- Opowiadanie: kronos.maximus - WYZWANIE #11 “Fantastyczny projektant”

WYZWANIE #11 “Fantastyczny projektant”

Wątek organizacyjny.

 

Poprzednie wyzwania:

Wyzwanie #1: Fragment fantasy

Wyzwanie #2: Prawda jak oliwa

Wyzwanie #3: Poleje się krew

Wyzwanie #4: W zawieszeniu

Wyzwanie #5: Bo to się zwykle tak zaczyna

Wyzwanie #6: Opisy, fatalne zauroczenie

Wyzwanie #7: Przejęte dowodzenie

Wyzwanie #8: Pandora uchyla wieczko

Wyzwanie#9: Casting na bohatera

Wyzwanie#10: Więcej was matka nie miała?

Wyzwanie#11: Fantastyczny projektant

Oceny

WYZWANIE #11 “Fantastyczny projektant”

 

Temat:

Widzieliśmy już Los Angeles na sterydach, gdzie wśród srebrzystych drapaczy chmur ścigały się podniebne pojazdy, kulistą Gwiazdę Śmierci, siedziby elfów, inspirowane wiszącymi ogrodami Semiramidy i architekturą Antonio Gaudíego czy wieżę z okiem Saurona. Da się wymyślić coś jeszcze? A może kluczem do sukcesu nie jest epicka struktura, ale zagubiona w przepastnej dolinie, zwyczajna wioska, która posiada ten jeden, zagadkowy budynek?

Celem wyzwania jest opis budynku, miasta, wioski, siedziby, ogrodu, bazy, twierdzy, świątyni, wieży itp., osadzonych w realiach fantastycznych. Liczy się nietypowy pomysł i plastyczność opisu.

Opis nie musi ograniczać się do charakterystyki wyglądu, można posłużyć się akcją, czy dialogiem, które będą wskazywały na funkcjonowanie albo przeznaczenie obiektu.

 

Ter­mi­ny:

Pu­bli­ka­cja frag­men­tów: 01.05-10.05

Wy­ni­ki: do 13.05

 

Limit:

600 słów.

 

Bonus:

Niespotykane funkcje budynków, przestrzeni czy struktur.

 

Gatunek:

Dowolny

Koniec

Komentarze

Ciekawe zadanie, chociaż trudne. 

Chyba naostrzę ołówek:] Śniło mi sie najpierw że zgubiłam nawigację, w wysokim na trzydzieści metrów, bukowym lesie. Potem zaś zostałam neuronem mózgowia sztucznie wychowanego organu, tylko po to by stać się aktywnym tworem kwantowym..

Kawkoj piewcy pieśni serowych

Gniazdo pani wrony, tajny kaw-kau (czyt. Kawkoj) headquaters. Pani Wrona mieszkała na drzewie. Robiła to co każdy kaw-kau w jej wieku. Kawkoj dary uiścij. I ten kaw-kau… I, i on te poziomki…! Ania cały czas pamiętała, jak młodszy brat, nauczył ją, karmić wrony poziomkami. Miała osiem lat, włosy koloru dojrzałego zboża. Kucała z wyciągniętymi rączkami, w których półmisku trzymała kaw-kau dary, nazbieranie pracowicie poziomki. Kaw-kau zeskakiwał z gniazda, zrobionego z kiepów, patyków i pajęczych nici. Kaw-kau, początkowo nieśmiało skubał pojedyncze poziomki, zbliżając się do niej. By po paru spotkaniach. Państwo kawkojowie jedli już poziomki prosto z dłoni i dawali się czochrać pomiędzy skrzydłami. Należeli do znanej i szanowanej rodziny smutnych kaw-kau.

Kawkoj piewcy pieśni serowych

Ok, nie wiem, czy dobrze podchodzę do wyzwania, ale opis otoczenia wplotłam w opowiadaną historię, przez co trochę tych słów się zrobiło (nadal w limicie) ;)

 

 

Biegnę. Płuca palą żywym ogniem – nie wiem, czy z powodu wysiłku, czy nawdychałem się zbyt dużo pyłu. Oczy mnie szczypią, próbuje strzepnąć z nich kurz i biegnę jeszcze szybciej. Słyszę za sobą podniesione głosy i szczekanie psów, ale w tym hałasie wyławiam jedno słowo:

– Skacz! – krzyczy Hekake, która otworzyła przede mną wąski portal.

Waham się przez ułamek sekundy, a potem skaczę. Zielone światło portalu po prostu mnie pochłania. Ląduję na ziemi, łapczywie łapiąc powietrze, i rozglądam się wokół siebie.

Znajduję się w wąskiej uliczce z wysokimi ścianami po obu stronach. Domy w tej okolicy są pomalowane na różne kolory –  czerwony, zielony, żółty, przez co wyglądają jak z dziecięcego malowidła. W oknach widzę kilka zaciekawionych twarzy, ale szybko znikają, gdy tylko spostrzegają mój wzrok.

Tuż za mną portal zamyka się z sykiem i Hekake zeskakuje na ziemię. Jej twarz pokrywa pot, a na czole ma duże rozcięcie, z którego cieknie krew. Ciężko oddycha, ale jednocześnie wygląda na szczęśliwą.

– Cholera! Zrobiłam to! Otworzyłam portal bez przygotowania.

– Tylko… tylko, gdzie teraz jesteśmy?

– Nie mam pojęcia – odpowiada. – Chyba słyszysz, co powiedziałam. Bez przygotowania, czyli cholera wie, gdzie wylądowaliśmy.

Doprowadzamy się szybko do porządku i opuszczamy zaułek, wchodząc na mały bazar. Mieszkańcy sprzedają tutaj najróżniejsze rzeczy – świeże owoce i warzywa, ręcznie robioną biżuterię i ubrania, żywe zwierzęta w klatkach. Słychać dźwięk dzwoneczków na szyjach kóz i owiec, a gdakanie kur unosi się ponad hałasem tłumu. Na środku placu znajduje się fontanna z posągiem kobiety. Figura jest pokryta mchem, a woda w fontannie ma kolor bagiennej zieleni.

– Przeniosłaś nas na jakieś zadupie – mruczę.

– Chcesz wrócić? Wolisz spotkanie z królewskimi ogarami? – W głosie Hekake pobrzmiewają stalowe nuty.

Potrząsnąłem głową.

– Więc gdzie jesteśmy?

– Gdzieś w górach Kylandii.

– Skąd wiesz?

– Posąg przypomina mi boginię Kyline, która jest patronką Kylandii. Poza tym wszystko pasuje: bieda i chropowaty język tych ludzi.

Dopiero teraz zwracam na to uwagę. Mieszkańcy mówią z silnym akcentem, a słowa, których używają, brzmią archaicznie. Nie wszystko rozumiem.

– Nie możemy tutaj zostać. To całe dnie drogi od stolicy.

– Tak, dokładniej to miesiąc drogi.

– I co teraz? – Wiem, że zaczynam marudzić, ale nie mogę nic na to poradzić, bo głód i zmęczenie robią swoje.

– Jest tutaj zamek, dawna królewska rezydencja myśliwska. Prawdopodobnie pusty, ale to dobre miejsce, żeby zatrzymać się na kilka dni, dopóki nie wymyślimy, co dalej.

– Nie możesz przenieść nas po prostu w inne, trochę bardziej cywilizowane miejsce? – pytam, ale Hekake nie odpowiada.

Idziemy nieutwardzonymi uliczkami, mijamy drewniane, kolorowe domy z dachami krytymi strzechą i dochodzimy do zamku. Wygląda na opuszczony. Brama jest otwarta, a frontowe podwórko zarośnięte chwastami, które sięgają nam do kolan. Wchodzimy po kamiennych schodach do głównego wejścia. Drzwi też są otwarte, ale w środku jest jeszcze gorzej niż na zewnątrz. Podłogę pokrywa gruba warstwa kurzu i zwierzęce odchody, żyrandole są połamane, meble gniją, a każdy kąt zdobią rozległe pajęczyny.

Hekake obchodzi zamkowy hol dookoła z uśmiechem na twarzy.

– No, jest idealnie.

 

AstridLundgren, jak dla mnie zbyt abstrakcyjne. ,)

 

OldGuard, wąska uliczka, żywa kolorystyka domków krytych strzechą, stara fontanna z zaniedbanym posągiem Kylne i bagienną wodą (nie dbają o swoje bóstwa) oraz opuszczony zamek… bardzo opuszczony zamek. Sugestywny opis, a końcówka w zawieszeniu domaga się odpowiedzi: dlaczego Hekake uważa, że to jest idalne miejsce? 

 

 

 

 

 

OldGuard – podobało mi się, tylko nie widzę niczego szczególnego w tym zamku. Ale czytało się przyjemnie :)

Przynoszę radość :)

OldGuard, opisujesz sugestywnie, krajobraz się zmienia, jest ładnie i bardzo jasno wszystko pokazane, ale jednak pod kątem wyzwania brakuje mi jakiejś niezwykłości – czegoś co wyróżniłoby miejsce akcji od innych.

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Dzięki wszystkim za komentarz – racja. Skupiłam się bardziej na plastyczności opisu niż na nietypowych funkcjach, które gdzieś mi umknęły ^^ 

Astrid, zrozumiałam, że było gniazdo wron, które dzieci karmiły poziomkami. W tak krótkim tekście trudno zawszeć rozbudowany opis.

OldGuard, podobało mi się. Ciekawa lokalizacja plus scena opisana z użyciem czasu teraźniejszego. Myślę, że portal teleportacyjny do spółki z odwiedzanymi lokalizacjami spełniają wymogi zadania. 

Fragment OldGuard spełnia wymogi zadania – opowieść osadzona jest w realiach fantasy i zawiera plastyczny opis miejsca, są też elementy dialogu i akcji. Tym niemniej – do bonusa brakuje nietypowości.

Zgadzam się, że fragmencik AstridLundgren, jest nieco za krótki. Brakowało mi też kontekstu fantastycznego.

 

ANDO, Krokusie, Anet (i inni)– zachęcam do wzięcia aktywnego udziału. :) Sześćset słów to górny limit, opis może być krótszy.

Kronosie, właśnie piszę! Będzie dziś lub jutro ;)

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Kronosie, właśnie piszę! Będzie dziś lub jutro ;)

I takie podejście mi się podoba! :D

Roger, jak zawsze wracał z patrolu, stojąc na dziobie prawego kadłuba „Nokturna”, wpatrzony w brzeg wyspy. Pół mili. W takiej odległości zaczynał zwykle dostrzegać charakterystyczne, poszarpane kontury Custos na tle stromych zboczy wyspy. Ktoś, kto nie wiedział gdzie należy się spodziewać miasta, dostrzegał zakamuflowane budynki dopiero z dystansu o połowę mniejszego. Roger chciałby wierzyć, że to jakiś rodzaj magii, ale wiedział, że to tylko majstersztyk architektury; symbioza cywilizacji i natury.

Już wyobrażał sobie jak po zacumowaniu i zdaniu łodzi pójdzie w górę Custos, pomiędzy wykutymi w skale domami, obrośniętymi porostami. Na rynku, który niegdyś mógł być dnem jeziora, za bezcen kupi tutejsze jaskrawe kwiaty i dróżkami, przywodzącymi na myśl okopy dojdzie do swych czterech kamiennych ścian. Na pomalowanym na biało stole postawi wazon i wsadzi w niego kwiatki, tak jak zawsze robiła Jenny, jego żona.

A wszystko to bez choćby skrawka widoku morza, bo jeśli ty widzisz morze, morze widzi ciebie. Custos nie mogło być zauważone. Strzegło resztek cywilizacji, próbującej odbudować utracone mądrości i technologie w głębi wyspy, przy pomocy tego, co zastała na tropikalnym atolu.

Stąd podejście do portu zawsze wiązało się z ryzykiem i procedury nakazywały wykonać je jak najszybciej, pod pełnymi żaglami i dlatego Roger zawsze patrzył w stronę lądu, bojąc się, że na horyzoncie ujrzy obce maszty i wypełnione wiatrem płótna. Oprócz kapitana, na wprost patrzył tylko Młody – stojący za sterem pierwszy oficer „Nokturna”, katamaranu przezywanego pieszczotliwie „Skrzeczącą Jenny”; cała reszta wlepiała wzrok w horyzont za rufami katamaranu.

– Kapitanie, żagle! – krzyknął Zupa, najbystrzejsze oko na pokładzie.

Roger ani drgnął, czekał. Czekał, aż Zupa powie, że nie, że to tylko chmura, albo refleks światła, może nawet pył, wzniesiony baksztagiem z pokładu, który wpadł mu do oka.

– Żagle? – zapytał kapitan po dłuższej chwili.

– Lekka jednostka, jeden maszt, w dużym przechyle – potwierdził Zupa.

A byli już tak blisko, jeszcze chwila, a zrefowaliby fok, dopłynęli na samym grocie do brzegu, położyli maszt i chwycili za sześć wioseł, po trzy w każdym kadłubie, wszystkie skierowane do wewnątrz. Roger patrzyłby przez rozciągniętą pośrodku siatkę na rytmiczną pracę wioślarzy, kazał Młodemu korygować kurs, by wpłynąć w wąską zatokę, a następnie niziutką jaskinię, niewiele szerszą od „Skrzeczącej Jenny”, niewidoczną z pełnego morza. W świetle odbitym od zawieszonych pod stropem luster, a skupionym przez wielką soczewkę na przybrzeżnym wzgórzu, przycumowaliby przy podziemnej kei na miejscu numer jeden, zarezerwowanym dla najszybszej łodzi na wyspie. Łodzi, którą ktoś dziś doganiał.

– Procedury znacie – odpowiedział kapitan. – Szykujcie się do zwrotu, załadować i naciągnąć obie balisty.

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Zamaskowane miasto na wyspie, które ma chronić resztki cywilizacji. Jego architektura wpisuje się w krajobraz, żeby uczynić miasto niewidzialnym dla niechcianych gości. Oczami bohatera, stopniowo, zostajemy wprowadzeni w niuanse koncepcji miasta – zagłębione w ziemi uliczki, wykute w skale domy, porośnięte fasady, rynek w miejscu dawnego jeziora. A brama wjazdowa dla statków to jaskinia, z lustrem przytwierdzonym do stropu, które odbija zsoczewkowane światło ze wzgórza i oświetla wnętrze. Świetna symbioza natury i cywilizacji, godna mieszkańców Custos!

 

Krokusie, spełniłeś wymogi zadania! Dodatkowo przyznaję bonus za nietypową funkcję (ochrona ginącej cywilizacji).

Astrid – Czuję niedosyt, ale podobało mi się to gniazdo i Twoja opowieść.

OG – Intrygujące miasto, chętnie bym w nim zagościła.

Krokus – Bardzo fajna wyspa, no ale jaskinia z lustrami rzuciła mnie na kolana. 

Lożanka bezprenumeratowa

Niedosyt jest istotą kawkoj cierpień serowych :>

Kawkoj piewcy pieśni serowych

Oj, umknął mi opis Astrid, myślałem chyba, że to zwykły komentarz, bo jak na opis krótki – no właśnie – nie dość, że krótki, to jeszcze mało w nim opisu rzeczy, czy miejsc, a raczej chaotyczny opis historii przyjaźni dziecka i wrony.

 

Kronosie, Ambush, dzięki za opinie, cieszę się, że się podobało :) mam nadzieję, Łowuszko, że rzuciła na kolana pozytywnie :P

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Olif szła na szczyt pnia otoczona odzianymi odświętnie kapłankami i strażnikami odpychającymi za pomocą pik nachalnych gapiów.

Tłum zebrany wzdłuż grubych wykrzykiwał jej imię. To święto drzewa należało do Olif jako wybranej. Społeczność wielbiła ją i śpiewała ku jej czci pieśni, a ona czuła w brzuchu zimny supeł niepokoju.

Nie powinna być zaskoczona, że drzewo wybrało ją, bo przecież przygotowywała się do tego od kilku lat, ale nie czuła radości. Nagle zaczęła odczuwać tęsknotę za jarzębinowym kisielem, który miano podać na uczcie.

Rzuciła okiem na przytulone do gałęzi okrągłe gniazda, w których wszyscy żyli, na olbrzymie, okrągłe liście, na których szykowano ławy do wieczornej biesiady i zamrugała szybko, by odgonić napawające łzy.

Szczyt pnia porastały liczne młode gałęzie, o które kapłanki troszczyły się szczególnie. Te młode pędy były przyszłością ludu, symbolizowały przyszłe losy drzewa. Cytry zadzwoniły, kołatki rozklekotały się, a kapłanki zatrzymały się, tworząc szpaler.

Olif szła dalej smukła, wdzięczna, niczym tancerka. Jej suknia miała soczystą barwę liści, a w upiętych wysoko warkoczach niosła purpurowe kwiaty.

– Drzewo życiem i darem! – skandował tłum.

– Życie i dar dla drzewa odpowiedziały śpiewnie kapłanki.

Kiedy stanęła na krawędzi pnia i spojrzała w dół, zakręciło się jej w głowie. Puste, osmolone wnętrze osuwało się stromo w dół. Po drodze do serca drzewa można było dostrzec wystające drzazgi, huby i dzikie gałęzie. Tam, na sam dół miała być strącona młoda kapłanka, by zapewnić drzewu-matce i całej społeczności pomyślność i urodzaj.

Zgromadzeni mieli pewność, że drobne ciało dziewczyny sprawi, że drzewo będzie zdrowo rosło, jego gałęzie dadzą im budulec i ochronę przed deszczem, szerokie, blaszkowate liście miejsce do życia, a soczyste owoce pożywienie.

Śpiew kapłanek wnosił się do nieba coraz bardziej jazgotliwymi tonami, skandowanie tłumu stało się niecierpliwe, a strażnicy przestępowali z nogi na nogę. Olif skrzyżowała ręce na piersi, przymknęła oczy i zaczęła nucić pieśń ku czci bogini-drzewa.

Otworzyła je gwałtownie, kiedy ktoś pchnął ją w plecy, strącając z krawędzi.

Leciała w dół, a przed jej oczami migały wyjścia starych dziupli i wielobarwne szczeliny pełne próchna.

I nagle, niespodziewanie dla samej siebie, wyciągnęła ręce, usiłując rozpaczliwie złapać się czegoś, co pozwoliłoby jej się uratować. Złapała beżowy i giętki korzeń oddechowy i kurczowo oplotła go nogami. Nie patrzyła górę. Ze zdumieniem obserwowała pokryte różową pleśnią, gnijące korzenie drzewa. Bogini-drzewo konała, a na górze nikt o tym nie miał pojęcia.

 

Lożanka bezprenumeratowa

Tak Krokusie, lustrzana jaskinia robi wrażenie i jest ono pozytywne.

Lożanka bezprenumeratowa

Witaj Ambush! Drzewo, które jest domem dla pewnej społeczności, i które wybiera kapłankę zrzucaną w jego środek, aby ono samo mogło być zdrowe. Ciekawy pomysł, malownicze opisy, wszystko można sobie wyobrazić. Na zakończenie twist, okzało się, że drzewo umiera, co stawia przyszłość jego mieszkańców pod znakiem zapytania.

Przyznaję bonus za nietypową funkcję – co prawda drzewo może stanowić dom czy schronienie dla zwierząt, ale w tym przypadku mieszka na nim cała, złożona społeczność, posiadająca szczególny kult, tradycje i plany na przyszłość związane ze świętym drzewem.

Coś tam wymodziłam, kronosie maximusie. ;-) Bez bonusu, za to przede mną są mini wakacje, wreszcie. xd

Jest prawie sześćset bez trzech słów, ale sprawdzę jeszcze po wysłaniu na portal. Grubsza fantastyka jest w tle, bo kasowałam wniebowzięcie wyrazy.

 

***

Początek

 

Ranek budził mięsożerne kwiaty do życia. Szeroko rozchylały swoje szklane płatki i wabiły zwierzynę. W czym tkwił powab szklanych kwiatów? Czym nęciły rzesze, zdążające ku nim codziennie z wielkim pośpiechem wczesnym rankiem? Skupiska szklanych wieżowców pulsowały światłem własnym i słonecznym. Podczas niepogody majestat się kurczył, lecz i tak przyciągały rozmachem. Sięgały nieba. Pomiędzy godziną siódmą i dziewiątą zasysały życie. 

Do martwej natury zdążali żywi i umarli, z miejskich kolejek, autobusów, tramwajów, rowerami, samochodami, hulajnogą. W różnym humorze, nastroju, niecierpliwie, aby być tam, w tym centrum wszechświata.

Agencja kreatywna – "Please stay with me" wynajmowała sto pierwsze piętro jednego z wieżowców szklanego kompleksu. Około południa, jedna z jej pracownic nagle wybiegła zza biurka na środek open space’u i rwąc z głowy jasnorude włosy oraz wymachując ściemniałym łączem zaczęła krzyczeć:

– Weźcie ode mnie tę babę! To kompletna wariatka. Świr. Świr. Nie wytrzymam, nie wytrzymam!

 

***

Prawie koniec

 

Wieczorem, ledwo Kira weszła do windy, rozjaśniło się łącze. No nie, kurwa jeszcze nie zdążyła zjechać, a już polka! Gdy dotarło do niej, że w tle pobrzmiewają „Gwiezdne wojny”, wyciszyła rodzicieli. Pogada z nimi w drodze do metra. Wyjść, wreszcie wyjść i spędzić dwa dni w piżamie. Od razu poczuła się lepiej.

Na dziedzińcu było jasno jak za dnia. Zadarła głowę. Tak, maj około dwudziestej. Cały wieczór, pół godziny i będzie w domu. Zamówi łóżeczko. Poprawiła torbę z laptopem, wżynającą się w obojczyk, i rzuciła się w kierunku najbliższego pasażu. 

Mijane budynki płonęły zaangażowaniem i entuzjazmem pracowników, jedynie nieliczne piętra straszyły czernią. Z przyzwyczajenia sprawdziła, co ściany dzisiaj gadają, bowiem od lat, w korytarzach prowadzących do wewnętrznego dziedzińca, trwały rozmowy. Napisy i symbole. Przy walentynkach były serca i całusy, na Wielkanoc ogromniaste króliki, przed wigilią choinki i gwiazdki. Teraz na czwartym piętrze żółcił się napis – „Uśmiechnij się”, na przeciwległym różowa odpowiedź „Szkoda dnia”, poniżej „Black monday coraz bliżej”. Żałowała, że okna ich pokoju nie wychodziły na pasaż. Z chęcią by się pobawiła. Kiedyś, ponoć, przez cały tydzień, bił w oczy czerwony napis „Kocham ciebie” i kwiaty. Do kogo? Czy pisała go dziewczyna, czy chłopak? Nie ustalono.

Zawiało. Zadrżała na dźwięk pilnej wiadomości tekstowej „You are on the dark side”. Schroniła się za róg:

„Jesteśmy na lotnisku. Nie odbierasz!!! Pamiętasz, że wyjeżdżamy do Petersburga!? Jedna puszka karmy i nie ma żwirku”.

No, nie! Gdzie do cholery znika ten czas? Jak zwykle nie zdążyli niczego kupić! Nie będzie dźwigać żwirku, dopiero co przestał jej dokuczać ten bark. Czy oni nie potrafią planować? I kto tu, kurwa, jest dorosłym!? Rozkoszni rodziciele. Musi zawrócić.

 

***

Jeszcze nie koniec

 

Szlaban poszedł w górę i mięsożerny kwiat wypuścił ją ze swoich objęć. Stojąc w korku do wyjazdu na Świdnicką, odpaliła google. Dwie godziny, dwie trzydzieści, dwie dwadzieścia pięć, jedna godzina czterdzieści. Pięknie! Co się z tym miastem dzieje, do cholery! Czy życie ma spędzić w korkach, w kongestii. Nie ma to jak mieć mamusię językoznawcę, świat staje się piękniejszy! Zator komunikacyjny. O tak, komunikacja z mamusią szwankowała odkąd pamięta. Teraz też wlecze się w tej kongestii, bo ukochana Priuska II nie ma co jeść i w co srać. Ojciec jest świętym za życia! 

Zabębniła w kierownicę i przyhamowała, widząc samochód wyjeżdżający z parkingowego gardła, bo niezależnie od mamusi, pretendowała do bycia przyzwoitym człowiekiem. 

Posuwała się wolno, na nogach byłoby szybciej. Mijała rozświetlone budynki przypominające wigilijny szał. Opuszczała miejsce, które ją akceptuje i kocha, daje prezenty.

Po dwudziestu minutach skręciła w główną i w lusterku zobaczyła tęczę. Kwiat zakwitł. Odruchowo przymknęła powieki i zwolniła. Musi zawrócić. Samochód za nią zatrąbił. 

Dobrze już, dobrze. Kompleks zranił ją ostrym błyskiem na dowidzenia.

Zostawiła mięsożerny kwiat. Przeżyje bez niego?

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Witaj Asylum!

Kto z nas nie daje się codziennie pożerać szklanym kwiatom? No, może kilka takich osób by się znalazło… W centrum opowiadania jest bohaterka, uważna obserwatorka rzeczywistości, która próbuje wydostać się z krainy mięsożernych, szklanych potworów. Niestety, co rusz zatrzymują ją irytujące drobiazgi. W tle kłopotliwi rodziciele, wymagająca kotka i miejsce pracy wewnątrz jednego ze szklanych kwiatów – otwarta przestrzeń biurowa w agencji kreatywności (w której niełatwo ukryć irytację).

Czym jest kwiat o barwie tęczy wieńczący opowiadanie? Odbiciem nieba w szklanym kolosie, czy refleksem zapalających się majowym wieczorem miejskich świateł?

Za mało na bonus, ale plus za nietypowe podejście do wyzwania – nie ma tu może bezpośrednio stworzonej nietypowej struktury, ale w jej zastępstwie jest trafna metafora.

Ambush, działające na wyobraźnię opisy. Największe wrażenie zrobiła na mnie skala – drzewo musi być gigantyczne (albo mieszkańcy bardzo mali). Lubię to! Podobało mi się :)

Asylum, bardzo ładne opisy – bez szczegółów, a jednak łatwo sobie to wyobrazić na swój sposób. Faktycznie fantastyki (chyba) nie uświadczyłem, za to, podobnie jak u Ambush, jest początek większej historii. Fajne! :D

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Na portalu coraz częściej pojawiają się wątki horrorowe.

Asylum, korpo jako mięsożerne kwiaty – bardzo ciekawy i kreatywny tekst, podobał mi się najbardziej spośród Twoich ostatnich fragmentów. 

Ambush – lokalizacja bliska natury, ale równie wstrząsająca, zwłaszcza przesłanie tego tekstu. 

Krokusie – fajny opis wyspy, widziany oczami bohatera, który przekazuje również emocje względem tego miejsca.

 

 

Asylum Zostawianie mięsożernych jest podobne do odwyku, a do tego trzeba jeść i spłacać kredyty. Poruszyłaś mnie.

Ando Cieszę się, że zrobiłam wrażenie. Dzięki.

Krokus  Cieszę się, że to zobaczyłeś.

Kronos Dzięki za recenzję i bonus;)

Lożanka bezprenumeratowa

Czy ja mam wyłonić zwycięzcę? Jak te wyzwania działają? ;)

 

 

Tak, Kronosie, wyznaczasz następcę. 

Najbardziej podobał mi się tekst Krokusa, więc przekazuję pałeczkę z powrotem. :)

O, kurczę! Dzięki Kronosie! Ja niestety jestem trochę teraz zaangażowany w żyćko i mam mniej czasu, a do tego kompletnie nie mam pomysłu na wyzwanie – dlatego muszę zrezygnować. Z osób, które pisywały tu swoje projekty, widzę, że jeszcze OldGuard nie wymyślała dla nas zadań :) Zatem proponuję Starą Strażniczkę do kontynuowania wyzwań :)

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Gratuluję wszystkim wygranym!

Lożanka bezprenumeratowa

Krokusie, dzięki za nominację, ale jako jedyna nie zdobyłam bonusu ;( / ;) a poza tym mykam na najbliższy tydzień poza Polskę, więc nie będę miała tutaj jak zaglądać, więc piłeczka wraca do Kronosa i rewyboru :) 

A zatem wyznaczam Ambush. :)

Krokus – fajne, podobało mi się :)

Ambush – fajne, też mi się podobało :)

Asylum – podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Hurra! Jestem świetna! Dziękuję jury;)

Coś wymyślę.

Lożanka bezprenumeratowa

Bomba!!! Cieszę się. Dawaj, Ambush, acz bez napinania się. :-) 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Pięknie dziękuję za Wasze komentarze. ;-)

Poniżej znajdziecie moje wrażenia po przeczytaniu fragmentów – wyzwania, którego podjęli się śmiałkowie, czyli opisów fantastycznych budowli, wplecionych bądź nie w akcję i z bonusem w postaci zagadkowego, niespodziewanego przeznaczania. 

 

AstridLundgren

Mało jest opisu budowli, a tajna kwatera główna byłaby ciekawa.

Akcja i poziomki – interesujące.

 

OldGuard

Opis miejsca – plastyczny. Lekkie powtórzenie w końcówce (kolorowe domy) i nie bardzo wiem dlaczego: "w środku jest jeszcze gorzej niż na zewnątrz"? Kolorowa miejscowość z bazarem w górach Kylandii jest pociągająca i świeża, więc skąd "jeszcze gorzej"? 

Sama akcja, portal – młodzieżowe i ciekawe.

 

Krokus

Tajemnicza jaskinia, prastare miasto. Miałam skojarzenia z kapitanem Nemo i powieściami przygodowymi. Po co im te lustra, jak je tam umieścić, hmm? Imponująca konstrukcja, robi wrażenie i chciałoby się więcej wiedzieć o niej i zaginionej cywilizacji.

Tekst miejscami prosiłby się o lekką korektę interpunkcyjną i inne szlify.

 

Ambush

Niesamowite miejsce, rytuał i zagrożenie. Podobało mi się prowadzenie bohaterki, a przy kisielu – uśmiechnęłam się, bo fajna wstawka.

Momentami można byłoby co nieco dopracować.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Nowa Fantastyka