- Opowiadanie: oruen - Trzecie Prawo Studenta

Trzecie Prawo Studenta

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Trzecie Prawo Studenta

Podpijacz (biberetus vulgaris) – w mitologii studenckiej istota nierozerwalnie związana z każdym spotkaniem studentów, na którym pojawia się alkohol. To płochliwe stworzenie zauważane jest bardzo rzadko – do tego stopnia, że nie żadna redakcja na świecie nie dysponuje zdjęciem rzeczonego stwora.

 

Jednak dzięki relacjom naocznych świadków zostających sam na sam ze znikającym alkoholem można się pokusić o stworzenie rysopisu. Podpijacz jest stworzeniem niewielkim, osobniki dorosłe osiągają maksymalnie 45 centymetrów wysokości. Porusza się na czterech nogach i posiada długie łapki – wystarczająco długie, by zdjąć szklankę ze stołu i ją błyskawicznie wychylić. Niektóre źródła podają, że owa istota posiada skrzydła. Jednak najdziwniejszą częścią ciała podpijacza jest wór alkoholowy – płyn ląduje właśnie tam. W zależności od możliwości imprezowych studentów i alkoholu na stole, oraz częstotliwości zostawiania go z jedną osobą (naukowcy nie zauważyli fenomenu samoistnego znikania alkoholu bez obecności osoby trzeciej w jego pobliżu), podpijacz może zwiększyć swoją objętość nawet trzykrotnie.

 

Niestety, ze względu na fakt płochliwości tych zwierząt nigdy nie udało się ustalić, po co im ten alkohol. Szeroko znany fakt, że podpijacze nie spożywają kradzionego alkoholu powoduje bezsenność u co bardziej wnikliwych badaczy, którzy wyznaczyli nagrodę za dostarczenie podpijacza w wysokości pięciu skrzynek najlepszej wódki w sklepie na rogu.

Póki co, niestety, muszą czekać.

Vademecum Studenta, Rozdział 3, strona 26

 

– Polon, weź ruszaj się szybciej! Zajmą nam najlepsze miejsca! – popędził Polona Radek.

– No już, już, skąd niby miałem wiedzieć, że ta butelka wódki już się nie zmieści? – zawołał Polon w odpowiedzi, próbując znaleźć trochę miejsca w wypakowanej torbie.

– No, świetnie. Spójrz teraz na to – Radek wskazał na pociąg do którego właśnie wsiadała zgraja pijanych pierwszoroczniaków. – Najlepsze miejsca już stracone – powiedział ze smutkiem.

– Oj nie jęcz, nie będzie tak źle – odparł Polon wspinając się po schodkach do wagonu. – Pomóż mi z tą torbą, sam nie dam rady.

– O cholera – sapnął Radek. – Co ty tam masz? Zabierasz cegły na budowę drugiego Wielkiego Muru?

– A po cholerę mi taki mur? Namiot wystarczy. W torbie jest półtoratygodniowy zapas win, wódek, nalewek i czego tylko dusza zapragnie.

– Zamierzasz dostarczać alkohol dla wszystkich uczestników kampusu?

– Nie, no coś ty. Ale trzeba brać pod uwagę sępy, które będą się dosiadać "na łyczka".

– No, masz rację – powiedział Radek ciągnąc torbę po podłodze. – O, po prostu świetnie – powiedział, gdy zobaczył gdzie znajdują się wolne miejsca.

– Co jest?

– Przez twoją pieprzoną opieszałość jedyne miejsca, które możemy zająć, znajdują sie koło opiekuna kampusu! – szepnął oskarżycielskim tonem Radek.

– To co, nici z picia?

– Mam nadzieję, że masz jakiś karton mleka w takim razie.

– No, mam taki z nakrętką, pełen mleka, a ty już na kacu jesteś? – zdziwił się Polon.

– Coś ty, od miesiąca nie piłem żeby móc się nawalić jak najmniejszą ilością – odpowiedział Radek. – To weź otwórz ten kartonik, wylej mleko i nalej w niego jakieś alko.

– Aaaa – wyraził zrozumienie Polon. – No dobra, daj mi chwilkę.

Po krótkiej szarpaninie z zamkiem torby kartonik został odnaleziony, opróżniony i napełniony na nowo.

– Dobra, idziemy do tego gościa, mam nadzieję że nie będzie kłopotów.

Studenci usiedli na miejscu naprzeciwko opiekuna. Pociąg ruszył powoli. Zapadła niezręczna cisza.

– Więc, hm, czym pan się zajmuje? – zapytał kurtuazyjnie Polon chcąc przełamać pierwsze lody.

– Piszę fantastykę – odparł tamten.

– O, jest pan pisarzem? – zainteresował się Radek.

– Nie, lekarzem studenckim.

– Usprawiedliwienia pan wypisuje… – zrozumiał Polon.

Pierwsze lody zostały przełamane. Pozostało tylko zrobić drugi krok.

– Hmm, napiłby się pan czegoś z nami?

– A co macie dobrego? – zainteresował się lekarz.

– Mamy ziemniaczaną wódkę o smaku bekonu, piwo czekoladowe, zwykłą wódkę, wino bananowe, truskawkowe, zwykłe, zwykłą wódkę, a na kaca wódkę jogurtową – wyliczył.

Po dwóch godzinach byli już przyjaciółmi na zawsze.

 

Pociąg wtoczył się leniwie na stację, a studenci zaczęli wysypywać się z wagonów. Żeby przyspieszyć żmudny proces wysiadania otwierali okna i wyskakiwali na chodnik przy peronie niczym banda marcujących zajęcy na amfetaminie. Większość z nich tak ucieszyła się świeżym, wiejskim powietrzem, że od razu zapaliła papierosa. Tymczasem pociąg zatrzymał się ostatecznie.

– O cholera, już dojechaliśmy? – zapytał nagle obudzony Polon.

– Na to wygląda – odparł śpiąco Radek.

– Ej… co robimy z tym naszym opiekunem?

– Nie wiem, myślisz, że warto go w ogóle brać? W życiu nie widziałem kogoś o tak beznadziejnie słabej głowie, żeby po dwóch litrach na trzech już leżeć… – skrzywił się Radek.

– Daj mu szansę, jeszcze się wyrobi, zobaczysz – wstawił się za lekarzem Polon.

– No dobra – zgodził się Radek. – To weź go za ręce, ja wezmę za nogi i wynosimy.

– A torby?

– Podpisałem je, ktoś nam weźmie. Takiej ilości wódki nikt przecież nie zostawi.

– Ano nie – zgodził się Polon. – Cholera, ciężki jest.

– Może go tak by oknem reszcie podać?

– Dobry pomysł – stwierdził Polon, puszczając swoją część opiekuna. Wychylił się przez okno i krzyknął za oddalającą się wężykiem grupę studentów:

– Ej, jeszcze my! I opiekuna przydałoby się odebrać z okna.

– Wal się, nie będziemy nikogo z okna odbierać! – krzyknął któryś z nich.

– Nie to nie, to my z trzydziestoma litrami jedziemy dalej! – odkrzyknął Polon.

Reakcja była natychmiastowa. Błyskawicznie sformułowano brygadę odbierającą, która profesjonalnie chwyciła półprzytomnego opiekuna.

– O cholera… zupełnie jak na Jarocinie w osiemdziesiątym szóstym – zabełkotał wzruszony lekarz, gdy studenci unieśli go na rękach, a po chwili położyli na chodniku.

– Halo – powiedział do niego Radek. – przyjedzie po nas jakiś autobus?

Lekarz zachrapał w odpowiedzi.

– Eeee, sami sobie kampus zorganizujemy – powiedział ktoś.

– Dobra myśl – powiedziała reszta, a Radek i Polon pokiwali energicznie głowami. – Ten pomysł trzeba opić!

Studentom nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Tej nocy smutny, zapomniany peron gdzieś na krańcu świata stał się tymczasowym ogniskiem domowym rzeszy studentów. Szare, popękane mury razem ze studentami nabierały rumieńców, głównie za sprawą nowoczesnych przekleństw Polona, zostały też gruntownie odmalowane, gdyż komuś spodobała się idea malowania ścian ketchupem. W końcu jednak ogniska wygasły, drewno z pobliskiego składzika się skończyło, a wraz z zapadnięciem ciemności i zgodnie z Pierwszym Prawem Studenta pijana zgraja poczuła jak rośnie siła grawitacji. Trzeba im to oddać – walczyli dzielnie, jednak grawitacja okazała się silniejsza. Studenci, jeden po drugim, padali na ziemię.

 

Doktor Trunkenbold nie zaliczyłby tego poranka do najprzyjemniejszych. Z nieznanych sobie przyczyn leżał na dworcu, a każdemu, nawet najdrobniejszemu poruszeniu, towarzyszył brzęk. Otworzył oczy. Zauważył, że studenci z braku kredy postanowili zrobić obrys jego „zwłok" przy pomocy butelek po piwie. Obolały lekarz powoli podniósł się z ziemi, otrzepał płaszcz i poszedł budzić dowcipnisiów.

– Dobra – zarządził słabym głosem. – Przegapiliśmy z piętnaście autobusów, ale to nic. Złapiemy następny i jedziemy do destylacji… destynacji… no, do celu po prostu. Spakujcie rzeczy, zbiórka za pięć minut. Żadnego klina póki nie dojedziemy na miejsce!

Studenci rozeszli się szukać swoich rzeczy, mamrocząc pod nosem.

– O kurde – powiedział zaskoczony Polon. – Zobacz no ile alkoholu nam ubyło.

– Dziwisz się? – jęknął Radek. – wczoraj wypiliśmy dwa wina na głowę, poprawiając piwem i wódką, a ty dziwisz się ile ubyło?

– Tak, ale wypiliśmy tylko pół tej wódki – odparł Polon. – A zgodnie z moim wyczuciem wagi alkoholu z jednej drugiej pojemności butelki zostało czterdzieści siedem setnych – obrócił butelkę kilka razy w dłoniach, żeby się upewnić. – Znaczy, alko gdzieś wyszło.

– Może wyparowało?

– Mózg ci chyba wyparował. Jełopie, nie pamiętasz, że temperatura wrzenia czystego alkoholu etylowego wynosi 78,32 stopnia Celsjusza? Poza tym, butelka była zamknięta!

– Przepraszam – stropił się Radek. – Położyłeś się ostatni, może wziąłeś łyka na dobry sen?

– Wykluczone – powiedział Polon. – Może ktoś wstał w nocy i nas opił – zastanowił się. – Tak czy inaczej, musimy zastawić pułapkę.

– No dobra – zgodził się Radek. – Słuchaj, weź no ten karton od mleka jeszcze raz napełnij, będzie że niby kaca leczymy, a klina wbijemy… – zaproponował.

– Już wlewam, dobrze że mi przypomniałeś. Przez tego alkoholowego skrytopijcę kompletnie o tym zapomniałem. – powiedział Polon, po czym wyprostował się dumnie i krzyknął:

– Alkoholowym skrytopijcom mówimy nie!

Reszta uczestników kampusu spojrzała się na niego dziwnie, ale nikt nie odważył się skomentować. Temat wydawał się zbyt poważny, by dyskutować o nim z Polonem nie znajdując się w budynku chronionym przez kompanię wojska. Studenci pozbierali swoje rzeczy i chodem skacowanego zombie udali się na przystanek autobusowy.

– Cholera, ale mnie suszy – powiedział opiekun, podchodząc do Polona – Chłopaki, poczęstujcie mlekiem, odwdzięczę się jakoś.

Pociągnął solidny łyk.

– Cholera, po takim piciu nawet mleko smakuje jak alkohol – westchnął, oddając studentom kartonik. – Patrzcie no czy autobus nie jedzie.

– Autobus! – krzyknął ktoś po dłuższej chwili.

Zdezelowany pojazd zatrzymał się z piskiem opon na przystanku, a studenci zaczęli pchać się do wejścia i zajmować miejsca w środku. Doktor Trunkenbold kupił bilety i autobus, kołysząc się, ruszył w dalszą trasę.

 

Marta zaczynała się już niepokoić. Wiedziała, że autobus, który wiezie Polona zawsze dociera ostatni, ale dzień opóźnienia to była już przesada. Specjalnie przyjechała wcześniej, żeby zająć jak najlepsze miejsca jak najbliżej baru, więc ludzie pytający bez przerwy czy mogą się tu rozbić zdążyli już zagrać niejedną symfonię na jej zszarganych nerwach. W końcu zobaczyła nadjeżdżający autobus, który z cała pewnościa wiózł Polona. Nie mogło być mowy o pomyłce – autobus wykreślał perfekcyjną sinusoidę wzdłuż środkowego pasa drogi. W końcu przyhamował i z solidnym łupnięciem, które od kiedy Polon zaczął studia było oficjalnym wyznacznikiem rozpoczęcia kampusu, przywalił w drzewo. Zawsze to samo, pomyślała Marta, kierowca nigdy nie jest w stanie utrzymać stanu trzeźwości dłużej niż piętnaście minut przez te opary alkoholu…

Silnik zaburczał po raz ostatni i studenci rozpoczęli proces wytaczania się z uszkodzonego pojazdu.

– Wygrałem zakład – usłyszała Marta nad uchem.

– Ano tak – powiedziała, odwracając się. – weź sobie te piwa z lodówki, Newton.

– Dzięki – ucieszył się. – Po jednym dla mnie i dla Anglika, nie? Trzymasz je w turystycznej?

– Nie, zwykłą lodówkę ze sobą wzięłam. Weź, chłopie, pomyśl trochę.

– Oj tam. A tak z ciekawości, czemu obstawiałaś, że w tym roku się nie rozbiją?

– Dostali najostrzejszego możliwego opiekuna, więc myślałam że ich trochę ogarnie.

– No wiesz? Bez tego łupnięcia nie moglibyśmy w ogóle zacząć zabawy. Dobrze, że wszystko jest po staremu – westchnął radośnie Newton i dobrał się do zawartości lodówki.

Marta tymczasem podeszła do wraku autobusu. Na szczęście kierowca w tym roku nie ucierpiał. To, co początkowo wzięła za warkot silnika, okazało się być donośnym chrapaniem płynącym z fotela kierowcy. Uspokojona, zaczęła wzrokiem szukać Radka i Polona. Z tłumu ludzi idących w stronę pola namiotowego wyłowiła dwie sylwetki ciągnące za sobą torbę rozmiarów małego słonia.

– Hej tam, Radek! Polon! – krzyknęła podbiegając w ich stronę.

Dwie osoby dreptające w stronę pola zatrzymały się. Ku zdziwieniu Marty, nie były to osoby w pocie czoła ciągnące torbę po ziemi.

– A co wy, swojej alkotorby nie zabraliście? – zdziwiła się Marta.

– No przecież, bez alkotorby jechać? To co byśmy tutaj robili, zwiedzali okolice? – zdziwił się Radek.

– Zostawiliście ją w autobusie?

– Nie, pierwszaczki nam poniosą – Polon wskazał na dwóch spoconych, czerwonych na twarzy studentów pierwszego roku. – Nie wzięli swojego alkoholu, wyobrażasz sobie? No a my mamy tego trochę, to powiedzieliśmy że się podzielimy jak będą tę torbę nosić.

– No wy to macie szczęście, zawsze się wam ktoś nieprzygotowany na kampus w autobusie trafi – powiedziała z zazdrością Marta. – Ja musiałam sama wszystko nosić, moi byli w miarę zorganizowani. A, właśnie, zajęłam wam miejsca przy barze, możecie się rozbić, żadnych pierwszorocznych.

– Super! – ucieszył się Radek. – A towarzystwo dopisuje?

– Pewnie! Wczoraj nie imprezowaliśmy, więc wszystkich zdążyłam już poznać. Tuż koło nas są dwa namioty, studenci fizyki i anglistyki.

– A, pewnie Newton i Anglik – domyślił się Polon.

– Skąd wiesz?

– No, nie przepuścili jeszcze żadnego kampusu, a ze dwa lata temu razem tachaliśmy torbę jakichś studentów.

– Polon, ty byłeś kiedyś nieprzygotowany? – zdziwił się Radek.

– Nie, no coś ty, ja im tylko pomagałem – skłamał Polon. – Chłopaki swoją torbę zostawili w pociągu, wtedy to jeszcze nad morzem kampusy były – rozmarzył się.

W końcu grupka znalazła się u celu. Doktor Trunkenbold poszedł dołączyć do innych opiekunów, którzy czekali na niego z maślanką i słowami pocieszenia.

– No chłopaki, dzięki za pomoc – powiedział Polon do pierwszaków. – wpadnijcie wieczorem na małe co nieco! – krzyknął w stronę oddalających się studentów.

– A ty co tak komenderujesz, Polon? Zabieraj się za rozkładanie namiotu! – popędziła go Marta. – Bo znowu będzie jak ostatnim razem, kiedy cały wyjazd spędziłeś pod chmurką.

– A po cholerę namiot rozbijać, i tak obudzę się zupełnie gdzie indziej – zamarudził Polon.

– Polon, do roboty! Raz, raz, raz! – zawołała Marta.

– Dobrze mamusiu – odpowiedział i zabrał się do roboty.

Po kilku chwilach namiot był rozbity i razem z Radkiem mogli się zabrać za planowanie pułapki.

– Polon, jak to chcesz użyć broni masowego rażenia?

– Nikt nie będzie mi alkoholu kradł!

– Nie lepiej wystawić przynętę i złapać kogoś na gorącym uczynku? – zaproponował Radek. – Poza tym, skąd weźmiesz broń masowego rażenia?

– Nie możemy tej wódki chociaż zatruć?

– Nie, bo jak złapiemy złodzieja, to wypijemy tę wódkę – wytłumaczył cierpliwie Radek.

– Niech będzie – zgodził się łaskawie Polon. – Bylebyśmy złapali złodzieja!

– No to zróbmy tak: rozkręćmy dzisiaj dziką imprezę i zostawmy jedną butelkę wódki na przynętę – zaproponował Radek. – Niech ci nawet będzie, poświęcę się i nie będę pić, coby trzeźwym być do łapania.

– Mi to pasuje – ucieszył się Polon. – To ja będę pił za nas dwóch, żebyś się nie czuł samotny.

Kiedy pierwszoroczniacy przyszli w celu dołączenia do popijawy, ta już trwała w najlepsze. Anglik opowiadał rozweselonemu towarzystwu swoją przygodę ze zdechłym psem, a towarzystwo rechotało jak żaby w stawie.

– A mi udało się kiedyś dostać łapówkę w zoo – pochwalił się Polon.

– Łapówkę w zoo dostałeś? – zdziwiła się Marta. – Jakim cudem?

– No, normalnie, wchodzę sobie do zoo, oglądam zwierzaczki, takie tam, i chciałem sobie wejść do pawilonu płazów i gadów. No i wchodzę, nie, do tego pawilonu – pociągnął łyk – a tam, wyobraźcie sobie, chcieli ode mnie bilet. No a że miałem taką grubą teczkę przy sobie, mówię „Nadzór budowlany!", no bo za darmo chciałem wejść. A że remont mieli, to uwierzyli.

– I co? – zapytał Newton.

– No i wchodzę, nie, oglądam zwierzaki, chcę wyjść, a tam kierownik budowy stoi – powiedział i zrobił dramatyczną pauzę. – No i pyta mnie „Pan z nadzoru budowlanego?", a ja mówię że tak. No i spytał mnie czy raport będzie dobrze wyglądać, a ja tak się zawahałem i powiedziałem że nie jest źle, na co on mi kopertę daje i mówi że fajnie by było jakby raport dobrze wyglądał.

Grupka parsknęła śmiechem.

– I wziąłeś?

– A myślisz, że za co kupiłem alko?

Wesoła rozmowa została przerwana przez głośny gwizd. Z nieba pikowało spore stworzenie – prosto na butelkę wódki wystawionej na wabia. Radek biegiem rzucił się w stronę pułapki. Stworzenie zatrzymało się nad butelką, błyskawicznie ją odkręciło i trzepocząc skrzydłami wzbiło się w powietrze. Radek podskoczył najwyżej jak umiał, ale niestety nie udało mu się go złapać. Po chwili opróżniona butelka spadła z nieba i uderzyła tuż koło jego głowy.

– Kurde, widzieliście to co ja? – zapytał zdumiony Polon.

– Że Radek o mało co nie został zabity przez butelkę wódki? – zapytała Marta.

– Oj, to się zdarza co imprezę. Sam się czasami dziwię jakim cudem on jeszcze żyje. Mówię o tym czymś co nam wódkę porwało.

– Widziałeś, jakie miało długie ręce? – zapytał Newton.

– A jakie skrzydła!

– A jak szybko wódkę wypiło! Bez popity do tego…

Studenci pokiwali z podziwem głowami.

– Zaraz, chwila, to był mój alkohol – przypomniał sobie Polon. – O ty tyrozatsrzały poświście, jutro cię dorwę! – wykrzyczał w niebo, wygrażając pięścią już niewidocznemu stworzeniu. – Musimy wymyśleć lepszą pułapkę – zarządził. – Newton, Anglik, Marta, pomożecie?

– Pomożemy! – obiecała trójka studenciaków.

– No to słuchajcie, jutro zaczaimy się na paskuda z workiem i go dorwiemy.

– Tak jest! – krzyknęli wszyscy ochoczo i udali się w stronę dogasającego ogniska w celu opicia genialnego planu.

Następny dzień nie przyniósł większych niespodzianek. Studenci zaczęli leczyć kaca (który, jak wszystkim dobrze wiadomo, dobrze leczony może trwać nawet trzy tygodnie) i przygotowywać pułapkę numer dwa.

– Ej, Newton, słyszałeś o dwóch Prawach Studenta? – zapytał Anglik szukający pomysłu na zastawienie pułapki w zmaltretowanym egzemplarzuVademecum Studenta.

– No jasne, przecież sam je sformułowałem – napuszył się Newton i zacytował:

 

Pierwsze Prawo StudentaSiła grawitacji działającej na studenta jest wprost proporcjonalna do ilości spożytego alkoholu i odwrotnie proporcjonalna do ilości światła docierającego do studenta.

 

Drugie Prawo StudentaUwaga studenta jest odwrotnie proporcjonalna do czasu, który student poświęcił na sen i wprost proporcjonalna do motywacji studenta do nauki.

 

– Piękne – stwierdził ocierając łzy Radek. – Sam bym tego lepiej nie ujął.

– No, to ci się udało. – potwierdził Polon. – Musiałeś pewnie kupę czasu na badania poświęcić, co?

– No trochę tak – powiedział skromnie Newton. – Jednak brakuje mi czegoś w tej teorii, czuję, że mógłbym sformułować Trzecie Prawo Studenta, ale ciągle mam za mało danych – zasmucił się.

– No to zbieraj, zbieraj, jestem ciekawa wyników twojej pracy – powiedziała Marta. – Chodźmy do lasu po jakiś chrust, inaczej znowu nam ognisko szybko zgaśnie.

Ognisko wesoło trzaskało, a w niebo wzbijały się chmary iskier. Nastrój tym razem nie dopisywał – Polon, przybity stratami z dnia poprzedniego, pił piwo za piwem. Gdy zaczął popijać wódkę winem, studenckie towarzystwo postanowiło się odsunąć na bezpieczną odległość – Polona nie należało drażnić, jeśli wypijał takie ilości w tak krótkim czasie.

– O cholera – wyrwało się nagle Radkowi. – Weźcie no zobaczcie na niego.

Studenci błyskawicznie odwrócili się w stronę Polona, który, nie robiąc sobie nic z siły grawitacji, unosił się leciutko nad ziemią.

– Khem – zakaszlał Radek. – Polon, wszystko w porządku?

– Co? – zapytał Polon. – A tak, wszystko w porządku. A czemu pytasz?

Newtonowi opadła szczęka. Otworzył usta tak szeroko, że Radek byłby gotów przysiąc, że za chwilę wyskoczy mu z zawiasów i zawiśnie przy kostkach.

– A, w sumie, nic takiego, nie przejmuj się, pij dalej… – powiedział uspokajającym tonem Anglik.

Chwile później rozległ się znajomy gwizd. Stworzenie pikowało na kolejną butelkę – przynętę. Radek natychmiast pobiegł w stronę pułapki. Kątem oka zdążył zobaczyć jak Polon podskakuje i unosi się coraz wyżej. Zanim zdążył dobiec do pułapki, Polon przeleciał tuż koło niego i zaczaił się w koronie najbliższego drzewa. Radek dobiegł do pułapki w momencie, gdy stwór otwierał butelkę. Wtedy Polon błyskawicznie podleciał w stronę skrzydlatej istoty i chwycił ją za przednią parę nóg. Stworzenie spanikowało i zaczęło się wzbijać w powietrze. Radek w ostatniej chwili chwycił za nogi Polona i po chwili wszyscy szybowali wysoko nad ziemią.

– Polon?

– No?

– Gdzie my lecimy?

– A cholera wie. Najważniejsze że złapaliśmy tego drania – ucieszył się Polon.

– Mam małe wątpliwości kto tu kogo złapał – mruknął Radek pod nosem patrząc na korony drzew przesuwające się w zawrotnym tempie dwadzieścia metrów pod jego nogami. Wtedy przypomniał sobie coś bardzo ważnego.

– Polon, cholera! – zawył.

– Co?

– Ja mam lęk wysokości!

– To się napij! – odkrzyknął Polon.

– Niby czego?

– W bucie mam trochę spirytusu, częstuj się!

Radek postanowił zastosować się do światłej rady. Jedną ręką wyciągnął buteleczkę i odkorkował ją zębami. Pijąc, czuł jak po całym ciele rozchodzi się ożywcze ciepło. W jednej chwili świat stał się o wiele piękniejszy. Patrzył, jak zbliżają się do stromego stoku pobliskiego wzgórza. Poczuł, jak lądują. Jedynym mankamentem takiej sytuacji był fakt, że nic nie widział.

– Ej, Polon… – wyszeptał.

– Co znowu?

– Gdzie my jesteśmy?

– Chyba wlecieliśmy z nim do jakiejś jaskini – wydedukował Polon.

– Nic nie widzę!

– Czekaj, znajdzie się na to rada – powiedział Polon i zapalił zapałkę.

– Taka zapałka raczej nic nam nie da, nadal nic nie widzę – zamarudził Radek.

– Racja – zgodził się Polon i chuchnął na zapałkę, która zapłonęła dużym, niebieskim płomieniem. Po chwili zgasła i znów zapadła ciemność.

– Zobaczyłeś coś ciekawego? – zapytał Radka.

– No, tu są jakieś duże drzwi, a poza tym jedną ręką ciągle trzymasz naszego złodziejaszka.

– To jak ja odpaliłem tą zapałkę?

– Chyba potrzymał ci pudełko. Puść go, może się czegoś dowiemy – zaproponował Radek.

Rozległ się dźwięk przypominający zrzucenie worka ziemniaków na podłogę. Po chwili rozległ się łopot skrzydeł i cała jaskinia rozjarzyła się czerwonym światłem.

 

Jest wiele rodzajów drzwi. Drzwi wejściowe, kuchenne, pancerne, drewniane, żeliwne wrota… Żadne jednak nie przypominały drzwi, które ujrzeli przed sobą studenci. To były potężne, okute metalem wrota, na widok których Bramy Piekieł podkuliłyby ogon i skomląc, uciekły gdzie pieprz rośnie. Tuż nad nimi znajdował się wykuty w kamieniu, zatarty już trochę napis.

Dulce et decorum est pro partia bibere... – przeczytał Polon i zadumał się.

– To nasze motto – odezwał się skrzekliwym głosem złodziej wódki.

– Kradniecie, żeby się cudzą wódką upić? – zapytał złowrogim głosem Radek.

– Nie, my nigdy nie kradniemy. Zabieramy tylko część, tak, żeby ta osoba nie zauważyła że czegokolwiek brakuje – wyjaśnił stwór. – Dlatego nazywają nas Podpijaczami.

– Tacy z was Podpijacze jak z kota instrument muzyczny. Dwie półlitrowe wódki mi, paskudzie, podpieprzyłeś! – wkurzył się Polon.

– Mamy takie prawo że nie wolno nam zabrać więcej niż jedną dziesiątą alkoholu posiadaną przez podpijanego – wyjaśnił cichutko Podpijacz. – Biorąc pod uwagę ilość litrów, które masz w tej chwili, nie zabrałem nawet tyle.

– Ale tu chodzi o zasady! – wściekał się dalej Polon. – W dodatku zabrałeś nas cholera wie dokąd, cholera wie jak, cholera wie po co!

– W zasadzie, to potrzebujemy waszej pomocy – powiedział nieśmiało Podpijacz.

– I jeszcze czego! Zabieracie naszą wódkę, a teraz jeszcze chcecie naszej pomocy? – pienił się Polon. – Może jeszcze mam ci dupę podetrzeć?

– Nie, dziękuję – odpowiedziało stworzenie i podeszło do drzwi.

Podpijacz ustawił się tyłem do wrót i dotknął ich skrzydłami, rękami i tylnią parą nóg. Drzwi zajaśniały, szczęknął zamek i studentów zalało ostre, białe światło.

– Witajcie w Mieście – powiedział stwór. – Przy okazji, nazywam się Wilfar. Idziecie ze mną? Obiecuję, że jeśli zechcecie nam pomóc, wyjawimy wam sekret produkcji nadprocentów – powiedział Podpijacz.

Studenci od razu przeszli przez próg. Takie okazje zdarzają się przecież tylko raz w życiu.

– No dobra, to czego wam potrzeba? – zapytał ochoczo Polon.

– Najpierw musimy pójść do naszego przywódcy – powiedział Wilfar. – hej, ty tam, zamierzasz tak stać jak słup soli? – zwrócił się do Radka.

– Nie, jestem gotów do drogi! – powiedział szybko Radek i przestał podziwiać otoczenie.

A było co podziwiać. Źródłem oślepiająco białego światła okazały się być podwieszone pod sufit cichutko buczące kinkiety. W środku znajdowało się jedno przestronne pomieszczenie, z piętrowymi domkami wykutymi w skale. W samym środku znajdował się duży budynek, do którego studentów poprowadził Wilfar.

– Jesteśmy najstarszym ośrodkiem Podpijaczy w tym kraju – rozpoczął dumnie stwór. – Nasza pierwsza oficjalna siedziba znajduje się w Walii, Preseli Hills, obecnie opuszczona. Zajmujemy się produkcją napojów nadprocentowych, dystrybucją i ich praktycznym wykorzystaniem.

– Zaraz, chwila – przerwał Radek. – to są jakieś inne zastosowania oprócz wykorzystania go jako trunku?

– Oczywiście – odparł Podpijacz. – każdy napój nadprocentowy to silny środek dezynfekujący, czyszczący, wykorzystujemy go też jako źródło energii zasilające jądro ziemi… – tłumaczył Wilfar.

– Ogrzewacie jądro ziemi alkoholem? – zapytał Polon.

– Właśnie, tutaj tkwi mały problem. Ale to wyjaśni wam już nasz przywódca – powiedział stwór, otwierając kolejne drzwi.

Weszli do największego budynku w jaskini. W przeciwieństwie do ciepłej atmosfery panującej na zewnątrz, w środku panował chłód. Sufit podtrzymywały wykute ze skały kolumny, a pod szarą, chropowatą ścianą na kamiennym tronie siedział Nadzorca otoczony wianuszkiem innych Podpijaczy. Na dźwięk otwieranych drzwi stwór podniósł głowę i spojrzał na studentów badawczo.

– To, ten tego, ja już się zmyję – mruknął Wilfar. – to trzymajcie się, eee, miłej rozmowy! – powiedział i czym prędzej wybiegł przez drzwi.

Studenci, nie wiedząc za bardzo co robić, stali i uśmiechali się głupkowato.

– Halo, panowie, może tutaj podejdziecie? – powiedział głębokim głosem Nadzorca.

– No jasne – powiedział Polon i delikatnie kopnął Radka w tyłek. – Ruszaj się – syknął.

Studenci nieśmiało podeszli do tronu.

– Więc, eeee – zaczął elokwentnie Radek. – Słyszeliśmy, że są jakieś kłopoty.

– Niestety, doświadczamy drobnych problemów związanych z ogrzewaniem tego świata – przyznał Naczelnik. – Zatem zgodziliście się nam pomóc?

– W zamian za sekret produkcji nadprocentów. To nam obiecano – powiedział szybko Polon. – Ale, niestety, nie wiemy czy potraficie je produkować… – powiedział wyczekującym tonem.

– Oczywiście że tak! – huknął Nadzorca, a jego słudzy skulili się przy tronie. – Gnybek, podaj panom po buteleczce – rozkazał.

Jeden ze służących otworzył klapę znajdującą się przy tronie i wyciągnął dwa małe naczynia pełne gęstej, migoczącej cieczy. Studenci przyglądali się jej z nabożnym skupieniem.

– Stan nadciekły – szepnął w zdumieniu Radek do Polona. – Wygląda tak samo jak po twoich eksperymentach, kiedy wpuściłem cię do laboratorium uniwersyteckiego.

– Ech, gdybym wtedy spisał formułę, nie musielibyśmy teraz tutaj stać – westchnął cicho Polon.

Po chwili Radek oglądał pod każdym kątem butelkę i jej zawartość, a Polon nonszalancko otworzył butelkę i duszkiem wychylił jej zawartość. Nadzorca i jego słudzy wybałuszyli oczy.

– Ze sto pięćdziesiąt procent będzie – mlasnął językiem Polon. – Tamto co ja wtedy zrobiłem miało ze dwieście – mruknął rozczarowany.

Radek, znużony oglądaniem zawartości, postanowił zbadać ją pod innym kątem i poszedł w ślady Polona. Chwilę później obaj studenci delikatnie unosili się nad ziemią. Oczy Podpijaczy, mimo że graniczyło to z niemożliwością, zrobiły się jeszcze większe.

– Gnybek, co tu się dzieje? – zapytał zdumionym tonem Naczelnik.

– Zdaje się, że właśnie obserwujemy pełną manifestację stuprocentowego odlotu – odpowiedział zapytany. – Tyle lat w laboratoriach i nic, a teraz taka niespodzianka…

– Więc w czym tkwi wasz problem? – zagrzmiał przepitym basem Polon, tym samym przerywając gwar podnieconych rozmów, który pojawił i rozgorzał niczym ogień na płonącym deserze polanym przez przypadek benzyną.

– Rzecz w tym – powiedział Naczelnik – że od niedawna nie możemy już dostarczać nadprocentów pod ziemię. Mamy tam małą rewoltę – zawahał się na chwilę, bo było to tak jak nazwać rewolucję październikową drobnym incydentem – I bardzo, bardzo chcielibyśmy was prosić o zejście na dół i uspokojenie sprawy.

– Czemu sami tam nie zejdziecie? – zapytał rzeczowo Radek.

– Nie możemy – zasmucił się Naczelnik. – Bardzo byśmy chcieli, ale i tak mamy tutaj deficyt pracowników. Musimy podpijać alkohol, przedestylować trzy do czterech razy, testować moc… – wyliczył. – Dlatego dobrze że do nas trafiliście. Czy teraz jesteście przekonani?

– Mniej więcej, ale ciągle potrzeba nam więcej szczegółów. Co to za rewolta? I jak mamy ją uspokoić?

– Cóż, wszystko tak naprawdę zaczęło się sto lat temu, kiedy Naczelnikiem po raz pierwszy został Podpijacz z możliwością lotu.

– To są dwa rodzaje Podpijaczy? – zapytał Radek.

– Tak. My zajmujemy się zbieraniem alkoholu, przeróbką i dystrybucją, w tym także na dół – wyjaśnił Naczelnik. – Ale od roku nie przyjmują tam naszych nadprocentów i martwimy się, że jądro Ziemi wystygnie.

– A swoją drogą, po co zbieracie alkohol skoro jesteście w stanie wyprodukować nadprocenty? – zapytał Polon.

– To element tradycji – wymamrotał Naczelnik i zaczerwienił się. – Ale wracając do dwóch rodzajów Podpijaczy, niektórzy rodzą się ze skrzydłami i ci zbierają alkohol, a niektórzy bez i ci pracują pod ziemią przy ogrzewaniu. I tak na przestrzeni wieków zaczęliśmy się coraz bardziej od siebie różnić, a w końcu oni się obrazili jakbyśmy im ciepłą wódkę zaproponowali.

Studenci wzdrygnęli się jak na komendę.

– No dobra, spróbujemy wam pomóc – powiedział Polon. – Ale będziemy potrzebować plecaka i dużo tego waszego specyfiku, a, i dwóch butelek zwykłej wódki.

– Do czego? – zdziwił się Naczelnik.

– No, na popitę.

Niezbędne rzeczy zostały natychmiast przyniesione i studenci udali się w stronę klapy, która pełniła też funkcję zejścia do podziemi.

Już po schodach było widać, że schodzenie do podziemi nie należy obecnie do ulubionych czynności Podpijaczy żyjących na powierzchni. Tony wszechobecnego kurzu kłębiły się na podłodze niczym banda wygłodniałych kotów walczących o jedzenie.

– Rany, mam wrażenie jakbym chodził po śniegu – powiedział Radek.

– A ja, jakbym odsunął szafę w pokoju – mruknął Polon.

– Masz zapałki? Trochę tu ciemno…

– Mam coś lepszego – triumfalnie rzucił Polon wyciągając małą latarenkę. – Na nadprocenty, ponoć cholernie długo pali.

– Skąd to masz?

– A, leżało sobie i nikt nie pilnował. Wiesz, tak samo jak żarówki w klatce schodowej naszych sąsiadów.

– Żarówki nie leżą – zauważył Radek.

– Oj, czepiasz się szczegółów, a mi się to tak ładnie powiedziało – poskarżył się Polon, nalewając roztwór i zapalając latarenkę, która od razu rozjarzyła się niebieskim płomykiem.

Radek nie zdążył odpowiedzieć, bo nagle z rykiem rzucił się na nich Podpijaczoidalny stwór, wyciągając w ich stronę zaniedbane szpony. Polon zareagował szybciej niż zdążył pomyśleć. Nie było to dla niego nowością. Nowością za to był dla niego fakt, że kompletnie bez strachu i z nonszalancją, na jaką stać tylko młode koty rozbił stworowi butelkę na głowie.

– O cholera – mruknął Radek. – Te nadprocenty rzeczywiście dają po głowie. Polon, coś ty narobił?

– Rozbiłem mu na głowie butelkę – odpowiedział spokojnie student.

– Ale to głupie! To tak głupie że zachodzi głupotę od tyłu i wbija jej nóż w plecy, po czym zakopuje ją w miękkim torfie!

– Nie, głupie to było że zamiast dać mu się napić musiałem mu na głowie butelkę rozbić – stwierdził Polon.

Tymczasem potwór niewyraźnym jęknięciem dał znać, że dochodzi do siebie.

– O cholera, co robimy? – zapytał Radek.

– Wykażemy się odwagą! – krzyknął Polon, czym prędzej zbiegając po schodach.

– Uch, ty przegbielony rozenchruście, to niby jest odwaga? – krzyknął za nim Radek.

– No jak to, zbiegam w ciemność niosąc przed sobą nadprocentów kaganiec, a ty mnie oskarżasz o tchórzostwo? – odpowiedział zdyszany Polon, gdy tylko Radkowi udało się go dogonić.

– A niech cię – wydyszał tylko Radek. – A niech cię kolokwia biją!

Zbiegli na sam dół schodów i znaleźli się w kolejnej komnacie wykutej w skale. Była wypełniona skomplikowaną maszynerią, na widok której każdy inżynier dostałby wściekłego ataku drgawek, a może nawet apopleksji.

– Ty, Polon – szepnął Radek. – Co to jest, do cholery?

– No, pewnie z tego korzystają do ogrzewania jądra Ziemi – wydedukował Polon.

– Ale czemu tu tak pusto? I coś tu tak cicho… za cicho…

– Nie czekaj, coś słyszę – powiedział Polon. – Takie jakby plaśnięcia. No, tak jak wtedy, gdy przywaliłeś mi tą śmierdzącą rybą, tylko jakieś takie bardziej delikatne i głuche.

– Idziemy zobaczyć?

– A wolisz stać sobie tutaj z opuszczoną maszynerią i wkurzonym potworem za plecami?

– Chyba nie.

– No to idziemy – powiedział zadowolony Polon.

Zaczęli się cichutko przesuwać na drugi koniec pomieszczenia. W miarę jak dochodzili do ściany, plaśnięcia stawały się coraz głośniejsze. Dotarli do drzwi.

– No nie, oni tu mają jakiś fetysz drzwiowy – mruknął Polon egzaminując wzrokiem żeliwne wrota. – Jak niby przez to przejdziemy?

– Może skorzystamy z tego? – zapytał Radek wskazując na duży czerwony przycisk z napisem „WEJŚCIE DLA INTRUZUF".

– Mamy jakieś inne opcje? Nie podoba mi się ten napis.

– Myślisz, że to pułapka?

– Myślę, że to dla intruzów którzy nie znają podstaw ortografii. Wciśnij ten drugi czerwony – poprosił.

– No dobra, jak chcesz – powiedział Radek.

Delikatnie przycisnął przycisk, który natychmiast rozjarzył się na zielono. Szczęknął zamek i drzwi stanęły otworem, skrzypiąc kiepsko naoliwionymi zawiasami.

– No i wejście po angielsku diabli wzięli. – westchnął Radek.

– Można się ulotnić po angielsku. – pouczył go Polon. – Myślisz że jest coś takiego jak wejście po angielsku? – zapytał oburzony.

– No pewnie, to jest na przykład entry, doorway, input… A co się w tobie nagle jakiś lingwista odezwał?

– Ech, ty głupku – westchnął z rezygnacją Polon. – Myślisz, że… – urwał, patrząc na miejsce skąd dochodziły plaśnięcia.

Grupa podpijaczoidalnych stworów stała w karnym rządku przed dużą dziurą w podłodze wypełnioną piaskiem i wodą. W regularnych odstępach, jeden po drugim, brali duży rozbieg i wskakiwali do niej z głośnym plaśnięciem, machając śmiesznie rękami.

– Ty, co one robią? – zapytał Polon.

– Może to jakiś rytuał godowy?

– No weź, widziałeś kiedyś tak głupi rytuał godowy?

– Widziałem jak próbujesz zbajerować dziewczynę na imprezie swoimi przekleństwami, głupszej rzeczy nie ma – odparł autorytarnie Radek.

Początek dobrze zapowiadającej się kłótni został przerwany przez fakt zauważenia ich przez grupę stworów. Wyraźnie rozjuszone, ruszyły w ich stronę wymachując łapami. Studenci zostali błyskawicznie pochwyceni, związani i odstawieni do pomieszczenia z maszynami. Stwory popatrzyły jeszcze chwilę na miny pełne przerażenia i wróciły do swojej poprzedniej czynności. Został tylko jeden z nich.

– Czego tu szukacie? – zapytał grobowym głosem.

– Jesteśmy turystami, zabłądziliśmy… – spróbował ratować sytuację Radek.

– To świetnie, turyści świetnie smakują w sosie własnym – rozmarzył się stwór. – Dobra kolacja na dziś – ucieszył się.

– Nie, panie potworze, nas przysyła Naczelnik z góry! – krzyknął rozpaczliwie Polon.

– Czyli nie jesteście turystami? – zapytał stwór.

Gdyby głowy miały gwinty, głowy Radka i Polona leżałyby teraz odseparowane od ciał gwałtowną burzą niewerbalnych zaprzeczeń.

– Szkoda – zasmucił się stwór. – turyści naprawdę dobrze smakują… No to czego chcą skrzydlate dupki?

– W zasadzie to myślę, że chcą pokoju i żebyście dalej ogrzewali jądro Ziemi.

– Ha! Już chcą pokoju? Już wiedzą o naszych legionach lataczy gotowych w każdej chwili uderzyć na powierzchnię?

– Jakich legionach lataczy? – zbaraniał Polon.

– Widzieliście nas przed chwilą! Jesteśmy niczym sokoły, jak motyle unosimy się na lekkiej bryzie, jesteśmy jak… jak…

– Kamienie? – zapytał Radek.

Stwór łypnął na niego przekrwionym okiem.

– Też to zauważyliście? – zapytał zrezygnowany. – Zbuntowaliśmy się, bo też chcieliśmy latać. Latanie jest naszym prawem i ci z góry nie będą mieli grzanej Ziemi jeśli nam nie pokażą jak to się robi!

– A czy do tego nie powinniście mieć skrzydeł? – zapytał Polon.

– Próbujemy wyhodować, jesteśmy cierpliwi. Nasze loty są coraz dłuższe! W ciągu ostatnich dwudziestu lat wydłużyły się już o całe pięć centymetrów! Wiecie co? – zapytał. – Jednak was zjemy. Turyści, nie turyści, kolacja musi być! – powiedział i wyszedł.

Studenci spojrzeli po sobie zrezygnowani.

– Może masz chociaż długopis?

– Po co mam nosić przy sobie długopis w czasie wakacji, tfu, okresu międzysesyjnego? – zirytował się Polon. – Pogódź się z tym: bez alkoholu, notatek, taśmy klejącej i długopisu jesteśmy bezsilni.

Tymczasem stwory przeniosły ich w pobliże gigantycznego kotła, w którym wesoło bulgotały hektolitry wody.

– Ha – wyrwało się Radkowi – przynajmniej raz na mnie nie nakrzyczysz że zużywam za dużo wody na kąpiel.

Pseudopodpijacze chwyciły studentów i zaczęły ciągnąć ich w stronę kotła. Podstawiły sobie schodki i zaczęły wciągać studentów na górę. Już, już miały wrzucić Polona do wrzątku, gdy jego spanikowany umysł podał mu rozwiązanie wszystkich problemów.

– Stop! Nie wrzucajcie nas, bo nigdy nie poznacie tajemnicy latania! – krzyknął patetycznie.

Stwory zatrzymały się. Do Polona podszedł Ten – Któremu – Smakują – Turyści, jak go wcześniej ochrzcił w głowie Radek.

– Znasz tajemnicę latania i dopiero teraz nam o tym mówisz? – warknął. – Chcemy wiedzieć wszystko! Teraz!

– Najpierw musisz mi obiecać, że wrócicie do pracy i przestaniecie zjadać turystów – targował się Polon.

– Pójdźmy na kompromis – zaproponował stwór. – Wrócimy do pracy, ale turyści zostają w menu. Zgoda?

– Zgoda.

– To teraz pokaż nam jak latasz.

– Musicie mnie do tego rozwiązać! – zaprotestował Polon.

Stwory, na znak Tego – Któremu – Smakują – Turyści, błyskawicznie rozwiązały Polona. Ten zdjął plecak i wyjął z niego czarną butelkę z trupią czaszką i napisem „500%" i pociągnął solidny łyk. Po chwili jego stopy znajdowały się pięć centymetrów nad ziemią. Po dwóch kolejnych szybował pod sufitem i z błogim wyrazem twarzy drapał się szorstkim kamieniem po plecach. Jednak alkohol przepłynął przez jego ciało w dokładnie ten sam sposób, jaki nie robi tego kula bilardowa i po chwili, w miarę jak działanie specyfiku upływało, opadał niczym liść w stronę ziemi. Stwory tymczasem rozwiązały Radka.

– Nigdy nie myśleliśmy, że paliwo może nam pomóc latać – powiedział studentom wzruszony Ten – któremu – Smakują – Turyści. – Natychmiast wznawiamy pracę! – zarządził. – Musimy mieć jak najwięcej paliwa!

Stwory ruszyły się błyskawicznie, sprawnie uruchamiając maszynerię. Wlały przyniesiony przez studentów zapas paliwa i w zimne korytarze natychmiast ruszył strumień ciepłego powietrza.

– Odprowadzę was do wyjścia – zaoferował Ten – Któremu – Smakują – Turyści.

Rozległo się głuche stukanie i klapa w komnacie Naczelnika otworzyła się z trzaskiem. Naczelnik wybałuszył oczy, widząc szeroko uśmiechających się studentów. Ten – Któremu – Smakują – Turyści uśmiechnął się i pokiwał im ręką na pożegnanie i udał się dopilnować prac przy maszynach.

– No, to teraz chyba pora na to, byś wypełnił swoją część umowy – powiedział Radek do struchlałego Naczelnika.

– Jak? – zdołał tylko wykrztusić zaskoczony Podpijacz.

– Och, porozmawialiśmy trochę – powiedział Polon wspominając incydent z rozbijaniem butelki na głowie. – Chcielibyśmy recepturę i dwie butelki na drogę powrotną.

– Oczywiście, już – Naczelnik wydał stosowne polecenia i Podpijacze przyniosły dwie butelki i grubą księgę. – Zgodnie z obietnicą, to jest wasze.

Studenci wypili zawartość butelek, chwycili księgę i w towarzystwie Wilfara udali się w drogę powrotną. Wylądowali na tej samej planie, na której Polonowi udało się złapać Podpijacza za nogi. Radek i Polon z radością powitali światło ognisk kampusu, dzikie wycie i unoszące się razem z wieczorną mgłą opary alkoholu. Pożegnali się z Wilfarem i dali się w stronę namiotów.

– Polon! Hej, Polon! – krzyczał nadbiegający w ich stronę Newton.

– Czego?

Spożycie alkoholu w wystarczającej ilości bądź stężeniu może zanegować oba powyższe prawa.

– I niby co to jest? – zapytał Radek.

– Zgadnij – powiedział Newton szczerząc zęby.

Koniec

Komentarze

Opowiadanie dedykuję wszystkim narzekającym na fakt, że opowiadania o Radku i Polonie są za krótkie ;)

O, o to dla mnie :D
chodem skacowanego zombie
Większość z nich tak ucieszyła się świeżym, wiejskim powietrzem, że od razu zapaliła papierosa.
- O cholera... zupełnie jak na Jarocinie w osiemdziesiątym szóstym
A po cholerę namiot rozbijać, i tak obudzę się zupełnie gdzie indziej
- Że Radek o mało co nie został zabity przez butelkę wódki? - zapytała Marta.
- Oj, to się zdarza co imprezę. Sam się czasami dziwię jakim cudem on jeszcze żyje.
To tak głupie że zachodzi głupotę od tyłu i wbija jej nóż w plecy, po czym zakopuje ją w miękkim torfie!
->  miodzio! Teraz z czystym sumieniem mogę ruszy na uczelnię. :D

- Ale, niestety, nie wiemy czy potraficie je produkować... - powiedział wyczekującym tonem.
- Oczywiście że istnieją!  
- trochę nie współgra.

Dzień w robocie zacząłem od twojego opowiadania i aż mi się nostalgiczna łezka w oku zakręciła na wspomnienie starych, dobrych studenckich czasów.
Świetny relaksator, świetnie napisany.

High five! ;)

Pozdrawiam.

Jestem na tak!

Cieszę się że długość opowiadania nie odstrasza :)
Dzięki za przeczytanie, pozdrówko! 

Mogę założyć Ci fanklub?

Się głupio pytasz. Zakładaj :D

Nowa Fantastyka