
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Wiedział, że go zabiją a nie potrafił się obudzić. Czuł jak jego serce gwałtownie bije jakby próbowało zerwać się z uwięzi i opuścić resztę umęczonego ciała. Powoli budził się, ale nocne koszmary otoczyły jego dusze i nie chciały ustąpić. Poruszył się. Puszka po piwie potrącona niezgrabnym ruchem ręki z metalicznym brzękiem upadła na podłogę. Powoli otworzył zlepione ropą oczy.
„O kurwa!” – to była jego pierwsza niezbyt konstruktywna myśl. Wszystko go bolało; głowa, oczy piekące palącym ogniem, brzuch. Wstając z łóżka poczuł jak wzbiera w nim fala mdłości. Ostatnim wysiłkiem woli ją powstrzymał. Opadł z powrotem na posłanie z radością przyjmując chwilową ulgę. Mdłości i zawroty głowy ustąpiły.
„Zabiją mnie.” – to była jego druga tego dnia myśl. Wszystkimi zmysłami czuł jak momentalnie trzeźwieje. Niestety strach jedynie wzmógł objawy wszechpotężnego kaca. Nadal nie mógł się podnieść, a na dodatek wróciły mdłości. Z trudem uniósł z poduszki głowę. Mętnym wzrokiem rozejrzał się po pokoju. Wszędzie walały się puszki, jakaś kawałki papiery, resztki jedzenia. Poza intensywnym zapachem alkoholu i wymiocin nie dawało się jednak wyczuć zapachu stęchlizny i zepsucia. Zawsze był czyścioszkiem. Co prawda pił od trzech dni praktycznie nie trzeźwiejąc zamknięty na trzy spusty w swoim kawalerskim dwupokojowym mieszkaniu, ale wcześniej dbał o porządek. Nienawidził śmieci i nieładu. Zawsze do połysku woskował podłogi. Należał do zapalonych morderców każdej pajęczyny, smugi brudu i zacieku. Teraz też poczuł palącą potrzebę posprzątania.
Od poniedziałku nie sprzątał. Pamiętał jeszcze to odkurzanie jakie sobie wtedy zafundował zaraz po przyjściu z pracy. Na balkonie z satysfakcją zlikwidował ptasie gniazdo. Pisklęta znajdujące się w środku wylądowały wraz ze swoim domkiem na znajdującym się piętro niżej parterze. Nie znosił ptaków; brudziły i wszędzie roznosiły choroby. Dziwił się ptasiej matce, że już wczesną wiosną chciało jej się znieść jajka i wysiedzieć pisklęta. Nie wiedział jakiego ptaka gniazdo zniszczył. Nie interesowały go zresztą te boże stworzenia, a poza tym nie rozróżniał wróbla od wrony.
Potem spotkał się z Agnieszką. Było późne poniedziałkowe popołudnie. Już się ściemniało, ale jeszcze nie zapaliły się parkowe latarnie. Siedziała na ławce w parku. Smukła młoda dziewczyna o długich nogach i słodkim uśmiechu. Zawsze czuł dziwne ciepło, gdy się z nią spotykał. Sam będąc co prawda jeszcze młodym chłopakiem, ciut przed trzydziestką, nie miał zbyt wielu doświadczeń z dziewczynami. Zawsze skromny i nieśmiały czekał na ich pierwszy ruch, czy też gest nigdy nie wychodząc z inicjatywą. Cudem nie zachował dziewictwa praktycznie zgwałcony przez jedną Zośkę ze studiów. Po tym zdarzeniu długo czuł się brudny, ale przecież chłopaków nie gwałcą. Musiał sam tego chcieć skoro z nią był.
– Cześć – powiedział cicho do niej, gdy już podszedł do ławki.
– Cześć, Karolku – uśmiechnęła się do niego. – Proszę usiądź. Te maślane oczy patrzące wprost na niego.
Zmieszany usiadł obok niej na ławce. Wiedział, że jest atrakcyjny. Lubił wysiłek fizyczny, nie przejadał się, nienawidził przekąsek, a w szczególności słodyczy i co istotne dwa razy dziennie rano i wieczorem biegał i to za każdym razem przez dobre pół godziny. Nawet w święta zdarzało mu się pobiegać. Jedyny hamulec dla wykonywanego z pasją sportu stanowiły rzadkie imprezy, gdy wypijał te paręnaście piw i nie mógł się rano obudzić, ale popołudniem biegał jak zwykłe ledwo minął kac. Tak, nie dziwił się Agnieszce, że pociągał ją ten mierzący metr osiemdziesiąt pięć i ważący siedemdziesiąt pięć kilo wysportowany jeszcze nie łysiejący, bez zobowiązań brunet.
– Przyniosłaś to o co prosiłem?
– Tak, jak prosiłeś – w jej oczach pojawiła się obawa, jakby strach o niego, albo przed nim. Miała przy sobie tekturową teczkę, a w niej plany zagospodarowania przestrzennego miasta, pozwolenia na budowę i inne podobne dokumenty dotyczące działalności inwestycyjnej miasta. Agnieszka pracowała w urzędzie miasta. Jako asystentka prezydenta miała dostęp do wielu ważnych dokumentów dotyczących miejskich inwestycji, działań rady miasta i samego jej włodarza. Zresztą nie były one utajnione, ale też nikt z miejskich radnych nie dbał o ich należyte udostępnienie szarych obywatelem miasta.
– Pokaż! – prawie że siłą wyrwał z jej rąk kartonową teczkę. Pełen obaw przejrzał jej zawartość. Wraz z lekturą narastał w nim paraliżujący strach. Potwierdzały się jego najgorsze obawy.
– Jest źle – stwierdził mówiąc bardziej sam do siebie aniżeli do siedzącej obok niego dziewczyny.
– Co się stało? – spytała zaniepokojona Agnieszka. – Te dokumenty są przecież jawne i nie ma w nich niczego niezgodnego z prawem – spojrzała na niego smutnymi oczami. – Niepokoi mnie twoja obsesja. Tu nie ma żadnego spisku!
– Mylisz się – wyszeptał podenerwowany. – Widzisz plany tej drogi? Muszą wyburzyć domy zbudowane pięć lat wcześniej. A ten market?
– Co z nim?
– Tu miał powstać plac zabaw dla wielkiego osiedla betonowych bloków, a budują market!
– I co z tego?
– Przecież to oczywiste. Dzieci rodziców, którzy wykupili mieszkania w tych blokach nie będą miały się gdzie bawić, a przecież obiecano im plac zabaw!
– Karol… – szepnęła Agnieszka.
– Tak.
– Byłeś u tego lekarza od natręctw? Miałeś do niego pójść.
– Pomyślę nad tym.
Wiedział już, że i ona go zdradziła. Spiskowała razem z nimi. Wciągnie go teraz w pułapkę całowania i pieszczot, a następnie zadusi w swoim słodkim uścisku.
– Muszę już iść – poderwał się gwałtownie z ławki.
– A kino?! – krzyknęła zaskoczona.
– Oddzwonię – odparł nawet nie odwróciwszy się. Po drodze kupił cały karton piwa na promocji w sklepie, było tego z pięćdziesiąt puszek, poszedł do domu zaryglował się i zaczął pić próbując zabić kiełkujący w nim strach.
To zdarzyło się w poniedziałek. Teraz był piątek, wczesne popołudnie. Po kilkudziesięciu piwach pozostał obrzydliwy kac i stos puszek. Nie zabili go. Wciąż żył pełen strachu i bólu. Zanim się upił zabił deskami okno do sypialni i zaryglował do niej drzwi. Nie chciał, aby go tutaj zaskoczyli.
W końcu wypełzł z łóżka targany mdłościami i strachem. Nie okazało się to dobrym posunięciem. Zgięty w pół ledwo wstrzymując dławiący go odruch wybiegł z sypialni przebiegł przez maleńki salon i wbiegł do łazienki. Tam wydarzyło się to co nieuniknione. Zdążył w ostatniej chwili z niezwykłą precyzją trafiając do muszli klozetowej stróżką wymiocin. Niewiele tego było. Przez ostatnie kilka dni praktycznie nic nie jadł. Bał się, że go otrują, a zapasy jedzenia znajdujące się w lodówce skończyły mu się wczoraj. Nie obawiał się jedynie piwa które kupił. Coś mu podpowiadało, że trudno byłoby zatruć puszkowany alkohol. Zresztą wierzył, że trucizny stosowane przez nich słabo działały w połączeniu z piwem.
– Piwo jest zdrowe – powiedział na głos do siebie siedząc na podłodze przy muszli klozetowej.
Osłabiony głodem i chorobliwym pijaństwem dobre pół godziny przesiedział na podłodze w łazience powoli dochodząc do siebie. W końcu jakoś stanął na nogi. Wiedział, że nie może dłużej czekać. Nie miał już piwa, skończyło się jedzenie, a z kranu przecież mogli wyjść oni. Chociaż wody nie zatrują, bo by zdradzili przed innymi, że istnieją i że są groźni. Kiepska pociecha. Kranówa w jego bloku była wyjątkowo paskudna. Pijąc ją, a był cały czas w łazience, ponownie zwymiotował. Tym razem do umywalki.
„To ich tu przyciągnie!” – pomyślał przerażony. – Wejdą przez kran lub kibel. Wyczują mój zapach – mówił sam do siebie nie zdając sobie z tego sprawy. Wraz z otrzeźwieniem narastało w nim przerażenie. Wybiegł z łazienki. Jakoś, chociaż niemrawo mu to szło przeciągnął fotel z salonu i zabarykadował prowadzące do niej drzwi. Wychodziły one na maleńki korytarz, barykadując je przy okazji zablokował wyjście z mieszkania.
– Nie przejdą – stwierdził przez moment nawet ucieszony. Nie zgasiło to jednak drzemiącego w nim strachu. Musiał przecież pić i jeść, a jak będzie musiał się wysikać i zrobi to do zlewozmywaku w kuchni to oni go tam też wyczują i wyjdę z tej brudnej brudem z umytych naczyń dziury. – Zadzwonić! Muszę zadzwonić.
Tak, to był dobry pomysł, ale sprawiał pewne kłopoty w realizacji. Komórkę roztrzaskał dwa dni temu. Denerwowała go wygrywana przez nią melodyjka. Szukała go Agnieszka i podrażniony niezapowiedzianą nieobecnością pracodawca. Nie pomyślał o tym, aby wyjąć baterię, albo po prostu go wyłączyć. Domowy telefon znajdujący się w salonie na szczęście wyłączył tylko z gniazdka. Wystarczyło włożyć z powrotem kabel. Poza dzwoniącą komórką nikt go nie niepokoił przez te kilka dni. Raz chyba ktoś dzwonił do drzwi, ale był wtedy zbyt pijany, aby ze stuprocentową pewnością stwierdzić, że zdarzyło się to naprawdę.
Postawił zrzucony telefon na komodzie, włożył kabel do gniazda i zamarł w bezruchu. Nie lubił tej niepewności. Nie wiedział do kogo zadzwonić. Agnieszka zdradziła go i będzie tylko mówić o całowaniu lub o tym, że ma iść do lekarza i leczyć te swoje w gruncie niegroźne nerwice. W końcu taki ładny i wykształcony chłopak nie mógł być tak do końca stuknięty. Tak, on miał być wariatem! Nikt mu nie chciał uwierzyć.
Nagle usłyszał szmer, szelest, jakby woda zabulgotała w rurach. Przerażony zatrzasnął drzwi do kuchni. Podbiegł ponownie do telefonu i wykręcił pierwszy numer jaki przyszedł mu do głowy. Wujek pracował w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych i Administracji w tamtejszym wywiadzie czy też kontrwywiadzie. Parę lat temu zajmował się sprawą wąglików, które miała nam zafundować Al-Kaida przysyłając je, w zależności od przyjętej wersji wydarzeń, polską pocztą lub rozsiewając z samolotów nad nadwiślańskimi miastami. Kilka dekad wcześniej jego ojciec zwalczał stonki zrzucone na polskie pola przez wrażych amerykańskich imperialistów. Karol wiedział, że tylko jemu może w pełni zaufać.
– Słucham – w słuchawce rozległ się znajomy skrzypiący głos.
– To ja – szepnął do słuchawki.
– Kto ja?
– No, Karol.
– Aaa… W czym mogę tobie pomóc chłopcze? – spytał zaskoczony jego niespodziewanym telefonem wujek.
Karol zaczął wyjaśniać. Opowiedział o dziwnych planach inwestycyjnych miasta, o szmerach w rurach i o nich, i ich wrednych zamierzeniach. Wolał nie wspominać o tym, że planują go zabić, czy też że nie są w stanie zatruć piwa. Nie chciał, aby wujek sobie pomyślał, że coś z nim jest nie tak.
– I co o tym myślisz? – spytał na końcu nasz główny bohater.
– Mój drogi… – w słuchawce zapadła na chwile cisza. – Przeceniasz moje możliwości. W ministerstwie pracuje jako czyściciel powierzchni poziomych, zresztą jak wiesz mam tą posadę po ojcu, gdyż gdy on odchodził na emeryturę ja zacząłem tu pracować.
– Ale pracujesz w ministerstwie i znasz inne osoby tam pracujące – zauważył coraz bardziej przestraszony Karol.
– W zasadzie masz rację – zaskrzypiał wujek. – To poważna sprawa i powinny zająć się nią najważniejsze czynniki w państwie.
– Znasz kogoś osobiście?
– Tak, myślałem o osobistej asystentce… – kaszel w słuchawce przerwał wypowiedź.
– …ministra – uzupełnił chłopak.
– Samego prezydenta. Nikt o niej nie wie poza mną i prezydentem. Osobiście sprzątam ich gniaz… to znaczy gabinet. Możesz się powołać na mnie.
Wujek podał mu numer telefonu. Na końcu życzył mu powodzenia.
Rury w ścianach skrzypiały coraz głośniej. Z łazienki dochodziły odgłosy kroków chociaż mogło to być również kapanie wody z niezbyt dokładnie zakręconego kranu. Cały spocony wykręcił podany numer telefonu. Odebrało słodkie i uprzejme dziewczę. Po raz kolejny opowiedział o swoich obawach i podejrzeniach. Nawet zaznaczył, że obawia się o swoje życie. Dziewczyna zapewniła go, że jeszcze dzisiaj opowie o wszystkim osobiście prezydentowi, a ten jutra z rana zajmie się tą sprawą. Słyszał, a może mu się tylko zdawało, szczerość w jej głosie.
Z wielką ulgą odłożył słuchawkę telefonu. Na dworze zapadał już zmierzch. Rury wściekle skrzypiały, ktoś wyraźnie dobijał się do drzwi jego mieszkania nie mówiąc przy tym ani słowa. Gdyby była to Agnieszka to słyszał by jej wołanie nawet zza wyjściowych drzwi, ale oni przecież nie potrafili mówić. Spod tapczana w sypialni wyciągnął pałkę bejsbolową specjalnie kupioną na tą okazję. Przeszedł do salonu, zabarykadował wejście do sypialni drugim fotelem. Tu czuł się najpewniej. Jeżeli wejdą przez nie spróbuje uciec oknem. Gorzej, gdy będą próbowali się dostać przez okno. Wtedy będzie musiał odsunąć fotel i uciec do sypialni.
Ktoś coraz głośniej walił drzwi. Chyba próbował je wyważyć. Odruchowo spojrzał na kalendarz. Dziewiąty kwietnia piątek. Jutro w sobotę sam prezydent mu pomoże. Wydostanie go z tej matni. Musi tylko dotrwać do rana i nie dać się zabić.
Ech... Dla mnie to opowiadanie jest słabe. W sumie to nie bardzo łapię o co w nim chodzi. Miała byc chyba ukazana obsesja tego kolesia na punkcie faktu, że ktoś chce go zabić, ale czyta się to ciężko i w dodatku jest cholernie nudne... Nie czuć w nim żadnej grozy, narastającej paniki... Nic z tych rzeczy.
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.
Dla mnie to typowe opowiadanie o schizofreniku, ani nie jest wybitne, anie kiepskie, chociaż przydałoby się poprawić formatowanie, żeby te dialogi jakoś wygladały. Napisane sprawnie, chociaż zdecydowanie to nie horror.
Pozdrawiam,
Snow
Sygnaturka chciałaby być obrazkiem, ale skoro nie może to będzie napisem
OK, do konkursu. :)
Niech mi ktoś powie dlaczego zjadło mi wszystkie akapity? Pięć razy wklejałem stosując różne formatowania i cztery różne programy i nic mi to nie daje.
Nie złożyłeś ofiary bogom Internetu ;)
O bogowie internetu zwróćcie mi moje formatowanie tekstu. Nie dajcie czytelnikowi cierpieć zmuszając go do czytania opka bez akapitów!
Edytuj je i zrób to ręcznie, jeszcze jest czas.
Jak edytuje to pokazuje mi akapity. Jak zapisuje to znikają.
Hmmm... tym razem pomogło. Dziwne. Bogowie internetu się zlitowali?
Mówiłam! :D
:)!
Też się boję sagi Zmierzch, ale żeby od razu opowiadanie o tym pisać?
Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)
Nie jest złe, ale też nie porywa. Myślę, że można to było opisać ciekawiej, lepiej wprowadzić klimat osaczenia i paranoi, niemniej napisane jest sprawnie.
Pozdrawiam.
Mnie też nie porwało i nie przestraszyło, chociaż dobrze i sprawnie napisane. W zasadzie trudno jakkolwiek ocenić.
Faktycznie nie jest to jeszcze to co chciałem osiągnąć. Może gdybym wyrwał sobie kawałek duszy tekst stałby się bardziej porywający. Wena to jednak krnąbrna istota i nie zawsze chce autora słuchać. Niemniej gdyby był to kompletny knot nie umieszczałbym go na stronie. Uważam, że to dobry tekst.