
Bardzo dziękuję moim betom :).
Zapraszam do lektury.
Bardzo dziękuję moim betom :).
Zapraszam do lektury.
Wrzosowe pola ciągnęły się aż po horyzont. Miło je wspominałem z czasów wakacji na angielskiej wsi. W rezydencji dziadka zawsze miałem swobodę oraz odpoczynek od surowej dyscypliny ojca, pragnącego ukształtować mnie na silnego następcę w przedsiębiorstwie handlowym. Spojrzałem na Izabell. Cieszyło mnie, że przyjęła te odludne tereny z takim samym zachwytem jak ja. Kiedy oderwała wzrok od zachodzącego słońca nad fioletowymi polami i spojrzała na mnie roziskrzonymi, zielonymi oczami, tylko utwierdziłem się w przekonaniu, że to właśnie z tą kobietą chcę iść przez życie.
– Czy tam w oddali jest rezydencja twojego dziadka?
Powóz wybił się na kamieniu, sprawiając, że podskoczyliśmy na siedzeniach.
– Tak, ale nie spodziewaj się po niej za dużo. Mnie od zawsze przypominała stare zamczysko z mrocznymi zakamarkami.
Za późno ugryzłem się w język. Fascynacja Izabell tym miejscem jeszcze wzrosła. Poznałem to po dołeczkach, które zawsze pojawiały się przy tym jej szczególnym uśmiechu.
Wkrótce wjechaliśmy przez okazałą bramę na skryty w cieniu dziedziniec i zatrzymaliśmy się tuż przy szerokich kamiennych schodach. Do powozu podchodził już lokaj, John. Izabell wysiadając, wsparła się na moim ramieniu, z zaciekawieniem się rozglądając. Wtem z udawanym przestrachem wskazała na rzeźby nad wejściem. Siedzące na gzymsach gargulce, spoglądały na nas nieprzyjaźnie. Ze smutkiem dostrzegłem, że od mojej ostatniej wizyty fasada jeszcze bardziej poczerniała, potwierdzając, iż posiadłość lata świetności ma już za sobą, odkąd odeszła babcia. Po chwili w drzwiach pojawił się dziadek z rozwianym, siwym włosem i nienagannie przystrzyżoną bródką. Przy każdym kroku towarzyszył mu stukot laski.
– Jak dobrze, że już jesteście i wprowadzicie trochę życia w te mury. Ach, Izabell. Jak zawsze piękna. – Musnął ustami wierzch smukłej dłoni w rękawiczce. – Nawet nie wiesz jak cieszę się, że wreszcie mnie odwiedziłaś.
– Ja również. Znów będziemy mogli zagrać partyjkę szachów. Pragnęłam także zobaczyć posiadłość. Wiele słyszałam o pięknie kwitnących wrzosowiskach i wspaniałych przyjęciach, jakie się tu odbywały.
– Eh, melodia przeszłości.
Roześmiałem się w duchu, że dziadek całą uwagę przeniósł na swoją ulubienicę, o mnie już zapominając.
– A jak baron się miewa? – spytała Izabell z troską.
– Jest jak jest, nie będę narzekał, zwłaszcza że niektórzy mają się gorzej. Jak na przykład ten okaz, który zaraz wam pokażę. Przyszedł zaledwie kilka dni temu i jestem z niego ogromnie dumny.
Westchnąłem po cichu, już wiedząc co to może być.
Kiedy wchodziliśmy po schodach, wiatr znad wrzosowisk zawiał mocniej, strącając Izabell kapelusz z piórami i burząc misternie upięty kok mahoniowych włosów. Kamerdyner w ostatniej chwili złapał zgubę.
– Brawo, John – pochwaliłem refleks, bądź co bądź, już niemłodego mężczyzny.
Dziadek poprowadził nas przez okazały hall, wyłożony ciemną boazerią, następnie przez kolejne pokoje, aż dotarliśmy do muzeum. Inaczej nie potrafię teraz myśleć o tym miejscu, które za moich dziecięcych czasów było „męskim” pokojem. Pamiętałem, jak w pewnym momencie dziadek zaczął ustawiać tam starożytne wazy czy drogocenne egipskie bibeloty, by zrobić wrażenie na gościach, raczących się kieliszkiem brandy w oparach cygar.
Usłyszałem westchnienie zachwytu Izabell. Mnie samego ów widok raczej mierził. Obrazy wielkich mistrzów zastąpiono oprawionymi za szkłem papirusami i rycinami zabytków wykonanych podczas wypraw Napoleona. Na wprost wejścia wisiał obraz przedstawiający zachód słońca nad piramidami w odcieniach brązu i złota.
– Do tego dzieła, moja droga, została użyta specjalna farba. – Dziadek stanął tuż pod obrazem, uśmiechając się z dumą. – Niesamowite brązowe odcienie powstały dzięki dodaniu sproszkowanej mumii. A tu – podniósł delikatnie buteleczkę z szarym pyłem – jest kurz z piramidy samego Pepiego I. Ponoć wymieszany z alkoholem czyni cuda.
Kiedy dziadek odwrócił się, by odstawić swój skarb, Izabell spojrzała na mnie szeroko otwartymi oczami, po czym wzdrygnęła się z obrzydzenia. Widać, nawet dla niej było to już za wiele. Nerwowo zakręciłem wąsik, szybko ganiąc się w myślach za ten niemądry nawyk.
W szklanych gablotach, ustawionych przy ścianach, leżały amulety, turkusowe skarabeusze, złote naszyjniki, błękitne figurki z fajansu i malowanego drewna przedstawiające ludzkie postaci, koty oraz hipopotamy. Na środku pokoju stał ogromny, kamienny sarkofag, z wykutą na wieku postacią. Jednak to za zasuniętą czerwoną kotarą znajdowała się perła w kolekcji dziadka. Za jednym pociągnięciem sznura zasłony rozsunęły się, ukazując mumię. Na szczęście brudne bandaże zasłaniały szpetną, zapewne nadgryzioną zębem czasu twarz, tak jak i resztę ciała. Musiała być naprawdę stara, skoro brakowało jej dwóch palców. Wewnątrz drewnianego sarkofagu, w którym stała, wymalowano z ogromną starannością hieroglify. Ptaki, dłonie i inne niezrozumiałe symbole trwały w równych kolumnach, skrywając tajemnicę owego nieszczęśnika. Pełgające płomienie lamp niemal go ożywiały.
Dla mnie to całe szaleństwo wokół Egiptu było niezrozumiałe. Owszem, raz odwiedziłem przyjaciela, egiptologa, na jego wykopaliskach w Tebach. Zrobiły na mnie wrażenie starożytne, monumentalne budowle, ukazujące potęgę ówczesnego państwa. Ale tu, w Anglii, przerodziło się to bardziej w parodię fascynacji, niż rzeczywistą chęć poznania tej kultury. Nie raz słyszałem o przyjęciach, na których śmietanka towarzyska zabawiała się w odwijanie bandaży mumii i zabieranie znalezionych wśród nich amuletów. A kiedy szczątki nie były już potrzebne, palono je w piecach. Cóż za brak szacunku dla zmarłych, dla mnie doprawdy niepojęty. Cieszyłem się, że Izabell w tym względzie podzielała mój pogląd. Widziałem, jak z ulgą odchodzi od postaci, skrytej za brudnymi bandażami.
– To wszystko jest fascynujące, lecz długa droga z Londynu znużyła nas. – Zawsze byłem pod wrażeniem taktowności Izabell.
– Tak, oczywiście. – Dziadek się zreflektował. – Wasze bagaże zapewne są już w pokojach. John was zaprowadzi. A wieczorem zapraszam na kolację. Wreszcie odkurzymy porcelanę i kryształowe kieliszki.
Stół jak zawsze wyglądał wspaniale, co zawdzięczaliśmy Sarze. Razem z mężem została, wiernie służąc dziadkowi. Reszta służby odeszła do innych domów, gdzie życie towarzyskie kwitło.
– I jak, moja droga, podoba ci się kolekcja? – zagadnął dziadek, odstawiając kieliszek z winem.
– Jest wspaniała. Will jednak nie żartował, mówiąc na nią małe muzeum. Piękne ryciny egzotycznych miejsc sprawiają, że mam ochotę odwiedzić te miejsca. – Spojrzała na mnie z nadzieją, a ja już w myślach obliczałem, ile te wycieczki będą nas kosztować.
– A mumia? – dopytywał się dziadek.
Tym razem zerknęła na mnie płochliwie, po czym zdecydowała się na wyznanie prawdy.
– Bardzo lubię tajemnice i niecodzienne miejsca, lecz uświadomiłam sobie, że stanięcie twarzą w twarz z mumią, to jednak za wiele.
To wyznanie zaskoczyło mnie. Uśmiechnąłem się pod nosem. A jednak są granice jej szaleńczej odwagi i ciekawości. Niestety teraz uwaga gospodarza skupiła się na mnie.
– Williamie, a ty nadal parasz się handlem? – spytał z przekąsem dziadek, odstawiając kieliszek z winem. Już tyle razy poruszaliśmy temat mojego niegodnego dżentelmena zajęcia, że miałem tego serdecznie dość.
– Gdyby nie ten nieszczęsny handel, nie piłbyś co rano swojej ukochanej kawy.
Staruszka przez chwilę zamurowało, ale pomału odzyskiwał rezon. Na szczęście z pomocą przybyła Izabell.
– Piękny pierścień.
Dziadek spojrzał z zadowoleniem na palec.
– Ma długą historię…
Patrzenie na zachwyconą żonę zawsze sprawiało mi radość. Czy tak wygląda miłość? Izabell przypominała mi babcię. Obie były ciekawymi świata, zaradnymi i ciepłymi kobietami.
Głos dziadka wyrwał mnie z zamyślenia.
– A jak wam się żyje w małżeństwie? Ślub nie stłumił waszych uczuć?
– Hę?
– Patrzysz na Izabell, tak jak ja niegdyś na swoją panią serca.
Z twarzy dziadka w jednej chwili ulotniła się radość, zastąpiona nostalgią. Izabell spojrzała na mnie wymownie, jednak nie potrafiąc czytać w myślach, nie miałem pojęcia o co jej chodzi. Wzięła więc sprawy w swoje ręce.
– Może zagramy partyjkę szachów? – spytała.
– A chętnie, chętnie. Już tak dawno nie grałem. – Dziadek położył pooraną zmarszczkami i czerwonymi żyłkami dłoń, na jej pomocnym przedramieniu. Zdałem sobie sprawę, że ostatnio starość dotknęła tego poczciwego człowieka bardziej, niż pamiętałem.
– A wiesz kochana, jakie mam niesamowite sny? Nie zgadniesz, gdzie się w nich przenoszę.
– Do Egiptu?
– Dokładnie! Nawet sobie nie wyobrażasz, jakie piękne pałace tam widzę z barwnymi posadzkami i wymalowanymi na ścianach scenami dzikiego ptactwa, wzbijającymi się do lotu ponad trzciny. Proste, a zarazem kunsztowne amfory, półmiski pełne daktyli, fig i winogron. A uczty są wprost wspaniałe. Orientalny zapach kadzideł otula, muzyka dodaje życia, a tancerki cieszą oczy. Gra w Senet potrafi być bardzo ekscytująca. A kiedy tego jest za dużo, wychodzę do przypałacowych ogrodów pełnych kwiatów, akacji oraz daktylowców i zanurzam się w chłodnej wodzie basenu. Tak, tak, królewskie życie…
Uśmiechnąłem się, przysłuchując niknącym w oddali fantazjom dziadka. Jednocześnie cieszyłem się, że choć we śnie ma ukojenie.
Trzęsie tak samo jak powóz. I śmierdzi, tylko inaczej. Obejrzałem się za siebie i zobaczyłem kłęby czarnego dymu. Zmarszczyłem nos. Ale ludzie oglądają się za mną z uznaniem. Prostuję się więc dumnie. Nagle żołądek podchodzi mi do gardła. Zerkam w dół i widzę, jak koła próbują oderwać się od drogi. Raz i drugi, aż w końcu automobil unosi się ku przestworzom. Świat z góry doprawdy jest interesujący. Spoglądam na Izabell. Lecz jej nie ma. Słyszę tylko jej głos.
– Will… słyszysz?
Rozglądam się za nią, lecz chmura, w którą właśnie wpadłem jest niczym gęsta mgła. Czuję jednak, jak z czułością gładzi mą dłoń. Kiedy wylatujemy z obłoku, spoglądam na ukochaną i widzę mumię! Z czaszki obleczonej pożółkłą skórą zwisają bandaże. W miejscu oczodołów wyzierają czarne dziury. Mumia uśmiecha się, wypowiadając moje imię:
– Will. Słyszysz to? Will, słyszałeś?
– Co?!
Otworzyłem oczy zupełnie zdezorientowany. Serce waliło mi w piersi, czułem jak krople potu spływają po twarzy. Wszystko było rozmazane w świetle księżyca, wdzierającym się przez niezasłonięte okna. Szybko spojrzałem w lewo i odetchnąłem z ulgą. Izabell wyglądała na trochę zaniepokojoną, ale tak samo piękną jak zawsze. Która to mogła być godzina? Usiadłem na łóżku i spojrzałem na okno. W oddali błysnęło na ciemnym nieboskłonie, minęła jednak dłuższa chwila nim usłyszałem grzmot. W końcu doszło do mnie, że Izabell patrzy na mnie wyczekująco.
– O co chodzi?
Z dołu docierało do nas cichutkie wybijanie godziny trzeciej.
– Coś słyszałam za drzwiami.
– Pewnie mysz. – Starałem się zachować powagę, powstrzymując ziewanie. Choć zaraz sobie uzmysłowiłem, że straszenie kobiety gryzoniem to również nie jest doby pomysł. Ale nie w przypadku mojej żony. Jej mina mówiła wszystko, lecz ja również bywam nieustępliwy. Nie miałem najmniejszej ochoty wychodzić z ciepłego łóżka i szwendać się po zimnych i ciemnych korytarzach. I to wcale nie dlatego, że od dziecka mnie przerażały nawet za dnia, zwłaszcza po kilku historyjkach Johna o duchach przodków.
– Znowu!
Nadstawiłem uszu, ale naprawdę nic nie słyszałem.
– Najdroższa, to stary dom pełen przeciągów i skrzypienia. Działa nawet na moją wyobraźnię, lecz nie możemy popadać w szaleństwo. Poza tym nadchodzi burza, może to grzmoty słyszysz. – Widziałem, że nadal jest nieprzekonana. – Przytul się do mnie i staraj zasnąć. Wiem, jakie to trudne w nowym miejscu.
– Nie widać tego po tobie – zażartowała, po czym ułożyła głowę na mojej piersi. Sen jednak nie przyszedł od razu. Kiedy tylko zamykałem oczy, od razu widziałem mumię, wpatrującą się we mnie czarną otchłanią. Nagły huk kropel o szyby, wyrwał Izabell z lekkiego snu. Wtuliła się we mnie bardziej, kiedy błyskawice, jedna za drugą, rozjaśniały nasz pokój, rzucając na ściany powykrzywiane cienie.
– Miałeś rację co do rezydencji. Potrafi być przerażająca – szepnęła.
Okazuje się, że nie tylko brak snu, ale również mary nocne i burza mogą sprawić, że człowiek wstaje rano niewyspany. Zwłaszcza jeśli gonią cię korytarzami zjawy. Po Izabell widziałem, że również źle spała. Także dziadek zjawił się na śniadaniu trochę nieobecny. Przekrwione oczy i jeszcze większe sińce, niż dotychczas zwracały uwagę. Musiałem porozmawiać z Johnem na ten temat. Może należało wynająć im dom niedaleko nas? Wtedy mógłbym się nim zająć. Tak, to dobry pomysł.
– Czy coś pan słyszał w nocy? – Izabell nie dawała za wygraną, kontynuując nocne śledztwo.
– Słyszał? Eee… chyba nie. Mam twardy sen. Will, podasz mi sól? Próbowałaś już jajek na miękko? Nasze wiejskie są przepyszne. Na pewno w mieście nie macie takich.
– Zapewne nie – odpowiedziała, rozglądając się po jadalni, jakby w poszukiwaniu odpowiedzi lub choćby wskazówki.
Po obiedzie zabrałem Izabell na spacer po wrzosowisku. Tak jak myślałem, była to dobra decyzja. Oboje wyrwaliśmy się z tego przytłaczającego, ciemnego zamczyska, wprost w objęcia niczym niezmąconej wolności. Izabell wyglądała tak malowniczo z rozwianymi włosami na tle wrzosów, które zrywała do bukietu, wsłuchana w śpiew pokrzewka, a ja przypominałem sobie czasy dzieciństwa. W oddali lis przeciął ścieżkę, nawet nie zaszczycając nas spojrzeniem.
Nim się obejrzałem, stałem przed samotnym drzewem, mającym pieczę nad okolicą z niewielkiego wzgórza. Było ono niezwykłe z jeszcze jednego względu – z pnia wyzierała ogromna dziura, a środek był pusty, tworząc doskonałą kryjówkę.
– Często bawiłem się tu z przyjacielem. Udawaliśmy, że drzewo jest magiczne i zabiera nas w zupełnie inne miejsce.
Izabell zajrzała do środka, po czym wyszła, trzymając wysłużoną procę.
– Wszędzie jej szukałem! – ucieszyłem się, obracając ją w dłoniach.
– Twoja?
– Tak. Thomas nie lubił przemocy, dlatego to ja zawsze byłem obrońcą plemienia, a on obmyślał strategie.
– A przed czym uciekaliście?
– Przed czym? – udawałem, że zamyślam się nad tym pytaniem, lecz przed oczami od razu stanął mi ojciec. – Chyba przed presją otoczenia.
Izabell skinęła głową. Nagle krzyknęła:
– Zobacz! Jastrząb!
Spojrzałem na niebo akurat w momencie, kiedy drapieżny ptak pikował w dół, po czym z precyzją spadł między wrzosy.
– Nie, to drzemlik. Sokół.
Kiedy Izabell wsunęła dłoń w moją, mocniej ją ścisnąłem. Staliśmy tak, zachwycając się płomiennym zachodem słońca nad purpurowym morzem.
– Will! Obudź się!
Musiała minąć chwila nim zdałem sobie sprawę, gdzie jestem i co się dzieje. Kochałem moją świeżo poślubioną żonę, ale chwilami naprawdę miałem ochotę ją udusić. Mimo to grzecznie spytałem.
– Cóż się stało?
– Znów to słyszałam. Jestem pewna, że dzieje się tu coś dziwnego.
Już brałem wdech, by ponownie wytłumaczyć, że to tylko jej imaginacja, kiedy w rezydencji rozległ się potężny huk, odbijający się echem po korytarzach. Spojrzeliśmy na siebie zaskoczeni, po czym jej mina zmieniła się w: a nie mówiłam.
– Teraz to już chyba sprawdzisz? – spytała miłym głosikiem.
Wyskoczyłem z łóżka i zapaliłem lampkę. Spojrzałem na ubierającą szlafrok Izabell.
– Co robisz?
– Myślisz, że zostanę tu sama?
Dałem spokój, nie było sensu się kłócić. Oboje ostrożnie wyjrzeliśmy na korytarz. Nikogo. Jedynie ciemność pochłaniała światło migoczącego płomienia. Powoli, tak by kroki nie zdradziły naszej obecności, ruszyliśmy do schodów. Towarzyszyły nam tylko portrety moich przodków, spoglądające na nas w milczeniu, nim znów nie niknęły w ciemności. Starałem się nie dać po sobie poznać, jak bardzo nieswojo się czuję, lecz Izabell, mocno ściskająca moje ramię, nawet tego nie zauważyła. Razem było nam raźniej. Nagle Izabell potknęła się i wpadła na zbroję. Ogłuszający zgrzyt metalu o metal rozszedł się falą po korytarzu.
– Szlag…
– Przepraszam – szepnęła lękliwie.
Jeszcze nigdy nie widziałem jej w takim stanie. Szybko podjęliśmy marsz. Musiałem sprawdzić czy z dziadkiem wszystko w porządku. Kiedy jednak stanęliśmy na skrzyżowaniu korytarzy zawahałem się. Coś tknęło mnie, by zamiast do jego sypialni, udać się do egipskiego pokoju.
– Chodź na dół – szepnąłem, a ona przytaknęła, zerkając za siebie.
Czy stopnie zawsze tak skrzypiały? Zastanawiałem się, schodząc jak najostrożniej. Byliśmy w połowie schodów, kiedy Izabell ścisnęła mocno mą dłoń, wzdychając. Na dole, w blasku księżyca, mignęła jakaś postać. Przymknąłem oczy, próbując uspokoić tłukące się w piersi serce. Z zawahaniem zrobiłem kolejny krok i kolejny, zmuszając się do pójścia śladami zjawy. Wiedziałem, gdzie zmierzała – do muzeum. Pragnąłem mieć to już za sobą. Przyspieszyłem kroku i po chwili wpadłem do pokoju, by zobaczyć niecodzienną scenę. John, nasza zjawa, właśnie uspokajał roztrzęsionego dziadka, stojącego przy otwartym kamiennym sarkofagu. Zdobiona płyta leżała na podłodze.
– Czy ktoś mi powie co tu się dzieje?! – powiedziałem ostrzej niż zamierzałem, ale moje nerwy były zszargane do granic możliwości.
Dziadek wyglądał, jakby dalej był w szoku i niewiele rozumiał. Lokaj patrzył na mnie wystraszony, ale zdolny do mówienia.
– Johnie, proszę, wytłumaczysz mi to?
Służący zerknął na swojego pana, westchnął z rezygnacją, po czym powiedział:
– Odkąd przybyła tu ta mumia, dzieją się dziwne rzeczy. Pan wstaje w nocy i przychodzi tu. Kazał również sobie zrobić lekarstwo z mumii – wskazał na brakujące palce u jej ręki.
– Świetnie, pewnie to mu szkodzi. Szarlataństwo. – Podszedłem do kamiennego wieka. Próbowałem je podnieść i ustawić na miejscu, lecz nawet nie udało mi się go podważyć. – A kto w takim razie przesunął wieko? Przecież to waży z tonę.
John pokręcił bezradnie głową.
Izabell najwyraźniej doszła do siebie, gdyż podeszła do dziadka i ujęła jego dłoń. Czerwone żyłki wyglądały jeszcze wyraźniej pod pergaminową skórą.
– Wiesz moja droga czego się boję? – spytał, nie swoim głosem, wciąż wpatrując się w dal. – Ostatecznego końca… – wycharczał, dziwnie artykułując słowa.
– Dość tego wszystkiego. Trzeba to uporządkować. Johnie, pojedź jak najszybciej po lekarza. Po drodze odwiedź sąsiednią rezydencję i jeśli na miejscu będzie Thomas, ubłagaj go, by przyjechał jak najszybciej. Powiedz mu, że chodzi o mumię. To na pewno go zwabi.
Służący skinął głową i bezzwłocznie wyszedł z pokoju.
– Thomas? Twój przyjaciel z lat dziecięcych?
– Tak. Thomas Herbert, hrabia Carnarvon. Jest egiptologiem i to on właśnie zaraził dziadka pasją do tego wszystkiego – zrobiłem nieokreślony ruch dłonią. – Czy zajmiesz się z Sarą moim dziadkiem. Zabierzcie go do sypialni.
Izabell skinęła głową.
Czas dłużył się niemiłosiernie. Serce bolało mnie, kiedy widziałem dziadka leżącego w łóżku i wpatrującego się w sufit. Na niczym nie mogłem skupić myśli. Hałas na podjeździe poderwał nas z Izabell. Zostawiliśmy staruszka pod opieką Sary i wybiegliśmy na spotkanie gościa. Okazało się, że pierwszy przybył Thomas. Energicznie uścisnął mi dłoń, skinął Izabell, ale wzrok uciekał mu w głąb rezydencji. Nie było sensu zwlekać.
– Dawno tu nie byłem – rzekł, rozglądając się po pokoju. – Widzę kilka nowych artefaktów… ooo! – Zachwiał się, potykając o wieko sarkofagu. – A cóż to tu robi?
– Nie wiemy. Nagle w nocy usłyszeliśmy huk i przybiegliśmy tu. Ale przecież dziadek nie mógł tego zrobić.
Thomas jednak był już przy mumii, dokładnie ją studiując. Nie uszedł jego uwadze brak palców. Zerknął na mnie, a ja skinąłem. Westchnął jedynie i wrócił do badania starożytnego gościa. Z uwagą studiował również hieroglify wymalowane wewnątrz sarkofagu.
– Jam jest Ahmes – odczytał powoli, błądząc dłonią wzdłuż tekstu – kapłan Ozyrysa, boga odrodzonego życia. Tak jak i on został wskrzeszony, tak i ja zostanę… hmmm, tego znaku nie znam.
Thomas wyciągnął z kieszeni niewielki, wysłużony notatnik i zaczął go wertować. Co chwilę porównywał zapisane w nim treści do znaków w sarkofagu.
– Ten znak okręgu oznacza pierścień. A tu widzimy amulet tit. Niezwykłe… tak… – Nagle się wyprostował. – Czy przy mumii był pierścień?
Zaskoczył mnie tym pytaniem.
– Nie wiemy. Kiedy tu przyjechaliśmy nic takiego nie dostrzegliśmy.
Ku mojemu najwyższemu zdziwieniu Thomas zaczął delikatnie obmacywać najpierw dłonie mumii, a następnie tułów. Spod bandaży wyciągnął małą złotą figurkę belki z czterema poprzecznymi kreskami.
– Dżed, filar-drzewo, powiązane z Ozyrysem. Oznacza trwanie. Ale gdzie jest pierścień? A może był na odciętym palcu i spadł? – szeptał do siebie, gorączkowo szukając, tym razem na podłodze. Zaglądał nawet za postumenty.
– Taki złoty z dziwnym znakiem na górze? – usłyszałem za sobą Izabell, która odkąd tu weszliśmy, nie zbliżyła się do mumii. – Baron ma go na palcu.
W jednej chwili przyjaciel pobladł, a mój żołądek skurczył się boleśnie. Wyczułem kłopoty.
– Co to oznacza?
Lecz on zbył moje pytanie i ruszył ku Izabell.
– To bardzo ważne. Jak wyglądał ten znak? Czy tak jak tamten hieroglif? – wskazał na sarkofag.
– Nie wiem, nie widzę.
– To podejdźmy – zaproponował Thomas, jednocześnie próbując podprowadzić Izabell bliżej, lecz ona cofnęła się gwałtownie, kręcąc głową.
– Dobrze, zróbmy inaczej. – Thomas otworzył notatnik i pokazał nam dziwny symbol przypominający postać człowieka z głową i rękami ułożonymi wzdłuż tułowia.
– Tak, to to – przytaknęła Izabel.
– Węzeł Izydy. Amulet pozwalający poruszać się po zaświatach i nie tylko. Muszę zobaczyć się z baronem. Lecz bądźmy ostrożni.
– Niby czemu? – Jego słowa zirytowały mnie. – Przecież to schorowany staruszek, z którym teraz nawet nie ma kontaktu.
– I w tym szansa – odparł dobitnie. – Naszemu egipskiemu gościowi trafiło się nieodpowiednie ciało.
O czym on mówi?! Jakie ciało? Próbowałem dogonić Thomasa, lecz udało mi się to dopiero przy drzwiach sypialni.
– Musimy być ostrożni – powiedział, patrząc mi prosto w oczy, po czym wszedł do środka.
Wkroczyłem tuż za nim, lecz zamiast ujrzeć chorego, zobaczyliśmy puste łóżko i podnoszącą się z podłogi Sarę.
– On… on… oszalał! Nagle wstał, więc próbowałam go zatrzymać, ale odtrącił mnie z taką siłą, że upadłam. I… i… dziwnie bełkotał.
Wypadłem z pokoju i ruszyłem ku schodom. Jakim cudem go nie spotkaliśmy po drodze?
– Stój – krzyknąłem, dostrzegając dziadka u szczytu schodów. Spojrzał na mnie nienawistnie. Stał bez laski, dumnie wyprostowany, niczym mężczyzna w pełni sił.
– Ruj – powiedział ostrym tonem.
– Nie odejdziemy – odpowiedział Thomas, a ja szybko dopadłem do dziadka i złapałem za wątłe ramię. Wyszarpnął się z dużą siłą. Ten dysonans zatrzymał mnie na chwilę, lecz nie Thomasa, który bardziej stanowczo próbował zatrzymać dziadka. Zaczęliśmy szamotać się we trzech, schodząc co stopień.
– Przytrzymaj mu rękę – wysapał Thomas.
Starałem się wykonać polecenie, w czasie gdy on próbował zdjąć pierścień z palca. To jeszcze bardziej rozwścieczyło kapłana. Rzucił Thomasa na ścianę, mnie o kilka stopni w górę. Sam jednak stracił przy tym równowagę i runął w dół.
– Nie! – wyrwało mi się, kiedy kruche ciało z impetem spadało ze schodów, aż zatrzymało się na samym dole. Mój krzyk mieszał się z piskiem Izabell, patrzącej na wszystko z góry. Błyskawicznie zbiegliśmy do nieprzytomnego. W głowie mi wirowało, a strach przed najgorszym dławił mnie. Thomas nie tracąc ani chwili ściągnął pierścień. W tym samym momencie dziadek nabrał haust powietrza, jakby wynurzył się z wody. Jego oddech stał się mocniejszy i równiejszy, a żyłki przybladły.
A więc żył. Odetchnąłem z ulgą. Izabell tymczasem przyklękła i przyłożyła chustkę do rany na czole. Strużka krwi szybko barwiła biel.
Niczym na zawołanie, usłyszeliśmy z podwórza nadjeżdżający powóz, zapewne lekarza.
– O co w tym wszystkim chodzi? – spytałem Thomasa, kiedy na powrót znaleźliśmy się w egipskim pokoju. Po przeniesieniu dziadka do sypialni, zajął się nim lekarz. Nic nie wspomnieliśmy o możliwym opętaniu, a jedynie o utracie równowagi na schodach.
– W zasadzie nie wierzę w te historie o magii i zabobonach. Jednak ta sprawa jest naprawdę niezwykła. Mamy tu niefortunnie do czynienia z mumią starożytnego maga. Ponieważ ów mag pragnął powrócić do żywych, kazał namalować wewnątrz sarkofagu inskrypcję, a ten kto włoży pierścień z symbolem węzła Izydy stanie się dla niego naczyniem. Pech chciał, a dla nas szczęście, że trafił na starszego, schorowanego człowieka. I o ile na chwilę potrafił wzbudzić w nim siłę, to na krótko. Wiem, że brzmi to kuriozalnie. Sam, jako naukowiec, nie mam prawa opowiadać takich bredni. Ale nikt z nas nie zaprzeczy, że to co tu się działo, odbiegało od normy.
– Gdyby nie to co sam widziałem i przeżyłem, nigdy bym nie uwierzył – powiedziałem. Jedna rzecz nadal nie dawała mi spokoju. – Dlaczego zrzucił wieko kamiennego sarkofagu?
– Zapewne nigdy się tego nie dowiemy. Mogę jedynie domyślać się, że czegoś szukał.
– A czy mumia nie jest niebezpieczna? – spytała Izabell z odległego kąta pokoju.
– Nie, skoro nikt nie ma tego pierścienia na palcu – odparł Thomas, podrzucając pierścień i od razu chowając go do kieszonki kamizelki.
– Co radzisz? – Wstałem, nie mogąc usiedzieć.
– Jeśli nie masz nic przeciwko, i baron również, zabrałbym mumię do muzeum w Londynie na dokładne oględziny.
– A bierz ją, byle jak najdalej stąd. Ja za to zabieram dziadka z tego odludzia. Wynajmę mu kamienicę obok nas. Jeszcze dziś stąd wyjedziemy. Mam nadzieję, że popierasz moją decyzję, kochanie?
Jej ciepły uśmiech wystarczył mi za odpowiedź.
– W takim razie jesteśmy umówieni. Przyślę kogoś po mumię. Ach, i gdzież są moje maniery. Gratuluję nowożeńcom. – Ucałował dłoń Izabell i uścisnął moją. – Przykro mi, że nie mogłem być na ślubie, lecz wykopaliska się przedłużyły.
Jakże przyjemnie wracało się po pacy do domu pełnego życia. Sara krzątała się po kuchni, skąd dochodził smakowity zapach pieczeni. W salonie dziadek grał z Izabell w szachy. Powrócił mu dobry humor i bystrość umysłu. Chwilowo zamieszkał u nas, lecz oboje z Izabell nie wyglądali na zmartwionych tym faktem. Moja ukochana wreszcie miała z kim spędzać czas, kiedy mnie całe dnie nie było w domu.
John przyniósł mi dzisiejszą gazetę. Wygodnie rozsiadłem się w fotelu i zacząłem czytać. Moją uwagę przykuła notka na trzeciej stronie:
Wczoraj na drodze prowadzącej do Londynu zdarzył się wypadek.
Powóz, przewożący starożytną mumię, wpadł do rowu i się roztrzaskał.
Jedna osoba nie żyje, profesor Thomas Herbert, hrabia Carnarvon cudem przeżył.
Mumia zniknęła.
Przeczytałem i jestem pod wrażeniem. Powiedziałbym, że napisane jest w stylu Edgara Allana Poe, a to świetnie.
Rozumiem, że scena z latającym automobilem jest marzeniem sennym, a oni jeździli normalnie powozem?
Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny
Miło mi :). Trochę obawiałam się czy tekst się spodoba, a pierwszy zadowolony czytelnik to już sukces:).
Tak. To był sen, aczkolwiek już wtedy (według moich informacji) automobile były.
To był sen, aczkolwiek już wtedy (według moich informacji) automobile były.
Oczywiście, że były, ale nie wiem, czy uznawano je za wystarczająco fajne, żeby chcieć je mieć. Taka zabawka dla bogatych, że jak się zepsuje po drodze, to i tak powozem przyjadą.
Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny
Niezła opowiastka. Wrzosowisko dobrze robi na klimat. Ekscentryczna arystokracja jak żywa.
Przyjemnie się czytało, dość obrazowo napisane.
Spojrzałem na ubierającą szlafrok Izabell.
Ubrań się nie ubiera. Można ubrać siebie, dziecko, lalkę…
Babska logika rządzi!
Finklo, dziękuję za komentarz i klika :). Cieszę się, że kolejny czytelnik zadowolony :).
Wciągająca opowieść, napisana bardzo przyjemnie z zachowaniem tego samego rytmu i stylu w całej historii, słowem bardzo mi się podobała. A mumia dostatecznie przerażająca :)
Pozdrawiam!
Dziękuję
Bardzo klasyczne, starannie odrabiające wszystkie elementy oczekiwane od staroświeckiego, vintage’owego opowiadania o groźnej mumii i nawiedzonym dworze, ładnie napisane opowiadanie. Nie ma w nim nic odkrywczego ani niespodziewanego, ale taka uroda tego typu konwencji i zupełnie nie poczytuję mu tego za wadę. Umiejętnie posługujesz się konwencją i wykorzystujesz ją. Tekst IMHO świetnie realizuje założenia konkursu, jest też przyjemny w czytaniu.
ninedin.home.blog
Jestem kolejnym zadowolonym czytelnikiem. Gwiazdki. Powodzenia w konkursie.
Bardzo dziękuję za kliki i gwiazdki :). Dzięki takim komentarzom rośnie mi wiara i skrzydła :).
Hej, hej
– Will! Obudź się!
Musiała minąć chwila nim zdałem sobie sprawę, gdzie jestem i co się dzieje. Kochałem moją świeżo poślubioną żonę, ale chwilami naprawdę miałem ochotę ją udusić. Mimo to grzecznie spytałem.
– Cóż się stało?
– Znów to słyszałam. Jestem pewna, że dzieje się tu coś dziwnego.
Już brałem wdech, by ponownie wytłumaczyć, że to tylko jej imaginacja, kiedy w rezydencji rozległ się potężny huk, odbijający się echem po korytarzach. Spojrzeliśmy na siebie zaskoczeni, po czym jej mina zmieniła się w: a nie mówiłam.
– Teraz to już chyba sprawdzisz? – spytała miłym głosikiem.
Może jestem jakiś dziwny, ale obudzenie przez żonę nie sprawiłoby, abym miał ochotę ją udusić, szczególnie kiedy sam miałem wcześniej złe przeczucia. Gdyby to chociaż było jakieś piąte bezpodstawne obudzenie w ciągu tej samej nocy…
A to drugie wytłuszczone to kojarzy mi się raczej z kabaretem i nie bardzo pasuje do poważnego tonu opowiadania. Nie twierdzę, że to błędy, ale może popatrzysz na te zdania z innej perspektywy.
Ogólnie jestem zadowolony. Nie bardzo jest się do czego mocniej przyczepić. Postacie są porządnie zarysowane, klimat czasów i otoczenia dobrze oddany, fabuła nie jest może jakaś odkrywcza, ale, jak wspomniała Ninedin, wzięłaś znane motywy i wykorzystałaś je bez zarzutu. Podobały mi się małe smaczki jak proca znaleziona w dziupli czy przyjaciel z dawnych lat.
Klikam z czystym sumieniem
Hej, Monique!
Wybacz moje spóźnienie na betę :-(
– A czy mumia nie jest niebezpieczna? – spytała Izabell z odległego konta pokoju.
kąta
Bardzo spodobała mi się Twoja historia. Jest ładnie napisana i klimatyczna, choć ma się wrażenie, że niektóre wątki coś zapowiadają, a nie są pociągnięte. Np. dużo miejsca zajmuje Izabell, a na koniec nie czuję, żeby jej rola była tu szczególna. Ale nie szkodzi. Dzięki niej przyjemniej mi się czytało.
Najdziwniejszy był motyw dziadka, z którym Izabell zdaje się znać od lat, choć jest u niego po raz pierwszy (będąc w dodatku młodą żoną bohatera). Gdzie się poznali, w takim razie? Dziadek i żona Willa? Dziadek bywał u nich? Ale jakich „nich”, skoro nie byli małżeństwem? W tamtych czasach nie mieszkaliby razem przed ślubem :-) Dziadek wygląda trochę na takiego, który nie opuszcza swoich włości. I czy coś by zmieniło, gdyby dopiero poznał Izabell? Czy coś by zmieniło, gdyby Will i ona nie byli świeżo upieczonym małżeństwem? Tych rzeczy nie mogłam sobie poukładać.
Poza tym – przeczytałam z przyjemnością!
Pozdrowienia, eM
Dziękuję za kolejne komentarze i kliki . Cieszę się, że lektura okazała się satysfakcjonująca.
Zanais
Nie patrzyłam na to zdanie w ten sposób. Nie chciałam po prostu, żeby wszystko było w ich małżeństwie takie cukierkowe. A humor był zamierzony :).
emlisien
Odnośnie relacji dziadka i Izabelli, to nie analizowałam tego tak dokładnie. To jedynie poboczny wątek, który ma uatrakcyjnić opowieść i wprowadzić trochę życia. Po prostu kilka razy się spotkali (pewnie na jakiś rodzinnych uroczystościach i na ich ślubie) i polubili.
Czy coś by zmieniło, gdyby Will i ona nie byli świeżo upieczonym małżeństwem?
Początkowo mieli być narzeczeństwem, ale wtedy nie mogliby dzielić sypialni. A gdyby mieli dłuższy staż to wtedy rzeczywiście dziwnym by było, że Izabell tam nie była.
Podczas lektury miałem skojarzenia podobne do przedmówców – coś jakby XIX-wieczny styl prowadzenia narracji: niespieszna ekspozycja i linearna fabuła, systematyczne wprowadzanie postaci, rozsmakowanie w szczegółach. Zupełnie mi to odpowiadało, bo akurat całkiem lubię niektóre z ówczesnych nowel, a jeżeli potrafiłaś przyjąć taką stylistykę jako świadomy środek literacki ze względu na założenia konkursu, to w ogóle podziwiam. Muszę jednak przyznać, że tekst niczym szczególnie nie zaskoczył, dało się przewidzieć rozwój zdarzeń.
Kilka przypadkowo wychwyconych drobiazgów:
– Brawo, John – pochwaliłem refleks, bądź co bądź, już nie młodego mężczyzny.
Nie z przymiotnikami razem oprócz wyraźnych przeciwstawień.
Jednym pociągnięciem sznura zasłony rozsunęły się, ukazując mumię.
Powinno raczej być Za jednym pociągnięciem, to nie zasłony ciągnęły sznur.
Niczym na zawołanie, usłyszeliśmy z podwórza nadjeżdżający powóz, zapewne lekarza.
– O co w tym wszystkim chodzi? – spytałem Thomasa, kiedy na powrót znaleźliśmy się w egipskim pokoju. Po przeniesieniu dziadka do sypialni, zajął się nim lekarz. Nic nie wspomnieliśmy o możliwym opętaniu, a jedynie o utracie równowagi na schodach.
Lekarz zauważyłby jednak, że skaleczenia są bardzo świeże, pochodzące sprzed chwili, nie mogły więc być powodem wezwania go do posiadłości.
Dziękuję za miłą lekturę, zgłaszam do Biblioteki.
Dziękuję Ślimaku za miły komentarz i klika :). Faktycznie chciałam napisać coś w tym stylu :). Błędy poprawię, kiedy ogłoszą wyniki, bo chyba teraz nie można.
W regulaminie zakazu nie ma, zresztą w dyskusji pod moim tekstem Drakaina potwierdziła, że można wprowadzać drobne poprawki.
Aha, dzięki :)
Jeszcze dopowiem do Twojego komentarza:
Lekarz zauważyłby jednak, że skaleczenia są bardzo świeże, pochodzące sprzed chwili, nie mogły więc być powodem wezwania go do posiadłości.
Bardziej chodziło tu, że nie powiedzieli o opętaniu przez mumię, natomiast wnuk mógł wspomnieć lekarzowi o słabym zdrowiu dziadka ostatnimi czasy i pewnym “starczym” otępieniu, bo o to właściwie chodziło. Nie pochylałam się nad takim szczegółem, ponieważ nie on był tu istotny :). Resztę błędów poprawiona.
Ładna stylizacja, wrzosowisko i zamczysko świetnie robią klimat i nawet mumia pasuje. Fajny tekst, choć niczym nie zaskakuje, ale czytało się przyjemnie.
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Dziękuję za komentarz . Bardzo się cieszę, że udało mi się uzyskać ten klimat.
Całkiem dobrze się to czyta, choć fabuła dość przewidywalna. Zastanawia mnie, oczywiście, czemu Thomas a nie George ;) Posiadanie w ciele ducha starożytnego maga mogłoby ułatwić nieco odnalezienie niewyrabowanego królewskiego grobu…
Opowiadanie zyskałoby na nieliniowym poprowadzeniu narracji, jakichś retrospekcjach i tak dalej, ale taka tradycyjna kompozycja też ma swój urok, choć z kolei można by lepiej stopniować napięcie. Przeplatanie sielskich scen z grozą to z kolei dobry pomysł i tu można by się nastrojami lepiej pobawić. Ładne nasycenie szczegółami scen na wrzosowiskach.
Scena z procą troszkę deusexmachinowa i nietłumacząca się w kontekście bohatera – może lepsza byłaby jakaś łopatka do poszukiwania skarbów, żeby wspomnienie połączyło się ładnie z późniejszymi zainteresowaniami Thomasa?
Zauważone babolki (nie łapałam wszystkiego, bo czyta się płynnie):
Izabell
Bardzo mi zgrzyta ta forma zapisu imienia, chyba tylko po polsku jest w nim “z”. Isabel, Ysabel, Isabella itd. byłyby naturalniejsze.
Nerwowo zakręciłem wąsik
Dopiero Carnarvon (nawet ze zmienionym imieniem) i jego wykopaliska wyjaśniły mi czas akcji – tak w każdym razie zakładam. I tu masz dwie możliwości: albo krótki wąsik, którego nie sposób podkręcać, albo solidne wąsiska do podkręcania, jeszcze wciąż modne.
perła w kolekcji dziadka
Raczej: perła kolekcji
Na szczęście brudne bandaże zasłaniały szpetną, zapewne nadgryzioną zębem czasu twarz, tak jak i resztę ciała. Musiała być naprawdę stara, skoro brakowało jej dwóch palców.
Tu się trochę zawiesiłam: skoro obandażowana, to skąd wiadomo, że brakuje palców?
Wewnątrz drewnianego sarkofagu, w którym stała, wymalowano z ogromną starannością hieroglify. Ptaki, dłonie i inne niezrozumiałe symbole trwały w równych kolumnach, skrywając tajemnicę owego nieszczęśnika.
Raczej: pochowanego w nim nieszczęśnika
Poza tym wcześniej dalej masz sarkofag kamienny. Drewniany jest znacznie bardziej prawdopodobny jako eksponat, tzn. oryginalnie zapewne był złożony w kamiennym, ale przetransportowano by raczej tylko drewniany.
Razem z mężem została, wiernie służąc dziadkowi. Reszta służby odeszła do innych domów, gdzie życie towarzyskie kwitło.
Hm, obstawiałabym, że większość służby wolałaby, żeby im płacić za mało roboty ;) Podejrzewałabym raczej, że dziadek większość po prostu zwolnił i zostali ulubieńcy. Skądinąd Johna określasz mianem lokaja, a lokaj to raczej w dużej posiadłości, gdzie jest dużo służby i jej hierarchia. Tu raczej po prostu służący, angielskie butler czy francuskie valet. Ewentualnie paradoksalnie kamerdyner ma więcej sensu, bo po niemiecku znaczy dokładnie to samo co valet de chambre i jest osobistym służącym pana domu.
Will jednak nie żartował, mówiąc na nią małe muzeum. Piękne ryciny egzotycznych miejsc sprawiają, że mam ochotę odwiedzić te miejsca.
Ta wypowiedź jest strasznie nienaturalna, nawet jeżeli pani usiłuje ratować sytuację ;) Sugerowałabym coś np. takiego:
– Te ryciny – wskazała na obrazki przedstawiające egzotyczne miejsca, którymi obwieszone były ściany – sprawiają, że mam ochotę wszędzie tam pojechać.
uświadomiłam sobie, że stanięcie twarzą w twarz z mumią[-,] to jednak za wiele.
Patrzysz na Izabell[-,] tak jak ja niegdyś na
swojąmoją panią serca.
A jeszcze lepiej: na panią mego serca
Dziadek położył pooraną zmarszczkami i czerwonymi żyłkami dłoń[-,] na jej pomocnym przedramieniu. Zdałem sobie sprawę, że ostatnio starość dotknęła tego poczciwego człowieka bardziej, niż pamiętałem.
Przedramieniu dłoni? ;) Pomocne niepotrzebne. W drugim zdaniu troszkę nie najlepiej wychodzi ten dotyk, bo mieliśmy go dosłownie w poprzednim.
Oboje wyrwaliśmy się z
tegoprzytłaczającego, ciemnego zamczyska,
Izabell zajrzała do środka, po czym wyszła, trzymając wysłużoną procę.
W tym zdaniu sporo nie gra. Zajrzała sugeruje, że tylko popatrzyła, nie wchodziła, więc “wyszła” zaskakuje. Trzymając trochę domaga się “w ręce”, choć niby to oczywiste. Wysłużoną?
Kiedy tu przyjechaliśmy[+,] nic takiego nie dostrzegliśmy.
Jakże przyjemnie wracało się po pacy do domu pełnego życia.
Pracy. Literówka.
Oni zamieszkali u dziadka?
http://altronapoleone.home.blog
Podobało mi się :)
Przynoszę radość :)
Dziękuję za kolejne komentarze i uwagi:). Przepraszam, że dopiero teraz, ale nie będę miała już tyle czasu co do tej pory.
Drakaina
Wiedziałam, że to nie będzie nic odkrywczego. Powstało już tyle historii na ten temat, że ciężko wymyślić coś wow.
Zastanawia mnie, oczywiście, czemu Thomas a nie George ;)
A tego niestety nie załapałam :). O co chodzi?
Scena z procą troszkę deusexmachinowa i nietłumacząca się w kontekście bohatera
Czemu deusecmachinowa?
Uważam, że nie wszystko musi wynikać liniowo jedno z drugiego, bo to trochę sztuczne się robi. Sami nie jesteśmy jednoznaczni. Sama lubię różne rzeczy/ próbowałam robić różne rzeczy, które nie są ze sobą spójne np. w dzieciństwie uczyłam się gry na keybordzie, ale też lubiłam historię. Nie łączy się, lecz pokazuje moją różnorodność (nie wiem czy udało mi się wytłumaczyć o co mi chodzi ).
Odnośnie wąsika, to nie znam na tyle epoki, poza tym to szczegół, na który nie zwróciłabym nawet uwagi.
Tu się trochę zawiesiłam: skoro obandażowana, to skąd wiadomo, że brakuje palców?
Wydaje mi się, że jednak widać by było ubytek i że coś było odcinane.
Dopiero Carnarvon (nawet ze zmienionym imieniem)
Chodzi ci, że to jego opisywałam? Nie. Z tego co pamiętam, to myślałam, żeby to był ktoś z jego rodziny, ale starszy od niego (od razu uprzedzam, nie sprawdzałam jego drzewa genealogicznego ).
Sarkofag kamienny był po środku pokoju, natomiast sama mumia stała w drewnianym pod ścianą.
Dziadek zamieszkał u nich, w mieście.
Reszcie wskazówek przyjrzę się dokładniej w wolniejszej chwili .
Cześć!
Przyjemne i klimatyczne, wrzosowiska i posiadłość pokazałaś bardzo przystępnie, choć sposób pokazywania relacji między bohaterami jakoś do mnie nie przemówił.
Scenki rodzinnej posiadówki i slalom miedzy trudnymi tematami dobrze ilustruje zachodzące zmiany i konflikt perspektyw. Szachy dodają arystokratyczną nutę, a artefakty szczyptę tajemniczości i ekscentryzmu. Zgrzyta mi jedynie relacja, bo gdyby na początku nie było wyraźnie powiedziane, nie wywnioskowałbym z zachowania bohaterów, że są zakochani. Zwłaszcza scena z zasypianiem jest imho przeładowana “napompowaną grozą” i takim jakby pełnym konwenansów patosem, który nie pasuje do zakochanych i momentami wygląda śmiesznie (buldożer żartu to niestety największy wróg klimatu, miażdży wszystko i zmienia w blagę). Co innego spacer, to wyszło, ale mam wrażenie, że dwoje zakochanych ludzi tylko we dwoje w sypialni zachowywałoby się nico inaczej.
Napisane dobrze, czytało się przyjemnie i bez zgrzytów. Zakończenie jest mocno otwarte, niedopowiedziane i zdecydowanie tajemnicze, co bardzo dobrze – imho – pasuje do epoki i tematyki. Udany tekst.
Pozdrawiam!
„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski
Bardzo dziękuję za tak pozytywny komentarz :). Może faktycznie są zbyt sztywni wobec siebie w chwilach sam na sam. Sama nie wiem, ale tak to miałam w głowie i pasowało mi do epoki, lecz bardzo możliwe, że prywatnie zachowywano się swobodniej :).