- Opowiadanie: Gurgaon - Szalony pątnik

Szalony pątnik

Kobieta, która opłakuje niemal codziennie córkę przy jej grobie na cmentarzu, spotyka mężczyznę, wpatrującego się w nią nieustannie. Po jakimś czasie się zaprzyjaźniają, jednak zachowanie mężczyzny wydaje się z dnia na dzień coraz bardziej niepokojące.

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Szalony pątnik

Nie próbował uciekać. Cokolwiek mu kazali, robił to. Bo wiedział, że na zewnątrz nie ma już nic do szukania. Przetrwać pozwalała mu tylko ta jedna rzecz, którą trzymał sekretnie tuż przy sobie.

Przebywał już od mniej więcej pół roku w szpitalu psychiatrycznym. I choć poszedł tam nieprzymuszenie, to nie można się było oprzeć wrażeniu, że pcha go tam jakaś konieczność; że jakby ze zrezygnowaniem i widmem nieuchronności swej rozpaczy zwyczajnie się poddał.

W pierwszych dniach czuł się nieco lepiej. Pacjenci szpitala psychiatrycznego, choć rzecz jasna bardzo osobliwi i nierzadko mocno irytujący, wydawali się przyjaźni i stanowili dla wyniszczonego emocjonalnie Korneliusza przyjemną kompanię. Psychiatrzy i pielęgniarki także nie byli, wbrew jego ponurym oczekiwaniom, wyniosłymi impertynentami – jakkolwiek od czasu do czasu, nazbyt rozdrażnieni natrętnością i dziecinnością niektórych pacjentów, dzielili się dość złośliwymi uwagami.

Korneliusz przez większość czasu marzył jedynie o niej. Na współpacjentów, choć ci oferowali mu często swoją przyjaźń, zwracał uwagę niezwykle rzadko. Zmieniło się to dopiero pewnego dnia; wtedy jednak jego relacja z innymi chorymi i lekarzami, zamiast z obojętnej przejść w pozytywną, znacznie się pogorszyła.

Jeden ze sławetnych pacjentów podszedł raz do Korneliusza i zaczął go wypytywać o dokładne powody jego pobytu w szpitalu. Korneliusz odmawiał odpowiedzi, na co rozmówca zareagował dość nieprzyjemnymi uwagami na temat jego rzekomej dziewczyny, o której nie wiedzieć w jaki dokładnie sposób zaczęły krążyć plotki. Ten poirytował się nieco, nie wybuchając jednak złością, po czym podzielił się bardzo nieprzyjemnymi uwagami na temat wyglądu i charakteru plotkarza. Mężczyzna poczuł się może nawet mocniej urażony niż sam Korneliusz, toteż powiedział do niego „Nie żyjesz, stary” czy też inne słowa dość niegrzeczne, choć zasadniczo niebędące dosłowną groźbą, czym spowodował u Korneliusza wybuch złości w pełnym tego słowa znaczeniu: ten bowiem rzucił się na niego i zaczął pięściami okładać leżącego na podłodze, niskiego chudego starszego mężczyznę.

Inni pacjenci pierwsi rzucili się, by opanować sytuację, a ostateczną interwencję podjęli sanitariusze.

Korneliusz nie miał zamiaru się uspokoić, toteż zawinięto go w kaftan i oddzielono od innych pacjentów na dłuższy czas. Dodatkowo wyciągnięto z jego kieszeni i skonfiskowano na dobre coś, co przez cały czas ewidentnie tam ukrywał, lecz co to dokładnie było, wiedziało tylko kilku lekarzy.

W tym czasie, gdy siłą zaprowadzano go do odizolowanego pomieszczenia, już nie wściekły, lecz zrezygnowany, zmęczony i tonący w łzach Korneliusz krzyczał nieustannie:

– Zginęła przeze mnie, zginęła przeze mnie!

***

Przez pierwszych kilka miesięcy Daria przychodziła na cmentarz niemal codziennie, jakkolwiek szczególnie religijna nigdy nie była i nie wierzyła ani w siłę modlitwy, ani prawdziwość duchowego obcowania ze świętymi, przodkami ani tym bardziej zmarłymi w ogóle. Jednak z jakiegoś dziwnego powodu przebywanie właśnie tam – nie w pobliżu rodzinnego albumu ze zdjęciami, nie w niezmienionym od narodzin jej córki pokoiku, tylko nad jej zwłokami – najlepiej sobie przypominała chwilę z nią spędzone i tam czuła choć namiastkę ulgi.

Potem chodziła tam znacznie rzadziej, czasem raz w tygodniu, czasem z odstępami kilkumiesięcznymi. Niemal jednak za każdym razem gdzieś widziała, albo to przechodzącego gdzieś między krzakami, albo to wyrzucającego zużyte znicze do kosza, albo najzwyczajniej siedzącego w zgarbionej pozie tego samego młodego mężczyznę. Kilka razy miała pewne podejrzenia, że być może po prostu ją śledzi, i zbywała je jako ksobne urojenia aż do momentu, w którym po raz pierwszy mężczyzna ten zaczął wpatrywać się w nią intensywnie. Siedział zgarbiony, na krawędzi ławeczki, jakieś dwa rzędy nagrobków dalej i praktycznie nie spuszczając z niej wzroku. Kobieta dostrzegła to i nieśmiało się uśmiechnęła, po czym udała, że w ogóle nie zwraca na niego uwagi. Odeszła z grobu córki szybciej, niż pierwotnie miała zamiar.

Doszła do wniosku, że jeśli człowiek ten jej nie śledzi i nie przychodzi dokładnie w tych godzinach, w których przychodzi ona, to zapewne spędza tam cały swój wolny czas, co rzecz jasna zdawało się nieprawdopodobne. Postanowiła, że, choć zasadniczo człowiek ten nie robi niczego nielegalnego ani nawet ewidentnie niemoralnego, to powinna jakoś zareagować, chociażby drobną sugestią, napomknięciem, że czuje się z jego powodu trochę niekomfortowo, zwłaszcza po tym, jak przez cały czas się w nią wpatrywał.

Pojawiła się tam na następny dzień o nieco innej porze dnia niż zwykle. Na ogół przychodziła specjalnie po to, by przy grobie córki obserwować zachód słońca, i wyjść z cmentarza jeszcze zanim zrobi się całkowicie ciemno. Wtedy jednak przyszła na około trzy godziny przed zachodem. Chciała się upewnić, czy mężczyzna nie przychodzi tam specjalnie po to, by natrafiać na nią.

Okazało się, że był tam także wcześniej. Z jednej strony Daria odetchnęła z ulgą, bo ta informacja znacznie zwiększała prawdopodobieństwo, że nikt jej nie śledzi, z drugiej zaś strony wskazywało to na fakt, iż człowiek ten istotnie spędza większość swojego czasu na cmentarzu.

Uznała jednak, że mimo wszystko musi mieć do niego łagodniejsze podejście, boż najprawdopodobniej ma do czynienia z człowiekiem opłakującym dniami i nocami najbliższą osobę (choć bowiem nigdy nie widziała go ani płaczącego, ani nawet ze łzami w oczach, to bez wątpienia był to człowiek permanentnie mocno przybity). Postanowiła, że podejdzie do niego, niby to trywialnie zagadując, przy okazji mogąc z jeszcze większą dokładnością oszacować, czy z człowiekiem tym jest wszystko w porządku.

Udała, że podchodzi ze złożonymi rękami, aby pomodlić się nad tym samym grobem, co on. Tutaj dokładniej się przyjrzała nagrobkowi i tak jak wcześniej się domyślała, był to grób małej dziewczynki.

Stali przez moment obok siebie w zamyśleniu. Mężczyzna nieśmiało zerkał to na grób, to na Darię, tkwiąc jednakże w niemal całkowitym bezruchu.

– Pana dziecko też zmarło? – powiedziała nieśmiało, do końca mając wątpliwości, czy wypada jej od razu poruszać tę kwestię.

Mężczyzna nie odpowiadał. Zaczął oddychać głośniej i nie spoglądał na Darię.

– Przepraszam – rzekła zaniepokojona jego zachowaniem. – Wiem, że nie powinnam tak od razu…

– Nie, nie o to chodzi. Miał bardzo łagodny przyjemny baryton. – Po prostu zrobiło mi się słabo.

– A więc czy pana dziecko tu leży – zapytała ponownie.

– Nie – powiedział.

Nastała cisza.

– Sądzi pani – podjął w końcu nieśmiało mężczyzna – że panią śledzę?

Serce podskoczyło jej niemal do gardła.

– Otóż nie śledzę pani – tu spojrzał na nią. – Wiem, że mogła pani tak pomyśleć, szczególnie po tym, jak wczoraj się tak wpatrywałem. Po prostu mi kogoś pani przypomniała.

Kobieta uśmiechnęła się nieśmiało, po czym łagodnym tonem powiedziała:

– To dość nietypowe, że pan tak od razu z tym wyskakuje. – Tu jej ton jeszcze wyraźniej przemienił się w żartobliwy: – gdybym była złośliwa, tobym powiedziała, że tylko winny się tłumaczy.

Mężczyzna po raz pierwszy spojrzał prosto na nią, a w jego oczach ewidentnie znajdowało się przerażenie.

– Spokojnie – roześmiała się kobieta. – Ja żartowałam.

– Aha – westchnął zakłopotany.

– To jak my już tutaj sobie takie gadu gadu, to może byśmy się sobie przedstawili. – Wyciągnęła doń rękę. – Daria.

– Korneliusz – odpowiedział nieśmiało, nie wyciągając do niej rąk, lecz wciąż trzymając je w kieszeniach.

– Pięknie. Rzadkie.

– Wiem. Stare – oddał nieśmiało po chwili milczenia. – A pani?

– Przecież już podałam swoje imię – odrzekła zdumiona.

– Nie o to chodzi? Czy pani przychodzi na grób dziecka?

– Tak – odparła niechętnie, choć niechęć ową skrywała dobrze pod szerokim uśmiechem. – Córki.

– Jak nie chce pani o tym rozmawiać, to przepraszam.

– Nie, w porządku.

Nastała krótka chwila ciszy.

– Wiem, że zabrzmi to bardzo dziwnie…

– Już mnie pan zainteresował – powiedziała, śmiejąc się lekko.

– Czy mógłbym się z panią spotkać?

Ponownie niemal serce podskoczyło jej do gardła.

– Cóż… – powiedziała nieśmiało.

– Nie w takim sensie…

Daria jeszcze bardziej się zakłopotała.

– Chciałbym z panią porozmawiać. W jakimś innym miejscu. Trochę dłużej. Tylko tyle.

– Cóż… Chyba bym się musiała zastanowić.

– Dobrze. Jasne. Niech tak będzie. Niech się pani zastanowi.

Cisza.

– Ale ja tu będę – ozwał się nagle. – Będę, o tych samych porach co zwykle

– Aha – uśmiechnęła się Daria, spoglądając mu w oczy. – Bo wie pan, to trochę dziwne, żebym tak po prostu się spotykała z… niech pan wybaczy, ale… ledwo napotkaną osobą. Nie to, żeby coś z panem było nie tak, po prostu…

– Ależ mówiłem, że to zupełnie nie o to chodzi. – Ponownie spoglądał na nagrobek dziewczynki, ani razu nie podnosząc wzroku na Darię. – Niech mi pani zaufa. Naprawdę.

– To niech mi pan da dzień lub dwa, dobrze?

– Oczywiście, jasne.

Kobieta uśmiechnęła się jeszcze raz w jego stronę, postała chwilę nad nagrobkiem i odeszła. Robiło się już ciemno. Mężczyzna jednak pozostał na miejscu.

***

Daria musiała następnego ranka iść do pracy. Była asystentką dyrektora w jednej z lokalnych filii globalnego koncernu spożywczego. Po pracy postanowiła porozmawiać o wczorajszym nietypowym spotkaniu z kilkoma koleżankami. Jedna z nich, Justyna, po usłyszeniu dokładnego opisu mężczyzny, okoliczności, w jakich po raz pierwszy się odezwał i tak dalej, zareagowała jedynie sugestywnym unoszeniem brwi i osobliwymi westchnieniami.

– O co ci chodzi? – dopytywała się zmartwiona i poirytowana Daria, jakby nie wiedząc, czy koleżanka naśmiewa się z niej, z tajemniczego mężczyzny, czy też życzliwie sobie żartuje. – Co, sądzisz, że powinnam mu była kazać tak po prostu spadać na drzewo?

– No nie wiem, Daria, do tej pory nie powiedziałaś mi nawet jak ten jegomość wygląda – mówiła, krzywiąc się w życzliwej ironii.

– A ty naprawdę tylko o jednym…

– Ach, tak, byłabym zapomniała: nie powiedziałaś mi także, jak brzmi ani jak pachnie.

– Ach ty – szturchnęła po przyjacielsku ramię Justyny, uśmiechając się. – Ale już tak całkowicie na poważnie, to co byś mi radziła zrobić?

– Nie wiem, pójdź na ten cmentarz jak zwykle, to wszystko się okaże. Chyba nie sądzisz, że cię zamorduje czy coś?

– Nie no, aż tak to nie… Wprawdzie boję się, że może być z nim coś nie tak, ale nie w taki sposób. Już prędzej wyglądał, jakby sobie miał coś zrobić. Strasznie przybity. I zmęczony. Jakby był stulatkiem w ciele młodego mężczyzny. Ruszał się tak wolno. Może depresja?

– Może podryw na chłopca, który potrzebuje uda do położenia swojej umęczonej główki? I mówię to całkowicie na poważnie.

– To co mi radzisz?

– Nie wiem. Mówiłaś, że gość twierdzi… Jak on to dokładnie powiedział?

– „Że to zupełnie nie o to chodzi”.

– No właśnie. To jutro zapytaj go, o co mu chodzi „tak naprawdę”. Jak udzieli ci jakąś sensowną odpowiedź, to wiesz… rozważ ją. Jak nie udzieli żadnej albo będzie ewidentnie widać, że coś koleś zmyśla, to olej go. I tyle. Nie ma tu żadnej wielkiej filozofii.

Daria chciała jeszcze napomknąć, że mimo wszystko ma dość złe przeczucia co do tego mężczyzny i że jednak odczuwałaby jeszcze większy niepokój, gdyby tak go po prostu zostawiła bez słowa. Postanowiła jednak koniec końców zostawić to dla siebie i nie martwić koleżanki, po czym podziękowała jej za radę.

Nazajutrz przyszła na cmentarz tak, jak zwykle. Tym razem zobaczyła Korneliusza, wprawdzie w tym samym miejscu, jednak w zupełnie innej pozycji. Ten bowiem zamiast stać z głową spuszczoną w zamyśleniu i być może także z powodu zmęczenia, całkowicie się położył na grobie owej dziewczynki, przytulając się jakby do niej. Daria bała się od razu do niego podchodzić, dlatego poczekała chwilę, siedząc przy grobie własnej córki, oczekując aż mężczyzna się podniesie. W końcu tak zrobił, jednak Daria musiała na to czekać całe pół godziny. Wówczas powoli doń podeszła i lekko dotknęła jego ramienia. Obrócił się, ewidentnie wystraszony.

– Przepraszam – powiedziała, uśmiechając się.

– Nie, to ja przepraszam – mówił, zamiast na twarz patrząc to na jej nogi, to na płaszcz, to na nagrobki wokół. – Nie powinienem był wczoraj nic takiego mówić.

– Spokojnie, nic się nie stało. To zupełnie nie o to chodzi… Słuchaj, jeśli chcesz się umówić, możesz po prostu o to zapytać. A to, że akurat widziałeś mnie na cmentarzu, to cóż… Miejsce jak każde inne – tu roześmiała się lekko. – Tylko wydaje mi się, że to, jaką z tego robisz sensację, wcale ci nie pomaga.

Korneliusz uśmiechnął się nieśmiało.

– To co, w jakiej właściwie sprawie chciałeś się ze mną spotkać?

– Chciałem porozmawiać o pani… o twojej – Spojrzał jej w oczy, szukając w nich jakby pozwolenia na zwracanie się per „ty”. Daria przytaknęła i uśmiechnęła się. – Chciałem porozmawiać o twojej córce.

Daria uniosła brwi pytająco.

– Cóż… Okej – powiedziała kobieta. – Rozumiem, że chcesz podzielić się przeżyciami po utracie najbliższej osoby, prawda? Jeśli tak, to chyba nie mam nic przeciwko. Wprawdzie byłoby to dość mocno osobiste, ale chyba całkiem zrozumiałe. Domyślam się, że ty także powiesz mi o swojej…

– Nie – powiedział nagle i stanowczo. Daria lekko się zaniepokoiła.

– Cóż – uśmiechnęła się po chwili milczenia. – Jeśli bardzo chcesz porozmawiać… to nie miałabym nic przeciwko.

Korneliusz przez chwilę milczał, po czym usiadł na ławeczce znajdującej się naprzeciwko nagrobka. Garbił się ponownie mocno i z na poły przymkniętymi, zmęczonymi oczyma wpatrywał się w nagrobek. Daria patrzyła na niego w zakłopotaniu, nie wiedząc, czy ma na tym zakończyć rozmowę, dopytywać go, czy też sama stanowczo coś powiedzieć.

– Co się stało z twoją córką? – zapytał nagle Korneliusz.

– Och – powiedziała, zrozumiawszy, że mężczyzna chce porozmawiać już tutaj i teraz. Następnie usiadła tuż koło niego. – Cóż… Długa historia. Nie jestem pewna, czy aby na pewno chcę do tego wszystkiego wracać…. No ale cóż, krótko mówiąc, nowotwór.

– Ale była młoda, prawda? – rzekł zdziwiony.

– Tak, ale to się zdarza wśród dzieci. Miała białaczkę, ten wśród dzieci jest niestety dość częsty.

– Przepraszam, jeśli cię zasmuciłem, poruszając ten temat.

– Ach, nie, nie szkodzi. Możesz mnie pytać dalej, zwłaszcza jeśli pomoże to tobie.

– Mogę? – dopytywał niepewnie, po raz pierwszy od dłużej chwili spoglądnąwszy na jej twarz.

– Śmiało – rzekła, uśmiechając się.

– Jak ją wspominasz?

– Cóż… Nie wiem nawet, od czego zacząć. Mam z nią tyle związanych wspomnień… Zabawnych, uroczych, żenujących, irytujących. Ale wszystkie teraz raczej wywołują we mnie tylko smutek. Ale taki dobry. Jakby śmiech ze łzami. Nie wiem, czy wiesz, o co chodzi?

– Wiem dokładnie – powiedział głosem melodyjnym i łagodnym nawet jak na siebie. – A jak… przechowujesz te wspomnienia?

– Co masz na myśli? – zapytała, uśmiechem maskując zakłopotanie.

– Nie, nie, nie… Źle się wyraziłem… Czy masz po niej… jakąś…

Brzmiał tak, jakby bał się wypowiedzieć następnego słowa.

– Czy masz po niej jakąś pamiątkę? – zapytał w końcu szybko, choć drżącym głosem.

– Pamiątkę – powtórzyła, marszcząc brwi. – Cóż… Za taką na pewno można uznać sam jej pokój, jej rzeczy i tak dalej… Nie pozbywałam się tego. Jest wszystko tak, jak w dniu, w którym… No wiesz… A poza tym mam….

Tu Daria zrobiła mimochodem nieco dłuższą niż zwykle pauzę. Oczy Korneliusza jakby zapaliły się; zaczął wysłuchiwać Darii bardzo uważnie.

– To dość dziwne, więc nie wiem, czy powinnam o tym wspominać – powiedziała, uśmiechając się lekko.

– Proszę, powiedz – nalegał głosem tak łagodnym, że przechodzącym w błagalny szept. – Wiem, że może zdać się to dość dziwne, ale to dla mnie bardzo ważne. Wierz mi.

Daria po raz kolejny zmarszczyła twarz, lecz dla uspokojenia sytuacji uśmiechnęła się życzliwie, patrząc mu w oczy.

– Nietypowym jesteś człowiekiem – powiedziała. – I nie mówię tego w negatywnym sensie. Wydajesz się wyjątkowy.

– Cóż… Dziękuję – rzekł, ewidentnie nie wiedząc, jak się zachować. – A więc… Co to jest?

– Co? – powiedziała szczerze zdziwiona.

– Przed chwilą mówiłaś… Twoja pamiątka po córce.

– Ach… To garść jej włosów, które jej wypadały pod koniec życia.

– Dużo z nimi… przebywasz?

– Często na nie patrzę i trzymam w rękach. To tyle. Nic szczególnego.

Korneliusz kiwał głową w zamyśleniu, po czym rzekł zdecydowanie:

– Wiesz, chyba jednak chciałbym się z tobą spotkać. Tak, wiem, teraz masz mnie pewnie za jeszcze większego dziwaka niż poprzednio, ale chciałbym, żebyś zrozumiała, że…

– Spokojnie, ja wiem, że ludzie różnie przeżywają traumy i tak dalej. No chyba że taki jesteś na co dzień – tu uśmiechnęła się i po przyjacielsku poklepała go po ramieniu. – Pewnie poza tym się stresujesz, racja.

– Tak – powiedział od niechcenia.

– To co? Jutro ci pasuje?

– W porządku – powiedział po chwili namysłu.

Tak też się stało; spotkali się w centrum miasta. Od tej pory ich przyjaźń się zacieśniała, choć nigdy nie przeradzała się w nic romantycznego, co Korneliusz zresztą za każdym razem podkreślał.

Choć Korneliusz poznał za namową Darii kilku jej znajomych, między innymi koleżankę z pracy Justynę, to jednak sam nie tylko nie przedstawiał jej swoich przyjaciół czy rodziny, ale nawet o nikim takim nie wspominał, jakby sam pragnął, by postać jego była owiana tajemnicą. Daria zrozumiała to i sama się go nigdy o nic takiego nie dopytywała, mimo że nieraz była ciekawa, kim on tak właściwie jest.

Korneliusz nie zdradzał się ani ze swoją przeszłością, ani tym, czym zajmuje się teraz, jeśli chodzi jednak o własne przemyślenia, abstrakcyjne lęki i przekonania, tutaj wyjawiał najbardziej osobiste swoje sekrety, których niejeden boi się ujawniać przed najbliższymi przyjaciółmi. Darii nie przeszkadzało ani jego milczenie na temat osobistego życia, ani zbytnia wylewność w kwestiach światopoglądu – przeciwnie, niejako imponował jej ten tajemniczy, ekscentryczny i nieśmiały erudyta.

Osobliwości jego charakteru nie odejmowały także takie rzeczy jak chorobliwy lęk przed samochodami, zamykanie oczu w środku rozmowy.

Po dłuższym okresie spotkań Korneliusz wyjawił jej osobliwą prośbę. Zanim przystąpił do jej wypowiedzenia, ostrzegł, że prawie na pewno zabrzmi to dziwnie i że nie zdziwi się ani nie obrazi, jeśli Daria mu stanowczo odmówi. Chciał mianowicie zobaczyć włosy jej zmarłej córki. Daria, choć z początku rzecz jasna zdziwiona, uznała, że to najprawdopodobniej jeden z jego niby mistycznych rytuałów, które pewnie wyjaśniałby poprzez ogólne i wieloznaczne wykłady o „kontemplowaniu natury wszechświata poprzez obcowanie z pozostałościami po zmarłych”. Domyślała się, że podobny charakter miało jego przebywanie na cmentarzu. Dlatego pozwoliła mu nie tylko dotknąć włosów jej córki, ale nawet zwiedzić jej pokój.

– Czuję to… – powiedział nagle, będąc w mieszkaniu kobiety.

– Co?

– Jej obecność…

Daria uznała po tych słowach, że jej przeczucia okazały się trafne i że Korneliusz jest najzwyczajniej w świecie ekscentrycznym mistykiem, być może hochsztaplerem, być może człowiekiem zwyczajnie niezrównoważonym psychicznie, ale w każdym razie istotą nieszkodliwą. Poza tym Korneliusz dowiedział się znacznie więcej o Darii, chociażby tego, jakie lubi obrazy, wystrój mieszkania, ogólnie poznał dogłębnie jej estetyczny zmysł, jakie czyta książki oraz jakie bierze leki (gdy im się zaczął przyglądać, Daria nerwowo schowała ja głębiej do szafy), od samego rozglądania się po mieszkaniu.

Po ich spotkaniu w mieszkaniu zaszła w nim ewidentna zmiana. Stał się znacznie bardziej energiczny: mówił i ruszał się szybciej, i po raz pierwszy, od kiedy go zobaczyła, przestał się garbić, nawet siedząc. Choć dalej był zasadniczo skryty i niezdarny w rozmowie na jakiekolwiek inne tematy niż mistyczne kontemplacje nad naturą życia i śmierci, to jednak zdawał się bardziej niż uprzednio otwarty, żywszy, radośniejszy. Daria zmianę tę przypisywała w myślach sobie: czuła się dumna i robiło jej się ciepło na sercu, gdy myślała, że pomogła temu człowiekowi wyjść z psychicznego kryzysu, nawet jeśli cała jej pomoc ograniczała się do stanowienia dlań towarzystwa i udawania, że wysłuchuje z zainteresowaniem jego osobliwych wywodów.

Relacja z nim była dla Darii o tyle dobra, że już od długiego czasu nie mogła znaleźć zrozumienia właściwie z nikim innym. Bezdenna samotność zdawała się uprzednio nie mieć końca. Bo choć zasadniczo rozmawiała od czasu do czasu z przyjaciółkami z pracy, to jednak żadna osoba poza Korneliuszem nie miała podobnych do niej doświadczeń przy jednoczesnej mądrości i wglądzie w to, co zdawało się Darii duchową rzeczywistością. Niemal miała wrażenie, że on, najpewniej dzięki tragicznej śmierci córki, lepiej niż ktokolwiek inny miał wgląd w świat poza materią i że jedynie on mógł podzielić się cząstką słodyczy tej wiedzy.

 

 

Jej opinia na ów temat zmieniła się całkowicie po tym, jak nie widziała go przez co najmniej tydzień. Samo w sobie urwanie kontaktu niczego nie spowodowało; chodziło o powód zerwania kontaktu.

Pierwsza powiadomiła ją o tym Justyna, do której uszu informacja o tym dotarła poprzez łańcuch plotek na tyle długi, że z początku Daria nie była w stanie w to wszystko uwierzyć, zwłaszcza zważywszy na to, jak cała opowieść była nieprawdopodobna.

Otóż Korneliusz miał ponoć trafić do szpitala po tym, jak został pobity. To jeszcze wprawdzie nie byłoby rzeczą nadzwyczajną: rzeczą niezwykłą w tym wszystkim było miejsce i okoliczności całego zajścia. Pobiło go rzekomo jeden z uczestników mszy w pobliskim kościele, a co najważniejsze i najbardziej dla Darii niepokojące – była to msza pogrzebowa.

Napastnik już wcześniej miał ponoć problemy z agresją, a że cierpiał na chorobę afektywną dwubiegunową i był w okresie manii, na jego wybryk niemal całkiem przymknięto oko. Zresztą sam Korneliusz zapewniał, że nie złości się na nikogo i pragnie po tym wszystkim wyłącznie spokoju i zgody.

Rzeczą jednak absolutnie najdziwniejszą w tym wszystkim był powód pobicia Korneliusza. Ten bowiem niemal nieustannie wpatrywał się w otwartą trumnę oraz robił jej zdjęcie. Nawet to by tak nie zszokowało Darii, gdyby nie dowiedziała się, i to z ust samego Korneliusza podczas jej wizyty w szpitalu, że zwłoki należały do kilkuletniego dziecka, a rodzinę widział Korneliusz podczas tamtej mszy po raz pierwszy w życiu.

Gdy tylko usłyszała po kilka razy z jego ust potwierdzenie tej historii, niemal upadła na ziemię od mdłości.

– Powiesz mi w końcu, dlaczego to zrobiłeś? – pytała, wpatrując się ze współczuciem mieszającym się z pogardą na leżącego w szpitalnym łóżku Korneliusza.

Ten bez wahania odpowiedział:

– Ja po prostu nie mogłem tego nie zrobić.

– Co to do cholery znaczy? – mówiła tonem wskazującym na załamanie i niezrozumienie. Dotknęła lekko jego ledwie zagojonych ran na czole i powiedziała: – I dlaczego on tak bardzo zareagował… Czy to wszystko w tej opowieści…

– A co ma jeszcze być? – powiedział bardzo agresywnym tonem, który brzmiał szczególnie osobliwie w jego ustach. – Co ty sobie o mnie myślisz, co?

– Ja niczego nie myślę. Ja po prostu… nie rozumiem.

– To zrozum – mówił już łagodniejszym, lecz wciąż niepasującym do niego samego stanowczym tonem – to zrozum, że nie ma tu nic do rozumienia. W ich twarzach – tu, jakby w sugestywnej pantomimie jego własne oczy wytrzeszczyły się i zapaliły dziwnymi ognikami – w ich twarzach widać…

– Co? – powiedziała, zaniepokojona jego nagłym milczeniem.

– Nie „co”. „Kogo”. Boga. W ich oczach widać Boga.

W milczeniu obserwował dokładnie jej twarz.

– A on daje życie – podjął.

Milczenie.

– Ach tak, wiedziałem, że będziesz sobie ze mnie kpiła, dlatego nic ci nie mówiłem. Tylko w ich oczach, w oczach martwych dzieci widać Boga.

Nagle zaczął wyciągać z szuflady ni stąd, ni zowąd zdjęcia dziecięcych zwłok, bądź to zaczerpnięte z kartotek policyjnych, bądź historycznych źródeł, bądź to z filmów dokumentalnych, bądź wreszcie zrobione własnoręcznie, tak jak owo zdjęcie chłopca będące podstawą całej niedawnej zwady.

Darię przeszedł dreszcz przerażenia. Podniosła kilka zdjęć i obejrzała je uważnie.

– Cóż… – mówiła nieśmiało kobieta. – Niby rozumiem, to znaczy… Jestem w stanie uwierzyć w to, co mi mówisz. Ale po prostu nie rozumiem, jak możesz coś takiego widzieć w… takiej makabrze…

Korneliusz zamiast odpowiedzieć, położył głowę na poduszce i przymknąwszy oczy, zaczął oddychać głęboko.

– Korneliuszu – rzekła Daria, po raz pierwszy od bardzo długiego czasu zwracając się do niego po imieniu.

– Nie będę ci już nic wyjaśniał. Powiedziałem ci całą prawdę – mówił, wciąż z zamkniętymi oczami. – A jak nie jesteś w stanie w to uwierzyć, to już nie mój problem. – Tu podniósł wzrok i spojrzał na nią łagodnie. – A jak wierzysz, tylko dopowiadasz sobie jakieś paskudztwa…

– Chyba trudno, żebym sobie nie dopowiadała, prawda – mówiła, ledwie hamując w sobie złość i łzy. – Kim ty do cholery jesteś?

Korneliusz nie odpowiadał.

 

 

Po wyjściu ze szpitala po kilku dniach, ponownie spotkał się z Darią. Po raz kolejny wyjaśnił jej wszystko na spokojnie: niczego nie dodawał, ani tym bardziej niczego nie odejmował. Powiedział, że jeśli tak bardzo jej przeszkadza to, co robił do tej pory, to zaakceptuje, a nawet zrozumie to, że nie chce go już więcej znać.

– To nie o to chodzi, że cię nie chcę znać – mówiła ze skrzywioną miną. – Chodzi o to, że próbuję cię zrozumieć.

– A więc wierzysz w to, co ci powiedziałem, tylko po prostu uważasz to za dziwne? – zapytał szczerze.

– No dziwne to chyba mało powiedziane, prawda? – odparła, uśmiechając się na poły prześmiewczo.

– Czyli będziemy mogli jeszcze kiedyś porozmawiać?

– Nie wiem – odparła nagle i głośno. – Zastanowię się – podjęła niemal natychmiast łagodniejszym tonem.

Nie widywali się przez kolejny tydzień.

Daria bywała w tym czasie na cmentarzu, lecz – co dziwne – ani razu nie spotkała tam Korneliusza, mimo że przychodziła niemal codziennie o normalnych porach.

Po tygodniu od ich pierwszego wyjścia ze szpitala, po raz pierwszy go ujrzała. Podszedł do niej bardzo wolnym krokiem. Ponownie, wydawał się słaby i znużony, może nieco mniej niż tydzień temu, lecz wcześniej tłumaczyła sobie Daria jego słaby stan długim pobytem w szpitalu i stresem, zapewne spowodowanym przez pobicie. Co więcej – wyglądał, jakby znacznie się postarzał.

– Daria – podjął łagodnym i drżącym od lęku głosem.

Tym razem role się odwróciły – to on uważnie wpatrywał się w jej twarz, podczas gdy ona ze skrzyżowanymi w oznace wzgardy rękami uciekała odeń wzrokiem.

Długie milczenie.

– Dlaczego nie przychodziłeś tu, jak zwykle? – zapytała w końcu stoickim głosem.

– Bałem się ciebie spotkać.

– Niby dlaczego?

– Nie wiedziałem, jak zareagujesz?

– A teraz wiesz?

– Wiem, że pewnie mi nie uwierzysz… albo uznasz za szaleńca… większego niż do tej pory… – dodał – ale chciałbym, żebyś to wiedziała…

Niechętnie i starając się tego nie pokazywać wytężyła słuch.

– Widziałem w twoim domu… szczególnie w pokoju twojej córki… czułem tam Boga.

Daria nie wiedziała, jak to powinna skomentować. Z jakiegoś jednak powodu poczuła się lepiej.

– Chcesz jeszcze raz zobaczyć jej pokój? – powiedziała, wciąż nie patrząc na niego, domyśliwszy się w końcu, o co tak naprawdę może mu chodzić.

Milczeniem przyznał niechętnie rację.

– Chcesz pójść tam raz? Ten ostatni raz? – zapytała.

– A więc mi wierzysz?

– Tak – odparła.

Niemal bez słowa zaczęła iść w stronę wyjścia z cmentarza. Mieszkała niedaleko, a jednak ich podróż zdawała się ciągnąć przez wieki; ta niezręczna cisza, to nieznośne napięcie nie dawało żadnemu z nich wytchnienia.

Gdy przechodziła z nim przez drzwi mieszkania, powiedziała głębokim głosem:

– Czujesz coś? Czujesz obecność Boga?

– Tak – odparł niechętnie, wciąż nie będąc pewien, czy Daria się z niego naśmiewa, czy nie.

Wszedł do pokoju jej córki. Dotknął leżących w kącie włosów. Nagle chwycił mocno nasadę swojego nosa i osunął się na ziemię. Daria podeszła do niego, przelękniona, i dotknęła czule jego ramienia.

Ten jednak nagle podniósł się, chwycił ją z całej siły za kołnierz i wytrzeszczywszy na nią oczy, wycedził przez zęby:

– Ty pierdolona suko!

Daria kompletnie się tego nie spodziewała i nie wiedziała jak zareagować, to też zwyczajnie błagalnym tonem powiedziała:

– Co ci odbiło? Mój Boże…

Przez moment Daria miała wrażenie, była niemal pewna, że Korneliusz ma szczere zamiary ją zamordować.

– Myślałaś… Myślałaś tak o mnie!

Po tych słowach jakby nagle coś do niego doszło i osunął się ponownie na podłogę, tym razem nie ze zmęczenia, lecz zażenowania i wstydu.

– Przepraszam… – mówił, ledwie dając się usłyszeć z powodu łez i przysłaniających jego usta dłoni.

– Boże, Korneliusz – powiedziała Daria, bardziej ze zdziwieniem i współczuciem niż obrzydzeniem czy złością. – Nie jesteś tą osobą, którą poznałam.

– Przepraszam. Muszę… – Tu urwał i wybiegł bez słowa z jej mieszkania.

Daria nie miała zamiaru go zatrzymywać. Nie miała także zamiaru więcej go widywać.

 

***

Korneliusz nawet nie myślał o zbliżaniu się do Darii przez następnych kilka miesięcy. Po jakimś jednak czasie jej raczej zrozumiałe milczenie zaczynało go niepokoić. Wprawdzie zdawał sobie sprawę, że praktycznie na pewno nie ma ona zamiaru go widywać, jednak właśnie przez ten niemal samooczywisty fakt, gdyby miało stać się z nią coś złego, nie miał możliwości się o tym dowiedzieć.

Ponieważ bał się spotykać z Darią, postanowił porozmawiać z jedyną jej znajomą osobą, którą znał w miarę dobrze, czyli Justyną. Wiedział, że może na nią natrafić mniej więcej w okolicach biura, toteż tam się udał po kilka razy, za wszelką cenę starając się unikać Darii. Wreszcie pewnego dnia zobaczył z daleka Justynę i natychmiast do niej podszedł. Szedł obok niej przez dłuższą chwilę niezręcznie, co kilka sekund zwracając się do niej, lecz ta nie odpowiadała; okazało się, że go nie widziała i miała założone ledwie widoczne słuchawki.

– Boże, co ty tu robisz? – powiedziała miarowym tonem, skrywającym w sobie jednak nutę złości.

– Chciałem po prostu porozmawiać…

– Przecież wiesz, że my nie mamy o czym rozmawiać. Daria wszystko mi powiedziała. Wiesz zapewne, że nie chce mieć z tobą nic do czynienia.

Przez chwilę milczeli. Justyna miała wówczas okazję przyjrzeć mu się dokładniej. Po krótkim czasie rzekła z przerażeniem:

– Matko Boska, co ci jest? Wyglądasz gorzej niż kiedykolwiek do tej pory. – Obejrzała jeszcze raz jego kościstą twarz i zgarbione plecy. – I nie mówię tego ze złośliwości, naprawdę… Coś jest z tobą nie tak.

– To teraz nieważne – powiedział stanowczo. – Powiesz mi, co jest z Darią?

– A co ty niby chcesz takiego wiedzieć?

– Jak się czuje.

– Jakoś nie zdawałeś się tak strasznie przejęty jej dobrostanem jeszcze parę miesięcy temu, prawda?

– Jeśli jest jakikolwiek sposób, w jaki mógłbym jej to wszystko wynagrodzić…

– Tu nawet nie chodzi o samo to, co zrobiłeś… Jej na tobie zależało… A gdy okazałeś się tym, kim się okazałeś… po prostu pozbawiłeś jej nadziei.

***

Przez kolejnych kilka dni Korneliusz nie zbliżał się ani do jej mieszkania, ani miejsca pracy, choć liczył głęboko w sercu na to, że prędzej czy później natknie się na nią choćby przypadkiem; uważał to za rzecz znacznie bardziej prawdopodobną niż to, by sama Daria dobrowolnie miała się z nim skontaktować. Stąd też wielkie było jego zaskoczenie, gdy pewnej nocy obudził go dźwięk telefonu i gdy okazało się, że numer należał do samej Darii. Mimo że bał się słyszeć jej głos, to odebrał natychmiast.

Przez kilka sekund słyszał niezidentyfikowany szelest; choć mówił do słuchawki, domagając się wyjaśnień, to dzwoniąca osoba rozłączyła się bez wypowiedzenia jakichkolwiek zrozumiałych słów. Przez następnych kilka godzin próbował oddzwaniać, to jednak nic nie dawało. To popchnęło go do czegoś, czego za żadne skarby nie miał zamiaru robić już od paru dni, a mianowicie podjechać do jej mieszkania. Nie wiedział, co w ten sposób uzyska, jednak podświadomie sądził, że cokolwiek miał oznaczać ów głuchy telefon, to zapewne był jakimś sygnałem od niebios.

W domu jednak także zdawało się nikogo nie być – a w każdym razie ani nikt nie odbierał domofonu, ani nie miał zapalonych świateł w oknach (co o tamtej porze nie było znowuż niczym zaskakującym). Korneliusz przeląkł się, że być może zaszła jakaś pomyłka, Daria wcale do niego nie dzwoniła, a on teraz dręczy w środku nocy Bogu ducha winną kobietę, jednak przeczucie, że istotnie dzieje się coś niedobrego, było znacznie większe.

Uznał, że nie ma już sensu na siłę próbować przedostać się do jej mieszkania, czy to poprzez dalsze próby obudzenia osoby w mieszkaniu, czy też rzeczy jeszcze bardziej ryzykowne, które tylko przez ułamek sekundy przemknęły mu przez myśl. Postanowił, że nawet jeśli bardziej prawdopodobne jest to, iż Daria jest w domu, to lepiej będzie sprawdzić w praktycznie jedynym pozostałym możliwym miejscu, czyli przy grobie jej córki. Wprawdzie spodziewał się, że o tej porze także to miejsce będzie zamknięte, jednak uznał, że być może i to dało by się obejść, albo chociaż zobaczyć przez ogradzające cmentarz kraty, czy w danym miejscu nikogo nie ma.

Cmentarz był otwarty. Choć Korneliusz wziął ze sobą latarkę, to na dobrą sprawę wcale jej nie potrzebował, bo świecące się na niemal każdym nagrobku znicze całkowicie rozświetlały drogę. Widok ten zdumiał go nawet mimo to, że nieraz już miał z nim do czynienia.

Serce niemal podskoczyło mu do gardła, gdy zobaczył Darię. Rzecz szczególna, nie zaskoczył go nawet sam fakt, że istotnie się znajdowała przy grobie córki, lecz że na nim leżała, i to leżała ewidentnie jakby zasnęła, straciła przytomność albo – czego obawiał się najbardziej – nie żyła.

Podbiegł do niej i starał się ją obudzić. Nie był jednak w stanie.

Przez co najmniej kilkanaście sekund nie wiedział, co robić. Uznał, choć nie wiedział dokładnie dlaczego, że powinien przeszukać jej kieszenie. Znalazł tam lek, który widział niegdyś w jej mieszkaniu. Wniosek mógł być tylko jeden – albo odwiedził ją w samą porę, albo w porę najgorszą, bo spóźniony zaledwie o moment.

Spróbował doprowadzić ją do wymiotów, co też zresztą mu się udało; wówczas na moment Daria odzyskała świadomość, choć wydać z siebie mogła tylko kilka niezrozumiałych dźwięków.

Uznał, że mimo wszystko musi zadzwonić po karetkę.

 

***

Przeżyła. Została przez jakiś czas w szpitalu, potem jednak musiały odbyć się wszelkie irytujące ją procedury związane z konsultacjami psychiatrów i tak dalej. Przyznała się, że chciała popełnić samobójstwo, z czego wynikła dwutygodniowa obserwacja. Zarzekała się jednak rzecz jasna, że był to wyłącznie jej chwilowy kaprys, że nie ma zamiaru więcej targać się na swoje życie, jednak te słowa nie zapewniły jej wolności. Jednakże wszystko ponoć wskazywało na to, że zamiary Darii faktycznie już nie są realne.

 

Podczas pobytu na oddziale zatruć Daria odbyła jeszcze rozmowę z Korneliuszem.

– Dlaczego to zrobiłaś? – zapytał nieśmiało, nie wiedząc, czy wypada przeprowadzać taką interrogację w przypadku tak zrozpaczonej i słabej osoby.

– Naprawdę nie wiesz – spojrzała mu prosto w oczy. – Naprawdę, wciąż tego nie rozumiesz?

Pokiwał przecząco głową.

Daria uśmiechnęła się, po części rzeczywiście rozbawiona i z wyrazem czułości, po części jednak z odrobiną szyderstwa.

– Ja ciebie pokochałam… Nie widziałeś tego?

Dotknął czule jej ręki.

– Przepraszam za wszystko – powiedział łagodnym głosem.

– To ja przepraszam – odparła, spuszczając z niego wzrok i odsuwając odeń rękę, jakby faktycznie wstydziła się samej siebie i tego, co zrobiła.

– Daria… – powiedział, trzymając ją za rękę i wyjątkowo patrząc jej prosto w oczy. – Myślę, że powinienem ci wszystko powiedzieć.

Nie mówiła nic. Korneliusz miał wrażenie, że zamarła z przerażenia.

– Zapewne chcesz, wiedzieć, skąd to całe chodzenie po cmentarzach i zdjęcie martwych dzieci…

– Boże, nie mów tego tak głośno – powiedziała ledwie słyszalnym szeptem, jednak tonem, który wskazywał na to, że gdyby miała siłę, krzyknęłaby.

– Spokojnie – uśmiechnął się nie tyle życzliwie, ile po to, by pokazać, że nic złego się nie dzieje. – W każdym razie pewnie chcesz to wszystko wiedzieć, prawda?

– Czyli to, co mi mówiłeś, to nieprawda?

Pokiwał przecząco głową.

– Mój Boże… – powiedziała w przerażeniu. – Czyli to, co ja…

– Spokojnie, to też nie jest prawda.

– Coś gorszego?

– Nie gorszego, ale… od razu mówię – trudniejszego do uwierzenia.

– Okej – powiedziała Daria, nie ukrywając odrobiny szyderstwa w głosie.

– Ta dziewczynka nie jest moją córką. Ta, nad której grobem przebywałem. Nie odpowiedziałem ci wtedy na to twoje pytanie. Ale wiesz pewnie, że moja córka zmarła, prawda? Zabiłem ją…

Daria spojrzała na niego ponownie z przerażeniem, większym niż kiedykolwiek do tej pory.

– Zabiłem ją w wypadku samochodowym. Jechałem… Boże, nawet nie chcę do tego wracać, tak bardzo… – nagle wybuchł płaczem dosłownie na kilka sekund. – Nikt nie miał prawa przeżyć – kontynuował po kilku sekundach milczenia. –

– I co mają do tego dzieci? Te zdjęcia?

– Tylko one są święte, Daria. Święte i niewinne. Tylko je mogę prosić o przebaczenia. Tylko Boga i świętych… Daria, tylko one mi dają życie…

Tu ponownie się rozpłakał, kładąc głowę na jej szyi. Daria dotknęła nieśmiało jego włosów. Zrozumiała, że ma do czynienia z człowiekiem całkowicie niezrównoważonym.

– Chcesz coś dla mnie zrobić? – zapytała Daria. – Chcesz, żebym mogła ci przebaczyć? – mówiła, starając się za wszelką cenę, by słowa te nie brzmiały jak szantaż i groźba, że po raz kolejny spróbuje popełnić samobójstwo.

Korneliusz podniósł głowę i spojrzał jej w oczy.

– Pójdź do szpitala – powiedziała łagodnym głosem. – Musisz się leczyć…

– Psychiatrycznie, prawda? – zapytał z rozczarowaniem. – A więc masz mnie za szaleńca… Dobrze, pójdę do szpitala. – Choć nie uważał, że jego miejsce jest wśród obłąkanych, to zdawał sobie sprawę, czego zawoalowanym warunkiem była rzekoma prośba Darii.

 

 

***

 

 

 

Właśnie dzwonił do niej ktoś, kogo numer widziała po raz pierwszy w życiu. Wahała się odbierać, jednak miała przeczucie, że tym razem może być to coś ważnego.

Głosu, który odezwał się w słuchawce, także nie znała.

– Dzień dobry, czy mamy do czynienia z panią Darią Z…….

– Tak, a o co chodzi?

– Pan Korneliusz P……, czy zna go pani?

– Tak – odparła nieśmiało…

– A ten pan jest dla pani… – Ton głosu wskazywał na to, że domaga się odpowiedzi.

Daria długo się zastanawiała, co odpowiedzieć.

– Znajomym – powiedziała w końcu. – A o co chodzi?

– Ach, to dziwne… Ten pan nam mówił, że jest pani jego najbliższą rodziną… Tak czy owak, wie pani, że się u nas hospitalizował od kilku miesięcy?

– Tak…

– Otóż bardzo mi przykro, ale muszę panią powiadomić, że pan Korneliusz zmarł wczorajszej nocy.

Niemal upuściła telefon na podłogę.

– O Boże, co się stało?

– Właśnie dokładnie nie wiemy. Rzecz w tym, że kilka dni temu pobił się ze swoim kolegą z oddziału, zupełnie nie wiemy dlaczego. Na moment trzeba go było odizolować od reszty, przynajmniej do momentu, aż zmniejszą się tarcia wśród pacjentów. Nie wiem, czy to zupełny przypadek, że zmarł zaraz po interwencji, nie sądzę, by doszło do jakichś nadużyć. Tak czy owak, wiadomo, że pan Korneliusz nie miał najbliższej rodziny (podkreślał, że nawet nie wie, gdzie jest pochowana jego córka), a za najbliższą osobę uznał panią, więc musieliśmy panią powiadomić.

– Dobrze, zajmę się tym. Rozumiem, że mogłabym przyjść do szpitala i porozmawiać z państwem o tym zdarzeniu.

– Oczywiście, byłoby to nawet wskazane.

Gdy przyszła do szpitala, powitali ją psychiatrzy i pielęgniarki. Następnie udano się z nią do znajdującej się w pobliżu kostnicy,

Spojrzała po raz ostatni na jego ciało. Wydawało jej się, że to gnijące od co najmniej kilku tygodni zwłoki, mimo że zmarł zaledwie wczoraj.

Zapytana, czy zajmie się pogrzebem, odparła, że nie wie, czy powinna, ponieważ nie jest jego rodziną. Powiedziała jednak, iż domyśla się, gdzie chciałby zostać pochowany. Lekarze dodali, że postarają się jak najszybciej skontaktować z rodziną, a jeśli tej nikt nie odnajdzie, to ciało zostanie pochowane za pieniądze publiczne. Daria jednak zarzekła się, że w razie czego będzie mogła pomóc.

Wróciła jeszcze na chwilę do szpitala, aby porozmawiać z lekarzami. Ci wypytywali ją nieco o zmarłego, w zasadzie nie mając jakichkolwiek konkretnych zamiarów, a jedynie chcąc wesprzeć – ewidentnie załamaną, czego pewnie świadomie by nie przyznała – przyjaciółkę zmarłego.

Gdy szykowała się do wyjścia, zatrzymał ją jeden z psychiatrów.

– Mam pani coś bardzo ważnego do powiedzenia. Ważnego i… – Tu podrapał się w zakłopotaniu po głowie i spuścił wzrok. Daria zmartwiła się jego reakcją, zwłaszcza że człowiek ten wydawał się wyjątkowo doświadczony, mądry i stoicki. – Ważnego i…

– Trudnego do uwierzenia? – dopowiedziała Daria.

– Tak, zdecydowanie. Dość trudnego do uwierzenia. A wręcz niepokojącego.

Choć gdy do niej mówił, odwrócona była w stronę drzwi, gotowa do wyjścia, jednak w owym momencie zwróciła się w jego stronę, jakby mowa jej ciała oznajmiała: „Robi się poważnie, zamieniam się w słuch”.

– Wie już pani, że pan Korneliusz prawdopodobnie umarł z osłabienia. Cóż… myślę, że może to nie być takie proste. Wiemy także, ze sporą dozą prawdopodobieństwa, co nasilało objawy jego choroby.

Sięgnął powoli do kieszeni.

– Kazał to pani przekazać. Nie mówił dokładnie czyje to jest.

Ujrzawszy to, co lekarz wyciągnął z kieszeni, westchnęła głęboko w przerażeniu.

– Czyli wie pani, co to jest?…

– Tak – oznajmiła. – To włosy mojej córki.

– Otóż pan Korneliusz zmarł po tym, jak mu to skonfiskowaliśmy. Niech pani sama spróbuje wyciągnąć z tego konkluzję, bo choć ja sam potrafię, to wiem, że muszę odrzucić wszelki rozsądek i racjonalność.

Daria nic nie mówiła przez dłuższy czas.

– Dziękuję – odparła w końcu, biorąc włosy do swojej torebki. – Bardzo za to dziękuję.

Już szykowała się po raz kolejny do wyjścia, gdy lekarz po raz ostatni zatrzymał ją i rzekł szeptem:

– Jeszcze jedno. Jak go staraliśmy się przyjąć okazało się coś dziwnego. Pan Korneliusz, rzekomo, a w każdym razie osoba o jego imieniu, nazwisku i tak dalej, zginął w wypadku wraz z córką kilka lat temu.

 

Koniec

Komentarze

ten bowiem rzucił się na niego ← niepotrzebne ten

Miś przeczytał. 

 

Hej, ho! :) Zacznę od uwag:

 

Ten rozjuszył się nieco, nie wybuchając jednak złością,

Rozjuszony = (bardzo) wściekły. Nie można “nieco” się rozjuszyć, “nieco” można się zirytować.

 

powiedział do niego „Nie żyjesz, stary” czy też inne (…) zasadniczo niegroźnie brzmiące słowa

Trochę dziwna definicja “niegroźnie brzmiących słów”. ;)

I czy “stary” pasuje w tym kontekście? Widziałabym tu raczej “gnoja” itp.

 

zgarbionej pozie tego samego młodego mężczyznę. Kilka razy miała pewne podejrzenia, że być może po prostu ją śledzi, i zbywała je jako ksobne urojenia aż do momentu, w którym po raz pierwszy mężczyzna ten zaczął wpatrywać się na nią intensywnie. Siedział naprzeciwko, jakieś dwa rzędy nagrobków oddzielały ich od siebie, zgarbiony,

Powtórzenie – pogrubione.

KSOBNY?! surprise surprise surprise surprise

intensywnie się W nią wpatrywać

Kilka razy miała pewne podejrzenia, że być może po prostu ją śledzi, 

Jak chodziła codziennie – rozumiem. Potem, skoro chodziła raz na tydzień albo raz na kilka mieisęcy, a on nadal tam był, to pomysł ze śledzeniem wydaje się już dziwny (skoro nie dostrzegała go nigdzie indziej).

 

i to w jego konkretnym miejscu – rzecz zasadniczo jeszcze bardziej ekscentryczna.

Raczej bardziej ekscentryczne byłoby, gdyby codziennie siedział gdzie indziej… Wow, to byłoby już MOCNO niepokojące. ;p

 

Postanowiła, że podejdzie do niego, niby to trywialnie zagadując, przy okazji mogąc z jeszcze większą dokładnością oszacować, czy człowiek ten ma wobec niej jakieś niecne zamiary.

Gurgaon… Jeżeli w sytuacjach, gdy podejrzewasz mężczyznę o niecne zamiary, podchodzisz i zagadujesz, żeby to sprawdzić – dobrze Ci radzę, przestań.

 

– To niech mi pan da dzień lub dwa, okej?

Nie pasuje mi tutaj to “okej”.

 

Kobieta uśmiechnęła się jeszcze raz w jego stronę,

Posłała mu ostatni uśmiech…?

 

Była asystentką dyrektora w jednej z lokalnych filii globalnego koncernu spożywczego.

Baaaardzo precyzyjne i baaaardzo niepotrzebne doprecyzowanie.

 

Jakby był stulatkiem w ciele młodzika.

Młodzika? Ani razu nie odniosłam wrażenia, że był młody. Skoro podejrzewała go o bycie ojcem, to chyba nie był już takim “młodzikiem”? Młody a młodzik to jednak nie to samo (IMO).

 

niemal upadła na ziemię od mdłości.

Dziwny – i chyba nieco przesadzony – opis reakcji…

 

Okazało się jednak, że cmentarz był całkowicie otwarty.

A jak miał być otwarty? Niecałkowicie? ^^’

 

nagle wybuchł płaczę dosłownie na kilka sekund.

Płaczem.

 

Wydawało jej się, że to gnijące od co najmniej kilku dni zwłoki, lecz rzecz jasna prawda była inna.

Nie rozumiem ani sensu, ani celu tego zdania.

 

A teraz podsumowanie. Nie mogę powiedzieć, że mi się podobało. Po pierwsze, jest tak ze 2-3 razy za długie. Niepotrzebne doprecyzowania, niepotrzebnie rozwlekłe opisy myśli i emocji, niepotrzebne w tych opisach sprzeczności (“z jednej strony, z drugiej; tak, ale siak; niby, a jednak”). Po prostu za długo, sens wielu 4-5 zdaniowych akapitów dałoby się upchać w jednym zdaniu.

Dialogi niepotrzebnie rozwlekłe, gdyby nie to, mogłyby być ciekawe.

Atmosfera – stworzona całkiem dobrze. Czułam napięcie praktycznie od początku do końca, byłam ciekawa, jak ta historia się rozwiąże. Rozwiązała się rzeczywiście całkiem ciekawie – i strasznie, brrr. Nie do końca rozumiem, kim był Korneliusz, do czego właściwie dążył itp., czy był jakimś wampirem żywiącym się rozpaczą/śmiercią dzieci…? Ale dreszcz grozy jak najbardziej był.

 

Moim zdaniem musisz mocno popracować nad stylem – przede wszystkim nad rozwlekłością i szczegółowością. Czytelnik nie potrzebuje każdego możliwego szczegółu, nie musi znać uczuć/odczuć/emocji “co do milimetra”, że tak powiem. Ten tekst spokojnie dałoby się skrócić o połowę.

 

Dobrze radzę. :) Mam nadzieję, że komentarz nie zniechęci, a zmotywuje.

 

Pozdrawiam! ^^

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Cześć!

 

Przeczytałem jakieś 50% (byłem na urlopie, powoli nadrabiam zaległości). Oj, warto by to jeszcze pobetować, ale jest znacznie lepiej, niż było. Niektóre zdania wybijają z rytmu – głównie szyk – ale tekst wydaje się być znacznie bardziej spójny (albo jak czytam trzeci raz to inaczej odbieram, przydałaby się opinia kogoś po pierwszym czytaniu)

Przeczytam do końca i podzielę się opinią.

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Hmm. Potencjał jest.

W tej staroświeckiej, i staroświecko opowiedzianej historii tkwi szansa na bardzo dobry tekst, tylko że tę obecną bryłę skały, jaką jest opowiadanie, trzeba by było ociosać i wyrzeźbić w odpowiedni kształt.

Po pierwsze – zgadzam się z przedmówcami, jest chwilami nieco rozwlekle. Pewnie, taka maniera tekstów w czasów, na jakie stylizujesz, ale jakby to było bardziej zwięzłe, to wyszłoby efektowniej. Po drugie – podkręciłabym stylizację. Nie rezygnowała z niej, wręcz przeciwnie, wzmocniła. Z Twojego tekstu, który dziś przeczytałam w becie, wynika, że umiesz to robić, tu by też zadziałało.

Po drugie – podoba mi się właśnie ta staroświeckość, to, że wiele rzeczy opowiadasz jak w gawędzie, nie pokazujesz naocznie. Tak się dzisiaj nie pisze, ale tak wyglądały opowiadania grozy w czasach Grabińskiego czy nawet Lovecrafta i tą konwencją można się spokojnie bawić. U ciebie z tej konwencji jest i styl, i klimat, i sposób prowadzenia narracji, no i przede wszystkim tym opartej raczej na niepokoju, a nie szoku, niesamowitości. Tylko trzeba to ograć, być może warto rozważyć pójście bardziej w pastisz? Bo tu wbrew pozorom do naprawdę dobrego tekstu niewiele brakuje.

ninedin.home.blog

Tak, zdecydowanie lubię stylizować opowiadania na ten okres, choć nie zawsze robię to świadomie. W ogóle tytuł opowiadania został zaczerpnięty z tytułu zbioru opowiadania Grabińskiego, w którym jednak niestety nie znajdowało się żadne opowiadanie “Szalony pątnik”,mimo że bardzo liczyłam na to, że takowe mogłabym przeczytać. Stąd inspiracja, ale tylko pod względem tytułu, bo stylu Grabińskiego nie starałam się naśladować, w każdym razie nie świadomie. Po prostu pomyślałam: “Dobra,mam teraz genialny tytuł,to postaram się zrobić na tyle dobre opowiadanie, jak mogę, bez oglądania się na nic”.

 

Co do rozwlekłości, to myślałam, że motyw Justyny nie wnosi za wiele; wymyślałam fabułę w trakcie pisania (wiem, że wielu bardziej doświadczonych pisarzy by mnie za to zabiło lol) i wiem, że chciałam gdzieś Justynę wykorzystać w późniejszych momentach, ale potem z tego zrezygnowałam. Myślę, że fragmenty z nią można by usunąć. Ale tak bardzo się zżyłam z tą postacią, nawet mimo że nieistotną, iż żal mi było ją tak po prostu anihilować. Poza tym wydaje mi się, że ona, jako przyjaciółka głównej bohaterki, jakoś ją “uczłowiecza”, więc może lepiej jej nie wywalać?

Justyna może być, okrój tylko całe opko o 20.000 znaków i będzie dobrze. ;)

Brzmi okrutnie, ale choć przeczytałam całe, to po większości akapitów jedynie przemykałam wzrokiem, bo wiedziałam, że ¾ słów nie niesie żadnej istotnej informacji.

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Czytam dalej… Poniżej kilka przykładów.

ani prawdziwość duchowego obcowania ze świętymi, przodkami ani tym bardziej zmarłymi w ogóle.

Zastanawiam się, czy tu cos logicznie nie zgrzyta…?

Potem chadzała tam znacznie rzadziej, czasem raz w tygodniu, czasem z odstępami kilkumiesięcznymi.

Klimat zbudowany w poprzednim akapicie zabity słowem chadzała imho. Chadzać to można na disko, a nie na cmentarz.

Siedział naprzeciwko, jakieś dwa rzędy nagrobków oddzielały ich od siebie, zgarbiony, na krawędzi ławeczki, i patrzał na nią wytrzeszczonymi oczyma, praktycznie nie spuszczając z niej wzroku. → Siedział zgarbiony, na krawędzi ławeczki, jakieś dwa rzędy nagrobków dalej i praktycznie nie spuszczając z niej wzroku.

Może tak lepiej, bo tam jest wymieszane: bohater, miejsce, bohater, miejsce…

– Ach, tak, byłabym zapomniała: nie powiedziałaś mi także, jak brzmi ani jak pachnie.

– Ach ty – szturchnęła po przyjacielsku ramię Justyny, uśmiechając się. – Ale już tak całkowicie na poważnie, to co byś mi radziła zrobić?

Nie znam się kompletnie na grozie, ale… Takie momenty imho ZABIJAJĄ klimat niepokoju, który już dzielnie kiełkował.

Jej opinia na ten temat zmieniła się całkowicie po tym, jak nie widziała go przez co najmniej tydzień. Samo w sobie urwanie kontaktu tego nie spowodowało, lecz to, czym było ono spowodowane.

Pierwsza powiadomiła ją o tym Justyna, do której uszu informacja o tym dotarła poprzez łańcuch plotek na tyle długi, że z początku Daria nie była w stanie w to wszystko uwierzyć, zwłaszcza zważywszy na to, jak cała opowieść była nieprawdopodobna.

Zgubiłem się, za dużo ogólników, jak dojechałem do nieprawdopodobna to już nie widziałem, o co chodzi. Za dużo to i tym, coś takiego może wybrzmieć, ale trzeba urozmaicić i skrócić imho.

 

Jest lepiej, ale miejscami rozwlekle (choć mam wrażenie, że skrócenie do 20k znaków niekoniecznie wyjdzie całości na dobre, bo sednem tej opowieści nie jest wartkość i zwięzłość) i mam wrażenie, że tekst bywa miejscami klasyczną obyczajówką, co zabija klimat. Końcówka nadal jest nieco zbyt szybka – w opozycji do pierwszej połowy i to trochę zgrzyta, bo przez 20k znaków przygotowujesz planszę, a potem zamiast przez nią płynąć, akcja zaczyna skakać. Przydałaby się opinia kogoś od horrorów czy szeroko pojętej grozy jeszcze.

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Nowa Fantastyka