
Wizyty w sklepie bywają czasem inspirujące :)
Wizyty w sklepie bywają czasem inspirujące :)
– Czy ma pan kartę rabatową? – Chudy kasjer w za dużych okularach spojrzał na mnie, obdarzając jednocześnie serdecznym uśmiechem.
Pokręciłem głową i odwzajemniłem uśmiech o dziesięć procent mniej serdeczny, ale nadal na wysokim poziomie sympatii. Nie chciałem być niegrzeczny.
– Przy sobie, czy w ogóle? – Kasjer zdawał się nie mrugać.
– W ogóle – odpowiedziałem po krótkim namyśle.
Jedyna karta lojalnościowa, jaką wyrobiłem, pozwalała na otrzymanie co dziesiątego zestawu pierogów z serem gratis i taki poziom lojalności wobec społeczności sprzedawców uważałem za całkowicie wystarczający.
– To może wyrobimy? – Żaden mięsień na jego twarzy nie drgnął.
Uśmiech pozostawał niezmiennie szczery i naturalny.
– Dziękuję. – Zmrużyłem oczy i nabrałem powietrza, uważając, aby atmosfera tego przyjaznego spotkania nie ulotniła się z sykiem.
– Naprawdę warto. Mamy rabaty. – Kasjer był gotowy zatrzymać całą kolejkę, aby zrealizować swój cel.
Pokręciłem taktownie głową. Wreszcie wrócił do kasowania jabłek, greckiego jogurtu, szynki, keczupu i paru innych rzeczy.
Kiedy pakowałem siatkę do bagażnika pomyślałem sobie, że w sumie to miły incydent. Ów człowiek naprawdę starał się być sympatyczny. Następnym razem podejmę rozmowę, aby nie wyjść na gbura. To w końcu najbliższy supermarket od mojego domu.
Kiedy we wsi, w której mieszkam, zaczęła się budowa sieciowego sklepu spożywczego, wszyscy drobni sklepikarze psioczyli, narzekali lub wyrażali obawy, co z nimi będzie. W trakcie rozmów, które odbywałem przy okazji częstych zakupów, starałem się ich uspokajać, że to naturalna kolej rzeczy. Duża sieć może sobie pozwolić na dużo niższe ceny i ogólnokrajową reklamę, więc nie powinni się czuć zaskoczeni. Na koniec pocieszania oznajmiałem zwykle, że szkoda tylko, że w sieci jest taki ustandaryzowany asortyment, co nie daje szansy przeżycia małym wytwórcom kiełbas, pieczywa czy nabiału. I rozstawaliśmy się spokojni, bo pewni nieuniknionej przyszłości. Drobne sklepy zostały wkrótce zlikwidowane i duży supermarket mógł zagarnąć cały rynek.
Mimo że podobała mi się anonimowość typowa dla dużych sieci detalicznych, to jednak przyjemnie zaskoczyła mnie serdeczność i bezpretensjonalność obsługi, gdy po raz pierwszy odwiedziłem supermarket w mojej wsi.
W ciągu następnych dni wspomnienia z wizyty supermarkecie przeniosłem do odległych rejonów pamięci długotrwałej. Więc poczułem się nieswojo, gdy podczas kolejnych odwiedzin rozmyślania w kolejce przerwał łagodny ton:
– Czy ma pan kartę rabatową?
Przyglądałem się kasjerowi, początkowo nie rozumiejąc pytania. Wreszcie pokręciłem głową.
– Przy sobie, czy w ogóle? – padło drugie pytanie.
– W ogóle – odparłem.
– Dlaczego? – trzecie pytanie było szybkie.
Na tyle szybkie, że opuściłem gardę i zacząłem zastanawiać się nad wyjaśnieniem takiego stanu rzeczy. W końcu odnalazłem pasującą odpowiedź, krótką i błyskotliwą.
– Bo nie potrzebuję – odburknąłem uprzejmie, choć uśmiech zredukowałem do poziomu “cieszę się, że już mogę sobie pójść”.
Przyjrzał mi się badawczo. Puenta musiała trafić, bo kontynuował kasowanie jabłek, jogurtów greckich, keczupu, szynki i czegoś tam jeszcze. Jednak po szynce powrócił do swojego wątku.
– Naprawdę warto. Dużo rabatów jest, na przykład ten batonik można kupić… – Wskazał palcem regał naprzeciwko i odczekał chwilę dla efektu, po czym dodał – taniej.
Rozciągnąłem usta w uśmiechu i przekonałem go, że naprawdę nie zamierzam wyrabiać sobie tej karty. Proces nabywania towarów udało mi się zakończyć bez dalszych konwersacji.
Kolejne kilka zakupów całkowitym przypadkiem dokonywałem w innych godzinach i przez dwa tygodnie nie spotkałem owego chudego kasjera w za dużych okularach. Regularnie gawędziłem sobie z młodą dziewczyną o czarnych włosach, przyjemnej buzi, choć podziurawionej po przejściu trądziku.
– O humus. Bardzo lubię. – Zaśmiała się uroczo. – Zielony. Dobry jest.
– Ja też lubię – odparłem, co było oczywiste skoro znalazł się w moim koszyku.
– A jadł go pan kiedyś z fetą i makaronem? I z suszonymi pomidorami jeszcze. – Spojrzała mi w oczy.
Uniosłem brwi, wyrażając modelowo zdziwienie. Dziewczyna znowu się zaśmiała serdecznie. A ja pomyślałem, że przychodzenie do sklepu spożywczego nabrało nowych barw.
– Jakie piękne jabłko – rzuciła chwilę później z niekłamanym entuzjazmem. – Teraz takie przywieźli?
Nie zrozumiałem uwagi. Nie była logiczna, przecież dziewczyna tu pracowała.
– Tak. – Wskazałem palcem na rząd regałów. – Stamtąd je wziąłem, chyba jakaś nowość.
Znowu perlisty śmiech i komentarz:
– To musi być bardzo słodkie.
Zabrałem zakupy bez torby, bo jak sobie szybko skalkulowałem dam radę utrzymać wszystko w rękach. Przy ładowaniu do bagażnika jabłka potoczyły się pod auto. Jednak źle porachowałem, muszę to sobie zapamiętać.
Relacja z młodą kasjerką przy kolejnych odwiedzinach zaczęła przechodzić na wyższe poziomy, bo okazało się, że jej niekłamaną radość wywołuje szynka cotto, pasztet wegański, sos tajski, ale łagodny, bo nie lubi ostrego, czy makaron udon.
W pewnym momencie postanowiłem urozmaicić zabawę. Wpadłem na przekorny pomysł. Zamieniłem etykiety cenowe między artykułami. Jabłka otrzymały kod kreskowy sosu tatarskiego keto, a sos jabłek. Z zaciekawieniem i niepokojem stałem przy taśmociągu i obserwowałem jak towary podjeżdżają do czytnika. Wreszcie dziewczyna wzięła do ręki owoce, rozległo się piknięcie. Uniosła głowę i z radością oznajmiła.
– Też unikam cukru. – Zaśmiała się w typowy dla siebie sposób. – To zdrowo. Mamy jeszcze majonez keto. Chce pan? Tam, w drugiej alejce.
Pokręciłem głową powoli, ale nieśmiała myśl zaczęła mi kiełkować w głowie. Myśl niepokojąca na tyle, że rozejrzałem się po suficie w poszukiwaniu kamer. Nikt mnie jednak nie obserwował, a przynajmniej takie odniosłem wrażenie.
– Ale dzisiaj wieje – nagle dodała radośnie.
Odwróciłem się. Za oknem faktycznie zerwał się wiatr. Muszę zrobić eksperyment następnym razem. Spróbuję czegoś spoza jej skryptu. Może coś o geopolityce, albo nowej wersji systemu Windows? Jak się zachowa, czy pociągnie spójną konwersację? Dokąd sięga jej scenariusz rozmowy?
Następnym razem jednak przy kasie pojawił się chudy w okularach i poczułem mrowienie w stopach. Był jedynym kasjerem w sklepie i musiałem na niego się napatoczyć. Jakoś to przejdę, pomyślałem.
– Karta rabatowa jest? – zapytał, nie unosząc wzroku.
Pokręciłem głową. Przerwał kasowanie produktów i spojrzał na mnie wymownie. Nie uśmiechał się. Niezręczność sytuacji coraz bardziej mi ciążyła.
– Nie – powiedziałem ostrożnie.
– Przy sobie, czy w ogóle? – dodał opanowanym tonem.
– W ogóle.
Zapadło milczenie. I co teraz? Szach mat, kolego. Spotkałeś kogoś, dla kogo relacje społeczne są jak kredki na stacji kosmicznej. Wywołują pytanie – a jak to się tu znalazło? Tak sobie myślałem, gdy wreszcie kasjer podjął.
– A dlaczego?
– Bo nie potrzebuję. – Odpowiedź miałem przygotowaną od ostatniej rozmowy z tym jegomościem.
– Ale dlaczego? Mamy – zawiesił głos w swoim stylu – rabaty. Na przykład…
– Naprawdę dziękuję – przerwałem mu.
– Traci pan. Już wyrabiam i będzie pan miał na przyszłość. Jaki numer telefonu? – ciągnął niestrudzenie.
Naprawdę mu zależało. Wychyliłem się, aby zobaczyć jego ekran. Pomyślałem, że system podpowiada mu kolejne kwestie tej irytującej rozmowy. Ale nie, mówił z głowy.
– Nie muszę się tłumaczyć – przerwałem.
Zmarszczone czoło i ściągnięte brwi musiały go przekonać o stanowczości mojej opinii.
Zabrałem zakupy, pamiętając o papierowej torbie i wróciłem do auta.
Powoli wizyty w tym sklepie zaczynały wywoływać we mnie niepokój. A pytanie “przy sobie, czy w ogóle?” siedziało mi w brzuchu jak kawał nieprzetrawionego chleba.
Dziwne, że ten sklep nie ma kas automatycznych. Przy kolejnej okazji zapytałem młodego człowieka rozkładającego towar o powód tego braku. Oznajmił, że ten sklep to eksperyment i coś tam testują.
Dwadzieścia minut później stałem w kolejce i widziałem nieuniknione. Ten w okularach już tam siedział. Nie zauważył mnie jeszcze, albo udawał, że nie dostrzega. Ja starałem się zachowywać neutralnie, ale skrępowanie narastało. Wreszcie padło sakramentalne:
– Przy sobie, czy w ogóle?
– Bo nie – odpowiedziałem.
Zamilkł, spojrzał na ekran komputera, na trzymany w ręce grecki jogurt. Uśmiechnął się uprzejmie i oznajmił.
– Mamy fajne rabaty. I punkty można zbierać. Może jednak wyrobię?
– Nie sądzę – burknąłem.
Na mojej twarzy nie było nawet pięciu procent uśmiechu. Ktoś mógłby wręcz odebrać moje zachowanie jako gburowate. Jednak poświęcałem się dla nauki. To był mój osobisty eksperyment.
– Traci pan. Dużo by pan zaoszczędził – mówiąc to, kasował kolejne artykuły.
– Jaki numer telefonu? – zapytałem i przyglądałem mu się badawczo.
Spojrzał na mnie łagodnie.
– Pana. To wyrobić naszą kartę rabatową? – przerwał pracę.
– Ale wieje. – Zignorowałem jego pytanie.
– A miało być słońce. Maliny może połamać. – Obdarzył mnie uśmiechem, jakby wymazał z pamięci moje zachowanie przed chwilą. – Sadzi pan maliny?
– Nie mam ogródka – skłamałem bez wahania.
– Fajna rzecz, można sobie coś obsiać – skomentował rozmarzonym tonem.
Powrócił do kasowania produktów. Postanowiłem zaatakować z innej strony zanim skończy.
– Tydzień temu zasadziłem pod domem dwa dęby, ale się nie przyjęły. W ogóle nie rosną – oznajmiłem.
Raz, dwa, trzy odliczałem. Trzy sekundy zajęło mu przetrawienie informacji i wygenerowanie odpowiedzi.
– Dziki lubią żołędzie. Znajomy jest myśliwym – odparł radośnie.
Spakowałem szynkę, jogurt, jabłka, keczup i kilka innych artykułów do papierowej torby i z przepełniającą mnie satysfakcją wróciłem do auta. Powoli zaczynałem rozumieć film, który rozgrywał się przede mną przy każdej wizycie w tym dziwnym sklepie. To zaczynało być ciekawe.
Kolejne tygodnie natrafiałem to na młodą, dziobatą, to na chudego w okularach. Na przemian wymieniałem uwagi o apetyczności fugi łazienkowej, dietetyczności noży hartowanych, czy wartościach zdrowotnych pasty do butów albo o powodach inwestycji w kryptowaluty, kursie wymiany kart rabatowych na ręczniki, czy opcjach na niekupione w promocyjnej cenie pieluchy.
Dialog resetował się, gdy przechodziłem na tematy pogodowe, ale tylko wtedy, gdy moje uwagi odnośnie aury totalnie nie zgadzały się z rzeczywistym stanem warunków atmosferycznych.
Aż pewnego dnia przy kasie nie było ani jego, ani jej.
W gnieździe kasjerskim siedziała kobieta w średnim wieku. Wyglądała na zmęczoną. Wcześniej przemknęła mi kilkukrotnie między regałami, ale po raz pierwszy spotkałem ją siedzącą za kasą. Nie uśmiechała się, nie zagajała, po prostu starała się maksymalnie szybko przepuścić produkty przez czytnik przy minimalnym wydatku energetycznym. Krótkie, oszczędne ruchy, spojrzenie utkwione w ekranie komputera. Prawdziwy profesjonalista. W kilkanaście sekund uporała się z moimi zakupami.
– Dwieście siedemdziesiąt osiem złotych. – Dopiero teraz popatrzyła na mnie.
A w jej oczach była desperacja. Wyglądała, jakby spojrzeniem chciała dać mi znać, że za plecami ma kartkę z napisem “Pomocy. Oni mnie zabiją”.
Postanowiłem wyciągnąć dłoń i zagaić.
– A gdzie reszta obsługi? – zapytałem.
– Popsuli się – mruknęła.
Uniosłem brwi.
– To dlatego pani musi robić za trzech? Nie zazdroszczę.
Akurat nie było nikogo innego przy kasie, więc kobieta uznała, że ma trochę czasu na złapanie oddechu.
– Przysyłają nam ciągle świeżynki. Człowiek nigdy nie jest pewien – wyjaśniła. – Nieco większe obciążenie i nie dają rady.
Pokiwałem głową ze zrozumieniem.
– Pani tutaj rządzi? – zapytałem, robiąc zafrasowaną minę.
Taka wydała mi się najodpowiedniejsza w tym momencie.
– Nie, ja ich tylko serwisuję. Ale jak cała zmiana padnie, to i człowiek musi usiąść za kasą. Szczególnie, że masowo centrala podsyła nam boty odgrywające tajemniczych klientów.
Pokręciła głową z irytacją, a ja zadumałem się nad wymową tego, co powiedziała. Po odebraniu przelewu za zakupy oddaliła się na zaplecze. Tego dnia po raz pierwszy zapomniałem zabrać szynkę.
Opowiadanie czyta się przyjemnie. Widać, że warsztat masz już wyrobiony. Pomysł podobał mi się mniej, choć przez cały czas czułem nutkę tajemnicy. Przy zakończeniu oczekiwałem wielkiego bum… Trochę się zawiodłem ;)
Zaznaczam, że jest to moja subiektywna opinia. Piszę znacznie gorzej od ciebie, więc zamieściłem tu wyłącznie moje odczucia.
Sen jest dobry, ale książki są lepsze
Opowiadanie bardzo ciekawe i dobrze napisane, ale tak swoją drogą – przyszłością są żabki nano, a nie roboty udające upierdliwą obsługę :p pytanie też czy wysyłanie kolejnych robotów do testowania poprzednich ma jakikolwiek sens, skoro testować i dawać informacje zwrotne mogą ludzie. Byłoby to ekonomicznie nie do uzasadnienia.
Dzięki za komentarz @EvilMorty. Ekonomicznie masz rację. To raczej osobista refleksja po wizycie w pewnym sklepie. A zdania wypowiadane przez obu kasjerów są całkowicie autentyczne :D Zmieniłem tylko odpowiedzi głównego bohatera.
Dzięki @Młody pisarz za miłe słowa. Moją intencja nie było wielkie bum, choć rozumiem rozczarowanie. To raczej miała być osobista refleksja.
Myślę, że roboty udające ludzi, mogłyby się sprawdzić, lecz część starszych nadal woli kupować w sposób tradycyjny. Jednak kolejne pokolenia łatwo przyzwyczajają się do nowych technologii. W takim wypadku kasy samoobsługowe mają znacznie większą rację bytu.
Przyszłości nie jesteśmy wstanie do końca przewidzieć.
Sen jest dobry, ale książki są lepsze
Kiedy we wsi, w której mieszkam (+,) zaczęła się budowa sieciowego sklepu spożywczego, wszyscy drobni sklepikarze psioczyli, narzekali lub wyrażali obawy, co z nimi będzie.
W trakcie rozmów, które odbywałem przy okazji częstych zakupów (+,) starałem się ich uspokajać, że to naturalna kolej rzeczy.
…gdy po raz pierwszy odwiedziłem Szopa na moje wsi.
Możliwe, że jest więcej działań chochlika, sprawdź sam. Całość zabawna, chociaż szybko można zorientować się w czym problem. Może tak być w przyszłości.
@Koala75 Dzięki za wskazanie błędów. Poprawione.
Dobrze się czyta to opowiadanie. Eksploruje dosyć znany temat, ale daje trochę nowego do myślenia lub ponownego przetrawienia w głowie (Kwestia zastępowalności automatów, które mogą nie być tak dobre jak szefowa oraz ich pozorna profesjonalność, która ma swój punkt przełamania. Oraz to, że ludzie czasem też bywają automatami, które można przełamać – czasem nawet dla ich dobra. Może też to, że obserwator, który ma się za obiektywnego i mądrego, sam się okazuje nie lepszy, sam może być nieco zautomatyzowany, a ktoś może to zauważyć.).
Mimo tego, że czuć napięcie dążenia do kulminacji, można się dobrze bawić również po drodze – przy samych dialogach. Co do przyszłości. Moim zdaniem redukcja kontaktów wymusza na końcu redukcję człowieka w ogóle, więc jeśli w przyszłości istnieje jeszcze jakiś człekokształtny organizm poza siecią, to jak najbardziej może istnieć robot obsługujący na kasie.
Artystom więcej, szybko!
Cześć!
Mam wrażenie, że trochę za bardzo rozciągnąłeś to opowiadanie, kolejne rozmowy z botami stają się w końcu nużące. W tekście pojawi się też pytanie, dlaczego nie ma kas samoobsługowych i przyznam się, że to była pierwsza wątpliwość jaką miałam. Podajesz na to dość mgliste wyjaśnienie, a to zaburza kreację tego świata. Poza robotami na kasie właściwie wszystko jest takie jak obecnie, więc nie mamy tu jakiejś dalekiej przyszłości, ale już w dzisiejszych czasach karty lojalnościowe odchodzą do lamusa, teraz są to raczej aplikacje.
Motyw, w którym bohater nie wie, że jest robotem jest dość popularny, więc żeby takie zakończenie było zaskakujące, trzeba się mocno postarać. Powiedziałabym, że Tobie udało się częściowo, bo jednak zaniki pamięci bohatera i “procentowy uśmiech” dość mocno wskazują na jego naturę. Pojawia się też wzmianka o rozmowach z mieszkańcami wsi i tutaj nie do końca to pasuje, chyba że uznać to za jakiś wgrane wspomnienie.
Mimo że nie ma tu właściwie akcji, a całość ogranicza się do opisu zakupów, to jednak świadomość, że cała sytuacja będzie miała jakieś drugie dno zaciekawia.
Jedyna karta lojalnościowa, jaką
sobiewyrobiłem[+,] pozwalała na otrzymanie co dziesiątego zestawu pierogów z serem gratis i taki poziom lojalności wobec społeczności sprzedawców uważałem za całkowicie wystarczający.
Kiedy pakowałem siatkę do bagażnika pomyślałem sobie, że w sumie to miły incydent. Ów człowiek naprawdę starał się być miły.
Na koniec pocieszania oznajmiałem zwykle, że szkoda tylko, że w sieci jest taki ustandaryzowany asortyment, co nie daje szansy przeżycia małym wytwórcom kiełbas, pieczywa
,czy nabiału.
Mimo
,że podobała mi się anonimowość typowa dla dużych sieci detalicznych,
W ciągu kolejnych dni wspomnienia z wizyty [+w] supermarkecie przeniosłem do odległych rejonów pamięci długotrwałej.
Puenta musiała trafić, bo powrócił do kasowania jabłek, jogurtów greckich, keczupu, szynki i czegoś tam jeszcze. Jednak po szynce powrócił do swojego wątku.
– Naprawdę warto. Dużo rabatów jest, na przykład ten batonik można kupić… – Wskazał palcem regał naprzeciwko i odczekał chwilę dla efektu, po czym dodał
.[+:] – taniej.
– A jadł go pan kiedyś z fetą i makaronem? I z suszonymi pomidorami jeszcze[+.] – Spojrzała mi w oczy.
Relacja z młodą kasjerką przy kolejnych odwiedzinach zaczęła przechodzić na kolejne poziomy,
Odwróciłem się
za siebie.
Jak się zachowa, czy pociągnie spójną konwersację? Dokąd sięga jej scenariusz konwersacji?
Był jedynym kasjerem [+w] sklepie i musiałem na niego się napatoczyć.
Dwadzieścia minut później stałem w kolejce i widziałem nieuniknione. Ten w okularach już tam siedział. Nie widział mnie jeszcze
,albo udawał, że nie dostrzega.
-[]Traci pan. Dużo by pan zaoszczędził – mówiąc to, kasował kolejne artykuły.
Wyglądała, jakby spojrzeniem chciała dać mi znać, że za plecami ma kartkę z napisem “Pomocy. Oni mnie zabiją
.”[+.]
Dzięki za komentarz @Alicella :) Poprawki naniesione.
Fajnie ci ta groteska z odrobiną grozy wyszła. Czyta się płynnie, a mimo tego, że motywy, jakich używasz, są znane, komponujesz je w całość pomysłowo i tworzysz zaskakującą całość. Ba, całość z twistem, którego akurat ja się nie spodziewałam, a który logicznie wynika z zapowiedzi w fabule. Bardzo udany tekst.
ninedin.home.blog
Dzięki za miłą uwagę @ninedin. Zmodyfikowałem trochę tekst po otrzymanych komentarzach, aby ten twist był subtelniejszy.
W ciągu następnych dni wspomnienia z wizyty supermarkecie przeniosłem do odległych rejonów pamięci długotrwałej.
-z wizyty w supermarkecie
Ciekawe opowiadanie, ale wywołało u mnie flashbacki z pracy w handlu. Klimat zawarłeś całkiem sprawnie, bo czułam się jakbym razem z bohaterem odwiedzała ten sklep.
Science fiction tu nie widzę, ale opko samo w sobie fajne. Trochę groteska Ci wyszła. Czytało się przyjemnie, uśmiechnęło mi się parę razy. Zakończenie nieco przewidywalne, ale nie zepsuło mi to frajdy z lektury.
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Niby mało się w tym opowiadaniu dzieje, ale kolejne, powtarzalne spotkania z kasjerami śledziłem z zainteresowaniem. Nie rozgryzłem tożsamości głównego bohatera, ale spodziewałem się, że przyczyni się jakoś do usunięcia botów ze sklepu.
Liczyłem na to, że ostatnia rozmowa będzie mocna, że dojedzie do jakiegoś spektakularnego zapętlenia. Trochę mi go brakowało, ale końcowy twist to zrekompensował. Przyjemna lektura. Klikam.
Pozdrawiam!
Dzięki @Irka_Luz i @adam_c4 za pozytywną ocenę. :)
Obiecuję, że tak zwane “bum” w SF poćwiczę następnym razem.
Przewidziałam zakończenie z botami, podobał mi się pomysł z serwisującą je kobietą. Faktycznie, rozmowa ze sprzedawcami często tak wygląda jak z tym okularnikiem. Zdaje się, że muszą powiedzieć swój tekst do końca. Co ciekawe, SI w obsłudze klientów też już działa na czatach, np. w bankach.
Zabrakło mi jakiegoś konfliktu w opowiadaniu, wyraźnej akcji, ale czytało się dobrze.
Bardzo fajny tekst, zwłaszcza motyw botow. Widać tu sprawny warsztat jak i pomysł na treść opowiadania. Czytało się więc przyjemnie, a i samo zakończenie też zaskoczyło, bo patrzyłem w inną stronę z możliwym rozwiązaniem :)
Dla mnie bardzo przyjemny koncert fajerwerków.
Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?
Hej, Zmiju!
To ja, Twój piątkowy dyżurny!
Rozciągnąłem ustaw w uśmiechu
literówka
Ciekawe, a powiedziałbym wręcz, że zahaczające o kilka istotnych kwestii naszego społeczeństwa. Automaty, jak dobre nie są, ostatecznie chyba zawsze zaczynają denerwować. Podobało mi się przejście z uprzejmych relacji z kasjerem na takie naznaczone strachem i zdenerwowaniem.
Do tego bardzo fajnie napisane, z kilkoma ciekawymi metaforami i stwierdzeniami. Podobało mi się!
Pozdrówka!
Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.
Dzięki za wszystkie pozytywne komentarze :) Prawdę mówiąc nie spodziewałem się, bowiem sam nie uznałem tego wypracowania za ważkie.
@Krokus – literówka poprawiona.
Już druga rozmowa z kasjerem w za dużych okularach sugeruje, że człowiekiem to on nie jest. Ale czytało się nieźle.
Zmiju, przyjrzyj się uważniej zapisowi dialogów.
– Czy ma pan kartę rabatową? – chudy kasjer w za dużych okularach… → – Czy ma pan kartę rabatową? – Chudy kasjer w za dużych okularach…
Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.
…odwiedziłem supermarket na mojej wsi. → Wcześniej napisałeś: Kiedy we wsi, w której mieszkam… –> więc bądź konsekwentny: …odwiedziłem supermarket w mojej wsi.
– Bo nie potrzebuję – odburknąłem uprzejmie… → Odburknięcie nie bywa uprzejme.
Proponuję: – Bo nie potrzebuję – odrzekłem uprzejmie…
…bo okazała się, że jej niekłamaną radość… → Literówka.
Wcześniej przemknęła mi kilkukrotnie między alejkami… → Między alejkami nie można przemykać, albowiem przestrzenie między nimi wypełniają regały z towarami.
Akurat nie było nikogo innego w kolejce… → Skoro nie było nikogo, nie było też kolejki.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
@Regulatorzy – dzięki za poprawki, naniesione.
Natomiast “odburknąłem uprzejmie” było celowe, więc pomyślałem że zostawię tak, jak było. Chyba, że jest to bardzo niezręczne.
Odnośnie rozmów z kasjerem, to niepokojące jest to, że dialogi są niemal cytatami z moich rozmów w sklepie w wiosce obok mojej.
Bardzo proszę, Zmiju. Miło mi, że uznałeś poprawki za przydatne.
Natomiast “odburknąłem uprzejmie” było celowe, więc pomyślałem że zostawię tak, jak było. Chyba, że jest to bardzo niezręczne.
Odburkiwanie jest nieuprzejme z definicji. Ale to jest Twoje opowiadanie, Ty decydujesz, jakimi słowami będzie napisane.
Odnośnie rozmów z kasjerem, to niepokojące jest to, że dialogi są niemal cytatami z moich rozmów w sklepie w wiosce obok mojej.
Podzielam Twój niepokój. ;)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Podobało się: Tak będzie jutro, właśnie tak.
Nie podobało się: Dlaczego akurat szynka?
Gratuluję i pozdrawiam!
Humorystyczne opowiadanie. Sprawdzę przy najbliższych zakupach, czy za kasą nie siedzi bot. Rozmawiają podobnie.
Dzieki za pozytywne komentarze :)
Podobało mi się :)
Przynoszę radość :)
Dzięki :)
Ciekawe opowiadanie, może skłaniać do refleksji. Kto wie, może ten proces już się rozpoczął? Czasem trudno odróżnić odmóżdżonego pracownika od bota. A te wszystkie standardy obsługi i nasyłanie tajemniczych klientów w celu kontroli pchają świat w opisanym kierunku…
Babska logika rządzi!
Ja za każdym razem po wejściu do sklepu w mojej wiosce zadaję sobie to pytanie. Czy to sklep śni mnie, czy ja jego? :)