Siwy Maur przyłożył pozłacaną lunetę do oczu. Rubiny i brylanty w pierścieniach wciśniętych na spuchnięte palce mieniły się w przedpołudniowym słońcu Andaluzji. Śledził dwójkę młodych małżonków, którzy wybrali się na sobotnią wycieczkę. Coś go tknęło, bo zbiegł z piętra swojej willi na wzgórzu i krzyknął:
– Zabrał ją w góry! Wyślijcie za nimi najlepszego zwiadowcę, nie ufam temu trefnisiowi, co to kasydami omotał moją córkę!
***
Baha i Nadżiba podążają w cieniu zachodnich zboczy Sierra Nevada. Mężczyzna idzie z tyłu, obserwując lniany welon spływający z pleców na puszyste pośladki żony. Oblizuje się. Lubi obfite kobiece kształty. Ale jeszcze bardziej lubi obfite pokłady złota, a Nadżiba ma go pod dostatkiem.
Nie będzie to grzech, bo przecież nie ruszy jej nawet palcem. Zna góry jak własną kieszeń. Podejście od tej strony jest łatwe, ale zejdą zboczem północnym, gdzie ścieżka zwęża się i prowadzi nad kilkudziesięciometrową przepaścią. Korpulentna Nadżiba źle postawi stopę i – zupełnie przypadkiem – runie w czeluść.
Celowo nie ucznię żadnego gestu – planuje Baha. Będę stał, blokując jej powrót, zachęcając do podjęcia próby. “Na pewno ci się uda, Nadżiba, nie poddawaj się, krok po kroku”. Uśmiech Bahy maskuje gęsta broda, ale oczy błyszczą złowrogo.
Wąska ścieżka wyłania się zza grani, po lewej strony przepaść, po prawej ściana. Nadżiba waha się:
– Nie ma innej drogi, mężu?
Tłuścioch gotów mi zepsuć cały plan, ale niedoczekanie, myśli Baha.
– Nie ma, mi amada. Idąc tędy zobaczysz Al-hambrę z najpiękniejszej strony. To perła osadzona w szmaragdach, taka jak ty.
– Skoro tak ładnie do mnie mówisz… – Nadżiba obdarza męża najsłodszym ze swych uśmiechów, a potem drżącymi rękoma opiera się o skałę, ostrożnie stawiając kroki.
Tęga kobieta, ale nietęgi rozum – myśli Baha. Drwinę zdradza jego trzęsąca się od niemego śmiechu pierś.
– Śmiejesz się, kochany? – Nadżiba coś wyczuwa, bo odwraca się i badawczo spogląda na męża. Przypadkiem zerka w przepaść, co przyprawia ją o zawrót głowy. – Proszę, cofnijmy się, nie dam rady!
– Ach, jasna jak poranek, o pięknie sklepionej piersi, jakże miałabyś nie dać rady? – Tym razem i broda Baha trzesie się ze śmiechu.
Nadżiba widzi, że mąż z niej kpi. Obraca się, zdecydowana wracać, ale Baha stoi i ani drgnie.
– O żono, o włosach czarnych jak węgiel, o prostych plecach, o nogach przywodzących na myśl smukłe pędy palmy…
– Baha! Błagam, przepuść mnie.
– O oczach bezbronnych i zamglonych niczym oczy gazeli…
Więcej nie trzeba, dziewczyna rozumie wszystko. On chce jej zguby, celowo ją tu sprowadził. Wypełnia ją rozpacz i rozczarowanie. Postanawia skoczyć z własnej woli.
Powietrze przeszywa świst, a potem trzask, jakby kamień uderzył o kamień. Fragment skały pod stopą Baha odłamuje się, a zdumiony mężczyzna czuje, że traci podparcie. Zsuwając się w czeluść, wystawia rozpaczliwie rękę, chcąc chwycić za tunikę żony.
Kilkanaście metrów dalej, z opuszczonym łukiem stoi zwiadowca i uważnie obserwuje scenę.