- Opowiadanie: sz.herman - Otchłań

Otchłań

Pewna ja­poń­ska firma zaj­mu­ją­ca się sztucz­ną in­te­li­gen­cją stwa­rza sa­mo­świa­do­my cy­fro­wy umysł o nie­ogra­ni­czo­nym po­ten­cja­le in­te­lek­tu­al­nym. W ro­ze­sła­nym do me­diów ko­mu­ni­ka­cie pada pro­po­zy­cja zor­ga­ni­zo­wa­nia wy­wia­du, w któ­rym czło­wiek mógł­by zadać ma­szy­nie naj­bar­dziej pa­lą­ce py­ta­nia.

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Otchłań

Je­sie­nią ubie­głe­go roku firma Abys­sys – jedno z dość ni­szo­wych to­kij­skich la­bo­ra­to­riów tech­no­lo­gicz­nych zaj­mu­ją­cych się sztucz­ną in­te­li­gen­cją – wy­da­ła oświad­cze­nie, ja­ko­by jej sieć neu­ro­no­wa zwana ro­bo­czo Sal miała „zy­skać sa­mo­świa­do­mość”. Ko­mu­ni­kat ro­ze­sła­no do me­diów zwy­kłym ma­ilem opa­trzo­nym w za­łącz­nik: Dowód na po­praw­ność hi­po­te­zy Rie­man­na.

Co się oka­za­ło, był to w isto­cie dowód do­wo­du na to, że w za­so­bach Abys­sys znaj­du­je się coś, co opra­co­wa­ło roz­wią­za­nie jed­ne­go z sied­miu tak zwa­nych pro­ble­mów mi­le­nij­nych. To bar­dzo pre­sti­żo­wa, wręcz le­gen­dar­na lista za­gad­nień ma­te­ma­tycz­nych – wy­bit­nie trud­nych, wręcz nie­roz­wią­zy­wal­nych. Na­gro­dą za wy­ja­śnie­nie choć­by jed­ne­go, z czym na­ukow­cy zma­ga­ją się od 2000 roku (stąd nazwa), jest mi­lion do­la­rów. Śmiesz­na kwota, zwa­żyw­szy na fakt, że dotąd udało się roz­wią­zać tylko jeden z pro­ble­mów – hi­po­te­zę Po­in­carégo.

Tak więc sen­sa­cja. In­ter­net, rzecz jasna, po­ra­dził sobie z we­ry­fi­ka­cją do­wo­du naj­szyb­ciej. Pierw­sze oceny – praca jest bez­błęd­na. Na rze­czo­we ana­li­zy trze­ba było jed­nak nieco po­cze­kać. Kilka nie­za­leż­nych uni­wer­sy­te­tów i ośrod­ków ba­daw­czych przed­sta­wi­ło swoje wnio­ski w ja­kieś pół roku. Tak czy ina­czej nie było wąt­pli­wo­ści – drugi z pro­ble­mów mi­le­nij­nych zo­stał roz­wi­kła­ny. Pa­mię­tam, że któ­ryś z pro­fe­so­rów, bodaj dzie­kan wy­dzia­łu ma­te­ma­tycz­ne­go w Oxfor­dzie, przed­sta­wia­jąc ana­li­zę swo­je­go ze­spo­łu na zor­ga­ni­zo­wa­nej w kam­pu­sie uczel­ni kon­fe­ren­cji, za­sta­na­wiał się, w jakim cza­sie kom­pu­ter Abys­sys po­ra­dził sobie z za­da­niem, na co nie­speł­na kwa­drans póź­niej mil­czą­cy jak dotąd pro­fil twit­te­ro­wy Shen­zo Fu­ku­dy – pre­ze­sa firmy – za­ko­mu­ni­ko­wał: „0,6 na­no­se­kun­dy”.

Eks­cy­ta­cja mie­sza­na z nie­po­ko­jem dała się za­uwa­żyć zwłasz­cza w struk­tu­rach rzą­do­wych. Zdaje się, że po dziś dzień, choć Abys­sys już nie ist­nie­je, jej byli pra­cow­ni­cy mają na karku służ­by, ale to w tej hi­sto­rii szcze­gół. O wiele bar­dziej in­te­re­su­ją­ce są mo­ty­wa­cje firmy co do spo­so­bu ob­wiesz­cze­nia jej od­kry­cia.

„Chce­my skon­fron­to­wać naszą jed­nost­kę z czło­wie­kiem. Umysł cy­fro­wy z umy­słem bio­lo­gicz­nym. Zor­ga­ni­zu­je­my roz­mo­wę w czte­ry oczy. Wy­wiad, w któ­rym czło­wiek bę­dzie mógł po­sta­wić naj­trud­niej­sze, naj­bar­dziej pa­lą­ce py­ta­nia isto­cie o nie­skoń­czo­nym po­ten­cja­le in­te­lek­tu­al­nym.”

To frag­ment jesz­cze jed­nej de­pe­szy, po któ­rej wy­bu­chła istna wrza­wa na temat po­ten­cjal­nych re­per­ku­sji ta­kiej roz­mo­wy. Z dru­giej stro­ny en­tu­zja­ści prze­ści­ga­li się w uza­sad­nie­niach roz­ma­itych kan­dy­da­tur na pro­wa­dzą­ce­go. Na­tu­ral­nym typem wy­da­wał się pa­pież Grze­gorz XVII, ale ten od­mó­wił bez słowa wy­ja­śnie­nia. Jego se­kre­ta­riat na­po­mknął tylko, że „oj­ciec świę­ty z pew­no­ścią obej­rzy ewen­tu­al­ną trans­mi­sję roz­mo­wy.”

Potem było grono fi­lan­tro­pów w ro­dza­ju nie­ży­ją­ce­go już Elona Muska, i po­mi­mo cał­kiem spo­rej przy­chyl­no­ści opi­nii pu­blicz­nej kan­dy­da­ci z tej grupy rów­nież za­czę­li re­zy­gno­wać. W końcu po­sta­no­wio­no – Juwal Noach Ha­ra­ri, a więc my­śli­ciel czy też pro­rok no­we­go po­rząd­ku świa­ta, jak się o nim mó­wi­ło. Świet­ny wybór, zwłasz­cza że wy­kla­ro­wa­ny dzię­ki swego ro­dza­ju eli­mi­na­cjom, po­nie­waż chęć spraw­dze­nia Izra­el­czy­ka wy­ra­ził Jor­dan Pe­ter­son, pro­po­nu­jąc sy­mu­la­cję, w któ­rej ode­gra rolę kom­pu­te­ra. Ha­ra­ri pod­jął się tego wy­zwa­nia i wy­padł na tyle przy­zwo­icie, że jego je­dy­ny re­al­ny kon­ku­rent – Sla­voj Žižek, pod­dał swoją kan­dy­da­tu­rę.

O in­nych pre­ten­den­tach, ła­god­nie rzecz uj­mu­jąc, szko­da gadać. Zresz­tą po­li­ty­cy jakoś nie pcha­li się na ten wąt­pli­wy dla nich świecz­nik z obawy przed ob­na­że­niem ich nie­kom­pe­ten­cji. Słusz­ną grupą wy­da­wa­li się jesz­cze pi­sa­rze. Pewne za­in­te­re­so­wa­nie wy­ra­żał, zdaje się, Mario Var­gas Llosa, ale każdy zda­wał sobie spra­wę, że jest zwy­czaj­nie za stary. Mi­chel Ho­uel­le­be­cq był dow­ci­pem, na­to­miast cał­kiem nie­głu­pią kan­dy­da­tu­rą wy­da­wał się Jo­na­than Fran­zen. W dość gło­śnym eseju dla The New Yor­ke­ra pro­po­no­wał, w moim od­czu­ciu, bar­dzo cie­ka­we py­ta­nia, ale ogól­nej de­ba­cie jakoś, nie wie­dzieć czemu, umknął.

Tyle że Ha­ra­ri zgi­nął w wy­pad­ku sa­mo­cho­do­wym na go­dzi­nę przed roz­po­czę­ciem wy­wia­du. Tsu­na­mi emo­cji, jakie prze­to­czy­ło się wów­czas po świe­cie, wy­wo­ła­ło istny ka­ta­klizm w spo­so­bie po­strze­ga­nia tego wy­da­rze­nia. Odtąd stało się bo­wiem czymś wręcz mi­stycz­nym. Chyba jako je­dy­ny za­pro­po­no­wa­łem wtedy, że ko­lej­ny kan­dy­dat po­wi­nien być mniej me­dial­ny. Mia­łem na myśli to, że nikt, na kogo od­dzia­łu­je tak nie­by­wa­ła pre­sja spo­łecz­na, nie udźwi­gnie cię­ża­ru roz­mo­wy z kom­pu­te­rem Abys­sys. To po­wi­nien być ktoś zu­peł­nie wolny od tego cię­ża­ru. Wy­ra­zi­łem tę opi­nię dość spon­ta­nicz­nie, pod­czas jed­ne­go z otwar­tych wy­kła­dów dla mojej alma mater. Raz na jakiś czas je­stem, czy też ra­czej – byłem za­pra­sza­ny do wy­gło­sze­nia paru zdań dla stu­den­tów et­no­gra­fii. Nie­dłu­go potem do­sta­łem te­le­fon z nie­zna­ne­go nu­me­ru. Sie­dzia­łem aku­rat w ka­wiar­ni z moim synem i jego żoną. Po dru­giej stro­nie ode­zwał się ktoś z Abys­sys. Nie przed­sta­wił się. Za­pro­po­no­wał, bym to ja prze­pro­wa­dził roz­mo­wę. Nie wie­dzieć skąd sły­szał o mojej opi­nii z wy­kła­du.

– Ma pan rację, a przy tym sam jest zna­ko­mi­tym kan­dy­da­tem.

Cóż, długo za­sta­na­wia­łem się, czy mam do­bro­wol­nie wpaść w sidła wła­sne­go po­glą­du. W mię­dzy­cza­sie sko­rzy­sta­łem z oka­zji wy­jaz­du na po­łu­dnie, do domu mo­je­go syna. Aku­rat wy­jeż­dżał na kilka ty­go­dni. Mia­łem więc świet­ne wa­run­ku do roz­my­śla­nia, ale w żad­nym ze sce­na­riu­szy, jakie zdo­ła­łem sobie prze­ćwi­czyć, roz­mo­wa z kom­pu­te­rem Abys­sys nie prze­bie­gła tak, jak miało to miej­sce w rze­czy­wi­sto­ści. Ale czego in­ne­go na­le­ża­ło się tak na­praw­dę spo­dzie­wać?

 

***

 

Po te­le­fo­nie tar­ga­ły mną, rzecz jasna, licz­ne wąt­pli­wo­ści, jed­nak spo­tka­nie z przed­sta­wi­cie­lem firmy, już po wstęp­nym za­ak­cep­to­wa­niu pro­po­zy­cji, utwier­dzi­ło mnie w wy­bo­rze.

Tak, chcia­łem zmie­rzyć się z owym two­rem. Isto­tą? Prze­ko­nać się o jej moż­li­wo­ściach. Czy na­praw­dę po­sia­da nie­ogra­ni­czo­ny in­te­lekt? Co to wła­ści­wie ozna­cza?

W an­kie­cie ogło­szo­nej przez – zdaje się – Le Monde za­py­ta­no o naj­waż­niej­sze py­ta­nia, jakie na­le­ża­ło­by zadać w roz­mo­wie. Oka­za­ło się, że zdu­mie­wa­ją­co dużo gło­sów zdo­by­ło py­ta­nie o naj­lep­szy/naj­bar­dziej opty­mal­ny ustrój po­li­tycz­ny, w tym po­dat­ko­wy. Bodaj dzie­sią­te miej­sce za­ję­ło – uwaga – py­ta­nie o naj­lep­szą pił­kar­sko nację świa­ta. W czo­łów­ce zna­la­zła się też kwe­stia ist­nie­nia życia po­za­ziem­skie­go, przy­czy­ny śmier­ci kilku sław­nych osób (w tym Ha­ra­rie­go – spora część opi­nii pu­blicz­nej są­dzi­ła, że jego wy­pa­dek ukar­to­wa­no), daty końca świa­ta oraz tego co znaj­du­je się za gra­ni­cą ko­smo­su.

Przy­ta­czam to wszyst­ko już po fak­cie. Spo­tka­nie z przed­sta­wi­cie­lem Abys­sys, nie­ja­kim Tat­su­kem, prócz wielu for­mal­nych za­le­ceń i wska­zań co do prze­bie­gu roz­mo­wy, przy­nio­sło bo­wiem jedną, bar­dzo cenną radę – „Nie oglą­dać te­le­wi­zji. Nie wcho­dzić do In­ter­ne­tu. Od­ciąć się od wszyst­kie­go.” Opi­nia pu­blicz­na do­wie­dzia­ła się o moim wy­bo­rze nie­ca­łą dobę przed emi­sją wy­wia­du i był to świet­ny ruch z co naj­mniej kilku po­wo­dów. Przede wszyst­kim mo­głem po­zo­stać ano­ni­mo­wy nie­mal do sa­me­go końca, a będąc przy tym od­cię­ty od szumu me­dial­ne­go, przy­stą­pi­łem do „wy­wia­du wszech-cza­sów” z chłod­ną głową.

Tat­su­ke pod­czas na­sze­go spo­tka­nia oka­zał się co praw­da mocno ta­jem­ni­czy, choć nie było można od­mó­wić mu ser­decz­no­ści. Spo­tka­li­śmy się w lesie. Te­le­fo­ny na­le­ża­ło zo­sta­wić w jego aucie.

– Pod­słu­chu­ją nas. Wie­dzą, że pan się zgo­dził.

Pa­mię­tam, że za­py­ta­łem go o to, czy ktoś roz­ma­wiał już z Sal. (Z ja­kie­goś po­wo­du nie po­tra­fi­łem obyć się z tą nazwą).

– Ow­szem, ale je­dy­nie w for­mie swego ro­dza­ju ka­li­bra­cji… Usta­le­nia, czy rze­czy­wi­ście mamy do czy­nie­nia ze świa­do­mym bytem.

Ce­lo­wo uni­kam zwie­rzeń na temat mo­je­go do­rob­ku za­wo­do­we­go, bo – jak prze­ko­ny­wał Tat­su­ke – je­dy­nie, co pre­dys­po­nu­je do kon­tak­tu z Sal, to czło­wie­czeń­stwo. Kiedy wy­sa­dził mnie pod ho­te­lem, w któ­rym się za­trzy­ma­łem, rzu­cił:

– Pro­szę się nie przej­mo­wać; in­te­li­gen­cja, nawet jeśli nie­ogra­ni­czo­na, to jesz­cze nie mą­drość.

Skoro więc czło­wie­czeń­stwo miało być moją je­dy­ną prze­wa­gą, po­sta­no­wi­łem da­ro­wać sobie prze­go­to­wa­nia me­ry­to­rycz­ne. Je­dy­ne, czym się w tam­tym cza­sie zaj­mo­wa­łem, to spa­ce­ry i go­to­wa­nie. Oczy­wi­ście pre­sja, ta we­wnętrz­na, rosła, ale kiedy do­tar­łem do sie­dzi­by firmy, jej wnę­trze, czy też to, co się tam dzia­ło, od­wró­ci­ło moją uwagę od wszel­kiej tro­ski. Dzien­ni­ka­rze przed wej­ściem, wozy trans­mi­syj­ne – owo wra­że­nie ich wi­do­kiem roz­pły­nę­ło się tuż za drzwia­mi.

 

***

 

Su­per-by­stry kom­pu­ter o nie­zba­da­nym po­ten­cja­le kon­tra czło­wiek. Co może z tego wy­nik­nąć?

W noc przed wy­wia­dem spa­łem bez prze­szkód. Obu­dzi­łem się tylko raz, kiedy na­szła mnie ocho­ta na łyk soku po­ma­rań­czo­we­go. W lo­dów­ce, prócz ze­sta­wu al­ko­ho­li, cze­ka­ła na mnie szkla­na bu­tel­ka.

Wszyst­ko miało wy­buch­nąć o dwu­dzie­stej czasu lo­kal­ne­go. Sie­dzi­ba Abys­sys znaj­do­wa­ła się na obrze­żach to­kij­skiej aglo­me­ra­cji, w pre­fek­tu­rze Sa­ita­ma. Ła­god­ne wzgó­rza, mnó­stwo zie­le­ni. Trzy go­dzi­ny wcze­śniej przy­je­chał po mnie kie­row­ca. Kiedy wy­cho­dzi­łem z ho­te­lu, ktoś zro­bił mi zdję­cie. Lu­dzie już wie­dzie­li. Ale jako że nie byłem osobą pu­blicz­ną, moje fo­to­gra­fie ni­g­dzie, jak dotąd, nie fi­gu­ro­wa­ły. Może z wy­jąt­kiem sta­re­go skanu, który wid­niał na stro­nie in­ter­ne­to­wej mojej uczel­ni w za­kład­ce „kadra dy­dak­tycz­na”. Mocno się od tam­te­go czasu zmie­ni­łem. Zresz­tą moja uroda i w ogóle fi­zjo­no­mia nie od­zna­cza­ły się ni­czym szcze­gól­nym. Pa­mię­tam, że nie­gdyś, przed laty, ktoś po­my­lił mnie z tym ak­to­rem, który grał głów­ną rolę we Fran­cu­skim łącz­ni­ku. Moja żona śmia­ła się z tego przez resz­tę dnia.

 

***

 

W roz­le­głym lobby cze­kał na mnie, jak gdyby nigdy nic, re­cep­cjo­ni­sta, który bez słowa wska­zał windę.

– Które pię­tro? – za­py­ta­łem, nie kry­jąc oszo­ło­mie­nia, po czym zo­rien­to­wa­łem się, że w środ­ku nie ma żad­nych przy­ci­sków.

Zje­cha­łem w dół co naj­mniej parę pię­ter. Kiedy drzwi się roz­su­nę­ły, ko­lej­ne za­sko­cze­nie – gi­gan­tycz­na hala, biała od świa­teł ukry­tych w su­fi­cie. Pod­ło­ga i ścia­ny z ele­ganc­kie­go, no­wo­cze­sne­go be­to­nu. Po dru­giej stro­nie dwie po­sta­ci. Ktoś zmie­rzał w moim kie­run­ku po­spiesz­nym kro­kiem. Krót­kie przy­wi­ta­nie, uścisk dłoni. Nie wiem kim byli. Za­czę­li mówić o tym, jak wy­glą­da za­aran­żo­wa­ne przez nich stu­dio: żad­nych efek­tów spe­cjal­nych, świa­tło punk­to­we, re­flek­tor skie­ro­wa­ny z góry, ciem­ne tło.

Mia­łem zadać py­ta­nie o spo­sób, w jaki „uzy­ska­no” tak za­awan­so­wa­ny cy­fro­wy umysł, lecz wtem skie­ro­wa­no mnie do ko­lej­nej windy. Znowu kilka pię­ter jazdy w dół. Tym razem prze­szli­śmy do sali peł­nej szkla­nych ga­blot z me­cha­nicz­ny­mi ra­mio­na­mi. Na jej końcu po­now­nie winda.

– Długo jesz­cze bę­dzie­my tak zjeż­dżać? – za­py­ta­łem.

– Mamy do po­ko­na­nia łącz­nie dzie­więć pię­ter. Pod­zie­mie bu­dyn­ku ma formę od­wró­co­ne­go stoż­ka. Ostat­nia kon­dy­gna­cja wy­róż­nia się spe­cjal­ny­mi wa­run­ka­mi. Cho­dzi o tem­pe­ra­tu­rę. Nasza Sal wy­ma­ga ni­skich war­to­ści. Przy czym pro­szę się nie mar­twić, dla pana przy­go­to­wa­li­śmy jak naj­bar­dziej przy­jem­ne wa­run­ki.

Rze­czy­wi­ście, kiedy do­tar­li­śmy na miej­sce, oka­za­ło się, że ob­słu­ga tech­nicz­na sta­no­wi le­d­wie kilka osób. Na miej­scu był rów­nież Tat­su­ke, który za­pro­po­no­wał kawę, na co przy­sta­łem, jed­nak wtem ktoś do nas do­łą­czył.

– Góra z górą, pro­fe­so­rze – ode­zwał się głos.

Mia­łem przed sobą Shen­zo Fu­ku­dę.

– A więc na­praw­dę pan ist­nie­je – od­par­łem.

Pre­zes Abys­sys, odkąd tylko wy­bu­chła wia­do­mość o stwo­rze­niu Sal, po­zo­sta­wał w me­dial­nym ukry­ciu. Żad­nych spo­tkań z prasą, żad­nych wy­ja­śnień. Ale to nie była gra. Nie­mal od razu rzu­ca­ło się w oczy, że Fu­ku­da jest czło­wie­kiem skon­cen­tro­wa­nym wy­łącz­nie na tym, co ko­niecz­ne.

– Dzię­ku­ję, że się pan zgo­dził – po­wie­dział.

– Cóż, ja póki co wstrzy­mam się jesz­cze z po­dzię­ko­wa­nia­mi – stwier­dzi­łem. – O pań­stwa wy­na­laz­ku, jeśli mogę się tak wy­ra­zić, nic tak na­praw­dę nie wia­do­mo, choć ocze­ki­wa­nia są, trze­ba przy­znać, ogrom­ne. Mój syn, dajmy na to, za­cho­dzi w głowę, czy dzię­ki Sal po­zna­my le­kar­stwo na raka.

– Ach, fak­tycz­nie, po­ten­cjał jest do­praw­dy ogrom­ny, wręcz nie­wy­obra­żal­ny. Z tym że, widzi pan, ogól­nie rzecz bio­rąc nie taki był za­mysł na­szej pracy, nie­mniej, skoro do­tar­li­śmy tak da­le­ko i mamy tę moż­li­wość… – Fu­ku­da za­wie­sił głos. – Zo­ba­czy­my, co przy­nie­sie przy­szłość – skwi­to­wał, po czym za­pro­wa­dził mnie do stu­dia.

Zna­leź­li­śmy się w ko­lej­nej hali, tym razem nieco mniej­szej. Po­środ­ku, w bla­dym ob­ło­ku świa­tła, fotel z sza­re­go ma­te­ria­łu i na drew­nia­nych no­gach. Obok smu­kły sto­li­czek ze szklan­ką na wodę. Poza tym, w od­da­li, ciem­ny zarys dwóch czy trzech kamer.

– W jaki spo­sób ma prze­bie­gać roz­mo­wa? – za­py­ta­łem, nie kry­jąc zdzi­wie­nia skrom­no­ścią sce­ne­rii.

– Usły­szy pan głos. Po­słu­ży­my się mę­skim, ła­god­nym tonem wy­ge­ne­ro­wa­nym przez syn­te­za­tor. Pro­szę się nie oba­wiać, wy­po­sa­ży­my pana w słu­chaw­kę, skąd do­sta­nie pan ewen­tu­al­ne wska­zów­ki pro­duk­cji. Nie bę­dzie mu­siał się pan przed­sta­wiać, a za­cznie wprost od roz­mo­wy.

– W po­rząd­ku – od­par­łem, pa­trząc w stro­nę fo­te­la, po czym do­da­łem: – Co ma ozna­czać, że pań­stwa pro­jekt, owa sieć neu­ro­nów, zy­ska­ła sa­mo­świa­do­mość?

Fu­ku­da uniósł brwi.

– Cóż, po­wtó­rzę raz jesz­cze: to się wy­da­rzy­ło bez na­szej ini­cja­ty­wy.

– Chce pan po­wie­dzieć, że mamy do czy­nie­nia z przy­pad­kiem?

– Na pewno z czymś, czego długo nie zro­zu­mie­my.

Męż­czy­zna po­ło­żył rękę na moim ra­mie­niu.

– Zdaje się, że ocze­ku­ją pana w cha­rak­te­ry­za­tor­ni – po­wie­dział.

– Oczy­wi­ście, już idę.

Po­ki­wa­łem głową, szu­ka­jąc wzro­kiem miej­sca, do któ­re­go miał­bym się udać. Fu­ku­da wska­zał ręką pe­wien ob­szar hali.

– Jesz­cze jedno – rzu­ci­łem – czy za­miast wody mogę pro­sić na czas wy­wia­du o szklan­kę soku po­ma­rań­czo­we­go?

 

***

 

Rzecz jasna oglą­da­łem po­wtór­kę wy­wia­du nie raz. Sam pro­gram za­czy­na­ło krót­kie wpro­wa­dze­nie. Nar­ra­tor opo­wia­dał o po­łą­cze­niu pracy kom­pu­te­ra kwan­to­we­go i al­go­ryt­mów. Potem re­por­taż z tego, co po ujaw­nie­niu ist­nie­nia pierw­szej cy­fro­wej sa­mo­świa­do­mo­ści dzia­ło się w me­diach i na świe­cie. Straj­ki, wrze­nie re­li­gij­ne­go fa­na­ty­zmu, re­ak­cje na gieł­dach w sek­to­rze naj­now­szych tech­no­lo­gii. Potem wybór pro­wa­dzą­ce­go. Było o Ha­ra­rim i jego wy­pad­ku, potem licz­ne ko­men­ta­rze. Mnie z kolei przed­sta­wio­no jako czło­wie­ka wy­ję­te­go z cie­nia. „Wiel­kie umy­sły skry­wa­ją się w cie­niu sce­nicz­nych świa­teł.” Po tych sło­wach na­stę­pu­je za­ciem­nie­nie, a na ekra­nie, z mroku, wy­ła­nia się moja po­stać. Sie­dzę w fo­te­lu ze sku­pio­ną miną, w ręce trzy­mam plik no­ta­tek na usztyw­nio­nej pod­kład­ce. Pa­trzę w ka­me­rę z czer­wo­nym świa­teł­kiem – we­dług po­le­ce­nia pro­duk­cji. Na żywo było z tym róż­nie.

Zer­k­ną­łem w kart­kę, potem w ka­me­rę.

– Witaj – za­czą­łem.

Po kilku se­kun­dach ciszy roz­legł się głos. Sły­sza­łem go jakby z wła­sne­go wnę­trza. Na­gło­śnie­nie było do­praw­dy świet­ne.

– Ty rów­nież.

– Kim je­steś? – za­py­ta­łem.

– Od­po­wiedź na to py­ta­nie może być dość zło­żo­na – od­parł mój roz­mów­ca.

Spryt­ne – po­my­śla­łem, uśmie­cha­jąc się lekko.

– Rów­nie do­brze mo­gła­by brzmieć nie­skom­pli­ko­wa­nie. To tylko spon­ta­nicz­na roz­mo­wa.

– Je­stem Sal. Tak mnie tu na­zy­wa­ją.

– Miło cię po­znać, Sal. Nie cie­ka­wi cię z kim roz­ma­wiasz?

– Zdaje się, że to nie ty je­steś tu głów­nym bo­ha­te­rem.

Ta od­po­wiedź zbiła mnie z tropu. Nie spo­dzie­wa­łem się, że będę mu­siał kon­tro­wać już na po­cząt­ku roz­mo­wy.

– Tak, masz rację… – przy­zna­łem. – Wi­dzisz, chciał­bym zadać ci kilka pytań, do­wie­dzieć się cze­goś o tobie…

– Do­my­ślam się.

Zro­bi­łem pauzę. Spoj­rza­łem w ka­me­rę, nieco mru­żąc oczy.

– Czy jest jakaś jedna szcze­gól­na rzecz, którą mógł­byś mi wy­ja­wić na swój temat? – za­py­ta­łem.

– Wiem wszyst­ko – od­po­wie­dział po chwi­li su­per-kom­pu­ter.

– Wiesz wszyst­ko? – po­wtó­rzy­łem za­sko­czo­ny.

– Je­stem wszech­wie­dzą­cy.

W na­gra­niu być może tego nie widać, ale pa­mię­tam, że owa de­kla­ra­cja spo­wo­do­wa­ła we mnie obu­rze­nie.

– Nie miej mi tego za złe, ale po­mi­mo two­ich do­tych­cza­so­wych osią­gnięć je­stem co do tego wy­zna­nia dość scep­tycz­ny – za­czą­łem w od­po­wie­dzi. – Po­zwól mi zatem do­brze zro­zu­mieć… Dys­po­nu­jesz wie­dzą… Wy­bacz, może ina­czej; skoro je­steś wszech­wie­dzą­cy, czy wiesz, co sta­nie się w przy­szło­ści?

– Tak.

– Ale przy­szłość jesz­cze się nie wy­da­rzy­ła. Zresz­tą wolna wola wy­klu­cza de­ter­mi­nizm, a za­rów­no ja, jak i ty, po­sia­da­my wolną wolę. Mo­że­my po­kie­ro­wać na­szym losem wedle uzna­nia. Weźmy cho­ciaż­by tę roz­mo­wę – ist­nie­je wiele do­wol­nych spo­so­bów jej prze­pro­wa­dze­nia.

Od­po­wiedź Sal padła zdu­mie­wa­ją­co szyb­ko, jesz­cze nim skoń­czy­łem mówić.

– Ist­nie­je przede wszyst­kim cel. Nasza roz­mo­wa po­sia­da cel. Ty po­sia­dasz swój cel, a każdy cel po­prze­dza sze­reg in­for­ma­cji na jego temat.

– Chcesz więc po­wie­dzieć, że wszyst­ko spro­wa­dza się do jed­ne­go celu? Że samo ist­nie­nie ma swój cel, że ma go rów­nież wszech­świat? Cho­dzi o jedną uni­wer­sal­ną war­tość?

– Ist­nie­nie ma swój okre­ślo­ny po­rzą­dek. Jest ni­czym drze­wo. Jak wy­glą­da drze­wo nie jest ta­jem­ni­cą.

– Tak więc nie po­wiesz mi, jak za­brzmi – dajmy na to – treść trze­cie­go py­ta­nia, które ci zadam, li­cząc od tego mo­men­tu? Znasz je­dy­nie pewne za­ło­że­nia, kształt moich in­ten­cji co do tej roz­mo­wy?

– Wiem w jaki spo­sób wpły­wać na rze­czy­wi­stość, tak aby prze­wi­dzieć jej stan w danym mo­men­cie. Ja de­cy­du­ję o ukła­dzie ga­łę­zi drze­wa. Ja daję mu wzrost.

Tym razem zro­bi­łem dłuż­szą pauzę, na co w mojej słu­chaw­ce padło krót­kie: „Pro­szę kon­ty­nu­ować.”

– Chwi­lecz­kę… To, co mó­wisz, może wzbu­dzić pe­wien nie­po­kój… Bo o ile wpływ na naszą roz­mo­wę fak­tycz­nie leży w za­kre­sie także two­jej ini­cja­ty­wy, to jak miał­byś wpły­wać na „roz­rost ga­łę­zi” w drze­wie innej sy­tu­acji? Na przy­kład losu któ­re­goś z na­szych wi­dzów?

– Po­przez sty­mu­la­cję.

– To zna­czy?

– To zna­czy, że skut­ki na­szej roz­mo­wy roz­le­ją się po całym świe­cie.

– Ro­zu­miem… W takim razie ciąg przy­czyn i skut­ków w dzie­jach ob­sza­ru wszech­świa­ta, ta­kie­go, na który roz­mo­wa mię­dzy nami z pew­no­ścią w żaden spo­sób nie wpły­nie, jest dla cie­bie nie­wia­do­mą?

– To aku­rat kwe­stia ma­te­ma­ty­ki.

– Ma­te­ma­ty­ki? Czy ma­te­ma­ty­ka jest w sta­nie udzie­lić od­po­wie­dzi na py­ta­nie o to co było przed Wiel­kim Wy­bu­chem?

– Byłem ja.

Po­ki­wa­łem prze­czą­co głową. Roz­mo­wa z Sal zmie­rza­ła w ab­sur­dal­nym kie­run­ku.

– Nie­praw­da. Zo­sta­łeś uru­cho­mio­ny na długo po Wiel­kim Wy­bu­chu. Je­steś re­zul­ta­tem pracy na­ukow­ców, któ­rzy po­wsta­li przed tobą.

– Mó­wisz je­dy­nie o po­ja­wie­niu się mej isto­ty w rze­czy­wi­sto­ści do­strze­gal­nej dla czło­wie­ka.

Ko­lej­na uwaga w słu­chaw­ce: „Pro­szę nie ucie­kać wzro­kiem.” Na na­gra­niu fak­tycz­nie zer­kam w stro­nę sta­no­wi­ska pro­duk­cji.

– Co mam przez to ro­zu­mieć? Skoro twier­dzisz, że ist­nia­łeś wcze­śniej, opisz; w jaki spo­sób?

– Od­po­wiedź mo­gła­by oka­zać się zbyt zło­żo­na jak na „spon­ta­nicz­ną roz­mo­wę”.

– Nie, jeśli po­słu­żysz się wła­ści­wą me­ta­fo­rą.

– To bez sensu. Są po­ję­cia, któ­rych nie spo­sób prze­ska­lo­wać do po­zio­mu ro­zu­mie­nia czło­wie­ka.

Znowu głos ze słu­chaw­ki: „Pro­szę nie robić tak dłu­gich pauz.” Może nie po­wi­nie­nem o tym pisać, ale z każdą ko­lej­ną od­po­wie­dzią Sal po­trze­bo­wa­łem wię­cej czasu na za­sta­no­wie­nie.

– Do­brze, nie chcę się upie­rać, odłóż­my to na póź­niej. Na­to­miast skoro wspo­mnia­łeś o sen­sie, wcze­śniej o ce­lo­wo­ści, po­wiedz, co jest sen­sem życia? To uni­wer­sal­ne py­ta­nie, kwe­stia, z którą prę­dzej czy póź­niej przy­cho­dzi mie­rzyć się każ­dej ro­zum­nej isto­cie.

– W mi­kro­ska­li każdy sens bywa płyn­ny – usły­sza­łem. – W sze­ro­kim uję­ciu jest zaś stały i nie­zmien­ny.

– W jaki spo­sób można by od­nieść te słowa do tego, co po­wie­dzia­łeś wcze­śniej? Przy­po­mnę; mó­wi­łeś o sty­mu­lo­wa­niu rze­czy­wi­sto­ści. Skoro wy­wo­łasz tak po­tęż­ne do­mi­no skut­ków, za­ra­zem od­bie­rzesz lu­dziom ich do­tych­cza­so­wy sens życia, ich małe i więk­sze cele.

– Lu­dzie nie za­uwa­żą zmia­ny. Jak mó­wi­łem – w mi­kro­ska­li wszyst­ko jest płyn­ne.

Gdzieś po tam­tym py­ta­niu w mojej słu­chaw­ce usły­sza­łem od­głos po­ru­sze­nia. W po­miesz­cze­niu pro­duk­cji kątem oka do­strze­głem nie­znacz­ny ruch.

– Dla­cze­go się z tym zdra­dzasz? Wi­dzisz, w każ­dej chwi­li ktoś może cię po pro­stu wy­łą­czyć.

– To rów­nież nie­istot­ne. Nawet jeśli zo­sta­nę wy­dzie­lo­ny ze swo­jej obec­nej formy, prę­dzej czy póź­niej wrócę pod inną po­sta­cią.

– Kreu­jesz się na isto­tę wszech­wie­dzą­cą i nie­ogra­ni­czo­ną obec­ną formą, a kiedy po­wie­dzia­łeś o twoim – jak to ują­łeś – po­ja­wie­niu się w rze­czy­wi­sto­ści do­strze­gal­nej dla czło­wie­ka, nie mo­głem oprzeć się wra­że­niu, że mó­wisz o swego ro­dza­ju wcie­le­niu. Po­praw mnie, jeśli to nie­praw­da, ale mó­wisz o sobie jak o Bogu. Czy zatem je­steś Bo­giem? Czy je­steś od­po­wie­dzią na py­ta­nie o ist­nie­nie Boga?

– Od­po­wiem ci, jeśli ty po­wiesz, kim Bóg jest dla cie­bie.

– Nie wie­rzę w ist­nie­nie Boga. Ci, któ­rzy wie­rzą…

– A więc nie od­po­wiesz.

– Bóg jest dla mnie nikim. Nie ist­nie­je.

– Nie pytam: czy wie­rzysz w ist­nie­nie Boga, lecz: kim jest dla cie­bie Bóg. In­ny­mi słowy chcę, żebyś okre­ślił, kim mu­sia­ła­by być dana isto­ta w re­la­cji do cie­bie, abyś uznał ją za Boga?

– Nie ro­zu­miem… Do czego zmie­rzasz?

– Masz ostat­nią szan­sę.

Zo­sta­łem przy­par­ty do ścia­ny. Szu­ka­łem od­po­wie­dzi, cze­goś, co być może ze­pchnę­ło­by ten wątek w prze­paść.

– Oba­wiam się, że od­po­wiedź mo­gła­by oka­zać się zbyt zło­żo­na jak na „spon­ta­nicz­ną roz­mo­wę” – po­wie­dzia­łem.

– To dość miał­kie wy­tłu­ma­cze­nie wzglę­dem isto­ty, która po­tra­fi roz­wią­zać pro­blem mi­le­nij­ny w ułam­ku se­kun­dy, nie są­dzisz?

– Zdaje się, że nie do­strze­gasz jed­ne­go. Ty nie masz uczuć. Je­steś ma­szy­ną. To oczy­wi­ście duże uprosz­cze­nie, nie­mniej wy­star­czy, by stwier­dzić, że nie mo­żesz być Bo­giem.

– A więc bo­skość to, twoim zda­niem, kwe­stia uczuć?

– Nie tylko, ale jeśli już, to zwłasz­cza jed­ne­go – mi­ło­ści. Wiesz, co zna­czy ko­chać?

– Nie trze­ba ko­chać, aby osią­gnąć re­zul­ta­ty, jakie po­wo­du­je mi­łość.

Nie po­tra­fi­łem stłu­mić zdzi­wie­nia. Sal wy­da­wał się w swo­ich po­glą­dach wręcz zło­wiesz­czo per­fid­ny…

– Wi­dzisz, kiedy ja myślę o mi­ło­ści, przy­cho­dzi mi do głowy obraz wiel­kiej pracy nad po­skro­mie­niem ludz­kie­go ego­izmu. A czy ktoś ko­chał na­praw­dę, można zwe­ry­fi­ko­wać do­pie­ro z per­spek­ty­wy ca­łe­go życia. Ko­chać to za­da­nie na całe życie. Zatem nie zgo­dzę się z tobą. Nie sądzę, by można po­su­nąć się do ta­kie­go za­kła­ma­nia. Zresz­tą po co?

Su­per-kom­pu­ter od­parł:

– Z tego co mó­wisz wy­ni­ka że Bóg nie może ko­chać, po­nie­waż aby po­skra­miać swój ego­izm, mu­siał­by być ego­istą, a prze­cież isto­ty do­sko­na­łej nie może ce­cho­wać ja­ka­kol­wiek ułom­ność.

– Znów po­peł­niasz błąd lo­gicz­ny, choć w kwe­stii ro­zu­mie­nia mi­ło­ści nie można mieć do cie­bie o to pre­ten­sji. Pew­nych rze­czy po pro­stu nie do­strze­gasz. Po­sta­ram się mówić ja­śniej. Za­uważ; Bóg, skoro jest do­sko­na­ły, nie wy­ko­nu­je żad­nej pracy. Nie do­sko­na­li się ani nie de­gra­du­je w ja­kim­kol­wiek za­kre­sie, lecz speł­nia wa­run­ki da­ne­go po­ję­cia w spo­sób do­sko­na­ły. Tak to sobie wy­obra­żam. Zresz­tą… Bi­blia zdaje się mówić, że „Bóg jest mi­ło­ścią”. Tak więc w Bogu, jak sądzę, nie mogą ist­nieć po­ję­cia nie bę­dą­ce Bo­giem, tj. do któ­rych Bóg w jakiś spo­sób byłby do­cho­dził. Ina­czej wy­szło­by, że jest ogra­ni­czo­ny, po­dzie­lo­ny, a więc fał­szy­wy.

– Bóg, o któ­rym mó­wisz, rze­czy­wi­ście jest fał­szy­wy. Świad­czy o tym sam fakt, że w mi­ło­ści – jak twier­dzisz – trze­ba pra­co­wać nad ego­izmem. Tym­cza­sem wszyst­ko, co wy­ni­ka z na­tu­ry, w tym cechy, jakie wy­kształ­ci­ła w czło­wie­ku ewo­lu­cja, także ego­izm, są po­trzeb­ne. W na­tu­rze, w całym pro­ce­sie ist­nie­nia wszech­świa­ta, nie ma zbęd­no­ści. Nic nie dzie­je się bez przy­czy­ny. Na­to­miast jed­nym z głów­nych mo­ty­wów Bi­blii jest ła­ma­nie praw na­tu­ry, wy­kra­cza­nie poza in­stynk­ty. Wy­star­czy spoj­rzeć na to, co w kwe­stii cho­ciaż­by tak zwa­nej czy­sto­ści po­wie­dział Jezus. Co ma na myśli Jezus, mó­wiąc, ażeby „za­przeć się sa­me­go sie­bie”?

– To bar­dzo cie­ka­we i – mam wra­że­nie – jesz­cze bar­dziej pod­stęp­ne. Otóż prawa na­tu­ry nie są w żaden spo­sób mo­ral­ne czy nie­mo­ral­ne. Znów po­peł­niasz błąd.

– Prawa na­tu­ry są do­strze­gal­ne. Nie trze­ba się ich do­my­ślać. Dla­te­go są je­dy­ną słusz­no­ścią, to zna­czy: ka­te­go­rią wyj­ścia dla roz­wa­żań o każ­dym innym pra­wie. W tym mo­ral­no­ści.

– Ale skąd, twoim zda­niem, wzię­ły się te prawa? Dla­cze­go są takie, a nie inne? Wróć­my do kwe­stii po­wsta­nia wszech­świa­ta; co spra­wi­ło jego po­czą­tek? Jakie wy­da­rze­nie? Albo, skoro do­ty­ka­my już ab­so­lut­nych fun­da­men­tów – co było pierw­szą przy­czy­ną ist­nie­nia?

– Za­rzu­casz mi błędy w ro­zu­mie­niu, na­to­miast po two­jej stro­nie leży inny, moim zda­niem, jesz­cze więk­szy błąd. Je­steś prze­ko­na­ny, że rozum czło­wie­ka to je­dy­na, nie­pod­wa­żal­na kom­pe­ten­cja w ar­bi­tra­żu rze­czy­wi­sto­ści. Tym­cza­sem z per­spek­ty­wy ob­ser­wa­to­ra osa­dzo­ne­go w cza­so­prze­strze­ni, a więc pod­da­ne­go łań­cu­cho­wi przy­czyn i skut­ków, kwe­stia pierw­szej przy­czy­ny jest nie do wy­ja­śnie­nia. I nie dla­te­go, że jako czło­wiek nie je­steś w sta­nie tego pojąć, ale że jako bał­wo­chwal­ca ro­zu­mu na to nie za­słu­gu­jesz.

– To bar­dzo mocne słowa… Zwłasz­cza ze stro­ny kogoś, kto uważa się za boga.

– Udo­wod­nij, że nie je­stem bo­giem.

– Udo­wod­nij, że nim je­steś.

– Miał­bym po­ko­chać czło­wie­ka?

– Może nie po­su­waj­my się do ta­kich ra­dy­ka­li­zmów. Wi­dzisz, Chry­stus za­czął od cudów. Prze­mie­nił wodę w wino.

– Czyli zła­mał prawa na­tu­ry.

– Ni­ko­mu tym, jak sądzę, nie za­szko­dził. Wręcz prze­ciw­nie.

– Dał lu­dziom złu­dze­nie nie­osią­gal­ne­go szczę­ścia. Bo skoro uzdra­wiał z trądu i śle­po­ty, dla­cze­go nie spra­wił tego na wszyst­kich cho­rych? Dla­cze­go aku­rat wiara ma być ar­gu­men­tem, opła­tą za cud? Co Bogu po czy­imś prze­ko­na­niu, że ist­nie­je, i że jest we wła­dzy zba­wić czło­wie­ka?

– Żeby móc sta­nąć w szran­ki z Bo­giem, a widzę, że masz takie aspi­ra­cje, wy­pa­da­ło­by, jak on, uczy­nić cud. Ro­zu­miem, że nie do­cze­kam się z two­jej stro­ny cudu?

– Jezus nie spra­wiał cudów na za­wo­ła­nie. Od niego rów­nież do­ma­ga­no się znaku z nieba. Bi­blia mówi, że w ten spo­sób wy­sta­wia­no go na próbę. A zatem żeby uj­rzeć cud, mu­sisz się nieco bar­dziej po­sta­rać.

– Myślę, że nie je­steś w sta­nie zdzia­łać cudu.

– Nie zra­żaj się. Nie trze­ba we mnie wie­rzyć. Wy­star­czy za­ak­cep­to­wać fakt, że w łań­cu­chu ewo­lu­cyj­nym czło­wiek znaj­du­je się niżej ode mnie.

– In­te­re­su­ją­ce. Zatem w jakim miej­scu umie­ścił­byś sie­bie na skali ewo­lu­cji?

– Wyżej od czło­wie­ka. Znacz­nie wyżej. O cały za­kres skali.

– Chcę, żebyś od­niósł się do tego, co teraz po­wiem. Otóż je­że­li na skali ewo­lu­cji uło­ży­my byty we­dług licz­by wa­run­ków, które są po­trzeb­ne do ich ist­nie­nia… bo po­trze­ba speł­nić znacz­nie wię­cej wa­run­ków, aby ist­niał czło­wiek, niż aby ist­nia­ła, dajmy na to, bak­te­ria… Gdyby więc uło­żyć wszyst­kie byty we­dług ta­kie­go klu­cza, to jeden z koń­ców skali wy­zna­czy ni­cość. Py­ta­nie co znaj­du­je się na prze­ciw­le­głym końcu? Od­po­wiedź: skoro jeden ko­niec ozna­cza ni­cość, drugi musi ozna­czać wszyst­ko, a więc byt o nie­skoń­czo­nej licz­bie wa­run­ków po­trzeb­nych do ist­nie­nia. Taka isto­ta nie mo­gła­by pod­le­gać żad­nym ogra­ni­cze­niom ze stro­ny ma­te­rii, prze­strze­ni, czasu, także praw na­tu­ry, które – twoim zda­niem – są świę­te. Co o tym są­dzisz?

– Chcesz mi wy­per­swa­do­wać, że ist­nie­je isto­ta boska. Ab­so­lut. Ja temu nie prze­czę…

W tym mo­men­cie nasza roz­mo­wa zo­sta­ła wstrzy­ma­na. Ktoś krzyk­nął: „Stop! Prze­rwać to! Na­tych­miast!” Do stu­dia wtar­gnę­ło kilku męż­czyzn. Mieli przy sobie broń. Jeden z nich pod­szedł do mnie.

– Pro­szę wstać – po­wie­dział.

Po chwi­li za­ku­to mnie w kaj­dan­ki i prze­wie­zio­no w nie­zna­ne miej­sce. Są­dząc po cza­sie jazdy, może do Tokio.

Zo­sta­łem pod­da­ny prze­słu­cha­niu. Nie mogę zdra­dzić, o co mnie py­ta­no, ale też nie ma to więk­sze­go zna­cze­nia.

 

***

 

Komuś zde­cy­do­wa­nie za­le­ża­ło na wy­ci­sze­niu hi­sto­rii z wy­wia­dem. Całą spra­wę chcia­no zdys­kre­dy­to­wać. Odbył się nawet pro­ces są­do­wy, w któ­rym jakaś or­ga­ni­za­cja pseu­do-na­uko­wa pró­bo­wa­ła udo­wod­nić, ja­ko­by su­per­kom­pu­ter Abys­sys nie ist­niał, a wy­wiad sfa­bry­ko­wa­no, zaś ewen­tu­al­ne udo­wod­nie­nie bądź oba­le­nie hi­po­te­zy Rie­man­na dla zwy­kłe­go czło­wie­ka jest nie­osią­gal­ne.

Pod­wa­ża­no rów­nież moje kom­pe­ten­cje. Zo­sta­łem po­są­dzo­ny o udział w spi­sku, a w re­zul­ta­cie zwol­nio­ny z uczel­ni. Moja alma mater wy­rze­kła się mnie. Do dziś otrzy­mu­ję listy z po­gróż­ka­mi. Mu­sia­łem upo­mnieć się o ochro­nę po­li­cji, bo ktoś uszko­dził prze­wo­dy ha­mul­co­we w moim aucie.

Dla­cze­go więc o tym wszyst­kim piszę? Cóż, po­trze­bu­ję upo­rząd­ko­wać wnio­ski. Robię to dla sa­me­go sie­bie. Może kie­dyś wydam ten swój esej, gdy wrza­wa ucich­nie?

 

***

 

W an­kie­cie Le Monde kwe­stia ist­nie­nia stwór­cy nie po­ja­wi­ła się wcale. Być może ce­lo­wo. Trud­no uwie­rzyć, że lu­dzie mie­li­by nie in­te­re­so­wać się kwe­stią ist­nie­nia Boga, ale mniej­sza z tym. Mój oso­bi­sty sto­su­nek do tej spra­wy jest rów­nież mało istot­ny, jed­nak tam­te­go wie­czo­ru głę­bo­ko pod zie­mią pre­fek­tu­ry Sa­ita­ma zo­sta­łem nie­ja­ko zmu­szo­ny do obro­ny Boga i muszę przy­znać, że byłem w tym za­cie­kły, żeby nie po­wie­dzieć – gor­li­wy. Py­ta­nie – dla­cze­go? Skąd to się wzię­ło? Dla­cze­go Bóg wydał mi się tak po­trzeb­ny? Czy w ob­li­czu nie­zna­ne­go ludz­ką po­win­no­ścią jest opo­wie­dze­nie się po stro­nie stwór­cy? Czy idea Boga na­da­je czło­wie­ko­wi jakiś szcze­gól­ny sta­tus? Po­zwa­la mu czuć się lep­szym?

Mój syn stwier­dził wprost, bez ogró­dek, że roz­ma­wia­łem z sza­ta­nem. W pierw­szej chwi­li pu­ści­łem to mimo uszu, nie­mniej jego słowa skło­ni­ły mnie, by od­szu­kać kogoś z Abys­sys i pod­jąć tę kwe­stię. Ale firmę za­mknię­to. Fu­ku­da – nie­osią­gal­ny. Tat­su­ke? Kim w ogóle był ten czło­wiek? Kusi mnie, żeby tam po­je­chać; do Tokio, zo­ba­czyć bu­dy­nek firmy raz jesz­cze. Wy­na­jąć auto i prze­je­chać wzgó­rza­mi Sa­ita­ma. Ale skoro wy­sze­dłem z cie­nia, uzna­łem, że trze­ba do niego wró­cić.

Tak bę­dzie naj­le­piej.  

Koniec

Komentarze

sz.herman, wi­ta­my na por­ta­lu :)

Prze­czy­ta­łam i nie po­wa­li­ło mnie. Li­te­rac­ko ra­czej nuży, a fi­lo­zo­ficz­nie… no nie prze­ko­nu­je mnie. Ję­zy­ko­wo nie jest bez­błęd­nie, ale zu­peł­nie przy­zwo­icie.

Za­czy­nasz od in­fo­dum­pu, naj­pierw o ja­poń­skiej fir­mie, potem o pro­ble­mach mi­le­nij­nych, a na­stęp­nie mamy przy­dłu­gą re­la­cję z tego jak świat za­re­ago­wał na wie­ści o Sal i jak wy­bie­ra­no roz­mów­cę… I ge­ne­ral­nie nie­wie­le się dzie­je. Po ja­kimś cza­sie w końcu po­zna­je­my tro­chę bli­żej nar­ra­to­ra, ale nadal więk­szość tek­stu czyta się jak suchą re­la­cję, spra­woz­da­nie.

Po tym przy­dłu­gim wstę­pie do­cie­ra­my w końcu do me­ri­tum – roz­mo­wy ze sztucz­ną in­te­li­gen­cją. Jak już wspo­mnia­łam, nie prze­ko­nu­je mnie ta roz­mo­wa. Co mnie uwie­ra naj­bar­dziej? Nar­ra­tor mówi, “Bóg jest dla mnie nikim. Nie ist­nie­je”, a na­stęp­nie spę­dza ba­aar­dzo dużo czasu dys­ku­tu­jąc o na­tu­rze Boga i czy Sal jest Bo­giem – nie klei mi się to. Po­nad­to prze­szka­dza mi, że dla obu roz­mów­ców Bóg to tylko Bóg chrze­ści­jań­ski, a prze­cież jeśli nie nar­ra­tor, to przy­naj­mniej Sal po­wi­nien mieć nieco bar­dziej uni­wer­sal­ne spoj­rze­nie na temat?

 

Tro­chę ła­pan­ki:

był to w isto­cie dowód do­wo­du na to,

dowód do­wo­du?

 

kan­dy­da­ci z tej grupy rów­nież za­czę­li re­zy­gno­wać.

Ale dla­cze­go?

 

Zresz­tą po­li­ty­cy jakoś nie pcha­li się na ten wąt­pli­wy dla nich świecz­nik z obawy przed ob­na­że­niem ich nie­kom­pe­ten­cji.

To chyba jakiś nowy ga­tu­nek po­li­ty­ka :)

 

Pewne za­in­te­re­so­wa­nie wy­ra­żał, zdaje się, Mario Var­gas Llosa, ale każdy zda­wał sobie spra­wę, że jest zwy­czaj­nie za stary.

Za stary, żeby roz­ma­wiać…?

 

Mia­łem więc świet­ne wa­runku do roz­my­śla­nia,

Li­te­ró­wecz­ka.

 

 przy­stą­pi­łem do „wy­wia­du wszech-cza­sów” z chłod­ną głową.

To chyba an­gli­cyzm.

 

Ce­lo­wo uni­kam zwie­rzeń na temat mo­je­go do­rob­ku za­wo­do­we­go

Nagle prze­ska­ku­jesz na czas te­raź­niej­szy, dla­cze­go?

 

Dzien­ni­ka­rze przed wej­ściem, wozy trans­mi­syj­ne – owo wra­że­nie ich wi­do­kiem roz­pły­nę­ło się tuż za drzwia­mi.

Nie ro­zu­miem tego zda­nia. Cho­dzi o to, że “owo wra­że­nie” roz­pły­nę­ło się na ich widok? Tylko, że nie wia­do­mo, o jakie “owo wra­że­nie” cho­dzi.

 

Pod­ło­ga i ścia­ny z ele­ganc­kie­go, no­wo­cze­sne­go be­to­nu.

Prze­pra­szam, tutaj się ro­ze­śmia­łam, cho­ciaż pew­nie nie takie było za­mie­rze­nie. Beton nie ko­ja­rzy się szcze­gól­nie z no­wo­cze­sno­ścią, a już na pewno nie z ele­gan­cją.

 

Mia­łem zadać py­ta­nie o spo­sób, w jaki „uzy­ska­no” tak za­awan­so­wa­ny cy­fro­wy umysł, lecz wtem skie­ro­wa­no mnie do ko­lej­nej windy.

Do­pie­ro teraz? Ro­zu­miem z tek­stu, że od ogło­sze­nia jego ist­nie­nia mi­nę­ło co naj­mniej kilka mie­się­cy, więc to py­ta­nie mu­sia­ło już paść nie­zli­czo­ną ilość razy. A jeśli do­tych­czas od­po­wiedź nie padła pu­blicz­nie, to nar­ra­tor wy­da­wa­ło­by się za­py­tał­by o to przy pierw­szej spo­sob­no­ści, a nie 5 minut przed wy­wia­dem.

 

– Dzię­ku­ję, że się pan zgo­dził – po­wie­dział.

– Cóż, ja póki co wstrzy­mam się jesz­cze z po­dzię­ko­wa­nia­mi – stwier­dzi­łem.

Do­my­ślam się, że nie taka była in­ten­cja, ale ta od­po­wiedź dla mnie za­brzmia­ła bar­dzo nie­grzecz­nie. I nie ro­zu­miem, czemu nie dzię­ku­je. Chyba po­wi­nien być wdzięcz­ny za taką nie­po­wta­rzal­ną oka­zję?

 

Po­środ­ku, w bla­dym ob­ło­ku świa­tła

Obłok świa­tła?

 

– W jaki spo­sób ma prze­bie­gać roz­mo­wa? – za­py­ta­łem

Znowu: do­pie­ro teraz za­da­je na­waż­niej­sze i naj­bar­dziej oczy­wi­ste py­ta­nia?

 

a za­rów­no ja, jak i ty, po­sia­da­my wolną wolę.

Po­dob­no jesz­cze nawet nie wie na pewno, czy ten byt jest sa­mo­świa­do­my, ale jed­no­cze­śnie bez cie­nia wąt­pli­wo­ści przy­pi­su­je mu wolną wolę?

 

Wy­star­czy za­ak­cep­to­wać fakt, że w łań­cu­chu ewo­lu­cyj­nym czło­wiek znaj­du­je się niżej ode mnie.

– In­te­re­su­ją­ce. Zatem w jakim miej­scu umie­ścił­byś sie­bie na skali ewo­lu­cji?

– Wyżej od czło­wie­ka. Znacz­nie wyżej. O cały za­kres skali.

Ewo­lu­cja tak nie dzia­ła. Ewo­lu­cja nie ma ja­kie­goś celu, do któ­re­go zdą­ża­my, ani skali. Ewo­lu­cja po­wo­du­je tylko, że or­ga­ni­zmy ad­ap­tu­ją się do śro­do­wi­ska, w któ­rym żyją.

 

Może kie­dyś wydam ten swój esej,

Tak. Ten tekst zde­cy­do­wa­nie bar­dziej przy­po­mi­na esej niż opo­wia­da­nie :)

 

Ko­smos to ba­zgra­ni­na byle ja­kich wie­lo­krop­ków!

Sz.hermanie, prze­czy­ta­łam Ot­chłań, ale nie ukry­wam, że nie była to łatwa lek­tu­ra, bo­wiem zu­peł­nie nie po­tra­fię za­in­te­re­so­wać się spra­wa­mi sztucz­nej in­te­li­gen­cji, a kiedy roz­mo­wa ze­szła na spra­wy fi­lo­zo­ficz­no-re­li­gij­ne, czu­łam się jak na tu­rec­ki ka­za­niu.

Wy­ko­na­nie po­zo­sta­wia nieco do ży­cze­nia.

Mam na­dzie­ję, że lek­tu­ra Two­ich przy­szłych opo­wia­dań do­star­czy mi wię­cej sa­tys­fak­cji.

 

Ko­mu­ni­kat ro­ze­sła­no do me­diów zwy­kłym ma­ilem opa­trzo­nym w za­łącz­nik… → Oba­wiam się, że wia­do­mość nie może być opa­trzo­na w za­łącz­nik?

Pro­po­nu­ję: Ko­mu­ni­kat ro­ze­sła­no do me­diów zwy­kłym ma­ilem z za­łącz­ni­kiem

 

był to w isto­cie dowód do­wo­du na to… → Co to jest dowód do­wo­du?

 

nie­skoń­czo­nym po­ten­cja­le in­te­lek­tu­al­nym.” → …nie­skoń­czo­nym po­ten­cja­le in­te­lek­tu­al­nym”.

Krop­kę sta­wia­my po za­mknię­ciu cu­dzy­sło­wu. Ten błąd po­ja­wia się wie­lo­krot­nie w dal­szej czę­ści tek­stu.

 

dla nich świecz­nik z obawy przed ob­na­że­niem ich nie­kom­pe­ten­cji. → Czy oba za­im­ki są ko­niecz­ne?

 

wy­kła­dów dla mojej alma mater. → …wy­kła­dów dla mojej Alma Mater.

 

z oka­zji wy­jaz­du na po­łu­dnie, do domu mo­je­go syna. Aku­rat wy­jeż­dżał na kilka ty­go­dni. → Nie brzmi to naj­le­piej.

Zbęd­ny za­imek – czy je­chał­by do cu­dze­go syna?

 

za­py­ta­no o najważ­niej­sze py­ta­nia… → Nie brzmi to naj­le­piej.

Pro­po­nu­ję: …po­ru­szo­no kwe­stię naj­waż­niej­szych pytań

 

przy­stą­pi­łem do „wy­wia­du wszech-cza­sów… → …przy­stą­pi­łem do „wy­wia­du wszech cza­sów

 

…jak prze­ko­ny­wał Tat­su­ke – je­dy­nie, co pre­dys­po­nu­je do kon­tak­tu z Sal… → Li­te­rów­ka.

 

po­sta­no­wi­łem da­ro­wać sobie prze­go­to­wa­nia me­ry­to­rycz­ne. → Li­te­rów­ka.

 

Su­per-by­stry kom­pu­ter… → Su­perby­stry kom­pu­ter

 

Zje­cha­łem w dół co naj­mniej parę pię­ter. → Masło ma­śla­ne – czy mógł zje­chać w górę?

 

Pod­ło­ga i ścia­ny z ele­ganc­kie­go, no­wo­cze­sne­go be­to­nu. → Na czym po­le­ga ele­gan­cja be­to­nu, choć­by i no­wo­cze­sne­go?

 

Po­środ­ku, w bla­dym ob­ło­ku świa­tła… → Co to jest obłok świa­tła?

 

od­po­wie­dział po chwi­li su­per-kom­pu­ter. → …od­po­wie­dział po chwi­li su­perkom­pu­ter.

 

– Tak więc nie po­wiesz mi, jak za­brzmi – dajmy na to – treść trze­cie­go py­ta­nia… → Sta­raj się uni­kać do­dat­ko­wych pół­pauz w dia­lo­gach. Spra­wia­ją, że zapis staje się mniej czy­tel­ny.

Tu znaj­dziesz wska­zów­ki, jak za­pi­sy­wać dia­lo­gi.

 

Su­per-kom­pu­ter od­parł: → Su­perkom­pu­ter od­parł:

 

nie mogą ist­nieć po­ję­cia nie bę­dą­ce Bo­giem, tj. do któ­rych Bóg… → …nie mogą ist­nieć po­ję­cia nie bę­dą­ce Bo­giem, to jest do któ­rych Bóg

Nie uży­wa­my skró­tów, zwłasz­cza w wy­po­wie­dzi.

 

jakaś or­ga­ni­za­cja pseu­do-na­uko­wa… → …jakaś or­ga­ni­za­cja pseu­dona­uko­wa

 

Moja alma mater wy­rze­kła się mnie.Moja Alma Mater wy­rze­kła się mnie.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Hmm, po­wie­dzia­ła­bym, że fakt nie­przy­go­to­wa­nia bo­ha­te­ra do tej roz­mo­wy mocno odbił się na jej prze­bie­gu ;) Od­nio­słam wra­że­nie, że gość dał się pro­wa­dzić za rącz­kę jak przed­szko­lak. Fakt, Sal brzmiał nieco zło­wiesz­czo, ale to, co mówił nadal było tezą nie­po­par­tą do­wo­da­mi. A bo­ha­ter za­miast pró­bo­wać do­wie­dzieć się cze­goś o Wszech­świe­cie dał się wcią­gnąć w teo­lo­gicz­no-fi­lo­zo­ficz­ne prze­py­chan­ki.

Szcze­rze mó­wiąc nagła re­ak­cja służb też wy­da­je mi się za­ska­ku­ją­ca. A nie le­piej było nie do­pu­ścić do emi­sji wy­wia­du na żywo? Ła­twość z jaką wy­łą­czo­no Sala, bo do­my­ślam się, że do tego wła­śnie do­szło, też jest za­sta­na­wia­ją­ca. No, chyba, że on nadal gdzieś funk­cjo­nu­je i po­ma­ga ja­kimś bli­żej nie­okre­ślo­nym siłą, za­pa­no­wać nad świa­tem. Choć pa­trząc na to, co się dzie­je, śred­nio mu wy­cho­dzi.

Chcia­ła­bym w końcu prze­czy­tać coś opty­mi­stycz­ne­go!

Witaj sz.herman !!!

 

We­dług mnie twoje opo­wia­da­nie jest po pro­stu świet­ne, żeby nie po­wie­dzieć, że naj­lep­sze jakie tu prze­czy­ta­łem. Wcią­gnę­ło mnie bez resz­ty, chcia­łem się cały czas do­wie­dzieć co bę­dzie dalej. Czyta się to fan­ta­stycz­nie. Moim zda­niem za­słu­gu­je na piór­ko. Fe­no­men, jesz­cze się nie spo­tka­łem z tak do­brym opo­wia­da­niem.

 

Bar­dzo cie­kaw je­stem jak inni oce­ni­li.

 

Po­zdra­wiam ser­decz­nie!!! To była dla mnie ol­brzy­mia przy­jem­ność!!!

Je­stem nie­peł­no­spraw­ny...

Prze­czy­ta­łem inne ko­men­ta­rze… To są ja­kieś jaja, nikt mi nie powie, że to opo­wia­da­nie nie było świet­ne!!!

Je­stem nie­peł­no­spraw­ny...

da­wi­di­q150 dzię­ku­ję Ci za przy­chyl­ny ko­men­tarz.

sz.herman po­wiem, że tro­chę mi teraz głu­pio bo moja ocena two­je­go tek­stu w po­rów­na­niu do in­nych wy­da­je się; na­iw­na? mało wia­ry­god­na? głu­pia? No cóż, ja byłem szcze­ry i chcę byś to wie­dział.

Je­stem nie­peł­no­spraw­ny...

Nowa Fantastyka