- Opowiadanie: kiniamaster - Pani Jubileuszy

Pani Jubileuszy

Opo­wia­da­nie, ini­cju­ją­ce cykl opo­wie­ści o pla­ne­cie Nile, na któ­rej pa­nu­ją od­wró­co­ne prawa i chaos, ale ist­nie­je grupa istot do­strze­ga­ją­ca ten pro­blem i pró­bu­ją­ca przy­wró­cić na niej rów­no­wa­gę.

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Pani Jubileuszy

„W bólu po­czę­ta – w bólu zro­dzo­na”, wi­ta­li je, gdy przy­cho­dzi­ły na świat. Ten świat, który był podły i po­dob­no dla­te­go tak bar­dzo ich po­trze­bo­wał. Pla­ne­ta Nile, jej wszyst­kie na­ra­sta­ją­ce na sie­bie war­stwy, spra­wia­ły wra­że­nie, jakby po­grą­ża­ły się w zu­peł­nym cha­osie. Tylko one – dzie­ci bólu – miały siłę, która mogła za­trzy­mać dal­szy roz­lew krwi. Tak przy­naj­mniej mó­wi­li ka­pła­ni do ich matek, kiedy te pła­ka­ły, nie chcąc nosić ich w sobie.

Gon­drę zła­pa­no jak i inne, ma­gicz­nym de­tek­to­rem, usta­no­wio­nym na targu w mie­ście Ruki, nie­da­le­ko jatek. Urzą­dze­nie, we­spół z si­ła­mi psy­chicz­ny­mi ob­słu­gu­ją­cych go ka­pła­nów, jasno po­ka­za­ło, że jej ciało speł­nia wszyst­kie pa­ra­me­try bio­lo­gicz­ne sta­wia­ne su­ro­gat­ce, a do tego – wcho­dzi w płod­ną fazę cyklu. Jej pod­brzu­sze za­świe­ci­ło żywym bla­skiem, gdy prze­szła przez nie­wi­dzial­ną stre­fę, ska­nu­ją­cą funk­cje ży­cio­we i pa­ra­me­try umy­słu.

Ku­po­wa­ła wa­rzy­wa. Ka­la­re­pę, mar­chew, bu­ra­ki. Chwi­lę dłu­żej stała w le­żą­cym nieco na ubo­czu, sek­to­rze ryb­nym. Gdy pod­da­wa­li ją ma­gicz­ne­mu ska­no­wa­niu, tro­chę za­krę­ci­ło jej się w gło­wie. Stra­ci­ła ostrość wi­dze­nia, ale nie zwró­ci­ła na to uwagi. Nie wie­dzia­ła: nie mogła wie­dzieć, że w miej­scu tym krzy­żu­ją się fale obu de­tek­to­rów.

Ka­pła­nom za­le­ża­ło na oso­bach, które na­ra­żo­ne na nie­szcze­gól­ny za­pach tego miej­sca, re­agu­ją z po­ko­rą i mimo nie­do­god­no­ści, kon­se­kwent­nie przy­cho­dzą po ryby. Ważny był dla nich także fakt, że ko­bie­ty ku­po­wa­ły rybie mięso, które potem jadły, do­star­cza­jąc ele­men­tów istot­nych z punk­tu wi­dze­nia zdro­wia po­ten­cjal­nej su­ro­gat­ki, i jej póź­niej­sze­go po­tom­stwa. Dla­te­go de­tek­to­ry usta­wio­no wła­śnie tam.

Ma­gicz­ne urzą­dze­nie ob­słu­gi­wa­ło dwóch ka­pła­nów. Jeden ana­li­zo­wał skład ciała dziew­czyn i jego funk­cje, drugi – ich pa­ra­me­try psy­chicz­ne. W cenie był od­po­wied­ni po­ziom bo­jaź­ni, wy­so­ki po­ziom po­czu­cia stra­chu. Po­ko­ra.

Nie wia­do­mo, co za­wio­dło tego dnia, wy­da­jąc wyrok na Gon­drę. Praw­do­po­dob­nie usta­na­wia­jąc stre­fę dzia­ła­nia de­tek­to­ra, od­po­wie­dzial­ny zań nie­do­kład­nie wy­po­wie­dział wszyst­kie gło­ski in­kan­ta­cji. Mogła za­wi­nić źle wy­ra­żo­na in­ten­cja, albo zwy­kła ru­ty­na.

Ob­rzę­dy ma­gicz­ne mają swoje prawa i pro­ce­du­ry, przej­rzy­ste jak po­ran­ne po­wie­trze w mie­sią­cu Nisiv. Po­mi­nię­cie któ­re­go­kol­wiek jej ele­men­tu, ni­we­czy wszel­ki ma­gicz­ny sku­tek. Winny za­wsze jest czło­wiek, nigdy Pło­mień: tak ma­go­wie mó­wi­li im na szko­le­niu w za­kre­sie ob­słu­gi de­tek­to­rów, i mieli cał­ko­wi­tą rację. Lu­dzie by­wa­ją słabi i le­ni­wi. Czę­sto nie chcą pa­mię­tać o tym, że pod­cho­dząc do ja­kich­kol­wiek czyn­no­ści ma­gicz­nych czy re­li­gij­nych, na­le­ży mieć czy­ste in­ten­cje i przej­rzy­sty umysł, nie wolno się czym­kol­wiek roz­pra­szać. Bo­go­wie wszel­kich re­li­gii są bo­ga­mi za­zdro­sny­mi, a sub­tel­ne ener­gie rzą­dzą­ce świa­tem są za­bor­cze. Życzą sobie, by w chwi­li zwra­ca­nia się do nich, cała uwaga mo­dlą­ce­go się lub od­pra­wia­ją­ce­go ry­tu­ały sku­pia­ła się na nich i tylko na nich. Ob­ra­żal­skie i ka­pry­śne moce, źle zno­szą ja­kie­kol­wiek roz­pro­sze­nie w trak­cie przy­zy­wa­nia ich po­mo­cy. Re­agu­ją na nie gwał­tow­nie i bez skru­pu­łów.

Nigdy nie wolno my­śleć o czymś innym, niż ry­tu­ał. Bo to on jest ziar­nem, któ­rym za­sie­wa się rze­czy­wi­stość, ło­wiąc po­ten­cja­ły i ob­ła­ska­wia­jąc świat nie­wi­dzial­ny. – tak mówił Rek­tor w ma­dra­sie, na wy­kła­dzie, w któ­rym uczest­ni­czy­li obaj ka­pła­ni, ob­słu­gu­ją­cy de­tek­tor.

Tego dnia nie wy­cią­gnę­li naj­wy­raź­niej żad­nych wnio­sków z tego, czego ich na­uczał. Jeden my­ślał o no­wych na­ra­mien­ni­kach, jakie sobie kupi, a drugi – o dziew­czy­nie, któ­rej nie mógł mieć, bo był ka­pła­nem zbyt wy­so­ko po­sta­wio­nym w hie­rar­chii, by od­da­wać się aktom mi­ło­snym z byle kim. Chyba to te myśli za­wio­dły: myśli i ru­ty­na. Naj­praw­do­po­dob­niej przez roz­tar­gnie­nie i źle wy­cią­gnię­te wnio­ski, obaj ka­pła­ni wska­za­li, że Gon­dra, lat czter­na­ście, dzie­wi­ca, córka Amrra i Mi­rio­ume, jest od­po­wied­nia do spło­dze­nia Czar­nej Cza­ro­dziej­ki.

Amrr i Mi­rio­ume mieli dobrą, go­rą­cą krew, wpi­sa­li ka­pła­ni do ra­por­tu. Od sied­miu po­ko­leń wstecz, ich rody wę­dro­wa­ły po wschod­nich zie­miach, nigdy nie prze­kra­cza­jąc cie­śni­ny. W mie­ście Ruki za­miesz­ka­li po za­ślu­bi­nach. Wy­cho­wy­wa­li córkę w kul­cie bo­gi­ni Tamil, ko­bie­cej, mięk­kiej i zu­peł­nie bez­wol­nej, jak uwa­ża­li za­rów­no ka­pła­ni, jak i kor­po­ra­cja ob­słu­gu­ją­cych ich magów. Z ana­liz wy­ni­ka­ło, że bo­gi­ni ta nie bę­dzie się mści­ła ani za­bie­ga­ła o swoją wy­znaw­czy­nię, można więc robić z dziew­czy­ną wszyst­ko. Dla­te­go, gdy tylko wy­szła z targu, za­rzu­co­no jej ak­sa­mit­ny worek na głowę i za­ci­śnię­to dłoń na ustach, szep­cąc za­klę­cia mo­ta­ją­ce nogi, cza­so­wo od­bie­ra­ją­ce wzrok i mowę.

Za­bra­no ją na wieżę: od­se­pa­ro­wa­ną magią od resz­ty świa­ta, wznie­sio­ną w kręgu wy­zna­cza­nym przez piach za­wią­za­nej wokół pu­sty­ni, uzna­wa­ną za cen­trum Uni­wer­sum. Nikt nie­po­wo­ła­ny nie mógł do­stać się do tego miej­sca ot, tak. Strzegł go wiatr bu­rzą­cy pu­sty­nię, wy­so­ka tem­pe­ra­tu­ra, i pisk: boski dźwięk stwo­rze­nia, który na­ra­stał w gło­wie i wzma­gał się w uszach każ­de­go nie­po­wo­ła­ne­go, który pró­bo­wał na­ru­szyć prze­strzeń świę­te­go miej­sca. Dźwięk do­pro­wa­dzał do obłę­du, a osta­tecz­nie – do śmier­ci tych, któ­rzy wcho­dzi­li w ob­szar wy­zna­cza­ny pia­chem pu­sty­ni.

Chęt­nych do zdo­by­cia wieży nie bra­ko­wa­ło. Setki za­ko­cha­nych chłop­ców zgi­nę­ło po­śród diun, pró­bu­jąc odbić te, które ko­cha­li. Chcie­li uchro­nić je przed losem, wobec któ­re­go były bez­rad­ne. Na pu­sty­ni za­le­ga­ły ciała ko­cha­ją­cych męż­czyzn, zroz­pa­czo­nych matek i ojców, któ­rzy ru­sza­li w po­szu­ki­wa­niu córek. Bez po­wo­dze­nia. Piach od­sła­niał ich wy­su­szo­ne ciała, wy­tar­te zęby, szcze­rzą­ce się w upior­nym uśmie­chu roz­pa­czy. Ka­pła­ni byli bez­względ­ni. „Po wa­szej córce, mó­wi­li, przyj­dą na­stęp­ne córki i sy­no­wie. Do­ceń­cie ofia­rę, jaką ta zło­ży­ła. Po to przy­szła na świat, takie za­da­nie wy­zna­czy­li jej bo­go­wie”. To za­my­ka­ło drogę do­cho­dze­nia do jak­kol­wiek ro­zu­mia­nej, spra­wie­dli­wo­ści. Bo­go­wie de­cy­do­wa­li o być albo nie być wszyst­kie­go, co wy­da­rza­ło się na pla­ne­cie Nile. Zwłasz­cza o życiu ko­biet.

Gon­dra też zo­sta­ła wy­bra­na. Po poj­ma­niu, na­tych­miast przy­go­to­wa­no ją do ry­tu­ału. Było mało czasu, płod­ność to krót­ko­trwa­ły przy­wi­lej. Umyto jej ciało i na­masz­czo­no je won­ny­mi olej­ka­mi, wy­cze­sa­no włosy i spię­to z tyłu głowy, me­ta­lo­wą klam­rą z ozdob­ny­mi list­ka­mi blusz­czu. Do­sta­ła ma­gicz­ną mik­stu­rę, czy­nią­cą jej ciało bar­dziej otwar­tym i przy­jaź­niej­szym dla ciała ka­pła­na, który ją po­sią­dzie. Part­ne­ra do­bra­no jej szcze­gól­nie bru­tal­ne­go. Młody i pełen za­pa­łu, bez szem­ra­nia wy­peł­niał wszyst­kie swoje obo­wiąz­ki. Do­sko­na­le za­akli­ma­ty­zo­wał się wieży, w któ­rej był od nie­daw­na. Był ma­te­ria­łem na gor­li­we­go ka­pła­na, dla­te­go zda­niem prze­ło­żo­nych za­słu­żył na na­gro­dę, którą miała być ona. Umyto ją, prze­ska­no­wa­no raz jesz­cze brzuch. Po­zo­sta­ło sześć go­dzin mak­sy­mal­nej płod­no­ści. Przy­pię­to ją za ręce i nogi do ścia­ny, roz­ja­rzo­no za­ło­żo­ne jej w trak­cie kon­wen­cjo­nal­ne­go chrztu w Gaju pie­czę­ci, by cier­pie­nie było do­tkliw­sze.

Męż­czy­zna wszedł do kom­na­ty. Ona już wi­dzia­ła i od­zy­ska­ła głos: jej płacz i prze­ra­że­nie w oczach miały wzmóc okru­cień­stwo i pod­nie­ce­nie tego, któ­re­go wska­za­no jako ojca przy­szłe­go dziec­ka. Krzyk­nę­ła, gdy go zo­ba­czy­ła, ale nie pła­ka­ła. Świę­ci ka­pła­ni na pla­ne­cie Nile, cie­szy­li się zza ścia­ny, że krzy­czy. Nie wie­dzie­li, dla­cze­go to robi. Ska­no­wa­li tylko re­ak­cje jej ciała. Wy­kre­sy wy­świe­tla­ły się na ścia­nie, sczy­ty­wa­ne przez wiąz­ki ma­gicz­ne­go świa­tła. Były bar­dziej, niż po­praw­ne: ona da im naj­czar­niej­szą z Czar­nych Cza­ro­dzie­jek. Tak mó­wi­li, cóż, wy­kre­sy po­ka­zy­wa­ły stan jej ciała, ale nie myśli czy emo­cje.

Pro­ce­du­ry były jasne: we­dług nich co kwa­drans po­win­ni spraw­dzać także am­pli­tu­dę myśli dziew­czy­ny pod­da­wa­nej ry­tu­ało­wi, prze­sie­wać słowa klu­czo­we, jakie po­ja­wia­ły się w jej umy­śle. Ale nie chcia­ło im się tego robić. Pod­nie­ca­ło ich oglą­da­nie prze­bie­gu aktu, ba­da­nie myśli i emo­cji uzna­wa­li za­wsze za naj­mniej ważne: ja­snym było dla nich, że każda bran­ka jest pa­nicz­nie prze­ra­żo­na. Przez nie­do­cho­wa­nie pro­ce­dur nie wie­dzie­li, że dziew­czy­na ni­cze­go się nie bała, ani nie czuła zło­ści na ka­pła­na, który przed nią stał. Wy­kre­sy, były po­praw­ne: mi­łość i nie­na­wiść po­ru­sza­ją serce tak samo mocno, bo to to samo uczu­cie, tylko wi­dzia­ne z dwóch prze­ciw­nych bie­gu­nów tej samej skali.

Tym­cza­sem, on ją po­znał, i ona go po­zna­ła. Wi­dzia­ła po­mie­sza­nie i kon­ster­na­cję, w jaką wpra­wił go powód ich spo­tka­nia. Przez chwi­lę było go jej nawet szko­da. Chło­pak za­gryzł zęby. Od­gry­wał swoją rolę, chcąc za­słu­żyć na praw­dzi­we ka­płań­stwo: miało przy­nieść mu ży­cio­we speł­nie­nie. Od­czu­wał dumę, bo zo­stał wy­bra­ny do ry­tu­ału, choć w tam­tej chwi­li mio­ta­ły nim zgoła inne uczu­cia. Bez słowa pod­szedł do ścia­ny, gdzie przy­mo­co­wa­li Gon­drę. Spoj­rzał w jej kie­run­ku. Mil­cza­ła i tylko pa­trzy­ła na niego swo­imi wiel­ki­mi ocza­mi. ”Wy­łącz umysł, ro­bisz to by zba­wiać”, po­my­ślał. Za­gryzł zęby i sku­pił się na za­da­niu. Po­siadł ją w zu­peł­nej ciszy, choć po­win­na krzy­czeć. Nie mógł zdo­być się na agre­sję. Nie wie­dział, co po­wie­dzą na to pa­tro­ni, ale o to nie dbał. Nie po­tra­fił pod­nieść na nią ręki. To w końcu była Gon­dra. Dziew­czy­na z Ruki: bli­skie­go pu­sty­ni mia­sta, którą “w tam­tym życiu” – gdy do­ra­stał i był jak inni chłop­cy, ob­ser­wo­wał ukrad­kiem, kiedy płu­ka­ła odzie­nie nad stru­mie­niem, i kiedy przy­cho­dzi­ła na dzie­dzi­niec za­czerp­nąć wody. Chyba ją ko­chał tą pierw­szą, nie­win­ną ludz­ką mi­ło­ścią, choć ni­ko­mu nie mógł o tym po­wie­dzieć, zwłasz­cza w wieży. Mi­łość do ko­bie­ty była dla ka­pła­nów za­ka­za­na. Swoje obo­wiąz­ki mieli wy­ko­ny­wać zimno i pro­fe­sjo­nal­nie, wtedy byli w sta­nie łaski. Na szczę­ście, o jego mi­ło­ści nikt nie wie­dział i nigdy się nie dowie.

Po­my­ślał, że to do­praw­dy wiel­ka rzecz. Fakt, że nie można było zaj­rzeć w jego emo­cje. O ile ko­bie­ty po­zwa­la­no wszech­stron­nie ska­no­wać i nie ro­bio­no z tego więk­sze­go pro­ble­mu, o tyle za­glą­da­nie w emo­cje ka­pła­nów było su­ro­wo za­ka­za­ne. Gdy pew­ne­go wie­czo­ru przy ko­la­cji za­py­tał o przy­czy­ny ta­kie­go stanu rze­czy, wy­tłu­ma­czo­no mu, że mę­skie emo­cje są świę­te, bo pier­wia­stek męski jest świę­ty. A świę­to­ści nie pod­da­je się ob­ser­wa­cji. Wy­da­ło mu się to dziw­ne, ale nie za­da­wał ko­lej­nych pytań. Na wieży pa­no­wa­ły su­ro­we za­sa­dy, w za­kre­sie roz­wie­wa­nia wszel­kich wąt­pli­wo­ści: nie wolno było dążyć do uzy­ska­nia kom­plet­nej od­po­wie­dzi. Do­pusz­czal­ne było jedno py­ta­nie do­ty­czą­ce danej kwe­stii. Za każde ko­lej­ne gro­zi­ła su­ro­wa kara.

Nauki i przy­ka­za­nia na­le­ża­ło przyj­mo­wać jako je­dy­ną praw­dę o zja­wi­skach. Da­ro­wał więc sobie ja­kie­kol­wiek roz­my­śla­nia także i w tam­tym mo­men­cie, wcho­dząc w nią. Czy ją kocha, czy nie, czy ją krzyw­dzi, czy uszczę­śli­wia. Nie miało to żad­ne­go zna­cze­nia. Zwłasz­cza gdy do­ty­kał jej go­rą­ce­go ciała, a ono zgi­na­ło się pod jego dłoń­mi jak trzci­na.

– Dla­cze­go mi to ro­bisz? – wy­szep­ta­ła. Spoj­rza­ła mu pro­sto w twarz, swo­imi sar­ni­mi, wy­stra­szo­ny­mi ocza­mi.

– Muszę. – od­po­wie­dział, a na jego po­licz­kach po­ja­wi­ły się plac­ko­wa­te, czer­wo­ne plamy.

– Kto de­cy­du­je o tym, co mu­sisz, a czego nie? – za­py­ta­ła, usi­łu­jąc uchwy­cić jego spoj­rze­nie.

– Oni, prze­cież… wiesz.

– Wiem. Ale skoro o twoim życiu de­cy­du­ją inni… to nie je­steś żad­nym wiel­kim ka­pła­nem.

– Jesz­cze nie je­stem, ale będę! – Spoj­rzał wresz­cie w jej oczy, a gdzieś w głębi tego spoj­rze­nia Gon­dra od­kry­ła iskier­ki dumy.

– I co, my­ślisz, że wtedy bę­dziesz mógł robić to, co bę­dziesz chciał?

– Tak wła­śnie myślę!

– To się nie wy­da­rzy! – Jej spoj­rze­nie stward­nia­ło. – Zro­zum, że twoje czyny są w rze­czy­wi­sto­ści tobą samym. One idą za tobą krok w krok, wpły­wa­ją na twoje życie i zmie­nia­ją świat, po któ­rym stą­pasz, zmie­nia­ją cie­bie!

– Eeee, tam, to nie­waż­ne… – wy­po­wia­da­ne przez nią słowa, draż­ni­ły go. Za­sie­wa­ły w jego gło­wie ziar­no wąt­pli­wo­ści.

– Lu­dziom się wy­da­je, że na pla­ne­cie Nile, nic nie ma zna­cze­nia…

– A ma?

– Kiedy na­dep­niesz na śli­ma­ka, to nie jest ko­niec hi­sto­rii. Prze­cież…

– Co?

– Prze­cież wiesz, wiesz, że jest do­kład­nie na od­wrót. Wszyst­ko się od tej śmier­ci do­pie­ro za­czy­na…

– Wszyst­ko, czyli… co?

– W tej samej mi­nu­cie w któ­rej go uśmier­casz, przy­wo­łu­jesz or­ga­ni­zmy, które zja­wia­ją się w tym kon­kret­nym miej­scu, żeby się nim po­ży­wić. Nie zja­wi­ły­by się tam, gdy­byś nie zabił. Tym­cza­sem, jedno po­zor­nie nic nie­zna­czą­ce wy­da­rze­nie, zmie­nia całą ener­gię miej­sca, w któ­rym ono na­stę­pu­je.

– Też coś, je­stem tutaj z tobą, za­pład­niam cię swoją ener­gią, czy to coś zmie­nia w tym miej­scu?

– Stwa­rza­my nową isto­tę, to jest ważne dla świa­ta, nie są­dzisz? – py­ta­ła, a jej głos był coraz bar­dziej pełen mocy. Opo­wia­da­ła o życiu. O tym, że warto być czu­łym na wła­sne we­wnętrz­ne po­ru­sze­nia i czy­nić tylko to, co mówi duch, a nie inni lu­dzie, nawet je­że­li tymi ludź­mi są ka­pła­ni. Przy­po­mi­na­ła mu stare praw­dy, które w toku życia zo­sta­ły przez niego zu­peł­nie za­po­mnia­ne.

– Każdy czyn ma zna­cze­nie, ja­kie­go w chwi­li jego po­peł­nia­nia mo­żesz nie do­strze­gać, albo go nie ro­zu­miesz… ale ono tam tkwi! I ob­ja­wi ci się w swoim cza­sie, w życiu twoim, czy two­ich bli­skich. – tłu­ma­czy­ła. – To dla­te­go czło­wiek nie po­wi­nien wy­peł­niać cu­dzych roz­ka­zów… bo nigdy nie wie, jakie są ich in­ten­cje i ży­cze­nia: wobec niego, wobec świa­ta… Jedno co można od razu za­ło­żyć, to że za speł­nie­nie cu­dzych ży­czeń na pewno bę­dzie trze­ba za­pła­cić. Wszyst­ko ma swoją cenę…

– Tak, ale mi różne rze­czy czy­nić każą ka­pła­ni, któ­rych za­da­niem jest nas zba­wić i przy­wró­cić świa­tu rów­no­wa­gę. – po­wie­dział, a ton jego głosu był coraz tward­szy.

– Nie da się przy­wró­cić rów­no­wa­gi zmu­sza­jąc ko­bie­ty do ro­dze­nia wy­łącz­nie dziew­czy­nek, a za­bi­ja­jąc chłop­ców.

– Prze­stań, prze­cież wiesz, że one potem trans­for­mu­ją w sobie zło, to Czar­ne Cza­ro­dziej­ki!

– Nie wie­rzę w ani jedno słowo, które mó­wisz. Wiem, że i ty masz co do tego wąt­pli­wo­ści! – wy­krzyk­nę­ła pro­sto w jego twarz.

– Nie mam wy­bo­ru… prze­cież wiesz… – Spoj­rzał w jej twarz, i zo­ba­czy­ła to. Miej­sce w nim, w któ­rym prze­sta­wał być sobą. Magia ka­pła­nów Głów­ne­go Kultu, dzia­ła­ła. Tra­cił to, kim był. Wtedy, gdy kątem oka wi­dy­wa­ła go na dzie­dziń­cu, był innym czło­wie­kiem. Po­ma­gał star­szym ko­bie­tom czer­pać wodę, nosił ją do ich domów. Za­ba­wiał dzie­ci i nie­śmia­ło uśmie­chał się do dziew­cząt. W tej kom­na­cie już nie był tym, do któ­re­go coś kie­dyś czuła. Ka­pła­ni dzia­ła­li na niego i w nim, prze­mie­nia­jąc go w czło­wie­ka, o któ­rym wie­dzia­ła, że nie bę­dzie chcia­ła mieć z nim nic do czy­nie­nia. Je­że­li więc ma ją za­płod­nić, to niech zrobi to teraz, póki ko­ła­ta­ją w nim jesz­cze reszt­ki tego, kim na­praw­dę był. Pró­bo­wa­ła to przy­wo­łać z po­wro­tem. I choć się opie­rał, wie­dzia­ła, że za­sia­ła w nim wąt­pli­wość. Miała na­dzie­ję, że na dłuż­szą metę, po­mo­że mu.

– Za­wsze jest wybór. – tłu­ma­czy­ła. Gon­dra: dziew­czy­na z Ruki, znała życie. Wie­dzia­ła, że raz pod­ję­tych de­cy­zji nie da się od­wo­łać i choć­by z tego po­wo­du, przy ich po­dej­mo­wa­niu pa­no­wać po­win­na świę­ta rów­no­wa­ga.

– Trze­ba uwa­żać, co się czyni i kogo po­wo­łu­je na świat – mó­wi­ła szyb­ko – bo ten ktoś, może ten świat zmie­nić na spo­so­by, ja­kich teraz nie umiesz sobie nawet wy­obra­zić.

– Za­mknij się! – krzyk­nął, bo w jego gło­wie po­ja­wi­ła się ko­lej­na wąt­pli­wość. Dziew­czy­na bu­dzi­ła w nim wie­dzę, którą za­wszę miał, a którą tu – na Wieży, ka­za­no mu po­rzu­cić. Nie pa­trzył w jej twarz. Sku­pił się na drob­nych pier­siach, łuku bio­der i wklę­słym brzu­chu, a jego ciało na po­wrót spo­wi­ła żądza. Ude­rzył ją w twarz, bo wie­dział, że jest skrę­po­wa­na i nie odda ciosu. Coś nie­wy­mow­nie złego i brud­ne­go wzię­ło go w po­sia­da­nie. Po­siadł ją po raz ko­lej­ny, a ona nawet nie jęk­nę­ła. Tylko pa­trzy­ła w jego oczy. Szu­ka­ła tam tego, co kie­dyś, dawno temu, po­ko­cha­ła. Wy­da­ło jej się to nie­re­al­nym, gdy pa­trzy­ła w jego zmie­nio­ną twarz. Jego oczy były puste, jej – wy­peł­nia­ły się tre­ścią. Pod­da­ła mu się. Nie chcia­ła wal­czyć z prze­zna­cze­niem.

– Po­wiedz coś. – pa­trzył na nią, gdy skoń­czył. Po nodze pły­nę­ła jej krew, ale oczy po­zo­sta­ły nie­zmie­nio­ne. Jej twarz nie wy­ra­ża­ła nic. – mów, suko!

– Nie wiem, co mo­gła­bym po­wie­dzieć. Będąc szcze­rą, to chyba nie mam nic do po­wie­dze­nia, bo je­steś już kimś, kogo nie znam… – po­wie­dzia­ła, zgod­nie z praw­dą.

– Mów coś… – ude­rzył ją – mów – cios w twarz – mów – po­li­czek -mów!

Okła­dał ją do mo­men­tu, gdy do środ­ka wkro­czył jego pa­tron i po­moc­ni­cy.

– Po­ra­dzi­łeś sobie, synu – po­wie­dział do niego ka­płan – ale na drugi raz bij je przed aktem za­płod­nie­nia, nie po. Po nim, to wszyst­ko nie ma sensu, magia prze­sta­je dzia­łać.

Pa­tron pod­szedł bli­żej, spoj­rzał zimno w jej stro­nę. Po­ło­żył dłoń na jej brzu­chu i wy­po­wie­dział za­klę­cie. Gon­dra jęk­nę­ła. Struż­ka krwi i na­sie­nia spły­nę­ła po jej udzie, a ka­płan krzyk­nął, od­ska­ku­jąc od niej.

– Co to jest, na bogów? – krzyk­nął. Jego ręka czer­wie­nia­ła i na jego oczach za­czy­na­ły two­rzyć się na niej pę­che­rze – Ona parzy!

Po­moc­ni­cy pod­bie­gli do niego i obej­rze­li dłoń.

– Coś po­szło nie tak… dziew­czy­na… – Spoj­rze­li w kie­run­ku ścia­ny, do któ­rej przy­pię­ta była Gon­dra. Stała tam, naga, jak wcze­śniej. Ale już nie skuta. Kaj­da­ny na rę­kach i no­gach roz­to­pi­ły się. Dziew­czy­na ja­śnia­ła, a jej dłu­gie do pasa włosy, spię­te wcze­śniej me­ta­lo­wą klam­rą która się też się sto­pi­ła, roz­pu­ści­ły się i tań­czy­ły wokół niej, w sobie tylko zna­nym ryt­mie.

– Co teraz?

– My… ja… – Ka­płan scho­wał zdro­wą rękę za plecy i wy­ko­nał ma­gicz­ny gest, który roz­pa­lił czer­wo­ną świecz­kę, w straż­ni­cy. Ćwi­czo­na tam straż chwy­ci­ła za mie­cze i po­dą­ży­ła za iskrą, która wy­krze­sa­ła się z świe­cy.

– Oni nie po­mo­gą… bo nikt nie po­ko­na ognia! – po­wie­dzia­ła, i ru­szy­ła w stro­nę drzwi. Obec­ni w kom­na­cie pró­bo­wa­li ją po­wstrzy­mać, ale nie mogli się do niej zbli­żyć, bo jej ciało było coraz go­ręt­sze: choć samo w sobie, nie pło­nę­ło. Tam, gdzie sta­wia­ła swoje stopy, zia­ren­ka pia­sku skwier­cza­ły, za­mie­nia­jąc się w szkło. Po­wie­trze wokół fa­lo­wa­ło, jak w naj­go­ręt­szy dzień na pu­sty­ni. Dziew­czy­na do­tknę­ła drzwi, a te za­pło­nę­ły żywym ogniem. Prze­szła przez nie i skie­ro­wa­ła się pro­sto na nad­bie­ga­ją­cych do niej straż­ni­ków. Nie mogli zbli­żyć się na od­le­głość, która po­zwo­li­ła­by im poj­mać ją. Nawet nie zwra­ca­ła na nich uwagi. Od­wró­ci­ła się w stro­nę mło­de­go ka­pła­na, któ­re­go prze­cież przez długi czas ko­cha­ła. Cof­nę­ła się do niego.

– Ty – Wska­za­ła na niego pal­cem. – Roz­pa­li­łeś mnie. Oszczę­dzę cię, bo dużo dla mnie zna­czy­łeś, zanim zmie­ni­ła cię nie­wo­la.

– Ja… ja nie… kim ty…

– Je­stem, kim się sta­łam, dzię­ki tobie. Ko­cha­łam cię tak, że zgo­dzi­łam się zo­stać czło­wie­kiem, by się do cie­bie zbli­żyć. A ty… ty po­świę­ci­łeś wszyst­ko – i nawet wła­sne uni­ka­to­we czło­wie­czeń­stwo, wła­sną nie­win­ność i czy­stość, by zo­stać ja­kimś „ka­pła­nem”… po­twor­ne!

– Nie je­steś ze wschod­nich ziem! – krzyk­nął po­pa­rzo­ny ka­płan hi­ste­rycz­nie, prze­ry­wa­jąc ich roz­mo­wę.

– Nie, nie je­stem, star­cze… – Za­mknę­ła oczy, śmie­jąc się gło­śno. A kiedy je otwo­rzy­ła, wszy­scy pa­trzą­cy w nie krzyk­nę­li, bo jej źre­ni­ce były po­dłuż­ne, a ro­gów­ka – bursz­ty­no­wa. – Tak, do­brze my­ślisz… je­stem in­ne­go ga­tun­ku!

– Ale jak…

– A jak spraw­dza­li­ście mój ród? – Za­śmia­ła się i spoj­rza­ła zło­śli­wie, swo­imi żół­ty­mi ocza­mi – Wy i wasza magia, nie je­ste­ście w sta­nie spraw­dzić cze­goś, czego nie wi­dzi­cie, bo nie chce­cie tego zo­ba­czyć! Gdy cze­goś nie chce się zo­ba­czyć, to to prze­sta­je dla ta­kiej osoby ist­nieć! – dziew­czy­na mó­wiąc, wy­ko­ny­wa­ła płyn­ne ruchy wokół sie­bie, a jej ciało pod ich wpły­wem, za­czy­na­ły po­ra­stać zło­ci­ste, pu­szy­ste pióra. Od­kry­te po­zo­sta­ły tylko dło­nie i stopy, które z wolna za­czę­ły zmie­niać wy­gląd. Tylko głowa na razie, ja­rzą­ca się ni­czym po­chod­nia, mi­go­czą­ca złud­nie od peł­ga­ją­cych pło­my­ków jej wło­sów, po­zo­sta­ła bez zmian.

– Cze… czego nie wi­dzi­my?

– In­nych ga­tun­ków i ras, star­cze, które też chcą tu żyć, w spo­ko­ju i rów­no­wa­dze.

– Ale… to my… my…

– Mó­wi­łam już, nic nie wie­cie o rów­no­wa­dze, ani wol­no­ści. Nie winię was, nie­wol­ni nie mogą mieć ta­kiej wie­dzy.

– My… je­ste­śmy…

– Je­ste­ście ludź­mi, któ­rzy myślą, że są wiel­cy i pa­nu­ją nad świa­tem. Ale tak nie jest! Co złego uczy­ni­ły wam ko­bie­ty? Czym jest dla was akt stwa­rza­nia życia, że uczy­ni­li­ście go karą za to życie dla ko­biet bio­rą­cych w nim udział i przy­wi­le­jem dla męż­czyzn, zy­ska­nym za po­kor­ną służ­bę? Isto­ty, które tak ka­la­ją świę­te prawa, są…

– To nasze prawa, prawa tych ziem i nie wolno ci…

– Jeśli norma praw­na łamie pod­sta­wo­we normy mo­ral­ne… normy na­leż­ne isto­tom czu­ją­cym, to ona nie obo­wią­zu­je, takie jest prawo uni­wer­sal­ne. – Skrzy­wi­ła się i spoj­rza­ła na niego ze zło­ścią, a z jej bursz­ty­no­wych oczu po­sy­pa­ły się skry. – Takie za­sa­dy jak te, które usta­no­wi­li­ście, nie do­stę­pu­ją god­no­ści bycia pra­wem!

– Kim ty… – Ka­płan nie dawał za wy­gra­ną. – Kim ty je­steś?

– Za­baw­ne, star­cze! Je­steś ka­pła­nem, ale nie masz zie­lo­ne­go po­ję­cia o magii… czy nie wiesz, że gdy­bym wy­ja­wi­ła ci swoje praw­dzi­we imię, zy­skał­byś nade mną wła­dzę?

– Czyli nie je­steś Gon­dra?

– Sam sobie zadaj to py­ta­nie… Yeri­va. – wy­sy­cza­ła, a ka­płan jęk­nął – Pokaż mi praw­dzi­wą twarz. Znam twoje imię, zatem je­steś w mojej mocy! – nie tyle krzyk­nę­ła, co po­wie­dzia­ła z siłą dziew­czy­na, nie­mal zu­peł­nie już prze­mie­nio­na w ptaka z ludz­ką głową. Ka­płan wtedy za­czął swoje wła­sne prze­obra­że­nie.

Po­zo­stał czło­wie­kiem. Ale znik­nę­ła gdzieś jego god­ność i do­sto­jeń­stwo, przy­pi­sa­ne rze­ko­mo sta­no­wi ka­płań­skie­mu. Jego oczy za­pa­dły się i nie­mal scho­wa­ły w zmarszcz­kach, na­da­ją­cych mu star­czy, cho­ro­wi­ty wy­gląd. Za­czął tyć i ły­sieć, tylko ponad usza­mi po­zo­sta­ły ster­czą­ce kępki si­wych wło­sów. Usta na­brzmia­ły, a dolna warga opa­dła w wy­ra­zie nie­prze­bra­nej po­gar­dy: Yeri­va był złym czło­wie­kiem i od­zwier­cie­dlił to jego wy­gląd, na który pra­co­wał przez całe życie. Jego umysł już nie wi­dział Uni­wer­sal­nej Praw­dy, co zmie­ni­ło go w taką formę, jaką osta­tecz­nie wszyst­kim uka­zał. Uko­cha­ny Gon­dry jęk­nął z prze­stra­chem, ale i z obrzy­dze­niem.

– Teraz wzdy­chasz… Rimi? – za­py­ta­ła.

– Nie je­stem Rimi, tylko Ga­vnor, tak na­zwa­no mnie…

– Oj, Rimi, Rimi. – Wy­bu­chła śmie­chem. – Trud­no roz­ma­wia się z osobą, nie­zna­ją­cą wła­sne­go imie­nia. Bo skoro go nie zna, to nie ma wła­dzy nad samym sobą, po­zo­sta­jąc we wła­dzy tych, któ­rzy jej praw­dzi­we imię znają.

– Co? – za­py­tał, pa­trząc na nią prze­ni­kli­wie.

– Stara ma­gicz­na praw­da, dana wszyst­kim na kon­ty­nen­cie bez wy­jąt­ku, w cza­sach, gdy wszy­scy znali czary i po­zo­sta­wa­li w sta­nie ete­rycz­nym, bez­cie­le­snym.

– Ja…

– Ty, ty. Pobaw się swoim imie­niem i roz­po­znaj jego moc, ustal zna­cze­nie. Nie czu­jesz, że imię Rimi pa­su­je do cie­bie bar­dziej, niż Ga­vnor?

– Nie… nie wiem… może tro­chę.

– Jak się czu­jesz, gdy zwę cię Rimi?

– Do…do­brze…

– Wła­śnie. Ga­vnor to imię, jakie mia­łeś nosić po zu­peł­niej prze­mia­nie w „Ka­pła­na”, do czego pra­wie dzi­siaj do­szło. Wtedy stał­byś się taki jak oni.

– Jak… jak mam to zro­bić? – Rimi po­trzą­snął głową – Jak roz­po­znać moc imie­nia?

– Ja ci nie po­mo­gę, ale po­trze­bo­wał bę­dziesz od­zy­skać wszyst­ko to, co ten tu – Wska­za­ła na Yeri­vę – za­brał ci.

Yeri­va chciał za­pro­te­sto­wać, ale coraz trud­niej było mu od­dy­chać. Jego praw­dzi­wa po­stać była wy­raź­nie scho­ro­wa­na i zgorzk­nia­ła. Rimi przy­po­mniał sobie chwi­le, gdy Ka­płan bez umia­ru za­ja­dał się na ucztach każ­dym ro­dza­jem mięsa, aż tłuszcz kapał po jego bro­dzie, pla­miąc ka­płań­skie szaty. Oni – mło­dzi, dzi­wi­li się, że mimo fol­go­wa­nia wła­snym za­chcian­kom, ma tak szczu­płą po­stu­rę i wciąż mło­dzień­czy krok. Oka­za­ło się, że praw­da jest zu­peł­nie inna, a ka­płan wy­glą­da ina­czej. W jego praw­dzi­wej po­sta­ci widać było każdy nie­zdro­wy po­si­łek, każdy nad­mia­ro­wy kie­lich wina, który wy­pi­jał na co­dzien­nej uczcie póź­nym wie­czo­rem. A nawet to, co dzia­ło się potem, bo na po­licz­kach nie­szczę­śni­ka czer­wie­nia­ły kra­te­ry we­ne­rycz­ne, wy­dzie­la­jąc mało sub­tel­ny za­pach.

Gon­dra po­pa­trzy­ła na straż­ni­ków, wpa­trzo­nych w nią z prze­stra­chem.

– A wy? Czy mam zdra­dzić wasze praw­dzi­we imio­na? Za­pew­niam, że znam je wszyst­kie! – za­wo­ła­ła w ich stro­nę grom­kim gło­sem. Żaden nie od­po­wie­dział, ale strach w ich oczach był naj­lep­szą od­po­wie­dzią na za­da­ne py­ta­nie. Po kolei po­rzu­ci­li swoje mie­cze i wy­co­fa­li się z kom­na­ty, nie zwra­ca­jąc uwagi na pro­te­stu­ją­ce­go ka­pła­na. Gon­dra wy­szła na ko­ry­tarz przez tlące się po­zo­sta­ło­ści drzwi. Jesz­cze od­wró­ci­ła się w ich stro­nę. Po­pa­trzy­ła pro­sto w twarz Ri­mie­go.

– Dziec­ko, które za­wią­za­li­śmy… bę­dzie ujeż­dżać smoki! – krzyk­nę­ła jesz­cze. A potem roz­pę­dzi­ła się i po­bie­gła w stro­nę łu­ko­wa­to skle­pio­ne­go okna, znaj­du­ją­ce­go się na końcu ko­ry­ta­rza. Wy­sko­czy­ła przez nie, aż za­lśni­ły odłam­ki i drob­ne cząst­ki szkła, w które roz­pry­sła się szyba. Roz­wi­nę­ła skrzy­dła, wzbi­ła się do lotu i opu­ści­ła wieżę. Od­wiecz­na siła rów­no­wa­gi ka­za­ła Pani Ju­bi­le­uszy, ma­ją­cej plisz­kę w her­bie, udać się do świę­te­go lasu, by uwić tam gniaz­do.

Koniec

Komentarze

In­te­re­su­ją­ce. Miś nie zna się na tym, ale ude­rzy­ło go i prze­szka­dza­ło w czy­ta­niu nie­uży­wa­nie myśl­ni­ków na po­cząt­ku wy­po­wie­dzi, zwłasz­cza w dia­lo­gach.

No masz, nie zwró­ci­łam uwagi, je­stem tu nowa, wkle­ja­łam na stro­nę z Worda. Zaraz po­pra­wię, dzię­ki za czuj­ność!

Cześć, Kiniu!

 

To ja – Twój piąt­ko­wy dy­żur­ny!

Na po­czą­tek kilka rze­czy tech­nicz­nych, ale też przy­cze­pów.

ona da im naj­czar­niej­szą(-,) z Czar­nych Cza­ro­dzie­jek.

prze­ci­nek nie­po­trzeb­ny

tylko wi­dzia­ne z dwóch prze­ciw­nych bie­gu­nów(-,) tej samej skali.

tu rów­nież

To w końcu była była ona.

słów­ko nie­po­trzeb­ne

W ogóle w tym frag­men­cie masz za­im­ko­zę:

Tym­cza­sem, on po­znał, i ona go po­zna­ła. Wi­dzia­ła po­mie­sza­nie i kon­ster­na­cję, w jaką wpra­wi­ła go jej obec­ność i to, co miał z nią zro­bić. Od­gry­wał swoją rolę, chcąc za­słu­żyć na praw­dzi­we ka­płań­stwo: miało być uko­ro­no­wa­niem jego życia. Dumny był, że go wy­bra­no. Bez słowa po­szedł do niej. Mil­cza­ła i tylko pa­trzy­ła na niego swo­imi wiel­ki­mi ocza­mi. Po­siadł, ale nie mógł zdo­być się na agre­sję. Nie wie­dział, co po­wie­dzą na to jego pa­tro­ni, ale po pro­stu nie umiał pod­nieść na nią ręki. To w końcu była była ona. Gon­dra, dziew­czy­na z Ruki: bli­skie­go pu­sty­ni mia­sta, którą w tam­tym życiu – gdy do­ra­stał i był jak inni chłop­cy, ob­ser­wo­wał ukrad­kiem, kiedy płu­ka­ła odzie­nie nad stru­mie­niem, i kiedy przy­cho­dzi­ła na dzie­dzi­niec za­czerp­nąć wody. Chyba ko­chał tą pierw­szą, nie­win­ną ludz­ką mi­ło­ścią, choć ni­ko­mu nie mógł o tym po­wie­dzieć, zwłasz­cza w tym miej­scu.

Tu jest sprzecz­ność:

Gdy o to za­py­tał pew­ne­go wie­czo­ru przy ko­la­cji, wy­tłu­ma­czo­no mu, że mę­skie emo­cje są świę­te, bo pier­wia­stek męski jest świę­ty. A świę­to­ści nie pod­da­je się ob­ser­wa­cji. Wy­da­ło mu się to dziw­ne, ale nie za­da­wał pytań. Na wieży nie wolno było tego robić, pod żad­nym po­zo­rem.

Czyli nie mógł pytać, ale za­py­tał :)

– Muszę(-.) – szep­nął

krop­ka do wy­rzu­ce­nia

– Jesz­cze nie je­stem, ale będę! – Sspoj­rzał wresz­cie

dużą li­te­rą

– Nie! – Jjej spoj­rze­nie stward­nia­ło.

tu rów­nież

Ogól­nie po­le­cam po­rad­nik fan­ta­zma­tów nt. za­pi­su dia­lo­gów i od­pusz­czę już wy­chwy­ty­wa­nie błę­dów w tej kwe­stii, bo tro­chę ich jest.

twoje czyny są w rze­czy­wi­sto­ści Ttobą Ssamym.

ma­ły­mi li­te­ra­mi

 

Ta cała ich roz­mo­wa jest w trak­cie… eee… gwał­tu…?

po­twor­ne!!

jeden wy­krzyk­nik wy­star­czy

– Nie je­steś ze wschod­nich ziem! – krzyk­nął po­pa­rzo­ny ka­płan hi­ste­rycz­nie, prze­ry­wa­jąc ich roz­mo­wę.

To jest scena pełna akcji, a za­cho­wu­ją się i roz­ma­wia­ją wciąż tak samo. Tak samo w trak­cie sto­sun­ku, tak samo po, tak samo mówił ka­płan zanim go po­pa­rzy­ła i teraz też ze sto­ic­kim spo­ko­jem “prze­ry­wa ich roz­mo­wę”. Przez to dia­lo­gi są mo­no­ton­ne i nie od­da­ją prze­żyć bo­ha­te­rów.

– Jeśli norma praw­na łamie pod­sta­wo­we normy mo­ral­ne…

tro­chę za­czy­na brzmieć, jakby to­czy­li dys­ku­sję przy piwie, a nie w sy­tu­acji za­gro­że­nia życia

Bo skoro ona sama go nie zna, to nie ma wła­dzy nad samym sobą, po­zo­sta­jąc we wła­dzy tych, któ­rzy jej praw­dzi­we imię znają.

Te zda­nia nie pa­su­ją mi do sy­tu­acji – są za­mo­ta­ne i zbyt fi­lo­zo­ficz­ne

– Dziec­ko, które za­wią­za­li­śmy… bę­dzie ujeż­dżać smoki!

Smoki? Skąd te smoki? Wcze­śniej nic o smo­kach nie było.

 

Teraz opina o tek­ście:

Tekst za­czy­nasz od po­oooootęż­ne­go in­fo­dum­pu. Mnó­stwo in­for­ma­cji po­da­nych na tacy, które muszę po pro­stu prze­czy­tać. Nuda. Two­rzysz w ten spo­sób świat, ale le­piej by wy­szło, gdy­byś ro­bi­ła to przy oka­zji ja­kichś wy­da­rzeń, wrzu­ca­jąc ko­lej­ne in­for­ma­cje mi­mo­cho­dem, w cza­sie gdy coś się dzie­je.

Bo­ha­ter­ka ni z grusz­ki, ni z pie­trusz­ki staje się po­sta­cią, która wszyst­kich roz­wa­la. Ro­zu­miem, że do prze­mia­ny po­trzeb­ny był sto­su­nek z ka­pła­nem, ale potem po pro­stu roz­wa­la sys­tem i prze­cho­dzi­my ze skraj­no­ści w skraj­ność. Tra­ci­my na­pię­cie, bo w jed­nym mo­men­cie widać, że nie ma za­gro­że­nia, a dziew­czy­na zo­sta­je jesz­cze, żeby tro­chę po­fi­lo­zo­fo­wać. Także bo­ha­ter­ka to ty­po­wy Over-po­we­red, a przy tym ta prze­mia­na jest zu­peł­nie nie­za­po­wie­dzia­na.

Cza­sa­mi da­ła­byś radę na­pi­sać coś bar­dziej zwięź­le. Przy­kła­do­wo – ostat­ni aka­pit. Ten herb wtrą­co­ny nie­po­trzeb­nie – bez zna­cze­nia dla tek­stu. Pani Ju­bi­le­uszy – skąd się wzię­ła ta nazwa? W tym tek­ście rów­nież nie­istot­na. Ten opis nisz­cze­nia okna też wg. mnie nieco zbyt szcze­gó­ło­wy.

Jak już wyżej wspo­mnia­łem – dia­lo­gi są mo­no­ton­ne i słabo od­da­ją emo­cje bo­ha­te­rów. Przez to traci też na­pię­cie. Za dużo jest tu fi­lo­zo­fo­wa­nia i mó­wiąc szcze­rze – przez to na­gro­ma­dze­nie nie chwy­ci­łem tych prze­my­śleń, tym bar­dziej że były po­da­ne na tacy, nie za­an­ga­żo­wa­ły mnie. A już roz­mo­wa w trak­cie gwał­tu była…. no, to mnie tro­chę od­rzu­ci­ło.

 

Na­to­miast widać, że masz prze­my­śla­ny cały świat, za­sa­dy nim rzą­dzą­ce, rody, kasty i wiele, wiele in­nych. Dla for­mal­no­ści muszę spy­tać, czy na­ry­so­wa­łaś mapkę? Nie wstydź się – na tym por­ta­lu pra­wie każdy kie­dyś robił mapkę swo­je­go świa­ta :P a ja je­stem Two­je­go świa­ta cie­kaw, ale wo­lał­bym go zo­ba­czyć po­przez akcję – przy­go­dy bo­ha­te­rów, a nie wiel­ki blok tek­stu.

Tech­nicz­nie jest wg. mnie cał­kiem ok, szcze­gól­nie po­czą­tek, bo długo żadne kwe­stie tech­nicz­ne mnie nie za­trzy­my­wa­ły. Mu­sisz po­pra­wić zapis dia­lo­gów, ale wyżej już pod­lin­ko­wa­łem po­rad­nik.

Uwa­żam, że masz tu po­ten­cjał na świet­ne tek­sty, ale mu­sisz mocno po­pra­co­wać.

 

A tak poza tym, to witaj na por­ta­lu “Świe­żyn­ko” :) po­le­cam się ro­zej­rzeć, po­czy­tać i po­ko­men­to­wać tek­sty in­nych – w ten spo­sób znaj­dziesz rów­nież czy­tel­ni­ków wła­snych opo­wia­dań. Zaj­rzyj też na po­rad­nik dla żół­to­dzio­bów.

Po­wyż­sza kry­ty­ka nie jest w żaden spo­sób wy­mie­rzo­na w Cie­bie i jest w wielu miej­scach je­dy­nie su­biek­tyw­ną oceną – sama mu­sisz za­de­cy­do­wać, co uzna­jesz za przy­dat­ne, a co uzna­jesz za zwy­kłe pi­to­le­nie fio­le­to­we­go kwiat­ka.

 

Po­zdra­wiam i życzę po­wo­dze­nia w dal­szej pracy twór­czej!

Nie za­bi­ja­my pie­sków w opo­wia­da­niach. Nigdy.

Witaj Kwiat­ku,

 

dzię­ku­ję za wni­kli­wa ana­li­zę, szcze­gól­nie tech­nicz­ną, jest ona bar­dzo po­moc­na i traf­na, zga­dzam się ze wszyst­kim, a za­im­ko­za to fak­tycz­nie moja pięta, którą do­strze­gam i z nią wal­czę, ale cza­sem mi umyka.

 

Co do opi­nii: jest w grun­cie rze­czy po­zy­tyw­na, cie­szę się! ;)

 

Dawka in­for­ma­cji na po­cząt­ku jest być może po­tęż­na, ale one mają za­ha­czać uwagę, będą wy­ja­śnio­ne w ko­lej­nych opo­wia­da­niach, taki był za­mysł, bo to ma być zbiór te­stów, tutaj tylko in­for­mu­ję o szcze­gó­łach świa­ta, który stwa­rzam i jego re­aliach. W ko­lej­nych tek­stach po­szcze­gól­ne wątki ule­gną roz­wi­nię­ciu, skła­da­jąc się na wie­lo­wy­mia­ro­we, ży­ją­ce miej­sce, przy­naj­mniej taką mam na­dzie­ję. Sto­su­nek sek­su­al­ny do prze­mia­ny nie był po­trzeb­ny. Był po­trzeb­ny do tego co zwy­kle, do po­czę­cia dziec­ka. ;)

 

Herb – ma zna­cze­nie, tak samo “Pani Ju­bi­le­uszy”, nawet tytuł po­ka­zu­je, że to zna­czą­ce.

 

Opi­nia o dia­lo­gach – zacna, coś w tym jest. Roz­mo­wa w trak­cie gwał­tu taka miała być (w sen­sie fi­lo­zo­ficz­nym, nie dy­na­mi­ki), bo bo­ha­ter­ka go­dzi­ła się na taki prze­bieg aktu. Tłu­ma­czę sens jej słów w tek­ście, ona chcia­ła, żeby “wró­cił” taki chło­pak, w jakim się za­ko­cha­ła, ten, któ­re­go znała, zanim zo­stał ka­pła­nem, pró­bo­wa­ła więc za­siać w nim wąt­pli­wo­ści, “obu­dzić” lep­szy wy­miar jego czło­wie­czeń­stwa.

 

Świat jest zu­peł­nie nie­prze­my­śla­ny, nie­wie­le wię­cej o nim wiem niż to, co na­pi­sa­łam. Moje świa­ty rodzą się w chwi­li, kiedy o nich piszę, co może tłu­ma­czyć na­gro­ma­dze­nie in­for­ma­cji na po­cząt­ku, mu­sia­łam je stwo­rzyć sama dla sie­bie, żeby po­ja­wi­ła się jakaś prze­strzeń, rama, w któ­rej mogli za­ist­nieć bo­ha­te­ro­wie. ;) Tak piszę swoje tek­sty twór­cze: o mapie to zu­peł­nie nie ma mowy, mapa ogra­ni­cza, a moja wy­obraź­nia nie ma gie­zła ;)

 

Dzię­ku­ję za po­rad­ni­ki, po­trze­bu­ję tego, żeby wejść w spo­łecz­ność i sam por­tal, bo to po­mo­że mi w two­rze­niu tek­stów, które nie będą roz­pra­sza­ły czy­ta­ją­ce­go prze­cin­ko­zą i ta­ki­mi tam… pod­su­mo­wu­jąc, “kry­ty­ka” była bar­dzo przy­dat­na, a pi­to­le­nia dużo nie było, za­rzu­ty do tek­stu są lo­gicz­ne, ale wy­ni­ka­ją z faktu, że jest to pierw­sze opo­wia­da­nie w ra­mach cyklu: cza czy­tać na­stęp­ne… ;) Mam na­dzie­ję, że nie prze­kre­ślą kre­dy­tu za­ufa­nia, jaki do­sta­łam na końcu Two­jej opi­nii. ;)

 

Po­zdra­wiam!

Hej, zaj­rza­łam z wątku po­wi­tal­ne­go, chwi­lo­wo moje czy­tel­ni­cze moce prze­ro­bo­we są marne, ale zer­k­nę­łam na sam po­czą­tek oraz ko­men­ta­rze i rzu­ci­ły mi się w oczy słusz­ne uwagi o in­fo­dum­pie, a na­stęp­nie Twoja od­po­wiedź:

 

Dawka in­for­ma­cji na po­cząt­ku jest być może po­tęż­na, ale one mają za­ha­czać uwagę, będą wy­ja­śnio­ne w ko­lej­nych opo­wia­da­niach

Tego wła­śnie na­le­ży uni­kać. Tej po­tęż­nej dawki na po­cząt­ku, bo – jak za­uwa­żył Kro­kus – to nie za­ha­cza uwagi, to ją cał­ko­wi­cie od­ha­cza, że po­cią­gnę tę me­ta­fo­rę ;)

Bo jest tak: czy­tel­nik nic nie wie o Twoim świe­cie. Oczy­wi­ście. Nie­mniej czy­tel­nik nie przy­szedł czy­tać en­cy­klo­pe­dii, tylko fa­bu­łę. To po pierw­sze. A po dru­gie, skoro tego świa­ta nie zna, to przy­tło­cze­nie go szcze­gó­ła­mi dzia­ła fa­tal­nie, bo on ich i tak nie za­pa­mię­ta, nie mając ich do czego od­nieść czy też o coś za­ha­czyć.

Mamy tu od pew­ne­go czasu takie “ty­go­dnio­we” (a w realu chyba dwu­ty­go­dnio­we) wy­zwa­nia, gdzie ćwi­czy się różne triki li­te­rac­kie. Też ostat­nio nie mam na to czasu, mimo że akcję za­ini­cjo­wa­łam, ale może spró­bu­ję któ­reś wy­grać, to wtedy będę za­da­wać nowy temat i da­li­bóg, to bę­dzie za­czy­na­nie “in me­dias res” czyli od wrzu­ce­nia czy­tel­ni­ka w śro­dek akcji. Czyli uni­ka­nie po­cząt­ko­wych in­fo­dum­pów.

Póki co, mo­żesz sobie to prze­ćwi­czyć na wła­snym tek­ście. W miej­sce in­fo­dum­pu pod­staw scenę, w któ­rej czy­tel­nik do­wia­du­je się tego wszyst­kie­go, a przy­naj­mniej czę­ści, z akcji.

 

Po­wo­dze­nia!

 

http://altronapoleone.home.blog

Dzię­ku­ję za uwagi, roz­wa­żę je. Tłu­ma­czy­łam, że kształt tego co na­pi­sa­łam wy­ni­ka z tego, jak ten świat po­wsta­je. Może po­win­nam fak­tycz­nie na­pi­sać z pięć ta­kich opo­wia­dań, wtedy ina­czej roz­ło­ży­ły­by się ak­cen­ty, nie wiem. Może jesz­cze je prze­bu­du­ję, jak do­wiem się wię­cej o pla­ne­cie? Na razie się temu muszę po­przy­glą­dać. To moje pierw­sze opo­wia­da­nie od ja­kichś dwu­dzie­stu lat, miej li­tość, Pani… ;)

To kwe­stia tech­ni­ki li­te­rac­kiej, ale także – wy­bacz ;) – “na­zwi­ska”. Gdyby po­pu­lar­ny pi­sarz, do któ­re­go na kon­wen­tach czy tar­gach usta­wia­ją się ko­lej­ki fanów, za­czął two­rze­nie no­we­go uni­wer­sum od ca­łe­go tomu in­fo­dum­pu, to fani to kupią i będą roz­k­mi­niać, co w opi­sa­nym świe­cie może się wy­da­rzyć. Oczy­wi­ście to musi być pi­sarz, który ma na­praw­dę fanów, a nie po pro­stu czy­tel­ni­ków – ra­czej Sap­kow­ski niż Mróz (Re­mi­giusz). Gdyby Jacek Dukaj na­pi­sał grube to­misz­cze z samym opi­sem świa­ta, też znaj­dzie od­da­nych czy­tel­ni­ków, któ­rzy co naj­wy­żej po­ma­ru­dzą, że pisze coraz dziw­niej, ale to Dukaj, jemu wolno. O le­gen­dar­nych “kwi­tach z pral­ni” Tol­kie­na, które też by się sprze­da­ły, nie wspo­mi­naj­my.

Tu nie­ste­ty bo­wiem ma za­sto­so­wa­nie stara rzym­ska mak­sy­ma quod licet Iovi, non licet bovi, ma­ją­ca po pol­sku stary i bar­dzo do­sad­ny od­po­wied­nik z wo­je­wo­dą w roli Jo­wi­sza, ale nie będę cy­to­wać, bo lekko ob­raź­li­wy jest, a nie chcę ni­ko­go ob­ra­żać. Cho­dzi wy­łącz­nie o to, że de­biu­tant musi czy­tel­ni­ka po­rwać, a in­fo­dump, przed­sta­wia­nie świa­ta, nie jest po­ry­wa­ją­ce. Czy­tel­nik nie ma po­ję­cia, czy umiesz stwo­rzyć zaj­mu­ją­cą albo choć­by in­try­gu­ją­cą fa­bu­łę, cie­ka­we po­sta­cie itd. Jeśli na po­czą­tek znie­chę­cisz go blo­kiem tek­stu o świe­cie, ry­zy­ku­jesz, że nic wię­cej nie prze­czy­ta. A są­dząc po re­cen­zji Kro­ku­sa nie jest źle. Za­ufaj więc może czy­tel­ni­kom, daj im po­zna­wać świat “w biegu”, jakby go zwie­dza­li. Na­praw­dę, jeśli in­for­ma­cje po­dasz mi­mo­cho­dem, czy­tel­nik je le­piej za­pa­mię­ta.

Na­to­miast two­rze­nie świa­ta w biegu nie ma z tym wszyst­kim nic wspól­ne­go, bo nam tu cho­dzi o spo­sób, w jaki prze­ka­zu­jesz po­sia­da­ne już in­for­ma­cje o tym świe­cie, a nie ich nie­peł­ność czy też nawet ewen­tu­al­ne nie­kon­se­kwen­cje świa­to­twór­cze :) Mając ogra­ni­czo­ną wie­dzę o swoim świe­cie, nie mu­sisz pisać sied­miu aka­pi­tów wpro­wa­dze­nia w re­alia. Mo­głaś za­cząć od cał­kiem moc­ne­go zda­nia otwie­ra­ją­ce­go ósmy (!!!) aka­pit: “Gon­drę zła­pa­no jak i inne, ma­gicz­nym de­tek­to­rem, usta­no­wio­nym na targu w mie­ście Ruki, nie­da­le­ko jatek.” [ską­d­inąd usta­wio­nym, nie usta­no­wio­nym, sta­no­wi się np. prawa]. To wszyst­ko, co jest w pierw­szych sied­miu aka­pi­tach (zie­eew) po­win­no zo­stać spraw­nie wple­cio­ne w dal­szy ciąg opo­wia­da­nia.

 

PS. Pa­mię­tasz pierw­sze zda­nie “Wiedź­mi­na” Sap­kow­skie­go, ory­gi­nal­ne­go opo­wia­da­nia? “Póź­niej mó­wio­no, że czło­wiek ten nad­szedł od pół­no­cy od bramy Po­wroź­ni­czej.” Czy­tel­nik nic nie wie o świe­cie, ale zo­sta­je wcią­gnię­ty w opo­wieść tym jed­nym zda­niem: jest w nim za­po­wiedź waż­nych wy­da­rzeń, ta­jem­ni­cze­go bo­ha­te­ra (”ten czło­wiek”), a także rys świa­ta: rzecz dzie­je się w mie­ście albo pod mia­stem. Gdyby Sap­kow­ski za­czął od dłu­gie­go opisu, kim są wiedź­mi­ni, co robią i jak wy­glą­da mia­sto, nie mie­li­by­śmy dziś całej ogrom­nej niszy po­pkul­tu­ro­wej zwią­za­nej z jego twór­czo­ścią.

 

http://altronapoleone.home.blog

Wy­wa­li­łam, zgod­nie z su­ge­stią. Nie wy­szło tek­sto­wi na złe, prze­two­rzę te in­for­ma­cje w ko­lej­nych opo­wia­da­niach, dzię­ki za uwagę. Btw. de­tek­tor jest (ską­d­inąd) usta­no­wio­ny, bo to nie jest fi­zycz­ne urzą­dze­nie, tylko pe­wien ob­szar, stwo­rzo­ny psy­chicz­ny­mi mo­ca­mi, a tych – “usta­wić” jak stoł­ka, się nie da. Warto cza­sem po­dą­żyć za pi­szą­cym z za­ufa­niem, że jed­nak wie, o czym pisze. ;)

:)

 

W takim razie mu­sisz to “usta­no­wie­nie” gdzieś wy­tłu­ma­czyć (ale krót­ko i nie przez in­fo­dump), bo ina­czej wy­glą­da jak błąd. Ewen­tu­al­nie przy pierw­szym wy­stą­pie­niu za­stą­pić ja­kimś neu­tral­nym “znaj­du­ją­cy się” czy coś tam po­dob­ne­go.

http://altronapoleone.home.blog

Moim zda­niem, za­sto­so­wa­ne słowo nie wy­glą­da jak błąd. “Usta­no­wie­nie” wy­ni­ka z ca­ło­ści aka­pi­tu, i ni­g­dzie w tym za­kre­sie nie ma nie­ści­sło­ści, wy­star­czy przy­jąć za pew­nik fakt, że to świat al­ter­na­tyw­ny i po pro­stu po­dą­żać za sło­wa­mi i ich zna­cze­nia­mi, nie za wła­snym wi­dze­niem spraw, czy wizją tego, jak dany świat i spra­wy dzie­ją­ce się w jego wnę­trzu, mia­ły­by wy­glą­dać. Wtedy jest szan­sa, że wy­ło­ni się ten, któ­rzy stwo­rzył autor, w całej swo­jej zło­żo­no­ści. Bo jak się czyta tekst z in­ten­cją zna­le­zie­nia po­wo­du do do­je­cha­nia au­to­ra, to nie ma szans, że się tego po­wo­du nie znaj­dzie: nawet, jeśli się dzia­ła w do­brej wie­rze. ;)

Twoje opo­wia­da­nie, Twój wybór, ale słow­ni­ko­wo “usta­no­wio­ny” ma kon­kret­ne zna­cze­nie i to na­praw­dę nie jest moje wi­dzi­mi­się:

 

SJP PWN:

usta­no­wićusta­na­wiać

1. «uczy­nić coś obo­wią­zu­ją­cym urzę­do­wo, ofi­cjal­nie»

2. «po­wie­rzyć komuś ja­kieś sta­no­wi­sko lub jakąś funk­cję»

 

Bo jak się czyta tekst z in­ten­cją zna­le­zie­nia po­wo­du do do­je­cha­nia au­to­ra

Szcze­rze mó­wiąc, po czymś takim ma się ocho­tę prze­stać ko­men­to­wać, bo ro­bi­my to spo­łecz­nie, mając wła­sne życie i wła­sne spra­wy, więc na­praw­dę na­ra­ża­nie się na takie in­sy­nu­acje nie jest fajne.

Po­praw­ność ję­zy­ko­wa to nie jest kwe­stia su­biek­tyw­na i re­dak­tor­skie wy­ty­ka­nie błę­dów to nie jest do­wa­la­nie au­to­ro­wi. Pa­mię­taj też, że czy­tel­nik staje oko w oko z tek­stem, nie z tym, co autor ma w gło­wie, i w nor­mal­nym pu­bli­ka­cyj­nym obie­gu autor nie ma moż­li­wo­ści – jak tutaj – tłu­ma­czyć swo­ich in­ten­cji, więc tekst musi się bro­nić sam. A jeśli czy­tel­nik bę­dzie się po­ty­kał na nie­wła­ści­wie uży­tych sło­wach, to nawet naj­le­piej skon­stru­owa­na fa­bu­ła się nie obro­ni.

Uwa­żam, że w tym kon­kret­nym przy­pad­ku da­ło­by się od biedy uza­sad­nić uży­cie ta­kie­go słowa, ale czy­tel­nik musi mieć pew­ność, że autor użył cze­goś nie­słow­ni­ko­wo ce­lo­wo, a nie jest to babol, a zatem gdzieś musi się po­ja­wić wy­ja­śnie­nie (nie wprost, nie kawę na ławę) ta­kie­go ter­mi­nu.

http://altronapoleone.home.blog

:) Nie bę­dzie­my się gryźć z po­wo­du jed­ne­go słowa, co? Po­zwo­lę sobie zo­sta­wić ten aku­rat frag­ment tek­stu takim, jakim on jest, bo uwa­żam, że wszyst­ko z nim ok, a fakt “usta­no­wie­nia” wy­ni­ka z dal­szej par­tii tek­stu. Może je­stem głu­pia i na­iw­na, ale liczę na in­te­li­gen­cję i otwar­tość Czy­tel­ni­ka: gdy­bym sama nie miała ta­kich cech, po jed­nej prze­czy­ta­nej stro­nie rzu­ci­ła­bym w kąt ta­kie­go Prat­chet­ta czy Le Guin, z nie­wąt­pli­wą szko­dą dla samej sie­bie.

Czy mogę wrzu­cić ko­lej­ne opo­wia­da­nie? Po to, by ci, któ­rzy prze­czy­ta­li to ko­men­to­wa­ne, oce­ni­li moją umie­jęt­ność wy­cią­ga­nia wnio­sków z kon­struk­tyw­nej kry­ty­ki, czy na to za wcze­śnie? Nie chcę po­peł­nić faux pas. Nie jest łatwo wejść w wir­tu­al­ną spo­łecz­ność, która jest sama w sobie, dosyć her­me­tycz­na.

Twój tekst, Twój wybór, Ty po­nie­siesz kon­se­kwen­cje wła­snych wy­bo­rów.

 

W kwe­stii ko­lej­ne­go opo­wia­da­nia, ra­dzi­ła­bym naj­pierw za­in­te­re­so­wać się twór­czo­ścią in­nych i po­ko­men­to­wać cudze tek­sty. Czy­ta­łaś po­rad­nik, więc wiesz, że por­tal dzia­ła na za­sa­dzie al­tru­izmu wza­jem­ne­go, je­ste­śmy spo­łecz­no­ścią. Na razie mało kto ko­men­to­wał to pierw­sze, więc może daj się lu­dziom po­znać od tej dru­giej stro­ny – czy­tel­nicz­ki, a na pewno wię­cej osób zaj­rzy pod ten i ko­lej­ny tekst.

http://altronapoleone.home.blog

Cie­ka­wy świat. Widzę, że już pró­bo­wa­łaś ogra­ni­czyć in­fo­dum­py, ale nadal fa­bu­ła wy­da­je się ze­pchnię­ta na mar­gi­nes. Tro­chę mi to wy­glą­da na pierw­szy roz­dział cze­goś więk­sze­go – pta­szek wy­le­ciał, zbu­du­je gniazd­ko i do­pie­ro się za­cznie dziać… Zo­ba­czy­my, co się wy­klu­je.

Faj­nie, że w świe­cie ab­so­lut­nie zdo­mi­no­wa­nym przez męż­czyzn (oczy­wi­ście ab­so­lut­nie sko­rum­po­wa­nych wła­dzą) bo­ha­ter­ka prze­ro­dzi­ła się w coś sil­niej­sze­go od nich. Póki co spra­wia wra­że­nie prze­faj­no­wa­nej – sama jedna roz­wa­la cały sys­tem, a straż­ni­cy nie mogą się nawet do niej zbli­żyć. Znowu – po­zo­sta­je cze­kać i spraw­dzać, czy te wszyst­kie ta­len­ty na­praw­dę są nie­zbęd­ne.

Zapis dia­lo­gów do re­mon­tu.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Nowa Fantastyka