- Opowiadanie: All - Poczęcie Obserwatora

Poczęcie Obserwatora

Na samym dole opo­wia­da­nia można zna­leźć tak zwane roz­wi­nię­cia pew­nych dru­go­pla­no­wych wąt­ków.

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Poczęcie Obserwatora

Wszyst­ko, co się dzie­je, ma swój powód.

Dzi­siaj ko­lej­ny dzień za­sta­na­wiam się nad po­wo­dem kon­ty­nu­acji mo­je­go ży­wo­ta.

I o tym wła­śnie jest ta opo­wieść.

 

Je­stem ostat­nim z linii He­re­nów, sta­ro­żyt­ne­go wie­rze­nia, isto­tą wa­ha­ją­cą się mię­dzy fi­zycz­nym ist­nie­niem a by­ciem myślą. Ja zo­ba­czyć mogę wszyst­ko, lecz mnie zo­ba­czyć się nie da. Ja mogę do­tknąć, co ze­chcę, mnie do­tknąć może je­dy­nie isto­ta z mojej linii. Tak się skła­da, że po­tęż­niej­sze byty znisz­czy­ły moją hi­sto­rię, to, co było dla mnie naj­droż­sze.

 

Star­sze Bó­stwa nie mogły znieść na­szej eg­zy­sten­cji, toteż ze­sła­li na nas swoje plagi. Ich me­to­dy prze­ra­sta­ły moje naj­gor­sze kosz­ma­ry. Wrzu­ca­li moich po­bra­tym­ców w głę­bo­ki trans, po­tra­fi­li nas do­strzec, jako że ich per­cep­cja prze­kra­cza­ła nawet i naszą. I gdy bu­dzi­li­śmy się ze stanu, w jaki nas wtrą­ca­li, gu­bi­li­śmy nasze wszyst­kie prze­ko­na­nia, za­tra­ca­li­śmy się w ciem­nych ko­ry­ta­rzach, o ży­la­stych ścia­nach, gru­bych pną­czach przy­po­mi­na­ją­cych ogrom­ne larwy. Ze­wsząd do­bie­ra­ła się do nas lekka smuga sza­re­go dymu, coraz to bar­dziej nas ośle­pia­ją­ca.

 

Będąc He­re­nem, wie­rzy­ło się w powód każ­de­go dzia­ła­nia. W na­szym kręgu, sporo z nas od­bie­ra­ło sobie wła­sne życie, co koń­czy­ło ich cykl ist­nie­nia. Jed­nak­że ci, któ­rzy z ja­kie­goś przy­pad­ku losu, próbę sa­mo­bój­czą prze­ży­li, bądź nie byli w sta­nie wy­ko­nać tego pro­ce­su po­praw­nie, zgłę­bia­li się w od­kry­wa­nie po­wo­du ich życia.

 

Nasi nisz­czy­cie­le do­brze o tym wie­dzie­li, wy­ko­rzy­sta­li to w na­szej za­gła­dzie. Bu­dząc się z wła­snych mrzo­nek, za­tra­ca­li­śmy ja­kie­kol­wiek chęci by od­kryć, dla­cze­go nie udało nam ode­brać sobie życia – to do­ty­czy­ło tych, któ­rzy próbę mieli za sobą. Ci nie­szczę­śni­cy sta­wa­li po chwi­li w miej­scu, po czym za­czę­li za­ni­kać. Do tej pory nie wiem czy wciąż ist­nie­ją gdzieś w ja­kimś za­kąt­ku eg­zy­sten­cji. Na­to­miast po­zo­sta­li zo­sta­wa­li strą­ce­ni z do­tych­cza­so­we­go kursu na drogę zu­peł­nie nie­zna­ną, obcą. Zo­sta­wa­li­śmy zmu­sza­ni do przy­mu­so­we­go sa­mo­bój­stwa, po­nie­waż do tego za­wsze spro­wa­dza­ło się nasze życie. Jed­nak­że w tym wy­pad­ku, po pro­stu prze­sta­wa­li­śmy ist­nieć, jeden po dru­gim.

 

Z ja­kie­goś po­wo­du mnie trans nie do­tknął. Moją uko­cha­ną, mój powód ist­nie­nia, po­rwał sen. Znik­nę­ła na moich oczach, wciąż wpa­tru­jąc się na nią coraz to mniej mo­głem jej do­strzec, aż w końcu nie mo­głem jej uj­rzeć kom­plet­nie. Krzyk­ną­łem reszt­ka­mi sił, ból głowy był ol­brzy­mi, po­nie­waż stra­ci­łem osobę, spra­wia­ją­cą, że żyje.

 

Gdy mo­głem już się prze­miesz­czać, ucie­kłem jak naj­da­lej od na­szej małej osady. Od­cią­łem się od mojej ezo­te­rycz­nej formy wcie­la­jąc się w ma­te­rię. Sko­czy­łem z klifu by za­koń­czyć swoje ża­ło­sne życie.

 

Wtedy to hi­sto­ria po­now­nie stała się przej­rzy­sta, po­nie­waż prze­ży­łem. Zo­sta­łem wy­ło­wio­ny na plaży na­stęp­ne­go dnia. Wzię­to mnie pod opie­kę, wy­le­czo­no z ran, umyto. Gdy za­czą­łem kon­tak­to­wać po­da­ro­wa­no mi po­si­łek, stąd mo­głem stwier­dzić, że znaj­do­wa­łem się wokół ludzi. Wpa­try­wa­łem się w nich ze stra­chem w oczach, nie od­zy­wa­jąc. Nie byli na mnie źli, chyba ro­zu­mie­li, że byłem w szoku, dzi­wi­ła mnie ich do­bro­dusz­ność. Zo­sta­łem na­stęp­nie od­pro­wa­dzo­ny do po­ko­ju z łóż­kiem, gdzie mo­głem od­po­cząć i po­zbie­rać swoje myśli.

 

Na po­cząt­ku był chaos, na­stęp­nie po­ja­wi­ła się mo­ne­ta, stwo­rzy­ła ba­lans ener­gii. Ból głowy nie ustę­po­wał, a do tego, zo­sta­łem uwię­zio­ny w fi­zycz­nej, ludz­kiej for­mie. Byłem stary, ale cho­dzić mo­głem, mia­łem długą, szarą brodę. Pod­pie­rać się mu­sia­łem kijem, mój wzrok nie był już tak da­le­ko­za­się­go­wy jak daw­niej, ogra­ni­czo­ny dy­stans dzia­ła­nia wszyst­kich zmy­słów. A więc tym był czło­wiek.

 

Moje dni w osa­dzie mi­ja­ły spo­koj­nie i po­wo­li. Coraz to bar­dziej przy­zwy­cza­ja­łem się do swo­jej ludz­kiej ko­pu­ły. Więk­szość czasu spę­dza­łem na wzgó­rzu nie­opo­dal chat miesz­kań­ców. Znaj­do­wa­ło się tam dość spore drze­wo, a pod jego buj­ny­mi li­ść­mi, w cie­niu stała ławka. Po­lu­bi­łem tamto miej­sce, można było do­strzec za­cho­dzą­ce słoń­ce, a takie zja­wi­ska wzmac­nia­ły, w ro­zu­mie­niu ludz­kim, emo­cje. We mnie wzbu­dza­ły siłę moich kon­tem­pla­cji, po­tra­fi­łem za­snąć pnąc z py­ta­nia, do py­ta­nia, wspi­na­jąc się po pną­czy ciągu myśli.

 

Przez in­nych rów­nież zo­sta­łem cie­pło przy­ję­ty, wi­dzie­li we mnie zwy­kłe­go star­ca, znie­do­łęż­nia­łe­go czło­wie­ka, który zo­sta­wio­ny na pa­stwę losu, by umarł. Byłem na ich utrzy­ma­niu, czego nie ro­zu­mia­łem, choć z cza­sem na­uczy­łem się do­ce­niać ich trud, ukło­nem, na tyle ile po­zwa­la­ły mi plecy. Im wię­cej dni mi­ja­ło, coraz to bar­dziej otwie­ra­łem się do miesz­kań­ców, po­zna­wa­łem ich po twa­rzy, nawet uśmiech­ną­łem się do prze­bie­ga­ją­cej obok mnie mło­dzie­ży. Coraz bar­dziej przy­po­mi­na­ło mi to moje wcze­śniej­sze, bar­dzo po­dob­ne życie.

 

Jed­nak, mimo że brzmi to wszyst­ko ko­lo­ro­wo, wy­da­wa­ło­by się, że czeka mnie spo­koj­na śmierć ze sta­ro­ści. W rdze­niu, cen­trum bądź po ludz­ku, mózgu, nie je­stem pe­wien. W każ­dym razie fi­zycz­nie przed­sta­wia­łem się, jako sta­rzec, ale czu­łem się, jak młoda isto­ta. Nie wiem, dla­cze­go, za­wsze trze­ba się za­ko­chać. Być może jest to na­tu­ral­ne po stra­cie? Albo pod­świa­do­mie chce wró­cić się do tego, co było przed stra­tą? Zna­le­zie­nie od­po­wie­dzi na te py­ta­nia za­ję­ło­by za dużo czasu.

 

Do tego do­szła w końcu do mnie jedna rzecz. Co się sta­nie jak moje fi­zycz­ne ciało się zu­ży­je, umrze? Ja umrę z nim? To py­ta­nie prze­wi­ja­ło się od czasu do czasu, gdy nie było za­stę­po­wa­ne przez moje pra­gnie­nie od­wza­jem­nie­nia uczu­cia. Miała na imię, w sumie to nie ważne, no, ale była prze­pięk­na. A dla­cze­go nie ważne? Po­nie­waż umar­ła pierw­sza.

 

Jej oj­ciec w łzach w oczach trzy­mał jej tru­chło przed sto­do­łą. Ja spo­glą­da­łem na wszyst­ko sie­dząc na mojej ławce, pod­czas gdy księ­życ swym świa­tłem prze­bi­jał moją dłu­ga­śną brodę, wy­sy­ła­jąc małe, choć in­ten­syw­ne pro­mie­nie w stro­nę zmar­łej. Wi­no­waj­cą był jeden z linii Sikeh. Łatwo było po­znać po wy­ry­tym pa­ją­ku na klat­ce, nie, na całym przed­nim ciele. Wi­dząc ten znak, wie­dzia­łem, że był to po­czą­tek tra­ge­dii. Pa­ję­czy fe­ty­szy­ści, wy­znaw­cy pa­ją­ka-ko­bie­ty, ina­czej, stwo­rze­nia bę­dą­ce­go płci żeń­skiej o wy­glą­dzie wło­cha­tej ta­ran­tu­li skrzy­żo­wa­nej z czar­ną wdową. Nigdy nie po­tra­fi­łem tego do­brze opi­sać. W każ­dym razie, ich obec­ność za­wsze su­ge­ro­wa­ła nad­cho­dzą­cą tra­ge­die. W swoim wy­zna­niu, Sikeh byli prze­ko­na­ni o po­trze­bie ofia­ry z ko­bie­ty, nie­ko­niecz­nie mu­sia­ła być ona ludz­ka. Ro­bi­li to, gdy we­wnątrz sie­bie po­czu­wa­li po­żą­da­nie, lu­bież­ność, do­ty­czy­ło to wszyst­kich płci wy­zna­ją­cych Sikeh. Za po­mo­cą dwóch sier­pów wy­ży­na­li w ciele ofia­ry, wi­ze­ru­nek pa­ją­ka, gru­bość jego od­nó­ży sym­bo­li­zo­wa­ła ogrom pra­gnie­nia. Obec­ność ta­kie­go znaku sym­bo­li­zo­wa­ła na­ro­dzi­ny no­we­go pa­ję­cza­ka, z cza­sem, zo­sta­wić miał on jaja w swo­jej ofie­rze. A tymi ja­ja­mi oka­zy­wa­ły się na­stęp­ne tra­ge­die.

 

Oczy­wi­ście zo­sta­łem oskar­żo­ny przez miesz­kań­ców, że spro­wa­dzi­łem złe duchy. Cięż­ko winić pro­stych ludzi za takie spo­strze­że­nia. Na szczę­ście dla mnie, lu­dzie spo­glą­da­li na mnie krzy­wo z wy­raź­nym bra­kiem za­ufa­nia. Mogli prze­cież mnie wy­gnać czy nawet wy­ła­do­wać swoją rzą­dze ze­msty na mnie. Gdy już przy­go­to­wa­li ciało do po­grze­bu, ja sie­dzia­łem już na mojej ławce. Tak jakby nigdy się z niej nie ru­szy­łem. Przy­naj­mniej takie mia­łem prze­czu­cie. Po ja­kimś cza­sie za­bra­li zmar­łą dziew­czy­nę i po­czę­li kopać dla niej rów. Czu­łem dziw­ny smu­tek, czu­łem swoją szorst­ką skórę i twar­de, grube włosy mojej brody. Łza po­le­cia­ła mi z oka, prze­ci­na­jąc kurz na mojej twa­rzy, opa­dła na zie­mię. Zmar­ła le­ża­ła już za­ko­pa­na, a nad jej gro­bem klę­czą­cy oj­ciec. Pró­bo­wa­li go za­brać, bo deszcz za­czął padać, ale on ru­szyć się nie mógł. Zo­sta­wi­li czło­wie­ka, co córkę stra­cił sa­me­go. Nie wie­dzia­łem, co mnie czeka. Być świad­kiem czy­jejś śmier­ci oraz la­men­tów bli­skiej osoby tego kogoś. Chcia­ło­by pew­nie do­łą­czyć do swo­jej uko­cha­nej osoby. Po cóż żyć bez swo­je­go po­wo­du do ra­do­ści?

Po­go­da po­gar­sza­ła się z każdą mi­nu­tą, niebo okry­ła sza­rość, gę­stość desz­czu wy­wo­ła­ła mgłę. Wsta­łem z ławki, cho­ciaż nie wi­dzia­ło mi się za bar­dzo wy­cho­dze­nie spod drze­wa, które dotąd da­wa­ło mi schro­nie­nie. Usia­dłem, zatem po­now­nie z na­dzie­ją, że nie­dłu­go ulewa przej­dzie.

 

Mi­nę­ło kilka dni od smut­ne­go in­cy­den­tu, czu­łem się coraz słab­szy, cho­dze­nie spra­wia­ło mi wię­cej pro­ble­mów. Nie­ste­ty, moje życie zbli­ża­ło się ku koń­co­wi. Było ciem­no, śro­dek nocy, sie­dzia­łem jak zwy­kle na mojej ławce i wpa­try­wa­łem się w gwiaz­dy. Ich licz­ba nie do zli­cze­nia, pięk­ne świe­cą­ce. Przy­mkną­łem na chwi­lę oczy, a gdy je otwo­rzy­łem, zo­sta­łem oto­czo­ny przez miesz­kań­ców trzy­ma­ją­cych po­chod­nie w rę­kach. Ich wzrok prze­peł­nio­ny był nie­na­wi­ścią, złem. Czer­wo­ne śle­pia wpa­tru­ją­ce się na moje bez­bron­ne ist­nie­nie. Nie przy­cho­dzi­ło mi żadne wy­ja­śnie­nie tego, co miało się dziać. Dwaj do­ro­śli męż­czyź­ni wzię­li mnie za ręce, kła­dąc moje na ich bar­kach. Za­czę­li mnie tar­gać, moje nogi ocie­ra­ły się o zie­mię. Zna­leź­li­śmy się w wio­sce, przy bu­dyn­ku słu­żą­cy za ko­ściół, na­stęp­nie po­szli­śmy na tyły. Po­cią­gnę­li za sto­jak na po­chod­nie, tylna ścia­na bu­dow­li za­czę­ła się zsu­wać na dół, otwie­ra­jąc przej­ście scho­da­mi na dół, w ciem­ność. Moje nogi obi­ja­ne były o każdy szcze­bel, czu­łem, że już wtedy umie­ra­łem. Jed­nak­że nie spo­dzie­wa­łem się tego, co znaj­do­wa­ło się na samym dole. Śred­niej wiel­ko­ści po­miesz­cze­nie, na tyle duże by po­mie­ścić prze­dziw­ną rzeź­bę, sym­bol świe­cą­cy się ma­to­wo w srebr­nym ko­lo­rze. Prze­sta­wiał on coś na bazie krzy­ża, jed­nak z okrę­giem za­wie­ra­ją­cym w swoim wnę­trzu pod­sta­wę, która two­rzy­ła kru­cy­fiks. Z okrę­gu ucie­ka­ło wiele spi­ral­nych ra­mion we wszyst­kie stro­ny rzu­ca­jąc się w stro­nę ścian, wbi­ja­jąc w nie jak kleszcz. Przed ową kon­struk­cją znaj­do­wał się pro­sty oł­tarz zro­bio­ny z ka­mie­nia, a wokół niego mnó­stwo krwi. Jed­nak spra­wia­ła ona wra­że­nie su­chej, jakby wsz­cze­pio­nej w pod­ło­że. Rzu­ci­li mną na obiekt jak mię­sem do rzezi, przy­wią­za­li łań­cu­cha­mi, gru­by­mi, zim­ny­mi i ca­ły­mi we krwi. Oł­tarz, na któ­rym le­ża­łem po­ło­żo­ny był tak, że swo­imi ocza­mi pa­trzy­łem pro­sto na kon­struk­cje przy­po­mi­na­ją­cą krzyż. Miesz­kań­cy oto­czy­li mnie le­żą­ce­go zo­sta­wia­jąc lukę po­mię­dzy mym łożem a struk­tu­rą, na którą spo­glą­da­łem. Zrzu­ci­li swoje po­chod­nie na zie­mie, ga­sząc je bu­ta­mi. Na­sta­ła kom­plet­na ciem­ność, je­dy­nie lek­kie świa­tło z czer­wo­nych ślepi ludzi mnie ota­cza­ją­cych mo­głem do­strzec. Po chwi­li jed­nak za­czę­ło się coś dziać. Krzyż zda­wał się po­ru­szać, zmie­niać kolor na mocny ob­sy­dian, jego ra­mio­na drga­ły coraz bar­dziej wi­docz­niej. Nagle, usły­sza­łem okrop­ny ryk, łań­cu­chy ob­ję­ły mnie moc­niej, kru­sząc moje kości. Splu­ną­łem krwią przed sie­bie, ta spa­dła na moją twarz, wpa­da­jąc do oka. Po­czu­łem pie­cze­nie, grze­ją­cą się wodę w swoim ciele. I wtedy to krzyż ożył, po­ja­wi­ły się oczy na jego pro­stej pod­sta­wie, a ra­mio­na za­czę­ły ma­chać agre­syw­nie przede mną. Z jed­ne­go oka, tego cze­goś wy­ło­ni­ło się cien­kie jak nitka pną­cze, które wbiło się w moje ciało w prze­cią­gu se­kun­dy. Łań­cu­chy coraz moc­niej na­ci­ska­ły ła­miąc mi żebra. Sta­ra­łem się kasz­leć, na­brać od­de­chu, jed­nak mo­głem tylko pluć krwią, która to wra­ca­ła na moją twarz. Mo­głem czuć roz­ra­sta­ją­cą się we­wnątrz sie­bie sieć, zbli­ża­ła się do serca, gdy nagle, po­twór, czy krzyż wy­darł się trzą­sa­jąc całym po­miesz­cze­niem jak kost­ką. Ścia­ny za­pa­li­ły się krwi­stym ogniem, miesz­kań­cy spoj­rze­li na sie­bie z za­sko­cze­niem, ze stra­chem. W pa­ni­ce za­czę­li ucie­kać w stro­nę wyj­ścia, jed­nak spi­ral­ne ra­mio­na za­blo­ko­wa­ły im przej­ście. Stwo­ra darła się tak mocno, strasz­nie i nie­wy­obra­żal­nie nie­ludz­ko, mo­głem po­czuć jak mój słuch za­marł i nie sły­sza­łem już nic. Czym­kol­wiek to było, było prze­ra­ża­ją­co wście­kłe, ma­cha­jąc ra­mio­na­mi we wszyst­kie stro­ny. Miesz­kań­cy nie mając drogi uciecz­ki padli na ko­la­na, bła­ga­jąc stwo­rze­nie, o da­ro­wa­nie życia. To jed­nak nie było mi dane, spi­ral­ne koń­czy­ny stwo­ra za­czę­ły bru­tal­nie ata­ko­wać ludzi, roz­bry­zgi­wać ich ciała po całym pa­lą­cym się po­miesz­cze­niu. Za­czę­ło padać krwią, do­słow­nie, z su­fi­tu. Czę­ści ciała, or­ga­ny ludz­kie, płyny, wszyst­ko, co w czło­wie­ku mo­gło­by się znaj­do­wać la­ta­ło jak w mik­se­rze. Nie wie­dzia­łem, co się dzia­ło i dla­cze­go. Nigdy nie byłem świad­kiem ta­kiej bru­tal­no­ści. Gdy ma­sa­kra do­szła do końca, krwi­sty ogień pa­lą­cy ścia­ny wchło­nął szcząt­ki ludzi, krew prze­sta­ła padać. Na­sta­ło wra­że­nie jakby wpa­try­wa­nia się w za­pę­tlo­ny cy­klon, chwi­lo­we, wsy­sa­ją­ce wszyst­kie zmy­sły, i wtedy to ra­mio­na stwo­ra za­prze­sta­ły ja­kie­go­kol­wiek ruchu, a sam po­twór wró­cił do nie­ru­cho­me­go stanu srebr­nej kon­struk­cji. Nie­ste­ty, łań­cu­chy gnio­tą­ce moje ciało po­zo­sta­ły, a ja nie za bar­dzo mia­łem się jak ich po­zbyć. I tak zo­sta­łem cze­ka­jąc na śmierć. Cze­ka­łem. Cze­ka­łem. Prze­peł­nio­ny bólem i smut­kiem, cze­ka­łem. By w końcu do­łą­czyć do swo­jej uko­cha­nej dziew­czy­ny. Cze­ka­łem. W końcu, śmierć na­de­szła. Nie byłem już w sta­nie od­dy­chać. Umar­łem.

 

– Gdzie chciał­byś się udać?

– Nie mo­żesz od­po­wie­dzieć, nie masz kon­tro­li, byłeś w pew­nym sen­sie tylko czło­wie­kiem.

– Teraz to jest twoja rze­czy­wi­stość, życie z de­mo­na­mi, du­cha­mi, zja­wa­mi, mi­ta­mi, le­gen­da­mi.

– Je­steś ża­ło­sny.

– Na­praw­dę my­śla­łeś, że po śmier­ci, co, sta­nie się twoje ży­cze­nie?

– Zo­staw­cie go, to isto­ta ete­rycz­na, znę­ca­nie się nad nim nic nie da.

– Jak za­wsze ktoś musi po­psuć za­ba­wę…

– Mo­że­my po­gnę­bić in­nych zmar­łych, chodź­my.

 

Obudź się, nie umar­łeś, nie mo­żesz umrzeć. Je­steś wy­jąt­ko­wy. Trzy­masz się eg­zy­sten­cji tak mocno jak czło­wiek swo­je­go ma­jąt­ku. Nie mo­żesz od­po­wie­dzieć, dla­te­go po­zwól, że przej­mę nar­ra­cje. Je­stem Ygha­tron, pierw­szy z tych, któ­rzy spró­bu­ją prze­ko­nać cię do na­szej racji. Jeden z tych, któ­rzy we­dług cie­bie, wy­by­li two­ich po­bra­tym­ców, zo­sta­wia­jąc tylko cie­bie. Po­zwo­lę ci być w tym prze­ko­na­niu, jed­nak jak są­dzisz, dla­cze­go dane było ci żyć, jako czło­wiek? Mo­głeś do­świad­czyć bez­sen­su wa­sze­go świa­ta, wa­szej pla­ne­ty. Wszyst­ko znik­nie, wszy­scy zginą. Cier­pie­nie i ból, to są po­wo­dy, dla któ­rych czło­wiek żyje. My chce­my uni­ce­stwić wszyst­ko, co żyje. By ura­to­wać ludzi, ża­ło­sną rasę. Ale cóż mogą cię oni ob­cho­dzić, prze­cież byłeś bytem ete­rycz­nym. Nie martw się, wy­by­li­śmy wszyst­ko. Za­mor­do­wa­li­śmy nie­win­nych i nie­świa­do­mych. Udu­si­li­śmy czoł­ga­ją­ce się dzie­ci. Na tym świe­cie po­zo­sta­li już tylko lu­dzie i tylko dla nich stwo­rzy­my praw­dzi­wy azyl od życia. Przy­wró­cę ci życie. I zmie­nię nar­ra­cję.

 

Obu­dzi­łem się bio­rąc naj­więk­szy wdech, jaki wy­da­wał mi się za moż­li­wy. Co się ze mną stało? Moje ciało, kim ja je­stem? Znaj­do­wa­łem się na środ­ku ja­kiejś po­la­ny z drze­wa­mi wokół. Ostat­nie, co pa­mię­tam to jak umar­łem przy­ku­ty do ka­mien­ne­go stołu. Ale wtedy byłem star­cem, a teraz? Nie czu­łem bólu w no­gach, mo­głem pod­ska­ki­wać bez pro­ble­mu, byłem młod­szy, bar­dziej rześ­ki. Za bar­dzo nie wie­dzia­łem, co mia­łem zro­bić, dokąd się udać. Nagle z drzew wy­bie­gła jakaś młoda dziew­czy­na, była bar­dzo pięk­na. Po chwi­li zo­rien­to­wa­łem się, że bie­gła w moją stro­nę. Aż w końcu do­tar­ła i ob­ję­ła mnie w ra­mio­na. Było to takie miłe. W całym swoim życiu nie wie­dzia­łem jak to jest. Mimo że przy­tu­la­łem swoją uko­cha­ną wiele razy, było to w na­szych ete­rycz­nych po­sta­ciach, nie od­czu­wa­li­śmy do­ty­ku ciał jak teraz tylko do nas oboje wy­sy­ła­ny zo­sta­wał prze­kaz do od­bior­ni­ków. Nie było to nigdy takie, cie­płe i mięk­kie. Za­bra­ła mnie za rękę w stro­nę drzew. Jako że i tak nie wie­dzia­łem, co się dzie­je, dałem się po­pro­wa­dzić. To, co cze­ka­ło mnie dalej było… smut­ne. Tylko, nie dla mnie. Czu­łem jak komuś było źle. Dziew­czy­na za­pro­wa­dzi­ła mnie do od­osob­nio­nej chat­ki, w środ­ku znaj­do­wa­ło się łóżko. Rzu­ci­ła mnie na nie, po czym za­czę­ła się roz­bie­rać. Jako isto­ta ete­rycz­na nie mia­łem po­ję­cia, co się dzia­ło. Ale ktoś inny wie­dział. Ktoś, kto to wszyst­ko ob­ser­wo­wał.

 

– Tak, na­da­je się, jest ide­al­ny!

– Mó­wi­łem, że jest wy­jąt­ko­wy.

– Bę­dzie jed­nym z Czte­rech.

 

Jak można kogoś tak skrzyw­dzić? Czemu wszy­scy oprócz mnie mają to, o czym ja mogę tylko po­ma­rzyć? Dla­cze­go tylko oglą­dam swoje ma­rze­nia, jak speł­nia­ne są dla ak­to­rów, któ­rych nie za­wsze nawet znam? Je­stem sam, za­wsze byłem i będę sam. Tylko ob­ser­wu­je i za­pi­su­ję. Nie po­tra­fię zro­zu­mieć. Czy taka jest moja rola? Zna­leźć sens? Mia­łem wizję, po­wie­dzia­ła mi, że jeśli się jesz­cze nie za­bi­łem, nigdy mi nie wy­szło i boje się ode­brać sobie życie jak na­le­ży, musi być powód. Dla­cze­go coś trzy­ma mnie przy życiu? Ta ener­gia we mnie za­bra­nia­ją­ca mi odejść. Czy to zwy­kły strach? Nie mogę pojąć swo­je­go cier­pie­nia. Ale jeśli ja cier­pię tutaj, ktoś gdzieś musi cier­pieć jak ja.

 

Stra­ci­łem na chwi­lę przy­tom­ność, naga ko­bie­ta zbli­ży­ła się by upew­nić się, że ze mną wszyst­ko w po­rząd­ku. Gdy po­twier­dzi­łem, uśmiech­nę­ła się i usia­dła mi na no­gach. < Ktoś gdzieś musi cier­pieć >

 

Nagle to przez okno wle­ciał ka­mień, a potem na­stęp­ny, ko­lej­ny tra­fił dziew­czy­nę w twarz po­zba­wia­jąc jej przy­tom­no­ści. Gdy ja spa­ni­ko­wa­ny chcia­łem uciec, do­sta­łem w czoło przy otwar­ciu drzwi i rów­nież od­le­cia­łem.

 

Po ja­kimś cza­sie, do­kład­nie mi nie­zna­nym, obu­dzi­łem się przy­wią­za­ny, znowu gdzieś przy­wią­za­ny, do drew­nia­ne­go pala. Przede mną była dziew­czy­na. Wkrót­ce ob­ja­wi­li się też nasi po­ry­wa­cze. Tym razem wie­dzia­łem, kim byli. I wcale nie uśmie­cha­ło mi się na myśl o tym, co nas czeka.

 

Po­zwól, że skró­cę. Ko­bie­tę zgwał­ci­li wiele razy, de­ta­le, de­ta­le okrop­ne, de­ta­le bar­dziej okrop­ne i obrzy­dli­we. Potem ka­za­li jej zabić cie­bie i umar­łeś. To ma małe zna­cze­nie. Wi­no­waj­cy byli nudni nie ma, co ich wspo­mi­nać, przej­mę nar­ra­cje.

 

Znowu umar­łeś, twoja hi­sto­ria nie była długa ani szcze­gó­ło­wa. Była dość krót­ka i w sumie to nie za cie­ka­wa jakby na to spoj­rzeć. Gdyby po­my­śleć tro­chę wię­cej to jest prze­peł­nio­na bólem i cier­pie­niem, ale jako że po­mi­ną­łem do­kład­ne stresz­cze­nie sy­tu­acji, za bar­dzo tego nie czuć. Mogę za­gwa­ran­to­wać, że ktoś cier­piał, więc spo­koj­nie. Chciał­bym ci coś wy­ja­śnić, je­stem Atra­gham­non, drugi, który za­mie­rza cię prze­ko­nać. Zanim to zro­bię, chcę rzu­cić świa­tłem na wy­da­rze­nie, bę­dą­ce rów­nież twoją pierw­szą śmier­cią. To, co się stało w tam­tej kryp­cie, ma­sa­kra, któ­rej byłeś świad­kiem. Nie stała się ona przy­pad­kiem. Isto­ta, która opę­ta­ła miesz­kań­ców, która zmu­si­ła ich żeby po­świę­cić cię na oł­ta­rzu, nie wie­dzia­ła, że nie byłeś w praw­dzie czło­wie­kiem. A na lu­dziach się że­ro­wa­ła. Więc gdy za­czę­ła próbę wchło­nię­cia two­jej ener­gii ży­cio­wej, wpa­dła w szał i kom­plet­ny amok. Oczy­wi­ście ty tego wie­dzieć nie mo­głeś, nie wie­dzia­łeś nawet, co się dzia­ło. Byłeś tylko świad­kiem ma­sa­kry, a wcze­śniej cier­pie­nia z racji śmier­ci córki jed­ne­go z miesz­kań­ców. Na­stęp­nie wcie­li­łeś się w mło­de­go czło­wie­ka, za­bój­cę owej dziew­czy­ny. Byłeś przy­stoj­ny, ko­bie­ty same rzu­ca­ły ci się w ra­mio­na, do tego na­le­ża­łeś do zu­peł­nie ab­sur­dal­ne­go i gro­te­sko­we­go kultu. Kultu mię­dzy in­ny­mi po­le­ga­ją­ce­mu na czę­stych in­te­rak­cjach sek­su­al­nych. Cóż, kogoś to za­bo­la­ło, ktoś też by tak chciał. Pa­dłeś ofia­rą jego gnie­wu i po­czu­cia nie­spra­wie­dli­wo­ści. Wy­bi­ciem kultu Sikeh zaj­mo­wa­ła się pewna grupa. Też była to banda zbe­reź­ni­ków, mor­der­ców i po­pa­prań­ców. Teraz po­wi­nie­neś na pod­sta­wie tego, co za­ob­ser­wo­wa­łeś, usły­sza­łeś móc stwier­dzić, świat ludzi jest po­zba­wio­ny sensu. Mu­sisz się z nami zgo­dzić, nie ma cze­goś ta­kie­go jak praw­da czy fałsz, racja czy kłam­stwo, dobro czy zło. Nigdy tego nie było i w na­szym świe­cie nie bę­dzie. My nie mamy racji, my mamy to, co jest by racje stwo­rzyć. Je­dy­ne roz­wią­za­nie, ma­so­we uni­ce­stwie­nie, za­mor­do­wa­nie każ­de­go ży­ją­ce­go w ja­ki­kol­wiek spo­sób. Oni chcą być bru­tal­ni, oni chcą gwał­cić, za­bi­jać się na­wza­jem, to­czyć wojny, kraść, sprze­czać się, ranić, nie­na­wi­dzić i nisz­czyć. Dla­cze­go nie mo­że­my zro­bić tego za nich? Na kon­ty­nen­cie toczy się wojna, czło­wiek za­bi­ja dru­gie­go, od­bie­ra mu życie i dokąd te życie idzie? Nie wiesz? Ja też nie. Je­stem nie­śmier­tel­ny, tak jak po­win­no każde ist­nie­nie. Każde ma­rze­nie speł­nio­ne, nikt cię nie lubi i nie chce spę­dzać z tobą czasu? W na­szym świe­cie nie bę­dzie ta­kiej sy­tu­acji. Miesz­kasz z kimś, kogo nie­na­wi­dzisz, z ro­dzi­ca­mi, któ­rzy nie­na­wi­dzą sie­bie i cią­gle się na sie­bie wy­dzie­ra­ją? W na­szym świe­cie bę­dziesz żył gdzie chcesz, w domku, w ogrom­nym domu z ba­se­nem, w lo­do­wym zamku, co­kol­wiek. Żadna ko­bie­ta na cie­bie nawet nie spoj­rzy? W na­szym świe­cie, to ty bę­dziesz de­cy­do­wał czy to zrobi czy nie. To jest je­dy­na droga. Droga do per­fek­cji, do stanu ide­al­ne­go, bez wad. Nie­ska­zi­tel­ne­go, pięk­ne­go i wiecz­ne­go. Nie­któ­rzy wie­rzy­li w Niebo, za­bi­li­śmy ich żeby zo­ba­czyć gdzie pójdą. Dry­fu­ją gdzieś po ni­co­ści. Głup­cy niech gniją tam na wieki. Tylko my mo­że­my po­wie­dzieć, że mamy racje nawet jej nie mając. Po­nie­waż to my dą­ży­my by w końcu stwo­rzyć coś, z czym zgo­dzi się każde ist­nie­ją­ce stwo­rze­nie. Nawet, jeśli tego nie zrobi, zmu­si­my. Bo to my mamy praw­dę. I nikt nie za­prze­czy, że wo­lał­by, aby wszyst­kie jego ma­rze­nia zo­sta­ły speł­nio­ne i mógł­by ich do­świad­czyć, niż żeby mę­czyć się, ta­rza­jąc jak robal przez bru­tal­ność życia tylko po to żeby na końcu umrzeć!

Po­wtó­rzę, wszy­scy po­win­ni zo­stać uni­ce­stwie­ni. Od­da­je nar­ra­cję.

 

– Hej, obudź się.

– Co, gdzie ja znowu zaś je­stem?

– Je­steś w są­dzie.

– Co to?!

– Nie krzycz, bła­gam cię…

 

Teraz ja Na­fla­rar, przej­mę nar­ra­cję. Je­stem trze­cim. I chcę sa­me­mu opo­wie­dzieć ci twoją obec­ną hi­sto­rię.

 

Znaj­du­jesz się jak już wspo­mniał twój ad­wo­kat, w są­dzie. Po­zwa­łeś swo­je­go naj­lep­sze­go przy­ja­cie­la, po­nie­waż zna­la­złeś do­wo­dy na to, że pla­no­wał cię okraść z two­je­go ma­jąt­ku. A jest on duży, po­nie­waż odzie­dzi­czy­łeś go po ojcu. Łatwo dla cie­bie. Je­steś na eta­pie przed­sta­wia­nia ostat­nich ar­gu­men­tów, w sumie to jedna osoba z two­jej dru­ży­ny ad­wo­ka­tów. Nie po­tra­fię opo­wie­dzieć tego w spo­sób, żebyś mógł wczuć się w po­stać, zro­zu­mieć jej ból i uczu­cia. Wy­ma­ga­ło­by to tro­chę wię­cej pracy. Ale to zaraz. Pod­czas pro­ce­su twój przy­ja­ciel oraz jego świad­ko­wie kła­ma­li ci pro­sto w oczy, gdy ze­zna­wa­li. Ale tego udo­wod­nić nie mo­głeś. Two­imi do­wo­da­mi na winę swo­je­go naj­lep­sze­go przy­ja­cie­la były fakty, że wi­dy­wa­łeś jak szpie­go­wał przy twoim domu. Gdy za­pra­sza­łeś go do sie­bie, czę­sto pytał o ma­ją­tek, raz przy­ła­pa­łeś go jak pró­bo­wał otwo­rzyć zamek do po­ko­ju gdzie skarb swój trzy­ma­łeś. Roz­pra­wę prze­gra­łeś. Prze­ku­pio­ny sę­dzia za­de­cy­do­wał. Mu­sia­łeś prze­ka­zać ogrom­ną sumę w ra­mach skła­da­nia fał­szy­we­go oskar­że­nia. Nie pytaj mnie, nie ro­zu­miem ludzi i jak dzia­ła­ją ich pro­ce­sy, sta­ra­łem się opi­sać jak naj­le­piej. W każ­dym razie, sy­tu­acja spo­wo­do­wa­ła, że za­tra­ci­łeś wiarę w co­kol­wiek wokół sie­bie. Za­czą­łeś igno­ro­wać zna­jo­mych, sie­dzia­łeś w domu coraz dłu­żej. Bra­łeś środ­ki odu­rza­ją­ce, tylko po to by za­po­mnieć o tym, jak zo­sta­łeś po­trak­to­wa­ny przez osobę, którą uzna­wa­łeś za naj­lep­sze­go przy­ja­cie­la. Smut­ny los, prze­sta­łeś ma­lo­wać, śpie­wać, mimo że bar­dzo lu­bi­łeś to robić. Po paru la­tach stra­ci­łeś po­zo­sta­ło­ści po ojcu, nie mia­łeś już pie­nię­dzy, nie mia­łeś domu. Wy­da­lo­ny na ulice. Oplu­wa­ny przez prze­chod­niów, ob­śmie­wa­ny. Mar­z­łeś każ­de­go dnia, było coraz cię­żej i cię­żej. Sta­ra­łeś się o pomoc swo­ich daw­nych zna­jo­mych, ale oni o tobie już za­po­mnie­li, po­nie­waż nie spo­ty­ka­łeś się z nimi. Dzień z dniem trzy­ma­jąc się na reszt­kach ze śmiet­ni­ków. Ale pew­ne­go dnia spo­tka­ło cię coś pięk­ne­go. Coś, co prze­szy­wa i moje fik­cyj­ne serce. Tak mi przy­kro, że to pi­szesz, że to czy­tasz. Jest mi tak cho­ler­nie smut­no, że za­mie­rzasz to na­pi­sać. Ja, isto­ta in­ter­ste­lar­na, poza ga­lak­tycz­na, po­tra­fię cier­pieć, gdy to opo­wia­dam. Pew­ne­go dnia, gdy prze­glą­da­łeś śmie­ci za je­dze­niem, przy­bie­gło do cie­bie czwo­ro­noż­ne stwo­rze­nie. Wy­glą­dał na za­dba­ne­go, pew­nie zo­stał po­rzu­co­ny, na śmierć. Na sa­mot­ną, długą śmierć w cier­pie­niach i bólu. Jego wła­ści­ciel, przy­ja­ciel, zo­sta­wił go jak śmie­cia na pa­stwę losu. Zna­lazł on cie­bie. No­we­go to­wa­rzy­sza w cier­pie­niu. Uklęk­ną­łeś by przy­tu­lić pie­ska z pyszcz­kiem prze­słod­kim, fu­ter­kiem mięk­kim i przy­jem­nym w do­ty­ku. Nie dość, że mu­sia­łeś kar­mić sie­bie od­pad­ka­mi, to mia­łeś też ko­le­gę, któ­re­mu sa­me­mu by­ło­by trud­no. Pró­bo­wa­łeś bła­gać prze­cho­dzą­cych ludzi żeby, choć wspo­mo­gli zwie­rza­ka, jed­nak nawet i to nie zmie­ni­ło ich obo­jęt­no­ści. Mi­ja­ły ko­lej­ne dni, pies wy­raź­nie wy­chudł, ale żył. Sam siły mia­łeś coraz mniej. Zwie­rzę było przy tobie, było, gdy po­trze­bo­wa­łeś kogoś do przy­tu­le­nia. Jest tyle dróg, tyle smut­nych dróg, w którą los mógł­by cię za­pro­wa­dzić. Na­zwa­łeś psa, Azor…

 

Ktoś za­pła­kał.

Kogoś za­bo­la­ło to imię.

Mu­sisz żyć, nawet, gdy Azora już nie ma.

Płacz. Płacz. Płacz.

Po­pad­nij w roz­pacz. Taki był słod­ki, tak go ko­cha­łeś. Stra­cić.

Pierw­szy, Ygha­tron. Drugi, Atra­gham­non. Trze­ci, Na­fla­rar.

 

Obie­cu­je­my, w na­szym świe­cie, spo­tkasz Azora, bę­dziesz szczę­śli­wy. Spo­tkasz swoją bab­cię, bę­dziesz szczę­śli­wy.

 

Obie­cu­je­my, w na­szym świe­cie, nie bę­dziesz sam, bę­dziesz szczę­śli­wy. Po­znasz ko­bie­tę, która po­ko­cha.

 

Obie­cu­je­my, w na­szym świe­cie, nie stra­cisz wszyst­kie­go, bę­dziesz szczę­śli­wy. Bę­dziesz miał wszyst­ko.

 

Opo­wieść zbli­ża się ku koń­co­wi. Za­koń­cze­nie hi­sto­rii czło­wie­ka bez domu i jego to­wa­rzy­sza, rów­nież musi się skoń­czyć. Cały wspól­nie spę­dzo­ny czas, wszyst­kie chwi­le dzie­lo­ne na pół. Po­ko­chał te zwie­rzę, po­ko­cha­ło tego czło­wie­ka. Jed­nak on już nie dawał rady, śmierć pu­ka­ła do drzwi. Nie chciał zo­sta­wić psa sa­me­go z jego cia­łem, nie wia­do­mo gdzie. By ten sko­wy­tał i pła­kał. Za wszel­ką cenę mu­siał za­pew­nić zwie­rzę­ciu bez­pie­czeń­stwo przed śmier­cią. Zde­spe­ro­wa­ny po­szedł reszt­ką sił do domu jed­ne­go ze swo­ich daw­nych zna­jo­mych. Wtar­gnął się na teren pry­wat­ny wraz z psem. Szedł przez dłu­gie po­dwó­rze, idąc coraz wol­niej w stro­nę zdo­bio­ne­go domu, ze szkłem za­miast ścian. Pies sta­rał się wspo­ma­gać swym chu­dym cia­łem to­wa­rzy­sza, gdy ten nagle padł. A teraz, ob­ser­wuj praw­dzi­wie.

 

– A więc to już ko­niec. Spo­koj­nie pie­sku, tu bę­dziesz bez­piecz­ny. Za­wsze będę o tobie pa­mię­tać. Azor­ku, naj­droż­szy, mój przy­ja­cie­lu. Tak bar­dzo bym chciał…spę­dzić…z tobą…

 

To po­wie­dział ten czło­wiek. Nie ty. Sta­łeś się sobą, ete­rycz­nym bytem po­now­nie w miej­scu tego wy­da­rze­nia. Ty wi­dzia­łeś, lecz zo­ba­czo­ny zo­stać nie mo­głeś. To jest rze­czy­wi­stość. To jest smu­tek.

 

Teraz wi­dzisz, co na­le­ży zro­bić. Wiesz, kim po­wi­nie­neś się stać. Zo­sta­łeś przez nas wy­bra­ny. Od sa­me­go po­cząt­ku byłeś wy­bra­ny. Prze­ży­łeś trans, jakim ob­ję­li­śmy wszyst­kich z wa­szych istot. To ty za­bi­łeś całą swoją linię, to ty za­mor­do­wa­łeś swą uko­cha­ną, a wiesz, dla­cze­go? Bo pod­świa­do­mie chcia­łeś żyć, chcia­łeś dążyć w eg­zy­sten­cję, nie chcia­łeś by był to dla cie­bie ko­niec. Dla­te­go też w mo­men­cie wy­rwa­nia się z transu za­mor­do­wa­łeś wszyst­kich by zy­skać na mocy. Z naszą in­ter­wen­cją prze­mie­ni­li­śmy tą moc w czło­wie­ka. Nie była to po­tęż­na ilość, dla­te­go też był to sta­rzec. Potem wrzu­ci­li­śmy cię do od­po­wied­nie­go miej­sca byś umarł. Od tam­te­go mo­men­tu mo­gli­śmy prze­no­sić twoją esen­cję do ludz­kie­go bytu, jako że jed­nym już byłeś oraz do ete­rycz­nej formy, którą też byłeś. Mu­sisz ro­zu­mieć swoją po­tę­gę, swoją umie­jęt­ność. Ja tego nie po­tra­fię. Moja eks­per­ty­za leży gdzieś in­dziej. Jed­nak Ygha­tron, który z po­cząt­ku sam chciał obrać rolę ob­ser­wo­wa­nia i ludzi, zo­ba­czył w tobie po­ten­cjał na jesz­cze lep­sze­go kan­dy­da­ta to tej roli niż on sam. Zresz­tą, do na­sze­go planu i tak po­trzeb­na jest czwar­ta isto­ta.

 

Czy prze­ko­na­li­śmy cię do stwo­rze­nia lep­sze­go świa­ta?

Czy wi­dzisz swoją rolę w tym wszyst­kim?

Byłeś nic wartą ete­rycz­ną isto­tą, którą z twoją po­mo­cą ewo­lu­owa­li­śmy.

Teraz, ofe­ru­je­my ci jesz­cze dal­szy roz­wój, do na­sze­go stop­nia.

Bę­dziesz jed­nym z nas.

Czwar­tym.

Ob­ser­wa­to­rem.

Prze­mów.

 

 

Prze­ży­łem dużo. Wi­dzia­łem mało. Ale wiem, czego pra­gnę. I wiem, że tego nie do­sta­nę. Byłem świad­kiem śmier­ci trzech żyć. Za­bi­łem wła­sną uko­cha­ną. Je­stem po­two­rem. Pod­świa­do­mie wo­la­łem żyć, niż umrzeć z nią. Są po­two­ry, które zmu­szą do za­bi­ja­nia. Są po­two­ry, które za­bi­ja­ją. Jest też i jesz­cze jeden po­twór. Na­zy­wa się życie. I to wła­śnie z tym chcę wal­czyć. Nic nie po­win­no być ska­za­nym na taki los.

 

Chcę, by moja uko­cha­na w na­szym świe­cie mogła ist­nieć po­now­nie, tak jak sobie za­ży­czy.

Chcę, by sta­rzec mógł umrzeć w spo­ko­ju, by nikt nie mu­siał ni­ko­go grze­bać.

Chcę, by każdy mógł zna­leźć mi­łość, by mógł do­świad­czyć tego fe­no­me­nu.

Chcę, chcę, żeby Azor wró­cił…

 

 

Nie­chaj tak się sta­nie.

Witaj wśród wyż­szych istot, teraz ro­zu­miesz i wiesz, co mu­si­my zro­bić, Ob­ser­wa­to­rze.

Przy­go­tu­je­my Rdzeń, już czas by nasz świat po­wstał.

Za­po­znaj się ze swoją mocą i ob­ser­wuj ludzi, ich pra­gnie­nia, smut­ki, żale i cier­pie­nia.

 

 

Czas by na­sta­ła, Ata­xxiia!

 

-Ko­niec- 

 

 

 

Sikeh – Pierw­sze stwo­rze­nie na­zwa­ne pa­ją­kiem, kre­atu­ra de­fi­ni­tyw­nie płci żeń­skiej o wy­glą­dzie ta­ran­tu­li z gło­wo­tu­ło­wia i od­nó­żach tyl­nych, od­włok był grub­szy jak u czar­nej wdowy oraz przed­nie od­nó­ża rów­nież pa­so­wa­ły do tego ga­tun­ku. Ocza­ro­wa­ła ludz­ką parę szu­ka­ją­cą do­znań, do­szło po­mię­dzy tą trój­ką do sto­sun­ku in­tym­ne­go. Sikeh otrzy­ma­ła na­sie­nie męż­czy­zny, a para, poza do­świad­cze­niem otrzy­ma­ła pierw­sze jaja w swo­ich wnę­trzach. Gdy jaja wy­klu­ły się, młode prze­gry­zły się przez przed­nie ciała ludzi, wy­cho­dząc na ze­wnątrz, zo­sta­wia­jąc za sobą wy­ry­te­go pa­ją­ka na zwło­kach. Oczy­wi­ście Sikeh nigdy nie uka­ra­ła­by swo­ich wy­znaw­ców bez przy­czy­ny. Spło­dzi­ła ich na nowo. Ich wola, wspo­mnie­nia zo­sta­ły za­cho­wa­ne. Mogli dalej słu­żyć swo­jej kró­lo­wej. Ro­ze­szli się po świe­cie roz­wi­ja­jąc kult pa­ją­ka. Jed­nak­że zbe­reź­ność i obrzy­dli­wość czyn­no­ści z nim zwią­za­nych zo­sta­ły po­tę­pio­ne przez pra­wie wszyst­kie nacje. Pierw­szych spło­dzo­nych przez Sikeh za­mknię­to na wiecz­ność w lo­chach a kult funk­cjo­no­wał w ukry­ciu, wy­ko­nu­jąc wolę swo­jej li­der­ki, pra­gnąc za­szczy­tu bycia przez nią spło­dzo­nym, na­ro­dzo­nym po­now­nie.

 

Ry­tu­ał Har­ka­mu – Har­kam, wąż za­klę­ty w za­gu­bio­nym ar­te­fak­cie zwa­nym Krzy­żem Roz­ro­stu. Isto­ta uwię­zio­na w kon­struk­cji z cza­sem za­czę­ła zbie­rać ener­gie by móc opę­tać ko­go­kol­wiek w swoim oto­cze­niu. Gdy eks­pe­dy­cja po­szu­ki­wa­czy skar­bów z Ytaru (mia­sta bo­gactw i złota), zna­la­zła krzyż, każdy zo­stał opę­ta­ny. Nie­win­ni, ni­cze­go świa­do­mi lu­dzie za­bra­li kon­struk­cje, stwo­rzy­li dla niej kryp­tę, głę­bo­ko pod zie­mią. Har­kam po­trze­bo­wał ludz­kiej ener­gii ży­cio­wej, jed­nak był za słaby by wcią­gnąć każ­de­go ży­ją­ce­go, mu­sia­ła to być osoba star­sza. Eks­pe­dy­cja z Ytaru pod wpły­wem opę­ta­nia przy­no­si­ła do kryp­ty star­szych ludzi wbrew ich woli. Wąż miał spo­kój oraz pełno cha­otycz­nej ener­gii wokół sie­bie, dzię­ki na­tu­ral­ne­mu mroku, zimnu kryp­ty. Z każ­dym wchło­nię­tym star­cem, ar­te­fakt pod­da­wał się woli Har­ka­ma, ro­snąc nie w sile, lecz w skru­sze. Mi­nę­ły lata, kryp­ta za­pa­dła się, zbu­do­wa­no nad nią ko­ściół, póź­niej inne domy aż po­wsta­ła wio­ska. Har­kam wy­czuł oka­zję i ją wy­ko­rzy­stał opę­tu­jąc wszyst­kich miesz­kań­ców do swej woli. Jed­nak zanim wąż od­zy­skał­by peł­nie siły, mu­siał­by minąć jesz­cze wieki.

 

Ata­xxiia – Stwo­rzo­na przez Czte­rech, me­tro­po­lia bez wa­lu­ty, utwo­rzo­na przez isto­ty prze­wyż­sza­ją­ce roz­wo­jem, in­te­li­gen­cją oraz tech­no­lo­gią wiele z bo­skich istot. Po­łą­czo­ny­mi si­ła­mi zbu­do­wa­li od zera świat, nie­znaj­du­ją­cy się na pla­ne­cie, a w pod­świa­do­mo­ści Rdze­nia, nad któ­rym Czte­rej wciąż pra­cu­ją. Jest to miej­sce ogrom­ne, gdzie każde ma­rze­nie, każda za­chcian­ka czło­wie­ka zo­sta­je speł­nio­na. Nie ma ogra­ni­czeń wszyst­kie isto­ty uzy­sku­ją po­cho­dze­nie or­ga­nicz­ne osią­ga­jąc przy tym nie­śmier­tel­ność. Ogrom­na nić fio­le­to­wych tu­ne­li, mo­stów, prze­wo­dów, plat­form i wież. Nie było tam miej­sca na smu­tek czy ból. Jest to świat ide­al­ny. 

Koniec

Komentarze

Cześć,

 

za­sta­na­wia­łam się, czemu opo­wia­da­nie opu­bli­ko­wa­ne ty­dzień temu, nie ma jesz­cze żad­nych re­ak­cji. Hmm, po­wo­dów jest kilka:

 

Po pierw­sze, prze­rwy mię­dzy aka­pi­ta­mi? Czy to ce­lo­we? Nie widzę po­wo­du ta­kie­go za­pi­su.

 

Po dru­gie, słaby warsz­tat, np:

 

Będąc He­re­nem, wie­rzy­ło się w powód każ­de­go dzia­ła­nia. W na­szym kręgu, sporo z nas od­bie­ra­ło sobie wła­sne życie, co koń­czy­ło ich cykl ist­nie­nia. Jed­nak­że ci, któ­rzy z ja­kie­goś przy­pad­ku losu, próbę sa­mo­bój­czą prze­ży­li, bądź nie byli w sta­nie wy­ko­nać tego pro­ce­su po­praw­nie, zgłę­bia­li się w od­kry­wa­nie po­wo­du ich życia.

 

Ten krót­ki frag­ment jest na­szpi­ko­wa­ny błę­da­mi. 

 

W na­szym kręgu, sporo z nas od­bie­ra­ło sobie wła­sne życie, co koń­czy­ło ich cykl ist­nie­nia.

 

Po­wtó­rze­nia + czy można ode­brać sobie cudze życie + nie dość, że za­im­ko­za, to jesz­cze po­mie­sza­ne te za­im­ki. 

Szyk zda­nia też pro­ble­ma­tycz­ny. Po­tknięć sporo, a to tylko 3 zda­nia.

 

I wresz­cie po trze­cie, chyba naj­waż­niej­sze, nie ko­men­tu­jesz in­nych tek­stów, a forum opie­ra się na za­sa­dzie wza­jem­no­ści. Dla­te­go i ja zo­sta­wię tutaj tylko kilka po­wyż­szych zdań :)

 

Po­zdra­wiam

OG

 

Cześć,

 

zgo­dzę się z Old­Gu­ard, że opo­wia­da­nie nie stoi na naj­wyż­szym po­zio­mie.

 

Poza kiep­skim warsz­ta­tem (tu do­strze­gam przede wszyst­kim pro­ble­my z in­ter­punk­cją i ra­żą­cym nad­uży­wa­niem za­im­ków), prze­szka­dza­ją rów­nież dzi­wacz­ne od­stę­py mię­dzy aka­pi­ta­mi. 

 

Do tego po­tęż­ne bloki tek­stu sku­tecz­nie od­stra­sza­ją.

 

Po­le­cam ak­tyw­ność na por­ta­lu, bo – szcze­rze po­wie­dziaw­szy – wi­dząc jej cał­ko­wi­ty brak nie byłem zbyt zmo­ty­wo­wa­ny ani do lek­tu­ry, ani do ko­men­ta­rza. Zwłasz­cza że nie za­re­ago­wa­łeś nawet na wy­po­wiedź Old­Gu­ard.

 

Po­zdra­wiam,

 

fms­du­val

 

 

"- Znisz­czy­li­śmy coś swoją obec­no­ścią - po­wie­dział Ber­nard - być może czyiś świat." V. Woolf

OK, jest jakaś opo­wieść. Po­da­na w for­mie stresz­cze­nia. Le­piej za­brać czy­tel­ni­ka tam, gdzie roz­gry­wa się akcja, niż opo­wie­dzieć mu w kilku zda­niach, co się stało – czło­wiek bar­dziej an­ga­żu­je się w hi­sto­rię, kiedy toczy się przy nim.

Tech­nicz­nie – po­trze­bu­jesz jesz­cze dużo tre­nin­gu. In­ter­punk­cja ku­le­je na obie nogi, za­im­ko­za, cza­sem dziw­ne kon­struk­cje zdań. En­te­ry po każ­dym aka­pi­cie nie­po­trzeb­nie szat­ku­ją tekst.

Mogli prze­cież mnie wy­gnać czy nawet wy­ła­do­wać swoją rzą­dze ze­msty na mnie.

Sprawdź w słow­ni­ku, co zna­czy “rzą­dzę”. Mo­żesz się zdzi­wić.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

dla­cze­go nie udało nam ode­brać sobie życia ← udało się

Prze­czy­taj swój tekst i wpro­wadź po­praw­ki nie tylko wska­za­ne. Błędy wska­za­ne i nie usu­nię­te od­rzu­ca­ją od czy­ta­nia.

 

Nowa Fantastyka