
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Przestroga
Emil stał na balkonie swojego mieszkania. Czekał na obiad. Zrobił głęboki wdech. Powietrze było rześkie. Porcja tlenu wdarła mu się do płuc i chwilę później rozświetliła umysł. Dzień… siódmy dzień tygodnia był słoneczny. Błękitnego nieba nie zakrywały żadne chmurki. Idealny dzień na spacer – pomyślał. Idealny by był… Miły nastrój nagle prysnął niczym bańka mydlana.
– Emil – usłyszał wołanie Oli – obiad na stole… Stygnie! – Wrócił do salonu, wcześniej zamykając drzwi balkonowe. Dobiegające z zewnątrz odgłosy zaczęły go drażnić.
– Podziękujmy Panu za jego dary – Emil rozpoczął modlitwę na rozpoczęcie posiłku. Położył dłonie na stole. Z jednej strony Emilcia, a z drugiej Jacuś chwycili dłonie ojca. Z naprzeciwka pierścień zamknęła Ola.
– Niech dary Pana służą nam, abyśmy mogli sławić jego chwałę. Niech posiłek ten da nam siłę na nowy tydzień…
– Amen – odrzekli chórem i rozpoczęli konsumpcję pysznie wyglądającej wieprzowinki z ziemniaczkami i słodką kapustką.
– Jak wam smakuje schabik kupiony na czarnym rynku? – zapytała Ola.
– Pyszny kochanie – odparł Emil – Ale czemu tak ryzykujesz? Przecież wiesz, że wieprzowina jest zakazana.
– Od czasu do czasu należy nam się jakaś bardziej tradycyjna potrawa…
*
Emil był już gotowy do wyjścia. Czekał na Olę, która Musiała jeszcze ubrać dzieci. Czekał je dzisiaj wyjątkowy dzień.
– Olcia! Pośpiesz się – poganiał żonę – jeszcze trochę i się spóźnimy. Pamiętaj o chuście!
Chwilę później byli na ulicy. Z oddali dobiegał radosny głos Wzywającego Do Modłów. Emil wolnym krokiem prowadził rodzinę do celu. Ola z dziećmi, zgodnie ze zwyczajem trzymała się dwa kroki z tyłu.
– Witaj Emilu – usłyszał wołanie. Spojrzał w stronę, z której głos dobiegał. Zobaczył Marcina. On również wyszedł z rodziną. Jego żona szczelnie odziana z trójką dzieci trzymała się na uboczu. Emil często się zastanawiał jak też ona wyglądała. Czasami udało mu się dojrzeć oczy Joasi, ale tylko wtedy, gdy był z wizytą w domu Marcina.
– Witaj Marcinie.
– Bóg Jest Jeden Emilu…
– Bóg Jest Jeden Marcinie… Jak żyjesz?
– Wracam właśnie do domu. Ładny dzisiaj dzień mamy? Prawda Emilu?
– Tak Marcinie… Widzę, że już wypełniłeś przykazanie…
– W części Emilu. Muszę jeszcze odpowiedzieć na głos Wzywającego Do Modłów.
– Nie będę ciebie więc zatrzymywał. Idź i dokończ swoją powinność.
– Może nas dzisiaj nawiedzisz wieczorem. Zapraszam serdecznie.
– Kusząca propozycja Marcinie, ale dzisiaj mam inne plany i muszę z przykrością odmówić.
– Bóg Jest Wielki Emilu.
– Bóg Jest Wielki Marcinie.
Emil poznał Marcina kilka lat temu. Razem zaczęli pracę w tej samej firmie. Nie był go jednak pewien. Byli po prostu kolegami z pracy i niczym więcej.
*
Od głównego rynku miasta dzieliło ich jakieś pół godziny marszu. Nigdy nie używali środków komunikacji miejskiej. Spacer dobrze robi. Mijali właśnie stary kościół katolicki. Emil Lubił mu się przyglądać. Niestety z tygodnia na tydzień jego wygląd coraz bardziej ulegał zmianie. Teraz – zauważył – jego dach zwieńczano kopułami. Wizerunki świętych katolickich już dawno zostały usunięte. Kiedyś, jak pamiętał z dzieciństwa, Okna były ozdobione przepięknymi witrażami. Nic z tego już nie zostało… Kilka lat temu uczestniczył w akcji rozbiórkowej. Jego firma zajmowała się „demontażem" i adaptacją kościołów na potrzeby „nowej" wiary. Demontaż – to było oficjalne sformułowanie. W rzeczywistości był to niczym nieskrępowany przejaw wandalizmu. Jak można było niszczyć świadectwo historii swojego narodu? Z niesmakiem powracał myślami do tamtych lat. Pocieszał się w myślach, że nie miał wyboru…
Nagle jego uwagę zwróciło zamieszanie po drugiej stronie ulicy. Zebrała się tam grupka ludzi. Słyszał krzyki oskarżenia, błagania…
– Co się tam dzieje? – Spytał przechodzącego.
– Policja religijna złapała niegodnie wyglądającego? Mówili, że miał zbyt krótka brodę. Będą go biczować.
– Słuszna kara za jego niegodność – odparł Emil udając szczerość i przyśpieszył kroku. Chciał się jak najszybciej oddalić i oszczędzić rodzinie i sobie widoku kaźni… Przynajmniej w części…
*
Rynek miejski, jak zawsze dnia siódmego, pełen był wiernych. Istniał niepisany przepis nakazujący przynajmniej raz w miesiącu uczestniczyć w zebraniu. Ładnie to nazywano. W rzeczywistości z zebraniem to miało niewiele wspólnego. Rynek był dokładnie monitorowany. Plotki krążyły, że system komputerowy skrupulatnie analizował zapisy z kamer. Podobno badano obecność wiernych na zebraniach… Podobno w stosunku do nieobecnych wyciągano konsekwencje… Podobno… Emil wolał nie ryzykować…
Zaczęło się. Znający Prawo wszedł na mównicę. Emil nie widział go dobrze. Nie miał w zwyczaju zajmować pierwszych miejsc. Wolał trzymać się na uboczu. Z daleka rzucał się mu jedynie w oczy obraz jego długiej brody.
– Nasze święte prawa wprowadzono, aby ich przestrzegać – zawołał do tłumu Znający Prawo. Są dla nas drogą wiodącą poprzez mroki doczesności ku światłości przyszłego życia. Są drogowskazem… Dokąd dojdzie człowiek, jeśli nie będzie podążał wzdłuż swojej ścieżki? – Przerwał swoją wypowiedź i wskazał na człowieka przykutego łańcuchami do szafotu.
Człowiek ten wyglądał na pogodzonego ze swoim losem. Nie buntował się. Nie wyrywał się. Na pewno był pod wpływem środków odurzających – pomyślał Emil.
– Kim jest ten, kto łamie prawo? – Znający Prawo kontynuował przemówienie – Jest przestępcą… Jest wrogiem ludu… Powinien zostać usunięty z naszej społeczności… Ale czy nie powinniśmy być miłosierni? Człowiek, na którego patrzycie oskarżony został o zbrukanie naszej Świętej Księgi. Zatroskany obywatel doniósł nam, że dotknął jej nieczystą dłonią… Cóż zatem uczynić mamy? Czy jest ktoś, kto wstawi się za tym nieszczęśnikiem? Czy jest ktoś, kto potwierdzi jego niewinność? – Znający prawo odczekał chwilę i nie słysząc odzewu kontynuował..
– Nikt nie wystąpił w obronie tego człowieka. A zatem jego wina jest przesądzona. Kara jest tylko jedna!
. Nieszczęśnik, jakby zaczynał rozumieć, co się wokół niego dzieje. Wracała mu jasność umysłu. Nie było to jednak dla niego dobre. „Lekarz" właśnie zaczynał amputację. Skazaniec próbował się wyrywać, jednak łańcuchy na to mu nie pozwalały. Lekarz – kat nie śpieszył się. Pozwalał swojej ofierze odczuwać. Niestety nie został w pełni usatysfakcjonowany. Pacjent stracił w końcu przytomność… Ola Nie pozwoliła dzieciom na to patrzeć. Dyskretnie zasłoniła im oczy. Chwilę później Znający Prawo uniósł w górę dłoń skazańca i rzekł do tłumu.
– Oto przedmiot występku! Niech trafi do ognia i w nim spłonie. Szczęśliwym niech będzie ten, co występku się dopuścił, albowiem teraz oczyszczonym został…
Nastała chwila milczenia. Wyniesiono nieprzytomnego skazańca do ambulansu, aby go opatrzyć. Karę już poniósł. Teraz mógł odejść. Nikogo już jego dalszy los nie obchodził. Nie był to jednak koniec uroczystości. Największą atrakcję pozostawiono na koniec. Na szafot wprowadzono młodą kobietę. Przypięto ją łańcuchami do krzyża i ustawiono w pionie. Wszystkich skazańców faszerowano narkotykami, dlatego podczas przygotowania do wymierzenia kary zachowywali się spokojnie. Starano się jednak tak dobierać dawki środków odurzających, aby przestawały działać w momencie kulminacyjnym. Chciano, aby skazaniec był świadomy końca i czuł ból wymierzanej kary. Znający Prawo spojrzał na nią i rzekł do tłumu.
– Niewiastę tę oskarżono o cudzołóstwo. Oskarżycielem jest jej mąż. Nikt nie zaświadczył o jej niewinności, przeto jej wina została potwierdzona. Karą jest śmierć poprzez ukamienowanie. Niech oskarżyciel wystąpi i pierwszy rzuci na nią kamień.
Mąż ofiary bez wahania wystąpił z tłumu. Podszedł do stosu kamieni ułożonych przed szafotem. Wziął jednego do ręki i rzucił w kierunku kobiety. Trafił – chciał trafić. Chciał też, żeby czuła ból. Nie zawiódł się. Kobieta zaczynała odzyskiwać świadomość. Kamień ugodził ją boleśnie. Zawyła. Ból ją ocucił do reszty. Wyła i krzyczała…
– Obyś spłonął w piekle!… Byłam tobie wierna!…
Rodzina męża dołączyła do niego. Posypały się w stronę kobiety na krzyżu kamienie. Nie wszystkie trafiły w cel. Może miały nie trafić. Tego jednak nikt z patrzących nie mógł wiedzieć. Któryś z kamieni trafił ją w głowę wybijając oko. Inny rozbił nos. Kolejny trafił w szyję rozdzierając nieszczęsnej tętnicę. Polała się krew. Kobieta straciła przytomność. Stos kamieni się zmniejszał w szybkim tempie. Ostatni z kamieni został dla męża. Ten bez wahania rzucił go…Chwilę potem lekarz stwierdził zgon, po czym grabarze zajęli się ciałem.
I to był już koniec. Ludzie zaczęli się rozchodzić. Emil zabrał rodzinę jak najdalej i jak najszybciej z tego miejsca.
*
Dotarli wreszcie do celu, a była nim stara fabryka. Zamknięto ją jakieś dwadzieścia lat temu. Nikt nie przejął tego majątku. Budynki pozostawione same sobie powoli rozpadały się. Kiedyś można było tu spotkać bezdomnych, ale zostali stopniowo eksterminowani przez policję religijną. Dawali złe świadectwo… Teraz już mało kto tu się kręcił. Miejsce wydawało się więc dosyć bezpieczne.
Emil wraz z rodziną skierował się do starych magazynów. Nie one jednak były ostatecznym celem ich wędrówki. Parę lat temu odkryto przejście do podziemi. Mieściło się w wewnątrz jednego z magazynów. Tam właśnie zmierzali.
– Dokąd zmierzasz pielgrzymie dnia siódmego? – Zapytał jeden z dwóch strażników stojących przy głównym wejściu. Emil uśmiechnął się na jego widok. Pytanie to było hasłem. Podał odzew.
– ********* ************ *** ********** ****************.
– Byliście ostrożni? Nikt was nie śledził?
– Szliśmy okrężną drogą. Sprawdzałem wielokrotnie. Jestem pewny…
– Możecie przejść. – Strażnik odwzajemnił uśmiech. – Pośpieszcie się. Zaraz się zacznie. Kolega was poprowadzi dalej. Weszli do środka. Wnętrze świeciło pustką. Panował w nim półmrok. Niewielkie okienka umieszczone w górnych partiach ścian nie były w stanie wystarczająco oświetlić pomieszczenia. Oczywiście oświetlenie elektryczne od dawna już nie funkcjonowało.
– Załóżcie to na głowy! – Strażnik podał Emilowi kaptury. – Zaprowadzę was do ukrytego wejścia.
Założyli kaptury i wolnym krokiem trzymając się za ręce podążyli za prowadzącym. Ten doprowadził ich do starej windy towarowej.
– Zamknę teraz za wami drzwi.– Powiedział miłym spokojnym głosem. – Nie obawiajcie się niczego. Za chwile będziecie mogli zdjąć kaptury. Na dole zaopiekują się wami.
Emil usłyszał szelest zamykających się drzwi. Winda ruszyła w dół. Zdjęli kaptury jak im przykazał strażnik.
– Za chwilę będziemy na miejscu. – Skierował te słowa do dzieci. Wiele razy byli tu już z Olą. Dzieci jednak zabrali po raz pierwszy. Widział, że się trochę denerwują. Ta mała konspiracja… Trochę się przestraszyły.
Winda zjechała na dół. Drzwi się otworzyły automatycznie. Wyszli na zewnątrz. Czekał tu już na nich przewodnik. Emil wiedział dokąd iść, ale w zwyczaju było zawsze podążać za przewodnikiem. Byli wewnątrz zapomnianego przez wszystkich – no prawie wszystkich – schronu. Było dosyć jasno. Większość lamp umieszczonych na suficie jeszcze się świeciła. Niewielki generator fuzyjny od lat zaopatrywał w energie elektryczną urządzenia schronu. Po drodze mijali drzwi prowadzące do różnych pomieszczeń. Emil nie znał ich przeznaczenia. Bywał tylko w jednym, do którego właśnie dotarli. Przewodnik otworzył masywne drewniane drzwi. Ich oczom ukazała się przestronna sala. Kiedyś była miejscem przeznaczonym na konferencje. Teraz była kaplicą. A schron stał się siedzibą biskupa.
– Witajcie Bracie i Siostro. – Starszy mężczyzna ubrany w długą czarną szatę z uśmiechem przywitał przybyłych.
– Witaj Ojcze Duchowny. – Emil i Ola odwzajemnili powitanie.
– Ledwo zdążyliście. Zaraz zaczynamy mszę.
– Szliśmy okrężną drogą, żeby przypadkiem kogoś niepowołanego tutaj nie doprowadzić.
– Oczywiście, rozumiem… O widzę, że przyprowadziliście swoje dzieci. Czy aby to na pewno było rozważne?
– Chcieliśmy prosić o chrzest dla Emilki i Jacusia. – Ola z miłym uśmiechem na twarzy zwróciła się do księdza.
Pierwszy dzień tygodnia zbliżał się pomału ku końcowi…
*
– CENZURA -
Starałem się nie nazywać pewnych rzeczy po imieniu...
Za ewentualne usterki jak zwykle przepraszam.
Życzę, aby tekst ten "optymizmem" natchnął każdego czytelnika.
Nie obawiasz się, że z powodu ostatnich zdań, pisanych kursywą, znajdzie się ktoś, kto dopatrzy się niepoprawności politycznej i może jeszcze jakichś nawoływań do czegoś?
Trochę się obawiam. Dlatego nie pisałem pewnych nazw otwarcie...
Usuwać tekst, czy zostawić?
Do niczego nie nawołuję. Jedynie ukazuję możliwą przyszłość, która oby nigdy nie nadeszła.
Jeśli zdecydujesz się na usunięcie, to tylko tych dwóch linijek; myślę, że trzeba mieć bardzo ograniczone moce przerobowe neuronów, aby rzucać się z pazurami na tekst "podstawowy".
Ja wiem, że nie nawołujesz do "czegokolwiek takiego", ale Ty chyba wiesz, jak łatwo wysnuć nieuprawnione wnioski...
zkarpinski...przestraszylam się nie na żarty...;)
Adam ma chyba rację co do ostatnich dwóch zdań. Uważam, że pytanie końcowe i tak pojawi się w głowie czytelnika - po przeczytaniu tekstu.
Pozdrawiam.
Tak nawiasem pisząc, to oby się te Wasze wizje nie spełniły. Bo jak do Twojej dodać osaczenie świata przez chińczyków...to ja sie wypisuję z takiego świata ...
I wtedy pytanie będzie problemem samego czytelnika, nie zaś Autora. A kto samego siebie podejrzewa?
Przeczytałem i podobało mi się. Ale ciekawy jestem tych dwóch usuniętych zdań...
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.
Adamie KaBe teraz możemy zbić kasę...na ostatnich dwóch zdaniach! :D;)
Chapciwa dorosła kobieta w rekawiczkach z batmanem. A fe!
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.
No co...próbuję się dostosować...Zawsze mam (blondynka) kilka kroków za społeczeństwem dreptać? :D
-> agazgaga. Ogłaszamy przetarg? Na spółkę z Autorem, bo ja tych zdań w dosłownym brzmieniu już nie powtórzę. Co prawda nie mam tej, no, jak jej tam... --- ale czasami coś z pamięci ulatuje...
Mogę ewentualnie podać na maila :)
Wszystko zależy od kasy :)
Możemy też się zabawić w zgadywankę :)
...przetargi, prawa autorskie, spółki...i nici z mego sprytnego planu "uczciwego" zarobku ;)
Dobre. Smutne, ale prawdziwe. Oby się nie spełniło.