- Opowiadanie: M.G.Zanadra - Biała rzeka

Biała rzeka

Obie­ca­ne roz­wi­nię­cie Wy­zwa­nia Ty­go­dnio­we­go, które mu­sia­ło do­cze­kać pu­bli­ka­cji “w szu­fla­dzie”, ale za­po­mnia­ne nie zo­sta­ło. To nim otwie­ram swój rok po­sta­no­wień.

Uda­nej lek­tu­ry!

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Biblioteka:

Finkla, BasementKey

Oceny

Biała rzeka

Tej nocy gwar z ta­wer­ny niósł się dalej niż zwy­kle i nie ustę­po­wał, a wręcz rósł w siłę. Przy wej­ściu stał zgar­bio­ny chło­pak, na twa­rzy któ­re­go ma­lo­wał się dziw­nie szel­mow­ski uśmiech. Mło­dzian prze­kła­dał z ręki do ręki łań­cu­szek z oka­za­łym wi­sior­kiem, któ­re­go gład­ka stro­na le­d­wie od­bi­ja­ła blask świec, a jed­nak draż­ni­ła po­bły­ski­wa­niem wy­czu­lo­ne na złoto, pi­rac­kie oko męż­czy­zny pod oknem. Przy za­pa­ro­wa­nej szy­bie, w gór­nym rogu ople­cio­nej pa­ję­czy­ną, leżał czar­ny ka­pe­lusz, po który ro­ze­źlo­ny pirat się­gnął wsta­jąc. Wraz za nim nie­zwłocz­nie ze­rwa­ło się nie­mal tuzin kom­pa­nów. Ode­szli od stołu, pod­no­sząc nie­ma­ły raban, a kie­ru­jąc się ku drzwiom zda­wa­li się nawet nie za­uwa­żać chło­pa­ka, a jed­nak mi­ja­jąc go zwol­ni­li kroku. W ostat­niej chwi­li, gdy z jego pra­wej dłoni me­da­lion się już wy­su­nął, ale do lewej jesz­cze nie do­tarł, pirat w prze­pa­sce prze­chwy­cił go pew­nym, szyb­kim ru­chem.  

– Ej! – żach­nął się chło­pak.

– Nie­roz­trop­nie – urwał na chwi­lę pirat, groź­nie pa­trząc mu w oczy – jest wpusz­czać tu dzie­ci o tej porze! – do­koń­czył kpiar­sko.

Kom­pa­nia par­sk­nę­ła śmie­chem i znik­nę­ła za drzwia­mi, a chło­pak ru­szył jakby w pa­ni­ce za zło­dzie­jem. Jed­nak je­de­na­stu pi­ja­nych mie­sza­ło się w dziw­nym tańcu i prze­py­cha­ło mię­dzy sobą na zmia­nę, bez­błęd­nie osła­nia­jąc tego z czar­nym ka­pe­lu­szem, choć nadal żaden z nich nawet nie zwra­cał uwagi na na­tar­czy­we­go mło­dzia­na. Ten ska­kał wokół męż­czyzn, chcąc ode­brać skra­dzio­ny me­da­lion, ale po­mi­mo sta­rań do tego, który go za­brał nie mógł się prze­do­stać. Roz­ba­wie­ni w końcu we­szli w gęstą mgłę, która za­wie­szo­na nad por­tem nie­mal za­prze­pa­ści­ła szan­sę chło­pa­ka na od­zy­ska­nie wła­sno­ści.

– Cze­kaj­cie! – krzyk­nął pi­skli­wie. – To pa­miąt­ka! Pro­szę! – dodał z mniej­szym za­an­ga­żo­wa­niem.

Stał chwi­lę w bez­ru­chu i na pozór ża­ło­śnie wpa­try­wał się we mgłę, jakby pró­bo­wał zna­leźć w niej roz­wią­za­nie lub przy­naj­mniej na­dzie­ję. Już będąc przy­par­tym do muru, nie mając od­wro­tu mu­siał za­rzu­cić sieć. 

– Wiem, gdzie jest Biała Rzeka! – rzu­cił w ot­chłań i cze­kał. 

Na­słu­chi­wał chwi­lę, lecz głu­chej ciszy nic nie prze­ry­wa­ło. Zmru­żył lekko oczy ocze­ku­jąc jesz­cze, ale w końcu syk­nął za­wie­dzio­ny. W tam­tej chwi­li miał już nie­tę­gą minę. Pró­bo­wał jesz­cze wy­pro­sto­wać plecy, jak po dłu­go­trwa­łym dźwi­ga­niu cię­ża­ru, ale za­okrą­glo­ny od­ci­nek nie od­pusz­czał. Od­wró­cił się lekko spa­ni­ko­wa­ny, prze­gry­za­jąc pa­zno­kieć u jed­nej ręki i kie­ru­jąc się w stro­nę ta­wer­ny.

– A znasz jesz­cze ja­kieś bajki? – za­chry­piał głos z tyłu.

Chło­pak pod­sko­czył, a z mgły nie­spo­dzie­wa­nie wy­ło­nił się męż­czy­zna w ka­pe­lu­szu.

– Bła­gam, oddaj mi me­da­lion, a – za­wa­hał się mło­dzian– obie­cu­ję was tam za­brać!

– Za­mie­nisz skarb na jeden me­da­lion? – za­czął pirat. – Albo jest aż tak cenny – za­milkł by się mu przyj­rzeć – albo pró­bu­jesz mnie oszu­kać! Tylko wi­dzisz, ja nie je­stem głu­pim szcze­nia­kiem w ta­wer­nie! Nie ma­cham bez­czel­nie pi­ra­tom zło­tem przed nosem i nie pła­czę, żeby mi je od­da­li, gdy na­tu­ral­ną ko­le­ją rze­czy wpad­nie im w ręce!

– To ostat­nie, co mi po­zo­sta­ło… – urwał po­zu­ją­cy na ofia­rę. – A skar­bu i tak sam nie wy­cią­gnę! Po­trze­ba do tego co naj­mniej dzie­się­ciu ro­słych męż­czyzn, a nie­wie­lu mnie tu lubi. Za­pro­wa­dzę ich do Bia­łej Rzeki, a oni w po­dzię­ce mnie w niej uto­pią. Gdy­bym miał tu przy­ja­ciół, już dawno żył­bym ina­czej. Nie­prze­bra­ne ilo­ści złota tylko cze­ka­ją, aż ktoś po nie się­gnie. I nie tylko złoto, ale klej­no­ty, dia­men­ty… – Za­błysz­cza­ły mu oczy. – A tak, mam tylko ten wi­sior. 

Pirat za­pa­lił fajkę, jed­no­cze­śnie wpa­tru­jąc się w chło­pa­ka i pró­bu­jąc wy­czuć jego za­mia­ry. Mie­rzył go wzro­kiem, roz­wa­żał ar­gu­men­ty, aż po kilku pyk­nię­ciach z nik­czem­nym uśmie­chem roz­ło­żył ręce jak do uści­sku.

– Do­brze tra­fi­łeś, przy­ja­cie­lu! – Objął go ra­mie­niem i po­pro­wa­dził przez mgłę. – Aku­rat mamy prze­rwę w in­te­re­sach, więc po­mo­że­my ci wy­cią­gnąć złoto i po­dzie­li­my się łupem. Sko­rzy­sta­my na tym obaj. Je­stem Ka­pi­tan Lee Ward, a tutaj czeka mój sta­tek. – Wska­zał wiel­ką łajbę, któ­rej wy­so­kie żagle kryła mgła.

Gdy wcho­dzi­li na po­kład, za­ba­wa wciąż trwa­ła, ale na roz­kaz ka­pi­ta­na unie­sio­no ko­twi­cę i bez­zwłocz­nie roz­po­czę­to po­dróż we wska­za­nym przez mło­dzia­na kie­run­ku.

– Pły­nie­my złu­pić Białą Rzekę! – Lee Ward krzyk­nął do kom­pa­nów i ro­ze­śmiał się.

– To ona ist­nie­je? – zdzi­wił się Lank­pal.

– Pan… – Ka­pi­tan spoj­rzał na chło­pa­ka.

– Bal­fu­le – przed­sta­wił się.

– Pan Bal­fu­le twier­dzi, że nas tam za­bie­rze i jako dobry przy­ja­ciel, po­dzie­li się z nami łupem!

– Skoro mamy go w gar­ści, może za­bie­rze­my wszyst­ko dla sie­bie? – wy­du­sił za­do­wo­lo­ny Goof.

Lee Ward prze­wró­cił ocza­mi.  

Za­ba­wa trwa­ła do czasu, gdy wy­pły­nę­li na pełne morze. Wtedy sta­tek roz­ko­ły­sał się, prze­bi­ja­jąc wy­so­kie fale, pię­trzą­ce się przez silne po­ry­wy wia­tru. Świ­ta­ło, gdy za­ło­ga zo­ba­czy­ła przed sobą cel. Byli już bli­sko, ale to wła­śnie ten od­ci­nek drogi był naj­bar­dziej nie­bez­piecz­ny. Zde­cy­do­wa­li więc, że opły­ną wyspę. Mło­dzian scho­wał me­da­lion pod ko­szu­lą mokrą od roz­bi­tych dzio­bem fal. Cho­ciaż wi­sior zo­stał mu zwró­co­ny w ge­ście do­brej woli, bał się jego po­now­nej utra­ty, więc ści­skał go w dłoni przez ma­te­riał. 

Ka­pi­tan usta­wił sta­tek w dryf i na­ka­zał za­rzu­cić ko­twi­cę. Za­ło­ga nie­chęt­nie we­szła do sza­lup, aby do­pły­nąć do groty oto­czo­nej ska­ła­mi, wy­ła­nia­ją­cy­mi się z mor­skiej piany. Jed­nak ta stro­na wyspy wy­da­wa­ła się spo­koj­niej­sza, nawet jeśli brzeg cią­gle ob­le­wa­ły fale. Może dla­te­go, bo nie pię­trzy­ły się tak wy­so­ko, jak w dru­giej czę­ści ar­chi­pe­la­gu. 

– Le­piej, żeby tu była – za­char­czał Lank­pal wy­cho­dząc z wody i mie­rząc wzro­kiem zgar­bio­ne­go mło­dzień­ca, który wła­śnie upew­niał się, że złoty me­da­lion nie zsu­nął mu się z szyi do morza. 

– Co to za po­mysł, że­by­śmy szu­ka­li rzeki? My! – szep­tał wrogo drugi z za­ło­gi. 

– Mil­czeć! – roz­ka­zał lek­ce­wa­żą­co Lee Ward. – I tak po wczo­raj­szym łupie mu­sie­li­śmy od­pły­nąć z portu, jeśli nie znaj­dzie­my tu skar­bu, to pana Bal­fu­le czeka trzy­dzie­ści dzie­więć spo­tkań z kotem. Nawet jeśli uda mu się to prze­trwać, to na deser do­sta­nie spa­cer po desce, więc przy­naj­mniej się za­ba­wi­my. 

Prze­wod­nik prze­łknął gło­śno ślinę, która nadal miała wy­raź­nie słony smak. 

– Dla­cze­go nie czter­dzie­ści? – Znów szep­tem za­py­tał Goof. 

– Bo we­dług ko­dek­su czter­dzie­ści, to już nie­hu­ma­ni­tar­ne – wy­tłu­ma­czył kom­pan i po­kle­pał po ple­cach przy­ja­cie­la, który nigdy nie pojął pi­rac­kie­go prawa. 

Ka­pi­tan wy­pchnął przed sie­bie pro­wa­dzą­ce­go ich mło­dzia­ka, ocze­ku­jąc, że pój­dzie przo­dem i wska­że im drogę. Szli cicho, nie chcąc przy­cią­gać uwagi ko­bie­ty, którą wi­dzie­li na wzgó­rzu z pła­czą­cym dziec­kiem. Za­le­d­wie po kilku chwi­lach byli już przy wej­ściu do groty. 

– To tu! – Za­chę­ca­ją­co uśmiech­nął się Bal­fu­le. 

– Ty pierw­szy! – za­chry­piał Lank­pal. – My bę­dzie­my szu­kać, a on gwizd­nie sta­tek – zwró­cił się do ka­pi­ta­na, a Goof ocho­czo przy­ta­ki­wał. 

Chło­pak wszedł do wody wie­dząc, że i tak go to czeka. 

– Trze­ba za­nur­ko­wać! Ostat­nio woda była płyt­sza – za­uwa­żył ner­wo­wo, do­da­jąc sobie od­wa­gi. 

– Utopi się! – za­śmiał się ktoś z za­ło­gi. 

– Biała Rzeka to le­gen­da! – dodał inny pirat. 

– Nawet jeśli, to musi w nią bar­dzo wie­rzyć, skoro gotów jest za nią zgi­nąć, a chyba le­piej on niż my! – krzyk­nął Lee Ward, po czym przez ja­ski­nię po­niósł się śmiech. 

Nie chcąc tego słu­chać, Bal­fu­le bez­zwłocz­nie znik­nął pod wodą. Męż­czyź­ni wpa­try­wa­li się w jej lu­stro, ale ciało nie wy­pły­wa­ło. Spo­glą­da­li na sie­bie z za­sta­no­wie­niem i za­czę­li się ner­wo­wo prze­py­chać, żeby coś do­strzec. 

– To on? – Wska­zał na coś Goof. 

Ka­pi­tan uchy­lił prze­pa­skę, aby przy­zwy­cza­jo­nym do ciem­no­ści okiem wy­pa­trzyć wię­cej. 

– To gałąź dur­niu! Pły­niesz na­stęp­ny! – roz­ka­zał. – I tak nie ma z cie­bie po­żyt­ku! 

Skar­co­ny pirat za­klął pod nosem, a jego kom­pan Lank­pal wy­trzesz­czał oczy. 

– Cze­kaj – mruk­nął ka­pi­tan, a wy­ty­po­wa­ny do nur­ko­wa­nia męż­czy­zna ode­tchnął z ulgą my­śląc, że roz­kaz był tylko stra­sza­kiem. – Masz linę! Jak prze­pły­niesz, szarp­nij. 

Goof z ob­ra­żo­ną miną zła­pał ko­niec sznu­ra i wszedł do wody. Nie mi­nę­ło dużo czasu, gdy jego przy­ja­ciel krzyk­nął szczę­śli­wy, że po­czuł szarp­nię­cie. Przy­mo­co­wa­no po­stro­nek, który miał po­słu­żyć do trans­por­tu ewen­tu­al­ne­go skar­bu i zna­le­zie­nia drogi po­wrot­nej, jeśli na­dej­dzie przy­pływ.

Ka­pi­tan jako ostat­ni wy­szedł z wody po dru­giej stro­nie i po krót­kiej chwi­li rzu­cił się na mło­dzień­ca. 

– Tu miała być Biała Rzeka, łga­rzu! Wy­pa­tro­szę cię jak rybę! 

– Jest! Jest! Spo­koj­nie! – po­pi­ski­wał chło­pak. 

– Gdzie? 

– Niech woda prze­sta­nie fa­lo­wać, zo­ba­czy­cie – uspo­ka­jał to­wa­rzy­szy i wpa­try­wał się w taflę. 

Nie­dłu­go póź­niej słoń­ce zaj­rza­ło do groty przez otwór w stro­pie. Jej wnę­trze po­ja­śnia­ło, a na ścia­nach za­go­ścił blask pro­mie­ni, które od­bi­ja­ły się od wody tak czy­stej, że pi­ra­ci w końcu doj­rze­li dno. Było cał­ko­wi­cie białe. Jakby osia­dła tam wczo­raj­sza mgła. 

– Wła­ści­wie, dla­cze­go nie we­szli­śmy górą? – wy­pa­lił Lank­pal. 

– Zbyt ostre kra­wę­dzie, lina by się urwa­ła – od­po­wie­dział za­do­wo­lo­ny Bal­fu­le. 

– Z czego się cie­szysz? Gdzie moje złoto? – huk­nął Lee Ward. 

– Na dnie. Trze­ba wy­ło­wić. – Od­sko­czył. 

– Goof, pły­niesz! – roz­ka­zał ka­pi­tan, wpa­tru­jąc się po­dejrz­li­wie w mło­dzia­na. 

– Za­wsze ja! – stęk­nął do Lank­pa­la i wszedł do wody, ale tuż po za­nu­rze­niu wy­ło­nił się z niej jak po­pa­rzo­ny. 

– Co jest? – za­py­tał przy­ja­ciel. 

– Tfu! Słod­ka! Woda jest słod­ka! – zdzi­wił się Goof. 

– Na dnie jest słona, stąd biel, a w gór­nej czę­ści to woda z wyspy. Nie mie­sza­ją się – wy­ją­kał chło­pak. 

– Właź tam i bez złota nie wra­caj! – ryk­nął ka­pi­tan. 

– Prze­płucz gar­dło gro­giem, po­mo­że na słod­ką wodę. – Lank­pal podał przy­ja­cie­lo­wi bu­kłak zanim za­nu­rzył się po­now­nie. 

To­wa­rzy­sze śle­dzi­li go wzro­kiem aż do­tarł do bia­łej czę­ści rzeki, w któ­rej znik­nął. Gra­ni­ca wód zmą­ci­ła się lekko, po czym sól po­now­nie opa­dła. Pi­ra­ci z otwar­ty­mi usta­mi wy­cze­ki­wa­li po­wro­tu kom­pa­na, a mło­dzie­niec, z uśmie­chem na twa­rzy, prze­kła­dał me­da­lion mię­dzy pal­ca­mi. 

– Jest! – krzyk­nął Lank­pal. – Pły­nie! 

– I coś ze sobą targa. – Za­uwa­żył jeden z pi­ra­tów. 

Ze wstrzy­ma­nym wde­chem ocze­ki­wa­li po­wro­tu kom­pa­na. 

– Złoto! – za­wo­łał Goof po wy­pły­nię­ciu i za­czął krztu­sić się wodą. – Jest tego pełno. Całe dno!

Za­śmiał się i rzu­cił na brzeg me­da­lio­ny, bran­so­le­ty, wi­sior­ki i klej­no­ty, które udało mu się po­chwy­cić w dło­nie. Przy­ja­ciel pod­biegł do niego z bu­kła­kiem grogu i uca­ło­wał ze szczę­ścia po­mię­dzy prze­krwio­ne od soli oczy. Nie­mal od razu rzu­ci­li się wszy­scy do wody, aby ze­brać swoje łupy. Nawet ka­pi­tan bro­dził w wo­dzie i wy­cią­gał na brzeg to, co wy­pa­dło z rąk wy­pły­wa­ją­cym z Bia­łej Rzeki pi­ra­tom. 

– Szczę­śli­wy? – za­py­tał zgar­bio­ny chło­pak. 

– Jak wieprz w gno­jów­ce! – za­śmiał się Lee Ward. – Skąd tu się to wzię­ło?

– To, co my na­zy­wa­my Białą Rzeką dla miej­sco­wych jest Rzeką Obiet­nic.

– Czego? – żach­nął się ka­pi­tan. 

– Miej­sco­wa lud­ność wie­rzy, że gdy ktoś wrzu­ci kosz­tow­no­ści przez otwór w stro­pie i wy­po­wie obiet­ni­cę, ona z pew­no­ścią się speł­ni.

– I co? To dzia­ła? – za­drwił.

– Wkrót­ce się prze­ko­nasz – rzekł Bal­fu­le z dziw­nym prze­ką­sem, pew­niej­szy sie­bie niż do­tych­czas, po czym wrzu­cił do wody swój złoty me­da­lion i wy­pro­sto­wał się z za­uwa­żal­ną ulgą.

Pi­ra­ci wy­pły­wa­li na brzeg z coraz mniej­szym za­pa­łem, a ich ruchy sta­wa­ły się ocię­ża­łe i po­wol­ne. Nawet ka­pi­tan usiadł na ka­mie­niu i rzę­ził coś w ich kie­run­ku, jakby pró­bo­wał ich po­śpie­szać, ale bez­sku­tecz­nie. Czuł ucisk w klat­ce pier­sio­wej i nie mógł zła­pać tchu, a im wię­cej kosz­tow­no­ści wy­cią­gnię­to na brzeg, tym więk­szy cię­żar na ra­mio­nach od­czu­wał. Gdy jego plecy wy­raź­nie wy­gię­ły się w łuk, spoj­rzał na roz­luź­nio­ne­go mło­dzia­na. Szyb­ko do­strzegł, że jako je­dy­ny czuje się le­piej niż przed wej­ściem do groty.

– To ten skarb? Jest prze­klę­ty, tak? – wy­rzę­ził z tru­dem Lee Ward.

– Po­wie­dział­bym ra­czej, że ob­cią­żo­ny obiet­ni­cą.

– Ty pod­stęp­ny szczu­rze… – Ka­pi­tan bez­sku­tecz­nie pró­bo­wał wstać.

– Nie­roz­trop­nie – urwał na mo­ment chło­pak i spoj­rzał roz­mów­cy w oczy – jest rzu­cać się na wszyst­ko, co się błysz­czy! Można ścią­gnąć na sie­bie ja­kieś nie­szczę­ście.

– Mam­ro­czesz nie­wy­raź­nie albo mam wodę w uszach. – Prze­czy­ścił je pal­cem. – Co mó­wi­łeś?

– Już je sły­szysz, praw­da? – Uśmiech­nął się Bal­fu­le.

– Co mó­wisz?

– Te szep­ty nie cich­ną, a cię­żar nie sta­nie się lżej­szy, do­pó­ki nie speł­ni­cie wszyst­kich obiet­nic, które wła­śnie wzię­li­ście na sie­bie.

Tym­cza­sem nad stro­pem sta­nę­ła mała dziew­czyn­ka. No­si­ła błę­kit­ną su­kien­kę i dwa war­ko­cze. To ta sama, którą wi­dzie­li na wzgó­rzu. W jed­nej dłoni coś ści­ska­ła, a drugą trzy­ma­ła się mamy. Pa­nien­ka przy­mknę­ła oczy i wy­po­wie­dzia­ła gło­śno pi­skli­wym gło­si­kiem, który przedarł się przez sły­szal­ne przez męż­czyzn szep­ty:

– Obie­cu­ję, że już nigdy nic nie ukrad­nę.

Po czym wrzu­ci­ła mo­ne­tę do dziu­ry w skale, którą wska­za­ła jej mama.  

Czas zda­wał się nagle zwol­nić. Złoty krą­żek ob­ra­cał się w po­wie­trzu uka­zu­jąc na zmia­nę awers i re­wers. Wpadł do wody, bu­rząc znów jej taflę i two­rząc kręgi. Pra­wie wszy­scy pi­ra­ci le­że­li już na brze­gu, a cię­żar obiet­nic i ciche szep­ty mie­sza­ły im w gło­wach. Na po­wierzch­nię wy­pły­wał ostat­ni z kom­pa­nów, Goof. Pły­nął wolno i ocię­ża­le, ale za­do­wo­lo­ny zdo­łał jesz­cze zła­pać opa­da­ją­cą na dno ostat­nią mo­ne­tę. Nie sły­szał krzy­ków sprze­ci­wu to­wa­rzy­szy ani śmie­chu, któ­rym za­no­sił się uszczę­śli­wio­ny ob­ro­tem zda­rzeń Bal­fu­le. 

Koniec

Komentarze

M.G.Zanadro, ponad dwa­na­ście ty­się­cy zna­ków to już nie szort. Bądź uprzej­ma zmie­nić ozna­cze­nie na OPO­WIA­DA­NIE.

Na tym por­ta­lu szor­ty mają do dzie­się­ciu ty­się­cy zna­ków.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Po­zwo­lę sobie za­uwa­żyć, że w por­cie stat­ki cu­mu­ją, ko­twi­ce na­to­miast mogą rzu­cać na re­dzie, w awan­por­cie. Poza tym w por­cie ża­glow­ce re­fu­ją / zwi­ja­ją żagle, aby szkwał lub inny silny poryw wia­tru nie ze­rwał ich z cum. Tak więc pod­no­sze­nie żagli jest czyn­no­ścią, wy­ko­ny­wa­na czę­ścio­wo pod­czas przy­go­to­wań do wy­pły­nię­cia z portu, czę­ścio­wo pod­czas już wy­pły­wa­nia na otwar­te wody.

Jesz­cze o stat­ku pi­ra­tów. Po do­pły­nię­ciu do celu zmie­niasz go w łódź. Sądzę, że to wy­ni­kło ze skró­tu my­ślo­we­go: użyli sza­lu­py, aby do­pły­nąć bli­żej brze­gu, dla stat­ku były to bo­wiem za płyt­kie wody. jeśli mam rację, po­win­no się to zna­leźć w tek­ście.

Sama hi­sto­ria nie wy­war­ła na mnie sil­ne­go wra­że­nia. Za­cho­wa­nie Bal­fu­la przed szyn­kiem wy­da­je się pro­wo­ka­cyj­ne – a to nie­spój­ne z póź­niej­szym bła­ga­niem o zwrot wi­sior­ka. I co go tak ba­wi­ło na za­koń­cze­nie? Cóż, prze­pra­szam, nie ko­ja­rzę…

re­gu­la­to­rzy 

Dzię­ku­ję. 

AdamKB 

Można było też cu­mo­wać z uży­ciem ko­twi­cy, a żagle były przy­go­to­wy­wa­ne do wy­pły­nię­cia. 

Będę pró­bo­wać dalej, może ko­lej­ne opo­wia­da­nie bar­dziej Ci się spodo­ba, dzię­ku­ję za wi­zy­tę. 

 

PS: Bal­fu­le był pro­wo­ka­to­rem, a całe zaj­ście było jego pro­wo­ka­cją. Śmiał się na końcu, bo speł­nił ostat­nią obiet­ni­cę jaka na nim cią­ży­ła, a przez zła­pa­nie ostat­niej mo­ne­ty sens bycia Pi­ra­tem zo­stał im ode­bra­ny. Być może nie jest to kla­row­ne. Po­cze­kam na ko­lej­ne ko­men­ta­rze może się po­twier­dzi. 

Witaj.

 

Ładna, mo­ra­li­za­tor­ska opo­wieść. Spo­dzie­wa­łam się jesz­cze na końcu prze­mie­nie­nia pi­ra­tów w ja­kieś krwio­żer­cze be­stie. :) Cie­ka­wie po­pro­wa­dzi­łaś fa­bu­łę słusz­nej kary za prze­stęp­stwo, jakim była w tym wy­pad­ku kra­dzież. 

Do­strze­głam kilka kwe­stii ję­zy­ko­wych, jak np.:

Tym cza­sem nad stro­pem sta­nę­ła mała dziew­czyn­ka. – razem

 

Po­zdra­wiam ser­decz­nie. :)

Pe­cu­nia non olet

bruce

Dzię­ku­ję za po­zy­tyw­ny ko­men­tarz :) Fak­tycz­nie wy­szedł na końcu morał, ale też pi­sa­łam z za­mia­rem stwo­rze­nia lek­kiej opo­wiast­ki (być może nawet dla dzie­ci), więc nawet pa­su­je. Cie­szę się, że się po­do­ba­ło, a błąd po­pra­wiam i wsty­dzę się po cichu.

Po­zdra­wiam :)

I ja dzię­ku­ję oraz po­zdra­wiam no­wo­rocz­nie. ;)

Pe­cu­nia non olet

Opo­wieść fak­tycz­nie ra­czej dla młod­sze­go czy­tel­ni­ka, ale przy­jem­na.

Jest ta­jem­ni­ca, ko­lo­ro­we wyspy, złole i ci lepsi, czyli wszyst­ko co po­win­no się zna­leźć w awan­tur­ni­czej hi­sto­rii.

 

"nie mam jak po­rów­nać sa­mo­po­czu­cia bez ba­ła­ga­nu..." - Anan­ke

Am­bush

Przy­jem­nie to się robi na sercu pod­czas lek­tu­ry ko­men­ta­rzy po­twier­dza­ją­cych, że wszyst­ko za­gra­ło. Dzię­ku­ję :)

Sama hi­sto­ria ow­szem, mło­de­go czy­tel­ni­ka chyba mo­gła­by za­in­te­re­so­wać – krót­ka, pro­sta, nie­skom­pli­ko­wa­na, tro­chę akcji, skarb i chło­pak ro­bią­cy za miecz spra­wie­dli­wo­ści. Ja mło­dym czy­tel­ni­kiem nie je­stem, więc fa­bu­ła mnie nie mu­sia­ła po­rwać. Za to mo­gła­bym się za­chwy­cić per­fek­cyj­ną kon­struk­cją, ję­zy­kiem, po­to­czy­sto­ścią nar­ra­cji etc., ale, z po­wo­dów niżej wy­łusz­czo­nych, nie bar­dzo mi się to udało.

Baśń czy nie baśń, fan­ta­zy czy ro­mans kry­mi­nal­ny z cza­sów pierw­szych Pia­stów – liczy się lo­gi­ka, pre­cy­zja ję­zy­ka i prze­my­śla­ny dobór szcze­gó­łów, skła­da­ją­cych się na świat wy­kre­owa­ny przez au­to­ra. Tego cza­sem mi w tym opo­wia­da­niu bra­ko­wa­ło i w gło­wie za­pa­lał mi się wtedy przy­cisk z pa­skud­nym na­pi­sem: „Eee, no bez jaj!”

Za­war­tość two­je­go pro­fi­lu – sporo opo­wia­dań i długi staż – nieco zmniej­szy­ła tar­ga­ją­cą mym je­ste­stwem roz­ter­kę: za­mie­ścić ko­men­tarz czy da­ro­wać sobie ten nie­roz­waż­ny czyn. Dzię­ki Bogu nie wy­da­jesz się być neu­ro­tycz­ną świe­żyn­ką, któ­rej ser­dusz­ko pęk­nie po prze­czy­ta­niu uwag pod uko­cha­nym opo­wia­da­niem, więc osta­tecz­nie ko­men­tarz wkle­iłam (ci­chut­ko po­mru­ku­jąc re­fren zna­nej bal­la­dy: Ach strach, strach, rany bo­skie, rany bo­skie).

 Jeśli choć część z moich czy­tel­ni­czych spo­strze­żeń uznasz za przy­dat­ną – super, jeśli nie, też do­brze. Pełen luz. Pzdr. KT

 

Tej nocy gwar z ta­wer­ny po­niósł się dalej niż zwy­kle i nie ustę­po­wał, a wręcz rósł w siłę.

 

„po­niósł się” to cza­sow­nik do­ko­na­ny, czyli było, ale się skoń­czy­ło. Póź­niej jed­nak uży­wasz cza­sow­ni­ków nie­do­ko­na­nych „nie ustę­po­wał”, „rósł”. Błąd. OK by­ło­by: niósł się –> nie ustę­po­wał → rósł

 

Przy wej­ściu stał zgar­bio­ny chło­pak z szel­mow­skim uśmie­chem.

 

Można wy­de­du­ko­wać, co fak­tycz­nie mia­łaś na myśli, choć ze zda­nia wy­ni­ka, że przy wej­ściu stał chło­pak, a obok niego sper­so­na­li­zo­wa­ny, „szel­mow­ski uśmiech”. 

Nie wia­do­mo także, czy gość gar­bił się z po­wo­du sko­lio­zy, czy miał inny powód. Jaki? Jeśli grał na­iw­ne­go chłop­czy­nę-sła­be­usza, to szel­mow­ski uśmiech na­zbyt go zdra­dzał.

Uśmie­chał się “szel­mow­sko” jak spry­ciarz, który ma okre­ślo­ny plan i za­mie­rza wpro­wa­dzić go w życie, ale póź­niej, jak twier­dzi nar­ra­tor, w „pa­ni­ce” gonił człe­ka, który mu za­ju­mał wi­sio­rek. Uda­wał, jasne, ale o tym, że pa­ni­ka była ście­mą, nar­ra­tor nawet pół­gęb­kiem nie bek­nął, a po­wi­nien. I wcale nie mu­siał tego robić wprost! 

Bra­ku­je więc zgrab­nej su­ge­stii, że  Bal­fu­re tylko sobie z pi­ra­ta­mi po­gry­wał, a w rze­czy­wi­sto­ści prze­myśl­nie re­ali­zo­wał po­wzię­ty plan.

 

(…) który od­bi­jał blask świec, draż­niąc po­bły­ski­wa­niem oko męż­czy­zny pod oknem.

 

1. Ta­wer­na mu­sia­ła­by być ilu­mi­no­wa­na dzie­siąt­ka­mi świec z wosku naj­wyż­sze­go sortu, żeby świa­tło od­bi­ja­ne przez „wi­sio­rek”, da­wa­ło po ga­łach ni­czym la­se­ro­wa la­tar­ka.  To, w przy­pad­ku por­to­wej spe­lu­ny słu­żą­cej za metę kry­ją­cym się przed spra­wie­dli­wo­ścią pi­ra­tom, jest co naj­mniej nie­praw­do­po­dob­ne.

Za­bra­kło także istot­nych in­for­ma­cji na temat sa­me­go wi­sior­ka – w czym się świa­tło od­bi­ja­ło? Bo sam „wi­sio­rek” (póź­niej pi­szesz – me­da­lion, dużo póź­niej pirat bąk­nął coś o zło­cie) brzmi dość enig­ma­tycz­nie, a ma prze­cież do speł­nie­nia rolę wa­bi­ka. Ow­szem, mogła to być np. srebr­na/złota „blasz­ka”, ale pusz­cza­nie za­jącz­ków przy jej po­mo­cy, by­ło­by re­al­ne, gdyby miała ga­ba­ry­ty ta­le­rzy­ka de­se­ro­we­go i lu­strza­ny poler. Bliż­sze praw­dy by­ło­by na­pi­sa­nie, że uwagę/wzrok męż­czy­zny – za­wo­do­we­go ra­bu­sia na milę po­tra­fią­ce­go wy­niu­chać cenny łup – przy­cią­gnął po­ły­sku­ją­cy zło­tem (?) przed­miot, który chło­pak prze­kła­dał z ręki do ręki.

2. Blask draż­nił tylko jedno oko fa­ce­ta – ow­szem, kla­sycz­ny wi­ze­ru­nek pi­ra­ta to jed­no­oki gość z czar­ną prze­pa­ską za­kry­wa­ją­cą drugi, pusty oczo­dół, ale ta in­for­ma­cja na czas się nie po­ja­wia. Zna­leźć ją można do­pie­ro pod ko­niec tek­stu. Za późno. 

A pro­pos oby­dwu po­wyż­szych za­strze­żeń: Jasne, że czy­tel­nik może wielu oczy­wi­stych szcze­gó­łów do­my­ślić się sam, ale te istot­ne dla za­cho­wa­nia ja­sno­ści i jed­no­znacz­no­ści prze­ka­zu, na­le­ży jed­nak za­miesz­czać. I pil­no­wać ich! 

 

Przy za­pa­ro­wa­nej szy­bie z pa­ję­czy­ną w gór­nym rogu leżał czar­ny ka­pe­lusz, po który ro­ze­źlo­ny się­gnął wsta­jąc, a wraz za nim nie­mal tuzin kom­pa­nów.

 

 

1. Pierw­sze zda­nie skła­do­we jest tak nie­pre­cy­zyj­ne (de­li­kat­nie mó­wiąc), że su­ge­ru­je czy­tel­ni­ko­wi roz­ma­ite ob­ra­zy, oprócz tego jed­ne­go pra­wi­dło­we­go, który autor (za­pew­ne) miał na myśli. Z dwóch ko­lej­nych wy­po­wie­dzeń wy­ni­ka, że po ka­pe­lusz się­gnął nie tylko sam wła­ści­ciel na­kry­cia głowy, ale i nie­mal tuzin jego kom­pa­nów. Kon­struk­cja zda­nia jest po pro­stu zła.

 

2. Ow­szem, przy­miot­ni­ki peł­nią cza­sem funk­cję rze­czow­ni­ków (Np.: Cho­rzy długo cze­ka­li na przyj­ście le­ka­rza.), ale ten „ro­ze­źlo­ny”, który się­gnął po ka­pe­lusz, brzmi fa­tal­nie.

 

(…) męż­czy­zna prze­chwy­cił go pew­nym, szyb­kim ru­chem.  

– Ej! – żach­nął się chło­pak.

– Nie­roz­trop­nie – urwał na chwi­lę, żeby spoj­rzeć mu w oczy – jest wpusz­czać tu dzie­ci o tej porze! – do­koń­czył kpiar­sko.

 

To nie dia­log po­mię­dzy chło­pa­kiem, a wspo­mnia­nym wcze­śniej męż­czy­zną. Mówi wy­łącz­nie ma­ło­lat, który sam sie­bie besz­ta za przyj­ście do klubu noc­ne­go na drin­ka.

 

Ode­szli od stołu pod­no­sząc raban i kie­ru­jąc się do drzwi(…)

 

Skie­ro­wa­li się ku drzwiom, ale ta­wer­ny nie opu­ści­li. Le­piej da­ro­wać sobie to „kie­ro­wa­nie się do drzwi” a kazać im po pro­stu za nimi znik­nąć! Szcze­gól­nie, że ko­lej­na scena, roz­gry­wa się już w ple­ne­rze.

 

(…) ale w końcu syk­nął za­wie­dzio­ny z miną przy­po­mi­na­ją­cą pół­u­śmiech.

 

 „Gry­mas roz­cza­ro­wa­nia” – mo­gła­bym zro­zu­mieć, ale tej „miny przy­po­mi­na­ją­cej pół­u­śmiech”, żadną miarą nie ogar­niam.

 

Chło­pak pod­sko­czył, a z mgły nie­spo­dzie­wa­nie wy­ło­nił się męż­czy­zna w ka­pe­lu­szu.

– Bła­gam, oddaj mi me­da­lion, a – za­wa­hał się – obie­cu­ję was tam za­brać!

 

Męż­czy­zna w ka­pe­lu­szu błaga chło­pa­ka o od­da­nie me­da­lio­nu i obie­cu­je grusz­ki na wierz­bie. Ups! Tak „or­ga­no­lep­tycz­nie” mo­żesz to spraw­dzić dzie­ląc zda­nie zło­żo­ne na dwa po­je­dyn­cze:

Chło­pak pod­sko­czył. Z mgły nie­spo­dzie­wa­nie wy­ło­nił się męż­czy­zna w ka­pe­lu­szu.

– Bła­gam, oddaj mi me­da­lion, a – za­wa­hał się – obie­cu­ję was tam za­brać!

za­wa­hał się – kto? [Czyli który naj­bliż­szy rze­czow­nik w mia­now­ni­ku?] – męż­czy­zna (w ka­pe­lu­szu)

Prze­cież to gołym uchem sły­chać!

W kon­ty­nu­acji dia­lo­gu nadal po­ja­wia się po­dob­ny błąd: nie mówi ten bo­ha­ter, któ­re­mu, jak ci się wy­da­wa­ło, wy­po­wiedź przy­dzie­li­łaś. Pirat gada kwe­stia­mi chło­pa­ka, chło­pak pod­wie­sza się pod wy­po­wie­dzi pi­ra­ta. Hulaj dusza!

 

Męż­czy­zna za­pa­lił fajkę jed­no­cze­śnie wpa­tru­jąc się w chło­pa­ka i pró­bu­jąc wy­czuć uczci­wość za­mia­rów.

 

Pirat za­sta­na­wia­ją­cy się nad „uczci­wo­ścią” czy­ichś za­mia­rów! Takie ze­sta­wie­nie – pi­ra­ta z uczci­wo­ścią – zwy­czaj­nie razi. Same „za­mia­ry” by­ły­by wy­star­cza­ją­ce, ewen­tu­al­nie: “pró­bu­jąc wy­czuć, czy w pro­po­zy­cji chło­pa­ka nie kryje się jakiś pod­stęp”.

 

Mie­rzył go wzro­kiem, roz­wa­żał ar­gu­men­ty, aż po dłuż­szym za­cią­gnię­ciu z pro­mien­nym uśmie­chem roz­ło­żył ręce jak do uści­sku.

 

„po dłuż­szym za­cią­gnię­ciu” – to takie mocno ku­la­we omó­wie­nie kon­kret­nej czyn­no­ści: „pyk­nął z fajki raz i drugi, po czym (…) ”. Tym gor­sze, że dymem z fajki nikt się nie za­cią­ga!

„pro­mien­ny uśmiech” pa­su­je do świą­tecz­ne­go księ­cia, a nie do pi­ra­ta.  

Z po­dej­rza­nie/fał­szy­wie/sztucz­nie/upior­nie/itp. pro­mien­nym uśmie­chem” – taki ma­lut­ki do­da­tek roz­wiał­by wąt­pli­wo­ści, co do na­głej prze­mia­ny wilka w pu­szy­stą owiecz­kę.

 

Za­ło­ga nie­chęt­nie pły­nę­ła wpław do groty oto­czo­nej ska­ła­mi(…)

 

Przy sztor­mo­wych fa­lach po­pły­nę­li wpław, mając po­boż­ną na­dzie­ję na szczę­śli­wy po­wrót z ki­lo­gra­ma­mi złota. Trud­no się dzi­wić, że zro­bi­li to “nie­chęt­nie”.

Nawet naj­po­dlej­sza pi­rac­ka krypa po­sia­da­ła na sta­nie przy­naj­mniej jedną sza­lu­pę. No, ale skoro chcie­li zdo­by­te pre­cjo­za przy­tar­gać na sta­tek w zę­bach i kie­sze­niach – ich wola.

 

(…) za­uwa­żył ner­wo­wo, ośmie­la­jąc się do za­nu­rze­nia.

 

 „(…)ośmie­la­jąc się do za­nu­rze­nia”? A nie “do­da­jąc sobie od­wa­gi/pró­bu­jąc sobie dodać od­wa­gi” ?

 

 Ka­pi­tan uchy­lił prze­pa­skę, aby przy­zwy­cza­jo­nym do ciem­no­ści okiem wy­pa­trzyć wię­cej. 

 

A! Jest w końcu prze­pa­ska! Nie­ste­ty, przy oka­zji wy­cho­dzi na jaw, że ka­pi­tan to snob, który po­sia­da dwoje zdro­wych oczu, ale ze wzglę­du na mo­do­we, pi­rac­kie tren­dy nosi klap­kę na jed­nym z nich. Choć, pa­trząc na to nieco ina­czej, trze­ba przy­znać, że pa­su­je do swo­ich pod­ko­mend­nych, któ­rzy kim jak kim, ale twar­dzie­la­mi na pewno nie są:

Pirat za­ła­mał ręce/ Goof z ob­ra­żo­ną miną/ pi­ra­ci z otwar­ty­mi usta­mi wy­cze­ki­wa­li/ uca­ło­wał ze szczę­ścia po­mię­dzy prze­krwio­ne od soli oczy/+ (wcze­śniej) pro­mien­ny uśmiech

 

Jeden „krwa­wy pirat” za­ła­mu­je ręce, drugi ma ob­ra­żo­ną minkę i kto wie, być może nóżką też tupie, ko­lej­ni dają sobie buzi w chwi­li szczę­ścia, a wszy­scy do kupy są w sta­nie tylko usta ze zdu­mie­nia roz­dzia­wić, za­miast dzia­łać. Ze­staw cie­nia­sów.

Kilka “róż­nych­ta­kich” po­mi­nę­łam, bo i tak strasz­nie się roz­pi­sa­łam. Pzdr.

 

 

 

w_ba­ske­rvil­le

 

nie wy­da­jesz się być neu­ro­tycz­ną świe­żyn­ką, któ­rej ser­dusz­ko pęk­nie po prze­czy­ta­niu uwag pod uko­cha­nym opo­wia­da­niem, więc osta­tecz­nie ko­men­tarz wkle­iłam

Za świe­żyn­kę nadal się uwa­żam, bo tych moich opo­wia­dań nie jest dużo, a ostat­nia prze­rwa skra­ca nie­ste­ty mój staż por­ta­lo­wy o po­ło­wę. Jed­nak obawy o pęk­nię­te serce mo­żesz śmia­ło prze­go­nić, bo aku­rat ten ko­men­tarz mi się spodo­bał. Dużo w nim kon­kre­tów, które po­da­ne w ten spo­sób otwie­ra­ją oczy. Dzię­ku­ję za po­świę­co­ny czas i wszyst­kie uwagi. Jutro nad tym po­pra­cu­ję.

Spró­bu­ję tylko obro­nić prze­pa­ski ka­pi­ta­na, która we­dług róż­nych do­nie­sień miała osła­niać zdro­we oko. To, przy­zwy­cza­jo­ne do ciem­no­ści, utrzy­my­wa­ło pi­ra­ta w go­to­wo­ści do walki, gdy prze­cho­dził z ja­sne­go do ciem­ne­go po­miesz­cze­nia.

Dzię­ku­ję :)

Nie wiem, jakie było Wy­zwa­nie Ty­go­dnio­we, skut­kiem któ­re­go po­wsta­ła Biała Rzeka, ale opo­wia­da­nie prze­czy­ta­łam z przy­jem­no­ścią. :)

 

Nie­prze­bra­ne ilo­ści skar­bu tylko cze­ka­ją, aż ktoś po nie się­gnie. → Jakoś nie umiem zo­ba­czyć nie­prze­bra­nych ilo­ści jed­ne­go skar­bu.

Pro­po­nu­ję: Nie­prze­bra­ny skarb tylko czeka, aż ktoś po niego się­gnie.

 

za­uwa­żył ner­wo­wo, ośmie­la­jąc się do za­nu­rze­nia. → Na czym po­le­ga ośmie­la­nie się do za­nu­rze­nia?

A może miało być: …za­uwa­żył ner­wo­wo, go­tu­jąc się do za­nu­rze­nia.

 

po czym przez ja­ski­nie po­niósł się śmiech. → Li­te­rów­ka.

 

Goof z ob­ra­żo­ną miną zła­pał za ko­niec liny… → Goof z ob­ra­żo­ną miną zła­pał ko­niec liny

 

a mło­dzie­niec prze­kła­dał me­da­lion mię­dzy pal­ca­mi z uśmie­chem na twa­rzy. → Czy do­brze ro­zu­miem, że palce miały uśmiech na twa­rzy?

A może miało być: …a mło­dzie­niec, z uśmie­chem na twa­rzy, prze­kła­dał me­da­lion mię­dzy pal­ca­mi.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Mnie też się spodo­ba­ło. Fajny po­mysł na klą­twę – godne to i spra­wie­dli­we. Ogól­nie prze­ma­wia do mnie idea, że “there is no free lunch”, także w magii.

Cie­ka­wam, jaką obiet­ni­cę wy­lo­so­wał chło­pak, skoro taką ko­me­dię ode­grał.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

A! „Wy­zwa­nie Ty­go­dnio­we” – czyli cze­goś nie za­uwa­ży­łam, po­mi­nę­łam, nie do­czy­ta­łam. 

 

Spró­bu­ję tylko obro­nić prze­pa­ski ka­pi­ta­na, która we­dług róż­nych do­nie­sień miała osła­niać zdro­we oko.

 

Słusz­nie. „Coś” zwią­za­ne­go z osła­nia­niem jed­ne­go oka w ja­kimś celu ow­szem, błą­ka­ło mi się gdzieś tam po gło­wie, ale nie za­da­łam sobie trudu do­pre­cy­zo­wa­nia sko­ja­rze­nia, par­don. 

 

Było miło! Pzdr.

In­te­re­su­ją­cy po­mysł na opo­wieść z mo­ra­łem dla dzie­ci. Tro­chę psuło mi przy­jem­ność po­ty­ka­nie się w więk­szo­ści miejsc wska­za­nych przez w_ba­ske­rvil­le. Po wpro­wa­dze­niu po­pra­wek w tych miej­scach i wska­za­nych przez reg bę­dzie ok. Po­wo­dze­nia z nową weną.

re­gu­la­to­rzy

To było Wy­zwa­nie Ty­go­dnio­we: mor­skie opo­wie­ści.

Bar­dzo dzię­ku­ję za lek­tu­rę i wska­zów­ki. Ra­czej wszyst­kie uwzględ­ni­łam i miło mi, że czy­ta­ło się przy­jem­nie (nawet mimo po­tknięć).

Fin­kla

Uprzej­mie dzię­ku­ję za wi­zy­tę i klik :) Mam ich nie­wie­le i nie wiem czy póź­niej się to zmie­nia, ale mnie cie­szy każdy z nich!

Także uwa­żam, że kon­se­kwen­cje za ja­kie­goś ro­dza­ju moc/po­nad­prze­cięt­ność/skarb spra­wia­ją, że lek­tu­ra jest cie­kaw­sza. Jaką obiet­ni­cę wy­lo­so­wał Bal­fu­le? Tego już nie wiem…

w_ba­ske­rvil­le

Nic nie szko­dzi. Dzię­ku­ję za wska­zów­ki – wszyst­kie sta­ra­łam się uwzględ­nić, bo też (po za­sta­no­wie­niu) ze wszyst­ki­mi się zgo­dzi­łam.

Ko­ala­75

Wska­za­ne błędy zo­sta­ły już wy­eli­mi­no­wa­ne. Przy­kro mi, że na nie tra­fi­łeś, bo wiem, że po­tknię­cia by­wa­ją nie­przy­jem­ne. Teraz po­win­no być ok. Dzię­ku­ję :D

Bar­dzo pro­szę, M.G.Zanadra. Miło mi, że mo­głam się przy­dać.

Dodam jesz­cze, że jak na rzecz z ga­tun­ku mor­skich opo­wie­ści, Twoja hi­sto­ria oka­za­ła się na­le­ży­cie mor­ska. ;)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

re­gu­la­to­rzy

Pi­rac­ki kla­syk udźwi­gnął wy­zwa­nie! Miło mi :D

Sym­pa­tycz­ny tekst, duch przy­go­dy wy­dzie­rał się z każ­de­go aka­pi­tu. Za­cho­wa­nie pi­ra­tów chwi­la­mi na­iw­ne, zwłasz­cza spo­sób, w jaki do­tar­li do wyspy.

zyg­fry­d89

Dzię­ku­ję za lek­tu­rę i uwagi. Pi­ra­ci tro­chę mieli tak wy­paść. To miało być lek­kie i “przy­ja­zne”, a co do spo­so­bu do­tar­cia do wyspy… Zga­dzam się. Mu­sia­ła być po­ło­żo­na dość bli­sko, więc ktoś poza Bal­fu­le mógł o niej wie­dzieć… Traf­ne to, dzię­ku­ję.

Pa­trz­cie, kto wró­cił! :)

Z frag­men­tem, z któ­re­go wy­kluł się ten tekst, mia­łem oka­zję się za­po­znać, więc po­wtó­rzę to, co po­wie­dzia­łem wtedy:

(…) po­do­ba mi się, taka kla­sycz­na opo­wieść o wy­spie skar­bów, która mo­gła­by słu­żyć za pro­log do ja­kiejś wa­ria­cji na temat ,,Klą­twy <<Czar­nej Perły>>”.

O ile jed­nak głów­na część opo­wie­ści jest nadal spoko, o tyle po­czą­tek… No, tro­chę trud­no było się zo­rien­to­wać, o co cho­dzi bo­ha­te­rom, bo za­cho­wu­ją się nie do końca ra­cjo­nal­nie, IMO (na­iw­ni ci pi­ra­ci…). :P Poza tym jak dla mnie za szyb­kie przej­ście do me­ri­tum – ,,Rzeka? OK, pły­nie­my tam”. Ale to pew­nie przez moje za­mi­ło­wa­nie do ab­sur­dal­nie roz­bu­do­wa­nych fabuł.

Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...

Cześć,

 

Fajne opo­wia­da­nie, takie w duchu przy­go­dy że­glar­skiej, a mam do tego typu li­te­ra­tu­ry czy fil­mów duży sen­ty­ment, jesz­cze z dzie­ciń­stwa. Czy­ta­ło się gład­ko, bar­dzo dobra kon­struk­cja i język jak dla mnie. Ro­zu­miem też, że cala akcja była z góry ukar­to­wa­na przez chło­pa­ka, gdyż tym samym chciał się z oczy­ścić z ja­kie­goś “prze­wi­nie­nia”. Może nie do końca za­ła­pa­łem mo­ty­wu i sym­bo­li­ki tej “ostat­niej mo­ne­ty”, ale to nic nie szko­dzi. Jest nie­źle;)

 

Po­zdra­wiam

SNDWLKR

Witam :)

Dzię­ki za ko­men­tarz i oczy­wi­ście zga­dzam się, że nieco na­iw­no­ści jest w tym tek­ście, ale na­stęp­nym razem po­sta­ram się na­pi­sać coś po­waż­niej­sze­go. Biała rzeka miała być le­gen­dą funk­cjo­nu­ją­cą wśród spo­łecz­no­ści, dla­te­go nie ar­gu­men­to­wa­łam pi­rac­kiej go­to­wo­ści do po­dró­ży. Gdyby chło­pak ich oszu­kał po pro­stu wy­rzu­ci­li­by go za burtę… Tak myślę ;)

JPol­sky

Dzię­ku­ję bar­dzo :)

Nie­zmier­nie mi miło, że opo­wia­da­nie ci się spodo­ba­ło. Miało być lekką roz­ryw­ką z mor­skim kli­ma­tem i w tym przy­pad­ku się spraw­dzi­ło. Cie­szę się. Ostat­nia mo­ne­ta miała za­chwiać sty­lem życia pi­ra­tów. Ła­piąc ją Goof przy­jął na sie­bie i za­ło­gę obiet­ni­cę dziew­czyn­ki… Teraz muszą wy­rzec się pi­rac­kie­go życia, które po­le­ga na łu­pie­niu skar­bów.

– Obie­cu­ję, że już nigdy nic nie ukrad­nę.

Stąd śmiech Bal­fu­le­go, który naj­pew­niej miał spro­wa­dzić karę/zgubę na pi­ra­tów (Bal­fule → Baleful), a wy­szło mu le­piej niż za­mie­rzał.

Przy­kła­do­wa in­ter­pre­ta­cja… ;)

Cześć, MGZ!

 

Miło Cię znów wi­dzieć na por­ta­lu! :)

Bar­dzo fajny po­mysł, do­brze do­bra­na dłu­gość, ale nie­ste­ty wy­ko­na­nie do mnie nie tra­fi­ło.

Opisy są mocno spra­woz­daw­cze, przez co trud­no się zżyć z bo­ha­te­ra­mi – wo­lał­bym żebyś nawet to prze­dłu­ży­ła, wy­cię­ła kilka wy­da­rzeń, a zo­sta­wi­ła wię­cej bo­ha­te­rów, ich mi­mi­ki, ge­stów itd. Cze­goś co by mó­wi­ło wię­cej o emo­cjach im to­wa­rzy­szą­cych.

Za to lekki ko­me­dio­wy kli­mat na pewno na plus. Tech­nicz­nie też cał­kiem spoko.

 

Po­zdrów­ka!

Nie za­bi­ja­my pie­sków w opo­wia­da­niach. Nigdy.

Cześć,

 

do­brze Cię wi­dzieć po­now­nie tutaj :)

 

Po­do­ba mi się ta hi­sto­ria, dałem +1 do bi­blio­te­ki.

Prze­klę­ty skarb za­wsze robi wra­że­nie, a tutaj faj­nie uzu­peł­ni­łaś kla­sycz­ny motyw o “cię­żar obiet­nic”, który ścią­ga pi­ra­tów na dno. Je­dy­ne czego mi bra­ku­je to wy­ja­śnie­nia roli chło­pa­ka, ja­kiejś ta­kiej klam­ry, która by uka­za­ła, dla­cze­go wabił pi­ra­tów i kim jest. 

 

Po­zdra­wiam!

Che mi sento di morir

Kro­kus

Nowe świa­tło rzu­ci­łeś na ten tekst. Nie my­śla­łam, że bo­ha­te­ro­wie po­trze­bu­ją wię­cej emo­cji. Muszę do tego po­wró­cić, bo za­in­try­go­wa­łeś mnie tą uwagą i za to ci dzię­ku­ję.

Ba­se­ment­Key

Uprzej­mie dzię­ku­ję za punkt. Cie­szę się, że po­do­ba­ła ci się ta hi­sto­ria, a Bal­fu­le miał naj­wy­raź­niej ostat­nią obiet­ni­cę do speł­nie­nia – po­grą­żyć pi­ra­tów, a może od­mie­nić ich los? Szko­da, że nie wy­brzmia­ło w tek­ście. My­śla­łam, że od­czu­wal­na ulga po wrzu­ce­niu cen­ne­go me­da­lio­nu sta­no­wi wła­śnie ową klam­rę. Będę pra­co­wać dalej. Dzię­ki za przy­by­cie :)

Cześć, cał­kiem przy­jem­na hi­sto­ria z mo­ra­łem, ale dla mnie bez szału. Sam po­mysł na ukry­ty skarb nie jest zbyt­nio od­kryw­czy, a spo­sób jego dzia­ła­nia (obiet­ni­ce spa­da­ją­ce na tych, któ­rzy pró­bo­wa­li ukraść dro­go­cen­ne przed­mio­ty) niby ory­gi­nal­ny, ale nie widać w efek­tach, żeby miał więk­sze dzia­ła­nie, niż naj­zwy­klej­szy tak czę­sto spo­ty­ka­ny w li­te­ra­tu­rze prze­klę­ty skarb. 

Ale tak jak mówię, czy­ta­ło mi się przy­jem­nie. Nie prze­szka­dza­ły mi ste­reo­ty­po­we po­sta­cie, a dzia­ła­nia mło­dzia­ka… ja je ode­bra­łem tak, że od po­cząt­ku chciał przy­wa­lić pi­ra­tom, więc po pro­stu ich spro­wo­ko­wał. To dało cał­kiem fajny zwrot akcji. 

Po­zdra­wiam. 

 

Sen jest dobry, ale książ­ki są lep­sze

Młody pi­sarz

Miło mi, że czy­ta­ło się przy­jem­nie. Do­brze zro­zu­mia­łeś! Chło­pak chciał ich spro­wo­ko­wać, bo była to jego ostat­nia obiet­ni­ca do speł­nie­nia. Szko­da, że nie wy­war­ło to więk­sze­go wra­że­nia, choć może zmu­sze­nie nie­któ­rych do do­brych uczyn­ków po­bu­dzi­ło­by w nich em­pa­tię. Dzię­ki ;)

Czyli jed­nak nie do końca po­ją­łem koń­ców­kę. Nie wie­dzia­łem, że ostat­nią obiet­ni­cą chło­pa­ka jest uka­ra­nie pi­ra­tów. To zna­czy nie wi­dzia­łem po­wią­za­nia planu chło­pa­ka z wy­rzu­ce­niem me­da­lio­nu. W takim wy­pad­ku fak­tycz­nie tekst wy­pa­da le­piej.

Sen jest dobry, ale książ­ki są lep­sze

Młody pi­sarz

Miło mi ;) W takim razie po­zo­sta­je mi praca nad wy­brzmie­wa­niem…

Nowa Fantastyka