- Opowiadanie: ernestresch - Maia

Maia

Sza­now­ni!

 

Takie tam opo­wia­da­nie, przy­go­do­we, lekko fan­ta­stycz­ne. Pierw­sze na­pi­sa­ne prze­ze mnie od bo­daj­że cza­sów szkol­nych. Zna­ków koło 46000.

 

Mam na­dzie­ję, że bę­dzie się miło czy­tać.

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Biblioteka:

Użytkownicy, Użytkownicy II

Oceny

Maia

– Myślę, że to nie jest dobry po­mysł – stwier­dził nie­pew­nie Otto Hel­ler, wpa­tru­jąc się w wart­ki nurt le­śnej rzeki. Ka­wał­ki kry prze­pły­wa­ły obok łodzi, od­bi­ja­jąc pro­mie­nie słoń­ca.

– Zga­dzam się – od­po­wie­dzia­ła młoda ko­bie­ta, nie od­ry­wa­jąc wzro­ku od nie­da­ją­cej się roz­plą­tać liny.

– Więc… czemu to ro­bi­my?

– Bo Ra­smus kazał?

­– A jakby kazał Ci sko­czyć do za­mar­z­nię­tej rzeki, to byś to zro­bi­ła? – Otto zszedł z łodzi i usiadł na drew­nia­nej, roz­sy­pu­ją­cej się ze sta­ro­ści przy­sta­ni, przy­pa­tru­jąc się Julii. Dziew­czy­na była młoda i cał­kiem ładna jak na stan­dar­dy obozu ba­ni­tów. Od mie­się­cy po­zo­sta­wa­ła jed­nak nie­zdo­by­ta, sta­wia­ła przed sobą nie­prze­ni­kal­ną ba­rie­rę obo­jęt­no­ści na wszel­kie próby umi­zgów obo­zo­wych pod­ry­wa­czy, także jego sa­me­go.

– No nie.

– A wła­śnie to ro­bi­my, wcho­dząc na tego trupa i wy­pły­wa­jąc na otwar­te wody.

– Masz lep­szy po­mysł, jak zła­pać pły­ną­cą barkę?

­– No nie bar­dzo.

– Więc wła­śnie. Wczo­raj wi­dzia­no ją w oko­li­cy Tes­sel. Straż­ni­cy rzecz­ni nie pły­wa­ją tak da­le­ko od mia­sta, a dla lo­kal­nych ba­ro­nów utrzy­ma­nie stra­ży poza se­zo­nem to za duży wy­da­tek. To naj­lep­sze miej­sce na napad.

Wil­got­ne kasz­ta­no­we włosy wpa­da­ły jej do oczu, po­tę­gu­jąc roz­draż­nie­nie splą­ta­ny­mi li­na­mi. Zwin­nym ru­chem ze­bra­ła je i wci­snę­ła pod czap­kę, po czym wy­cią­gnę­ła nóż z buta i prze­cię­ła liny.

– Jak dla mnie wię­cej wody niż w balii z wodą to za dużo. – Skwi­to­wał Otto.

– To teraz mó­wisz, że nie umiesz pły­wać?

– Nie o to cho­dzi. Coś tam umiem… Co ze ste­rem? Po­pra­wi­łaś mo­co­wa­nia? – Szyb­ko zmie­nił temat. Zer­k­nę­ła na niego po­dejrz­li­we, ra­czej nie wie­rzy­ła w jego umie­jęt­no­ści pły­wac­kie.

– Ster jest w po­rząd­ku. Wy­trzy­ma dłu­żej niż resz­ta tej łu­pi­ny. – Scho­wa­ła nóż i uśmiech­nę­ła się za­do­wo­lo­na. – Mam na­dzie­ję, że nie roz­le­ci się pod nami. Przy obec­nej aurze umie­jęt­ność pły­wa­nia nie ma zna­cze­nia. Woda jest tak zimna, że nawet Olaf by nie po­do­łał prze­pły­nąć wię­cej jak kil­ka­dzie­siąt sążni.

 – Olaf?

– Zna­jo­my z mia­sta. Dobry pły­wak, prze­pły­nął Jesnę w tę i z po­wro­tem za flasz­kę wódki.

– Mamy go­rzoł­kę? – za­py­tał trze­ci, przy­sa­dzi­sty, bro­da­ty męż­czy­zna, który pod­szedł do przy­sta­ni.

Otto spoj­rzał na no­wo­przy­by­łe­go; ubra­ny w sfa­ty­go­wa­ne futra za­wsze przy­po­mi­nał mu ma­łe­go wy­li­nia­łe­go niedź­wie­dzia.

 – Na Skórę Pro­ro­ki­ni. – Julia także zer­k­nę­ła w jego stro­nę. – Bu­gritt, cie­bie nawet wspo­mnie­nie al­ko­ho­lu ścią­ga jak ja­kie­goś złego ducha.

– No nie prze­czę. Wy­pi­ło­by się, ale to tylko dla­te­go że jest zimno. Roz­grza­ło­by nas.

– Nie mamy za co pić – ode­zwał się Otto – bo nic jesz­cze nie za­ro­bi­li­śmy!

Był po­iry­to­wa­ny samym wspo­mnie­niem o al­ko­ho­lu. Nie­jed­no­krot­nie już zda­rzy­ło się, że za­wa­li­li napad przez nie­dy­spo­no­wa­nie Bu­grit­ta.

– Coś długo Ci za­ję­ło to ku­po­wa­nie. Masz sprzęt?

– Mam sycz­ko. – Bu­gritt po­kle­pał po tor­bie i zbli­żył się do łodzi. Wy­pro­sto­wał się, zła­pał pod boki i zer­k­nął kry­tycz­nie na łódkę. – No pikna to ona nie jest.

– Nie za­po­mnia­łeś o czymś? Gdzie jest resz­ta sre­bra?! – Otto wstał i spoj­rzał mu z bli­ska pro­sto w oczy.

– Jak… jaka resz­ta! Było zdra­żej! Wio­sna się spóź­nia. Sycz­ko zdra­ża­je! I tak utar­go­wa­łem!

– Co dro­że­je? Liny? Ko­twicz­ka? – Wy­szar­pał worek z ręki bro­da­cza i zaj­rzał do środ­ka.

– To ma być, kurwa, ko­twicz­ka!? – Wy­cią­gnął za­gię­ty za­rdze­wia­ły hak. – I gdzie jest je­dze­nie!?

Bu­gritt spoj­rzał na hak i wzru­szył ra­mio­na­mi.

– Tolko to mieli we wsi i było droż­sze, niżmy się spo­dzie­wa­li, to jadła nie ma. Nie po­do­ba się, to im oddaj!

Otto zła­pał go za klapę płasz­cza i przy­cią­gnął do sie­bie.

– Skar­la­ły, pi­ja­ny skur­wie­lu! Prze­chla­łeś nasze ostat­nie pie­nią­dze!

Szarp­nął go i pró­bo­wał ścią­gnąć na zie­mię. Bu­gritt był niski, ale zde­cy­do­wa­nie sil­niej­szy. Bez więk­sze­go pro­ble­mu utrzy­mał się na no­gach, od­chy­la­jąc się je­dy­nie lekko do tyłu. Otto pu­ścił uchwyt i wy­pro­wa­dził sze­ro­ki sier­po­wy pro­sto w czer­wo­na­wą twarz kom­pa­na. Zwa­li­li się na po­kry­te zmar­z­nię­tym bło­tem deski przy­sta­ni i za­czę­li okła­dać się pię­ścia­mi. Julia bez­rad­nie sia­dła na rufie łodzi, oglą­da­jąc ko­lej­ną już walkę w tym ty­go­dniu.

– Jak wam idą przy­go­to­wa­nia? – Męż­czy­zna w ka­pe­lu­szu sta­nął przy przy­sta­ni, wpa­tru­jąc się w wal­czą­cych.

Usły­szaw­szy głos hersz­ta obaj znie­ru­cho­mie­li, na­tych­miast koń­cząc walkę. Dy­sząc usie­dli na de­skach. Mi­nę­ła chwi­la, zanim Otto od­zy­skał spo­kój i ze­brał myśli.

– Wy­bor­nie sze­fie – skwi­to­wał kwa­śno, wsta­jąc i pró­bu­jąc usu­nąć błoto z dłu­gich wło­sów. – Ta łódź to pewna śmierć.

– Spo­koj­nie. Rybak mówił, że ją uszczel­nił.

– No to świet­nie, że mamy za­pew­nie­nia ja­kie­goś ry­ba­ka. Tylko, jeśli nie wiesz, to jakoś on nią tu nie przy­pły­nął, tylko ją przy­cią­gnął lądem! Taki to był pewny swo­je­go dzie­ła. Je­ste­śmy ba­ni­ta­mi! Nie mo­że­my ukraść lep­szej?

– Lu­dzie stąd to nasi so­jusz­ni­cy. Wła­dza i bo­ga­cze trak­tu­ją ich tak samo jak nas. Kiedy bę­dzie­cie ucie­ka­li, to chce­cie od nich po­mo­cy, czy wo­li­cie, żeby sprze­da­li was lu­dziom ba­ro­na albo straż­ni­kom trak­tu?

Nikt nie od­po­wie­dział.

– Poza ło­dzią wszyst­ko w po­rząd­ku? – Dodał herszt.

– Taj­jest wodca – Bu­gritt wstał i spoj­rzał na pę­ka­ty mie­szek Ra­smu­sa – tolko przy­da­ło­by się jesz­cze tro­chę gro­sza, bo sprzęt był zdro­ży i na stra­wę nie star­czy­ło.

– Wię­cej nie ma, trze­ba za­ro­bić.

– Warto było spró­bo­wać, hłe hłe – Bu­gritt pu­ścił oczko i pod­szedł do łodzi. – Nie na­rze­kaj, Otto! To pikna łódź w sta­rym stylu! Zo­bacz na te or­na­men­ty! Ja tam wie­rzę ko­cha­ne­mu wodcy. Ty też po­wi­nie­neś.

Otto spoj­rzał na plecy kam­ra­ta mając ocho­tę pchnąć go do lo­do­wa­tej rzeki, naj­le­piej sza­blą. Zanim jed­nak zro­bił co­kol­wiek, Ra­smus zła­pał go za ramię cią­gnąc w stro­nę sto­ją­ce­go na kra­wę­dzi lasu konia.

– Wszyst­ko w po­rząd­ku? Ra­dzisz sobie z nimi?

Py­ta­nie wy­da­wa­ło się być cał­kiem nie­win­ne, ale Otto czuł pod­stęp. Od kiedy po­ja­wił się w obo­zie, był nie­ofi­cjal­nym do­wód­cą naj­gor­sze­go z od­dzia­łów. Za­wsze od­de­le­go­wy­wa­no ich, do naj­mniej am­bit­nych zadań, z któ­rych i tak się nie wy­wią­zy­wa­li. Tylko jeden z kilku na­pa­dów, które prze­pro­wa­dzi­li do tej pory był udany. Na do­miar złego Bu­gritt pod­wa­żał jego zda­nie i pro­fe­sjo­na­lizm na każ­dym kroku. Nie zdzi­wił­by się, jeśli Ra­smus wkrót­ce za­de­cy­du­je, że są dla obozu tylko cię­ża­rem i po­zbę­dzie się ich.

– Jest do­brze. Nic, z czym nie bę­dzie­my mogli sobie po­ra­dzić.

– To mnie bar­dzo cie­szy. – Ra­smus otwo­rzył juki, wy­cią­ga­jąc z torby sma­ko­wi­cie pach­ną­ce za­wi­niąt­ko i bu­tel­kę. – Otto, bę­dzie­my cze­ka­li na was w Nad­brzeż­nej z wozem, razem za­bie­rze­my się do obozu. Pa­mię­taj­cie. Im mniej tru­pów tym le­piej.

Ski­nął w ich stro­nę i wsiadł na konia. Spoj­rzał na niego raz jesz­cze do­da­jąc:

– Naj­le­piej żad­nych.

W opi­nii całej trój­ki, i była to jedna z nie­wie­lu rze­czy, w któ­rych się zga­dza­li; Ra­smus nie pa­so­wał do bandy, któ­rej prze­wo­dził. Otto sły­szał opo­wie­ści o nim na długo zanim do­łą­czył. W każ­dej z nich do­wód­cę przed­sta­wia­no jako po­two­ra, który stra­chem i prze­mo­cą zmu­szał swo­ich ludzi do po­słu­szeń­stwa. Wszyst­ko zmie­ni­ło się, kiedy spo­tka­li się oso­bi­ście. Ra­smus był za­wsze spo­koj­ny, pra­wie dwor­ski, nigdy nie krzy­czał, a mimo to miał po­słuch u wszyst­kich, nawet naj­bar­dziej nie­po­kor­nych i bru­tal­nych hersz­tów band. W do­wód­cy mu­sia­ło być coś jesz­cze. Coś, co od mie­się­cy umy­ka­ło mło­de­mu ba­ni­cie.

 

* * *

 

Wy­pły­nę­li na Jesnę wy­peł­nie­ni cie­płym pie­czy­stym i roz­wod­nio­nym miej­sco­wym winem. Zaraz po wyj­ściu z za­ko­la rzeki łódź zła­pa­ła wiatr w ża­giel i ru­szy­ła do przo­du, pod­ska­ku­jąc na fa­lach.

– Skąd bę­dzie­my wedit która to?

– Wy­pa­truj wię­cej, gadaj mniej, zwłasz­cza z tym wie­śniac­kim ak­cen­tem.

– Har­kiń­ska gadka je naj­lep­sza, a Har­ki­ny naj­pik­niej­sze gory w świe­cie.

– Gówno tam wiesz. Nie byłeś nigdy w gó­rach. Do mnie nie od­zy­waj się zło­dzie­ju w ja­kiej­kol­wiek gadce. Jakby nie Ra­smus, to byśmy z głodu żuli skóry – od­wark­nął.

– Ślu­bi­łem prze­ca, że wrócę wam każ­de­go gro­sza.

 – Z czego niby? Wi­sisz po­ło­wie obozu. To były nasze ostat­nie fun­du­sze, na czar­ną go­dzi­nę. Nie będę się płasz­czyć przed Ra­smu­sem o ko­lej­nych kilka gro­szy.

– Za­ro­bi­my to wrócę.

– I zaraz znów po­ży­czysz na go­rza­łę? – Otto spoj­rzał w stro­nę Bu­grit­ta. Ten spoj­rzał w niebo i za­du­mał się.

– Może naj­dzie­my coś wincy to wrócę swój dluh z na­wiąz­ką.

– Dobra, milcz. – Uci­szył kom­pa­na Otto.

Bu­gritt był za­dłu­żo­ny u wszyst­kich do­wód­ców i u po­ło­wy po­zo­sta­łych miesz­kań­ców obozu. Ostat­nie na­pa­dy na nie­wie­le się zdały i wszy­scy mu­sie­li po­ży­czać na pod­sta­wo­we wy­dat­ki; Bro­dacz za­wsze jed­nak pro­wa­dził w kon­kur­sie na naj­bar­dziej za­dłu­żo­ne­go. Nie wie­dzie­li ofi­cjal­nie z ja­kie­go po­wo­du mu­siał udać się na ba­ni­cję, ale pa­trząc na jego styl bycia – mieli swoje po­dej­rze­nia.

Od kilku go­dzin prze­ci­na­li rzekę od pra­we­go do le­we­go brze­gu w po­szu­ki­wa­niu celu. Ze stro­ny gór nad­cią­gnę­ły cięż­kie gra­na­to­we chmu­ry, które za­sła­nia­ły słoń­ce wi­szą­ce tuż nad ho­ry­zon­tem. Julia ma­new­ro­wa­ła ło­dzią dość spraw­nie, choć zęby dzwo­ni­ły jej coraz do­nio­ślej.

– By–było dać zło­żyć o–ofia­rę b–bo­gin­ce rzeki i b–bogom na­tu­ry we wsi. Jeśli nie zgi­nie­my od kul czy noży, to jutro b–bę­dzie­my ledwo żywi. Sz–Szlag kie­dyś w mie­ście mia­łam taki f-faj­ny gruby płaszcz z lisów.

–A ja kie­dyś nie mu­sia­łem sie­dzieć na łodzi i mar­z­nąć. Nikt z nas tu obec­nych nie zo­stał, za­kła­dam, ba­ni­tą z wy­bo­ru. – od­po­wie­dział Otto, roz­glą­da­jąc się po ciem­nej rzece.

– Prze­co Otto zo­sta­łeś ba­ni­tą? – spy­tał Bu­gritt.

– Nie twój in­te­res.

– No dawaj, po­gwarz nieco. Czas milej zleci.

– Byłem zbyt dobry dla ta­kich ob­szczy­mu­rów jak ty i mnie wy­wa­li­li ze służ­by w stra­ży.

Prze­siadł się na dziób i za­my­ślił spo­glą­da­jąc w wodę.

Coś prze­pły­nę­ło obok. Ry­ba­cy ga­da­li, że za Je­sen­he­imem w głów­nym nur­cie wi­dzia­no wę­go­rze wiel­kie jak kłoda drew­na. Nie wie­rzył w żadne bajdy pi­ja­nych ry­ba­ków. Każda kłoda wy­glą­da­ła jak wiel­ki wę­gorz, zwłasz­cza w taką po­go­dę.

Czas na wo­dzie pły­nął za­ska­ku­ją­co po­wo­li. Otto przy­zwy­cza­ił się już do chy­bo­ta­nia, ale teraz z zimna nie czuł już dłoni. Przez chwi­lę po­my­ślał, że nie może być już go­rzej. Wtedy po­czuł kro­plę wil­go­ci na po­licz­ku. Zaraz potem ko­lej­ną i ko­lej­ną. Z nieba za­czął lać mroź­ny deszcz, za­ci­na­jąc od po­łu­dnia.

– Psia mać. Tego nam było trze­ba! – Po­pa­trzył na ciem­ne syl­wet­ki przy­ja­ciół, któ­rzy sie­dzie­li na owrę­żu i rufie łodzi. Oboje sta­ra­li się ochro­nić przed desz­czem. – Nic tu nie ma! Nikt nie bę­dzie pły­nąć w taką po­go­dę! Zaraz bę­dzie cał­kiem czar­no. Pie­przo­ny Ra­smus sie­dzi w Go­spo­dzie Nad­rzecz­nej i po­pi­ja piwo. Jak zaraz nic nie przy­pły­nie to wra­ca­my.

 

* * *

 

Ulewa trwa­ła kil­ka­na­ście minut po czym deszcz ze­lżał, a z nieba za­czę­ła sią­pić mżaw­ka. Julia za­wró­ci­ła łódkę na pół­noc w dół biegu rzeki – jeśli coś ma przy­pły­nąć z Tes­sel to będą na ko­li­zyj­nym.

– Ej! Pa­trz­cie. Trzy lampy z przo­du. To chyba nasza. – krzyk­nął Otto.

– Pod­pły­nę tak, że­by­śmy mieli ich od pra­wej – za­pro­po­no­wa­ła Julia. Duży cień pły­nął po­wo­li i bli­sko wschod­nie­go brze­gu, w tle ma­ja­czył czar­ny las.

– Dobra! Bug, szy­kuj linę i hak, jeśli to nasza to rzu­cisz i wcho­dzi­my po kolei. Ja, ty, Julia. Nie za­po­mnij przy­wią­zać liny do łodzi, bo nam od­pły­nie – Spoj­rzał w stro­nę bro­da­cza, który sie­dział opar­ty o maszt i nie ode­zwał się ani sło­wem. Otto kop­nął go piętą cięż­kie­go skó­rza­ne­go buta.

– Ała! Nie spa­łem! – Ock­nął się Bu­gritt.

Otto po­pa­trzył na niego gniew­nie. Zbli­ży­li się szyb­ko do celu, barka była zde­cy­do­wa­nie więk­sza od ich łodzi. Mogła mieć dobre osiem­dzie­siąt stóp i po­tęż­ny maszt z oża­glo­wa­niem re­jo­wym. Na wi­docz­nej bur­cie wid­nia­ła po­zła­ca­na nazwa stat­ku: Betta.

– Nasza! – pi­snął przy­tłu­mio­nym gło­sem Otto spo­glą­da­jąc w stro­nę kam­ra­tów. – Za­trzy­muj!

– To jest łódź, Otto! Tego się nie ha­mu­je od tak! Uwa­żaj­cie, bę­dzie ostry zwrot. –Wy­ko­na­ła ostry na­wrót w lewo by ru­szyć w rów­no­le­gle z barką w górę rzeki. Rum­pel zgrzyt­nął i ode­rwał się z trza­skiem. – Eee… mamy pro­blem – jęk­nę­ła.

Bu­gritt i Otto, sku­pie­ni do tej pory na ska­no­wa­niu burty Betty, spoj­rze­li w jej stro­nę. Otto otwo­rzył sze­ro­ko oczy, po­pa­trzył na odła­ma­ny rum­pel w dłoni dziew­czy­ny i za­skam­lał.

– Nie umiem pły­wać…

– Trzy­maj­cie się, ude­rzy­my!

Julia wy­rzu­ci­ła rum­pel i zła­pa­ła szot, bez­sku­tecz­nie pró­bu­jąc zmie­nić usta­wie­nie żagla. Ło­dzie zde­rzy­ły się z zgrzy­tem i plu­skiem. Mniej­sza wy­chy­li­ła się mocno, pękła od stro­ny dzio­bu i za­czę­ła na­bie­rać wody. Spa­ni­ko­wa­ny Otto rzu­cił się na burtę Betty i wspiął po wy­stę­pach by chwi­lę póź­niej znik­nąć za fal­szbur­tą. Julia rzu­ci­ła ha­kiem z przy­wią­za­ną doń liną.

– Otto! – krzyk­nę­ła. – Za­czep hak!

– Ticho mie­li­śmy być! – Bu­gritt przy­ci­snął palec do ust.

– To­nie­my! Do dymu z tym cicho!

Szarp­nę­ła za linę. Mu­sia­ła być za­cze­pio­na, bo sta­wia­ła opór. Łódka od­pły­wa­ła po­wo­li od barki i to­nę­ła, za­le­wa­jąc nogi lo­do­wa­tą wodą.

–Trzy­maj linę! – Krzyk­nę­ła i za­czę­ła się wspi­nać sta­wia­jąc pewne kroki.

Zręb nad­bur­cia znaj­do­wał się może trzy, czte­ry stopy nad jej głową, żadna prze­szko­da. Pod­cią­gnę­ła się, wy­czu­ła ręką ko­niec, pu­ści­ła linę i spoj­rza­ła w dół. Tuż pod nią na wy­so­ko­ści po­ślad­ków stał Bu­gritt, kur­czo­wo trzy­ma­jąc się liny. Zi­gno­ro­wa­ła kom­pa­na, wgra­mo­li­ła się na nad­bur­cie, upa­dła na pod­kład po dru­giej stro­nie i ro­zej­rza­ła do­ko­ła. Otto leżał na ziemi z rę­ka­mi roz­ło­żo­ny­mi sze­ro­ko i dy­szał cięż­ko ła­piąc po­wie­trze po ataku pa­ni­ki. Do­oko­ła nie było ni­ko­go. Żad­ne­go ster­ni­ka, żad­ne­go ma­ry­na­rza. Mu­sie­li być głusi, jeśli nie usły­sze­li ru­mo­ru i wrza­sków.

– Zaraz tu będą. Otto broń! – syk­nę­ła.

– Podaj mnie rękę! – wrza­snął zza burty Bu­gritt – bo nie wlizę!

Spoj­rza­ła w dół. Bu­gritt był cały mokry, czap­ka spa­dła mu z głowy i zni­kła w nur­cie. Wi­siał na linie i pal­ca­mi ledwo trzy­mał się drew­nia­nych wy­stę­pów. Jego grube zi­mo­we buty nie po­zwa­la­ły mu wy­god­nie się za­przeć. Po­da­ła mu dłoń i po­mo­gła wejść.

– Gdzie są sycz­cy? – za­py­tał Bu­gritt już na po­kła­dzie Betty. Dziew­czy­na rów­nież się nad tym za­sta­na­wia­ła.

– Jak barka jesz­cze pły­nie, skoro nikt nią nie ste­ru­je? – Otto wstał z po­kła­du, nadal lekko roz­trzę­sio­ny. – Moja pro­po­zy­cja jest taka. Do­bi­ja­my tym do brze­gu. Zgar­niaj­my złoto ka­pi­ta­na i co tam chciał Ra­smus i spa­da­my.

– Na łódkę już nie wsią­dzie­my, bo po­szła na dno – stwier­dzi­ła po­nu­ro.

– Nawet, jakby nie po­szła, to bym na to wię­cej nie wsiadł. Jak tym się ste­ru­je? – Otto ru­szył w stro­nę rufy i sta­no­wi­ska ster­ni­ka.

– Skąd ja mam wie­dzieć. Nigdy nie pły­nę­łam takim stat­kiem. – Po­de­szła do koła ste­ro­we­go i przyj­rza­ła się mu po­bież­nie. – To nie bę­dzie trud­ne. Ale żagli nie opa­nu­ję sama, trze­ba mi­ni­mum czte­rech osób.

– Psia mać! Chodź­cie! Znaj­dzie­my jakąś za­ło­gę i ich prze­ko­na­my, żeby nas do­pro­wa­dzi­li do brze­gu. – Otto spoj­rzał w stro­nę za­chod­nie­go brze­gu Jesny, nie wi­dział nic poza ścia­ną desz­czu. gdzieś tam w cie­płej go­spo­dzie sie­dział ich do­wód­ca i za­pew­ne po­pi­jał wino za­gry­za­jąc pie­cze­nią. Z lewej stro­ny, kil­ka­dzie­siąt sążni od barki, widać było czar­ne drze­wa i białe po­ła­cie top­nie­ją­ce­go śnie­gu.

 

* * *

 

Po­de­szli do drzwi ru­fów­ki. Bu­gritt ru­szył pierw­szy i zła­pał za sznur ro­bią­cy za klam­kę. Otto sta­nął za nim z ocie­ka­ją­cym wodą pi­sto­le­tem i dał znak do otwar­cia drzwi. Zgrzyt­nę­ły, kiedy bro­dacz po­cią­gnął je mocno.

– Jest ktoś w domu? – za­py­tał Otto, wcho­dząc do po­miesz­cze­nia z pi­sto­le­tem w lewej ręce, prawą wy­cią­ga­jąc zza pasa sza­blę.

– Hej, hej, ho, za­ło­go! – Bu­gritt wszedł do środ­ka i pod­szedł do stołu z pi­sto­le­tem w dłoni.

– Dziw­ne. – Julia za­mknę­ła za sobą drzwi. – Gdzie są wszy­scy? Na takim stat­ku po­win­no być nie mniej jak sześć osób.

– Świcz­ka nie­daw­no krze­sa­na, nie mogą być da­le­ko. – Ro­zej­rzał się po stole, a jego wzrok przy­ku­ła ka­mion­ko­wa bu­tel­czy­na ze sto­ją­cy­mi obok trze­ma kub­ka­mi

– Oooo! – Łyk­nął nie­do­pi­ty napój z jed­ne­go z nich i skrzy­wił się, – Dobre! Nie zwie­trza­ło. – wypił z dru­gie­go kie­lisz­ka. – Kto by opusz­czil nie­do­pi­te w kie­lisz­ku?

Otto pod­szedł do stołu, spoj­rzał na Bu­grit­ta i wes­tchnął głę­bo­ko od­pa­la­jąc zna­le­zio­ną świe­cę w ka­gan­ku

– Znajdź­cie wię­cej świa­tła – za­ko­men­de­ro­wał. – Mu­si­my się ro­zej­rzeć. Gdzieś tu po­win­na być skrzy­nia ka­pi­ta­na.

Bu­gritt dopił z trze­cie­go kie­lisz­ka, wziął bu­tel­kę i za­czął prze­cha­dzać się po­mię­dzy krze­sła­mi i łóż­ka­mi

– To taka? – za­py­tał wska­zu­jąc na dużą skrzy­nię ukry­tą pod fu­trem ja­kie­goś le­śne­go stwo­rze­nia.

– Pew­nie to. Jest zamek?

– Kłód­ka. Skrzy­nia za­cnie przy­mra­wio­na do ziemi.

Bu­gritt sap­nął cięż­ko sta­ra­jąc się ją wy­rwać. Mach­nął ręką, wy­pro­sto­wał się i po­cią­gnął duży łyk z bu­tel­czy­ny.

– Gdzie jest ta ku­rew­ska za­ło­ga? – Otto roz­glą­dał się po po­miesz­cze­niu. – Wy­pa­ro­wa­li?

– Chyba na dole. – Julia stała ze świe­żo od­pa­lo­na la­tar­nia sztor­mo­wą przy po­chy­lo­nym za­mknię­tym wła­zie do ła­dow­ni.

– Tu są ślady mo­krych butów. Chyba po­win­ni­śmy tam zaj­rzeć. Ktoś może po­trze­bo­wać po­mo­cy. – za­pro­po­no­wa­ła nie­śmia­ło.

– My nie sio­stry mi­ło­sier­dzia Wiel­kiej Matki. Co im się stało, może stać się i nam, a tego byśmy nie chcie­li.

– No – po­twier­dził Bu­gritt po­chy­la­jąc się nad pod­ło­gą i przy­glą­da­jąc śla­dom z za­cie­ka­wie­niem – nie chcie­li­by­śmy.

– A jeśli na­pa­dli ich pi­ra­ci i za­mknę­li na dole?

– My tu je­ste­śmy pi­ra­ta­mi. Co za pi­ra­ci zo­sta­wi­li­by skrzy­nię ze skar­bem. – Spoj­rzał w jej stro­nę. Za­sta­no­wił się przez chwi­lę, po czym sta­nął przed wła­zem i wy­cią­gnął nadal wil­got­ny pi­sto­let skał­ko­wy. – Dobra, otwórz po­wo­li, trze­ba nam tego klu­cza.

 

* * *

 

Za­wia­sy włazu za­skrzy­pia­ły prze­cią­gle, kiedy Otto uchy­lił klapę. Z ciem­ne­go po­miesz­cze­nia za­cią­gnę­ło za­pa­chem tak słod­kim, że aż gorz­ka­wym.

– Co za smród? – Julia za­tka­ła nos.

– Nie wiem. Może wo­zi­li skóry do gar­bar­ni? Tro­chę jakby spa­le­ni­zną je­dzie jak dla mnie. – Otto nie opusz­czał broni. Bu­gritt pod­szedł do otwar­te­go luku i zaj­rzał w ciem­ność.

– JEST TAM KTO?

Od­po­wie­dzia­ło tylko echo.

– Ni­ko­go nie ma –stwier­dził z dumą Bu­gritt.

– No ty to po­wi­nie­neś w stra­ży miej­skiej pra­co­wać. Nada­wał­byś się z tą do­kład­no­ścią – skwi­to­wał Otto.

– No ba. I mnie by nie wy­wa­li­li – od­po­wie­dział Bu­gritt. – Może mają tam na dole wincy go­rzoł­ki i naj­dzie­my kluć do skrzy­ni?

–A nie dziwi cię, że ni­ko­go tu nie ma?

– Może po­szli?

– Po­szli, gdzie niby? Je­ste­śmy na wo­dzie. Co ty masz z tą ma­ków­ką?

– Daj mnie tę lampę. To spraw­dzę.

Ob­ró­cił się, wspiął na zręb­ni­cę luku, Wy­ma­cał nogą dra­bi­nę mru­cząc pod nosem:

– Nie każdy sra w porty jak wiel­ki Otton. Może barka się ze­rwa­ła abo co.

– To idź! – krzyk­nął Otto do scho­dzą­ce­go w dół – może na­pi­szą pieśń o Two­jej od­wa­dze.

– Nie bój się, Otto. Żaden ba­bołk spode łóżka mnie nie zje.

Bu­gritt zszedł po dra­bi­nie. Po kilku stop­niach wy­ma­cał nogą dolny po­kład. Ob­ró­cił się i omiótł świa­tłem po­miesz­cze­nie.

– Mnogo bel ma­te­ria­łu. Może by się udało tą łódź ścią­gnąć do brze­gu i opróż­nić całą?

– Scho­dzę do cie­bie. – Otto ze­brał się na od­wa­gę. – Julia, zo­stań na górze i pil­nuj.

– No, dawaj, nic tu strosz­ne­go nie ma, nie mu­sisz się bać! – Bu­gritt sta­nął z lampą koło dra­bi­ny.

Otto od­pa­lił świecz­nik i oddał go Bu­grit­to­wi za­bi­ra­jąc lampę. Po­dzie­li­li się i za­czę­li spraw­dzać wnę­trze.

– Na Skórę Pro­ro­ki­ni! – Wrza­snął Otto zza bel ma­te­ria­łu na wy­so­ko­ści masz­tu. – Bug. Tu jest dziew­czy­na w klat­ce.

Bu­gritt sta­nął za nim i przyj­rzał się. Dziew­czy­na była dość młoda, choć spod war­stwy brudu skle­ja­ją­ce­go włosy i po­kry­wa­ją­ce­go twarz, cięż­ko było po­wie­dzieć, czy ma pięt­na­ście czy dwa­dzie­ścia lat. Ubra­na była w mocno znisz­czo­ną suk­nię z płót­na wor­ko­we­go. Pa­trzy­ła na obu pod­krą­żo­ny­mi, za­łza­wio­ny­mi oczy­ma. Bu­gritt na­chy­lił się do klat­ki.

– Nie bój się, dziew­czyn­ko. Przy­szli­śmy Cię ura­to­wać – po­wie­dział naj­spo­koj­niej jak umiał.

Otto mla­snął z dez­apro­ba­tą i ro­zej­rzał się do­ko­ła.

Dziew­czy­na pi­snę­ła. Otto, który od wej­ścia do ła­dow­ni miał nerwy jak po­stron­ki, od­sko­czył w ostat­nim mo­men­cie. Po­tęż­ne ude­rze­nie z ciem­no­ści tra­fi­ło w maszt sto­ją­cy mię­dzy nimi i w twarz Bu­grit­ta. Wy­bi­ja­jąc go z rów­no­wa­gi i zwa­la­jąc cię­ża­rem na zie­mię.

– Co jest? – Otto ob­ró­cił się i za­świe­cił w stro­nę Bu­grit­ta, któ­re­go świe­ca zga­sła pod­czas upad­ku. Jego kam­rat leżał na ziemi przy­gnie­cio­ny czymś co wy­glą­da­ło jak ciało do­ro­słe­go acz wy­chu­dzo­ne­go męż­czy­zny.

– Co mię pry­kło? Jak­bym znów do­stał tru­pem. – Był otu­ma­nio­ny i nie­zbyt wpraw­nie pró­bo­wał się wy­do­stać spod ciała.

– Co się stało? – usły­sze­li zna­jo­my dam­ski głos z góry – Scho­dzę do was.

– KTO TAM JEST?! – Wrza­snął Otto, wy­cią­ga­jąc pi­sto­let i kie­ru­jąc w ciem­ność. Nikt nie od­po­wie­dział.

– Wiel­cy i Pro­ro­ki­ni, chroń­cie nas przed złymi mo­ca­mi bośmy zbłą­dzi­li w cze­lu­ści prze­szłe­go świa­ta – wy­re­cy­to­wał krót­ką mo­dli­twę.

Skie­ro­wał się w stro­nę dziew­czy­ny, nie opusz­cza­jąc broni.

– Gadaj, co tam jest, bo roz­wa­lę Ci łeb!

W głębi po­miesz­cze­nia do­strzegł prze­su­wa­ją­cy się cień i dwa żół­ta­we punk­ty od­bi­ja­ją­ce świa­tło jego lampy.

– GIŃ! – Wy­pa­lił z pi­sto­le­tu w ciem­ność. Wy­buch nie na­stą­pił. Na­ci­śnię­ciu spu­stu to­wa­rzy­szył je­dy­nie lekki syk pro­chu i de­li­kat­ne puf­nię­cie.

– Czar­ny mór! – wrza­snął rów­nie wście­kły, co prze­ra­żo­ny.

– Pech. – Otto usły­szał świ­dru­ją­cy dźwięk we wnę­trzu głowy. – Czuję Twój strach.

W pło­mie­niu lampy zo­ba­czył cień prze­my­ka­ją­cy przez sufit, coś szło w jego stro­nę. Po chwi­li wszyst­ko do­oko­ła za­czę­ło wi­ro­wać. Po­wie­trze zro­bi­ło się gęste i du­szą­ce, prze­siąk­nię­te za­pa­chem spa­le­ni­zny.

– Już nie­dłu­go razem.

Zza naj­bliż­szych bel ma­te­ria­łu wy­szedł tęgi męż­czy­zna w bo­ga­tym stro­ju. Twarz miał na­puch­nię­tą, jakby po wielu ugry­zie­niach psz­czół, włosy czar­ne i w ab­so­lut­nym nie­ła­dzie. Pod­szedł do Otta i skrzy­wił się po­kracz­nie.

– Kim ty je­steś? Ka­pi­ta­nem? – Spy­tał Otto nie­pew­nie, po czym spoj­rzał kątem oka przez ramie męż­czy­zny i spo­strzegł rzu­ca­ny prze­zeń cień. Syl­wet­ka wi­docz­na na ścia­nie ła­dow­ni w ni­czym nie przy­po­mi­na­ła czło­wie­ka. Miała po­tęż­ne, wy­sta­ją­ce z bio­der, wie­lo­czło­no­we od­nó­ża opa­da­ją­ce na zie­mię. Coś gę­ste­go wy­da­wa­ło się ście­kać z nich po­wo­li. Męż­czy­zna otwo­rzył usta, wnę­trze miał cał­ko­wi­cie czar­ne i puste. Z ką­ci­ka za­czął po­wo­li wy­do­by­wać się czar­ny cięż­ki dym opa­da­ją­cy wzdłuż brody na klat­kę pier­sio­wą i dalej w dół. Otto chciał ucie­kać, ale żaden mię­sień nie słu­chał.

Przy­by­łem. – Głos wy­do­by­wa­ją­cy się z trze­wi, zza nie­ru­cho­mych otwar­tych ust usły­sze­li wszy­scy. Me­ta­licz­ne echo po­nio­sło się przez sta­tek.

– TO WY­BY­WAJ! – Na­puch­nię­ty męż­czy­zna spoj­rzał ospa­le w kie­run­ku trupa i Bu­grit­ta z wy­cią­gnię­tym pi­sto­le­tem skie­ro­wa­nym w jego stro­nę. Po­tęż­ne ude­rze­nie oło­wia­nej kuli roz­sa­dzi­ło mu czasz­kę i rzu­ci­ło cia­łem w bele ma­te­ria­łu, ko­lej­ne ude­rze­nie ze stro­ny wej­ścia do ła­dow­ni tra­fi­ło go w szyję. Czar­na mgieł­ka roz­pły­nę­ła się w po­wie­trzu, prze­ta­cza­jąc się przez ra­mio­na i twarz Otta.

Ot­to­wi pu­ści­ły nerwy, rzu­cił lampę na zie­mię i sko­czył w stro­nę dra­bi­ny, wy­wra­ca­jąc Julię.

Olej z roz­bi­tej lampy roz­lał się, zaj­mu­jąc suchy ła­du­nek, wspi­na­jąc się na drew­nia­ną wspor­ni­cę po­kła­du i maszt, two­rząc nie­wiel­ką ścia­nę ognia mię­dzy Bu­grit­tem, a wyj­ściem. Bro­dacz we­pchnął dy­mią­cy się jesz­cze pi­sto­let za pas. I sko­czył w stro­nę wyj­ścia. Nadal dzwo­ni­ło mu w uszach od huku wy­strza­łu.

– Dziew­czy­na! Wy­cią­gnij ją, Bu­gritt! – krzyk­nę­ła Julia. – Idę ste­ro­wać na brzeg, zanim spło­nie­my.

Ob­ró­ci­ła się i wspię­ła zni­ka­jąc w po­miesz­cze­niu po­wy­żej.

– Ale z Cie­bie bo­ha­ter­ka! – Bu­gritt za­mam­ro­tał i ob­ró­cił się w stro­nę klat­ki.

Ciało z prze­strze­lo­ną głową le­ża­ło na ła­dun­ku po dro­dze, czar­ny cięż­ki dym to­czył się ze wszyst­kich dziur. Spoj­rzał na klat­kę. Wiel­ka kłód­ka blo­ko­wa­ła drzwi.

– Łom, łom, łom. Oj gorze ogie­niek, gorze! – Ro­zej­rzał się ner­wo­wo po po­miesz­cze­niu. Czasu było nie­wie­le, ogień z roz­prze­strze­niał się szyb­ko.

 – Klucz. – Dziew­czy­na z klat­ki pi­snę­ła z dziw­nym ak­cen­tem.

Spoj­rzał na nią, wska­zy­wa­ła na zwło­ki męż­czy­zny, które do nie­daw­na le­ża­ły na nim. Pod­szedł do ciała. Trup, są­dząc po ubio­rze był do nie­daw­na ka­pi­ta­nem jed­nost­ki. Daw­niej wą­sa­ty, wy­so­ki i do­brze zbu­do­wa­ny. Teraz pra­wie biały i jakby wy­su­szo­ny, skóra zwi­sa­ła mu z kości. Mię­śnie wy­da­wa­ły się za­nik­nąć dawno temu. Na twa­rzy zmar­łe­go ma­lo­wał się wyraz przed­śmiert­ne­go za­sko­cze­nia. Bu­gritt szyb­ko zlo­ka­li­zo­wał pas, u któ­re­go wi­siał pęk kilku klu­czy oraz pę­ka­ta skó­rza­na sakwa. Za­gar­nął sakwę i scho­wał ją w spodnie. Pod­szedł do klat­ki z klu­cza­mi w dłoni. Dziew­czy­na sie­dzia­ła przy drzwicz­kach cze­ka­jąc.

– No dobra. Cheba ten. – Bu­gritt wsa­dził klucz w kłód­kę, która ze zgrzy­tem otwo­rzy­ła się. Dziew­czy­na otwo­rzy­ła drzwicz­ki, po czym od­su­nę­ła się pod ścia­nę.

– Ostaw nas uże! – krzyk­nę­ła.

Zer­k­nął w stro­nę za­strze­lo­ne­go trupa. Ogień zdą­żył już zająć miej­sce, gdzie dy­mią­ce zwło­ki le­ża­ły do nie­daw­na.

– Uj… – Jęk­nął i ob­ró­cił się in­stynk­tow­nie, pró­bu­jąc jed­no­cze­śnie wy­cią­gnąć topór zza pasa.

– Nie zwal­czysz ognia ogniem. – Głos za­dud­nił w jego gło­wie. Roz­strze­lo­na mar­twa twarz trupa znaj­do­wa­ła się teraz do­brych kilka cali od jego wła­snej. – Ty i ja, nie­dłu­go razem w Graz­z­kh­ra­cie.

Męż­czy­zna wy­da­wał się być przy­sma­żo­ny. Skóra i ubra­nie w wielu miej­scach były czar­ne. Z każ­dej przy­pa­lo­nej rany w skó­rze i z każ­de­go otwo­ru to­czył się ciem­ny dym, stru­ga­mi opa­da­jąc na zie­mię. Męż­czy­zna zła­pał Bu­grit­ta pod ra­mio­na i pod­niósł do góry na cał­kiem wy­pro­sto­wa­nych rę­kach. Ba­ni­ta czuł, jak jego dotyk wy­pa­la mu skórę. Zi­gno­ro­wał ból pa­lą­cej się skóry i wy­szar­pał to­po­rek.

– Sie­ka­łem już gor­sze gówna! – Za­mach­nął się, ale nie tra­fił – Giń, pie­kiel­ne, spa­lo­ne szm­ro­dli­we bydlę! Leź, skądś przy­lazł! – Ma­chał w prawo i w lewo coraz sła­biej. Czuł, jak stwór dre­nu­je z niego siły.

– Nie szarp się. Nie bę­dzie cię boleć.

– Sły­sza­łeś panią! Zo­staw ich!

Otto wy­pa­lił w pierś stwo­ra z przy­ło­że­nia. Znacz­nie ja­śniej­sza teraz czer­wo­na­wa po­so­ka try­snę­ła na zie­mię, po czym za­ję­ła się ogniem. Dym prze­stał le­cieć z otwo­rów jesz­cze zanim stwór zwa­lił się na zie­mię. Otto zła­pał Bu­grit­ta pod ramię, przy­piął le­żą­ce koło klat­ki klu­cze do pasa i ru­szy­li w stro­nę dra­bi­ny. Był wdzięcz­ny bogom za prze­mo­czo­ne ubra­nia. Bez nich już dawno by się upiekł.

– Dawaj, nie­zna­jo­ma, jeśli nie chcesz się usma­żyć razem z tym czymś. – Mi­nę­li pło­ną­ce bele ma­te­ria­łu i za­ję­te już sy­czą­ce i strze­la­ją­ce wspor­ni­ki ła­dow­ni.

– No, Bu­gritt. Wspi­naj się. – Otto pchnął go do góry zmu­sza­jąc do wcho­dze­nia sto­pień po stop­niu.

– Jaa kaa… – mmro­tał Bu­gritt.

– Rusz zad! – Pchnął mocno i pod­trzy­mał Bu­grit­ta w górze.

– Pomoż! – Dziew­czy­na za­wy­ła i wy­wró­ci­ła się, ła­piąc Otta za nogę i zwa­la­jąc go na po­kład. Bu­gritt osu­nął się na po­kład i za­czął sam po­wo­li wdra­py­wać się na dra­bi­nę. Długa na kil­ka­na­ście stóp czar­na, jakby roz­cią­gnię­ta, oto­czo­na wsią­ka­ją­cym w drew­no ciem­nym dymem opla­ta­ła nogę dziew­czy­ny i po­wo­li ścią­ga­ła ją w ogień. Nie­zna­jo­ma pró­bo­wa­ła się bez­sku­tecz­nie uwol­nić, szar­piąc i ko­piąc. Czar­na łapa strze­li­ła jak bicz, roz­bi­ja­jąc pło­mie­nie i rzu­ca­jąc dziew­czy­ną o deski po­kła­du.

 – Wy­bacz. Nie znam cię.

Otto piętą przy­ci­snął jej palce. Od razu pu­ści­ły. Dziew­czy­na zni­kła w pło­mie­niach krzy­cząc. Ze­brał wszyst­kie siły i moc­nym pchnię­ciem wy­rzu­cił pół­przy­tom­ne­go na wyż­szy po­kład. Ob­ró­cił się ostat­ni raz w stro­nę ła­dow­ni i zo­ba­czył, że dziew­czy­na wy­czoł­gu­je się z pło­mie­ni, nadal trzy­ma­na przez czar­ną łapę.

– Bodaj mór. – Wy­cią­gnął z kie­sze­ni mokrą chu­s­tę za­ło­żył na twarz i ru­szył w stro­nę le­żą­cej wy­cią­ga­jąc sza­blę z po­chwy. – Puść ją! – Krzyk­nął i ciął zza głowy pio­no­wo w dół. Tra­fił ide­al­nie, kilka cali od nogi dziew­czy­ny, prze­ci­na­jąc mackę za pierw­szym razem.

W środ­ku nie było ani kości, ani mię­śni, tylko prze­strzeń wy­peł­nio­na czar­nym gę­stym dymem, który zaraz po cię­ciu wylał się na pod­ło­gę, wsią­ka­jąc w de­sko­wa­nie po­kła­du. Bez wy­peł­nie­nia tkan­ka macki opa­dła, przy­po­mi­na­jąc grubą wy­lin­kę węża.

Otto zła­pał dziew­czy­nę za rękę i pod­niósł do góry szarp­nię­ciem.

– Mo­żesz cho­dzić? – Spoj­rzał na jej lewą łydkę krwa­wią­cą z nie­wiel­kich ran.

Mil­cza­ła, ale nie­pew­nie po­sta­wi­ła nogę na de­skach.

– To chodź!

Ru­szył w stro­nę wyj­ścia, co chwi­la ob­ra­ca­jąc się i spraw­dza­jąc czy stwór dał sobie spo­kój. Dziew­czy­na, kuś­ty­ka­jąc, po­dą­ża­ła krok w krok za nim.

Wy­szli, za­my­ka­jąc pło­ną­cą ła­dow­nię. Otto pod­szedł do Bu­grit­ta i pod­niósł go z ziemi. Po­miesz­cze­nie szyb­ko na­peł­nia­ło się dymem. Dziew­czy­na kaszl­nę­ła kil­ku­krot­nie.

– Trzy­maj! I patrz, czy nic nie wy­ła­zi z dziu­ry. – Po­wie­dział do niej po czym uklęk­nął przed przy­bi­tą do po­kła­du skrzy­nią. Do­pa­so­wał klucz do skrzy­ni i otwo­rzył, wy­cią­ga­jąc nie­wiel­kie fio­le­to­we za­wi­niąt­ko. – Idzie­my.

 

* * *

 

Julia pro­wa­dzi­ła barkę w kie­run­ku brze­gu. Mały Księ­życ wy­nu­rzył się zza chmur i oświe­tlił rzekę de­li­kat­ną srebr­na­wą po­świa­tą. Z trze­wi stat­ku widać było już ję­zy­ki ognia prze­bi­ja­ją­ce się przez prze­pa­lo­ne deski. Wiel­ki słup dymu za dnia byłby wi­docz­ny za­pew­ne z kilku staj.

Usły­sze­li huk. Po­kry­wa luku ła­dow­ni wpa­dła do środ­ka, słup ognia się­gnął do po­ło­wy masz­tu, cał­ko­wi­cie od­ci­na­jąc do­stęp do dzio­bu, któ­rym Julia pró­bo­wa­ła dobić do brze­gu.

– Noż pomór! – syk­nę­ła ster­nicz­ka, od­bi­ła w prawo.

Na tle po­żo­gi z głów­ne­go po­kła­du we­szły trzy po­sta­cie pod­trzy­mu­jąc się wza­jem­nie.

– Udało się wam ją wy­cią­gnąć. Witaj sio­strzycz­ko!

Za­cho­wy­wa­ła się jakby w ogóle nie sły­sza­ła po­wi­ta­nia ze stro­ny ba­nit­ki. Roz­glą­da­ła się we wszyst­kie stro­ny spa­ni­ko­wa­na i trzę­sła się po­ty­ka­jąc co kilka kro­ków, w efek­cie bar­dziej prze­szka­dza­jąc niż po­ma­ga­jąc Ot­to­wi w pod­trzy­ma­niu pół­przy­tom­ne­go bro­da­cza.

– Co z na­szym ra­tun­kiem? – spy­tał Otto.

– Bę­dzie­my mu­sie­li pły­nąć wpław. Do brze­gu nie­da­le­ko.

– Mia­łaś nas pod­pro­wa­dzić do brze­gu!

– Bli­żej się nie da. Ob­ró­cę nas. Po­ra­dzi­my sobie. Co z tym czymś z ła­dow­ni?

– Mam na­dzie­ję, że zde­chło.

– Chodź­cie! – Julia skrę­ci­ła ster tak, by stali skie­ro­wa­ni lewą burtą stro­nę brze­gu. Ru­szy­ła w stro­nę drew­nia­nej po­rę­czy re­lin­gu oka­la­ją­ce­go ru­fów­kę.

– Chyba żar­tu­jesz. Nie umiem pły­wać! Mó­wi­łaś sama, że nawet jak umiesz, to nie prze­ży­jesz zimna.

– Wo­lisz tu zo­stać?

Wska­za­ła na ry­czą­cy ogień, który prze­bił się przez de­sko­wa­nie burt i zajął wy­schnię­ty od go­rą­ca ża­giel, za­mie­nia­jąc go w wiel­ką po­chod­nię. Teraz na pewno byli wi­docz­ni z kilku staj. Bu­gritt po­wo­li za­czy­nał ko­ja­rzyć miej­sce i sy­tu­ację, w któ­rej się zna­lazł.

– Skacz, Bu­gritt! – wrza­snę­ła mu nad uchem i prze­cią­gnę­ła go w stro­nę po­rę­czy. Spró­bo­wał przejść prze­zeń okra­kiem, ale drew­no zła­ma­ło się i bro­dacz z plu­skiem wy­lą­do­wał w wo­dzie.

– Ty umiesz pły­wać? Jak cię zwą? – spy­ta­ła nie­zna­jo­mej.

– Nie znaje Pane. – od­po­wie­dzia­ła. Miała zde­cy­do­wa­ny ak­cent z Fe­do­nu.

– O ze­mliacz­ka moja, miło! – zdzi­wi­ła się Julia. – Do­brze, w po­rząd­ku, po­ra­dzisz sobie! Ty nie bój się Otto, wy­ło­wi­my was. Skacz­cie za mną, ale nie od razu. Bu­gritt, uwa­żaj!

Po­wie­dzia­ła po czym rzu­ci­ła się w ciem­ność. Otto zo­stał na stat­ku sam z prze­stra­szo­ną dziew­czy­ną.

– Wy­słan­nicz­ko, opie­kuj się mną! – Ob­ró­cił się w stro­nę wody. Zło­żył ręce do mo­dli­twy, wy­mam­ro­tał coś pod nosem, zwró­cił się w stro­nę dziew­czy­ny. – Za mną, nie­zna­jo­ma! – Po czym sko­czył.

Woda była prze­raź­li­wie zimna. Jakby ty­sią­ce ma­łych ostrzy wbi­ja­ły się w każdą część ciała. Otto pró­bo­wał krzyk­nąć, przez co za­czął na­bie­rać wody w usta Po­czuł, że ktoś cią­gnie go od tyłu za fu­trza­ną kurtę.

– Spo– – za­czę­ła Julia, dła­wiąc się wodą – spo­koj­nie! Na­bierz po­wie­trza i…

Otto rzu­cił się na nią, pró­bu­jąc się ra­to­wać przed uto­nię­ciem. Za­nur­ko­wa­ła w lo­do­wa­tą wodę i wy­nu­rzy­ła się zaraz obok. Otto po­now­nie spró­bo­wał oprzeć się na niej, jed­nak tym razem była szyb­sza. Zła­pa­ła go za głowę i wci­snę­ła ją pod wodę po czym szyb­ko wy­cią­gnę­ła za fu­trza­ny kap­tur. Otto na­brał po­wie­trza i prze­stał się szar­pać.

– Leż bez ruchu, bo cię zo­sta­wię! Ja Cię po­cią­gnę. Od­dy­chaj płyt­ko i spo­koj­nie.

Otto znie­ru­cho­miał i za­czął od­dy­chać, sta­ra­jąc nie pod­dać się po­now­nie na­ra­sta­ją­cej pa­ni­ce. Mi­nę­ła chwi­la po czym wy­czuł, że dziew­czy­na go pu­ści­ła. Mach­nął nogą spa­ni­ko­wa­ny i sta­nął na czymś twar­dym i śli­skim. Ob­ró­cił się. Za ple­ca­mi zo­ba­czył czar­ną ścia­nę lasu. Obok w świe­tle księ­ży­ca i pło­ną­cej, coraz bar­dziej od­da­la­ją­cej się barki, zo­ba­czył sie­dzą­ce­go na brze­gu Bu­grit­ta i dziew­czy­nę w mo­krej sukni.

 

* * *

 

Szli przez zmro­żo­ny mokry las zu­peł­nie na oślep. Każda mi­nu­ta zda­wa­ła się cią­gnąć w nie­skoń­czo­ność. Nie­zna­jo­ma trzy­ma­ła się za zgnie­cio­ną siną dłoń i ku­la­ła lekko. Otto po­dzie­lił się z nią swoim płasz­czem, czu­jąc na­ra­sta­ją­ce po­czu­cie winy za swoje czyny w ła­dow­ni.

– Co ty tam ro­bi­łaś? – spy­tał Bu­gritt.

Dziew­czy­na wzru­szy­ła ra­mio­na­mi. – Ga­dasz w ogóle? Jak Cię zwą? Ja sem Bu­gritt syn Gi­ba­la, to jest Julia Yar­mo­len­ko, a tam­ten wy­płosz to Otton jakiś tam.

Dziew­czy­na uśmiech­nę­ła się, wzru­szy­ła ra­mio­na­mi.

– Daj jej spo­kój Bug. W szoku jest. – Wark­nął Otto.

– C–co to w–w ogóle było? – spy­ta­ła Julia, szczę­ka­jąc zę­ba­mi.

– Nie mam po­ję­cia. Nigdy cze­goś ta­kie­go nie wi­dzia­łem – od­po­wie­dział Otto.

– W-wam­pir?

– To nie bajki Jula. Coś Bug­gri­to­wi zro­bił. Bu­gritt? Co on ci zro­bił?

– Pfhm. Nie wem. Czu­łem. Nie wem co. Czu­łem, jak­bym go­rzał. Jak po wy­pi­ciu spi­ry­tu­su dusz­kiem. Toć nie tak przy­jem­nie. Sły­sze­li kiedy o Gru­zgra­dzie? Albo Gra­zgru­dzie?

– Spi­ry­tu­su się nie pije – mruk­nę­ła Julia, igno­ru­jąc py­ta­nie.

– Nie znasz się na trun­kach. A ty sły­sza­ła o Gru­zgru­dzie? – Spoj­rzał na dziew­czy­nę.

Wzru­szy­ła ra­mio­na­mi.

– Mó­wi­łem, daj spo­kój.

– Znowu bez gro­sza. Ko­lej­na akcja uwa­lo­na. Co po­wie­my Ra­smu­so­wi, jak ich naj­dzie­my. – Julia zmie­ni­ła temat.

– Żeby spie­prza­li. Barka z pło­ną­cym żywym tru­pem. Cho­ler­ny Ra­smus i jego de­bil­ne spe­cjal­ne za­da­nia.

– Tylko nam się przy­tra­fia­ją takie rze­czy. My­ślisz, że uwie­rzą? – spy­ta­ła.

– My som spe­cjal­ni. – rze­śmiał się Bu­gritt. – Ze­spół do zadań spe­cjal­nych.

– Ta. Mia­łaś rację. Trze­ba było zło­żyć ofia­rę du­chom rzeki.

Roz­mo­wa nieco umi­li­ła im po­dróż. W nie­dłu­gim cza­sie do­tar­li do pierw­szych za­bu­do­wań.

– Go­spo­da Nad­brzeż­na przy pro­mie. Nadal czyn­na. Ra­smus sie­dzi po dru­giej stro­nie rzeki. – Stwier­dził Otto.

– Nic nie za­ro­bi­li­śmy. Łódka Waż­ne­go Pana Ry­ba­ka na dnie. Wolę go dziś nie spo­ty­kać. – Za­sę­pi­ła się Julia.

– Nie mamy sre­bra i za­ma­rza­my. Co ro­bi­my? – za­py­tał Otto spo­glą­da­jąc na wszyst­kich. – Może znowu włam do sto­do­ły na noc? – Julia kiw­nę­ła głową. – No więc sto­do­ła.

– Ekhm, mo­men­cik. Skiel­tu­ję noc­leg, go­rzał­kę i ką­piel, o ile jesz­cze dają.

Ob­ró­ci­li się do Bu­grit­ta, ten po­trzą­snął sakwą wy­cią­gnię­tą ze spodni.

– No, teraz to mi za­im­po­no­wa­łeś. – Z uzna­niem po­wie­dział Otto, po czym po­kle­pał go po ra­mie­niu. Prze­szli przez po­dwó­rzec i we­szli do głów­ne­go bu­dyn­ku go­spo­dy.

 

* * *

 

Wnę­trze było cie­płe, suche i pra­wie puste. Z ra­do­ścią przy­wi­ta­li cie­pło wiel­kie­go pa­le­ni­ska po­środ­ku po­miesz­cze­nia. Obok ognia stał ko­cioł z bul­go­czą­cym mię­snym wy­wa­rem, któ­re­go przy­jem­ny za­pach szyb­ko do­tarł do ich nosów. Ru­da­wa dziew­czy­na z ob­słu­gi sprzą­ta­ła mię­dzy sto­ła­mi wy­mia­ta­jąc reszt­ki je­dze­nia i bu­dząc śpią­ce pod sto­ła­mi psy. Mo­krzy i zmar­z­nię­ci ba­ni­ci sie­dli przy stole naj­bliż­szym do pa­le­ni­ska.

– Tak mocno pada? – Wy­chu­dły go­spo­darz pod­szedł do stołu i obej­rzał no­wo­przy­by­łych.

– Nawet pan nie masz po­ję­cia – od­po­wie­dział Otto. – Co macie?

– Już nie­wie­le zo­sta­ło, bo kuch­nia za­mknię­ta. – Rzu­cił go­spo­darz.

Bu­gritt otwo­rzył sa­kiew­kę i zaj­rzał do środ­ka.

– Dawaj po­traw­ki co macie na garze, te­ple­go piwa z ko­rze­nia­mi i flasz­kę go­rzał­ki. – Bu­gritt po­ka­zał pal­ca­mi w stro­nę baru i pa­le­ni­ska. Otto spoj­rzał na niego wy­mow­nie. Bu­gritt wy­cią­gnął ze środ­ka po­kaź­nych roz­mia­rów złoty krą­żek po­ka­zu­jąc go go­spo­da­rzo­wi i wszyst­kim w oko­li­cy.

 – Mamy wolny pokój, jeśli ja­śnie pań­stwo sobie życzą.

– Życzą, życzą. Życzą też te­plej wody. Więc, jeśli łaska, po­de­ślij też dziew­kę ła­zieb­ną, bośmy za­ro­śli bru­dem na szla­ku.

– Wszyst­kie ła­zieb­ne już śpią, ale zbu­dzę. – Go­spo­darz, roz­pro­mie­nio­ny wi­do­kiem złota, pod­szedł w stro­nę sprzą­ta­ją­cej po­moc­ni­cy. – Kara, obudź Romę. Niech grze­je wodę do bani.

Bu­gritt pstryk­nął w stro­nę ru­da­wej po­moc­ni­cy, która spoj­rza­ła na niego wście­kła.

– Dzie­wecz­ko, znajdź no też cia­sno­chę i coś na jutro, co by się nasza nowa ko­le­żan­ka odzia­ła, bo nam za­mar­z­nie i jej ku­ciap­ka od­pad­nie.

Julia zmie­rzy­ła go pio­ru­nu­ją­cym wzro­kiem.

– Dwie cia­sno­chy! Bo nasza to­wa­rzysz­ka za­zdro­sna, że o niej nie my­śli­my! – za­re­cho­tał prze­cią­gle i zmierz­wił włosy ba­nit­ki. Mocne ude­rze­nie z łok­cia tra­fi­ło go pro­sto w żebra i nad­pa­lo­ną skórę. – Ała! Dbam o Twoje cie­pło! Co jest?

– Uwa­żaj bo kie­dyś obu­dzisz się bez brody albo jaj, wy­bie­raj. – Pod­cią­gnę­ła no­gaw­kę spodni ponad wy­so­kie zi­mo­we buty i wy­cią­gnę­ła nóż.

– To tolko żar­cik.

– Broda czy jaja?

Bu­gritt za­milkł, pod­niósł mo­ne­tę i spoj­rzał w stro­nę go­spo­da­rza.

– Gdzie ta go­rzoł­ka? Pła­ci­my zło­tem, a wy się ocią­ga­cie.

Otto zła­pał pę­ka­tą sakwę i wci­snął mo­ne­tę do środ­ka. Ro­zej­rzał się po po­miesz­cze­niu czy nikt nie pa­trzył w ich kie­run­ku. Nie za­uwa­żył ni­ko­go przy­tom­ne­go poza wy­cho­dzą­cą wła­śnie służ­ką i zbie­ra­ją­cym kufle go­spo­da­rzem.

– Ty je­steś nie­po­waż­ny. Złoto w takim miej­scu? Na górę wszy­scy! – syk­nął, po czym wstał i ru­szył w stro­nę stołu, przy któ­rym go­spo­darz na­le­wał wła­śnie piwa. – Panie ko­cha­ny. Zjemy i wy­pi­je­my na górze. Mu­si­my się roz­dziać. –

– Ależ oczy­wi­ście. Przy­nie­sie­my koce. Pań­stwo długo zo­sta­ją?

– Jesz­cze nie wiemy.

 

* * *

 

Pokój go­ścin­ny na pię­trze był nie­wiel­ki, ale przy­tul­ny i czy­sty jak na stan­dar­dy nad­rzecz­nych go­spód. Na środ­ku stał stół, a pod ścia­na­mi dwa łóżka przy­kry­te pu­cha­ty­mi pie­rzy­na­mi. Nie­wiel­kie okno wy­cho­dzi­ło na rzekę i po­most z za­cu­mo­wa­nym przy nim nie­wiel­kim pro­mem oso­bo­wym. Świa­tło księ­ży­ca oświe­tla­ło pod­ło­gę. „Drzwi ry­glo­wa­ne od we­wnątrz” – po­my­ślał Otto, za­my­ka­jąc za wszyst­ki­mi – „Naj­waż­niej­sze”.

Spoj­rzał na dwie dziew­czy­ny w po­ko­ju. Obie były pra­wie nie­bie­skie z zimna.

– Do łóżka, bo trafi Cię cho­ro­ba. – Julia wska­za­ła jej jeden z sien­ni­ków. Za­cho­wy­wa­ła się przy nie­zna­jo­mej tro­chę jak star­sza sio­stra.

Bu­gritt chciał się ode­zwać, spoj­rzał na ba­nit­kę, która za­strzy­gła pal­ca­mi dłoni tuż pod brodą. Zre­zy­gno­wał.

We troje sie­dli do stołu, bro­dacz wy­cią­gnął sakwę. W środ­ku poza dwoma du­ży­mi bo­ga­to zdo­bio­ny­mi zło­ty­mi krąż­ka­mi, znaj­do­wa­ło się do­brych czter­dzie­ści mniej­szych i więk­szych monet srebr­nych. Wszyst­ko było warte łącz­nie rok pracy całej ro­dzi­ny chłop­skiej. Może wię­cej.

– No, tak cał­kiem w plecy nie je­ste­śmy. – Uśmiech­nął się Otto.

– Co ze skrzy­nią? Co po­wie­my Ra­smu­so­wi? – za­py­ta­ła Julia.

– Skrzy­ni nie zna­leź­li­śmy. Nikt jej teraz nie znaj­dzie – stwier­dził sucho Otto. Spoj­rzał na Bu­grit­ta dzie­lą­ce­go pie­nią­dze – Co ty ro­bisz?

– Muszę oddać Tobie, Julii, no i do wspól­nej. Zwy­szok po­dzie­li­my.

– Uczci­wy chło­pak z cie­bie Bu­gritt. – usły­sze­li cięż­kie stu­ka­nie w drzwi – Cicho! – Otto wstał i wska­zał Julii, żeby po­szła za nim. Wy­cią­gnął sza­blę z po­chwy wi­szą­cej na sto­ja­ku i zbli­żył się do drzwi.

 – Je­dze­nie i Piwo! – do­biegł ich dam­ski głos zza drzwi.

 – Ooo. Otwie­raj! – Ucie­szył się Bu­gritt, wsta­jąc od stołu.

Otto pod­niósł szta­bę i uchy­lił drzwi. Z ciem­no­ści ko­ry­ta­rza wy­szła ru­do­wło­sa służ­ka, którą wi­dzie­li w dużej sali. Na obu rę­kach trzy­ma­ła cięż­ką drew­nia­ną tacę z piwem i po­traw­ką. Wy­glą­da­ła na prze­stra­szo­ną. Otto spoj­rzał na nią po­dejrz­li­wie.

– Jeśli masz ręce za­ję­te, to jak pu­ka­łaś? – Spoj­rzał w ciem­ny ko­ry­tarz za dziew­czy­ną. – Je­steś sama?

Nagłe ude­rze­nie wy­pro­wa­dzo­ne zza drzwi, od­rzu­ci­ło dziew­czy­nę, która upa­da­jąc roz­la­ła na sie­bie mie­szan­kę cie­płe­go al­ko­ho­lu i po­traw­ki. Otto w ostat­niej chwi­li od­sko­czył przed cio­sem. Na­past­nik wy­nu­rzył się z ciem­no­ści i spró­bo­wał za­ata­ko­wać po­now­nie po­wol­nym ude­rze­niem zgrub­nie ocio­sa­nej pałki. Otto teraz był przy­go­to­wa­ny i zro­bił krok w prawo uni­ka­jąc ataku. Wiel­ki wło­cha­ty męż­czy­zna wie­dzio­ny ener­gią ciosu, wy­ło­żył się na pod­ło­gę w wy­pusz­cza­jąc pałkę, wprost pod nogi Otta. Leżąc ob­ró­cił się twa­rzą w górę i za­łkał. Z roz­cię­tych ust po­wo­li za­czy­na­ła się są­czyć krew. Nos miał czer­wo­ny, naj­praw­do­po­dob­niej na długo przed ata­kiem. Ba­ni­ta wziął do ręki pałkę i pod­niósł ją nad głowę.

– SKUR – Ude­rzył pałką w brzuch nie­do­szłe­go na­past­ni­ka. – WY – Drugi cios tra­fił w rękę, którą pró­bo­wał blo­ko­wać. – SYN! – Trze­ci cios tra­fił męż­czy­znę w nos ła­miąc go i roz­kr­wa­wia­jąc.

– My­śla­łeś, że po­ra­dzisz sobie z nami trze­ma? Dziew­ce byś nie dał rady. Nie tyl­koś pi­ja­ny, ale i głupi jak wół!

– Nie bij go! On nie chciał! – Ruda służ­ka rzu­ci­ła się na pół­przy­tom­ne­go, osła­nia­jąc go przed ko­lej­ny­mi cio­sa­mi. Roz­pła­ka­ła się, wtu­la­jąc głowę w jego sze­ro­ką klat­kę pier­sio­wą.

– Więc to Ty mnie okraść pró­bo­wa­łaś, głu­pia kwoko?! – Otto był wście­kły. – Raz za­ro­bi­li­śmy uczci­wie i już z ła­pa­mi do na­sze­go złota?!

Pod­wi­nął jej su­kien­kę od­sła­nia­jąc białe po­ślad­ki. Od­rzu­cił pałkę, zła­pał sza­blę i za­czął lać pła­zem raz za razem. Mimo bólu nadal trzy­ma­ła się męż­czy­zny.

– Bij i patrz czy równo puch­nie! – Bu­gritt przy stole za­re­cho­tał.

Nie­zna­jo­ma wy­glą­da­ła zza pie­rzy­ny nie­pew­nie.

– Panie Sza­now­ny! Nie bij jej. Star­czy już. Ona nie za mądra. Chłop jej pewno kazał. Ja ich już na­pro­stu­ję. – Go­spo­darz sta­nął na scho­dach z bu­tel­ką i ko­ca­mi.

– Zejdź mi z oczu wy­wło­ko, bo nie po­ża­łu­ję płaza na­stęp­nym razem.

Dziew­czy­na za­cią­gnę­ła suk­nię, po­cią­gnę­ła za ramię le­żą­ce­go i wy­czoł­ga­li się z po­ko­ju śli­zga­jąc się na roz­la­nej mie­szan­ce.

– Mam go­rzał­kę, halki. Mogę pajdy chle­ba przy­go­to­wać i jaką po­lew­kę, bo po­traw­ki wię­cej nie ma. Na mój koszt.

– Dawaj – Bu­gritt pod­szedł do go­spo­da­rza i wy­rwał bu­tel­kę z go­rzał­ką. – I przy­nieś od razu na­stęp­ną.

 

* * *

 

Zje­dli przy roz­pa­lo­nym ko­min­ku, za­pi­ja­jąc ciem­nym lo­kal­nym piwem i dzie­ląc się bu­tel­ką z go­rzał­ką. Pręd­ko przy­zwy­cza­ili się, że nie­zna­jo­ma nie od­zy­wa się ani sło­wem, a na wszyst­kie py­ta­nia od­po­wia­da wzru­sze­niem ra­mion albo po­ta­ki­wa­niem. Mi­nę­ło tro­chę czasu, zanim ła­zieb­na za­wo­ła­ła ich do ką­pie­li. Bu­gritt zre­zy­gno­wał, za­sy­pia­jąc przed ko­min­kiem z bu­tel­ką w rę­kach.

– Otto. – Julia sie­dzia­ła przy balii, chlap­nę­ła go wodą w twarz. – wiem, o czym my­ślisz, ale nie rób tego.

Otto wy­tarł oczy, na chwi­lę od­ry­wa­jąc wzrok od nie­zna­jo­mej dziew­czy­ny. Spoj­rzał na ubra­ną nadal w brud­ne ubra­nia przy­ja­ciół­kę. Prych­nął po­gar­dli­wie i wró­cił do ob­ser­wa­cji nie­zna­jo­mej. Umyta wy­glą­da­ła zde­cy­do­wa­nie le­piej. Miała dłu­gie jasne się­ga­ją­ce za ra­mio­na włosy i cał­kiem przy­jem­ną dla oka ko­bie­cą fi­gu­rę. Mogła mieć mak­sy­mal­nie dwa­dzie­ścia lat i na pewno nie pra­co­wa­ła wcze­śniej w polu. Jej skóra była jasna i gład­ka, prak­tycz­nie po­zba­wio­na pie­gów. Opa­rze­nia i ranki nie mogły być zbyt po­waż­ne, bo zni­kły pra­wie cał­ko­wi­cie. Po­zo­sta­ła je­dy­nie po­waż­niej­sza rana od macki na lewej łydce.

–Nie twoja spra­wa. Świę­ta Julio, pa­tron­ko dzie­wic.

– Źle skoń­czysz. Dziew­czy­nę może ura­to­wa­łeś, ale to nie zna­czy, że mo­żesz trak­to­wać ją jak swoją wła­sność.

– Nie ucz mnie, jak po­stę­po­wać z ko­bie­ta­mi. – Otto od­po­wia­dał, nie od­wra­ca­jąc wzro­ku.

Nie­zna­jo­ma wy­da­wa­ła się tym w ogóle nie przej­mo­wać.

– Co, my z nią w ogóle zro­bi­my?

– Pod­je­dzie­my do Ra­smu­sa. Jak się zgo­dzi ją wziąć to od­pro­wa­dzi­my do obozu. Mar­cie bę­dzie po­ma­gać go­to­wać czy co tam in­ne­go bę­dzie umia­ła robić przy­dat­ne­go.

– A co jak się nie zgo­dzi?

– Zgo­dzi się na pewno, on lubi takie sie­ro­ty.

– No jasne. Tyle gęb w obo­zie do wy­kar­mie­nia to jedna wię­cej nie za­szko­dzi?

– Zaj­mij się może sobą? Ty nie idziesz się myć?

Wsta­ła od balii i po­de­szła do ła­zieb­nej. Razem usta­wi­ły drew­nia­ny pa­ra­wan, za­sła­nia­ją­cy ką­pią­ca się dziew­czy­nę.

– Psu­jesz przed­sta­wie­nie! – Krzyk­nął lekko za­wie­dzo­nym gło­sem. Zza pa­ra­wa­nu prze­le­cia­ła biała brud­na ko­szu­la i prze­mo­czo­ne spodnie Julii.

– Wy­pierz, jak masz teraz wię­cej czasu. – Krzyk­nę­ła.

 

* * *

 

We­szli do po­ko­ju, świa­tło księ­ży­ca oświe­tla­ło pod­ło­gę i śpią­ce­go na niej Bu­grit­ta. Julia wska­za­ła dziew­czy­nie na łóżko i sta­nę­ła na dro­dze Otta, ubra­na tyko w halkę.

– Otto. Dziś daj jej spo­kój.

– Ale ty je­steś upier­dli­wa, dobra. Ale mam na­dzie­ję, że ją god­nie za­stą­pisz.

Wcho­dząc do pu­ste­go łóżka sły­szał, jak Bu­gritt za­chra­pał, wy­da­wa­ło się, że bro­dacz miał wokół sie­bie wię­cej kufli niż kiedy wy­cho­dzi­li do łaźni. Otto zga­sił ostat­nią świe­cę w po­ko­ju.

Już za­sy­piał, kiedy po­czuł gład­kie ciało ukła­da­ją­ce się obok niego i opla­ta­ją­ce go nogą. Po­my­ślał, że mimo wszyst­ko, napad na Bettę był jed­nym z bar­dziej uda­nych w ich krót­kiej ba­nic­kiej ka­rie­rze.

– Maia – po­wie­dzia­ła cicho, usta­mi mu­ska­jąc jego ucho.

Otto nie wie­dział co od­po­wie­dzieć, nie spo­dzie­wał się całej sy­tu­acji, ani dys­ku­sji ze stro­ny mil­czą­cej nie­zna­jo­mej. Dziew­czy­na wpiła się w jego usta, rów­no­cze­śnie wpla­ta­jąc de­li­kat­ne palce w jego dłu­gie włosy. Od­wza­jem­nił po­ca­łu­nek. Zde­cy­do­wa­nym ru­chem zła­pał ją w pasie i rzu­cił na łóżko, przej­mu­jąc ini­cja­ty­wę.

O tym mo­men­cie ma­rzył cały wie­czór i w naj­śmiel­szych wy­obra­że­niach nie spo­dzie­wał się, że jego ma­rze­nie się speł­ni. W bla­dym bla­sku księ­ży­ca jej ciało wy­glą­da­ło mi­stycz­nie, każda za­ry­so­wa­na krą­głość roz­bu­dza­ła wy­obraź­nię, każdy cień skry­wał ta­jem­ni­cę. Po­ło­żył się na niej i po­czuł ide­al­ną har­mo­nię. Była cie­pła, mięk­ka i tylko jego.

– Maia? – Za­py­tał leżąc na jej pier­si. Opusz­ka­mi pal­ców sunął od jej pier­si wzdłuż boku w kie­run­ku bio­der.

– Tak mnie na­zy­wa­ją. Na­stęp­nym razem, nie bę­dziesz mógł już po­wie­dzieć, że mnie nie znasz. – Maia mó­wi­ła z czy­stym ak­cen­tem Erem­skim, jakby od dziec­ka wy­cho­wa­ła się wśród kup­ców sto­li­cy.

– Prze­pra­szam za to, co Ci zro­bi­łem tam na dole. Nie masz mi tego za złe?

– Zro­bi­łeś co mu­sia­łeś. Ra­to­wa­łeś przy­ja­cie­la. Jak mo­gła­bym mieć Ci to za złe ­– od­po­wie­dzia­ła, wpla­ta­jąc palce dłoni w jego dłoń.

Otto nie był prze­ko­na­ny. On miał­by, gdyby ktoś zo­sta­wił go na pewną śmierć.

Pod­niósł się z niej i spoj­rzał raz jesz­cze na jej de­li­kat­ne kon­tu­ry. Miał wra­że­nie, że zaraz się obu­dzi. Od czasu uda­nia się na ba­ni­cję nie był z dziew­czy­ną. Wsu­nął dłoń mię­dzy jej uda i prze­su­nął w dół. Dziew­czy­na się nie opie­ra­ła. Zła­pał za łydkę, pró­bu­jąc roz­ło­żyć jej nogi. Po­czuł, że do­tknął już za­skle­pia­ją­cej się rany.

– Wy­bacz. Za­po­mnia­łem.

– Nie szko­dzi. Nie bo­la­ło – Od­po­wie­dzia­ła czule.

Kiedy pu­ścił zra­nio­ną łydkę po­czuł de­li­kat­ny słod­ko gorz­ki za­pach spa­le­ni­zny. Znie­ru­cho­miał, a jego serce na chwi­lę się za­trzy­ma­ło. Prze­łknął ślinę i ode­tchnął głę­bo­ko. Uspo­ka­ja­jąc się odro­bi­nę.

– Wy­bacz Maia. Nie mogę tego zro­bić, cho­ciaż bar­dzo bym chciał.

– Ura­to­wa­łeś mnie. Chcę być Twoja. Wi­dzia­łam jak na mnie pa­trzy­łeś w łaźni. Czuję Twoje żądze. – Za­dud­nił me­ta­licz­ny głos głę­bo­ko w gło­wie Otta.

– Obie­ca­łem, że dziś tego nie zro­bię. – Otto ostat­kiem sił opa­no­wał pa­ni­kę. Czuł, że jeden nie­od­po­wied­nio wy­ko­na­ny ruch, jedno błęd­ne słowo albo gest i zgi­nie. Na­brał po­wie­trza. Wy­pu­ścił je tak po­wo­li i spo­koj­nie jak tylko mógł. Od­su­nął się od niej i zszedł z łóżka.

Julia nie mogła długo usnąć, ob­ra­ca­jąc to w prawo i lewo. Dawno nie spała w wy­god­nym cie­płym łóżku. Na do­miar złego czuła, że jest ob­ser­wo­wa­na. Otwo­rzy­ła oczy. Tuż przed nią stał cał­kiem nagi, zna­jo­my męż­czy­zna. Już miała krzyk­nąć, gdy Otto za­tkał jej usta i za­czął szep­tać.

– Bierz, co mo­żesz. Mu­si­my ucie­kać.

– Co? Czemu?

– Nic nie pytaj. Nic. Obu­dzę Bu­grit­ta.

– Co z dziew­czy­ną?

– Nic nie pytaj. – Głos Otta się łamał. Zo­sta­wił ją i drep­cząc bez­gło­śnie pod­szedł do Bu­grit­ta. – Dawaj. Idzie­my na go­rza­łę. – szep­nął.

– Chcę spa­aać – Bu­gritt roz­cią­gnął się na pod­ło­dze wy­wra­ca­jąc bu­tel­kę.

– No jed­ne­go ze mną nie wy­pi­jesz po uda­nej akcji? – szep­nął.

– No dobra. Prze­ko­na­łeś! – Bu­gritt prze­cią­gnął się gło­śno i wy­pro­sto­wał.

Otto, prze­ra­żo­ny, spoj­rzał w stro­nę łóżka, w któ­rym zo­sta­wił dziew­czy­nę. Le­ża­ła nago na łóżku w po­zy­cji, w któ­rej ją zo­sta­wił. Głowę miała skie­ro­wa­ną w ich stro­nę pa­trząc czar­ny­mi oczy­ma w jego kie­run­ku, miał wra­że­nie, że mru­gnę­ła i lekko się uśmiech­nę­ła.

Ubra­li się po ciem­ku na wą­skim ko­ry­ta­rzu mię­dzy po­ko­ja­mi. Julia za­kła­da­jąc buty spoj­rza­ła na Otta.

– Co się stało? Ktoś nas od­krył? Ma­gnus?

– Z ży­ciem!

– Co z tą go­rzał­ką? – Za­py­tał na wpół przy­tom­ny Bu­gritt.

 

* * *

 

Ze­szli na dół, cicho i tak szyb­ko jak tylko się dało. Wy­bie­gli przez głów­ne drzwi, otwar­tą bramę i w dół nad rzekę, do przy­sta­ni pro­mo­wej.

Do­pie­ro kiedy prom od­da­lił się od brze­gu, Otto za­czął opo­wia­dać. Wsu­nął dłoń w kie­szeń płasz­cza, gdzie do nie­daw­na znaj­do­wa­ło się za­wi­niąt­ko ze skrzy­ni ka­pi­ta­na. Kie­szeń była cał­kiem pusta.

Chwi­lę póź­niej nad rzeką, od go­spo­dy, za­czę­ły uno­sić się krzy­ki.

Koniec

Komentarze

Ok, to na po­czą­tek mar­ke­tin­go­wo – to Twoje pierw­sze opko i już >40k zna­ków, to jest spora część książ­ki. Pro­po­nu­ję shor­ta na po­czą­tek, żeby lu­dzie klik­nę­li :) Do tego, jeśli będą uwagi, to od razu dal­sze czę­ści bę­dziesz miał już bo­gat­sze o to, co lu­dzie po­wie­dzie­li.

 

Prze­czy­ta­łem tylko pierw­szy ustęp i mam parę uwag:

 

Julia pró­bo­wa­ła roz­wią­zać supeł łą­czą­cy szot żagla drew­nia­nej łódki z in­ny­mi lin­ka­mi. Mo­gła­by przy­siąc, że ktoś spe­cjal­nie za­plą­tał to w taki spo­sób, by nie dało się roz­wią­zać.

Wy­bacz, ale to do­słow­nie naj­nud­niej­sze otwar­cie, które ostat­nio czy­ta­łem :) Pa­mię­taj, że tu pra­wie każdy pisze, więc też nie­któ­ry dadzą two­je­mu opku ~5 se­kund.

 

– Myślę, że to nie jest dobry po­mysł – stwier­dził nie­pew­nie Otto Hel­ler, wpa­tru­jąc się w wart­ki nurt le­śnej rzeki. Ka­wał­ki kry prze­pły­wa­ły obok łodzi, od­bi­ja­jąc pro­mie­nie wcze­sno­wio­sen­ne­go słoń­ca.

To “wcze­sno­wio­sen­ne słoń­ce” jakoś mi zgrzy­ta. To jest chyba z an­giel­skiej prozy, “early spring sun” by było ok.

 

Wil­got­ne kasz­ta­no­we włosy wpa­da­ły jej do oczu, po­tę­gu­jąc roz­draż­nie­nie splą­ta­ny­mi li­na­mi; zwin­nym ru­chem ze­bra­ła je i wci­snę­ła pod czap­kę, po czym wy­cią­gnę­ła nóż z buta i prze­cię­ła liny.

Ten śred­nik bym za­mie­nił na krop­kę.

 

– To ma być kurwa ko­twicz­ka!? –

 

Prze­cin­ki wokół wy­ra­że­nia po­etyc­kie­go :)

 

Wy­cią­gnął za­gię­ty za­rdze­wia­ły hak, wy­glą­da­ją­cy jakby był uży­wa­ny wcze­śniej do mo­co­wa­nia jarz­ma.

Za­miast iść dalej, za­sta­na­wiam się, jak taki hak ma wy­glą­dać? Pro­po­nu­ję coś bar­dziej oczy­wi­ste­go.

 

– Tolko to mieli we wsi i było droż­sze PRZE­CI­NEK niżmy się spo­dzie­wa­li PRZE­CI­NEK to jadła nie ma. Nie po­do­ba się PRZE­CI­NEK to im oddaj!

– Skar­la­ły PRZE­CI­NEK pi­ja­ny skur­wie­lu! Prze­chla­łeś nasze ostat­nie pie­nią­dze!

W opi­nii całej trój­ki, i była to jedna z nie­wie­lu rze­czy, w któ­rych się zga­dza­li; Ra­smus nie pa­so­wał do bandy ba­ni­tów, któ­rej prze­wo­dził.

Śred­nik, a widzę tu ra­czej prze­ci­nek.

 

Wy­glą­dał jak zu­bo­ża­ły pa­nicz: dłu­gie fale kru­czo­czar­nych wło­sów opa­da­ły mu na ra­mio­na, we­dług Julii był zde­cy­do­wa­nie przy­stoj­ny i za­wsze schlud­nie ubra­ny.

Zda­nie pod­rzęd­ne od “we­dług” dziw­nie brzmi. Do tego dwu­kro­pek też nie­po­trzeb­ny. Schlud­nie, to czemu ni­czym zu­bo­ża­ły pa­nicz?

 

Długo bu­do­wa­ny obraz roz­sy­pał się, kiedy ostat­nie­go lata spo­tkał go oso­bi­ście.

Bu­do­wa­ny obraz się roz­sy­pał? To już za dużo.

 

Do­wód­ca obozu był za­wsze spo­koj­ny i dwor­ski, nigdy nie krzy­czał, a mimo to miał po­słuch u wszyst­kich, nawet naj­bar­dziej nie­po­kor­nych i bru­tal­nych hersz­tów band. W Ra­smu­sie mu­sia­ło być coś jesz­cze. Coś, co od mie­się­cy umy­ka­ło mło­de­mu ba­ni­cie.

No nie, chyba bez prze­sa­dy. W ogóle długi opis po­sta­ci prze­ry­wa­ją­cy akcję. Sam kon­cept kul­tu­ral­ne­go hersz­ta jest cie­ka­wy, ale wy­ma­ga cho­ciaż za­ja­wie­nia, czemu inni się go słu­cha­ją.

 

Kiedy bę­dzie­cie ucie­ka­li PRZE­CI­NEK to chce­cie od nich po­mo­cy, czy żeby sprze­da­li was lu­dziom ba­ro­na albo straż­ni­kom trak­tu?

– Wy­bor­nie sze­fie– skwi­to­wał kwa­śno Otton

Spa­cja po kwe­stii.

– To mnie bar­dzo cie­szy. – Ra­smus otwo­rzył juki, wy­cią­ga­jąc z torby sma­ko­wi­cie pach­ną­ce za­wi­niąt­ko i bu­tel­kę.

 

Hmm, jak coś jest za­wi­nię­te na otwar­tym po­wie­trzu nad brze­giem, to tak mocno od razu nie czuć.

 

Su­ge­ru­ję ogar­nię­cie in­ter­punk­cji, zanim cię reg do­pad­nie, i sczy­ta­nie jesz­cze raz pod kątem lo­gi­ki akcji i nie pa­su­ją­cych wy­ra­żeń typu roz­sy­pu­ją­cy się obraz. 

 

Pierw­sza myśl – cie­ka­we po­sta­cie, na­pi­sa­ne zręcz­nie, czyta się płyn­nie. Kwe­stie dia­lo­go­we są ni­cze­go sobie.

 

Dziew­czy­na naj­pierw spra­wia wra­że­nie ogar­nię­tej, potem jej już nie ma, nie re­agu­je na głu­pią bójkę. Ra­smus to stra­teg bez gro­sza, a strze­la na wiwat w miej­scu, gdzie się mają czaić. Dwa po­zo­sta­li pod­rzęd­ni ba­ni­ci to ja­kieś strasz­ne pier­do­ły, gdy­bym miał jako baron ta­kich ło­trów, to bym bez mie­cza cho­dził :) Ogól­nie pa­no­wie z ekipy spra­wia­ją nieco ko­mik­so­we wra­że­nie.

 

Do­czy­tam jakoś nie­dłu­go :)

 

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Świet­ne opo­wia­da­nie, na wy­so­kim po­zio­mie, pla­stycz­ne opisy, ła­twość w po­słu­gi­wa­niu się sło­wem, trzy­ma­ją­ca w na­pię­ciu hi­sto­ria z do­brym twi­stem… no co ja będę się roz­pi­sy­wał, kli­kam do bi­blio­te­ki.

Są błędy in­te­punk­cyj­ne (szcze­gól­nie w dia­lo­gach), cza­sem tekst prze­ska­ku­je nagle do nowej li­nij­ki, do­brze by­ło­by to po­pra­wić.

Gre­asy­Smo­oth

Dzię­ki wiel­kie za wszyst­kie ko­men­ta­rze. Prze­ana­li­zu­ję, prze­tra­wię i po­pra­wię.

 

Fak­tycz­nie po­czą­tek jest nieco nud­na­wy i może zmę­czyć. Myślę że to wy­ma­ga po­waż­niej­szych zmian w struk­tu­rze, żeby in­te­re­so­wa­ło od po­cząt­ku.

 

kronos.maximus

Dzię­ki wiel­kie za ko­men­tarz. Cie­szę się, że się przy­jem­nie czy­ta­ło. Nad błę­da­mi muszę po­praw­co­wać so­lid­nie, bo jak widzę teraz, to prze­nie­sie­nie z Worda do html nie jest takie cał­kiem bez­bo­le­sne.

 

Ok, do­czy­ta­łem dalej. Jest nie­źle, a nawet do­brze, jest akcja, czyta się płyn­nie, po­ja­wia się nieco grozy.

 

Zwra­cam uwagę na struk­tu­rę – np. po­wrót i go­spo­da zaj­mu­ją sporo ob­ję­to­ści, a clou, czyli jak dla mnie obcy sta­tek, dość nie­wie­le. Scena z próbą kra­dzie­ży jest dla mnie mało war­to­ścio­wa i zgrzy­ta lo­gicz­nie – w środ­ku nocy wraca mokra, osma­lo­na ekipa ze zło­tem, a ktoś chce ich na­paść w go­spo­dzie.

 

Kwe­stie dia­lo­go­we są bar­dzo moc­nym ele­men­tem warsz­ta­tu. In­ter­punk­cja z kolei do po­pra­wy.

 

Po­czą­tek jakoś nie za­chę­ca, gdy­bym miał w skró­cie wy­mie­nić, to do­wia­du­ję się nie­wie­le o świe­cie, jest jakiś baron, ale nic poza tym, jest jakiś cel, ale nie wiem nic o nim, akcja to przyj­ście ko­lej­no dwóch osób. Po­sta­cie są ludz­kie i mają swój cha­rak­ter, ale za bar­dzo od­sta­ją od roli, którą mają za­grać. Tro­chę mam wra­że­nie, że to ja­kieś dzie­cia­ki, któ­rym ktoś dał broń. Potem już po­ka­zu­ją pazur.

 

Z in­nych pro­ble­mów:

 

Dziew­czy­na szyb­ko wy­cho­dzi z ran i opa­rzeń, nie ma żad­nej istot­nej re­ak­cji emo­cjo­nal­nej, od razu po­dej­rze­nie siły nie­czy­stej. Ale to do prze­my­śle­niam po pro­stu mam strasz­ny dy­so­nans. Dodam, że bra­ku­je śla­dów ja­kiejś trau­my.

 

Nie­zna­jo­ma dziew­czy­na nie ode­zwa­ła się tylko lekko się uśmiech­nę­ła. Była czer­wo­na na twa­rzy. Ciało miała po­pa­rzo­ne w kilku miej­scach. Z lewej łydki po­wo­li są­czy­ła się krew.

 

Tutaj, szcze­rze, dość ko­śla­wo na­pi­sa­ne – trzy krót­kie zda­nia, to “dość prze­ra­ża­ja­co” do­ma­ga się roz­wi­nię­cia, bar­dziej pla­stycz­ne­go opisu:

 

Pod­szedł do ciała. Trup na jego oko był do nie­daw­na ka­pi­ta­nem jed­nost­ki. Wą­sa­ty, wy­so­ki. Teraz cał­ko­wi­cie biały i jakby wy­su­szo­ny. Wy­glą­dał dość prze­ra­ża­ją­co.

 

Bar­dzo dobry mo­ment opka, ale pod­rzę­do­za psuje to zda­nie:

 

Długa na kil­ka­na­ście stóp czar­na, jakby roz­cią­gnię­ta koń­czy­na wy­sta­ją­ca z pło­mie­ni, oto­czo­na wsią­ka­ją­cym w drew­no ciem­nym dymem opla­ta­ła nogę dziew­czy­ny, ścią­ga­jąc ją w ogień.

Scena w luku wy­ma­ga chyba lek­kie­go upo­rząd­ko­wa­nia. Za pierw­szym razem czu­łem lek­kie za­gu­bie­nie co do akcji.

 

Nagłe ude­rze­nie wy­pro­wa­dzo­ne zza drzwi, od­rzu­ci­ło dziew­czy­nę. Upa­dła roz­le­wa­jąc na sie­bie mie­szan­kę cie­płe­go al­ko­ho­lu i po­traw­ki. Otto w ostat­niej chwi­li od­sko­czył przed cio­sem i na­past­nik, wie­dzio­ny ener­gią ciosu, wy­ło­żył się na pod­ło­gę w wy­pusz­cza­jąc pałkę wprost pod nogi Otta.

Do­słow­nie nie ro­zu­miem tej sceny :(

 

Mo­no­log my­ślo­wy Otta jakoś mi nie pa­su­je do resz­ty, ni­g­dzie in­dziej nie ma ta­kiej dłu­giej im­pre­sji bez na­zy­wa­nia pod­mio­tu. Sam w sobie jest dobry.

 

Prze­siadł się na dziób i za­my­ślił spo­glą­da­jąc w wodę.

Coś prze­pły­nę­ło obok. Ry­ba­cy ga­da­li, że za Je­sen­he­imem w głów­nym nur­cie wi­dzia­no wę­go­rze wiel­kie jak kłoda drew­na. Nie wie­rzył w żadne bajdy pi­ja­nych ry­ba­ków. Każda kłoda wy­glą­da­ła jak wiel­ki wę­gorz, zwłasz­cza w taką po­go­dę.

Niebo było już cał­kiem za­snu­te. Kiedy tylko zaj­dzie słoń­ce, wi­docz­ność spad­nie do zera. Po­go­da ide­al­na do na­pa­du, ale strasz­na, jeśli wpad­niesz się do rzeki. W wo­dzie nie bę­dziesz w ogóle wi­docz­ny, a kilka chwil potem je­steś mar­twy z zimna albo, w jego przy­pad­ku le­żysz na dnie. Nigdy nie na­uczył się do­brze pły­wać. Woda w Je­sen­he­imie była pa­skud­na, pełna mar­twych szczu­rów, od­cho­dów i śmie­cia. W wiej­skich ka­na­łach do­oko­ła była czyst­sza, ale on był dzie­cia­kiem z mia­sta.

Czas na wo­dzie pły­nął za­ska­ku­ją­co po­wo­li. Przy­zwy­cza­ił się już do chy­bo­ta­nia, ale teraz z zimna nie czuł już dłoni. Przez chwi­lę po­my­ślał, że nie może być już go­rzej. Wtedy po­czuł kro­plę wil­go­ci na po­licz­ku. Zaraz potem ko­lej­ną i ko­lej­ną. Z nieba za­czął lać mroź­ny deszcz, za­ci­na­jąc od po­łu­dnia.

 

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Ja też bym klik­nął, ale wa­run­kiem mi­ni­mal­nym jest usu­nię­cie uste­rek in­ter­punk­cyj­nych i in­nych tech­nicz­nych.

 

Duch klat­ki scho­do­wej do­da­je jesz­cze, że w paru miej­scach zły zapis dia­lo­gów i parę in­nych drob­no­stek, ale nie ma siły na ła­pan­kę już dziś.

 

W ogóle su­ge­ru­ję be­to­wa­nie na przy­szłość.

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Gre­asy­Smo­oth, czy­tam Twoje ko­men­ta­rze i je­stem pod wra­że­niem skru­pu­lat­no­ści. Rze­czy­wi­ście, dużo rze­czy za­uwa­ży­łeś i słusz­nie – tro­chę tych uste­rek jest (i kilka drob­niej­szych nie­ja­sno­ści w opi­sie akcji). Mimo wszyst­ko od­nio­słem wra­że­nie, że to opo­wia­da­nie wy­róż­nia się czymś po­zy­tyw­nym spo­śród wielu in­nych tu pu­bli­ko­wa­nych, może to język i na­tu­ral­ność dia­lo­gów? Jakaś spon­ta­nicz­ność in­te­rak­cji mie­dzy bo­ha­te­ra­mi? Nie­wy­mu­szo­na sty­li­za­cja ję­zy­ka? Nie wiem sam do końca, ale coś mi tu po­zy­tyw­nie za­gra­ło. 

Edit: Zer­k­ną­łem na frag­men­ty i chyba „to coś” mógł­bym okre­ślić jako „przy­go­do­wy flow”. :)

Tak, jest kli­mat przy­go­dy. Nu, szyb­ko tę in­ter­punk­cję, bo mi do klika śpiesz­no!

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Gre­asy­Smo­oth

 

Zgod­nie z ko­men­ta­rza­mi po­sta­ra­łem się wy­pro­sto­wać nieco nar­ra­cję w nie­któ­rych miej­scach. Ska­so­wa­łem zbęd­ne prze­sko­ki mię­dzy li­nia­mi i na ile mi się udało od­na­leźć, to po­pra­wi­łem in­ter­punk­cję.

Po­czą­tek jakoś nie za­chę­ca, gdy­bym miał w skró­cie wy­mie­nić, to do­wia­du­ję się nie­wie­le o świe­cie, jest jakiś baron, ale nic poza tym, jest jakiś cel, ale nie wiem nic o nim, akcja to przyj­ście ko­lej­no dwóch osób.

Z opisu świa­ta, osób, miejsc i in­nych de­ta­li nie bę­dą­cych bez­po­śred­nio zwią­za­ny­mi z fa­bu­łą zde­cy­do­wa­łem się zre­zy­gno­wać. Do­da­nie tego roz­bu­cha­ło­by i tak po­tęż­ny tekst o ko­lej­nych kilka ty­się­cy zna­ków i zmniej­szy­ło płyn­ność.

Po­sta­cie są ludz­kie i mają swój cha­rak­ter, ale za bar­dzo od­sta­ją od roli, którą mają za­grać. Tro­chę mam wra­że­nie, że to ja­kieś dzie­cia­ki, któ­rym ktoś dał broń. Potem już po­ka­zu­ją pazur.

Po­sta­cie od­sta­ją od roli, którą po­win­ny i chcia­ły­by za­grać, bo żadne z nich tak na­praw­dę się do tego nie na­da­je. Jedno ma dobre ser­dusz­ko i chce po­ma­gać innym. Dru­gie chce po­ka­zać się z jak naj­lep­szej stro­ny jako do­wód­ca i ba­ni­ta, mimo że jest tchó­rzem. Trze­cie za­le­wa wszyst­kie swoje pro­ble­my al­ko­ho­lem.

Przy­kro mi to pisać, Er­ne­stre­schu, ale lek­tu­ra Mai okrut­nie mnie zmę­czy­ła, w do­dat­ku nie mogę po­zbyć się wra­że­nia, że prze­czy­ta­łam nie opo­wia­da­nie, a za­le­d­wie bar­dzo ob­szer­ny frag­ment cze­goś więk­sze­go, zwłasz­cza że tekst koń­czy się nagle i znie­nac­ka, a w do­dat­ku nic nie zo­sta­je wy­ja­śnio­ne – nie do­wie­dzia­łam się, czego szu­ka­no na stat­ku, nie wiem kim jest Maia, nie mam po­ję­cia, dla­cze­go grupa Ot­to­na mu­sia­ła nagle ucie­kać ani co się stało z przed­mio­tem, który za­brał Otto… Same py­ta­nia i ani jed­nej od­po­wie­dzi.

Wy­ko­na­nie, co stwier­dzam z jesz­cze więk­szą przy­kro­ścią, jest bar­dzo złe i do­sko­na­le utrud­nia­ło lek­tu­rę. Bar­dzo źle czyta się tekst pełen błę­dów, po­tknięć i uste­rek, tu­dzież nie naj­le­piej i nie cał­kiem czy­tel­nie skon­stru­owa­nych zdań, nie za­wsze po­praw­nie uży­tych słów, że o źle za­pi­sa­nych dia­lo­gach i fa­tal­nej in­ter­punk­cji nie wspo­mnę.

Mam na­dzie­ję, że Twoje przy­szłe opo­wia­da­nia będą cie­kaw­sze, do­koń­czo­ne i zde­cy­do­wa­nie le­piej na­pi­sa­ne.

 

– A jakby kazał Ci sko­czyć do za­mar­z­nię­tej rzeki→ – A jakby kazał ci sko­czyć do za­mar­z­nię­tej rzeki

Za­im­ki pi­sze­my wiel­ką li­te­rą, kiedy zwra­ca­my się do kogoś li­stow­nie.

 

na wszel­kie próby umi­zgów obo­zo­wych pod­ry­wa­czy… → To słowo, jako zbyt współ­cze­sne, nie ma racji bytu w tym opo­wia­da­niu.

 

– Jak dla mnie wię­cej wody niż w balii z wodą to za dużo.Skwi­to­wał Otto. → Po­wtó­rze­nie. Pro­po­nu­ję: – Jak dla mnie wię­cej wody niż w balii to za dużo – skwi­to­wał Otto.

Tu znaj­dziesz wska­zów­ki, jak za­pi­sy­wać dia­lo­gi.

 

– Coś długo Ci za­ję­ło to ku­po­wa­nie. → – Coś długo ci za­ję­ło to ku­po­wa­nie.

 

Wy­cią­gnął za­gię­ty za­rdze­wia­ły hak. → Zbęd­ne do­po­wie­dze­nie – hak jest za­gię­ty z de­fi­ni­cji.

 

Otto pu­ścił uchwyt i wy­pro­wa­dził… → Otto trzy­mał nie uchwy­tu, a klapy płasz­cza Bu­grit­ta, więc: Otto pu­ścił klapę/ płaszcz i wy­pro­wa­dził…

 

Otto spoj­rzał w stro­nę Bu­grit­ta. Ten spoj­rzał w niebo i za­du­mał się. → Po­wtó­rze­nie.

Pro­po­nu­ję w dru­gim zda­niu: Ten po­pa­trzył w niebo i za­du­mał się.

 

pod­sta­wo­we wy­dat­ki; Bro­dacz za­wsze jed­nak… → …pod­sta­wo­we wy­dat­ki; bro­dacz za­wsze jed­nak

Po śred­ni­ku pi­sze­my małą li­te­rą.

 

zęby dzwo­ni­ły jej coraz do­nio­ślej. → …zęby dzwo­ni­ły jej coraz do­no­śniej.

Sprawdź zna­cze­nie słowa do­nio­sły.

 

By–było dać zło­żyć o–ofia­rę b–bo­gin­ce rzeki i b–bogom na­tu­ry we wsi. Jeśli nie zgi­nie­my od kul czy noży, to jutro b–bę­dzie­my ledwo żywi. Sz–Szlag kie­dyś w mie­ście mia­łam taki f-faj­ny gruby płaszcz z lisów.By-by­ło dać zło­żyć o-ofia­rę b-bo­gin­ce rzeki i b-bo­gom na­tu­ry we wsi. Jeśli nie zgi­nie­my od kul czy noży, to jutro b-bę­dzie­my ledwo żywi. Sz-szlag kie­dyś w mie­ście mia­łam taki f-faj­ny gruby płaszcz z lisów.

W takim za­pi­sie uży­wa­my dy­wi­zów, nie pół­pauz.

 

Otto przy­zwy­cza­ił się już do chy­bo­ta­nia, ale teraz z zimna nie czuł już dłoni. Przez chwi­lę po­my­ślał, że nie może być już go­rzej. → Po­wtó­rze­nia.

 

Z nieba za­czął lać mroź­ny deszcz… → Czy do­po­wie­dze­nie jest ko­niecz­ne? Wszak deszcz nie mógł lunąć zni­kąd in­dziej.

 

Psia mać. Tego nam było trze­ba! → – Psia­mać. Tego nam było trze­ba!

 

deszcz ze­lżał, a z nieba za­czę­ła sią­pić mżaw­ka. → …deszcz ze­lżał i za­czę­ła sią­pić mżaw­ka.

 

by ru­szyć w rów­no­le­gle z barką w górę rzeki. → Coś się tutaj przy­plą­ta­ło.

 

sku­pie­ni do tej pory na ska­no­wa­niu burty… → Skąd w cza­sach tego opo­wia­da­nia znano słowo ska­no­wać?

 

Ło­dzie zde­rzy­ły się z zgrzy­tem i plu­skiem.Ło­dzie zde­rzy­ły się ze zgrzy­tem i plu­skiem.

 

Otto leżał na ziemi z rę­ka­mi roz­ło­żo­ny­mi sze­ro­ko… → Skoro Otto był na Betty to jakim cudem leżał na ziemi, a nie na po­kła­dzie łodzi?

 

Psia mać! Chodź­cie!Psia­mać! Chodź­cie!

 

Bu­gritt ru­szył pierw­szy i zła­pał za sznur ro­bią­cy za klam­kę.Bu­gritt ru­szył pierw­szy i zła­pał sznur słu­żą­cy za klam­kę.

 

z pi­sto­le­tem w lewej ręce, prawą wy­cią­ga­jąc zza pasa sza­blę. → Nie bar­dzo umiem sobie wy­obra­zić sza­blę no­szo­ną za pasem.

 

i wes­tchnął głę­bo­ko od­pa­la­jąc zna­le­zio­ną świe­cę w ka­gan­ku → Od czego od­pa­lił świe­cę. Brak krop­ki na końcu zda­nia.

Pro­po­nu­ję: …i wes­tchnął głę­bo­ko, za­pa­la­jąc świe­cę zna­le­zio­ną w ka­gan­ku/ świecz­ni­ku.

 

Kłód­ka. Skrzy­nia za­cnie przy­mra­wio­na do ziemi. → – Kłód­ka. Skrzy­nia za­cnie przy­mra­wio­na do pod­ło­gi.

 

Julia stała ze świe­żo od­pa­lo­na la­tar­nia sztor­mo­wą→ Julia stała ze świe­żo za­pa­lo­ną la­tar­nią sztor­mo­wą

 

Z ciem­ne­go po­miesz­cze­nia za­cią­gnę­ło za­pa­chem… → Ra­czej: Z ciem­ne­go po­miesz­cze­nia po­wia­ło za­pa­chem

Sprawdź zna­cze­nie słowa za­cią­gnąć.

 

– JEST TAM KTO? → Czy Bu­gritt mówił wiel­ki­mi li­te­ra­mi? Jeśli krzyk­nął, przy­dał­by się wy­krzyk­nik.

Pro­po­nu­ję: – Jest tam kto!?

Uwaga do­ty­czy za­pi­sów wiel­ki­mi li­te­ra­mi, po­ja­wia­ją­cy­mi się w dal­szej czę­ści tek­stu.

 

– To idź! – krzyk­nął Otto do scho­dzą­ce­go w dół – może na­pi­szą pieśń o Two­jej od­wa­dze. → Masło ma­śla­ne – czy mógł scho­dzić w górę?

Pro­po­nu­ję: – To idź! – krzyk­nął Otto do scho­dzą­ce­go – może na­pi­szą pieśń o two­jej od­wa­dze.

 

Otto od­pa­lił świecz­nik i oddał go Bu­grit­to­wi za­bi­ra­jąc lampę. → Świecz­ni­ka nie można od­pa­lić. Li­te­rów­ka.

Pro­po­nu­ję: Otto za­pa­lił świecz­kę i oddał Bu­grit­to­wi, za­bie­ra­jąc lampę.

 

– Na Skórę Pro­ro­ki­ni Wrza­snął Otto zza bel ma­te­ria­łu na wy­so­ko­ści masz­tu. → Di­da­ska­lia małą li­te­rą. Co to są bele ma­te­ria­łu na wy­so­ko­ści masz­tu?

 

Dziew­czy­na była dość młoda, choć spod war­stwy brudu skle­ja­ją­ce­go włosy i po­kry­wa­ją­ce­go twarz, cięż­ko było po­wie­dzieć… → Na czym po­le­ga mó­wie­nie spod war­stwy brudu skle­ja­ją­ce­go włosy i po­kry­wa­ją­ce­go twarz?

A może miało być: Dziew­czy­na była dość młoda, choć pa­trząc na war­stwę brudu skle­ja­ją­ce­go włosy i po­kry­wa­ją­ce­go twarz, trud­no było po­wie­dzieć

 

Przy­szli­śmy Cię ura­to­wać… → Przy­szli­śmy cię ura­to­wać

 

Otto, który od wej­ścia do ła­dow­ni miał nerwy jak po­stron­ki, od­sko­czył w ostat­nim mo­men­cie. → Mieć nerwy jak po­stron­ki zna­czy tyle, co mieć mocne nerwy, być spo­koj­nym i opa­no­wa­nym, a tu chyba nie o to cho­dzi.

 

– Gadaj, co tam jest, bo roz­wa­lę Ci łeb! → – Gadaj, co tam jest, bo roz­wa­lę ci łeb!

 

– Czuję Twój strach. → – Czuję twój strach.

 

Pod­szedł do Otta i skrzy­wił się po­kracz­nie.Pod­szedł do Ot­to­na i skrzy­wił się po­kracz­nie.

Tu znaj­dziesz od­mia­nę imie­nia Otto: https://pl.wiktionary.org/wiki/Otto

 

prze­ta­cza­jąc się przez ra­mio­na i twarz Otta. Ot­to­wi pu­ści­ły nerwy… → …prze­ta­cza­jąc się przez ra­mio­na i twarz Ot­to­na. Ot­tono­wi pu­ści­ły nerwy

 

Olej z roz­bi­tej lampy roz­lał się, zaj­mu­jąc suchy ła­du­nek, wspi­na­jąc się na drew­nia­ną wspor­ni­cę po­kła­du i maszt, two­rząc nie­wiel­ką ścia­nę ognia mię­dzy Bu­grit­tem, a wyj­ściem. → Czy na pewno olej zajął ła­du­nek? Od kiedy olej po­tra­fi wspi­nać się i two­rzyć ścia­nę ognia?

Pro­po­nu­ję: Olej z roz­bi­tej lampy roz­lał się i ogień zaj­ął suchy ła­du­nek, wspi­na­jąc się na drew­nia­ną wspor­ni­cę po­kła­du i maszt, two­rząc nie­wiel­ką ścia­nę mię­dzy Bu­grit­tem, a wyj­ściem.

 

Bro­dacz we­pchnął dy­mią­cy się jesz­cze pi­sto­let za pas. → Bro­dacz we­pchnął dy­mią­cy jesz­cze pi­sto­let za pas.

 

– Ale z Cie­bie bo­ha­ter­ka!– Ale z cie­bie bo­ha­ter­ka!

 

Ciało z prze­strze­lo­ną głową le­ża­ło na ła­dun­ku po dro­dze, czar­ny cięż­ki dym to­czył się ze wszyst­kich dziur. Spoj­rzał na klat­kę. → Czy do­brze ro­zu­miem, że czar­ny dym spoj­rzał na klat­kę?

 

Czasu było nie­wie­le, ogień z roz­prze­strze­niał się szyb­ko. → Coś się tutaj przy­plą­ta­ło.

 

pas, u któ­re­go wi­siał pęk kilku klu­czy oraz pę­ka­ta skó­rza­na sakwa. → Nie brzmi to naj­le­piej; kilka klu­czy to jesz­cze nie pęk.

Pro­po­nu­ję: …pas, u któ­re­go wi­siało kilka klu­czy oraz pę­ka­ta skó­rza­na sakwa.

 

wsa­dził klucz w kłód­kę, która ze zgrzy­tem otwo­rzy­ła się. Dziew­czy­na otwo­rzy­ła drzwicz­ki… → Po­wtó­rze­nie.

Pro­po­nu­ję w dru­gim zda­niu: Dziew­czy­na uchy­li­ła drzwicz­ki

 

Skóra i ubra­nie w wielu miej­scach były czar­ne. Z każ­dej przy­pa­lo­nej rany w skó­rze i z każ­de­go otwo­ru to­czył się ciem­ny dym, stru­ga­mi opa­da­jąc na zie­mię. Męż­czy­zna zła­pał Bu­grit­ta pod ra­mio­na i pod­niósł do góry na cał­kiem wy­pro­sto­wa­nych rę­kach. Ba­ni­ta czuł, jak jego dotyk wy­pa­la mu skórę. Zi­gno­ro­wał ból pa­lą­cej się skóry i wy­szar­pał to­po­rek. → Po­wtó­rze­nia. Masło ma­śla­ne – czy można pod­nieść coś do dołu?

 

czer­wo­na­wa po­so­ka try­snę­ła na zie­mię… → Tam nie było ziemi.

Pro­po­nu­ję: …czer­wo­na­wa po­so­ka try­snę­ła na po­kład/ deski/ pod­ło­gę

 

Dym prze­stał le­cieć z otwo­rów jesz­cze zanim stwór zwa­lił się na zie­mię. → Jak wyżej.

 

Był wdzięcz­ny bogom za prze­mo­czo­ne ubra­nia. Bez nich już dawno by się upiekł. → Był wdzięcz­ny bogom za prze­mo­czo­ne ubra­nie. Ina­czej już dawno by się upiekł.

Ubra­nia wiszą w sza­fie, leżą na pó­łach i w szu­fla­dach. Odzież, którą mamy na sobie, to ubra­nie.

 

wy­wró­ci­ła się, ła­piąc Otta za nogę… → …wy­wró­ci­ła się, ła­piąc Ot­to­na za nogę

 

zwa­la­jąc go na po­kład. Bu­gritt osu­nął się na po­kład… → Po­wtó­rze­nie.

 

Długa na kil­ka­na­ście stóp czar­na, jakby roz­cią­gnię­ta, oto­czo­na wsią­ka­ją­cym w drew­no ciem­nym dymem opla­ta­ła nogę dziew­czy­ny i po­wo­li ścią­ga­ła ją w ogień. → Co było dłu­gie, czar­ne i opla­ta­ło nogę dziew­czy­ny?

A może miało być: Długa na kil­ka­na­ście stóp łapa, czar­na i jakby roz­cią­gnię­ta, oto­czo­na wsią­ka­ją­cym w drew­no ciem­nym dymem, opla­ta­ła nogę dziew­czy­ny i po­wo­li ścią­ga­ła ją w ogień.

 

Otto pod­szedł do Bu­grit­ta i pod­niósł go z ziemi. → Tam nie było ziemi.

 

nie sły­sza­ła po­wi­ta­nia ze stro­ny ba­nit­ki. Roz­glą­da­ła się we wszyst­kie stro­ny… → Po­wtó­rze­nie.

 

bar­dziej prze­szka­dza­jąc niż po­ma­ga­jąc Ot­to­wi… → …bar­dziej prze­szka­dza­jąc niż po­ma­ga­jąc Ot­to­nowi

 

Spo– – za­czę­ła Julia, dła­wiąc się wodą – spo­koj­nie! → – Spo… – za­czę­ła Julia, dła­wiąc się wodą – spo­koj­nie!

 

Ja Cię po­cią­gnę.Ja cię po­cią­gnę.

 

Jak Cię zwą?Jak cię zwą?

 

C–co to w–w ogóle było? – spy­ta­ła Julia, szczę­ka­jąc zę­ba­mi. → – C-co to w-w ogóle było? – spy­ta­ła Julia, szczę­ka­jąc zę­ba­mi.

 

Nawet pan nie masz po­ję­cia – od­po­wie­dział Otto… → Oba­wiam się, że do karcz­ma­rza nikt nie zwra­cał się per pan.

 

Bu­gritt po­ka­zał pal­ca­mi w stro­nę baru i pa­le­ni­ska.Bu­gritt po­ka­zał pal­ca­mi w stro­nę szynk­wa­su i pa­le­ni­ska.

W cza­sach tego opo­wia­da­nia jesz­cze nie znano barów.

 

Dbam o Twoje cie­pło! → Dbam o twoje cie­pło!

 

Mu­si­my się roz­dziać. – → Czemu służy pół­pau­za po krop­ce?

 

„Drzwi ry­glo­wa­ne od we­wnątrz” – po­my­ślał Otto, za­my­ka­jąc za wszyst­ki­mi – „Naj­waż­niej­sze”. → „Drzwi ry­glo­wa­ne od we­wnątrz” – po­my­ślał Otto, za­my­ka­jąc za wszyst­ki­mi. „Naj­waż­niej­sze”.

Tu znaj­dziesz wska­zów­ki, jak można za­pi­sy­wać myśli bo­ha­te­rów.

 

– Do łóżka, bo trafi Cię cho­ro­ba. → – Do łóżka, bo trafi cię cho­ro­ba.

 

– Muszę oddać Tobie, Julii, no i do wspól­nej. → – Muszę oddać tobie, Julii, no i do wspól­nej.

 

– Je­dze­nie i Piwo! → Dla­cze­go wiel­ka li­te­ra?

 

wy­ło­żył się na pod­ło­gę w wy­pusz­cza­jąc pałkę… → Coś się tutaj przy­plą­ta­ło.

 

SKUR – Ude­rzył pałką w brzuch nie­do­szłe­go na­past­ni­ka. – WY – Drugi cios tra­fił w rękę, którą pró­bo­wał blo­ko­wać. – SYN! – Trze­ci cios tra­fił męż­czy­znę w nos ła­miąc go i roz­kr­wa­wia­jąc.

Skur… – Ude­rzył pałką w brzuch nie­do­szłe­go na­past­ni­ka. – Wy… – Drugi cios tra­fił w rękę, którą pró­bo­wał blo­ko­wać. – Syn! – Trze­ci cios tra­fił męż­czy­znę w nos ła­miąc go i roz­kr­wa­wia­jąc.

 

– Więc to Ty mnie okraść pró­bo­wa­łaś→ – Więc to ty pró­bo­wa­łaś mnie okraść

 

Nie­zna­jo­ma wy­glą­da­ła zza pie­rzy­ny nie­pew­nie. → Nie­zna­jo­ma nie­pew­nie wy­glą­da­ła spod pie­rzy­ny.

 

– Panie Sza­now­ny! → Dla­cze­go wiel­ka li­te­ra?

 

Dziew­czy­na za­cią­gnę­ła suk­nię, po­cią­gnę­ła za ramię le­żą­ce­go… → Nie brzmi to naj­le­piej.

Pro­po­nu­ję: Dziew­czy­na opu­ści­ła suk­nię, po­cią­gnę­ła za ramię le­żą­ce­go

 

Spoj­rzał na ubra­ną nadal w brud­ne ubra­nia przy­ja­ciół­kę. → Nie brzmi to naj­le­piej.

Pro­po­nu­ję: Spoj­rzał na przy­ja­ciół­kę, nadal w brud­nym ubra­niu.

 

Julia wska­za­ła dziew­czy­nie na łóżko→ Julia wska­za­ła dziew­czy­nie łóżko

Wska­zu­je­my komuś coś, nie na coś.

 

sta­nę­ła na dro­dze Otta… → …sta­nę­ła na dro­dze Ot­to­na

 

W bla­dym bla­sku księ­ży­ca… → W bla­dym świe­tle księ­ży­ca…

Blask nie może być blady, bo jest mocny i ja­skra­wy z de­fi­ni­cji.

 

– Za­py­tał leżąc na jej pier­si. Opusz­ka­mi pal­ców sunął od jej pier­si… → Po­wtó­rze­nie.

 

– Prze­pra­szam za to, co Ci zro­bi­łem tam na dole.– Prze­pra­szam za to, co ci zro­bi­łem tam na dole.

 

Jak mo­gła­bym mieć Ci to za złe… → Jak mo­gła­bym mieć ci to za złe

 

Chcę być Twoja. → Chcę być twoja.

 

Czuję Twoje żądze. Czuję twoje żądze.

 

Za­dud­nił me­ta­licz­ny głos głę­bo­ko w gło­wie Otta. → Me­ta­licz­ny głos za­dud­nił głę­bo­ko w gło­wie Ot­to­na.

 

– Nic nie pytaj. → – O nic nie pytaj.

 

– Głos Otta się łamał. → – Głos Ot­to­na się łamał.

 

 Julia za­kła­da­jąc buty spoj­rza­ła na Otta.Julia, za­kła­da­jąc buty, spoj­rza­ła na Ot­to­na.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Masz w sobie dwa wilki, jed­nym jest kro­nos i Gre­asy, zaś dru­gim – reg. xD

Qu­idqu­id La­ti­ne dic­tum sit, altum vi­de­tur.

Bar­ba­ria­ne, dla­cze­go wi­dzisz we mnie wilka i dla­cze­go Kro­nos i Gre­asy są jed­nym wil­kiem? ;)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Bo to szla­chet­ne zwie­rzę­ta w wielu sta­ro­żyt­nych kul­tu­rach, do­pie­ro od względ­nie nie­daw­na ko­ja­rzy­my je ze złem. :D

Qu­idqu­id La­ti­ne dic­tum sit, altum vi­de­tur.

Nie do końca poj­mu­ję… :(

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

A tak serio, to bo­daj­że w któ­rymś  z in­diań­skich wie­rzeń ist­nie­je prze­ko­na­nie, że każdy czło­wiek ma

w sobie dwa wilki, sym­bo­li­zu­ją­ce dwa prze­ciw­ne bie­gu­ny. Życie czło­wie­ka po­le­ga na wy­bo­rach,

kto­re­go wilka bę­dzie­my kar­mić czę­ściej i le­piej – wtedy on bę­dzie do­mi­no­wał w walce. 

Qu­idqu­id La­ti­ne dic­tum sit, altum vi­de­tur.

W moim ko­men­ta­rzu chcia­łem uka­zać po­lar­ność opi­nii Gre­asy­ego i Two­jej :D

Qu­idqu­id La­ti­ne dic­tum sit, altum vi­de­tur.

No, teraz za­czy­nam ro­zu­mieć!

I dzię­ku­ję Ci, Bar­ba­ria­nie, za uświa­do­mie­nie w spra­wie wil­ków. Jeśli mam w sobie dwa, to kar­mię je i ho­łu­bię jed­na­ko­wo, choć za­wsze byłam prze­ko­na­na, że we mnie są koty. Dużo kotów. ;D

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Chyba za dużo zo­sta­ło w Two­jej gło­wie ;) Wła­ści­wie nie wiem, co się zda­rzy­ło na łodzi. Co to było? Dia­bły, de­mo­ny? Skąd się wzię­ły, po co? Jaką rolę peł­ni­ła wśród nich Maia? Po­nie­waż tego nie ro­zu­miem, nie wiem też, co wła­ści­wie stało się w go­spo­dzie.

Czy ci ba­ni­ci tra­fi­li w ogóle na wła­ści­wą łódź, co mieli ukraść i dla­cze­go? Plan na­pa­du też wy­da­je mi się lekko nie­zro­zu­mia­ły. Herszt po­wi­nien wie­dzieć, że wy­sy­ła mało roz­gar­nię­tych czło­nów bandy i marne są szan­se po­wo­dze­nia, co­kol­wiek mieli osią­gnąć.

Sporo miej­sca po­świę­casz po­dró­ży rzeką i re­la­cjom po­mię­dzy ba­ni­ta­mi, a nie­wie­le ty­tu­ło­wej bo­ha­ter­ce i dla­te­go po­wsta­je wra­że­nie frag­men­ta­rycz­no­ści tek­stu. A jed­no­cze­śnie mam wra­że­nie, że ta hi­sto­ria ma po­ten­cjał, trze­ba ją tylko do­pra­co­wać.

Chcia­ła­bym w końcu prze­czy­tać coś opty­mi­stycz­ne­go!

re­gu­la­to­rzy

Dzię­ki za wy­ła­pa­nie całej masy błę­dzi­ków. Po­wtó­rze­nia widzę zmora. Do tego przy­ło­żę więk­szą wagę.

 

Ir­ka­_Luz

Dzię­ki za ko­men­tarz.

Wła­ści­wie nie wiem, co się zda­rzy­ło na łodzi. Co to było? Dia­bły, de­mo­ny? Skąd się wzię­ły, po co?

Nikt do końca nie wie co się stało, co za stwo­rze­nie tam sie­dzia­ło i po co. Na­pew­no nie wie­dzie­li tego ba­ni­ci, a w szcze­gól­no­ści Otto z punk­tu wi­dze­nia któ­re­go pi­sa­ne było opo­wia­da­nie.

Jaką rolę peł­ni­ła wśród nich Maia?

Nad tym, za­pew­ne, rów­nież za­sta­na­wia­li się po uciecz­ce z go­spo­dy.

Po­nie­waż tego nie ro­zu­miem, nie wiem też, co wła­ści­wie stało się w go­spo­dzie.

W ory­gi­na­le tekst wy­po­wiad­ny przez stwo­rze­nie, za­rów­no w ła­dow­ni jak i w go­spo­dzie na­pi­sa­ny był inną czcion­ką, przez co wy­róż­niał się na tle po­zo­sta­łych wy­po­wie­dzi.

– Ura­to­wa­łeś mnie. Chcę być Twoja. Wi­dzia­łam jak na mnie pa­trzy­łeś w łaźni.

To nor­mal­na wy­po­wiedź Mai.

Czuję Twoje żądze.

W ory­gi­na­le za­pi­sa­ne było inną czcion­ką. Po­nie­waż w kre­ato­rze nie ma ta­kiej moż­li­wo­ści. Gdzieś to zgu­bi­ło się w trans­fe­rze.

Sporo miej­sca po­świę­casz po­dró­ży rzeką i re­la­cjom po­mię­dzy ba­ni­ta­mi, a nie­wie­le ty­tu­ło­wej bo­ha­ter­ce i dla­te­go po­wsta­je wra­że­nie frag­men­ta­rycz­no­ści tek­stu.

Mia­łem pro­blem z ty­tu­łem. Opo­wia­da­nie po­cząt­ko­wo na­zy­wa­ło się: Noc na rzece. Skoń­czy­ło się na Mai, może nie­po­trzeb­nie sku­pia­jąc czy­tel­ni­ka na jej po­sta­ci jako ty­tu­ło­wej.

Re­la­cja mię­dzy głow­ny­mi po­sta­cia­mi miała być wła­śnie sed­nem opo­wie­ści. Każde z nich cią­gnie w swoją stro­nę. Każde z nich ukry­wa coś przed po­zo­sta­ły­mi przez co współ­pra­ca i efek­ty tejże wy­cho­dzą nie­naj­le­piej.

 

No, jest jakiś po­mysł na opo­wieść, ale skrzyw­dzo­ny wy­ko­na­niem i frag­men­ta­rycz­no­ścią.

Zo­sta­wiasz nas z wie­lo­ma nie­wy­ja­śnio­ny­mi za­gad­ka­mi. Tro­chę to wy­glą­da, jak­by­śmy do­sta­li pierw­szy roz­dział, a dalej hi­sto­ria bę­dzie się roz­krę­cać, a ta­jem­ni­ce stop­nio­wo wy­ja­śniać.

A jakby kazał Ci sko­czyć do za­mar­z­nię­tej rzeki,

W dia­lo­gach ty, twój, pan itp. pi­sze­my małą li­te­rą. W li­stach dużą.

Zapis dia­lo­gów też do re­mon­tu. Ktoś już dał Ci linki do wy­ja­śnień na temat pra­wi­dło­we­go za­pi­su dia­lo­gów?

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Nowa Fantastyka