- Opowiadanie: Bukajp - Rozłam

Rozłam

Zamieszczam fragment książki nad, którą w wolnych chwilach ( a jest ich mało) pracuje. Historia siedzi mi głowie już długo i chce ją skończyć, choćby dla siebie. Jak się komuś zamieszczony fragment spodoba, to zamieszczę kolejne:)

Oceny

Rozłam

„Rozłam”

(…)„3 Szemihaza, który był ich dowódcą, powiedział do nich: "Obawiam się, że może nie zechcecie tego zrobić i że tylko ja sam poniosę karę za ten wielki grzech".

4 Wszyscy odpowiadając mu rzekli: "Przysięgnijmy wszyscy i zwiążmy się przekleństwami, że nie zmienimy tego planu, ale doprowadzimy zamiar do skutku".

5 Następnie wszyscy razem przysięgli i związali się wzajemnie przekleństwami.

6 Było ich wszystkich dwustu. Zstąpili na Ardis, szczyt góry Hermon. Nazwali ją górą Hermon, albowiem na niej przysięgali i związali się wzajemnie przekleństwami.”(…)

(HenEt.10.3-6)

Prolog

W powietrzu unosił się zapach palonych ciał. Wdzierał się w nozdrza, ale opanowywał całą jaźń. Wokół kłębił się dym, który sprawiał, że widoczność była ograniczona. Szał bitewny powoli opadał, a w jego miejsce zaczęło pojawiać się zmęczenie i świadomość tego co zrobił. Spróbował postawić krok, ale stopą natknął się na odrąbaną rękę. Rozejrzał się dookoła, wszędzie leżały mniej lub bardziej niekompletne ciała poległych. Poczuł na twarzy opadające kawałki szarego popiołu, pozostawiające po sobie brudne, rozmazane plamy. Lekko uniósł sejmitar, trzymany w prawej ręce. Cała jego powierzchnia była pokryta zeschniętą krwią jego wrogów. Poległych, ofiar niedawno stoczonej walki. Teraz był sam – „zwycięzca”. Jego towarzyszy nigdzie nie było widać, ale słyszał w oddali stłumione odgłosy wciąż toczącej się bitwy.

Jeszcze raz rozejrzał się dookoła: „Co myśmy zrobili?” – ogarnęły go wątpliwości.

Nagle wokół niego dym stał się gęstszy. Usłyszał dźwięk zwalnianej cięciwy. Jego reakcja była automatyczna, ćwiczona przez lata. Mimo zmęczenia, lewa ręka bez trudu uniosła się z szybkością wystarczającą, by zasłonić się tarczą i odbić lecącą w jego kierunku strzałę. Jeszcze raz zmusił się do wysiłku, i z dużą szybkością ruszył w kierunku napastnika schowanego za ścianą kłębów dymu. W tym momencie poczuł jak ziemia wokół niego zaczyna się trząść. Pierwszy wstrząs był tak silny, że tylko dzięki latom treningu zdołał utrzymać równowagę i nie upaść. Na chwilę zwolnił tempo, ale zaraz znów przyspieszył, odbił się o wystający między ciałami głaz, i skoczył w gęstwinę dymu, siekąc na oślep. Przeciwnik krzyknął i z głęboką szramą rozpoczynającą się od ramienia aż do brzucha, upadł na kolana. Anioł wbił miecz w pierś łucznika kończąc jego żywot. Kolejny wstrząs rozpoczął się nim trzewia pokonanego zaczęły spływać na piasek, a on sam w zastygłym grymasie zdziwienia opadł twarzą na ziemię. Wokół zaczęły się tworzyć mniejsze lub większe rozpadliny. Ciało zabitego mężczyzny znikło w czeluściach jednej z nich wraz z wbitym w niego mieczem. Trzęsienie stawało się coraz silniejsze i nie ustępowało.

„Zaczęło się” – pomyślał i odrzucił tarczę na bok. „Muszę jak najszybciej odszukać swoich braci, nim będzie za późno”. – rozpostarł skrzydła i wzniósł się w górę.

Ponad kłębami dymu zobaczył toczącą się nieopodal walkę. Z tej odległości nie był w stanie nikogo rozpoznać, ale widział jak pod grupą walczących otwiera się ziemia.

„Jesteśmy zgubieni! Panie przebacz nam za to co żeśmy uczynili.” – pofrunął w sam środek walki czując nieuchronność zguby jaka ich czeka…

 

Wspomnienia powracały i znikały niczym fale świadomości.

„Opuścił nas”. -pomyślał z żalem. W pomieszczeniu, w którym przebywał unosił się smród walających się wszędzie śmieci. Rozkładające się resztki jedzenia były żerowiskiem dla szczurów i latających wszędzie much. Przez brudne okno wdzierały się pierwsze promienie bladego świtu oświetlając kałużę krwi, w której leżał. Ręce przeszywał ból pulsujący z rozciętych ran rozciągających się od nadgarstka niemal do łokcia. Zakrwawiony nóż leżał obok. Dywan leżący przy kanapie powoli nasączał się wilgocią uciekającego z niego życia.

Był trzydziestokilkuletnim mężczyzną, wysoki, przystojny brunet o niebieskich oczach. Teraz wyglądał marnie, w brudnych, przepoconych ubraniach. Jego smród mieszał się, ze smrodem otaczających go śmieci. Nieogolona, styrana licznymi bruzdami twarz wyrażała wstręt do samego siebie, a zwłaszcza do ciała, w którym musiał przebywać.

-Już nie czuję Jego obecności– szepnął cicho poprzez spękane wargi.

Czuł, że umiera, mimo to nie bał się śmierci. Chciał umrzeć. Jedyne czego się bał, to tego, że mu się to nie uda. Spojrzał na swoje liczne blizny po wcześniejszych przecięciach. Tyle razy próbował, mimo to potrzeba autodestrukcji, która z każdym rokiem jego marnej egzystencji przybierała na sile, coraz częściej pchała go w otchłań pustki.

„Czemu tym razem miałoby się udać?” – zamknął oczy, jednak po chwili znów je otworzył. Śmierć nie nadchodziła. Omiótł jeszcze raz wzrokiem całe mieszkanie. Nie było to trudne, gdyż kawalerka, którą wynajmował w jednym z bloków miała niewiele ponad dwadzieścia metrów kwadratowych. Przez zrobiony w ścianie barek widać było stosy brudnych naczyń piętrzących się na kuchennym blacie.

„Czemu muszę się mierzyć z tym przekleństwem.”– poczuł ukłucie zimna rozchodzące się po całym ciele.

Wreszcie nadchodzi.”– zakręciło mu się w głowie. Resztkami sił powstrzymał treść śniadania, które zjadł po raz ostatni. Jedyne co lubił w tym ziemskim wcieleniu to był właśnie smak jedzenia. Mimo, że wiedział co zamierza dziś zrobić, to nie mógł się powstrzymać, by nie zjeść ostatniego posiłku.

„Głupota”- w ustach poczuł smak krwi. Ból stawał się nie do zniesienie. Chłód rozprzestrzeniał się po całym ciele. Wstrząsnął nim dreszcz. Przez chwilę wydawało mu się, że oświetlające go promienie zasłonił cień, który nagle pojawił się w oknie.

Idzie na burze” - nie miało to jednak dla niego większego znaczenia, właśnie umierał.

Oddech stawał się coraz płytszy. Myśli zaczęły krążyć w jego głowie przeradzając się w nieznośną karuzelę. Zawroty głowy sprawiały, że oparł ją na ramieniu, by choć na moment je powstrzymać. Wreszcie zamknął oczy i zapadł w sen. 

 

Grupy walczących z wielkim impetem natarły na siebie, nie zwracając uwagi na nagłe wstrząsy. W tym zgiełku ciężko było rozpoznać kto był wrogiem, a kto sojusznikiem. Zwłaszcza, że w ostatnim czasie co chwilę dochodziło do zdrad i zmiany stron konfliktu. Tak się dzieje jak porzuca się własne wartości. (…)„Kara dosięgnie każdego”(…)Nie miało to teraz znaczenia. Trzęsienie przybierało na sile, ziemia zaczęła się rozstępować, pochłaniając pogrążonych w bitewnym szale wojowników. Większość walczących po stronie ludzi zniknęła w pojawiających się wszędzie rozpadlinach. Aniołowie próbowali rozpościerać skrzydła, ale nie mieli wystarczająco dużo miejsca, by rozpocząć lot i wzbić się w górę. Dodatkowo spadające zewsząd głazy skutecznie im to uniemożliwiały. Nim dotarł na miejsce było już za późno.

 „Nie!!”– krzyknął łapiąc za rękę jednego ze swoich współtowarzyszy. (…)„Wszyscy zostaną osądzeni”(…) wielki głaz potoczył się w jego kierunku, uderzając w bok, z taką siłą, że na chwilę go zamroczyło. Ręka przestała reagować, siła woli nie wystarczyła. (…) „Pewna jest tylko śmierć”(…)

 

-Saliahu!gdzieś z głębi jaźni dochodził głos.

-Saliahu!to imię! Saliahu, obudź się– imię, które dawno nie zostało wypowiedziane.

Dawne imię, które zapomniał, a które natarczywy głos wywołał z zakopanych w umyśle wspomnień Saliahu, jesteś nam potrzebny!głos brzmiał wewnątrz głowy, tłumiąc jego własne myśli.

-Nie nazywaj mnie tak. To imię jest przeklęte!powoli otworzył oczy.

Błysk światła, który zobaczył, zmusił go, by ponownie je zamknąć. Z początku myślał, że to promienie zachodzącego słońca tak go oślepiały. Lecz ten blask był inny. Zdecydowanie intensywniejszy. Źródło tego blasku znajdowało się wewnątrz mieszkania. Mimo łzawiących oczu, zmusił się, by ponownie je otworzyć. Zobaczył stojącą przed nim sylwetkę mężczyzny majaczącą w blasku jasności. Przez chwilę pomyślał, że to sam Pan zlitował się nad jego cierpieniami i przyszedł przywrócić mu dawną formę. Nadzieję szybko zastąpiła inna myśl.

-Kim Ty jesteś?! Czego chcesz!?– zapytał.

-Nie poznajesz mnie Saliahu?– postać postąpiła krok w jego kierunku.

-Mówiłem Ci już, byś mnie tak nie nazywał!- krzyknął z irytacją w głosie.

-Zapominasz kim naprawdę jesteś? Po co zostałeś stworzony?– postać zrobiła jeszcze kilka kroków w jego kierunku.

Była już tak, blisko, że czuł intensywne ciepło bijące od promieni. Nie było ono przyjemne. Czuł, że jeszcze kilka kroków i promienie zaczną go parzyć. Zmusił się, żeby wstać. Resztkami sił oparł się o kanapę. Nogi miał całe zdrętwiałe.

-Jestem Daniel – wydusił przez zaciśnięte od bólu zęby.

Spojrzał na rany po przecięciach. Wszystkie były zagojone, pozostały tylko blizny i ból. Sztywne ciało odmówiło posłuszeństwa. Bezładnie opadł na podłogę.

-Zostaw mnie – powiedział z mieszaniną frustracji i bezsilności –Zostaw mnie, słyszysz!? Chcę tylko umrzeć –schował głowę w ramionach, kuląc się cały.

Na te słowa postać zatrzymała się. Promienie zaczęły tańczyć wokół niej.

– Chcesz umrzeć. – potwierdziła – Umrzesz, ale wtedy kiedy nie będziesz mi już potrzebny.

– Teraz musisz wykorzystać resztki mocy, które Ci pozostały…wykorzystać je do misji, którą Ci powierzę. Odwieczna wojna trwa nadal…– z promieni wyłoniła się ręka, która złapała go za ramię. Wtedy sobie przypomniał.

-Archanioł Uriel… – powiedział. Postać uśmiechnęła się.

-Cieszę się, że sobie przypomniałeś. Teraz czas, byś poszedł ze mną.

Z niezwykłą siłą podniósł go z podłogi. Daniel był zbyt obolały, by zaprotestować. Bezwiednie mu się poddał, po czym zakręciło mu się w głowie i zemdlał.

 

To co nieraz przywoływał we wspomnieniach to te oczy, oczy pełne strachu, pełne wyrzutów. (…) „Czemu mnie nie uratowałeś”(…). Nie był w stanie nic zrobić. Wyrzuty sumienia jednak pozostały i będą mu towarzyszyć do końca. Trzęsienie ziemi przybrało na sile. Próbował wstać, ale noga utknęła mu w zagłębieniu, tak, że próbując się wydostać prawie ją skręcił. Kątem oka zauważył wyprowadzony z wielką siłą cios. W ostatniej chwili, by zrobić unik przed piką wymierzoną w sam środek jego klatki piersiowej. Jeden z ludzi natarł na niego, nie zważając na to co się dzieje dookoła. Jego twarz była bez wyrazu, oczy jakby za mgłą, pogrążony był w szaleństwie. Człowiek odrzucił pikę i wyjął nóż, schowany za pazuchą. Trzymając go klingą skierowaną w dół wymierzył cios z góry. Wciąż uwięziony niebianin, złapał go oburącz za przeguby, z całych sił powstrzymując śmiertelny cios. Mężczyzna naparł na niego tak, że obydwoje polecieli do tyłu. Ciężarem upadającego ciała przycisnął rękojeść sztyletu, tak że ta wybiła się w ramię anioła. Ten zaciskając zęby odepchnął na bok napastnika, tak, że potoczył się w stronę krawędzi. Nie czekając aż ten wstanie, niebianin wziął kamień i roztrzaskał nim głowę przeciwnika. Krew umierającego bryzgnęła mu prosto w twarz. (…) „Wojna pożera swoje dzieci”(…). Trzęsienie ziemi ustało, nie wiadomo na jak długo. Saliah nie zastanawiał się nad tym. Powoli podniósł się z ziemi. Rana po sztylecie zdążyła się już zasklepić. Jeden z darów bycia niebianinem. Kurz powoli opadał, anioł rozłożył skrzydła i wzbił się w górę. Wiedział, że to dopiero początek kataklizmów, które miały dopiero nadejść. Leciał szukać odpowiedzi, pełen niepewności, tego co go czeka…

 

Rozdział 1

(…)”aniołowie, którzy zwiedli mieszkańców ziemi poniosą karę(…)

Duch ich napełnił się żądzą. Dlatego zostaną ukarani w ciele,

Ponieważ zaparli się Pana Duchów.”(…)

 

…śmierć nastąpiła w nocy, w niewyjaśnionych..<tzzsrrr>… okolicznościach. Pol <tzzz> icja nie wyklucza samobójstwa…kjjedna..<tzzrrrz>…. –radio zaczęło trzeszczeć, wydając z siebie coraz bardziej niezrozumiałe komunikaty, w końcu zamilkło. Zmiana częstotliwości nic nie dała. więc musiał je wyłączyć. Zresztą i tak miał inne zmartwienia, pogoda była paskudna. Była noc, gęsta mgła znacznie utrudniała widoczność. Nawet niedawno wymienione reflektory na nie za wiele się zdały. Był zmęczony, jechał od kilku godzin. Normalnie nie miałby problemów z dotarciem na miejsce, jednak warunki atmosferyczne robiły swoje. Oczy miał przekrwione. Parokrotnie musiał się pilnować, by nie zasnąć. Wiedział, że jest już blisko, choć przez mgłę nie potrafił dokładnie ocenić, gdzie się znajduje. Polegał tylko na GPS-ie, miał nadzieję, że kieruje go dobrą drogą. Pewności nie miał, ale cała ta podróż była jedną wielką niepewnością. Nie wiedział co go będzie czekać na miejscu. Czy w ogóle to była robota dla niego. Jeszcze raz powrócił myślami do początków tej podróży:

 

Spał głęboko, miękkość materaca oraz dotyk aksamitnej pościeli sprawiły, że w końce od długiego czasu mógł normalnie odpocząć. Jednak nawet w takich warunkach spał bezsennie. Wiedział, że ludzie mają sny, śnią najrozmaitsze rzeczy. Jemu jednak nic nigdy się śniło.

Małe mieszkanie, które wynajmował wprawdzie nie było duże, ale było czyste i eleganckie. Wyposażone we wszystko czego potrzebował. Opłatami nie musiał się w ogóle przejmować. Za wszystko płaciło bractwo. Sam nie miał praktycznie nic, odkąd stracił pracę na budowie, wpadł w poważne długi. Żył dniem codziennym zarabiając grosze dorywczymi zleceniami. Teraz nie musiał się tym wszystkim przejmować, bractwo spłaciło wszystkich wierzycieli. On miał się skupić na tym co go czeka. No właśnie, tak naprawdę to nie wiedział co go czeka, aż do tej nocy…

Nagle przez sen poczuł na twarzy powiew chłodu. Kiedy otworzył oczy, pokój był pusty, jedynie zimne, listopadowe powietrze wdzierające się do pokoju przez otwarte okiennice, poruszające zasłonami. Daniel mógłby przysiąc, że zamykał na noc okno. Kiedy wstał, by je zamknąć, zobaczył na nocnej szafce zawiniętą w gazetę paczkę. Gazetą okazał się „Głos Pomorza” sprzed tygodnia, na którego pierwszej stronie widniał tytuł: „Klątwa Krzyżacka”. Z zaciekawieniem przerzucił strony na pełny tekst artykułu: „(…)przewodnik zginął na miejscu(…)okoliczności śmierci wciąż nie są znane(…)niewykluczone samobójstwo(..)to już kolejna tak dziwna śmierć w ostatnim czasie(…)

Odłożył gazetę i otworzył paczkę, w środku znajdowały się dwa pistolety oraz kartka z kilkoma odręcznie napisanymi zdaniami. Przeczytał je, następnie podarł kartkę: „Pora się pakować.”-pomyślał.

 

Widok przez szybę stawał się coraz bardziej zamazany. Światła samochodów jadących naprzeciwko co chwila oślepiały go. „Jeszcze trochę i będę na miejscu”. -pomyślał. Nagle z lewej strony w blasku reflektorów zaświeciły się złowieszcze oczy stwora. Jego olbrzymi kształt w szybkim tempie zaczął wyłaniać się od strony pobocza, pędząc prosto na niego. Daniel zdołał tylko skręcić kierownicą tak, by zminimalizować skutki kolizji. Gwałtowny skręt sprawił, że auto zaczęło się ślizgać na mokrej nawierzchni i wpadło na pobocze, uderzając w drzewo. Stwór zahaczył o tył samochodu, nadając mu dodatkowej rotacji. Mężczyzna uderzył głową o kierownicę i na chwilę stracił przytomność. Kiedy się ocknął, krew z rozbitego łuku brwiowego zdążyła już przyschnąć.

„Przeklęty dzik” – trochę mu zajęło nim wygramolił się z roztrzaskanego samochodu. Zwierza, które spowodowało wypadek już nie było. Na drodze ciągnął się ślad krwi w kierunku, w którym uciekł. Auto nie nadawało się do dalszej drogi – strzaskany przód z prawej strony, rozwalone koło, nie było sensu nawet próbować. Na szczęście bez większych komplikacji udało mu się otworzyć bagażnik. Wyciągnął z niego niewielki plecak, który zarzucił sobie na ramię. Pozostałą część drogi musiał odbyć pieszo.

„Kurwa” – przeklnął w myślach, czując ukłucie bólu w pobijanej nodze. Kuśtykając zaczął iść wzdłuż trasy, którą jechał. Nie był daleko celu podróży, ale obrażanie skutecznie uniemożliwiały szybki marsz. Na szczęście dar regeneracji wciąż działał. Po chwili odzyskał pełną sprawność. Teraz szedł szybciej, tak że po chwili poprzez mgłę, z lewej strony zaczął rysować się kształt wieży, a potem murów zamku Zakonu Krzyżackiego. 

 

-Gdzie on jest? Spóźnia się! – Andrzej spojrzał na zegarek, wskazówki wskazywały 22:15. O tej porze nikogo już nie było na pobliskim placu. Nie, kiedy sezon turystyczny już się skończył. Mimo to, w hotelu zamkowym w niektórych oknach świeciło się światło. Mężczyzna stał, tak, by za bardzo nie rzucać się w oczy. Nerwowo zaczął wyginać palce u rąk, tak że te cichutko trzasnęły. Było mu zimno, ta listopadowa noc była wyjątkowo paskudna, w dodatku ta mgła. Czuło się wilgoć w powietrzu, która ciągnęła od pobliskiej rzeki Nogat.

Schował swoje pełne policzki w szalik i naciągnął czapkę na uszy. Był grubo po pięćdziesiątce, wysoki, z nadwagą, ukrytą za jesienną kurtką. Stał obok drewnianego podestu, który był początkiem mostu prowadzącego na zamek średni, współcześnie będącym wejściem dla zwiedzających.

Mężczyzna wyciągnął komórkę i zaczął przeszukiwać książkę kontaktów. Po chwili odnalazł właściwy numer. Zawahał się, człowiek z Bractwa, który umówił mu to spotkanie zastrzegł, by starał się nie używać telefonu, chyba, że nie będzie miał wyjścia. W dzisiejszych czasach łatwo można przechwycić każde połączenie. Andrzej stał wpatrzony w światło smartphonu, gdy w tym momencie poczuł, że ktoś znajduje się za jego plecami.

-Czy to ty jesteś tym przewodnikiem, z którym miałem się tu spotkać? – zapytał niski, męski głos.

Andrzej odwrócił się i zobaczył młodego bruneta o niebieskich oczach.

-Tak…chyba tak– zawahał się, zawsze czuł się niepewnie w rozmowie z niebianinami – Już myślałem, że nie przyjdziesz, spóźni…

-Miałem drobne niedogodności – przerwał mu jakby od niechcenia Daniel – opowiedz mi co się tu dzieje?

– Napewno czytałeś gazety – spojrzał na anioła, a ten lekko skinął głową, nie tyle potwierdzając, co bardziej ponaglając, by ten kontynuował swoją opowieść. Przewodnik rozejrzał się nerwowo, czy na pewno nikt ich nie obserwuje i ściszył głos – Właśnie dlatego skontaktowałem się z bractwem. Mam poważne podejrzenie, że to sprawka demonów. Zaczęło się jakieś miesiąc temu. To wtedy odkryto podziemną kryptę pod kościołem. Od tego czasu na zamku dzieją się dziwne i przerażające rzeczy. Na razie są 3 ofiary, dwie to pracownicy muzeum, jedna to turystka. Jest jeszcze czwarta…

– Zaraz, jak to czwarta? – zdziwił się Daniel – w gazetach była mowa o trzech…

– Tak, ale czwarta osoba żyje…Wszystko Ci wyjaśnię, ale po drodze do zamku. Pokaże Ci miejsce, gdzie to się stało.

Daniel nie protestował. Lepiej rozmawiać w zamku, niż tu na ulicy, gdzie ktoś mógłby ich obserwować. Ruszyli w stronę mostu. Aby dostać się na dziedziniec zamku średniego trzeba było minąć przedbramie oraz przejść pod podniesioną broną, która broniła dostępu do żelaznej bramy. Przewodnik wyciągnął pęk metalowych kluczy i od razu odnajdując właściwy, włożył go w zamek i przekręcił. Odrzwia otworzyły się ze skrzypnięciem.

– Bez obaw, alarm jest wyłączony. – Andrzej zaśmiał się cichutko widząc pytające spojrzenie niebianina – Powiadomiłem strażników, że będę dziś oprowadzał po zamku znanego historyka z Niemiec, który miał konferencje w Gdańsku i będzie u nas tylko przez chwilę. Często mamy takie wizyty więc nie zdziwili się nawet na późną porę odwiedzin.

Starszy mężczyzna zamknął bramę i znaleźli się na placu zamku średniego. Wokół panowała cisza, przez mgłę przebijały się światła zamontowanych na trawniku reflektorów, tak, że widzieli główną alejkę.

– Wszystkie zdarzenia miały miejsce na zamku wysokim. Zaprowadzę Cię tam, musimy przejść przez dziedziniec. – powiedział Andrzej. Odgłosy kroków na kamienistym bruku odbijały się echem od ceglanych murów. 

– Przy pierwszej śmierci wszyscy myśleli, że to był nieszczęśliwy wypadek – ponowił swą opowieść starszy mężczyzna – jeden ze sprzątających, poślizgnął się na schodach jednej z komnat zamkowych, i upadł tak, że rozwalił sobie głowę. Był starszy, a na monitoringu widać było całe zdarzenie, więc nie wzbudziło to podejrzeń policji. Druga śmierć miała już dramatyczne okoliczności – młoda turystka postanowiła popełnić samobójstwo skacząc z murów zamku wysokiego do fosy, zginęła na miejscu.– dotarli do końca placu, za żywopłotem obok drzewa stały pomniki czterech mistrzów zakonnych. Danielowi przez chwilę wydawało się, że jedna z nich złowrogo mu się przygląda. Andrzej, zauważył zaciekawienie swego towarzysza.– To Wielki Mistrz Zakonny Siegfried von Fuechtwagen, to on w tysiąc trzysta dziewiątym roku uczynił Malbork stolicą zakonu. No, ale oto jesteśmy – stali przed mostem zwodzonym prowadzącym do bramy wjazdowej.

Na wprost nich górowały obwarowania i budowle zamku wysokiego, z nich wzbijała się w niebo olbrzymia wielokondygnacyjna wieża obronna. Przeszli przez opuszczony na żelaznych łańcuchach drewniany most, który zwisał nad fosą. Minęli międzybramie, przewodnik otworzył żelazne wrota i tak znaleźli się na wewnętrznym kamiennym dziedzińcu. Na środku znajdowała się drewniana studnia, przykryta zadaszeniem, na jej szczycie rozpościerał skrzydła żuraw, karmiący swe młode. – Tam na piętrze znajduje się kościół zamkowy, był zniszczony w czasie wojny, ale obecnie jest w trakcie renowacji, w przyziemu mieści się kaplica św. Anny, a w niej nowo odkryte drzwi prowadzące do krypty. To właśnie tam zginęła trzecia ofiara. Był to mój kolega Tomek, też przewodnik, który osobiście doglądał prac archeologicznych. Zażył podobno jakieś dopalacze, czy coś takiego i zaczął słyszeć głosy w swojej głowie. Próbując je uciszyć uderzał nią o ścianę tak długo, aż została z niej miazga. Nad ranem znaleziono go martwego – Andrzej zrobił pauzę i spojrzał niebianinowi prosto w oczy – czy nie uważasz, że to sprawka demona?

Daniel skrzywił się lekko, ale odpowiedział dosyć obojętnie – nie wiem. Demony zazwyczaj tak wyraźnie nie manifestują swojej obecności. Wolą działać z ukrycia. Te zgony są trochę dziwne, ale… – ta odpowiedź nie zadowoliła przewodnika.

Przez chwilę aniołowi wydawało się, że twarz starszego człowieka przybrała dziwny wyraz, ale trwało to może z ułamek sekundy. Andrzej faktycznie ze zdenerwowania zaczął się jąkać – ale…czy…czy…to nie one namieszały im w głowach? Zrozum, że mój kolega nigdy nic nie brał, nawet rzadko pił. – nagle na piętrze krużganku usłyszeli kroki, gdy spojrzeli w tamtą stronę zobaczyli olbrzymie cienie kilku osób rzucane jakby od światła pochodni. Wszędzie rozległa się inkantacja modlitwy.

– Co do cholery? – anioł przeklnął i sięgnął za poły płaszcza, do ukrytej kabury. Jednak powstrzymał się przed wyciągnięciem jednego z pistoletów, widząc spokojną minę przewodnika.

– Spokojnie, to tylko „Światło i Dźwięk”. Nie słyszałeś o tym widowisku? To jedna z naszych atrakcji. Widzisz, obecnie testujemy nowy sprzęt, czasem następuje jakieś zwarcie, zwłaszcza przy takiej wilgoci. Zaraz to wyłączę, poczekaj tu na mnie. – powiedział i zniknął gdzieś we mgle. Anioł został sam, poprawił kaburę z pistoletem, który przed chwilą omal nie wyciągnął. Nie chciał, by jego towarzysz wiedział, że jest uzbrojony, nie ufał mu. Po dłuższej chwili modlitwa ucichła, a cienie zniknęły. Andrzej musiał wyłączyć sprzęt wywołujący efekty, jednak jego samego nigdzie nie było widać.

– Pssst – rozległo się z wysokości krużganka na piętrze – przyjdź do mnie. Na rogu, po prawej stronie są schody.

Anioł ruszył we wskazanym kierunku, wspiął się po schodach i po chwili znalazł się obok przewodnika, który patrzył z zachwytem na oświetlony lampą portal. Wejście do kościoła u ościeży ozdobione było motywami roślinnymi, ale w górnej strefie u nasady łuków widniało dziesięć postaci kobiecych, stojących na cokolikach i trzymających w dłoniach czarki. Daniel bez trudu rozpoznał w nich motyw apokaliptyczny „Przypowieści o Pannach Mądrych i Pannach Głupich”. Figury Panien Mądrych przedstawione przez średniowiecznego artystę podążają za niewiastą z proporzcem na drzewcu zwieńczonym krzyżem, zaś Panny Głupie idą wprost w objęcia Lewiatana. Anioł spojrzał na postać z głową kozła wiodącą niewiasty na zgubę, coraz mniej podobało mu się to miejsce.

– Złota Brama – zaczął przemowę przewodnik– powstała w tysiąc…-

– Dość gadania! Prowadź do krypty – powiedział zirytowany. Andrzej skrzywił się obrażony, ale bez protestów, otworzył wejście. Wewnątrz kościoła panował zaduch, pachniało jakby pleśnią. Przy ścianie ustawione były niewielkie rusztowania, ale wnętrze było już prawie gotowe do otworzenia dla zwiedzających. Odbudowane zostało gwieździste sklepienie, odkryto również posadzkę, wywożąc z niej zawalony poprzedni firmament. We wschodniej wnęce prezbiterium patrzyła na to wszystko wielka, ośmio– metrowa figura matki boskiej, a właściwie jej rekonstrukcja. Zeszli do kaplicy św. Anny, która znajdowała się w przyziemiu kościoła, przez jeden z położonych naprzeciwko siebie portali. W dawnych czasach chowano tu dostojników zakonnych, a obecnie, znajdowały się tu umieszczone na ułożonej w rozetę posadzce trzy kamienne płyty nagrobne. Ustawiono je naprzeciwko niewielkiego zbudowanego we wnęce ołtarza. Nad nim znajdował się witraż z wizerunkiem rycerza zakonu jadącego na koniu. Na to wszystko padało światło ustawionych na świecznikach lamp, imitujących świece.

– Tu z boku odkryto przejście do podziemnej krypty, było zamurowane jakby celowo – powiedział Andrzej. – pokażę Ci.

Wejście do krypty było tak wąskie, że przewodnik miał trudność, by się przez nie przecisnąć. Zeszli krętymi schodami do surowego wnętrza grobowca. Ściany były nieozdobione, wykonane z nieociosanego kamienia. Starszy mężczyzna zapalił latarkę i oświetlił nią środek pomieszczenia. Anioł zobaczył kamienną płytę, na której było pełno dziwnych znaków i imię zmarłego – Ludolf Konig. 

– Morderca – szepnął starszy mężczyzna – to on zasztyletował Wielkiego Mistrza Zakonnego Wernera von Orselna, po to by samemu przejąć władzę. Wszyscy myśleli, że pochowano go w Kwidzyniu, ale to nieprawda.

Kiedy Anioł podszedł bliżej płyty zobaczył ślad zeschłej krwi ciągnący się po posadzce aż do ściany, gdzie widoczna była rozbryzgana plama. „Trzecia ofiara”– pomyślał niebianin. Jeszcze raz spojrzał na trumnę. Spróbował rozszyfrować dziwne znaki, niektóre były zatarte, ale w wielu miejscach udało mu się rozpoznać język. Część napisów była po łacinie, ale znalazł też te napisane językiem asyryjskim, starobabilońskim oraz …Daniel zastygł z przerażenia, symbole enochijskie – język demonów.

– Pomóż mi otworzyć ten sarkofag – krzyknął, ponaglając towarzysza. Razem naparli na kamienną płytę, z początku ani drgnęła, ale później wydała z siebie jakby westchnienie i przesuwając się, upadła z głuchym łoskotem na ziemię. Andrzej zaczął kaszleć i sapać, próbując złapać oddech. Anioł wziął leżącą na ziemi latarkę i zaświecił do wnętrza kamiennej trumny. Nic w niej nie było, żadnych kości, prochów nic. Sarkofag był pusty. Na wewnętrznych ścianach trumny niebianin zauważył ślady zadrapań, jakby ktoś chciał się z niej wydostać. „Pochowali go żywcem” – pomyślał Daniel. W tym momencie poczuł ukłucie z tyłu szyi. Nim zdołała się odwrócić zakręciło mu się głowie. Osunął się w dół pchnięty wprost do wnętrza otwartego grobu.

– Słodkich snów – usłyszał jakby z oddali głos Andrzeja – Pytałeś o czwartą ofiarę? Pewnie już się domyślasz, że to Ty nią jesteś.

– Ty zdradziecka szujo! Jesteś złupionym! – wykrztusił z siebie anioł.

– Wolę określenie „uświadomiony” – żachnął się przewodnik. Była to ostatnia rzecz jaką usłyszał niebianin zanim stracił przytomność.

Głos na granicy snu i jawy. Wizja fragmentaryczna, złożona ze wspomnień, resztek uczuć i pragnień. Wydająca się prorocza. Wydająca się wszystkim i niczym. I ten głos świdrujący w czaszce, wdzierający się i obezwładniający pozostałości siły woli. Nakłaniający, by mu się poddać i podążyć w tą podróż w otchłań najczarniejszych zakątków duszy.

„Morze kości, kości wrogów, kości towarzyszy. Pozostałeś tylko ty. Taka jest cena zdrady, taka jest cena złamania przysięgi. Pozostaje samotność i pustka. Pustka, przeżywana w nieskończoność. Czemu wciąż się trzymasz swojej misji? Ty, ciągle oszukiwany, ponoszący odpowiedzialność za decyzje innych. Wciąż głupio lojalny. Wobec kogo? Fałszywego Boga, którego obecności już od dłuższego czasu nie czujesz, którego głosu nie słyszysz. Zniknął i już nie wróci. Porzucił ten świat, porzucił Ciebie. Myślisz, że uratuje Cię Twój upadły generał, który chce odkupić swoje winy?

….wizja…

Śpiew żałobny, głosy kobiece. Panny ze spuszczonymi lampami idą za postacią mężczyzny, fauna, który ma głowę kozła. Idą prosto w przepaść, z uśmiechem na twarzy, ze ślepym oddaniem. Nagle ostatnia niewiasta skręca w stronę skrzyni, która się nagle pojawia. Klęka i chce ją otworzyć…(Nie!! Nie rób tego!! – chce krzyknąć Saliah, ale nie może. I tak go nie usłyszy, i tak go nie posłucha)…Niewiasta złamała pieczęć na skrzyni i uchyliła wieko. Wychodzą z niej jeźdźcy i rozjeżdżają się po świecie. Oto rozpoczął się czas wielkiego ucisku. Smok zwycięży, gdyż nie ma kogo zwyciężać. Uzurpator nawet nie podejmie walki, gdyż nie dorównuje mu mocą…

…koniec wizji…

Co ci pozostało Saliahu oprócz tej nędznej powłoki i resztek mocy? Chwała z dawnych lat już dawno przeminęła. Przyłącz się do nas. Przyłącz się, a odzyskasz dawną potęgę, odzyskasz to co utraciłeś. Dostaniesz czego pragniesz – spokój ducha…

Daniel otworzył oczy. Ból głowy był tak silny, że myślał, że zaraz eksploduje. Spróbował się ruszyć, ale nie mógł. Został uwięziony w kamiennym sarkofagu, pod grobową płytą. W uszach wciąż mu szumiało, ale powoli zaczął rozróżniać przytłumione, dolatujące z zewnątrz dźwięki. Dźwięki śpiewu, dźwięki inkantacji w języku niemieckim. Wiele głosów. Ile? Nie był w stanie policzyć. Modły i zaklęcia zlewały się w jedno, tworząc spójną myśl, myśl roju.

„Rytuał przeistoczenia” -pomyślał Daniel i niestety od razu wiedział kto będzie ofiarą. Na szczęście miał wystarczająco dużo miejsca, by sięgnąć po broń. -„Dobra, tylko spróbujcie mnie dostać”– w tym momencie inkantacje ustały. Płyta uniosła się nad nim i zaczęła przesuwać w górę. Trzymało ją z szóstka ludzi, ubranych w rytualne tuniki z kapturem narzuconym na głowę, po trzech z każdej strony. Nie liczył, skupił się na postaci mężczyzny trzymającego nad nim wielki sztylet o złoconej rękojeści. Bez namysłu sięgnął po spluwę i wypalił prosto w twarz kapłana. Ten upuścił sztylet i runął do tyłu z cichym jękiem. Pozostali puścili płytę, tak że zsunęła się na kamienną posadzkę, przygniatając nogę jednemu z akolitów. Reszta zdążyła odsunąć się na bok. Krypta oświetlona była powtykanymi w żłobienia nierównej ściany zapalonymi świecami.

Anioł podniósł tułów. Spróbował wstać, ale nogi wciąż miał zesztywniałe. Złapał się ściany kamiennego sarkofagu i przetoczył, tak że schował się za nim. Tym samym w ostatniej chwili uchylił się przed ciosem rytualnego sztyletu zadanego przez jednego z akolitów. Nim ten zdążył z powrotem unieść sztylet, Daniel strzelił mu w klatkę piersiową. Zakapturzony napastnik splunął krwią i opadł martwy na otwartą trumnę. Napędzane adrenaliną krążenie powróciło w nogi niebianina, tak, że był w stanie wstać. Uwięziony przez kamienną płytę akolita wciąż darł się wniebogłosy. Po głosie anioł poznał, że była to kobieta.

– Zamknij się – powiedział Saliah i kopnął ją, tak że ta cicho zakwiliła i przestała krzyczeć.

W pomieszczeniu wciąż była czwórka zakapturzonych postaci. Stali przy ścianie patrząc się z nienawiścią w stronę niedoszłej ofiary. Niebianin mierzył do nich z dwóch pistoletów, które trzymał w ręce. 

– No, który pierwszy? – powiedział przez zaciśnięte zęby Daniel.

Wtedy jedna z postaci ściągnęła kaptur. Anioł poznał swojego niedawnego, zdradzieckiego towarzysza.

– Spokojnie przyjacielu – powiedział Andrzej – Zobacz, wygrałeś. Masz sytuację pod kontrolą. Opuść broń, a pogadamy – przewodnik z uniesionymi rękami w geście pokoju, powoli zbliżał się w stronę niebianina. Gdy był już w odległości na wyciągnięcie rąk, skoczył zwinnie do przodu, (co przy jego posturze było imponujące), i spróbował chwycić za jedną z broni. Daniel zrobił krok w bok, i uchylił się, tak że starszy mężczyzna chwycił próżnię. Anioł uderzył go uchwytem pistoletu prosto w jowialną twarz. Nos akolity pękł zalewając go krwią.

– Aghryy!! – krzyknął zataczając się – Ty głupcze!!! I tak nie masz szans! Nasz Pan Cię ukarze!! Nie wyjdziesz stąd żywy!!

– Tak? A gdzie on jest? – zapytał odważnie niebianin. W tym momencie zdał sobie sprawę, że coś tu jest nie tak. Ciało głównego kapłana zniknęło. W jego głowie odezwał się głos, ten sam, który słyszał, gdy był pogrążony w narkotycznym transie – Znów Ci się nie udało aniele!! – powiedział pogardliwie – Czekam na Ciebie na górze, w kościele. Przyjdź jeśli masz odwagę.

Pozostali akolici wykonali ruch w jego stronę. Nie mieli szans, Daniel przestrzelił jednemu kolano, drugiego trafił na wysokości uda. Trzeci, myślał, że mu się uda, ale miał największego pecha, gdyż dostał kulkę prosto między oczy. Andrzej wciąż opierał się o ścianę, próbując powstrzymać krwawienie z rozbitego nosa.

– Dawaj klucze! Szybko!- rozkazał anioł.

– Nie wygrasz!! – złorzeczył przewodnik, ale posłusznie sięgnął pod tunikę, wydobył pęk kluczy, i rzucił je pod nogi Daniela.

Anioł wciąż mierząc z pistoletów do potencjalnych oponentów, podniósł klucze i skierował się w stronę schodów.

– Pożałujesz tego! Nie wyjdziesz stąd żywy! – krzyczał za nim zakrwawiony złupiony. Saliah nie słyszał już tych klątw, gdyż w tym momencie zatrzaskiwał drzwi prowadzące do krypty. Wszedł w jeden z portali wychodząc z przyziemia i wtedy zobaczył kapłana, stojącego na środku kościoła. Nie miał już na sobie tuniki, zamiast niej zakuty był w zbroję płytową, w rękach trzymał długi miecz i tarczę z namalowanym na niej czarnym orłem. Mężczyzna miał długie siwe włosy i spiczastą brodę, ale jego wiek trudny był do jednoznacznego ustalenia. Zwłaszcza, że mimo ciężaru uzbrojenia poruszał się z nienaturalną lekkością. Patrzył teraz na anioła i uśmiechał się złowieszczo.

Nagle Daniel poczuł świdrujący ból w skroniach, i znowu usłyszał głos. Uderzył z całą mocą, dudniąc w głowie niczym echo. Obezwładniał nakazem: „Poddaj się, nie masz szans. Twoja sprawa jest przegrana. Po co dalej cierpieć? Twojego Pana już nie ma, twoja moc słabnie. Nie walcz, poddaj się, poddaj się, podd…”

Krzyżak wykorzystał zamęt spowodowany wewnętrzną walką swojego przeciwnika i doskoczył do niego ciąc mieczem przez prawe ramię. Niebianin skoczył do tyłu w ostatniej chwili. Tylko cud sprawił, że nie stracił ręki, ale i tak ostrze miecza przeszło przez ciało, pozostawiając krwawą szramę. Trzymany w prawej ręce pistolet wypadł na posadzkę kościoła. Nie miał chwili na zastanowienie rycerz błyskawicznie obszedł go z lewej strony i wymierzył kolejny cios. Ciął na wysokości biodra, miecz znowu przeciął skórę, tak, że anioł uchylając się prawie upadł. „Jest za szybki” – pomyślał. Demon nie ustępował, tym razem skoczył wprzód chcąc wymierzyć potężny cios z góry. Daniel strzelił z pistoletu prosto w niego. Rycerz zasłonił się tarczą, co dało aniołowi trochę czasu na odturlanie się i uniknięcie odrąbania głowy. Rana na biodrze zdążyła się już zregenerować, rana na ramieniu była głębsza i wciąż sączyła się z niej krew. Niebianin przeszedł do kontrataku. Znów dwa razy strzelił do rycerza, bardziej, by spowolnić jego kolejny atak niż licząc, że go trafi. To wystarczyło, by zrobić kolejny unik, tym razem tak, by odtoczyć się i podnieść drugi pistolet. Anioł wystrzelił kolejną salwę, tym razem z dwóch broni. Demon tylko się zaśmiał – „Nie pokonasz mnie tą nędzną bronią” – usłyszał Daniel w myślach.

„Chciałem tylko odwrócić twoją uwagę” – odpowiedział głosowi w głowie, po czym pchnął rusztowanie prosto na rycerza. Ten mimo swojej szybkości nie zdołał w porę uskoczyć. Rusztowanie przygniotło go, skutecznie unieruchamiając. „Nieeee!” – rozległ się mentalny krzyk. Anioł powoli podszedł do demona. Teraz nie stanowił już żadnego zagrożenia. Leżał przygnieciony metalowymi prętami. Charczał krwią i cały czas wpatrywał się z nienawiścią w Daniela. „Gdyby wzrok mógł zabijać…”

– Co się stało, że taki kilkusetletni demon jak ty, nagle przebudza się ze snu? – zapytał niebianin klękając nad pokonanym.

„Głupcze! Myślisz, że wygrałeś? To dopiero początek. Nadszedł czas. Tego nie da się powstrzymać. To nas wzywa” – przemówił głos

– O czym ty mówisz?

„Twego Boga już nie ma. Nikt już do ciebie nie mówi” -kontynuował rycerz, ignorując pytanie – „Czas Wielkiego Ucisku się rozpoczął. Czas krwi! Równowaga została zachwiana” – oczy demona pogrążyły się w transie. Ciało leżało bezwładnie. Jego głos w głowie Daniela wypowiadał słowa jak w mantrze. Niczym chorą inkantację – „Zguba tego świata nadchodzi, by objąć pusty tron…”

Saliahowi znudziło się już to pieprzenie w kółko tego samego.

– Skoro nastał czas Wielkiego Ucisku, to wystarczy, że zabiję twoją ziemską powłokę, byś zniknął na zawsze – powiedział.

Głos w głowie Daniela zaczął głośno protestować. Tym razem wydając pełno nieartykułowanych dźwięków, na przemian przeplatanych językiem piekielnym. Anioł miał tego dość. Wystrzelił w klatkę piersiową przygniecionego przeciwnika, resztkę naboi jakie mu pozostały, co na chwilę uciszyło nieznośne świdrowanie. Po czym podniósł leżący obok miecz, i odciął demonowi głowę. Nim zdążyła wystrzelić krew, ciało Krzyżaka zamieniło się w popiół. Daniel schował pistolety do kabur. Spojrzał na miecz, na którym zaczęły odbijać się pierwsze promienie słońca, które prześwitywały przez witraże.

„Pora się zbierać” – pomyślał.

 

Kiedy przechodził pod podniesioną broną, wychodząc z zamku średniego i wchodząc na ogólny dziedziniec marzył tylko o tym, by położyć się do łóżka. Tego dnia nie było mu to dane. Z prawej strony ulicy pędziły mu na spotkanie dwa radiowozy. Zatrzymały się z piskiem opon tuż przed nim. Policjanci, zaczęli do niego mierzyć z broni – Rzuć miecz. Masz 3 sekundy, potem otworzymy ogień.

Anioł miał dość walki na dzisiaj. Z rezygnacją upuścił miecz i unikając gwałtownych ruchów, odpiął kaburę. Wyciągnął ręce przed siebie czekając aż zostanie skuty i aresztowany. Miał cichą nadzieję, że przynajmniej będzie mógł się wyspać w areszcie.

Koniec
Nowa Fantastyka