- Opowiadanie: no_i_cio - Proces

Proces

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Proces

Zaczęło się od cichego chrobotania pod stołem ławników. Sędzia Meler chrząknął nad sześcioma tomami akt, jakby starał się przywołać do porządku gnieżdżące się w ich pobliżu szczury i odsunąwszy krzesło zerknął dyskretnie – o ile można zrobić coś takiego będąc obserwowanym przez tuzin reporterów – w dół, na drewnianą podłogę, która niby kanciasta fala zdawała się wznosić ku południowej ścianie. Słońce musiało mu płatać figle, bo w rozstępujących się klepkach parkietu zobaczył smolisty cień.

– Co za dziwaczny kopciuch – pomyślał wpatrując się w niego z niemą fascynacją i przez sekundę wydawało mu się, że dostrzega tam ruszające się postaci, żywe, miniaturowe laleczki

– Czy Wysoki Sąd zezwala na dołączenie tego świadectwa do akt sprawy? – usłyszał dochodzące jakby zza grobu pytanie.

Właśnie zaczął się zastanawiać ile czasu gapi się na ten rozcięty, drewniany wrzód, kiedy jakiś operator skierował na niego strumień światła lampy i gładki jak brylantyna na głowie adwokata głos powtórzył – Czy Wysoki Sąd pozwoli mi podejść?

Przez chwilę Meler wydawał się kompletnie zaskoczony. I chyba adwokat to dostrzegł, bo chociaż starał się zachowywać śmiertelną powagę, kąciki jego ust wyraźnie zadrgały.

– O czym pan do licha mówi, mecenasie?

Naturalnie o pogodzie na najbliższy weekend, więc radzę zaopatrzyć się w solidny parasol, bo będzie porządnie lało, usłyszał w duchu gromki śmiech.

Ale na sali wciąż zalegała cisza, niemal upiorna, biorąc pod uwagę skrzypienie starej podłogi po której stąpał pełnomocnik oskarżonego. Od stołu dzieliło go jeszcze półtora metra i kilka w miarę precyzyjnych myśli. Tym razem zamierzał przydusić sędziego na tyle skutecznie, by ten nie tylko, nie mógł zamknąć sprawy, ale był zmuszony powołać na świadka swoją młodą żonę i dwóch dorosłych synów. Zdawał sobie sprawę, że facet dostanie białej gorączki, ale mało o to dbał. Liczyło się to, że proces zacznie się od nowa, bo sędzia jest żałosnym rogaczem, o czym za chwilę miała się przekonać połowa kraju. Nie jego wina. Nawet nic osobistego. Nikt nie powinien o to chować do niego urazy.

– Proszę mi to wreszcie pokazać – Meler powiedział to tonem mocniejszym niż zamierzał. Irytował się i nic nie mógł na to poradzić. Czuł jak pot leje mu się po plecach i spływa w dół między tłuste pośladki, wielkie jak brama hokejowej hali. Wiem, że kiedy wstanę zostawię po sobie niezwykły ślad, wielką jak Morskie Oko plamę, pomyślał. Jakbym znów miał osiem lat i moczył się podczas nocnych koszmarów. Z największym trudem przybrał pełen zainteresowania wyraz twarzy i w życzliwym oczekiwaniu spoglądał na adwokata, który maszerował do niego w zbyt dobrze skrojonej todze, żeby miała być tylko jego zawodowym uniformem.

Mizdrzy się do tych pieprzonych obiektywów, jakby był Calineczką albo Piotrusiem Panem, przemknęło Melerowi przez głowę. Miał już w swojej ręce te kilka zadrukowanych kartek z wytłuszczonym nagłówkiem WYNIKI D.N.A. TOMASZA W. MELERA. No dobrze, świadectwo potwierdzające ojcostwo. Co w tym takiego szczególnego? Nazwisko? Facet ma chyba nie po kolei w głowie, jeżeli myśli… Właśnie zwrócił uwagę na dziwny zbieg okoliczności, data urodzin jego najmłodszego syna… Co ten wymoczek próbuje sugerować? Zsunął okulary na czubek nosa i podejrzliwie spojrzał na adwokata.

– Ma pan coś jeszcze oprócz tego świstka… Nie dokończył, bo zobaczył jak twarz adwokata robi się całkowicie szara, zupełnie jak źle doprane prześcieradło. Zawał – pomyślał – ten facet właśnie przechodzi zawał i całkiem możliwe, że wykituje na moich oczach. Wyciągnął rękę, żeby przywołać woźnego, kiedy tamten zaczął poruszać zbielałymi wargami. Wody? – wydawało mu się, że o to właśnie chodzi

– Człowieku, czy chce pan szklankę wody? – zapytał. Ale najwyraźniej adwokat miał coś innego na myśli. Na przykład wielką jak taboret łapę, która oparła się na sędziowskim stole wyłażąc z głębokiej jamy. Za nią gramoliła się reszta zwalistej jak kaflowy piec postaci. I coś jeszcze, coś co materializowało się bardzo powoli – stado rogatych zwierząt. Wielkich i paskudnych jak samo piekło. Woły o których szeptał mecenas.

Najwyraźniej drzemał, zrobił sobie sjestę w środku cholernie ważnego procesu, może najważniejszego w jego karierze, kończącego się co prawda z hukiem, ale mimo to nie ostatniego, któremu przewodniczy. Wolał uwierzyć w senny koszmar, niż zakładać, że to na co patrzy dzieje się naprawdę. Takiego wała – pomyślał – prędzej uwierzę w reelekcje Wałęsy niż w kosmatego stwora z rogami zamiast uszu. To ta parszywa aspiryna, którą łyknąłem zamiast śniadania. Odchudzam się i wynikły z tego głodowe omamy. Wreszcie mnie dopadły. Pierwszy raz w życiu mam prawdziwie głodową wizję, jęknął. Tak, ale lepiej szybko weź się w garść – skarcił się w duchu – i wymyśl coś, żeby zakończyć to przedstawienie. Inaczej upomną się o ciebie pielęgniarze w schludnie wiązanych fartuszkach. A tego byś chyba nie chciał. Nie teraz, kiedy masz taką śliczną i puszczalską żonkę.

– Zawołajcie lekarza – powiedział to czystym i mocnym głosem, jak robi to spiker przed finałowym meczem Ligii Mistrzów, górując nim nad pierwszymi histerycznymi krzykami dochodzącymi z miejsc dla publiczności.

– I nie blokujcie tego pieprzonego wyjścia, bo nie będzie mógł się tamtędy przecisnąć.

Ostatnim strzępem świadomości zarejestrował lot pary brązowych półbutów pomarszczonego jak świąteczny rodzynek adwokata. Łasiło się do niego kilka tych czarnych jak noc postaci, zupełnie jak sfora radośnie podskakujących piesków. Tyle tylko, że Meler nie dostrzegł nawet cienia uśmiechu na twarzy bladego jak przesiana mąka adwokata. Nie bawisz się za dobrze, przyjacielu, pomyślał. – Nie kiedy odgryzają mi nogi przy samych jajach – zdawała się mówić mina adwokata. – Stracisz ochotę do żartów, kiedy dobierze ci się do tyłka ten pierdołowaty Frankenstein, braciszku. – Ten z łapą jak bochen spleśniałego chleba? – Ten sam. Zapytaj go po co mu ten dyndający u boku woreczek. No dalej, w takiej chwili niczego nie powinien ci odmówić. Co w tym nosisz, skarbie, parę miedziaków – zachichotał histerycznie – zdjęcie kochanej mamuśki, a może wyjętą z czyjegoś brzucha śledzionę?

Nigdy, żaden z nich nie usłyszał na to pytanie odpowiedzi. Może nie było to właściwe pytanie. Prawdopodobnie. W oficjalnym śledztwie przyczyną wybuchu obarczono stary kocioł gazowy, długi beczkowaty zbiornik osadzony w piwnicy na czterech stalowych podporach. Opleciony siecią wężowatych rur i przewodów biegnących w górę, do spoconego jak oszroniona butelka sufitu. Zegar ciśnieniowy wydłubany ze ściany sąsiadującego z sądem budynku wskazał sto dwadzieścia barrów. Dużo, ale znów nie na tyle dużo, żeby podobne ciśnienie mogło rozerwać standardowy kocioł. Chyba, że był łatany tuzin razy. A temu załatali trzydzieści cztery zarejestrowane na zaworach wycieki. Dlatego ten cwany adwokat katapultował na wysokość komina elektrociepłowni, a sędziego i siedemnaście innych ofiar zeskrobywano z wyasfaltowanego parkingu i pięciu ulicznych latarń. Nie zadziałał żaden z trzech bezpieczników stopionych na laski miedzi. Podczas pożaru, który pochłonął dodatkowych piętnaście ofiar świadkowie dostrzegli kilka brykających w płomieniach zwierząt, czarnych jak zwęglone szczątki i postać olbrzymiego człowieka w hełmie Wikinga. Zeznania tych ludzi zostały poddane analizie, po czym zakwalifikowane trafiły do raportu jako efekt zbiorowej histerii.

Koniec

Komentarze

Bez sensu, składu i ładu.

"maszerował do niego w zbyt dobrze skrojonej todze, żeby miała być tylko jego zawodowym uniformem." - Uwaga techniczna. Te togi są jak peleryna Batmana, ich się nie da skroić.

Słabe.

Dzięki za opinię.
Co do uwagi technicznej, wszystko można zrobić (uszyć) lepiej lub gorzej, nawet prosty obrus na stół.

Poprawny szyk zdania: "...w todze zbyt dobrze skrojonej, by mogła...".

Widzę sporo pracy przed Tobą, opowiadanie pozostawia wiele do życzenia, ale ja również życzę powodzenia :)

Miło, że rzuciliście okiem na tekst. Doceniam uwagi. Wszystkim życzę sukcesu.

Ni cholery nie wiem o co w tym chodzi...

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Fasoletti, generalnie chodziło mi o spojrzenie na pewną kwestię - 
1. świat niematerialny determinuje rzeczywistość,
a może
2. świat duchowy to lipa 

Nowa Fantastyka