
Podziękowania dla kronos.maximus za betowanie i dla reg za łapankę.
Kolejna część cyklu dysfiguracyjnego:
Podziękowania dla kronos.maximus za betowanie i dla reg za łapankę.
Kolejna część cyklu dysfiguracyjnego:
Siąpi deszcz i wieje wiatr, jak zawsze. Na moje szczęście, bo dzięki temu wzdłuż Rushden Road nikt nie spaceruje. Przed akcją wyciągnąłem z szafy ubranie z wesela, szarą marynarkę i białą koszulę z plisami, do tego nieco wyświechtane buty z długimi końcówkami, ale i tak na pierwszy rzut oka widać, że nie jestem stąd.
Słyszę dźwięk zapalanego silnika, po chwili brukowaną ulicę oświetlają snopy świateł. Gwiżdżę raz, krótko – ostrzeżenie. Staję za rozłożystym kasztanowcem. Czerwony jaguar wytacza się z bramy i przejeżdża majestatycznie obok mnie. W środku siedzi młody laluś, obok niego wystrojona gidia, oboje spięci, pompatyczni i na pewno śmiertelnie nudni. Nie wygląda na to, żeby mnie zauważyli.
Zastanawiam się, czy to ich posiadłość będę miał dzisiaj na talerzu. Chyba jednak nie, bo samochód ruszał z bramy dalej w głąb ulicy.
Wtedy zauważam Derricka, jak skrada się wzdłuż żywopłotu – z powrotem w moim kierunku. Rozgląda się, przeskakuje przez wysoki, zaostrzony płot. Zaczynam zgrzytać zębami ze złości. Co, do cholery?! Podchodzi powoli, po czym szepcze:
– James, skucha, tam mają zakrapiane przyjęcie w środku! Tuzin osób. Żadnych skrzyń, nic.
– Do diaska! Przeklęty drań nas wystawił.
– Wystawił, nie wystawił. Może się mu dni w kalendarzu od nadmiaru gorzałki pomyliły.
Ruszamy wzdłuż ulicy. Klnę jeszcze kilka razy.
– Daj spokój James – mówi cicho. – Jutro też jest dzień. Interes się kręci dalej.
– Nie rozumiesz – syczę przez zęby. – Potrzebuję tej kasy. Nie na gorzałę, nie na gonitwy. Na córkę. To co innego. Mary powiedziała, że jak nie skołuję prezentu na jutro, to mogę się iść utopić w rzece. Dokładnie tak powiedziała.
Poważnieje, patrzy na mnie tak współczująco, jak potrafi to zrobić włamywacz z Davon Road.
– Może coś nam się jeszcze trafi.
Po chwili milczenia dodaje:
– Kim byłby Bóg, gdyby pozwolił małej dziewczynce nie dostać prezentu na urodziny?
Dokładnie to pytanie sobie zadawałem od dłuższego czasu. Staje mi przed oczyma obraz małej Fiony, z burzą kasztanowych włosów.
Idziemy dalej ulicą, mijamy wystawne wille. W niektórych przez wielkie okna widać sylwetki ludzi, pijących herbatę albo jedzących bezy, czy co tamte gnoje z chowu wsobnego robią, gdy inni ciężko pracują. Niektórzy też pewnie piją szkocką, bo choć dzieli nas wszystko, to z tym wyjątkiem, że każdy musi sobie czasem osłodzić życie gorzałą. Kiedyś pastor Brown, po kilku kieliszkach pośledniego wina, czerwony na twarzy, zakrzyknął, że nie bez powodu Zbawiciel, ustalając wspólnotę wszystkich ludzi, uświetnił ją zamianą wody w wino.
– Pamiętasz pastora Browna? – pytam Derricka.
– Jasne. Kiedyś spotkał mnie, jak stałem na czujce, miałem dwanaście lat. Spytał co robię. Ja mu na to, “włamuję się z chłopakami”.
– I co powiedział?
– Że niech mnie Bóg ma w swojej opiece.
Uśmiecham się, ale czuję się skwaszony w środku. Mijamy ozdobny skwer z równymi rabatkami kwiatków, milcząc. Skucha odbiera chęć do gadki, trzeba zagryźć zęby i przeczekać. Wtedy moją uwagę zwraca potężne domostwo, stojące na ogromnej jak pole działce, mocno zarośniętej. Nie pali się w nim ani jedno światło.
– Myślisz to, co ja? – pytam Derricka.
– Nie, nie myślę. Chcesz, to idź sam, ja poczekam na zewnątrz. Ale po kwadransie idę i się nie oglądam.
– Stoi.
– A jak jakiś hrabia zamknie cię w piwnicy i będzie popychał w pośladki, albo torturował?
– Będzie dobra rozgrzewka przed piekłem – odpowiadam z uśmiechem.
Podnoszę kamień i zbijam latarnię. Rozglądamy się przez chwilę, nasłuchując – nic. Derrick podsadza mnie przez płot, w miejscu, gdzie z obu jego stron rosną wielkie dęby, pokryte bluszczem. Między nimi rozpościera się gruby mech – jedyna roślina, za którą przepada włamywacz. Idę wolno i rozglądam się uważnie, ale czuję, że jestem tu zupełnie sam.
Okrążam budowlę. Zauważam mały balkon. Wspinam się po zdobnej balustradzie, łapię za gzyms, chwytam grzywę kamiennego lwa – i już jestem na górze. Zerkam przez okno, w ciemności dostrzegam coś w rodzaju gabinetu. Wybijam kamieniem dziurę, otwieram okno od środka. Biorę głęboki wdech – w powietrzu czuć kurz i zapach starych książek. Podłoga skrzypi, ale po chwili wchodzę na dywan. Wzrok powoli przyzwyczaja się do ciemności. Patrzę na biurko, dostrzegam leżącą na nim latarenkę.
Kołacze mi się w głowie myśl, że idzie za łatwo. Domostwo jakby zapraszało mnie do środka… Otrząsam się z tej myśli, zapalam latarnię. Na biurku leżą jakieś zapiski, prowadzone pięknymi, równymi literami. Obracam się, oglądam pokój. Na regale leżą przykryte grubą warstwą kurzu książki, całe tony. Od razu widać, że takie pompatyczne durnie robią wszystko na pokaz, bo kto zdoła przeczytać tyle książek.
Otwieram szuflady, przerzucam papiery. Miałem nadzieję na biżuterię, złotą tabakierę albo zegarek, ale są tam papiery, jakieś dokumenty wojskowe. Wychodzę na korytarz.
Idę po marmurowej podłodze. Mijam rzędy portretów – kobiet, mężczyzn, dzieci. Wszyscy pozują, wystrojeni jak choinki na święta. Za takie ciuszki to można by balować tydzień, albo lepiej. A oni mają tego pewnie na cały stragan. Raz miga mi pastor, innym razem oficer z takimi śmiesznymi, złotymi szczotkami na ramionach.
Potem po lewej widzę portret młodego mężczyzny. Ma na sobie w mundur i okulary, takie, jak mają piloci samolotów. Uśmiecha się serdecznie. Obraz jest podpisany “kapitan Gordon Gravesham, 1892 – 1917”. Strzelał do Hunów, czyli nie mógł być taki zupełnie zły… Zastanawiam się, czy byśmy się dogadali, gdybyśmy się spotkali.
Ni z tego, ni z owego przypomina mi się, jak zabrałem kiedyś Fionę na pokaz lotniczy. Pamiętam, że pokazała na taki byczy dwupłatowiec, który robił hałas jak maszyna piekielna, i zapytała: “Tato, polecimy kiedyś takim samolotem?”
Wtedy przyrzekłem sobie, że zrobię taki skok, że owszem, polecimy z Fioną dwupłatowcem.
Im dalej idę, tym starsze są postacie na portretach. I wszędzie nazwisko “Gravesham”. Takim to musiało być dobrze! A ja ledwo wiem, kim byli dziadkowie. Gdy mijam obraz z postacią w zbroi, dociera do mnie, jak strasznie jestem zmęczony. Nogi mam jak z galarety. Wchodzę w jakiś boczny korytarz, potem kolejny, jakby odruchowo. Nagle widzę przed sobą otwarte drzwi, za nimi łóżko – szerokie, wielkie, hrabiowskie, posłane. Uśmiecham się duchu na myśl, jak bardzo się wyśpię. Osuwam się jak kłoda i zapadam w sen.
Sędziwy mężczyzna podchodzi do łóżka, na którym śpi strudzony gość. Patrzy na niego, by zobaczyć tkaninę pamięci. Zaczyna śledzić palcami pojedyncze nici wspomnień. Tak wiele wyrazistych wydarzeń, tak silne emocje… Ale dość młody umysł jest jeszcze plastyczny. Z zadowoleniem zauważa, że cienka, pojedyncza nić już zdołała połączyć stare z nowym. Nie ma pośpiechu. Trzeba będzie przybyszowi dać czas, by nasiąkł klimatem Gravesham Manor.
W nocy mam sen, w którym stoję obok córki, w środku tłumu. Córka patrzy mi się w oczy i pyta:
“Tato, weźmiesz mnie kiedyś do twojego samolotu?”
Uśmiecham się, gładzę ją po jasnych włosach. Przytula się do mnie.
Budzę się rano, rześki i wyspany. Jeszcze leżąc, przeciągam się, wtulam się w miękką kołdrę. Gdybym tylko mógł tak co dzień…
Wtedy wracają do mnie słowa córki ze snu:
“…twojego samolotu”.
Ale brednie czasem można wyśnić. Skończonymi durniami są ci, którzy w snach widzą wróżby albo jakieś wielkie mądrości.
Rozglądam się trochę po pokoju, po czym trafia mnie jak strzała, co zrobiłem. Zasnąłem – na robocie! Serce zaczyna mi łupać. Dobry Boże, wielkie nieba, jakim cudem jeszcze nie siedzę w pace! Ty durniu… durniu skończony… James, ty durniu. Co się z tobą stało?
Dlaczego musiałem wysilić się, by przypomnieć sobie swoje imię? Oj, nie jest dobrze, a przecież nic nie piłem. Czy kurz w powietrzu tak na mnie podziałał? Trzeba stąd wyjść, zanim ktoś mnie tu znajdzie.
Uświadamiam sobie, że mam puste ręce. Wybebeszam sekretarzyk. Pomiędzy papierami leży złoty wisiorek z okrągłym, otwieranym pudełkiem. W środku dwa zdjęcia, kobiety, wcale ładnej, i dziewczynki, aniołka z jasnymi włosami. Jest trochę jak moja Fiona… Tak, skup się James, jesteś tu dla Fiony. Chowam wisiorek w kieszeni. Patrzę przez okno i widzę, że jestem wiele, wiele pięter nad ziemią, tak, że drzewa w dole są małe jak piłki tenisowe.
Osuwam się na podłogę, przykładam ręce do głowy. Co za piekielne wymysły! Po czym nasuwa mi się myśl, że być może już jestem w piekle i że moja pokuta właśnie się zaczyna. Ale potem mówię do siebie, weź się w garść. Nieraz wychodziłeś z tarapatów.
Trzeba tylko wrócić. Skręcałem dwa razy w tę samą stronę, ale w lewo czy w prawo? Wspomnienie drogi do sypialni jest zasnute mgłą. Wychodzę na korytarz. Widzę w oddali otwarte drzwi, zza których słyszę nagle akord grany na pianinie. Bez zastanowienia wbiegam do środka, ale przed pianinem nikt nie siedzi. Czy ktoś mnie szwindluje?
Dalej jest pokój z zabawkami. Na podłodze leży drewniany rycerzyk z niebieskim herbem na tarczy. Chyba mam gorączkę, bo wydaje mi się przez chwilę, że słyszę dziecięcy okrzyk bojowy…
Wychodzę na korytarz i coś we mnie pęka, zaczynam walić pięścią w ścianę, złorzeczyć. W końcu łapię świecznik i rzucam w nim w jeden z portretów. Twarz jakiegoś pompatycznego hrabiego czy innego diuka rozrywa się na strzępy. Pluję jeszcze na dokładkę, po czym siadam przy ścianie.
Gdyby tylko ktoś ze mną był! Dochodzi do mnie, że mój przyjaciel dawno zwiał. Przypominam sobie jego powątpiewanie. Czy coś podejrzewał? Ostrzegał mnie przed jakimś hrabią, ale nie potrafię złapać, o co dokładnie mu chodziło.
I wtedy słyszę z końca korytarza kobiecy głos, mówiący jedno, urwane słowo:
… herbatkę…
Biegnę do końca korytarza, ale nikogo tam nie ma.
Słyszałem o pechowcach, którym pomieszało się w głowie i zamknięto ich przybytkach, gdzie wiążą sznurami i polewają zimną wodą.
W jednym z pokoi trafiam na obraz londyńskiej ulicy. Wygląda znajomo, trochę jak moja Rushden… Nie, wróć, tu jest Rushden. Ja mieszkałem na Denton… Dufton… Da… Poddaję się, zaczyna mi doskwierać ból głowy.
Idę dalej kolejnym przeklętym korytarzem. Czy one nigdy się nie kończą? Na jego końcu znowu widzę otwarte drzwi do sypialni. Jakim cudem?! Wzdycham ciężko, doznaję uczucia, jakby mięśnie były z ołowiu. Wlokę się do łóżka. Choć wydawało mi się, że minęła najwyżej godzina, to za oknem jest już ciemno. Padam na łóżko, myśląc o dziewczynce, o… Odpływając w sen, próbuję bezskutecznie złapać w myślach jej imię.
– Szkoda, milordzie, że maszyna już nie działa – mówi odźwierny.
– Przeciwnie, Haroldzie. Tkanie siłą woli ma w sobie znacznie więcej elegancji. Pozwala na subtelne poprawki.
To mówiąc, zaczyna wypruwać z tkaniny pojedyncze nici. Potem bierze do ręki srebrną nić, w kolorze swoich włosów, i zaczyna łączyć ją z tkaniną. Młodzieniec na łóżku porusza się niespokojnie.
– Musimy uważać, Haroldzie. Niedługo zacznie nas widzieć. Nie możemy narazić go na zbytni szok na etapie, nazwijmy to, zmagania.
Z trudem złażę z łóżka. Potem wlokę się po tych korytarzach bez końca. Mam wrażenie, jakbym spędził w tym miejscu bardzo dużo czasu. Łapię swoje odbicie w lustrze i przez chwilę się wzdrygam, jakbym widział kogoś obcego. Mam podkrążone i przekrwione oczy. Wypróżniam się do złotego kibla, co poprawia mi humor. Gor… Nie, tfu, John, Jim… James, tak, James, czy myślałeś kiedyś, że narobisz do złotej muszli? Idąc po schodach wydaje mi się, że słyszę odgłos lecącego samolotu. Z trudem przypominam sobie świat poza tym przeklętym domem.
Znajduję gorzałę, która okazuje się być słodka. Przeszkadza mi to mniej, niż się spodziewałem. Trunek przynosi przyjemne otępienie.
Bezwiednie trafiam znowu do sypialni. Korytarz wydaje się bujać, jakby kołysał mnie do snu.
Budzę się z myślą o małej Angeli. Czy z nią wszystko w porządku? Przez chwilę mam dziwne wspomnienie, jakby moja córka miała bliską koleżankę, niemalże siostrę, pulchną dziewczynkę z ciemnymi włosami. Staram się wydobyć z pamięci jej imię, ale umyka mi. Gdy wstaję, uderza mnie zapach mojego ubrania oraz jego licha jakość. Nie przypominam sobie, żebym je zakładał…
Sięgam do kieszeni, z ulgą otwieram sekretnik ze zdjęciami. W drugiej kieszeni trafiam na przeżuty tytoń i miedziaki. Czy to w ogóle moje ubranie? Odkładam na wpół przeżuty tytoń, nie bez obrzydzenia. Ale jeśli ubranie nie należy do mnie, to skąd się wziął sekretnik?
Gdy wyszedłem na korytarz, dopadło mnie zupełnie obce uczucie, że chciałbym z mojego domu coś zabrać. Duszę to w sobie, bo jestem przecież uczciwym człowiekiem. Czy ja się staczam? Czy przynoszę wstyd rodzinie?
Wychodzę na korytarz i nawołuję kilka razy, ale nikt nie odpowiada. Co, co diaska… Od razu karcę siebie w myślach. Ogładzony człowiek nie przeklina nawet w zaciszu swojej głowy.
Opieram się o ścianę, szukam wspomnień z poprzedniego wieczoru. Jak sen na jawie powraca do mnie wspomnienie niemieckiego dwupłatowca na tle burzowej chmury, prującego do mnie ogniem z działek… Czuję, jak żyły w skroniach zaczynają gwałtownie pulsować.
Harold prowadzi mnie do jadalni. Widzę tam matkę, ojca, wujka… Omiatam wzrokiem pomieszczenie i mało nie siadam z wrażenia.
Stół ciągnie się bez końca, a w równym szeregu, popijając herbatkę i gawędząc, siedzą… Gdy mój wzrok dochodzi do rycerza w średniowiecznym kaftanie, którego przypominam sobie z obrazów, zamykam oczy.
Wujek Vernon widzi moje zakłopotanie.
– Oni wtedy oczywiście nie pili herbaty. Ale musieliśmy się zgodzić na coś, co nas połączy. Jesteśmy w końcu Brytyjczykami.
Matka Belle wstaje, ściska mnie i mówi:
– Jak dobrze, że jesteś znowu z nami, Gordonie.
Osuwam się na krzesło, łapię z trudem oddech, serce wali jak szalone.
– Ach synku, tak się martwiliśmy, że po twojej śmierci z dala od domostwa już ciebie nie odzyskamy – dodaje czule moja mama.
Potrzebuję chwili, by przetrawić tę myśl.
– Jak wielu z nas umarło poza domostwem? – pytam niewyraźnym głosem.
Ciotka Vivian odzywa się pierwsza:
– Zobaczmy… Na pewno dziadek Rupert nie wytrzymał klimatu w Indiach. Do tego jeszcze…
– Pradziadek Archibald, pod Waterloo – dodał wujek Vernon. Skinął głową w kierunku mężczyzny w sile wieku, siedzącego kilka krzeseł dalej.
– Więc zdarzało się to okazjonalnie, pomimo wielkiej staranności całej rodziny – kończy ciotka.
– Czy oni też… – zaczynam, po czym czuję ukłucie bólu w kostce, kopniętej twardym butem. W tym samym momencie ciotka Vivian wchodzi mi w słowo:
– Strasznie dziś deszczowo…
Odwiedzam i czule przytulam Angelę, która bawi się pod okiem guwernantki. Potem przechadzam się wzdłuż korytarza z portretami, mijając także swój, wykonany po śmierci na podstawie fotografii. Aż dochodzę do końca, gdzie wisi portret założyciela naszego rodu, choć sam obraz namalowano długo po jego śmierci. Jego siwe włosy zdają się jaśnieć jak srebro. Na ramie wygrawerowane jest motto rodzinne:
“Vires in memoria”, siła z pamięci.
Derrick podnosi herbatę do ust, spija ostrożnie, jakby miała go otruć.
– Chciałem zapytać, Mary, co z Jamesem. Nie wiesz, co się z nim stało?
– James nigdy nie wrócił – odpowiada z nutką smutku w głosie.
Mortimer, nowy mąż Mary, chrząka wymownie.
– Szanowny panie – zaczyna. – To jest przyzwoity dom. Bardzo mi zależy, żeby historia ojca Fiony, i także poprzedniego męża Mary, spoczęła tam, gdzie na to zasługuje. Fiona niedługo wychodzi za mąż za solidnego człowieka i nie życzę sobie, żeby wstydliwe sprawki z przeszłości zmąciły jej spokój ducha. Muszę pana niestety uprzejmie prosić, żeby pan wyszedł…
Robi przerwę, chrząka, po czym ciągnie:
– …I już nigdy nie wracał. Gdyby pana jeszcze kiedyś widziano w bliskości mojej rodziny, to informuję pana solennie, że podejmę stosowne kroki przeciwko panu. Mam zobowiązania wobec Mary i Fiony i zamierzam je wypełnić co do joty. W moim fachu solidność to fundament. Niektóre rzeczy, drogi panie, po prostu zasługują na zapomnienie.
Hej GreasySmooth!
Opko podobało mi się! Świetnie potrafisz tworzyć klimat tajemniczości przeplatającej się z grozą, gdzie świat materii i ducha spotykają się w niespodziewanych okolicznościach. Tym razem pojawił się motyw z tkaniem pamięci u śpiącego człowieka. Opis tej czynności pobudził we mnie jakieś głębokie, nieprzyjemne uczucie (zgodnie z zamierzeniem autora).
– Szkoda, milordzie, że maszyna już nie działa – mówi odźwierny.
– Przeciwnie, Haroldzie. Tkanie siłą woli ma w sobie znacznie więcej elegancji. Pozwala na subtelne poprawki.
Taka upiorność od niechcenia, wykreowana w zaledwie dwóch zdaniach dialogu, niezłe!
Dzięki za betę i wsparcie, do usług, fajnie, że te sceny jakoś zapadły w, jakby nie było, pamięć :)
facebook.com/tadzisiejszamlodziez
Lubię horrory, a Twój, Gresy, okazał się całkiem niezły. :)
Choć przeczuwałam, że próba wejścia do osobliwego domu nie jest najlepszym pomysłem i dla Jamesa raczej nie skończy się dobrze, to czytałam tę historię ze sporym zainteresowaniem, ciekawa zarówno dalszych poczynań bohatera, jak i tego, z czym przyjdzie mu się zmierzyć.
Podoba mi się, że Twój horror nie epatuje krwią, flakami i potworami, a za to wciąga mrocznym klimatem i tajemniczością, powolną utratą świadomości i zanurzaniem się w osobliwej aurze Posiadłości Wielu Wspomnień.
Mam nadzieję, że poprawisz usterki, bo chciałabym zgłosić opowiadanie do Biblioteki.
Staję za rozległym kasztanowcem. → Staję za rozłożystym kasztanowcem.
Rozległy może być np. teren, nie drzewo.
Czerwony Jaguar wytacza się z bramy… → Czerwony jaguar wytacza się z bramy…
Nawy pojazdów piszemy małą literą.
Rozgląda się, przeskakuje na raty przez wysoki, zaostrzony płot. → Na czy polega przeskakiwanie przez płot na raty?
…obraz małej Fiony, z jej burzą kasztanowych włosów. → Zbędny zaimek – czy mogła mieć burzę cudzych włosów?
Derrick podsadza mnie przez płot, w miejscu, gdzie z obu stron płotu rosną wielkie drzewa, pokryte bluszczem. Między wielkimi dębami rośnie gruby mech… → Powtórzenia.
Proponuję: Derrick podsadza mnie przez płot, w miejscu, gdzie z obu jego stron rosną wielkie dęby, pokryte bluszczem. Między nimi rozpościera się gruby mech…
Mój wzrok pada na mały balkon. → Wiemy, że bohater jest sam, więc na balkon nie mógł paść cudzy wzrok.
Proponuję: Zauważam mały balkon.
…oficer z taką śmieszną, złotą szczotką na ramionach. → Z jedną szczotką na obu ramionach?
Proponuję: …oficer z takimi śmiesznymi złotymi szczotkami na ramionach.
…i powiedziała: “Tato, polecimy kiedyś takim samolotem?” → Skoro jest pytajnik, to raczej: …i zapytała: “Tato, polecimy kiedyś takim samolotem?”
…dochodzi do mnie, jak strasznie jestem zmęczony. Nogi mam jak z galarety. Wchodzę w jakiś… → Nie brzmi to najlepiej.
Proponuję w pierwszym zdaniu: …dociera do mnie, jak strasznie jestem zmęczony.
Padam jak kłoda i zapadam w sen. → Nie brzmi to najlepiej.
Proponuję: Osuwam się/ Zwalam się jak kłoda i zapadam w sen.
Dochodzi do mnie, że mam puste ręce. → A może: Uświadamiam sobie, że mam puste ręce.
Nie raz wychodziłeś z tarapatów. → Nieraz wychodziłeś z tarapatów.
Widzę w oddali otwarte drzwi, z których słyszę nagle akord na pianinie. → Czy na pewno słyszał z drzwi?
Proponuję: Widzę w oddali otwarte drzwi i słyszę nagle akord grany na pianinie.
W końcu łapię za świecznik i rzucam w nim… → W końcu łapię świecznik i rzucam w nim…
…mówiący jedno, urwane słowo:
… herbatkę… → Zbędna spacja po wielokropku.
Słyszałem o pechowcach, którym pomieszało się w głowie i skończyli w zamkniętych przybytkach, gdzie wiążą ich sznurami i polewają zimną wodą. Czy skończę jak jeden z nich? → Powtórzenie.
Proponuję pierwsze zdanie: Słyszałem o pechowcach, którym pomieszało się w głowie i zamknięto ich przybytkach, gdzie wiążą sznurami i polewają zimną wodą.
…dochodzi do mnie uczucie, jakby mięśnie były z ołowiu. → A może: …doznaję uczucia, jakbym miał mięśnie ołowiu.
…uderza mnie zapach moich ubrań oraz ich licha jakość. → …uderza mnie zapach mojego ubrania oraz jego licha jakość.
Ubrania wiszą w szafie, leżą na półkach i w szufladach. Odzież, którą mamy na sobie to ubranie.
Czy to w ogóle moje ubrania? → Czy to w ogóle moje ubranie?
Ale jeśli ubrania nie należą do mnie… → Ale jeśli ubranie nie należy do mnie…
Wychodząc na korytarz nachodzi mnie zupełnie obce uczucie… → Brzmi to nie najlepiej. Czy dobrze rozumiem, że obce uczucie wychodzące na korytarz naszło bohatera?
A może miało być: Gdy wyszedłem na korytarz, dopadło mnie zupełnie obce uczucie…
– Chciałem zapytać, Mary. Co z Jamesem. → – Chciałem zapytać, Mary, co z Jamesem?
Robi przerwę, chrząka, po czym ciągnie dalej: → Zbędne dopowiedzenie – czy mógł ciągnąć od nowa?
…że podejmę stosowne kroki przeciwko panu. Podjąłem się zobowiązania… → Czy to celowe powtórzenie?
A może w pierwszym zdaniu: …że przedsięwezmę stosowne kroki przeciwko panu.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Reg, serdecznie dziękuję. Dużo baboli, ale jest jedna rzecz, która mnie nieco pociesza – że zdarzały się dłuższe ustępy bez nich :)
Powtórzenia mnie potwornie prześladują.
Cieszę się, że się spodobało! Twoja pochwała za tekst dużo dla mnie znaczy, nie ukrywam.
facebook.com/tadzisiejszamlodziez
Bardzo proszę, Greasy. Niezmiernie mi miło, że mogłam się przydać. Cieszę się też, że pochwała sprawiłam Ci przyjemność.
Daj znać, że poprawiłeś usterki to pójdę do klikarni. ;)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Poprawione! Dziękuję raz jeszcze.
facebook.com/tadzisiejszamlodziez
OK. Idę spełnić obietrnicę. :)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Hej, hej
Całkiem zacne. Wszelkie wątpliwości podczas czytania na bieżąco wyjaśniałeś, np. co za durnowaty złodziej zasypia podczas skoku (rozumiem pijany, jak to się naprawdę zdarza). Klimacik jest, arystokratyczny dom z ponurą tajemnicą dobrze opisany.
Pomysł na tkanie wspomnień u nieproszonego gościa też dobry, choć właściwie sprowadza się do zwykłego porwania ciała. Znany motyw, a jednak u ciebie wybrzmiewa bez sztampy.
Podobało mi się, więc klikam.
Zanaisie, dzięki, bardzo miłe słowa. Cieszę się, że się spodobało i że widzisz w tym coś niesztampowego.
facebook.com/tadzisiejszamlodziez
Niezłe, dobrze trzymasz klimat i nie puszczasz czytelnika od początku do końca :) Przeczytałam ciurkiem i poczułam się usatysfakcjonowana lekturą :) Oczywiście, wiadomo, że włamując się do akurat tego domu bohater popełnia błąd, ale fajnie rozgrywasz to, co dzieje się w środku. Sam pomysł na powolne odbieranie wspomnień i tożsamości, tkanie nowych i zmienianie bohatera w kogoś innego – też dobry. Zakończenie podkreśla jeszcze stratę bohatera.
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
@Irka_Luz: Serdecznie dziękuję, cieszę się, że opko sprawiło satysfakcję.
W ogóle wczułem się w to opowiadanie i pozytywne recenzje reg i Loży bardzo mnie cieszą :)
facebook.com/tadzisiejszamlodziez
Greasy!
Dobry horror. Stworzyłeś niezły klimat, którego nie musiałeś podpierać flakami ani krwią. Wystarczyła sama tajemnica i groteskowa przemiana bohatera, wcale od niego niezależna. Czytało się przyjemnie, tak naprawdę na jednym wdechu!
Klikam do biblio :3
Pozdrawiam!
Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.
Dobry horror. Stworzyłeś niezły klimat, którego nie musiałeś podpierać flakami ani krwią. Wystarczyła sama tajemnica i groteskowa przemiana bohatera, wcale od niego niezależna. Czytało się przyjemnie, tak naprawdę na jednym wdechu!
Oooo, dzięki, bardzie mnie ta recenzja ucieszyła :)
facebook.com/tadzisiejszamlodziez
Kiedy opko ma cztery kliki, a dwie osoby mają je w kolejce…
facebook.com/tadzisiejszamlodziez
Niektóre rzeczy, drogi panie, po prostu zasługują za zapomnienie. ← literówka i prawda.
Dobrze się czytało do końca. Nie przeszkadzało misiowi, że kwalifikowane przez autora jako horror. Miś nie lubi horrorów ociekających krwią i tu miła niespodzianka. Krew nie ciecze, zombie nie gryzą, a klimat niesamowitości został zbudowany. Ciekawy pomysł na przemianę złodzieja we wspomnienie członków rodu właścicieli posiadłości. Klik.
Niektóre rzeczy, drogi panie, po prostu zasługują za zapomnienie. ← literówka i prawda.
Poprawione, dzięki!
Dobrze się czytało do końca. Nie przeszkadzało misiowi, że kwalifikowane przez autora jako horror. Miś nie lubi horrorów ociekających krwią i tu miła niespodzianka. Krew nie ciecze, zombie nie gryzą, a klimat niesamowitości został zbudowany. Ciekawy pomysł na przemianę złodzieja we wspomnienie członków rodu właścicieli posiadłości. Klik.
Jestem zadowolony, że miś zadowolony. Ja lubię dokładnie ten klimat horroru, więc może jeszcze mnie najdzie.
facebook.com/tadzisiejszamlodziez
Miś takie klimaty akceptuje, więc niech Cię najdzie wkrótce.
Podobało się: Sposób poprowadzenia transformacji i koncepcja na pograniczu chaosu.
Nie podobało się: Odniosłem na początku wrażenie że to protagonista – złodziej poszukuje ofiar do zmiany wspomnień.
Gratuluję i pozdrawiam!
Podobało się: Sposób poprowadzenia transformacji i koncepcja na pograniczu chaosu.
Nie podobało się: Odniosłem na początku wrażenie że to protagonista – złodziej poszukuje ofiar do zmiany wspomnień.
Cieszę się, że transformacja się spodobała. Przeczytam jeszcze raz pod kątem niejasności. Dzięki za przeczytanie i opinię.
Miś takie klimaty akceptuje, więc niech Cię najdzie wkrótce.
Najpierw złodzieje, ale czas na horror też przyjdzie :)
facebook.com/tadzisiejszamlodziez
Podobało mi się :)
Przynoszę radość :)
Podobało mi się :)
Dzięki! Czy “podobało mi się” to więcej, czy mniej niż “fajne” (licencjonowane przez misia)? :)
facebook.com/tadzisiejszamlodziez
A to już tajemnica ;)
Przynoszę radość :)
Hej, GreasySmooth
Na tekst natrafiłem gdzieś indziej, ale to tutaj przychodzę z krótkim komentarzem ;)
Takie bardziej klimatyczne, a mniej horrorowe teksty, podobają mi się bardzo. Twoje opowiadanie wpisuje się właśnie w te ramy. Jest coś tajemniczego, dzieje się, ale flaki nie leżą na podłodze. Do końca nie wiadomo o co chodzi… fajnie :)
Twój tekst umilił mi czas.
Pozdrawiam
Hej, cieszy mnie to!
Dodam, że tekst pojawił się w trzecim numerze e-zina “Radość z pisania” :)
https://www.radosczpisania.pl/e-zin/
facebook.com/tadzisiejszamlodziez
No, ładny horror Ci się udało stworzyć. Nietypowy, bo bezkrwawy, a mimo to straszny. Tak się dowiedzieć, że człowiek może zasłużyć na zapomnienie, chociaż miał żonę i córkę, kochał je. Plusik za oryginalność.
Domeczek creepy.
Babska logika rządzi!
No, ładny horror Ci się udało stworzyć. Nietypowy, bo bezkrwawy, a mimo to straszny. Tak się dowiedzieć, że człowiek może zasłużyć na zapomnienie, chociaż miał żonę i córkę, kochał je. Plusik za oryginalność.
Domeczek creepy.
Dzięki Finklo, to chyba mój ulubiony z “poważnych” tekstów jak dotąd :) Chodzi za mną rozwinięcie idei memory horroru.
facebook.com/tadzisiejszamlodziez
Rozwijaj, rozwijaj – ciekawa sprawa.
Babska logika rządzi!