
Ekscentryczny hrabia z okultystycznymi zapędami zostaje pacjentem dwóch lekarzy, którym zależy na zarobku i usatysfakcjonowaniu szlachcica...
Tekst po wprowadzeniu kilku serii poprawek. Miłej lektury! :)
Ekscentryczny hrabia z okultystycznymi zapędami zostaje pacjentem dwóch lekarzy, którym zależy na zarobku i usatysfakcjonowaniu szlachcica...
Tekst po wprowadzeniu kilku serii poprawek. Miłej lektury! :)
Potężna burza od kilku godzin ciskała gromami za oknem gabinetu Hieronima Głowackiego. Krople bębniły o szybę i parapet, strumieniami spływając po ścianach budynku. Lekarz, pochylony nad siedzącym na krześle pacjentem, przesuwał wzdłuż jego pleców zimną, posrebrzaną główkę stetoskopu. Zajrzawszy do gardła i zbadawszy dłońmi kark, odwiesił przyrząd na szyję.
– Czy mógłby pan hrabia jeszcze raz opisać objawy? – zapytał, przechodząc za biurko i siadając na krześle. – Zapiszę sobie…
Odziany w granatowy frak chudzielec odchrząknął. Poprawił wysoki kołnierz i chwycił wiszącą na oparciu krzesła laskę – jej czubek zdobiła gałka z wyrytą pięcioramienną gwiazdą.
– Oczywiście – odparł hrabia Zygmunt Terpiłowski. – Ucisk w piersi, to przede wszystkim. Do tego boli mnie głowa, i to tak porządnie, jakby zaraz miało ją rozsadzić…
Głowacki notował wszystko w kajecie, co jakiś czas zerkając to na pacjenta, to na leżącą na blacie, otwartą księgę. Kilka razy, z namaszczeniem typowym dla bibliofila, przerzucał strony tomiszcza, zapisując coś na marginesie notesu.
– Co o tym sądzisz, Kronenberg? – zapytał lekarz, spojrzawszy w kierunku kominka.
Zawalony kocami fotel poruszył się. Okrągła postać zwlekła się z ciepłego siedzenia i przydreptała do biurka, poprawiając poły koszuli i wynicowane kieszenie.
– Jako laryngolog? – mruknął Jan Kronenberg, pocierając spocone od żaru czoło. – Raczej niewiele. Chyba, że boli pana gardło, bądź…
– Nic z tych rzeczy – zapewnił go hrabia, po czym sięgnął do kieszeni płaszcza. – Nie muszą się panowie także trudzić, jeśli chodzi o przyczyny choroby. Rozwiązanie znajduje się tutaj!
Brwi Głowackiego uniosły się wysoko, gdy szlachcic wyjął z zanadrza oprawioną w skórę książeczkę. Po chwili trafił na odpowiednią stronę, ozdobioną szarą ryciną przedstawiającą przedziwne, przerażające monstrum.
– To wszystko wina Perepłuta – oznajmił zafascynowanym głosem hrabia, pukając palcem w obrazek. – Demon ów upatrzył sobie mnie jako ofiarę. Siedzi w mej głowie, rozumie pan, i wysysa moje siły życiowe…
Głowacki położył dłoń na ramieniu Kronenberga, który – czerwony od podbródka po łysinę – trząsł się na całym ciele. Ukradkowym spojrzeniem lekarz nakazał gotującemu się wewnętrznie przyjacielowi milczeć.
– Żadne wasze doktorskie gusła mi tu nie pomogą – kontynuował Terpiłowski. – Tu zaradzić może tylko rytuał wypędzający demona!
– Rozumiem – odparł grobowym tonem lekarz. – Czemuż więc przychodzi pan z tym do mnie?
– A pan się na tym nie zna? Sądziłem, że reprezentuje pan wysoki poziom. I nie ukrywam, że potrafię sowicie zapłacić, gdy dostanę to, czego żądam…
Myśl o pieniądzach zapukała do umysłu Głowackiego i ucieszyła się, zastawszy uchylone drzwi.
– Zgoda – wypalił lekarz, ściskając dłoń hrabiego. – Proszę przyjść jutro wieczorem. Ja i Kronenberg będziemy gotowi.
– Wiedziałem, że mogę na panów liczyć! – ucieszył się szlachcic, odwzajemniając uścisk. – Stawię się punktualnie o ósmej! Do widzenia!
Potrząsnął dłońmi lekarzy, szczerząc się w uśmiechu. Gdy tylko wyszedł, postukując radośnie laską, Kronenberg wybuchnął.
– Coś ty mu naobiecywał?! – warknął, nie nadążając z ocieraniem potu na czole. – Rytuał! Kim my jesteśmy?! Wioskowymi guślarzami?!
– Słabo prosperującymi lekarzami – odparł Głowacki, delikatnie zamykając spoczywającą na biurku księgę – którzy potrzebują pieniędzy na życie. Nie ma co się pieklić, Janek. Chyba nie myślisz, że naprawdę odprawimy jakiś rytuał?
– A jak ty to niby widzisz? – spytał laryngolog, wydmuchując nos w zapoconą chusteczkę.
– Zamarkujemy całe widowisko; podczas tej okultystycznej paplaniny wbiję mu igłę z lekiem. Terpiłowski dostanie co chce, a my porządnie zarobimy. A teraz poślij kogoś do biblioteki po książki o okultyzmie i Słowianach.
– Po co? – zdziwił się Kronenberg.
– Musimy się przygotować.
…
– I niby jak masz zamiar zrobić demona? – zapytał niechętnie laryngolog, wertując Xięgę Okultyzmów. – Bo mnie nie przebierzesz…
– Gdy byłem na politechnice w Liege, w Belgii – odparł Głowacki, odpisując do notesu fragment Bestyariusza słowiańskiego – spotkałem tam interesującego młodzieńca, niejakiego Prószyńskiego. Odpisałem sobie z jego notatek projekt maszyny, która potrafi zrobić ruchome zdjęcie jakiejś rzeczy, a potem wyświetlić je na ścianie.
– Fascynujące! Zbudowałeś to ustrojstwo?
– Jakiś czas temu – potwierdził lekarz. – Kurzy się na strychu. Teraz wystarczy tylko zrobić ruchomy obraz czegoś, co zimituje stwora i wyświetlić go na dymie.
– Sam bym na to nie wpadł…
…
Wszelkie meble z gabinetu wyniesiono na korytarz, pozostawiając tylko stojące w rogu, zawalone okultystycznymi księgami biurko oraz przytargany z jadalni ciężki, dębowy stół. Wokół niego, na linkach rozwieszonych pomiędzy karniszami i hakami obrazów, wisiały płachty różnokolorowych materiałów, tworzące zamknięte z trzech stron pomieszczenie. Dębowy blat przykryto obszytym cekinami obrusem, kupionym na cygańskim jarmarku, a podłogę wymoszczono dywanami z całego domu.
Gdy Terpiłowski przyszedł o umówionej godzinie, nie mógł powstrzymać zachwytu. Jak odrętwiały przeszedł kilka kroków, by zatrzymać się na granicy usypanego z soli kręgu.
– No, panie Głowacki… – rzekł po chwili. – Chylę czoła przed mistrzem ceremonii…
Ów Mistrz, poprawiając plątaninę cygańskich i szarlatańskich szat oraz medalionów, którymi był obwieszony, zbliżył się powoli do oczekującego szlachcica.
– Wszystko gotowe do rytuału – rzekł, wskazując stół. – Możemy zacząć już teraz.
– Oby to się równie szybko skończyło… – burknął schowany za jedną z kurtyn Kronenberg, od godziny mocujący się z osuwającym się na oczy, idiotycznym turbanem.
Hrabia, jakby nie chcąc zepsuć podniosłego nastroju, w milczeniu dał się poprowadzić lekarzowi do stołu, na którym – uprzednio oddawszy kapelusz i laskę – położył się, opierając głowę na poduszeczce.
Tymczasem Głowacki, trzymając w ręku kopcące kadzidło i krążąc wokół leżącego hrabiego, rozpoczął rytuał wypędzenia demona. Przez szparę pomiędzy kurtynami co chwilę wysuwała się ręka Kronenberga, za każdym razem dzierżąca nową tablicę z przepisanym z Rytuałów poganskych tekstem, odczytywanym przez mistrza ceremonii śpiewnym głosem.
– Demonie pradawny! – intonował lekarz. – Stworzenie ciemności! Szumowino zaciekła, Perepłucie z piekła rodem! Ostaw w pokoju ciało i umysł tego człowieka! Zgiń, przepadnij, uwalniając go od twej diabelskiej obecności!
– Będę się musiał po tym wyspowiadać – marudził pod nosem Kronenberg, dorzucając szczap do stojącego w kącie piecyka. – Oj, pójdą drzazgi w konfesjonale, jak się ksiądz dowie…
– Ja, wielki mistrz tej ceremonii – rozkręcał się Głowacki – nakazuję ci, abyś porzucił tę ziemską powłokę i oddał się swej tułaczce po zaświatach!
Dym z piecyka gromadził się pod rozpiętymi tkaninami, wypełniając swą wonią całe pomieszczenie. Kaszleli wszyscy oprócz oczarowanego Terpiłowskiego, który z zamkniętymi oczyma leżał nieruchomo na stole.
– Wyłaź! – darł się Głowacki, tłukąc słomianą miotełką po twarzy hrabiego. – Zostaw w spokoju tego biednego człowieka!
Mówiąc to, w przedramię leżącego wbił igłę i szybkim ruchem zaaplikował zawartość strzykawki. Hrabia otworzył gwałtownie oczy akurat w momencie, w którym Kronenberg odpalił ukryty za płachtą pleograf. Rolka z filmem zakręciła się, wyświetlając przerażającą, rogatą gębę stwora z potężnymi zębiskami, który przez uważnego obserwatora zidentyfikowany zostałby jako pies laryngologa z doczepioną charakteryzacją.
– Precz! – mówił dalej Głowacki, wznosząc ręce i patrząc na leżącego hrabiego.
Włączony przez laryngologa fonograf zaryczał potężnie, zaskakując Hieronima donośnością głosu. Gdy pierwszy, wstrząsający ścianami ryk przebrzmiał, ku zdziwieniu i przerażeniu lekarza, Kronenberg wydukał:
– Em… coś się zepsuło i, tego… nie działa.
Przerażony Głowacki spojrzał w górę akurat w momencie, w którym drżący na całym ciele hrabia wyszeptał:
– Perepłut! Prawdziwy Perepłut…
Pośród rozwianego dymu unosił się demon. Taki prawdziwy, potężnie umięśniony, dwumetrowy stwór z głową najeżoną rogami i krwiście czerwonymi zębami. Perepłut, wznosząc ściśnięte w pięści dłonie, zaryczał po raz drugi. Włoski na ciele Hieronima stanęły dęba, a mdłości o mało co nie pozbawiły go obiadu.
Z lodowatego przerażenia wytrącił ich piskliwy wrzask Kronenberga.
– Uciekajcie!!! – darł się laryngolog, zrzucając turban. – To cholerstwo jest prawdziwe!
Pierwszy oprzytomniał Terpiłowski. Zerwał się ze stołu i – chwyciwszy w jedną rękę laskę, a w drugą dłoń lekarza – rzucił się w kierunku trzymanych przez Kronenberga drzwi na korytarz. Grubas zatrzasnął je akurat w momencie, gdy wraz z trzecim rykiem, demon ruszył do ataku.
– Do biblioteki! – zakomenderował świeżo ocucony Głowacki, patrząc, jak jego przyjaciel przewraca zegar, barykadując nim drzwi.
W kilku susach, ślizgając się na pozbawionej dywanów podłodze i zderzając z meblami, dopadli na drugi koniec korytarza. Gubiąc po drodze fragmenty okultystycznych strojów wparowali do biblioteki, zatrzaskując za sobą drzwi. Laryngolog i hrabia zastawili je sekretarzykiem, a Głowacki obalił na nie najbliższy regał z książkami.
– Jak to pokonać!? – krzyczał lekarz, targając kołnierz koszuli Terpiłowskiego . – Pan się na tym znasz! Gadaj!!!
– To wy nie wiecie?! – odparł hrabia. – Myślałem, żeście specjaliści! A demony słowiańskie powstrzymać może tylko Pismo Święte!!!
Jak na komendę, wszyscy spojrzeli na ciągnące się przez pomieszczenie półki z książkami, pełne grubych tomiszczy i starych traktatów.
– Szukać! – powiedział Głowacki, akurat w chwili, gdy donośny huk oznajmił, że zatarasowane zegarem drzwi po drugiej stronie korytarza nie stanowią już przeszkody dla demona.
W trójkę rzucili się do regałów. Spojrzawszy pobieżnie na tytuł, wyrzucali książki jedna po drugiej za plecy, rozpaczliwie szukając tej jednej, jedynej zbawczej księgi. Stosy za ich plecami rosły. Głowacki stracił już nadzieję, gdy demon po raz pierwszy uderzył w drzwi do biblioteki, a on po raz dziesiąty miał w ręku traktat Frycza Modrzewskiego. Tymczasem zawiasy w jednym ze skrzydeł pękły, a łapska potwora obaliły sekretarzyk. Dwumetrowy, umięśniony Perepłut wparował do biblioteki, gniotąc walające się po podłodze książki.
Najbliżej wejścia stał Kronenberg. I to właśnie na tego niskawego laryngologa rzucił się demon. Przerażony grubas, w ostatnim akcie desperacji zasłonił się stojącą najbliżej na półce małą, szarawą książeczką.
Demon syknął przerażony i padł na plecy, szeroko rozwartymi oczyma wpatrując się w książkę. Zaskoczony obrotem spraw laryngolog, przerzucił okładkę. Tymczasem Głowacki i hrabia, niosąc przed sobą wytrzaśnięty nie wiadomo skąd egzemplarz żydowskiego Pięcioksięgu, zbliżyli się do Kronenberga.
– Ilustrowana Biblia dla dzieci – przeczytał lekarz nad ramieniem kolegi. – No proszę. Pamiątka z dawnych lat. Całkiem zapomniałem, że ją mam…
– Co teraz? – wysapał Kronenberg, wolną ręką ocierając zalewający twarz pot. – Co mamy robić, panie Terpiłowski?
– Perepłut, jako istota ze słowiańskiego piekła – odparł hrabia, spoglądając na podnoszącego się powoli stwora – powrócić do niego może za sprawą rytuału, wypędzającego go z ciała ofiary. Jako, że koncertowo spartoliliście rytuał i zamiast w zaświaty przywołaliście go do naszego świata, pozostaje tylko jedno wyjście. Najprostsza droga do piekła wiedzie przez płomienie.
Rozejrzeli się po zawalających podłogę stosach książek, zwojów i woluminów. Głowacki westchnął, czując, że musi zdobyć się na to ogromne poświęcenie.
– Zrzućcie to na stos – powiedział, powstrzymując rozdzierający jego serce żal. – Zrobimy ognisko z książek.
– Jesteś pewien? – upewnił się Kronenberg. – To przecież twoje…
Perepłut zawarczał, po czym podjął próbę zajścia ich od drugiej strony. Odstraszony przez machającego Torą hrabiego, ryknął jeszcze głośniej.
– Żwawo – burknął Głowacki, popychając książki butem. – Zanim bestia się zorientuje, co dla niej szykujemy. Tylko z dala od regałów i ścian. Przynajmniej domu mi nie spalcie…
Po niecałym kwadransie, podczas którego Kronenberg trzymał stwora na odległość, a hrabia i lekarz zrzucali książki na jeden stos, wszystko było gotowe. Demon, najwyraźniej przewidujący co się święci, z oporami dał się wepchnąć na hałdę. Gdy ustawili się wokół niego, każdy trzymając przed sobą inną świętą księgę, Terpiłowski przemówił:
– Odejdź stąd, demonie piekielny! Wypędzamy cię z tego padołu! Precz!!!
Cisnął rozpaloną uprzednio lampę naftową pod nogi bestii. Papier zajął się ogniem natychmiastowo, w krótkim czasie pogrążając potwora w dymie i sadzy. Kolejny ryk świadczył o tym, że płomienie dotarły do nóg Perepłuta. Dwójka lekarzy, w zafascynowaniu nie mogąc odwrócić wzroku, patrzyła, jak demon kurczy się od ognia. Pazurzaste łapy rozgarniały dym, bezskutecznie próbując uciec z ognistej pułapki.
Gdy kurzawa opadła, ujrzeli leżącą na zwęglonych księgach czarną, bezkształtną masę.
– Jezu Chryste… – wymamrotał Kronenberg, osuwając się na ziemię. – Za stary jestem…
– I co, panie Terpiłowski? – zapytał drżącym głosem Hieronim. – Demon wypędzony. Należą się podziękowania. I zapłata…
Hrabia oderwał zaszklone spojrzenie od truchła Perepłuta.
– Nie sądzę, panie Głowacki – odparł twardo. – Oszukał mnie pan.
– Jak to?!
– Ano tak – kontynuował szlachcic, z wyższością poprawiając pomięty w całym zamieszaniu kołnierz marynarki. – Chcieliście ze mnie zakpić, podając mi te szarlatańskie… tfu, specyfiki, a cały rytuał był sfałszowany.
– Prawie zginęliśmy! – odwarknął lekarz, wskazując pozostałości po potworze. – To coś siedziało w pańskiej głowie, a ja to wypędziłem!
– Proszę na mnie nie krzyczeć – odparł Terpiłowski. – Jakkolwiek było to… interesujące doświadczenie, mimo wszystko czuję się oszukany. Żegnam panów.
Postukując laską ominął zniszczony sekretarzyk. Po chwili dało się usłyszeć trzask drzwi wyjściowych. Podmuch zimnego, pachnącego deszczem powietrza liznął stopy dwójki lekarzy.
Zrezygnowany Głowacki osunął się na podłogę obok smarkającego przyjaciela, po czym wyjął czarne grube cygaro, które zapalił drżącą dłonią.
– I co teraz robimy? – zapytał smętnie, posyłając kłęby dymu pod sufit i zerkając na pobojowisko. – Ktoś będzie musiał to sprzątnąć…
Kronenberg podniósł się z podłogi. Otrzepał ponadrywane spodnie i przylizał resztki włosów na głowie.
– Nie wiem jak ty – rzekł, chwiejnie ruszając w kierunku drzwi – ale ja idę się porządnie wyspowiadać…
Hej!
Myślałam, że ta dwójka, wyrzuciwszy za płoty pierwsze koty, zdecyduje się jednak zmienić profesję i Kronenberg otrzepie się, przyliże resztki włosów na głowie (gdzieżby indziej, swoją drogą? :-) O matko, fantazjo, nie wódź mnie na pokuszenie!), a potem pójdzie zastrzec nazwę “Piekielnie dobrzy egzorcyści” albo coś w ten deseń.
Pozdrowienia,
eM
Świetnie się ten tekst zapowiada, jest bardzo obiecujący i przy paru poprawkach, moim zdaniem, będzie naprawdę dobry. Ciekawie grasz konwencjami urban fantasy, zabawnie i pomysłowo wplatasz w nie nieco inaczej niż zwykle rozumianą Słowiańszczyznę, masz dobrze pomyślane, nie wyidealizowane postacie protagonistów (bardzo fajny ten detal z Kronenbergiem narzekającym, że musi się iść wyspowiadać). To się wręcz prosi o kontynuację.
Gdzie jest słabiej, to w konstrukcji fabuły. W co najmniej dwóch miejscach tekst wisi na czyściutkim Imperatywie Narracyjnym (czyli na tym, że autor tak chce): raz, kiedy okazuje się, że doktor skopiował wynalazek kolegi i umie go, ot tak, odtworzyć, drugi raz z Biblią dla dzieci (skąd w zasadzie ona się tam wzięła? Nie jest niemożliwe, że któryś z nich ma rodzinę i dzieci albo zachował książkę z własnego dzieciństwa, ale to, jak ona wpada w ręce bohatera, jest z lekka mało wiarygodne, nawet w takiej lekko komicznej konwencji.
Ale mimo tego marudzenia – to jest naprawdę dobry, udany tekst i – jeśli zechcesz pisać więcej w tym świecie – będę z przyjemnością kolejne twoje teksty czytać.
ninedin.home.blog
Czytało się bardzo przyjemnie, do porannej kawy w sam raz mi podeszło :)
Napisane sprawnie i barwnie, tekst utrzymuje klimat, ale fabuła niestety bardzo przewidywalna. Na szczęście akcja toczy się wartko, więc mimo przewidywalności nie nudzi.
Z drobiazgów, które mnie lekko uwierały w trakcie czytania:
zdobiła ją pięcioramienna gwiazda, wyryta na gałce w otoczeniu innych tajemniczych symboli.
Wykreśliłabym “tajemniczych”. Tak nam tę tajemniczość trochę wciskasz na siłę. Zwłaszcza, że się potem okazuje, że ta laska nie ma żadnego znaczenia (spodziewałam się, że ta strzelba wystrzeli) – a więc i podkreślanie tajemniczych symboli jest niepotrzebne.
Myśl o pieniądzach zapukała do umysłu Głowackiego i ucieszyła się, znalazłszy otwarte drzwi.
Dobre :)
Wokół niego, na linkach rozwieszonych pomiędzy karniszami i hakami obrazów, wisiały płachty różnokolorowych materiałów, tworzące zamknięte z trzech stron pomieszczenie wokół stołu.
Dwa razy w jednym zdaniu mówisz, że wokół stołu.
Mistrz, poprawiając wiszącą na sobie plątaninę cygańskich i szarlatańskich szat,
Wiszącą na nim, jeśli już, bo w obecnej formie to znaczy że plątanina wisiała na samej sobie. A w ogóle spróbowałabym jakoś inaczej to zdanie ugryźć. Może coś w rodzaju: Mistrz, poprawiając plątaninę cygańskich i szrlatańskich szat, którymi był obwieszony…
Laryngolog i hrabia przesłonili je sekretarzykiem, a Głowacki obalił na nie najbliższy regał z książkami.
Nie brzmią mi tutaj te czasowniki… Można coś przesłonić materiałem, zasłoną, ale meblem? Raczej “zastawili”. Podobnie, obalić to można pomnik, ale raczej nie regał, więc może lepiej “przewrócił”?
kiedy przesłonięte zegarem drzwi
jw.
Gdy ustawili się wokół niego, każdy trzymając przed sobą znalezione pośród ksiąg Pismo Święte, Terpiłowski przemówił
Takie to trochę na siłę… Przed chwilą przewrócili do góry nogami pół biblioteki i mieli problem znaleźć nawet jedną Biblię, a teraz nagle z kapelusza wyciągnęli trzy?
Ogólnie dobra robota, czekam na kolejne Twoje teksty :)
Kosmos to bazgranina byle jakich wielokropków!
Emlisien dzięki, o zmianie profesji Głowackiego i Kronenberga chyba nie ma co mówić, bo mam już kontynuację ich przygód – ale pomysł bardzo dobry, aż pozwolę sobie go zapisać :)
mindenamifaj fakt, szaty “na sobie” i “przesłanianie” pójdą do poprawki, ale “obalanie” nie wydaje mi się aż takie złe. Zajmę się też tym stołem i laską/strzelbą Czechowa :)
A z tymi trzema Bibliami to chodziło w sumie o to, że mieli trochę czasu – gdy demon był trzymany na odległość – by je znaleźć. Może faktycznie nie dałem tego dobrze pokazać?
ninedin sam nie wiem – ciężko mi jakoś wyobrazić sobie tę fabułę biegnącą inaczej, bez kopii wynalazku i bez scenki, celowo komicznej i niespodziewanej, z Biblią dla dzieci :/
Pokombinuję!
No to podkreśl komizm tej sceny, zaskoczenie bohaterów, jakiś absurdalny dialog typu:
– Po co ci Biblia dla dzieci?!
– To długa historia…
tylko lepiej pomyślany niż ten mój tutaj :)
Ale że by było jasne, to jest bardzo, bardzo dobry pierwszy forumowy tekst. Marudzę dlatego właśnie, że jest naprawdę dobry i doskonale rokuje na przyszłość.
ninedin.home.blog
Hej!
chwycił wiszącą na oparciu krzesła laskę – zdobiła ją pięcioramienna gwiazda, wyryta na gałce w otoczeniu innych tajemniczych symboli.
Hmmm, zazgrzytało mi to, że gwiazda zdobiła gałkę, która zdobiła laskę. Jak czytam taki opis, to w głowie generuje mi się obraz, krok po kroku. Czyli mam laskę zakończoną gwiazdą. I tu się dowiaduję, że gwiazda były wyryta na gałce. Czyli musze poprawić wygenerowany obraz.
O tajemniczości napisała już mindenamifaj.
– Co o tym sądzisz, Kronenberg? – zagaił lekarz, zwracając się w kierunku kominka.
Rozumiem stopniowe przedstawianie postaci. Podobny trik zastosowałaś z hrabią, który wpierw jest pacjentem, potem chudzielcem, a dopiero potem poznajemy jego imię i nazwisku. Teraz mamy postać ukrytą na fotelu, który stoi w pobliżu kominka. Ale w pierwszej chwili pomyślałam, że lekarz próbuje się z kimś skontaktować przez ten kominek. Użyłaś słowa “zwracać się”, które można odebrać jako mówienie, lub zmianę pozycji ciała. Użycie miało miejsce w dialogu, więc może to być mylące.
W kilku susach, ślizgając się na pozbawionej dywanów podłodze i zderzając z meblami, dopadli do następnych drzwi. Gubiąc po drodze fragmenty okultystycznych strojów wpadli do biblioteki, zatrzasnąwszy za sobą wejście.
Nie jest powtórka, ale wyrazy są na tyle podobne, że nie brzmi to dobrze.
Zatrzasnąć wejście… To brzmi dziwnie.
Wynalazek – wykorzystanie tego motywu jak najbardziej, po prostu zastanów się jak inaczej wprowadzić ten element do fabuły. Może mają coś takiego na strychu po zmarłym stryju – szalonym wynalazcy. Mało realne jest zbudowanie takiego urządzenia w jeden dzień. W dodatku opierając się tylko na pamięci. A pojawiające się w tekście motywy nierealne będą miały lepszy wydźwięk, jeżeli warstwa rzeczywista nie będzie oparta na szczęśliwych zbiegach okoliczności.
Podoba mi się pomysł podsunięty przez emlisien “Piekielnie dobrzy egzorcyści” :D
Pomysł fantastyczny. Przyjemnie się czytało. Interesujące postacie bohaterów, chętnie poczytałabym coś więcej o nich.
Pozdrawiam :)
Ninedin dobry pomysł! Podkreślę to jakoś
to jest bardzo, bardzo dobry pierwszy forumowy tekst
Bardzo mi miło, że tak uważasz, dziękuję za przeczytanie i porady – na pewno się do nich zastosuję :)
MaLeeNa racja, “dopadli”/”wpadli” są blisko, więc to zmienię, i pomyślę nad tym “wejściem” oraz “zwracaniem” w kierunku kominka
A co do wynalazku, to tu będę się bronił:
Odpisałem sobie z jego notatek projekt maszyny, która potrafi zrobić ruchome zdjęcie jakiejś rzeczy, a potem wyświetlić je na ścianie.
– Fascynujące! Zbudowałeś to ustrojstwo?
– Dokładnie – potwierdził lekarz. – Teraz wystarczy tylko zrobić ruchomy obraz czegoś, co zimituje stwora i wyświetlić go na dymie.
Zamierzenie było takie, że wynalazek Prószyńskiego, zbudowany przez Głowackiego, stoi sobie już gdzieś, na jakimś strychu lub w piwnicy, zbudowany przez lekarza-majsterkowicza. Ale faktycznie, mogę bardziej podkreślić to, że ta maszyna już istniała podczas akcji opowiadania – czy to zbudowana przez Głowackiego, czy to przez Prószyńskiego, który akurat okaże się, jak to zasugerowałaś, wujkiem-wynalazcą :)
Dzień doberek.
Łapanki nie robiłem, zresztą tekst jest całkiem przyzwoicie napisany – za co pochwała.
Brwi Głowackiego uniosły się wysoko w górę,
→ Ciekawe, jakby uniosły się w dół :P Albo wysoko w dół!
Fabularnie niestety – może nie “lipnie”, ale bez fajerwerków. Bohaterowie ani na plus, ani na minus, po prostu całkiem komponujący się w odegrane role co do historii, ale przewidywalność fabuły dość bije po oczyskach. Już z samego początku wiadomo, że gdy dwójka bohaterów szykuje oszukany rytuał, seans przeobrazi się w coś przeciwnego. Tak więc delikatne rozczarowanie. Brakowało mi czegoś więcej. Tak do końca nie wiem czy przebieg rytuału miał być zabawny czy też nie, ale niestety tutaj było również dość typowo. Tekst krótki, więc mnie nie wymęczył w dodatku ze sprawnym wykonaniem, ale na długo to go nie zapamiętam.
Pozdro!
Near-Death to z brwiami dobre, przemyślę :)
Co do fabuły: zgadzam się, można się domyślić jej przebiegu. Nie mam jednak pomysłu, jak zmienić ją (bez wywracania do góry nogami całego opowiadania) by nie była tak oczywista
Dzięki!
Niekiepski debiut forumowy.
Jak już wiesz z poprzednich, tych powyżej, komentarzy, garstka błędów wkradła się do tekstu, ale nie rozpaczaj – :-) – jeszcze nie urodził się autor absolutnie doskonały pod tym względem. Czyli: udany start, więc trzymaj kurs i poziom.
Z innej beczki: zauważ, że możesz w jednym poście odpowiedzieć kilku osobom, co jest zalecane.
Pozdrawiam.
AdamKB mój błąd – od teraz widząc kilka komentarzy będę odpowiadał zbiorczo, dzięki :)
Dziękuję za słowa uznania, spróbuję utrzymać kurs :D
Jeśli to naprawdę start poza forum też, to całkiem całkiem. Miś chętnie przeczyta dalszy ciąg przygód lipnych rytualistów.
Dobry wieczór ;)
Przyjemne opowiadanie, napisane w bardzo porządny sposób. Rozwój wypadków może nie wytrąca czytelnika z butów, nic mocno nie zaskakuje i nietrudno było przewidzieć, co się dalej stanie, ale mimo to bawiłem się dobrze. Motywacje bohaterów wydają się jasne: lekarze decydują się na przeprowadzenie szarlatańskiego “rytuału”, bo nie wiedzie im się najlepiej, to jest w porządku. Przyczepiłbym się tylko do zbyt wielu przypadków, takich królików z kapelusza, które pomagają postaciom w realizacji ich zamierzeń. Oto nagle okazuje się, że na strychu od dawien dawna jest ustrojstwo, dzięki któremu można “wykreować” demona, a podczas rozprawy z upiorem nagle i znikąd pojawia się Biblia. Myślę, że jeśli z tego tekstu możesz wynieść jakieś zadanie domowe na okoliczność przyszłych opowiadań, to zastanowić się, jak nie chodzić na tego rodzaju skróty i bardziej przekonać czytelników do tego, co się dzieje.
Jest to Twoja pierwsza praca na portalu, wydaje mi się całkiem udana i dobrze napisana, więc polecę ją do Biblioteki ;)
Pozdrawiam i gratuluję debiutu!
Cześć, Narogu!
Przepraszam, że zacznę od off-topu:
AMON?!
A teraz wracam do opowiadania.
Przyjemne, choć bez fajerwerków (takich metaforycznych ;)). Było wiadomo, że demon się pojawi, choć byłem ciekaw co z tego wyniknie.
Później fajna scena z lekkiej przygodówki, gdzie jak rozumiem, miało być też trochę humoru. Mi to przypadło do gustu!
Ale ej, jakim cudem nie spłonęła cała chata, a bohaterom pożar nawet nie dał się we znaki? Podłoga, regały na książki itd. przecież to wszystko z drewna, a na środku przed chwilą płonął stos?!
Mimo to, lektura przyjemna, choć pewnie nie zostanie ze mną na długo :)
W każdym razie przyzwoity debiut!
Pozdrówka!
Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.
AmonRa racja, z każdą chwilą zauważam, że zbyt dużo umieściłem w tym tekście takich właśnie “królików z kapelusza” – ciężko byłoby już przekształcić cały tekst tak, by ich uniknąć, ale z pewnością wyniosę z tego lekcję na przyszłość. Do Czytelnika bardziej przemówi taka akcja fantastyczna, która bazuje na realnie możliwych zdarzeniach faktycznych, a nie na “królikach” :)
Krokus tak, tu znów się przyznam – widzę teraz ten brak dodatkowych “fajerwerków” i przewidywalność akcji, prawda
A co do stosu, to jakoś tak za naturalne i domyślne uznałem, że rozpalili go i pilnowali w sposób kontrolowany, tak, żeby nie podpalić reszty biblioteki i domu.
Dziękuję pięknie wam obu – za przeczytanie, ocenę i polecenie do Biblioteki :)
Off-top: widać rytuał przyzwał nie tylko słowiańskiego Perepłuta, ale też egipskiego Amona :D
Przyczepiłbym się tylko do zbyt wielu przypadków, takich królików z kapelusza, które pomagają postaciom w realizacji ich zamierzeń. Oto nagle okazuje się, że na strychu od dawien dawna jest ustrojstwo, dzięki któremu można “wykreować” demona, a podczas rozprawy z upiorem nagle i znikąd pojawia się Biblia.
Pozostaje mi się zgodzić z tym komentarzem.
Generalnie opowiadanie czytało mi się dość przyjemnie bo jest sprawnie napisane i krótkie, bez niepotrzebnego przeciągania. Po lekturze trochę zastanawiałem się co chciałeś stworzyć, czy miało tu być budowanie napięcia, czy postawienie na humor? I tak do końca nie jestem pewien.
“Wyjście” prawdziwego demona jest dość przewidywalne i przeprowadzone w sposób, który jakoś nie wzbudził we mnie wielkich emocji. Późniejsza z nim konfrontacja nie wzbudza napięcia, ale w zasadzie nie wiem czy miała to robić. Mimo wszystko pomysł fajny, czytało się też dobrze i jest “tak ok”.
widać rytuał przyzwał nie tylko słowiańskiego Perepłuta, ale też egipskiego Amona :D
dokładnie tak – może to mieć też związek z mumiowym konkursem na portalu ;) więc jak już Cię nawiedził egipski bóg, to pisz ;)
Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.
Piotr W. K. dzięki! Tak, ten tekst raczej nie ma wzbudzać wielkich emocji, prędzej rozbawiać
Krokus chyba będę musiał wziąć udział, by nie rozgniewać egipskiego boga tak, jak pewni lekarze rozgniewali słowiańskiego :D
A może Głowacki i Kronenberg postanowią zbadać mumię…? :)
Hej,
Historia bardzo sympatyczna i całkiem oryginalna, naprawdę zaskakujący zwrot akcji. Niestety mam trochę uwag. ^^’
Myśl o pieniądzach zapukała do umysłu Głowackiego i ucieszyła się, znalazłszy otwarte drzwi.
Skoro były otwarte, to po co pukała? ^^ (Swoją drogą, lepsze niż “znaleźć” byłoby tutaj słowo “zastać”).
tłukąc słomianą miotełką po twarzy hrabiego
To było urocze xD
wparowali do biblioteki, zatrzasnąwszy za sobą drzwi.
→ zatrzaskując. W obecnej wersji najpierw zatrzasnęli za sobą drzwi, a potem wpadli do bliblioteki – chyba nie o to chodziło.
akurat w chwili, kiedy zatarasowane zegarem drzwi po drugiej stronie korytarza rozleciały się z hukiem.
Bardziej pasowałby taki opis: akurat w chwili, gdy donośny huk oznajmił, że drzwi….
z przerażenia nie mogąc odwrócić wzroku,
Trochę naciągane – mimo wszystko dałabym tutaj fascynację.
Trochę mnie bolą niedociągnięcia logiczne – demon, który nie ucieka przez otwarte drzwi (albo jakieś okno), mimo że czuje, co się święci – ot, pozwala ułożyć wokół siebie stos i się spalić… Dwa: dlaczego w pomieszczeniu nie wybuchł pożar? ^^ Trzy: skoro hrabia wiedział, jak wypędza się demona (czy też: że powinno to wyglądać inaczej), to czemu zgadzał się na ten śmieszny rytuał?
Podobały mi się za to dialogi, całkiem nastrojowe. Poza tym tekst dobrze skonstruowany, tylko końcówka jakaś taka… Niewyraźna.
Ogólnie na plus, ale jak dla mnie – ciut, ciut brakuje do kliczka.
Pozdrawiam ^^
She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.
Hej DHBW!
Dzięki za przeczytanie i recenzję :)
Skoro były otwarte, to po co pukała? ^^ (Swoją drogą, lepsze niż “znaleźć” byłoby tutaj słowo “zastać”).
Racja. Zmieniłem. Teraz myśl puka do uchylonych drzwi (w końcu lekko uchylone drzwi potrafią przypominać takie zamknięte, prawda?), z “zastawszy” wstawiłem zamiast “znalazłszy” :)
→ zatrzaskując. W obecnej wersji najpierw zatrzasnęli za sobą drzwi, a potem wpadli do bliblioteki – chyba nie o to chodziło
Zmienione!
Bardziej pasowałby taki opis: akurat w chwili, gdy donośny huk oznajmił, że drzwi…
Tutaj także, teraz to zdanie prezentuje się tak:
– Szukać! – powiedział Głowacki, akurat w chwili, gdy donośny huk oznajmił im, że zatarasowane zegarem drzwi po drugiej stronie korytarza nie stanowią już przeszkody dla demona.
Trochę naciągane – mimo wszystko dałabym tutaj fascynację.
Racja, zmiana wprowadzona
Trochę mnie bolą niedociągnięcia logiczne – demon, który nie ucieka przez otwarte drzwi (albo jakieś okno), mimo że czuje, co się święci – ot, pozwala ułożyć wokół siebie stos i się spalić… Dwa: dlaczego w pomieszczeniu nie wybuchł pożar? ^^ Trzy: skoro hrabia wiedział, jak wypędza się demona (czy też: że powinno to wyglądać inaczej), to czemu zgadzał się na ten śmieszny rytuał?
Postanowiłem temu zaradzić, dodając kilka słów. Może w ten sposób trochę “podciągnę” te logiczne niedociągnięcia :)
To zmieniony fragment:
– Perepłut, jako istota ze słowiańskiego piekła – odparł hrabia, spoglądając na podnoszącego się powoli stwora – powrócić do niego może za sprawą rytuału, wypędzającego go z ciała ofiary. Jako, że koncertowo spartoliliście rytuał i zamiast w zaświaty przywołaliście go do naszego świata, pozostaje tylko jedno wyjście. Najprostsza droga do piekła wiedzie przez płomienie.
Rozejrzeli się po zawalających podłogę stosach książek, zwojów i woluminów. Głowacki westchnął, czując, że musi zdobyć się na to ogromne poświęcenie.
– Zrzućcie to na stos – powiedział, powstrzymując rozdzierający jego serce żal. – Zrobimy ognisko z książek.
– Jesteś pewien? – upewnił się Kronenberg. – To przecież twoje…
Perepłut zawarczał, po czym podjął próbę zajścia ich od drugiej strony. Odstraszony przez machającego Torą hrabiego, ryknął jeszcze głośniej.
– Żwawo – burknął Głowacki, popychając książki butem. – Zanim bestia się zorientuje, co dla niej szykujemy. Tylko z dala od regałów i ścian. Przynajmniej domu mi nie spalcie…
Może w ten sposób choć trochę temu zaradziłem? ;)
Nooo, trochę tak… Ale nie do końca… ^^’ Może lepiej, żeby jeden przygotował ogień, a dwóch pilnowało, żeby demon nie uciekł? Tzn. zastawiało mu drogę Pismem Św.?
I jeszcze… Hm… Jeszcze pozostaje kwestia, skąd wzięli ogień… ^^’ Niby lampa naftowa, no ale… Przecież nie wzięli jej ze sobą, kiedy wybiegali, a zostawienie płonącego ognia w bibliotece, bez nadzoru, nie jest zbyt mądre… ^^’
W każdym razie bardzo mi miło, że uwzględniłeś moje uwagi. :)
oznajmił im
Im niepotrzebne. ^^
She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.
“im” usunięte :)
Lampę naftową zawsze można rozpalić, choćby zapałkami – uznałem, ze takie szczegóły można pominąć. A i samo rzucenie zapałki nie przyniosłoby tego samego skutku, co potłuczenie pełnej nafty lampy. Wprowadziłem jednak małą zmianę:
Cisnął rozpaloną uprzednio lampę naftową pod nogi bestii.
To raczej zasugeruje, że podczas tych przygotowań ktoś zajął się rozpaleniem lampy :)
Dziękuję za uwagi!
Cóż, Narogu, doceniam pomysł na zabawną opowiastkę o medykach, którzy z chęci zysku przeistoczyli się w egzorcystów, ale nie taję, że przyjemność lektury zepsuło mi wykonanie, pozostawiające sporo do życzenia.
Mam nadzieję, że Twoje przyszłe opowiadania będą jeszcze ciekawsze i zdecydowanie lepiej napisane.
– Co o tym sądzisz, Kronenberg? – zagaił lekarz… → Zagaić to rozpocząć rozmowę, a doktor przecież już rozmawia z pacjentem.
Proponuję: – Co o tym sądzisz, Kronenberg? – zapytał lekarz…
…poprawiając poły koszuli i wynicowane na drugą stronę kieszenie. → Masło maślane – wynicować to wywrócić tkaninę/ ubranie na drugą stronę.
Proponuję: …poprawiając poły koszuli i wynicowane kieszenie. Lub: …poprawiając poły koszuli i wywrócone na drugą stronę kieszenie.
…po czym siągnął do kieszeni płaszcza. → Literówka.
Gdy tylko wyszedł, postukując radośnie swoją laską… → Zbędny zaimek – czy hrabia postukiwałby cudzą laską?
…delikatnie zamykając spoczywającą na biurku księgę… → A może zwyczajnie: …delikatnie zamykając leżącą na biurku księgę…
Dębowy blat przykryto obładowanym cekinami obrusem… → Obawiam się, że obrus nie był obładowany cekinami.
Proponuję: Dębowy blat przykryto obszytym cekinami obrusem…
…przeszedł kilka kroków, by zatrzymać się na granicy wyrysowanego kredą na podłodze kręgu. → Jak mógł widzieć wyrysowany krąg, skoro podłoga, o czym wspominasz wcześniej, była grubo zasłana dywanami?
Hrabia, jakby nie chcąc zepsuć doniosłego nastroju… → Czy tu aby nie miało być: Hrabia, jakby nie chcąc zepsuć podniosłego nastroju…
Sprawdź znaczenie słów doniosły i podniosły.
…uprzednio odłożywszy kapelusz i laskę – położył się… → Nie brzmi to najlepiej.
Proponuję: …uprzednio oddawszy kapelusz i laskę – położył się…
…dorzucając drewnianych szczap do stojącego w kącie piecyka. → Zbędne dopowiedzenie – szczapy są drewniane z definicji.
Dym z piecyka gromadził się pod materiałowym dachem… → Czy w pokoju na pewno był dach?
Proponuję: Dym z piecyka gromadził się pod rozpiętymi tkaninami…
…zasnuwając swą wonią całe pomieszczenie. → Nie wydaje mi się, aby woń mogła coś zasnuwać. Zbędny zaimek.
Proponuję:
…wypełniając wonią całe pomieszczenie.
…w przedramię leżącego wbił igłę i szybkim ruchem zaaplikował mu jej zawartość. → Obawiam się, że nie zaaplikował zawartości igły. Zbędny zaimek.
Proponuję: …w przedramię leżącego wbił igłę i szybkim ruchem zaaplikował zawartość strzykawki.
…mówił dalej Głowacki, wznosząc ręce do góry i patrząc na leżącego na stole hrabiego. → Masło maślane – czy można wznieść coś do dołu? Zbędne dopowiedzenie – wiadomo, na czym leży hrabia.
Wystarczy: …mówił dalej Głowacki, wznosząc ręce i patrząc na leżącego hrabiego.
…przyjaciel przewraca zegar, barykadując nim drzwi, → Zdanie powinna kończyć kropka, nie przecinek.
…krzyczał lekarz, targając Terpiłowskiego za kołnierz koszuli. → …krzyczał lekarz, targając kołnierz koszuli Terpiłowskiego.
– „Ilustrowana Biblia dla dzieci” – przeczytał lekarz… → – Ilustrowana Biblia dla dzieci – przeczytał lekarz… Lub: – „Ilustrowana Biblia dla dzieci” – przeczytał lekarz…
Jeśli używasz kursywy, cudzysłów jest zbędny, a jeśli ujmujesz słowa w cudzysłów, zbędna jest kursywa.
– I co, panie Terpiłowski? – zagaił drżącym głosem Hieronim. → – I co, panie Terpiłowski? – zapytał drżącym głosem Hieronim.
…ominął roztrzaskany sekretarzyk. Po chwili dało się usłyszeć trzask drzwi… → Nie brzmi to najlepiej.
Proponuję w pierwszym zdaniu: …ominął połamany sekretarzyk.
Kronenberg podniósł się z ziemi. → Rzecz dzieje się w mieszkaniu, więc: Kronenberg podniósł się z podłogi.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
regulatorzy dziękuję, to bardzo pomocne i dobre rady. Sporą większość z nich wprowadziłem właśnie do tekstu :)
Dzięki!
– Co o tym sądzisz, Kronenberg? – zagaił lekarz… → Zagaić to rozpocząć rozmowę, a doktor przecież już rozmawia z pacjentem.
A czy właśnie nie zagaja rozmowy z Kronenbergiem?
Bardzo proszę, Narogu. Cieszę się, że uznałeś uwagi za przydatne.
A czy właśnie nie zagaja rozmowy z Kronenbergiem?
Nie, Kronenberg jest cały czas obecny przy rozmowie z pacjentem, a Głowacki zadaje mu pytanie i oczekuje odpowiedzi.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Tekst sprawny i krótki, a i absurd w moim odczuciu w odpowiedniej ilości. Nie zawsze humor trafiał w moje preferencje, ale taka natura tego gatunku. Tempo samego tekstu też odpowiednie, choć czasem miałem wrażenie, że za dużo tu zbiegów okoliczności – w tekstach żartobliwych nie musi to być jednak wada.
Podsumowując: porządny koncert fajerwerków.
Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?
Nie, Kronenberg jest cały czas obecny przy rozmowie z pacjentem, a Głowacki zadaje mu pytanie i oczekuje odpowiedzi.
Masz rację, regulatorzy :)
NoWhereMan dziękuję za ocenę i miłe słowa!
Faktycznie, liczba zbiegów okoliczności trochę duża, przyznaję się :)
Dziekuję, Narogu. ;)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Jak na pierwsze kroki w pisaniu to tekst jest całkiem udany. Jest pomysł, akcja i twist. Troszkę mi brakowało rozbudowania postaci i wprowadzenia nastroju, ale w kolejnym opowiadaniu wyszło ci to już dużo lepiej. :)
Nieoceniona ośmiornico, dziękuję!
Dziękuję też wszystkim, którzy docenili mój tekst, dzięki czemu trafił on do Biblioteki. To dla mnie duże wyróżnienie :)
Sympatyczny tekst. Rozumiem podejście lekarzy, gorzej z hrabią. Przyłazi taki do fachowców z całkiem innej dziedziny, oczekuje rozwiązania problemu ni z gruszki, ni z pietruszki, a potem jeszcze ma pretensje, że nie są prawdziwymi egzorcystami. Gdyby chociaż wcześniej dali mu jakoś do zrozumienia, że leczą również kłopoty natury duchowej (mając na myśli psychiczne), a on ich źle zrozumiał…
Ale czytało się przyjemnie.
Babska logika rządzi!