminutowy, zwiastujący rychłe dotarcie do celu.

Chciała to zakończyć jak najprędzej. Przed akcją dowódca dał jej gwarancję, że stanie na czele plutonu egzekucyjnego, jak już skończą grzebać Profesorowi w mózgu. A miała z nim własne porachunki. Kochała nad życie jedną z jego ofiar.

Więźnia w głównym bunkrze przejęli agenci wewnętrznej policji, którzy podlegali bezpośrednio generałowi frontu. Milczący, o obliczach zastygłych w grymasie, prowadzili półprzytomnego starca metalową klatką schodową głębiej pod ziemię. Wlókł się między nimi bosy na jedną stopę, bo po drodze zgubił prawy klapek. Powoli wracał do zmysłów. Obraz betonowych ścian i wkutych w nie, metalowych schodów stawał się dla niego coraz wyraźniejszy. Profesor wychwycił nawet moment, w którym spadł mu klapek lewy.

Wepchnęli go do izolatki z ciężkim powietrzem, gdzie po zaryglowaniu drzwi zrobiło się kompletnie ciemno. Nie zdjęli mu kajdan, także mógł tylko klęczeć w ciemności i czekać na nieuchronne.

– Pułapka bez wyjścia – zaczął mówić do siebie. – Tak to jest, jak się zdaje na rządowych najemników. Mówiłem, że trzeba zostać w cytadeli…

– Zamknij się! – rozbrzmiało w klaustrofobicznej celi innym już tonem, histeryzującym. – Zamknij się! Zamknij się! Ja nie chcę… Oni…

– Ciii… Już, spokój, spokój. Nie ma potrzeby się emocjonować. Złapali nas, będą torturowali, zabiją, to pewne. Więc prosiłbym, aby te ostatnie chwile przeżyć w spokoju…

– Będą nas szukać?…

–  A posiadamy ku temu środki?…

– Mówiłem: pułapka bez wyjścia…

– Może ta kobieta miała rację? Podejrzewaliśmy, że kiedyś dorwie nas sprawiedliwość…

– Phi! Zwykły zbieg okoliczności. Wypadkowa zdarzeń. Trafiło na nas. Trudno…

– Torturowaliśmy i teraz my będziemy torturowani…

– Nie torturowaliśmy, tylko wypełnialiśmy swój obywatelski obowiązek! Konieczność to jedyne bóstwo. Konieczność i idący za nią postęp…

– Przesadziliśmy. Teraz to widzę…

– Przestańcie zaburzać chemię organizmu! Koniec! Ma być cisza! Chcę się zastanowić przed śmiercią…

– A nad czym tu rozmyślać? Obchodzi nas w ogóle coś jeszcze? Nic już nie osiągniemy…

– A byliśmy tak blisko! Jeszcze rok, a udałoby się stworzyć rasę alfa! Odporną…

– Przepiękną…

– Dominującą!…

– A teraz wszystko jak krew w piach. Cały dorobek…

– Pragnę nadmienić, iż dzieje postępu nie kończą się na naszej jednej osobie. Przewiduję kontynuację badań…

– Fiu, fiu! Zazdroszczę optymizmu. Gdyby nie konflikt zbrojny, może przyznałbym rację, ale w tych okolicznościach muszę wyprowadzić sam siebie z błędu. Wystarczy jeden wybuch jądrowy nad enklawą, a cała nasza cywilizacja upadnie w kilka miesięcy. Choć im się wydaje, że przetrwają jakoś pod ziemią…

– Jak larwy…

– Tylko jeden rok…

– Halo! Zaznam w końcu chwili ciszy? To są ostatnie godziny…

– Całe życie na marne!…

– Nie całe, nie całe…

– Pst! Ktoś idzie!…

– Przecież słyszymy…

Śmiejącego się pod nosem jak wariat, wyciągnęli brutalnie na korytarz. Wlekli go we czterech na salę operacyjną. Nie opierał się. Przyglądał się ciekawie ich stężałym twarzom.

– Panowie bardzo się śpieszą – stwierdził, ledwo dotykając stopami lodowatej posadzki. – A przecież tak nam ze sobą miło.

Nie odpowiedzieli, nie spojrzeli na niego, maszerowali z oczami wbitymi w rażące światło u wylotu tunelu.

W sali operacyjnej prócz wojskowych medyków obecna była również grupa wyższych oficerów oraz pojedynczych cywili. W tych warunkach nie mogli liczyć na zaawansowaną technologię, przy próbie wydobycia informacji musieli zdać się na maksymalizację bólu. Niecierpliwili się tego momentu, rozkuwanego Profesora obserwowali z niepohamowanym pragnieniem zemsty.

Rozkucie przyniosło mu wyraźną ulgę, ale już popychali go brutalnie na operacyjny stół, gdzie jeden z medyków szykował pasy. W tej krótkiej chwili twarz Profesora przyjmowała skrajnie różne odcienie. Od ciekawości do przerażenia, przez kpinę po rozpacz; lewa jego ręka trzęsła się w sposób niekontrolowany, prawa ze stanowczością przyciskała ją do biodra.

Nim spięli ostatni pas na jego czole, zbliżyła się kobieta o krótko strzyżonych włosach, jako jedyna tutaj w kombinezonie bojowym.

Profesor rozpoznał ją i uraczył szerokim uśmiechem.

– Pani sukces – stwierdził beztrosko. – Jak się pani czuje? Ulżyło?

– Jeszcze nie, ale możliwe, że za chwilę ulży – odparła napiętym tonem. – Po wszystkim zostanie z ciebie zwykła gąbka, już nawet nie wiem, czy chcę przyglądać się twojej egzekucji. To, co zaraz ciebie tutaj spotka, powinno mi wystarczyć za wszystkie moje cierpienia.

– Cieszę się, że mogłem pomóc.

Przydusiła go przedramieniem.

– Przestań ze mnie drwić – wycedziła, zaś stojący w pobliżu medycy natychmiast odciągnęli ją od więźnia. – Powiedz mi tylko, zwyrodnialcu, czy cokolwiek czułeś! Czy moja córka cokolwiek dla ciebie znaczyła!

Oczy Profesora rozszerzyły się jak za nagłym olśnieniem.

– Ach! Więc o to chodzi… Tak. Skończyły się zasoby i zaczęli dostarczać nam dzieci z rządowych placówek wychowawczych. Stwierdziłem wtedy, zresztą słusznie, że są grupy społeczne, których lepiej w ten sposób nie drażnić, bo może to się skończyć katastrofą dla całego systemu, ale rozumiecie, potrzeba chwili. Konieczny był dobór najsilniejszych w populacji genów…

– Skurwysynu! – Szalała tak, że musiał ją teraz przytrzymywać sam dowódca.

– Ja się nie usprawiedliwiam, proszę mnie źle nie zrozumieć. Po prostu referuję pani ciąg wydarzeń. Słońce jeszcze bardziej zachciało nas zabić, zagroziło rubieżom enklawy, należało więc przyspieszyć prace, pozyskać materiał badawczy, przedłużyć szansę przetrwania naszej cywilizacji… Pani płacze? Proszę nie płakać. Jeszcze nam się uda…

– Zacznijcie ciąć tego skurwysyna!! Nie miejcie dla niego litości!! Ma cierpieć!! Ma cierpieć jak najdłużej!!

– Szuka pani zemsty, rozumiem. Ale muszę panią zmartwić. Ja nie prowadziłem badań z dziećmi. Mnie bardziej pasjonuje praca ze zwierzętami. Jestem zwolennikiem tezy, że to je powinniśmy ubogacać ludzkimi genami, nie na odwrót, bo one uodporniły się w drodze naturalnej. Oczywiście, można się na mnie zemścić – choćby symbolicznie. Bardzo proszę. Ale to raczej nie powinno zadowolić pani najgłębszych pragnień.

Uspokoiła się, więc interweniujący dali jej więcej swobody.

– O czym on mówi? – Spojrzała na dowódcę, który przepraszająco rozkładał ręce.

– Przysięgam, że podali mi jego nazwisko – tłumaczył w zakłopotaniu. – Bierzesz w ogóle pod uwagę, że może kłamać?

Dobiegł ich śmiech Profesora.

– Kłamać? A po cóż miałbym kłamać na łożu śmierci?

– Kto? – szepnęła, nie unosząc głowy. – Kto!! – Znów rzuciła się na starca. – Kto ją zabił!!

Próbowali ją odciągnąć, ale z całych sił trzymała się jego swetra, prując mu go i rozciągając, gdy ten zanosił się maniackim śmiechem.

– Rozalinda Hohmeier! – zawołał, kiedy wreszcie oderwali ją od stołu. – Moja droga przyjaciółka i powierniczka tajemnic. Chcesz, to ją goń. Właśnie ofiarowałem ci nowy sens życia. Inaczej już teraz palnij sobie w łeb, bo i tak zapewne cię to czeka.

Dowódca odprowadził podkomendną na bok. W drodze robił wielkie oczy, intensywnie myślał nad tym, jak się przed nią wytłumaczyć.

– Przepraszam – wymamrotała, gdy zatrzymali się w korytarzu za drzwiami.

Pułkownik miał jej coś ważnego do powiedzenia.

– Znam to nazwisko – przemówił, rozejrzawszy się bacznie w koło. – Słuchaj, rozumiem twój ból i go z tobą dzielę, wiesz o tym doskonale, więc chcę, abyś… Nikomu o tym nie mów, bo… Ja nie powinienem…

– Powiedz wreszcie, o co chodzi – ożywiła się, łapiąc go za nadgarstki.

Ściszył głos do szeptu.

– Właśnie, gdy tutaj rozmawiamy, w decydującą fazę wchodzą działania pod kryptonimem Święta Wojna. Zgrupowania północ-wschód mają zabezpieczać front, więc nas to nie dotyczy. Pozostałe oddziały armii przeszły do zmasowanej ofensywy. Od strony oceanu idzie pozorowane natarcie na okręg rządowy…

– Atakujemy enklawę?!

– Ciszej! Nie atakujemy enklawy. Wycofamy się na lotniskowce jeszcze przed linią brzegową. Ważne, że nad enklawą ogłoszą zagrożenie siódmego stopnia i skoncentrują tam wszystkie systemy obronne. Głównym naszym celem pozostaje ośrodek Bio-Vigo na wybrzeżu, wedle źródeł centrala ich najbardziej zaawansowanych badań. Obecnie cztery pułki komandosów neutralizują tamtejsze baterie ziemia-powietrze. Po wykonaniu misji będą mieli pół godziny na ewakuację, zanim nastąpi uderzenie jądrowe. Rozumiesz więc, że trzeba się spieszyć.

– Dlaczego mi to mówisz?

– Tą placówką zarządza Rozalinda Hohmeier, dyrektor kolumny badawczo-rozwojowej. Na pewno zdążą ją ewakuować przed samym impaktem.

Podkomendna stała już na baczność, w pełnej gotowości do odlotu.

– Jak się tam dostanę?

– Autonomicznym transporterem powietrznym. Wytyczne wprowadzimy w system. Później jakoś się z tego wytłumaczę.

– Naprawdę… Nie wiem, jak ci dziękować.

– Po prostu załatw tę sprawę jak należy. I nie trać czasu.

Zasalutowała. Zanim odeszła, usłyszała jeszcze przesycone bólem pytanie:

– Wiesz, że grozi ci za to sąd wojenny?

– Trudno.

– Możesz zabrać wyłącznie ochotników. Oni też zostaną podciągnięci pod dezercję. I jeszcze jedno… Postaraj się wrócić żywa.

Nie odpowiedziała, tylko odmaszerowała czym prędzej.

Za moment już biegła. Musiała zebrać ludzi i uzbrojenie. Nie mogła zdradzić nikomu szczegółów misji, choć należała do tych samobójczych, stąd wyruszyli z nią wyłącznie najbardziej zaufani żołnierze.

Niewielkim, sześcioosobowym oddziałem przemaszerowali przez tunel wylotowy, bez wyjątku zakuci w szczelne pancerze z filtrami antyjonowymi. Przekroczyli ostatnią gródź; właz zaczął przesuwać się z potężnym zgrzytem, natychmiast oślepił ich niezwykły blask słoneczny.

Niemal równocześnie opuścili przesłony hełmów. Teraz widzieli słońce jako pionowe, wibrujące pęknięcie nieba.

Z chrzęstem piachu pod butami, z bronią przy ramieniu, dwójkami dźwigając większe zasobniki, wspinali się ku lądowisku. Trochę trwało, zanim usunęli z maszyn płachty maskujące, rozprzęgli zaczepy, załadowali luki amunicją. Uzupełnili zapas baterii wspomagających i po sprawdzeniu wszystkich awaryjnych funkcji uruchomili silniki gotowego do startu pancerlotu.

Wirniki wyrzuciły w powietrze czarne tumany kurzu, maszyna zaś dźwignęła się w idealnym pionie, by zaraz z hukiem wystrzelić pod rozbielone niebo.

Nie ulecieli pięciu kilometrów, a szarpnęło nimi gwałtownie. Za szybami błysnęło, aż przepuściły to filtry. Sekundy po tym rozległ się potworny ryk wybuchu. W tył transportera z impetem uderzyła huraganowa fala.

– Jasna cholera!

– Co to było?!

– Spokój! Spokój!

Wszystkie kontrolki wariowały, trwała nawałnica świateł oraz dźwięków, maszyna powoli wychodziła z turbulencji.

– Widzicie to?

– Boże Święty…

– Walnęli. Walnęli atomową. Skąd oni?… Pani major…

Razem ze wszystkimi przypadła do tylnych lufcików we włazie, przez które widać było krwiście czerwoną łunę, a na jej tle ogromy grzyb atomowej eksplozji. Dokładnie w miejscu, z którego przed momentem wylecieli.

Każdy oddychał tak, jakby dopiero co wrócił zza grobu.

– Pani major…

– Kontynuujemy misję – rzekła schryple, niezdolna przełknąć śliny. – Wracać na stanowiska. Wykorzystajmy to, co właśnie darował nam los.

– Ale jak? Przecież sprawdziliśmy go dokładnie. W żaden sposób nie był skomunikowany…

– Nie wiem, poruczniku, nie warto się teraz tym zadręczać. On miał coś dziwnego w głowie. Gdybym choć przeczuwała…

– …jeżeli zrzucili bez kotwic, to może bunkier…

– Wy tam! Dosyć tych dyskusji! Wracać na stanowiska! Ty też, poruczniku. Na żałobę przyjdzie czas.

Nikt już nie odezwał się słowem, choć widać było, że każdy mocno to przeżywa.

Po czterdziestu minutach ponurego lotu rozległ się sygnał z kokpitu. Maszyna wyraźnie zwolniła, skanowała teren w poszukiwaniu dogodnego lądowiska. Do ośrodka rządowego pozostawała jeszcze znaczna odległość, którą trzeba było pokonać piechotą. Gdyby nie pancerze wspomagane z filtrami, nie byłoby na to szans.

Maszyna osiadła na płaskowyżu z widokiem na oceaniczne wybrzeże. Były to dwa niekończące się pasy: lazurowej, rozfalowanej wody oraz bujnej, bladozielonej roślinności.

Rośliny jako pierwsze przystosowały się do nowych planetarnych warunków, po nich dopiero swą ewolucję przeszły niektóre gatunki zwierząt. W ten sposób światowy pomór nie tylko zatrzymał się, ale stworzył ogromną przestrzeń dla nowej eksplozji życia. Wyłącznie ludzie, pozamykani w swych bezpiecznych miastach oraz schronach, ukryci tam przed słońcem, istnieli jeszcze jako ciało obce, bombardowane zabójczą dla nich dawką jonizujących promieni.

Już dawno rzucili wyzwanie temu piekłu, ale w rzeczywistości kroczek za kroczkiem cofali się do podziemnych nor oraz przeludnionych enklaw. Niewiele pozostało takich miejsc jak południowy ośrodek kompanii farmaceutycznej Bio-Vigo – zamkniętych pod bezpieczną, opalizującą kopułą antyjonową centrów cywilizacyjnego postępu. Była to ważna, rządowa placówka, wobec czego i jej obronność musiały stać na najwyższym poziomie.

W tej chwili ze strategicznych zabudowań unosiły się czarne słupy dymu. Odległym echem pobrzmiewały jeszcze pojedyncze, precyzyjne eksplozje ręcznie podkładanych bomb.

Zrozumiawszy, że tylko momenty dzielą ich od odpalenia głowic jądrowych, major wydała krótkie instrukcje i nakazała wymarsz. Ciężki sprzęt pozostawili za sobą, tylko jedna wyrzutnia rakiet, dźwigana przez potężnego niczym tur żołnierza, miała zapewnić destruktywne moce w razie potrzeby. Poza tym wszyscy uzbrojeni byli w karabiny powtarzalne oraz ręczne granaty.

Szli przez ciemny, iglasty las, po kolana zanurzeni w gęstej trawie, która komplikowała im ruchy i co więcej – zakrywała faktyczną rzeźbę terenu. Tempo marszu było z tej przyczyny dramatycznie wolne, zaczęło się też robić bardzo nerwowo.

Raptem tuż nad ich hełmami huknęły dwa ostrzegawcze strzały.

Wszyscy padli na ziemię, zanurzyli się w wysokiej trawie jak pod plastyczną, poddającą się naporowi wodą. Doczołgali się do najbliższej osłony i zamarli tam z bronią gotową do starcia.

Poniosło się z wysokich koron drzew:

– Kto idzie?

– Kto pyta? – zawołała major, przez lunetę karabinu wypatrując snajpera. – Nasz czy rządowy?

– Myślisz, że tak łatwo dam się nabrać? Hasło!

– Operacja Święta Wojna.

– To nie jest hasło! Ale skąd znasz kryptonim operacji?

– Jesteśmy z armii wschodniej. Nasza placówka na froncie została właśnie zniszczona.

– Słyszeliśmy. Tamtędy miała przebiegać trasa naszej ewakuacji. Z jakim stopniem rozmawiam?

– Major. – Wstała i wynurzyła się z trawy, co za nią uczyniła również reszta oddziału. – Mam swoje rozkazy.

Zaszeleściło, po czym na stalowej lince opuścił się z drzewa uzbrojony komandos, nieco dalej następny.

Podszedł i zasalutował.

– Nic nie słyszałem o innym zespole. O co chodzi? Dlaczego was zbombardowali?

– Pojmaliśmy rządowego naukowca. Najwyraźniej wynaleźli nowy, niewykrywalny detektor, który przepuściła nasza kontrola. Ledwo uszliśmy z życiem.

– Ale dlaczego przylecieliście tutaj? I skąd wiecie o operacji?

– Nastąpiły wyjątkowe okoliczności. Otrzymaliśmy rozkaz, by uniemożliwić ewakuację szefowej tej placówki.

– Wiecie, że za chwilę…

– Wiemy. Ile pozostało nam czasu?

– Jakieś dwadzieścia minut do odpalenia. Grupy Flaming, Piorun i Nawałnica szykują się właśnie do dywersji na główne wrota. Tam skupi się większość obrony. W tym czasie dwie trójki wejdą od wschodu i zachodu, aby sabotować laserowe działa. Mamy już przygotowane tunele w przyziemiu kopuły. Po odpaleniu tych ostatnich ładunków nastąpi ewakuacja.

– Cholera, nie zdążymy.

– Jeśli to ważne, mogę was podrzucić. Tutaj i tak nic istotnego już się nie wydarzy.

Rozkazał towarzyszowi przejąć posterunek, po czym zniknął za najbliższymi drzewami. Wkrótce zabrzmiał stamtąd ryk silnika, buchnęły dwa reflektory. Leśną roślinność z potwornym trzaskiem zaczęły miażdżyć koła wozu bojowego.

Za pomocą metalowych schodków w nadwoziu zapakowali się do środka. Silnik znów zaryczał, gdy opancerzony wóz ruszył mozolnie w kierunku głównej drogi. Dopiero tam rozwinął swą maksymalną prędkość.

Komandos dowiózł żołnierzy pod samą podstawę kopuły, do wyciętego w niej plazmą tunelu. Oznajmił, że zaczeka na nich jedynie kwadrans, po tym czasie wróci do własnej jednostki, bo takie ma rozkazy.

Na wewnętrzny teren Bio-Vigo weszli z pełną koncentracją bojową, w nienagannym szyku. Major prowadziła, szturmowcy zabezpieczali skrzydła, formację zaś zamykał ogniomiot z ręczną wyrzutnią rakiet.

Wdzierali się błyskawicznie, parli naprzód jak zaprogramowana maszyna. Problemy zaczęły się dopiero przy wejściu do pionu serwisowego – tam przywitały ich trzy obrotowe, samonaprowadzane działka. Ledwo je spostrzegli, a zaczął się bezwzględny ostrzał.

Na szczęście ogniomiot wykazał się refleksem.

Syknęło, gwizdnęło, a sylwetka żołnierza utonęła w smudze białego dymu. Na krótko, bowiem fala uderzeniowa eksplozji zdmuchnęła to wszystko z samym ogniomiotem na czele.

Członkowie oddziału leżeli na ziemi, mocno oszołomieni, ale w nienaruszonej kondycji. Najważniejsze, że wrogie działka umilkły. Podnieśli się i spojrzeli przez tumany pyłu na trafiony rakietą budynek.

Spory fragmentem ściany po prostu wyparował. Kapało jeszcze rozgrzanym do czerwoności metalem, intensywnie dymiło z płonącego wyposażenia najniższych pięter. Major upewniła się, że wszyscy są cali, następnie pochwaliła ogniomiota za szybką reakcję.

– Został nam tylko jeden strzał. A do ewakuacji – spojrzała na stoper – siedem i pół minuty. Nie wystarczy nam czasu. – Zagryzła wargę, po czym westchnęła. – Żołnierze – zwróciła się do oddziału. – Nasza misja tutaj się kończy. Wracajcie do pojazdu. Poruczniku, przejmujesz dowodzenie. – Zamiast na posłuszeństwo trafiła na zdecydowany opór. – To jest rozkaz! Bez dyskusji!

Żołnierze spoglądali po sobie niepewnie, ale rozkaz był jasny. Porucznik ze łzami w oczach krzyczał na wymarsz powrotny.

Nad hełmem major zadudnił głos ogniomiota:

– Ja pójdę z panią. Ta jedna rakieta może się jeszcze przydać.

– To pewna śmierć, kapralu.

– Jestem gotów.

Zgodziła się i poklepała żołnierza po tęgim ramieniu, unosząc wysoko rękę. Reszta oddziału truchtała już w kierunku wyjścia.

Ruszyli w stronę przeciwną. Do rozprutego z pomocą rakiety budynku. Nim jednak przeszli przez dymiący wyłom w ścianie, ziemią wstrząsnęły dwie niemal równoczesne eksplozje. Był to znak, że działa portowe zostały unieszkodliwione, zaś komandosi właśnie zaczynają się wycofywać.

Na niebie od strony oceanu zaroiło się od drobnych jak ziarenka piasku punkcików, słychać już było ich narastający szum. To rządowa kawaleria powietrzna parła z odsieczą. Niezdolna była co prawda zapobiec uderzeniu jądrowemu, ale mogła przeprowadzić skuteczną ewakuację personelu.

Nie tracili czasu. Przedzierali się przez wąskie korytarze, mijając przerażonych, kryjących się w biurach i laboratoriach ludzi, nieświadomych pracowników tej machiny śmierci. Wydobycie z nich informacji było dziecinnie proste. Drżąc ze strachu, opisywali dokładnie, jak dotrzeć do biura pani prezes i jakie zabezpieczenia czekają na tej drodze. Z ich słów wynikało, że po alarmie terrorystycznym biuro zostało zaplombowane, zaś wejścia do niego chroniły automaty z amunicją rozpryskową.

– W ciasnym korytarzu to pewna śmierć – stwierdziła po namyśle dowódczyni. – Za pomocą rakiety teoretycznie można się przebić, ale odpalenie jej w takich warunkach…

– Pani major – rzekł pochylony ku niej ogniomiot. – I tak przyjdzie nam tutaj umrzeć. Proszę się tylko trzymać z tyłu.

Mimo wewnętrznych oporów kiwnęła głową, natychmiast pobiegli ku ostatnim schodom.

Rozdzielili się dopiero przed właściwym piętrem, wymieniając ostanie, ufne spojrzenia. Major obiecała na pożegnanie:

– Wkrótce do ciebie dołączę.

Kapral zasalutował.

Kiedy zniknął jej z oczu, prawie natychmiast rozbrzmiały dwa ogłuszające dźwięki: zmasowany ostrzał karabinków maszynowych oraz potężna eksplozja rakiety. Po niej słychać już było jedynie chrzęst topiącego się gwałtownie metalu.

Z wyższego piętra spłynął tuman czarnego jak sadza dymu.

Major początkowo przedzierała się po omacku, tak gęste były wyziewy, ale na samym piętrze odzyskała widoczność, ponieważ niesłychany żar rozjaśnił tam przestrzeń. Widziała przed sobą kompletnie zrujnowany korytarz, w wielu miejscach bulgoczący jeszcze niczym wulkaniczna lawa. Próba przejścia przez to zdawała się szaleństwem – gdyby nie kombinezon bojowy, major z pewnością przypłaciłaby to życiem. Tak natomiast dzięki ochronnym płytom oraz jej własnej determinacji udało się przedostać na drugą stronę kosztem kilku niegroźnych poparzeń.

Ostatecznie musiała zrzucić z siebie pancerz, co nie było zadaniem najprostszym, gdyż na skutek wysokiej temperatury zniekształcił się w wielu miejscach.

Uzbrojona jedynie w pistolet, mokra od tryskającej z sufitu wody, bosa i w samym podszyciu ochronnym, szła przed siebie, borykając się z ochrypłym kaszlem i postępującym niedotlenieniem. Po zdjęciu hełmu poczuła ten nieopisany zapach spalenizny, który wgryzał się drapieżnie w gardło. Celując jedną ręką, drugą starała się przytkać nos oraz usta. Śpieszyła się jak pod wpływem paniki, czuła bowiem, że za chwilę może stracić przytomność.

Wspięła się na kilka podświetlonych schodów i zrobiło się o wiele znośniej. Mogła wreszcie odetchnąć pełną piersią. Szła teraz bezpośrednio do biura przewodniczącej zarządu, cel zdawał się na wyciągnięcie ręki…

Niestety, przed samym wejściem musiała się zatrzymać. W rezygnacji runęła na kolana.

Na jej drodze stanęła biała, szczelnie zatrzaśnięta przegroda, zaś spod sufitu mierzyły lufy dwóch automatycznych karabinków. Dziwiła się jedynie, czemu nie zasypały jej jeszcze bezlitosnym, kończącym wszystko ostrzałem.

Wtem na przekór jej oczekiwaniom lufy przestały celować. Przegroda rozsunęła się w geście ponurego zaproszenia.

Nie tracąc tej szansy, major błyskawicznie zerwała się z kolan, doskoczyła do otwartych dla niej drzwi. Po drugiej stronie odnalazła panel z manualnym sterowaniem i na powrót zamknęła stalową przegrodę. Odsunęła się dwa kroki, wycelowała w kontrolkę z broni i oddała strzał, powodując fatalne zwarcie.

W tym odcinku korytarza natychmiast zgasły wszystkie iluminacje.

Z wnętrza biura dobiegł ją kobiecy śmiech. Podążyła za nim, stąpając ostrożnie między pięknymi meblami, rzeźbami oraz naściennymi zdobieniami. Celowała w każdy zakamarek przestronnego pomieszczenia, którego główną ścianę stanowiło wysokie po sufit, filtrujące światło przeszklenie z widokiem na lazurowy ocean.

– Jesteś doprawdy nieszablonowa, żołnierzu – rozległo się z pobliża.

Głos płynął zza szerokiego biurka, przy czym zniekształcała go opuszczona tam, cylindryczna przesłona ochronna.

– Zablokowałaś się tutaj razem ze mną i myślisz, że coś ci z tego przyjdzie. Że teraz nie ucieknę. Choć tak naprawdę to ty jesteś w potrzasku. Zaś ja… – Popukała knykciami w transparentną ściankę. – Mogę spokojnie czekać i obserwować.

– Jesteś tego pewna? – syknęła major, nie mogąc powstrzymać triumfalnego uśmiechu.

– Odłóż, złotko, proszę ten pistolet, bo do niczego ci się nie przyda.

Major stanęła tuż przed naukowczynią, aby móc jej patrzeć prosto w oczy.

W fotelu siedziała sędziwa kobieta z włosami krzykliwie farbowanymi na czerwień, wysoko podgolonymi, tak że zdawały się rozszerzać sam czubek głowy. Z nogą założoną na nogę przyglądała się intruzowi, widać w niej było zarówno ciekawość, jak i pogardę.

– Nie chcesz odłożyć? – dopytała. – Twoja wola, złotko. Zresztą wszystko mi jedno…

– Ty jesteś Rozalinda Hohmeier?

– Czemu tak niegrzecznie? Chcesz odpowiedzi, to może sama się przedstawisz… Nie? Pragniesz być nieprzejednaną terrorystką? Niech ci będzie. – Zaśmiała się i odpaliła papierosa. – Przecież to ja cię tutaj wpuściłam, złotko, nie kto inny. Chciałam zobaczyć cię z bliska. Naprawdę, jesteście zabawni. Robić taką dywersję, żeby dostać się do mnie i mnie zabić? Pochlebiacie mi.

– Nie ty jesteś celem naszej operacji.

– Och tak? To po co tyle trudu, by się do mnie dostać?

– To jest osobista sprawa.

– Od kiedy żołnierze mają sprawy osobiste? – Wstała i po raz pierwszy przejawiła zdenerwowanie: – Zanim straciliśmy łączność, nadszedł do nas absurdalny komunikat. Ponoć terroryści przeprowadzili zmasowany atak na enklawę. Czy to prawda?

– Kto wie…

Usiadła z powrotem w fotelu, choć teraz niecierpliwie tupała podeszwą buta.

– Jesteście zakałą ludzkości, to o was sądzę. W momencie, kiedy nasza cywilizacja stoi na skraju upadku, wy…

– Cywilizacja?! – wściekła się major. – O jakiej cywilizacji ty mówisz?! Dla tych chorych eksperymentów mordujecie dzieci!

– A więc to tak. – Westchnęła i znów rozparła się wygodnie w fotelu. – Krwawa wendetta. Nie oczekuję po tobie zrozumienia. W końcu jesteś zaledwie zdominowanym przez emocje stworzonkiem, które nie uświadamia sobie, jak wiele szkód może narobić swoim bezrefleksyjnym działaniem. A brutalna rzeczywistość wygląda tak, że wyginiemy wszyscy, jeśli natychmiast nie znajdziemy sposobu na przetrwanie. Myślisz, że nam to sprawia przyjemność? My walczymy o przyszłość ludzkości! A wy dopełniacie dzieła destrukcji, atakując naszą wspólną enklawę!

– Taka ludzkość nie zasługuje na istnienie.

– To zastrzel się tu i teraz, na moich oczach. No, bardzo proszę. Co? Jednak nie zastrzelisz się? Jesteście durniami, którzy sami nie wiedzą, co mówią! Nie wam decydować o losie ludzkości, gdy sama nasza biologia domaga się, byśmy przetrwali! I przetrwamy za wszelką cenę. Nawet jeśli po drodze przyjdzie nam zmiażdżyć kilku oszołomionych emocjami buntowników.

– Już przegraliście – stwierdziła z jadem major, wciąż nie opuszczając broni.

– Doprawdy? W jaki niby sposób? – Wskazała w kierunku wysokiej, przeszklonej szyby, za którą lądowały liczne transportery bojowe. – Bitwa o enklawę najwyraźniej skończyła się naszym zwycięstwem, inaczej nie byłoby tutaj tylu rządowych maszyn. Ty, owszem, dotarłaś do celu, ale nic sensownego nie możesz już zdziałać. Jesteś uwięziona. Chyba rozumiesz powagę tej sytuacji.

Major uśmiechnęła się i wreszcie opuściła wymierzony w zbrodniarkę pistolet.

– Muszę cię rozczarować – wyrzekła powoli, napawając się chwilą. – To wcale nie jest wasze militarne wsparcie, lecz desperacka próba ewakuacji.

– Skończ już tymi żałosnymi kłamstwami, złotko, dobrze ci radzę. I lepiej obejrzyj się za siebie…

Jak on się tam znalazł?

Nic nie słyszała, niczego nie poczuła, a teraz, gdy tylko obróciła głowę, zrozumiała, że jest w śmiertelnym niebezpieczeństwie.

Chciała strzelać, ale potworna siła zmiotła ją jak słomianą kukłę, łamiąc jej w łokciu rękę, kilka żeber i powodując wewnętrzny krwotok. Pistolet upadł z trzaskiem na podłogę, ona zaś odfrunęła na dobre kilka metrów, by ostatecznie prześlizgnąć się posadzką pod samą ścianę.

Leżała na brzuchu, trzęsąc się konwulsyjnie i z trudem łapiąc oddech. W raptownym kaszlu wypluła sporo krwi. Przez cały ten czas nie ustawał śmiech kobiety kryjącej się za transparentną ścianką.

– Poznaj samca alfa! – zawołała. – Właśnie pracujemy nad samicą…

Major walczyła z paraliżującym bólem, niezdolna ruszyć choćby szyją, obrazy docierały do niej rozmazane, tylko chwilami przybierały na ostrości. Nadal z trudem chwytała oddech. Wyłącznie słuch pozostał w pełni sprawny.

To coś podeszło do niej i się przyglądało. Rozległ się szczęk podnoszenia ochronnej, cylindrycznej przesłony.

– Zostaw ją, kochany, może się jeszcze przydać. Ważne, że już nam nie zagrozi.

Major jak przez mgłę widziała kobietę, która podeszła do dwunożnego monstrum i zaczęła dotykać czule jego wynaturzonego cielska. Szczegóły gubiły się wraz z resztą wizji, ale major potrafiła stwierdzić, że stwór jest ciemnoszary, chyba pokryty sierścią, z wielkim, przerażającym łbem o psim pysku.

– Tak się kończy twoja historia. – Hohmeier pochyliła się nad zgruchotaną żołnierką. – Mogłabym mu nakazać, aby zrobił z tobą różne bolesne rzeczy, ale, jak widzisz, wcale nie jestem potworem. Co? Chciałabyś coś powiedzieć? No, uważaj. Bo udławisz się własną krwią. Z pewnością zadziwia cię samiec alfa, masz wiele związanych z nim pytań, ale to już ciebie nie dotyczy. Ciesz się, że przed śmiercią mogłaś go ujrzeć. To jest najlepszy okaz. Silny, sprawny, a przede wszystkim odporny na słońce. I na swój sposób inteligentny. Kluczem jest teraz udany proces rozpłodowy. Na tym się obecnie skupiamy…

Wstała i przez moment przyglądała się sytuacji na zewnątrz.

– Czemu oni odlatują? – mruknęła, ale zaraz wróciła do major, bo ta doznała jakiegoś nagłego ataku, od którego zakaszlała obficie krwią. – Oburza cię to, co mówię? Ja w przeciwieństwie do większości moich kolegów rozumiem emocje takich jak ty stworzonek, wiem, że trudno wam posługiwać się logiką. Coś ci zdradzę, moje złotko. Już dekady temu pozyskaliśmy niezbite dowody, że miliony lat przed nami na Ziemi istniały rozwinięte cywilizacje, inteligentne gatunki, których nawet nie potrafimy sobie wyobrazić. Pozostawili nieliczne, pogrzebane głęboko pod ziemią ślady. Zapytasz się, kim więc jesteśmy my, ludzie? Otóż kontynuacją. Tamte rasy wyginęły, bo nie przystosowały się do zmian w ziemskiej atmosferze. A pomyśl, co pozostanie po nas, kiedy wyginiemy. Psy? One bardzo szybko zaadaptowały się do nowych warunków, w trzecim pokoleniu są już zupełnie odporne. Do tego ich ewolucja w całości przebiegała w oparciu o człowieka. One na pewno nas przeżyją i być może za milion lat… Pomyślałabyś, że my sami możemy być podobnymi wychowankami poprzedzającego nas, inteligentnego gatunku? Wytresowanymi małpami, które bez swych dawnych panów wzniosły się na samodzielność? To, co my robimy, to próba skrócenia tego procesu. Chcemy już teraz pozyskać rasę alfa, dzięki której ludzkość mogłaby przetrwać. Ale nie. Ty tego nie zrozumiesz. Dla was wszystkich jest to zbrodnia przeciw Bogu oraz naturze. A ja cię zapytam: czy Bóg albo natura pozostawili nam jakikolwiek wybór? Halo? Słuchasz ty mnie jeszcze? Czy już umarłaś?

Major faktycznie słyszała coraz słabiej. Jej oddech stał się płytki, wreszcie błogi i spokojny. Oczy z ostatnim blaskiem wpatrywały się w niebo za wysoką, przeszkloną ścianą. Ciągnęły się tam długie, wychodzące spoza orbity warkocze wspaniałej bieli…

Dotarło do niej, jak Hohmeier wydziera się w panice, gdy wreszcie spostrzegła nadciągającą ku nim, atomową zagładę.

Major chciała mrugnąć, ale jej powieki już nie opadły.

Chciała się uśmiechnąć, ale usta zupełnie skamieniały.

Nie minęła minuta, zaś major wraz z całym ośrodkiem wyparowała w ogniu nuklearnej eksplozji.

Koniec

Komentarze

Cześć Zeppelin

 

Ciekawe opowiadanie. Cały czas jest akcja, cały czas się coś dzieje. Końcówka bardzo fajna. Historia mnie wciągnęła. Ja właściwie nie mogę się do niczego przyczepić. Jest tu dużo fajnych pomysłów! Podobało mi się! Nie żałuję, że przeczytałem. :)

 

Pozdrawiam!!!

 

 

Jestem niepełnosprawny...

Dzięki/. Teraz jest jeszcze fajny komentarz do tego. Również pozdrawiam i życzę śniegu na gwiazdkę/

Cześć,

 

najpierw łapanka:

 

Gdy tylko maszyna wyrwała tunelem niczym torpeda, żołnierze odetchnęli z ulgą.

bardzo kolokwialnie to brzmi

 

Obraz betonowych ścian i wkutych w nie[,] metalowych schodów, choć zamazany, docierał już do mózgu.

Zbędny przecinek

 

Dlatego każdy oddychał tak, jakby właśnie wrócił życiem znad przepaści.

Też jakieś takie potoczne.

 

Wykorzystajmy to, co właśnie oddał nam los.

Oddał czy dał?

 

bombardowane promieniowaniem w dawce większej niż dla nich zabójcza.

usunęłabym ten kawałek, bo to wynika z wcześniejszego zdania

 

Zrozumiawszy, że tylko momenty dzielą ich od odpalenia głowicy jądrowej, major wydała krótkie instrukcje i nakazała wymarsz.

Szli przez ciemny, iglasty las, przedzierając się między sięgającymi kolan liśćmi. Tempo marszu było dramatycznie wolne, zaczęło się robić nerwowo.

wydłużyłabym ten czas, bo inaczej kuleje logika. Wiem, że i tak to jest w dużej mierze misja samobójcza, ale mająca jakiś cel (Rozalinda), a jeśli zaraz i tak miałaby zostać z nich para, to chyba by jednak nie poszli.

 

Poza tymi potknięciami, technicznie jest całkiem ok. Tekst czytało się również dobrze, chociaż końcówka wydaje mi się mniej dopracowana i przegadana, przez co traciłam zainteresowanie jako czytelnik. Druga połowa opowiadania miała być najbardziej dramatyczna, ale jej większą część stanowiły dialogi (a w sumie monolog), opisy były zaledwie wstawkami pomiędzy, co trochę zaburzyło równowagę.

 

Mimo wszystko całkiem udane opowiadanie

Pozdrawiam

OG

Miś przeczytał z ciekawością i przyjemnością, chociaż ostatni przymiotnik raczej jest tu nie na miejscu ze względu na poruszane problemy.

Kolala 75 – dzięki.

 

OldGuard – wezmę poprawki pod uwagę. Zamiast momenty, będą minuty, jeśli nie zrobię tam jakiegoś powtórzenia. Końcówka musi być z tym monologiem, bo już nikt inny w przedstawionej sytuacji nie jest w stanie prowadzić dialogu. Jedyne, co można jeszcze zrobić, to albo usunąć z wypowiedzi kwestie podsumowujące przesłanki frakcji naukowej, czego wolałbym nie robić (chyba że uda się zwięźlej), albo poszatkować jeszcze krótkimi wstawkami narracyjnymi/ prowadzić jakiejś rozbudowanej narracji nie ma tam raczej sensu.

OldGuard – wezmę poprawki pod uwagę.

Pamiętaj, że to jest subiektywna opinia :) jeśli w ten sposób czujesz swoje opowiadanie, to ok. Ktoś może powiedzieć (napisać), że ten monolog akurat najbardziej mu spasował, że idealne podsumowanie całego opowiadania. Ja wychodzę z założenia, że w niewielu sytuacjach życiowych ludzie są w stanie prowadzić takie długie monologi, szczególnie w dynamicznym otoczeniu. A im realniej odbieram opowiadanie (pomimo jego fantastycznych czy sci-fi wstawek), tym mocniej w nie wsiąkam. Mimo wszystko to tylko subiektywne zdanie ;)

 

pozdrawiam

OG

 

 

Cześć,

 

bardzo dużo akcji i prostych rozwiązań fabularnych, dla mnie za mało rozbudowanego świata przedstawionego i bohaterów z krwi i kości. Bo co możemy powiedzieć o bohaterach tej historii? Nie wiemy nawet dobrze jak wyglądają, w zasadzie mamy jedną bohaterkę, która jest dość papierowa. A o świecie przedstawionym? Jakaś bliżej nieokreslona apokalipsa niszczy ludzkość, a rząd (jeden?) skumał się z firmami farmaceutycznymi i próbują stworzyć uber człowieka. Dziwi mnie dodatkowo, że rebelianci mają dostęp do tak zaawansowanej technologii…

 

Napisane jest nienajgorzej, czytało się dość płynnie, warto popracować nad stworzeniem lepszej fabuły, a będzie całkiem dobrze.

 

Pozdrawiam!

Che mi sento di morir

Hmmm. Dla mnie niestety równia pochyła. Zaczyna się bardzo obiecująco – ten profesor z implantowanymi mnogimi osobowościami mnie zainteresował. Świetny pomysł. Potem kawałek przygodówki – polowanie mścicielki. Nie przekonało mnie, że jakiś oddział podczas ataku znajduje jednostkę nie znającą żadnych haseł, ale podającą kryptonim akcji, więc bez większych wątpliwości uznają ich za swoich, godzą się na całkowitą zmianę rozkazów i pomagają w przerwaniu ewakuacji dowódcy. A na końcu monolog, w którym złol przed śmiercią szczegółowo wyjaśnia, czym się kierował. Nietypowe jest to, że mścicielka również umiera.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka