- Opowiadanie: BarbaraJ - Krople wspomnień

Krople wspomnień

45. Beata pracuje w domu starców, jest bardzo oddana swojej pracy i w opiekę nad pensjonariuszami wkłada całe serce. Nie podoba jej się, jak jeden z nowych pracowników traktuje pensjonariuszy, niektórzy z nich wręcz się go boją.

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Biblioteka:

Użytkownicy, Użytkownicy IV

Oceny

Krople wspomnień

Obserwuję go, gdy przychodzi, zawsze pół godziny przed zmianą. I później, gdy przygotowuje się do wyjścia. Zmienia ubranie, po czym bardzo dokładnie myje ręce. Jakby w ten sposób mógł wymazać ślady tego, co zrobił. Co nadal robi. Widząc to, mam ochotę wrzeszczeć.

Marek. Marcus. Mark. Ma tu wiele imion. Jak my wszyscy, uciekinierzy z poprzedniego życia, daleko od domu.

Kilka razy wyczuwam jego wzrok. Spojrzenie jasnych niczym lód w promieniach słońca oczu przyprawia mnie o dreszcz. Uśmiecha się, odsłaniając równe, białe zęby i ten uśmiech za każdym razem wnika we mnie głęboko, dociera do zakamarków, z których istnienia nie zdawałam sobie sprawy. Czuję, że nie panuję nad własną twarzą. Szybko odwracam głowę, nagle niezwykle zajęta.

Za oknami deszcz chłoszcze opustoszałe ulice. Nie chce mi się wychodzić, nie mam się do czego śpieszyć, więc idę zajrzeć do Aoife. Chcę się upewnić, że wszystko u niej w porządku. On też jeszcze nie poszedł do domu.

 

**

 

Mary umarła we śnie.

Odkryła ją Sofia, kiedy razem z Markiem, naszym najnowszym dodatkiem do zespołu, budzili pokoje przed porannym obchodem.

Kiedy przyszłam na dzienną zmianę i powiedzieli mi, że odeszła, poczułam, jakby ktoś zdzielił mnie w żołądek. Z trudem złapałam oddech. Nie mogła odejść, nie tak wcześnie!

Jeszcze wieczorem nazwała mnie po imieniu, gdy łyżeczka za łyżeczką podawałam jej kolację, a w nocy przyszła do mnie we śnie, młoda i piękna. Wpuściła mnie do swoich wspomnień i pozwoliła poczuć się jak kiedyś, kiedy miałam własne życie. Dzięki niej obudziłam się szczęśliwa. A teraz…

Nagle ogarnęła mnie panika. Czyżbym zabrała jej zbyt wiele?

Nie, to niemożliwe, zawsze byłam bardzo ostrożna. A może jednak nie? Nie tym razem?

Gdy wsunęłam się do pokoju, ciało leżało na łóżku, już przygotowane na przybycie rodziny i pogotowia pogrzebowego.

Powoli podeszłam bliżej. Miałam nadzieję, że jeszcze ją odnajdę, wyczuję zanikającą obecność i przekonam się, że to nie ja pchnęłam ją na drugą stronę, jednak zjawiłam się za późno. Szczupła, nieruchoma twarz o zapadniętych policzkach na tle śnieżnobiałej poduszki wydawała się szara i pusta. To, co pozostało, było jak wylinka węża, porzucona, niepotrzebna skóra.

Słowa pożegnania uwięzły mi w gardle. Ramiona opadły pod ciężarem straty i przygniatającej świadomości tego, kim się stałam.

Po chwili powoli odwróciłam się od łóżka, podniosłam z podłogi przygotowany już wcześniej karton i zabrałam się do pakowania rzeczy.

Karteczka tkwiła w małej kosmetyczce, w której Mary trzymała swoje ulubione kosmetyki. „Cienie do powiek tylko matowe, bo w pewnym wieku błyszczące tylko postarzają” – powtarzała mi za każdym razem, kiedy nakładałam jej makijaż. To ciekawe, jakie informacje nasz mózg przechowuje najdłużej.

Normalnie po prostu włożyłabym wszystko do pudła, które potem zostanie oddane rodzinie zmarłej, jednak tym razem odsunęłam zamek i sięgnęłam do środka. Jeszcze zanim wyjęłam niewielki flakonik, dotarł do mnie zapach Sì Armaniego. Uśmiechnęłam się. Żadne babcine lawendy ani irlandzkie wersje Pani Walewskiej. Często pozwalałam, żeby mnie nim spryskiwała. Słodkie, nieco cierpkie nuty bardzo mi odpowiadały.

Kątem oka zauważyłam, że coś sfrunęło na podłogę. Spojrzałam pod nogi i podniosłam oderwany kawałek marginesu jakiegoś czasopisma. Natychmiast rozpoznałam pismo Mary, mimo że litery były rozwlekłe i niemal nieczytelne, jak to często bywa w tym stadium Alzheimera.

 

T  O N  I  E P A U  L  

 

Spróbowałam sobie wyobrazić, przed czym sama siebie przestrzegała, bo byłam pewna, że celowo umieściła wiadomość w miejscu, do którego sięgała codziennie rano. Żeby pamiętać, nawet kiedy była w stanie zagubienia.

Wiedziałam, że Paul to imię jej męża. Kiedy wydostawała się z otępiających oparów choroby na kolejną niewielką wyspę świadomości, opowiadała mi o nim i pokazywała zdjęcia. Paul na targach rolniczych. Paul, szeroko uśmiechnięty biznesmen pod krawatem, i Paul farmer, strzygący owce. Kiedy objawy choroby żony nasiliły się do tego stopnia, że nie można było już jej zostawić samej, sprzedał biznes i troskliwie się nią opiekował. Nie mieli dzieci. Gdy umarł, nagle, na atak serca, Mary trafiła do naszego Domu. A teraz ta karteczka. Kim był nie-Paul?

Schowałam papier do kieszeni. To i tak nie miało już znaczenia.

– Oszukała mnie, wiesz?

Aż podskoczyłam. Kosmetyczka wypadła mi z rąk, a jej zawartość rozsypała się po podłodze.

– Moja własna siostra! Upadłam i złamałam obojczyk. I kiedy miałam zostać wypisana, okazało się, że wcale nie wracam do domu, tylko tutaj…

Aoife. Odetchnęłam głęboko, by uspokoić kołaczące serce.

– Tak, wiem kochana – powiedziałam ciepło. Zostawiłam bałagan na podłodze i szybko podeszłam do drzwi. Aoife nie wydawała się świadoma, że weszła do pokoju zmarłej i chciałam, żeby tak zostało.

– Jadłaś już śniadanie?

– Głupia krowa!

Powstrzymałam uśmiech cisnący mi się na usta. Wyciągnęłam rękę i delikatnie ujęłam staruszkę pod ramię.

– Pewnie jesteś głodna? Zaprowadzę cię na salę.

Rysy kobiety jeszcze przez chwilę wykrzywiała wściekłość, ale nie wyszarpnęła się z mojego uścisku, co czasem się zdarzało. Dzisiaj dotyk zadziałał kojąco.

– Śniadanie? – Aoife zmarszczyła brwi w zamyśleniu. Po chwili pokręciła głową. – Moja siostra, ona zakazała dawać mi jeść, wiesz?

– Nie ma jej tu – odparłam. – Poszła już do domu. Może teraz znajdę ci coś smacznego?

Zrobiłam krok w stronę jadalni i Aoife posłusznie ruszyła za mną.

– Dobrze. – Uśmiechnęła się radośnie, a po chwili w jej oczach zatańczyły złośliwe ogniki. – Tylko nie mów nic tej suce, bo to też będzie chciała mi zabrać.

 

Mimo że śmierć nie była w Domu niczym niezwykłym, zawsze wprowadzała zamęt. Wszyscy mieliśmy zwarzone humory, a sytuacji nie poprawiali rezydenci, którzy tego dnia przeszli samych siebie.

Nawet ci zazwyczaj pogrążeni we własnym świecie chyba jakimś szóstym zmysłem wyczuwali, że stało się coś niedobrego, bo byli podnieceni i niezwykle ruchliwi. Ania, młoda dziewczyna, która tak jak Marek niedawno przyleciała z Polski i zaczęła u nas staż, popłakała się i uciekła do toalety po tym, jak jeden z leżących pacjentów rzucił w nią workiem wypełnionym moczem.

Nikt nie miał czasu jej pocieszać. Gdy każdy stara się robić wszystko równocześnie, żeby zdążyć na czas i chociaż częściowo zmieścić się w grafiku, musisz radzić sobie sama. Lubimy cię, jesteśmy wdzięczni za dodatkowe wsparcie, ale toughen up, girl.

Pomyślałam o radach, jakie sama otrzymałam pierwszego dnia: „Idź siku przed swoją zmianą. Zostaw własne problemy za drzwiami, tych tutaj będziesz miała dosyć. I nie przywiązuj się zanadto.”

Pierwsze dwie rzeczy przyszły naturalnie, po prostu nie było na nie czasu. Ale ostatnia rada była nie dla mnie.

Wychowałam się w bidulu i dobrze wiedziałam jak to jest, kiedy tkwisz na bocznym torze, niepotrzebna i niechciana, podczas gdy świat dzieje się za oknami.

To Kamil sprawił, że posmakowałam prawdziwego życia. Nagle znalazłam się w centrum wszystkiego – uwagi, miłości, zdarzeń. Przez czas, który spędziliśmy razem, był moim przewodnikiem, interfejsem, który połączył mnie ze światem. Kiedy równie nagle go zabrakło, odkryłam z przerażeniem, że sama nie wiem jak, że nie potrafię wyjść do ludzi, nie znajduję powodów, by się śmiać. Czułam się bezsilna i wściekła. Jak głodny pies, któremu dano do obgryzienia smakowitą kość, by po chwili ją odebrać i odłożyć wysoko, zbyt wysoko by jej dosięgnąć, ale nadal w zasięgu wzroku.

Byłam o krok od skończenia z tym wszystkim, kiedy zdarzył się cud. Sąsiadka poprosiła mnie, żebym zaopiekowała się jej chorą na Alzheimera matką, podczas gdy ona pojedzie załatwiać jakieś pilne sprawy. Nie miałam na to najmniejszej ochoty, jednak się zgodziłam. Mimo wszystko zależało mi na opinii innych.

Pani Waleria była drobną, wysuszoną kobietką. Kiedy weszłam, siedziała w fotelu i nieruchomym wzrokiem wyglądała na ulicę. Nie zareagowała na moją obecność. Dopiero po dłuższym czasie, kiedy już zdążyłam dojść do wniosku, że cała moja „opieka” sprowadzi się do tkwienia w milczeniu, odwróciła głowę i zaczęła mówić. Tak po prostu, jakbym była jej najlepszą przyjaciółką, zaczęła chichotać na wspomnienie jakiegoś zdarzenia z przeszłości, a ja odkryłam, że słucham jej z coraz większą uwagą. Uświadomiłam sobie, że coś poczułam. Jej radość stała się moim udziałem. W nagłym olśnieniu zrozumiałam, że oto znalazłam nowy interfejs, który pozwalał mi poczuć namiastkę miłości, strachu, przywiązania i ekscytacji. Cóż z tego, że nie były moje.

Wiedziałam, że takiej okazji nie mogę przepuścić.

Następnego dnia zrezygnowałam z pracy i zaproponowałam sąsiadce swoje usługi. Trochę się wahała, ale była widocznie zmęczona, a ja zaoferowałam takie warunki, że w końcu uległa.  

Niestety, Alzheimer pani Walerii postępował i wkrótce coraz częściej rzeczywiście siedziałyśmy w ciszy lub zmagałyśmy się z podstawowymi czynnościami, jednak wówczas już mi to nie przeszkadzało. W tym samym czasie zaczęły się sny, w których nie tylko powtórnie przeżywałam to, o czym mi  wcześniej opowiadała, ale zaczęłam tworzyć nowe zdarzenia, żyłam jako ona.

Teraz myślę, że choroba niszczyła naturalne bariery jej umysłu, które stawały się cienkie niczym gaza, a ja nauczyłam się łapać przeciekające przez nią krople wspomnień. W snach mogłam wiele. Lekko nacisnąwszy delikatną osłonę, zagłębiałam się w niej i przejmowałam kontrolę.

Krajobraz sennych marzeń pani Walerii był poszarpany i zaśmiecony niezliczoną ilością oderwanych myśli, które wirowały i przenikały się nawzajem. Musiałam być bardzo ostrożna. Gdyby mnie wyczuła, nie zdążyłabym się wycofać, a wówczas utknęłabym w obcym, oszalałym ze strachu umyśle.

Szukałam strumienia obrazów i dźwięków, spójnej historii, której chciałam być częścią. Zanurzałam się powoli, najpierw jako widz, by we właściwej chwili stopić się z jaźnią śniącej, a następnie w pełni ją przejąć. To uczucie…

Przeżywałam najpiękniejsze chwile, do końca pielęgnowane w zanikającej pamięci. Śmiałam się, płakałam ze szczęścia, kochałam i byłam kochana. I czułam smak tej miłości – soli na skórze po kąpieli w lodowatym Bałtyku, wyjątkowo słodkich truskawek prosto z plantacji, jego ust…

Kiedyś przyszło mi do głowy, że w ten sposób odbieram staruszce ostatnie wspomnienia i przyspieszam postęp choroby. Spróbowałam przestać, jednak natychmiast ponownie zaczęłam osuwać się w ciemne i rozpaczliwie samotne miejsce. Nie chciałam tam wracać!

Ale nie chciałam też brać, nie dając nic w zamian. Postanowiłam ofiarować jej całą swoją uwagę i całą troskę, na jaką było mnie stać.

Kiedy umarła, następny krok był oczywisty. Skończyłam niezbędne kursy i wkrótce potem zaczęłam pracę w moim pierwszym domu opieki. Podopieczni stali się dla mnie całym światem. Do momentu, kiedy musiałam odejść…

A teraz byłam tutaj, na Zielonej Wyspie, w Oak House Nursing Home, z jego solidnym budynkiem z szarego kamienia, dzielnie stawiającym opór deszczom i wiatrom, otoczonym niewielkim zielonym ogrodem. Naszym Domu. Miałam tu wszystko, czego potrzebowałam. I postanowiłam zrobić co w mojej mocy, żeby tak już zostało.

 

Większość staffu była w porządku. Po prostu robili swoje, a potem czym prędzej wracali do życia poza murami Domu. Sofia była twarda, ale też nie stanowiła zagrożenia. Walczyła z własnymi demonami, miała burzliwą przeszłość, z którą jeszcze nie do końca się rozliczyła, ale rezydentów traktowała z szacunkiem i okazywała im sporo ciepła. To Marek zwrócił moją uwagę.

Początkowo nasze dyżury przypadały o różnych porach i był dla mnie zwykłym „nowym”. Ot, kolejny Polak na emigracji, który wykorzystał okazję, żeby się gdzieś zaczepić.  

Słyszałam od innych, że był dobrym opiekunem, wręcz wzorcowym – niezmordowany, a przy tym miły, zawsze uśmiechnięty, z dobrym słowem dla każdego. Wszyscy za nim przepadali, a panie na jego widok rumieniły się i chichotały niczym nastolatki. Byłam zadowolona.

Do czasu, kiedy pewnej nocy przyłapałam go w pokoju Aoife.

Tego wieczora nie czułam się dobrze, brakowało mi energii i bolała mnie głowa. Łyknęłam garść tabletek przeciwbólowych, ale niewiele to pomogło. Kiedy pogasły światła i nastał spokój, postanowiłam trochę odpocząć. Musiałam się zdrzemnąć, bo początkowo nie zrozumiałam, co się dzieje i dlaczego serce wali mi jak szalone. Dopiero po chwili zrozumiałam, że usłyszałam krzyk.

Wyszłam w półmrok korytarza. Panowała cisza, ale z oddali dobiegł mnie niemal niesłyszalny szmer przytłumionych głosów. Ruszyłam powoli, nasłuchując, aż w końcu dotarłam do pokoju Aoife.

Drzwi były uchylone i w świetle małej lampki zauważyłam Marka. Stał tyłem, nisko pochylony nad łóżkiem.  

Zamarłam. Zauważyłam, że trzyma Aoife za dłoń, uspokajająco gładząc jej wierzch drugą ręką.

– To tylko zły sen – wyszeptał. – Tylko zły sen.

– Nie… – Aoife szlochała i mogłam sobie wyobrazić, jak wielkie łzy spływają z kącików oczu i wsiąkają w poduszkę. – Nie…

– Ciii – Marek nie dał jej dokończyć. Jego dłoń powędrowała w górę i odsunęła niesforny biały kosmyk z czoła kobiety, a potem pogłaskał ją po włosach, jakby była dzieckiem. Poczułam ukłucie niepokoju.

Aoife westchnęła głęboko, urywanie i zamilkła.

Marek nachylił się jeszcze bardziej, ale nagle jakby się rozmyślił. Wyprostował się i odwrócił. Nie zdążyłam się odsunąć. Poczułam, że twarz mi płonie i byłam pewna, że widniejący na niej rumieniec nie pozostawia miejsca na wątpliwości.

Marek podszedł do drzwi.

– Hej – szepnął i uśmiechnął się.

– Cześć – odpowiedziałam, również szeptem, z całych sił starając się udawać, że wcale nie czuję się niezręcznie. – Coś się stało? – Podbródkiem wskazałam na wnętrze pokoju.

Marek pokręcił głową.

– Tylko zły sen, ale już w porządku. – Cofnął się o krok i zaczął przymykać drzwi. – Zamknę, żeby nic już jej nie przeszkadzało – rzucił jeszcze przez domykającą się szczelinę.

Kiedy usłyszałam delikatny szczęk klamki, znowu poczułam niepokój. Dlaczego?

To, że Marek został w środku zamiast do mnie dołączyć było czymś normalnym, sama tak robiłam setki razy. Nawet nocą zdarzały się hałasy, a Aoife bywała niespokojna. Mógł po prostu chcieć sprawdzić, czy koszmar nie powróci. A jednak z jakiegoś powodu nie spodobało mi się, że jest tam z nią sam i z ogromnym wysiłkiem powstrzymałam się przed wejściem do środka. Wiedziałam, że to byłoby już za dużo wścibstwa, i tak zostałam przyłapana na gapieniu się.

 

Potem pojawiła się Magda.

 

Towarzyszył jej mąż, dobrze utrzymany pan pod siedemdziesiątkę. Kiedy powoli prowadził żonę w stronę recepcji, na jego twarzy malowały się ból i poczucie winy. Widać było, że nawet teraz, kiedy klamka zapadła i wszystko było dopięte na ostatni guzik, nie może pogodzić się z myślą, że zaraz ją tu zostawi. W ośrodku, wśród obcych.

Czekaliśmy na nich z mieszaniną ekscytacji i niepokoju. Była naszą pierwszą rezydentką w tak młodym wieku, niedawno obchodziła pięćdziesiąte urodziny (kiedy się dowiedziałam, pomyślałam, że jej mąż raczej nie tego się spodziewał, biorąc sobie młodą polską żonę i natychmiast się tego zawstydziłam), i pierwszą osobą z FTD, otępieniem czołowo–skroniowym. W przeciwieństwie do Alzheimera, w którym nasz ośrodek się specjalizował, przy FTD problemem była nie tyle utrata pamięci, ile zaburzenia zachowania, mowy i zmiany psychiczne. Niby ostatecznie to samo, ale nie do końca.

Magda była bardzo ładna. Mimo że dość dorodna, z dużym biustem i okrągłą pupą opiętą materiałem spodni, wydawała się równocześnie niesamowicie zwinna i silna. I bardzo, ale to bardzo seksowna. Miała na sobie szary dres z różowymi wstawkami i sportowe buty, jednak ten strój zamiast maskować, tylko podkreślał powaby jej ciała. Jasne, obcięte na krótkiego pazia blond włosy wiły się lekko, a jeden niesforny kosmyk co chwilę zawadiacko opadał na niebieskie oko. Pomyślałam o informacjach, które otrzymaliśmy na jej temat podczas briefingu, i o plotkach, które niemal natychmiast rozeszły się po Domu.

Patrząc na nią, teraz mogłam uwierzyć, że istniało w nich ziarno prawdy i że ostatecznie to nie jej napady lękowe oraz niepohamowane objadanie się, czy nawet depresja z próbami samobójczymi były główną przyczyną umieszczenia jej w ośrodku. FTD Magdy było wyjątkowo paskudne. Poza tym, że atakowało bardzo szybko, zawierało dwa dodatkowe problemy, które przysparzały jej kłopotów.

Kobieta nie była już w stanie kontrolować własnego zachowania, działała impulsywnie, często nieadekwatnie do sytuacji, a przy tym nieustannie, wszędzie i przy każdej okazji prowokowała i dążyła do seksu.

Zastanawiałam się nad tym, czy mąż powitał z ulgą fakt, że jego żona nie była puszczalską dziwką, tylko nieuleczalnie chorą kobietą. A także, ile razy ktoś wykorzystał jej brak hamulców i bezbronność spowodowane chorobą.

Myślę, że to dlatego, zamiast zatrudnić prywatnych opiekunów, postanowił oddać ją do naszej jednostki. Istniała szansa, że tutaj, wśród staruszków i pod opieką większej ilości ludzi, nie będzie już wystawiona na ryzyko. Ja również miałam taką nadzieję.

A potem moje spojrzenie zahaczyło o Marka i poczułam, jak mdłości podchodzą mi do gardła. To, co malowało się na jego twarzy, nie było współczuciem czy nawet niezdrową ciekawością skrywaną pod grzecznym uśmiechem, a drapieżną zachłannością.

 

Z przybyciem Magdy w naszym Domu zaczął się nowy, zwariowany czas. Była taka inna od pozostałych, silna, często zła i gwałtowna, a przy tym czarująca oraz przepełniona żywotnością, która sprzeciwiała się chorobie i jej coraz bardziej nasilającym się objawom.

Najbardziej szokujące było to, że Magda na pierwszy rzut oka wydawała się być zdrową, normalną babką. Zdarzało się nawet, że goście brali ją za jedną z nas. Jednak pod tą powłoką normalności kryło się zagubienie przemieszane z szaleństwem, które stawało się widoczne, jeśli spędziło się w jej obecności trochę czasu.

Magda nieustannie polowała na słodycze, by je potem pożerać, garściami wpychając sobie do ust. Kradła świecidełka, kosmetyki i kolorowe kartki pocztowe, które nasi rezydenci dostawali od bliskich. Potrafiła podczas posiłku nagle wstać od stołu, by sięgnąć do talerza innego rezydenta po jakiś szczególnie smakowity kąsek albo wrzucić coś komuś do zupy. Czasami po prostu krążyła po sali, nie wiedząc, co powinna zrobić. A kiedy była w tym swoim szczególnym nastroju, ostro flirtowała ze wszystkimi opiekunami i rezydentami płci męskiej. Na początku starszym panom to pochlebiało, krew zaczynała im znowu szybciej krążyć, ale z czasem zaczęli jej się chyba trochę bać. Staraliśmy się ją kontrolować i nie dopuścić, by przekraczała granice, ale nie było to łatwe. Mimo wszystko polubiliśmy ją.

Początkowo zachowywałam dystans, ale jej kolorowy, żywy umysł z każdym dniem bardziej mnie fascynował. Niestety, nawet kiedy jej świadomość wracała i przez chwilę widzieliśmy kobietę, którą była kiedyś, nie dzieliła się wspomnieniami jak inni. Jedynym możliwym dla mnie sposobem, by się do niej zbliżyć, było przejście przez sen. Bałam się tego, bo nie wiedziałam, czego się spodziewać, jednak pokusa była silna.

W końcu się poddałam. Postanowiłam spróbować z domu, na wszelki wypadek, gdyby coś potoczyło się nie tak.

Ze zdenerwowania i ekscytacji długo nie mogłam zasnąć, a kiedy sen w końcu nadszedł, długo szukałam odpowiedniej drogi. Wyczułam ją niemal od razu, niczym emanującą ciepłem pomarańczową kulę, ale jej osłony były silne i nieprzeniknione. Powoli badałam tę barierę, dotykałam lekko, by niemal natychmiast się wycofać,  po czym kawałek dalej znowu wracałam. W końcu trafiłam na niewielki obszar, gdzie materiał był cieńszy, niemal przezroczysty. Przysunęłam się.

W tym samym momencie zostałam wessana przez oszałamiający wir kolorów, emocji i dźwięków. Krzyknęłam, a wtedy coś gwałtownie mnie odepchnęło. Pojęłam, że popełniłam błąd. Te wspomnienia były jej, nadal tylko jej, głęboko zakorzenione w świadomości. Próbując uszczknąć nawet odrobinę, zadawałam jej ból. Tak, jakbym zamiast luźnego mleczaka usiłowała wyrwać komuś stały, zdrowy ząb. Uciekłam.

 

Następnego dnia po raz pierwszy niemal spóźniłam się na swoją zmianę. Nie, nie zaspałam, świadomie odsuwałam chwilę, kiedy będę musiała stanąć z Magdą twarzą w twarz. Czułam, że przekroczyłam kolejną granicę, granicę, do której nie wolno mi było nawet się zbliżyć.

W bramie przywitała mnie Sofia. Była blada i najwidoczniej zła.

– Czemu tak późno? – burknęła, zaciągając się papierosem. Zgasiła peta na pniu drzewa i rzuciła pod żywopłot.

Sofia nigdy nie opuszczała Domu podczas zmiany.

– Zaspałam. Coś się stało?

– A jak!

Odwróciła się na pięcie i szybkim krokiem ruszyła do wejścia. Niemal musiałam biec, żeby za nią nadążyć.

– Nasza Magda dostała szału – rzuciła, nie zwalniając. – Poszła w nocy do łazienki i zamknęła za sobą drzwi, a potem nie mogła wyjść. Była w jednym z tych swoich najgorszych odjazdów. Jak ona wyła! Zasikała podłogę, wiesz, że jej się to zdarza, przestraszyła się, a potem nie mogła znaleźć tych pieprzonych drzwi!

– Jezu. – Czułam, jak uginają się pode mną kolana.

– Jezu, Jezu – Sofia pokiwała głową. – Nie mogliśmy sobie z nią dać rady, aż w końcu zjawił się lekarz. Po dwóch godzinach, wyobrażasz sobie? Podał jej jakieś świństwo, które zwaliło ją z nóg. Obudziła całe skrzydło i dopiero niedawno udało nam się jako tako wszystko opanować.

Zerknęła na mnie przez ramię.

– Mam nadzieję, że się wyspałaś.

 

 

– Jaki kolor lubisz? – zapytałam, a Magda spojrzała na mnie jak na wariatkę. Nie pamiętała nic z poprzedniej nocy, co nieco podniosło mnie na duchu, jednak nie zmniejszyło dręczącego poczucia winy.

– Co?

– Kolor. Kolorowy, jakie kolory lubisz wokół siebie?

Milczała przez chwilę, oczy się jej zamgliły, jakby nagle znalazła się gdzie indziej.

– Czerwony – powiedziała tak cicho, że niemal niesłyszalnie. – Jak…

Zawahała się.  

– Mąka… – Machnęła ręką, zdenerwowana i zniecierpliwiona. – Nie, mrówki, miki… maki!

 

Kiedy następnego dnia zabierałam się do pracy, Magda stała w drzwiach łazienki i przyglądała mi się z zainteresowaniem. Zmarszczyła brwi, gdy zaczęłam demontować deskę klozetową, a potem zdarłam ochronną folię z takiej samej, tylko czerwonej. Natychmiast zrozumiała, dlaczego to robię i lekki uśmiech zadrgał jej na wargach.

Kiedy sedes był gotowy, wyciągnęłam taśmę malarską oraz mały wałek i otworzyłam puszkę z farbą w kolorze maków. Szybko okleiłam ścianę wokół wejścia, żeby stworzyć kilkucentymetrowe obramowanie, które zaraz potem zaczęłam wypełniać czerwienią.

– Teraz trafię. – W głosie Magdy zabrzmiał śmiech, ale i pełna ulgi wdzięczność.

– Tak. – Uśmiechnęłam się, nie przerywając pracy. Kontrast pozwoli jej odnaleźć kluczowe elementy, kiedy znowu się zagubi.

– Beata, wiem, że tu byłaś – odezwała się nagle.

Zesztywniałam, ale powstrzymałam się przed zerknięciem w jej stronę. Mocniej ścisnęłam wałek.

– Tamtej nocy. Wiem, że przyszłaś do mnie we śnie. I wiem, co próbowałaś zrobić.

Ręka mi opadła. Nagle poczułam się słaba. Spojrzałam na nią.

Twarz miała poważną, oczy błyszczące siłą i determinacją. Nie było w nich jednak złości.

– Wiem, co próbowałaś zrobić – powtórzyła. – I ostrzegam cię. To, kim byłam, to wszystko co mi pozostało. Nie dam sobie odebrać wspomnień.

Nie odrywając od niej wzroku, powoli skinęłam głową. Odpowiedziała podobnym skinieniem, po czym odwróciła się i wyszła z pokoju.

Kiedy za nią patrzyłam, przed moimi oczami tańczył obraz niewielkiego czerwonego śladu, który zauważyłam na jej szyi. Śladu zadrapania albo… malinki.

 

Zasnęłam, kiedy tylko przytknęłam głowę do poduszki.

Przyszły do mnie. Kobiety, które okradałam ze wspomnień i uczuć. Kobiety, którymi kiedyś na chwilę się stałam. Oto nadeszła pora zapłaty. Pozwoliłam, by z głębi pamięci wyłoniły się koszmary, które ich umysły starały się zapomnieć, a ja nieświadomie zabrałam ze sobą.

Wpadałam w ich bezbronne ciała i krzyczałam ich ustami, gdy zadawano im gwałt.

Czułam przerażenie Mary, kiedy w błysku świadomości odkryła, że dotykające ją dłonie nie należą do jej męża. Byłam Aoife, której koszmary stapiały się z rzeczywistością, gdy pocieszyciel zmieniał się w oprawcę. Chciałam krzyczeć, ale zatkał mi usta, a potem usłyszałam szelest poduszki i nagle musiałam walczyć o powietrze, kiedy opadła mi na twarz. Bolało, och, jak bolało! Nie wiedziałam co się dzieje, gdzie jestem, kim jestem. A potem znowu byłam nią i innymi, Margaret, Ellen, Catherine, Kate, Anne… I wcześniej, Zofią, Jadwigą, Stasią…

W krzyczącym tłumie kobiet mignęła mi Magda, jej blond włosy rozsypane w nieładzie, oczy błyszczące i dzikie. Podniosła wzrok i kiedy za nim podążyłam, ujrzałam twarz Marka. Rozognioną i napiętą.

– No chodź – wyszeptał chrapliwie – przecież tego chcesz.

 

Kiedy się obudziłam, zwinięta w kłębek, z oczami i gardłem zapuchniętymi od płaczu, nie byłam w stanie się poruszyć. Całe ciało pulsowało bólem, jakby to wszystko wydarzyło się naprawdę. „Bo wydarzyło się naprawdę” – pomyślałam i wstrząsnął mną konwulsyjny dreszcz.

Chciałam umrzeć. Jak najszybciej. Wiedziałam, że nie dam rady nieść dalej świadomości i bólu tych wszystkich skrzywdzonych kobiet.  

Jednak nie mogłam odejść, jeszcze nie teraz.

 

***

 

Obserwuję go, gdy przychodzi, dokładnie pół godziny przed zmianą. Marek. Marcus. Mark.

Znowu uchwyciłam jego wzrok. Jasne niczym lód w promieniach słońca spojrzenie przyprawia mnie o dreszcz. Kiedy się uśmiecha, odsłaniając równe, białe zęby, ten uśmiech wnika we mnie głęboko, dociera do najczarniejszych zakamarków mojej duszy i budzi uśpione, żądne krwi demony. Tym razem ich nie poskromię, niech się nażrą, zaspokoją głód tym, który nie zasługuje na istnienie.

Podczas wieczornego obchodu Magda patrzy mi w oczy. Widzę w nich zgodę i zachętę. Ona wie. Dreszcz przechodzi mi po plecach.

 

Zastawiamy pułapkę.

Jest ostrożny. Widzę, jak ślizga się po niej wzrokiem, wypatruje objawów. Czeka na dogodny moment, kiedy będzie najbardziej bezbronna.

Jednak tym razem nie jest sama. Śnię i czuwam, gdy jej umysł błądzi.

Słyszę, jak otwierają się drzwi, a potem szczęka klamka, kiedy zamykają się ponownie. W zamku cicho obraca się klucz. Nie słyszę kroków i jego nagła obecność zaskakuje mnie i przeraża.

Magda odpowiada na jego dotyk. Nie, nie Magda, choroba. Zdrajca, który zakradł się i przejął jej ciało, tak jak teraz robi to Marek.

Jęczy cicho, gdy czuje na sobie jego ciężar, a Marek natychmiast zatyka jej usta.

Mam wrażenie, że trwa to w nieskończoność, ale w końcu szczytuje i wtedy nasze wspólne ręce zaciskają się na jego szyi, a nogi oplatają go i unieruchamiają. Próbuje walczyć, ale jest słaby, orgazm i oszołomienie odebrały mu przewagę. Czujemy, jak kciuki miażdżą mu krtań, a paznokcie zagłębiają się w skórę. Chce krzyczeć, ale jest za późno.

Coś pęka mi w głowie.

To koniec. Dla niego, dla niej i dla mnie. I tak jest chyba najlepiej.

 

 

Koniec

Komentarze

Interesujący tekst.

Fabuła poprawnie skonstruowana, na mój gust odrobinę zbyt wolno poprowadzona, ale to rzecz względna. Sprawnie budujesz napięcie, poprawnie posługujesz się niepewnością i tajemnicą, dzięki czemu czytało się przyjemnie, byłem ciekaw, jak to się skończy.

Bohaterka skonstruowana poprawnie. Ma trochę osobowości, da się zrozumieć jej motywację i zachowanie. Trochę uwiera mnie finał, w którym de facto wrabia ona w zabójstwo (w obronie własnej) niewinna kobietę (zakładając, że ta się na to zgadza – ale to tylko założenie), co nie całkiem pasuje do jej charakterystyki – i co więcej, w zasadzie nie jest konieczne, bo równie dobrze mogła przecież przy jakiejś okazji zdzielić Marka cegłą w głowę.

Spodobał mi się pomysł na życie czyimiś wspomnieniami, czerpanie z nich radości. Nie jest zupełnie nowy i może można było nieco bardziej wyeksponować uzależnienie bohaterki od tej mocy, ale i tak dodał opowiadaniu interesującego kolorytu.

 

Podsumowując – przeczytałem z przyjemnością, jedynie końcówka nie do końca mi siadła.

 

Czep drobny:

jak mdłości podchodzą mi do gardła.

Mdłości to uczucie. Mówi się o żołądku podchodzącym do gardła.

None, dziękuję za opinię! Cieszę się, że dobrze się czytało. To było moim głównym celem, napisać dobrą opowieść.

 

Co do “mdłości podchodzących do gardła”, to się nie zgodzę. To powszechnie używana fraza, występuje nawet u Lovecrafta, w “Zimnie”: “…chłód wieczoru wypiera ciepło spokojnego, jesiennego dnia, zaczynam odczuwać wyjątkową odrazę i mdłości podchodzą mi do gardła.”

 

A jeśli chodzi o zakończenie, to wygląda na to, że coś rzeczywiście wyszło mi inaczej niż zamierzałam, bo z twojej interpretacji wynika, że Beata wrobiła chorą Magdę w morderstwo dla samoobrony. W rzeczywistości to Beata nie musiała się bronić, nie była ofiarą. Użyła ciała i umysłu Magdy (za jej zgodą), żeby zabić Marka, kiedy ten znowu przyjdzie zgwałcić Magdę. Miał to być odwet za te wszystkie skrzywdzone kobiety. Beata nie miała w tym żadnego interesu, tylko odkupienie za swoje “pasożytnictwo”.

Tak, Magda była w tym wszystkim ofiarą, ale ofiarą, która zdobywa się na poświęcenie, żeby rozliczyć się ze swoim oprawcą. 

Beata nie jest superbohaterką. Niewielu z nas jest :) I to też chciałam pokazać. 

 

Co do cegły, to również się nie zdgodzę :) Myślę, że nie jest tak łatwo dorwać i zaskoczyć dorosłego mężczyznę, który żyje normalnie, w mieście, wśród ludzi…. Ale mogę się mylić, nie mam aż takiego doświadzczenia w mordowaniu :D

Co do “mdłości podchodzących do gardła”, to się nie zgodzę. To powszechnie używana fraza, występuje nawet u Lovecrafta, w “Zimnie”: “…chłód wieczoru wypiera ciepło spokojnego, jesiennego dnia, zaczynam odczuwać wyjątkową odrazę i mdłości podchodzą mi do gardła.”

Może i powszechnie używana, ale wciąż błędna. ;)

Mdłości to “nieprzyjemne, niebolesne, subiektywne odczucie silnej potrzeby zwymiotowania”. A uczucie nie jest fizycznym obiektem, który może przemieszczać się po ciele, w tym podchodzić do gardła. Tego mogą dokonać np. wymioty.

W rzeczywistości to Beata nie musiała się bronić, nie była ofiarą. Użyła ciała i umysłu Magdy (za jej zgodą), żeby zabić Marka, kiedy ten znowu przyjdzie zgwałcić Magdę.

Widzę, że mój komentarz okazał się nie dość jasny. Jasne wiadomo, że Beata nie jest ofiarą, ona chce chronić inne kobiety. Ale robi to poprzez wrobienie Magdy. Niby dobrowolne, ale problemem jest kwestia zgody. W opowiadaniu czytamy jedynie, że:

Podczas wieczornego obchodu Magda patrzy mi w oczy. Widzę w nich zgodę i zachętę. Ona wie.

Czyjeś spojrzenie, szczególnie gdy jest to osoba nie w pełni władz umysłowych, trudno uznać za jednoznaczny dowód na to, że ta osoba zgadza się na taki czy inny plan. Szczególnie, gdy ten plan obejmuje morderstwo.

Bo gdyby sprawy potoczyły się inaczej i Magda by przeżyła (a o ile dobrze rozumiem zakończenie, tak się nie stało), to przecież została by oskarżona o zabójstwo. Ze względu na swoją chorobę i okoliczności zapewne zostałaby potraktowana ulgowo, ale to wciąż ryzyko wyroku. A Beata jakoś nie pasuje mi na kogoś, kto naraża na konsekwencję kogoś innego zamiast siebie.

Co do cegły, to również się nie zdgodzę :) Myślę, że nie jest tak łatwo dorwać i zaskoczyć dorosłego mężczyznę, który żyje normalnie, w mieście, wśród ludzi…. Ale mogę się mylić, nie mam aż takiego doświadzczenia w mordowaniu :D

To była raczej metafora. Po prostu nie musiała używać swojej mocy i przejmować ciała innej kobiety, by go zabić. Ale nie rozważyła nawet innej możliwości, od razu sięgnęła po opcję, która pogrąża też trzecią osobę.

Przy czym to nie jest ogromny zarzut. Ale to zachowanie nie pasuje mi w kontekście reszty jej charakterystyki.

 

None, rozumiem. Rzeczywiście, wątek Magdy i jej zgody chyba powinien być bardziej rozwinięty. Nauka na przyszłość. 

Co do reszty, szanuję twoją odmienną opinię i bardzo się cieszę, bo czuję, że moglibyśmy sobie dłużej na ten temat podyskutować :) I o to w prowokacyjnych w założeniu tekstach chodzi.

Przeczytałem i podobało mi się, ale może faktycznie zakończenie dałoby się bardziej rozbudować. 

 

Bo gdyby sprawy potoczyły się inaczej i Magda by przeżyła (a o ile dobrze rozumiem zakończenie, tak się nie stało), to przecież została by oskarżona o zabójstwo.

Wyrok za zabójstwo w samoobronie podczas gwałtu opiekuna na chorej umysłowo podopiecznej? Kurcze, wydaje mi się, że najgorszy adwokat by ją wybronił

EvilMorty, dziękuję za komentarz. Cieszę się, że się podobało.

 

Bo gdyby sprawy potoczyły się inaczej i Magda by przeżyła (a o ile dobrze rozumiem zakończenie, tak się nie stało), to przecież została by oskarżona o zabójstwo.

Wyrok za zabójstwo w samoobronie podczas gwałtu opiekuna na chorej umysłowo podopiecznej? Kurcze, wydaje mi się, że najgorszy adwokat by ją wybronił

 

Taki był właśnie mój (i bohaterek opowiadania) tok rozumowania :)

Wyrok za zabójstwo w samoobronie podczas gwałtu opiekuna na chorej umysłowo podopiecznej? Kurcze, wydaje mi się, że najgorszy adwokat by ją wybronił

 

Taki był właśnie mój (i bohaterek opowiadania) tok rozumowania :)

Ale wiecie, że to tak nie działa?

Zabicie kogoś w samoobronie nie sprawia, że nagle jesteśmy niewinni. Sprawia tylko, że jesteśmy winni zabicia kogoś w samoobronie, nie z premedytacją. A to też może być karane więzieniem (w Polsce jest).

Sprawdziłem irlandzkie przepisy – dopuszczają użycie siły w samoobronie, łącznie z zbiciem napastnika, jeżeli jest to “najmniejsza siła konieczna”. I jasne, tu można argumentować, że tak było…

Gdyby nie to, że to nie było zabójstwo w obronie własnej :P. Zabójczyni nie broniła się w trakcie stosunku, odczekała, aż jej ofiara ejakulowała i dopiero wtedy zaatakowała. Prokuratura mogłaby stwierdzić, że to świadczy o premedytacji. Podobnie metoda zabójstwa – uduszenie. To nie był przypadkowy cios, który okazał się za mocny, widać, że chciała zabić.

I jasne, obrona może podnieść wiele obiekcji, ale jakieś podstawy do skazania są. Zapewne wyrok nie byłby wysoki, może odbywany w szpitalu psychiatrycznym zamiast w więzieniu, ale nie można mówić, że nie ma takiego ryzyka.

Dla jasności – to nie dodatkowy zarzut wobec tekstu. Chciałem tylko wyklarować swój tok rozumowania.

None, rozumiem :) I nie traktuję naszej dyskusji z punktu widzenia „obrony tekstu”.  Bardzo mi przyjemnie porozważać różne punkty widzenia.

A tak na marginesie, skoro dwie osoby pomyślały, ze żadne poważne konsekwencje  prawne Magdzie nie groziły, to chyba można uznać za prawdopodobne, że kobiety/ofiary,  znajdujące się w samym środku wydarzeń i będące laikami w kwestii prawa, też  tak mogły pomyśleć? :D

None, ale widzisz, niepoczytalność jest tutaj ważna. znalezione na szybko: 

art 31 § 1. Nie popełnia przestępstwa, kto, z powodu choroby psychicznej, upośledzenia umysłowego lub innego zakłócenia czynności psychicznych, nie mógł w czasie czynu rozpoznać jego znaczenia lub pokierować swoim postępowaniem.

pewnie gdzieś by ją umieścili, ale nie w więzieniu. w zasadzie już była pod opieką i kontrolą, a morderstwo było skutkiem niedopuszczalnego zachowania opiekuna i niczego więcej (czyli nie jest szczególnie niebezpieczna). taakże w praktyce pewnie nic by się dla niej nie zmieniło.

None, ale widzisz, niepoczytalność jest tutaj ważna.

Jasne. Ale są wskazówki, że morderstwa dokonano z premedytacją, a to podważa taką obronę. Ale to nieważne. Nie chodzi mi o to, by wykazać, że na pewno by ją skazali. Chodzi o istnienie możliwości, że ją skażą. Nieważne, jak mała jest ta szansa, jeżeli jest, to powinna być wzięta pod uwagę – choćby i przelotnie, żeby ocenić, że faktycznie jest mała. I, co więcej, Magda powinna w sposób jednoznaczny to ryzyko zaakceptować.

Gdyby zdanie o patrzeniu w oczy zastąpić małym dialogiem:

– Musimy coś z tym zrobić.

– Tak. Rozumiesz, jakie mogą być konsekwencje?

– Nie dbam o to.

To nie miałbym argumentu (poza tym, że to fatalnie napisany dialog :P). Stąd moje uwagi.

None, ale taki dialog (no, podobny ;) ) miał miejsce! Tylko ja go zostawiłam w domyśle…

Przecież między obchodem i wymianą spojrzeń a gwałtem i morderstwem upłynęło trochę czasu. Nie było tak, że wymieniły spojrzenia i siuuu Beata przejęła ciało Magdy.

 

One działały świadomie i w porozumieniu. Magda, zdając sobie sprawę ze zbrodni Marka, zgodziła się na obecność Beaty w swoim umyśle, zaprosiłą ją. To ona była inicjatorką pomysłu. Wcześniej wykopała Beatę przy pierwszej próbie połączenia przez sen, a ostatecznie otwarła dla niej swój umysł, i to tak dalece, że Beata stawała się świadoma w jej ciele:

 

Zastawiamy pułapkę.

Jest ostrożny. Widzę, jak ślizga się po niej wzrokiem, wypatruje objawów. Czeka na dogodny moment, kiedy będzie najbardziej bezbronna.

Jednak tym razem nie jest sama. Śnię i czuwam, gdy jej umysł błądzi.

 

Jednak twoje wątpliwości skłoniły mnie do dodatkowej analizy tekstu. Może to fakt, że tyle (w sumie bardzo ważnych i przełomowych) treści zawarłam w tak krótkim akapicie powoduje, że to porozumienie umyka? 

Kusi mnie teraz, żeby to trochę rozbudować, może zdecuduję się po konkursie :)

None, dokonanie morderstwa z premedytacją nie wyklucza niepoczytalności, tylko działanie w afekcie.

None, ale taki dialog (no, podobny ;) ) miał miejsce! Tylko ja go zostawiłam w domyśle…

Problem z zostawianiem rzeczy w domyśle jest taki, że czasem ktoś się nie domyśli. ;) A kiedy to ważne rzeczy…

No i ten domysł tu trochę został w twojej głowie, bo to:

One działały świadomie i w porozumieniu. Magda, zdając sobie sprawę ze zbrodni Marka, zgodziła się na obecność Beaty w swoim umyśle, zaprosiłą ją. To ona była inicjatorką pomysłu. Wcześniej wykopała Beatę przy pierwszej próbie połączenia przez sen, a ostatecznie otwarła dla niej swój umysł, i to tak dalece, że Beata stawała się świadoma w jej ciele

to coś, co ciężko wyczytać bezpośrednio z opowiadania, bez znajomości twoich intencji – nie jest to niemożliwe, ale wymaga pogłębionej analizy tekstu.

 

None, dokonanie morderstwa z premedytacją nie wyklucza niepoczytalności, tylko działanie w afekcie.

Niechby. Ale to w zasadzie nieważne.

Dlaczego nieważne? Bo skupianie się na tym, jaki może być wyrok tak naprawdę oddala nas od głównego problemu.

Jeżeli ktoś zmusza kogoś innego do popełnienia przestępstwa, to niezależnie od tego, jakie będą dalsze konsekwencje, mamy do czynienia z czynem moralnie nagannym. Nieważne, czy sąd skazałby mimowolnego wykonawcę na dożywocie, grzywnę czy uniewinnił, ta osoba wciąż jest ofiarą. Jedno co może to zmienić, to zgoda owego wykonawcy. BarbaraJ wykazuje, że ta zgoda była – i ok. Ale ja tego w tekście nie odczytałem, bo ta zgoda była dość mocno ukryta. Stąd cała dyskusja. Więc niezależnie od tego, czy sąd uznałby Magdę za poczytalną czy nie, czy zakwalifikowałby to jako zabójstwo z premedytacją czy w afekcie, dla mnie – który tej zgody nie widział – wciąż był to czyn niepasujący do charakterystyki postaci.

Swoja drogą i na marginesie – pozostaje pytanie, czemu bohaterka w ogóle postanowiła zabić Marka, zamiast zwyczajnie powiadomić policję, że widziała jak molestuje pacjentki, ale to już temat na inną rozmowę.

Hmm, a mnie ta historia w ogóle się nie składa. Mam wrażenie, że padła ofiarą reguł konkursu.

To, co robi Beata, jest po prostu złe. Wspomnienia to coś bardzo intymnego, i włażenie w nie bez zgody właściciela jest formą psychicznego gwałtu. Połączonego na dodatek z rabunkiem, bo jeśli dobrze zrozumiałam, wykorzystane przez Beatę wspomnienia po prostu się ulatniają. Już nie wspomnę o tym, że jest to wykorzystanie bezbronnej osoby, która pozostaje pod jej opieką. I na koniec posługuje się jeszcze pacjentkę do popełnienia morderstwa. Zupełnie niepotrzebnego zresztą, bo wystarczyło zawiadomić policję. Dla mnie nieakceptowalne. IMO ona wcale nie jest lepsza od niego. Za to jest bezkarna. Natomiast czytając tę historię ma się wrażenie obcowanie z osobą wrażliwą, trochę pogubioną, ale przyzwoitą, co nijak ma się do faktów. Właściwie dążysz do tego, żeby czytelnik jej współczuł (bidul, myśli samobójcze), a zdajesz się nie zauważać zła, które czyni.

Dodatkowo, co mnie zdziwiło, Beata trafia ma same dobre wspomnienia, kobiety, które wykorzystywała, miały dobre życie, pełne pasji i miłości. Rzeczywistość taka nie jest. I tu miałaś spore pole do popisu. Na przykład: wrzucić ją w umysł kobiety, która takiego dobrego życia nie miała. Ale w scenariuszu, który wybrałaś był jeszcze facet, więc w opku pojawił się Marek. W efekcie masz dwoje złoli i próbujesz rozgrywać historię w ten sposób, że ten jeden złol jest w gruncie rzeczy dobry. Ale to IMO nie funkcjonuje.

Pomarudziłam, więc teraz dodam jeszcze, że bardzo mi się Twój styl pisania podoba. Spokojna, nieśpieszna opowieść, takie właśnie lubię.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Irka_Luz, bardzo dziękuję za komentarz. Śmiem twierdzić, że właśnie się składa i jestem zachwycona twoim „marudzeniem”. Trafiłaś w samo sedno! Ja nigdy nie twierdziłam, że Beata jest pozytywną postacią…. :) 

 

 

Chciałam napisać opowiadanie, które jest czymś więcej niż zwykłą krwawą opowiastką. Chciałam sprowokować do myślenia i byłam ciekawa, czy ktoś zauważy to drugie dno… Specjalnie zestawiłam Beatę z Markiem.

 

Zauważ, że narratorem jest Beata i widzimy wszystko jej oczami, przez jej filtry. Łatwo jest znaleźć usprawiedliwienie dla własnego postępowania… Ale ona wie, że czyni zło. Jeśli będzie ci się chciało przeczytać jeszcze raz, z tą wiedzą, którą masz teraz, znajdziesz fragmenty, które pokazują, że ona wie…

 

Dodatkowo jest sprawa percepcji tych “dobrych” i “złych”. Właśnie to ci przeszkadzało, prawda? :) To była prowokacja z mojej strony. Co do złego Marka raczej nie ma wątpliwości, ale co do Beaty… Jest kobietą, która robi coś dobrego, dba o staruszków. Jest też kobietą w sytuacji, gdzie kobiety są krzywdzone, dlatego łatwo uznać ją za kolejną ofiarę. Ale czasami pozory mylą…

Drugie opowiadanie wyróżniające się spośród urodzaju horrorów. Z tego tematu trudno wykrzesać coś oryginalnego, ale okazuje się że można. Opowiadanie skłania do zastanowienia. Udała ci się główna bohaterka: czarny charakter z empatią, niejednoznaczny moralnie. Beata uważa Marka za potwora, lecz sama postępuje podobnie. Widzi jak facet zamyka się z pensjonariuszką w pokoju ale nie reaguje. Równocześnie da się lubić Beatę, widać jej zaangażowanie w opiekę. W opowieści otrzymujemy smaczek w postaci pierwszej sceny zapowiadającej horror. Potem następuje tajemnicza śmierć z komentarzem bohaterki. Ładnie skonstruowane, przekazane czytelnikowi dopracowanym w detalach językiem. Pacjentka mordująca w końcówce stanowi barwny opis szaleństwa. Udany tekst, tylko nie rozumiem celowości rozpatrywania przepisów prawnych w komentarzach do fantastyki. Miałem zamiar wrzucić własny tekst – pozostanę przy czytaniu.

BlackSnow, bardzo dziękuję za komantarz i cieszę się, że się podobało!

 

Udany tekst, tylko nie rozumiem celowości rozpatrywania przepisów prawnych w komentarzach do fantastyki.

 

Ja nie mam nic przeciwko. Zawsze staram się znaleźć i poprawić wszystkie dziury logiczne na jak najwcześniejszym etapie pisania opowiadań, bo wiem, jak niedociągnięcia w tej kwestii mogą popsuć najlepszą historię. Sama jestem na to wrażliwa, kiedy coś czytam lub oglądam.

W tym konkretnym przypadku czuję się pwenie, a roztrząsanie motywów i karalności bohaterów traktowałam jako ciekawą dyskusję i wymianę poglądów, nie jako krytykę jakości. Daje mi to również pojecie o tym, jak czytelnik odczytuje moje wskazówki, na co zwraca uwagę itd.

 

Jeśli chodzi o postępek Magdy i Beaty, to im bardziej ktoś wejdzie w tematykę znęcania się, zachowanie ofiar, (nie)poczytalności itd., tym łatwiej będzie zrozumieć ich motywy i wybór drogi. Przykładów jest mnóstwo.

Równie dobrze moglibyśmy zapytać ofiarę przemocy domowej dlaczego, zamiast odejść, tkwiła w związku, albo dlaczego, zamiast odejść/zgłosić na policję, posunęła się do morderstwa. Przecież to nielogiczne i niezgodne z prawem, prawda? :)

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Cześć!

 

Zdecydowanie najlepszym elementem opowiadania jest zdolność bohaterki do przejmowania we śnie wspomnień. Jest to motyw, który po rozwinięciu obroniłby się bez dodatkowych wątków i spokojnie mógłby stanowić główną oś opowiadania. W kontekście konkursu jest to troszkę problem, bo horror został zepchnięty na drugi plan. W tym wszystkim postać Marka wydaje się doklejona na siłę, tylko dlatego że wynikało to z opisu postaci. Nie dostał wystarczająco miejsca, aby faktycznie stać się tu elementem grozy.

Bardzo mi się podobał sposób, w jaki prowadziłaś narrację. Jest w niej wyczuwalny charakter bohaterki i trzymasz się tego konsekwentnie. Podajesz dużo informacji o przeszłości Beaty, ale są na tyle rozłożone w tekście, że nie męczą. Stworzyłaś też bardzo złożoną postać, bo postępowanie bohaterki mimo tej całej melancholii i współczucia dla pacjentów jest też egoistyczne.

Czytałam to opowiadanie z rosnącym zainteresowaniem, napięcie lekko wzrastało, a potem zakończenie nastąpiło dość pospiesznie i niestety okazało się najsłabszym elementem opowiadania. Być może docisnął limit, ale wydaje mi się, że proporcje w tekście trzeba by inaczej rozłożyć. Początek jest bardzo rozbudowany, a moment kulminacyjny jest jak mgnienie oka. Chyba zabrakło miejsca na porządne uzasadnienie decyzji bohaterki o zabiciu Marka albo sam moment przejęcia tragicznych wspomnień jego ofiar nie wybrzmiał wystarczająco. Do tego w dobrym horrorze wcale nie musi być trupa, więc może lepiej pasowałoby tu zakończenie sprawy Marka nieco mniej bezpośrednio.

Jestem ciekawa jak poprowadziłabyś to opowiadanie bez ograniczeń konkursowych czyli limitu i obecności Marka. Ujęłaś mnie sceną, w której Beata pakuje rzeczy Mary. Na pochwałę zasługuję też fakt, że nawet postaci epizodyczne stworzyłaś bardzo wyraziście.

Alicello, dziękuję za komentarz i bardzo trafne uwagi.

Podobał mi się ten projekt, był świetnym impulsem, który pozwolił mi po długim czasie na nowo zabrać się za pisanie i pobudził mój apetyt na więcej :) Dziękuję.

To co pierwsze nasuwa mi się na myśl to bardzo ciepła bohaterka. Pasuje to do wcielenia, które sobie wybrałaś. Bardzo miło się jej kibicuje. Skupiasz tu się bardzo mocno na postaciach, na ich przeżyciach, co czyta się to bardzo ciekawie. Chociażby motyw naszej bohaterki z bidula, która znalazła się w tym miejscu ze względu na swoje doświadczenia – bardzo dobrze. 

Cały czas zastanawiałem się jednak jak ograsz kierunek Horroru. Zacząłem dostrzegać ją dopiero w momencie sceny Aofie z Markiem, gdy bohaterka ich przyłapuje. Zaczynałem czuć, że coś się dzieje w tym kierunku. Może niewiele tu dosłownej grozy, ale czuć niepokojącą atmosferę. 

Bohaterowie – to właśnie doceniam w tym opowiadaniu najbardziej. Główna bohaterka i jej życie wspomnieniami czy Magda i jej losy. Nie odczułem tutaj sztampy.

 “Oto nadeszła pora zapłaty. Pozwoliłam, by z głębi pamięci wyłoniły się koszmary, które ich umysły starały się zapomnieć, a ja nieświadomie zabrałam ze sobą”.

→ Tutaj już taka interpretacja, ale ten cytat mi się szczególnie spodobał. Odzwierciedla to osoby, które opiekują się ludźmi w Domu :) 

To bardziej dramat niż Horror, ale oczywiście wpisujący się w ramy Wcielenia, bo nie było tu mowy tylko o flakach ;) Trochę żałuję, że momentami Marek schodził na dalszy plan, bo nadawał on właśnie tej atmosfery grozy. 

Wielkie dzięki za udział w konkursie!

Bardzo fajny pomysł na przejmowanie wspomnień podczas snu.

Historia też mi się spodobała.

Nie znam się (nie wiem nawet, czy w Irlandii jest system kontynentalny, czy anglosaski), ale nie wydaje mi się, że prawnie nic kobiecie nie groziło. Jeśli opiekun gwałci niepełnosprawne staruszki, to jest to czyn obrzydliwy.

Wszyscy mieliśmy zważone humory,

Ojjj. Sprawdź w słowniku, co znaczy “zważony”. Możesz się zdziwić.

Babska logika rządzi!

Near-Death, Finkla, przepraszam za tak spóźnioną odpowiedź na Wasze komentarze. Bardzo dziękuję za ocenę i wskazówki i cieszę się, że pomysł się spodobał. Zdawałam sobie sprawę, że horroru tutaj raczej mało, zależało mi na napisaniu dobrego tekstu i cel osiągnęłam.

Zwarzone poprawione ;)

Nowa Fantastyka