Biała rzeka – fragment
 Kapitan ustawił łódź w dryf i nakazał zarzucić kotwicę. Załoga niechętnie płynęła wpław do groty otoczonej skałami wyłaniającymi się z morskiej piany, ale ta strona wyspy wydawała się najspokojniejsza, choć i tak oblewały ją fale. Nie piętrzyły się jednak tak wysoko, jak w drugiej części archipelagu. 
 – Lepiej, żeby tu była – zacharczał jeden z piratów mierząc wzrokiem zgarbionego młodzieńca, który właśnie upewniał się, że złoty medalion nie zsunął mu się z szyi do morza. 
 – Co to za pomysł, żebyśmy szukali rzeki? My! – szeptał wrogo drugi z załogi. 
 – Milczeć! – rozkazał Kapitan Lee Ward. – Jeśli nie znajdziemy skarbu, to pana Balfule czeka trzydzieści dziewięć spotkań z kotem, a jeśli uda mu się to przetrwać, na deser dostanie spacer po desce. 
 Chłopak przełknął głośno ślinę, która nadal miała wyraźnie słony smak. 
 – Dlaczego nie czterdzieści? – zapytał, znów szeptem, drugi pirat. 
 – Bo według kodeksu czterdzieści, to już niehumanitarne – wytłumaczył kompan i poklepał po plecach Goofa, który nigdy nie pojął pirackiego prawa. 
 Kapitan Lee Ward popchnął młodzieńca przed siebie, oczekując, że pójdzie przodem i wskaże drogę. Zaledwie po kilku chwilach byli już przy wejściu do groty. 
 – To tu. – Nieśmiało, a zarazem zachęcająco uśmiechnął się Balfule. 
 – Ty pierwszy! – zachrypiał Lankpal. – My będziemy szukać, a on gwizdnie statek – zwrócił się do Kapitana, a Goof ochoczo przytakiwał. 
 Chłopak nie czekał na rozkaz. 
 – Trzeba zanurkować! Ostatnio woda była płytsza – mówił nerwowo, przygotowując się do zanurzenia. 
 – Utopi się! – zaśmiał się ktoś z załogi. 
 – Biała rzeka to legenda! – dodał inny pirat. 
 – Nawet jeśli, to musi w nią wierzyć, skoro gotów jest za nią zginąć, a chyba lepiej on niż my! – krzyknął Lee Ward, po czym echem poniósł się śmiech. 
 Mężczyźni wpatrywali się w wodę, ale ciało nie wypłynęło. Spoglądali na siebie z niepokojem i zaczęli się nerwowo przepychać, żeby coś dostrzec.  
 – To on? – Wskazał coś pod wodą Goof. 
 Kapitan uchylił przepaskę, aby przyzwyczajonym do ciemności okiem wypatrzyć więcej. 
 – To gałąź durniu! Płyniesz następny! – rozkazał. – I tak nie ma z ciebie pożytku! 
 Pirat załamał ręce i zaklął pod nosem, a jego kompan Lankpal wytrzeszczał oczy ze strachu. 
 – Czekaj – mruknął Kapitan, a wyznaczony do zadania mężczyzna odetchnął z ulgą. – Masz linę! Jak przepłyniesz, szarpnij. 
 Goof z obrażoną miną złapał za koniec liny i wszedł do wody. Nie minęło dużo czasu, a jego przyjaciel krzyknął szczęśliwy, że poczuł szarpnięcie. Przymocowano sznur, który miał posłużyć do transportu ewentualnego skarbu i znalezienia drogi powrotnej, jeśli nadejdzie przypływ. Wkrótce Kapitan jako ostatni wyszedł z wody po drugiej stronie i rzucił się na młodzieńca. 
 – Tu miała być biała rzeka, łgarzu! Wypatroszę cię jak rybę! 
 – Jest! Jest! Spokojnie! – popiskiwał chłopak. 
 – Gdzie? 
 – Niech woda przestanie falować, zobaczycie. – Uspokajał towarzyszy i wpatrywał się w taflę. 
 Niedługo później słońce zajrzało do groty przez otwór w stropie. Jej wnętrze pojaśniało, a na ścianach odbijał się blask promieni od wody, która była tak czysta, że niemal można było dojrzeć dno. Było całkowicie białe. Jakby osiadała tam gęsta mgła.  
 – Właściwie, dlaczego nie weszliśmy górą? – zapytał Lankpal. 
 – Zbyt ostre krawędzie, lina by się urwała – odpowiedział zadowolony Balfule. 
 – Z czego się cieszysz? Gdzie moje złoto? – huknął Lee Ward. 
 – Na dnie. Trzeba wyłowić. 
 – Goof, płyniesz! – rozkazał Kapitan, wpatrując się podejrzliwie w młodziana. 
 – Zawsze ja! – stęknął do Lankpala i wszedł do wody, ale szybko odskoczył. 
 – Co jest? – zapytał przyjaciel. 
 – Tfu! Słodka! Woda jest słodka! – zdziwił się Goof. 
 – Na dnie jest słona, stąd biel, a w górnej części to woda z wyspy. Nie mieszają się – wyjąkał chłopak. 
 – Właź tam i bez złota nie wracaj! – ryknął Kapitan. 
 – Przepłucz gardło grogiem, pomoże na słodką wodę. – Lankpal podał przyjacielowi bukłak zanim zanurzył się ponownie. 
 Towarzysze śledzili go wzrokiem aż dotarł do białej rzeki, w której zniknął. Granica wód zmąciła się lekko, po czym sól ponownie opadła. Piraci z otwartymi ustami wyczekiwali powrotu kompana, a młodzieniec przekładał medalion między palcami z uśmiechem na twarzy. 
 – Jest! – krzyknął Lankpal. – Płynie! 
 – I coś ze sobą targa. – Zauważył jeden z piratów. 
 – Złoto! – zawołał Goof po wypłynięciu i zaczął krztusić się wodą. – Jest tego pełno. Całe dno! – Śmiał się i rzucił na brzeg medaliony, bransolety, wisiorki i klejnoty, które udało mu się pochwycić w dłonie. Przyjaciel podbiegł do niego z bukłakiem grogu i ucałował go ze szczęścia pomiędzy przekrwione od soli oczy. Niemal od razu rzucili się wszyscy do wody, aby zebrać swoje łupy. Nawet Kapitan brodził w wodzie i wyciągał na brzeg to, co wypadło z rąk wypływającym z białej rzeki piratom. 
 – Zadowolony? – wypalił zgarbiony chłopak. 
 – Jak wieprz w gnojówce – zaśmiał się Kapitan. – Skąd tu się wziął ten skarb? – zapytał po chwili. 
 – To cmentarzysko niespełnionych obietnic – odpowiedział chłopak. 
 – Cmentarzysko czego? – żachnął się Lee Ward. 
 – Ludzie przez ten otwór wrzucają kosztowności, żeby zrzucić z siebie ciężar niespełnionej obietnicy.  
 – I? To działa? 
 – Wkrótce się przekonasz – rzekł z przekąsem Balfule i wrzucił do wody złoty medalion po czym wyprostował się z zauważalną ulgą. 
 Piraci wypływali na brzeg z coraz mniejszym zapałem, a ich ruchy stawały się ociężałe i powolne. Kapitan usiadł na kamieniu i rzęził coś w ich kierunku, jakby próbował ich powstrzymać, ale bezskutecznie. Czuł ucisk w klatce piersiowej i nie mógł złapać tchu, a im więcej kosztowności leżało na brzegu, tym większy ciężar na ramionach odczuwał.