- Opowiadanie: wolfang - Bies nie spał

Bies nie spał

Po­pra­wio­na wer­sja sta­re­go opo­wia­da­nia. Był­bym wdzięcz­ny za wszel­kie uwagi. Dzię­ku­je aTu­chol­ka2 za pomoc. 

Zmian było dużo, choć więk­szość z nich miała cha­rak­ter ję­zy­ko­wy (li­te­rów­ki, in­ter­punk­cja). Tro­chę po­pra­wi­łem rów­nież dia­lo­gi, a także po­pra­co­wa­łem nad wpro­wa­dza­niem po­sta­ci, by nie po­ja­wia­ły się zni­kąd. Z tego tego też po­wo­du wpro­wa­dzi­łem na po­cząt­ku do­dat­ko­wą scenę z Mysz­kow­skim. Sam prze­bieg fa­bu­ły jest ge­ne­ral­nie ten sam. 

Po­ni­żej pod­rzu­cam link do pier­wit­nej wer­sji https://gexe.pl/forum/t/68284,szan­sa#po­st414972

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Bies nie spał

Przy­by­li nad ranem. Trzy­ma­ne w dło­niach sza­ble, cze­ka­ny, łuki oraz pi­sto­le­ty, nie po­zo­sta­wia­ły wąt­pli­wość co do in­ten­cji przy­by­szy. Po­czer­nia­łe zęby po­bły­ski­wa­ły spo­mię­dzy warg wy­krzy­wio­nych w okrut­ne uśmie­chy. Drob­na pu­stuł­ka cie­kaw­sko przy­glą­da­ła się in­tru­zom, po czym za­nur­ko­wa­ła w kie­run­ku dwor­ku. So­kol­ni­cza rę­ka­wi­ca unio­sła się wy­so­ko na mo­ment, dra­pież­ny ptak zaś wbił w nią szpo­ny. Szorst­ki palec za­ma­sko­wa­nej po­sta­ci prze­su­nął się piesz­czo­tli­wie pod dzio­bem. Męż­czy­zna po­chy­lił głowę nad swą to­wa­rzysz­ką i wy­szep­tał kilka słów.

– Prze­każ tę kart­kę Osta­po­wi. Ja zaś od­po­wied­nio ugosz­czę na­szych wę­drow­ców. – Za­ma­sko­wa­ny przy­wią­zał zwi­nię­ty ka­wa­łek per­ga­mi­nu do nogi ptaka, po czym jego uskrzy­dlo­na przy­ja­ciół­ka wbiła się gwał­tow­nie w po­wie­trze. Sam zaś wy­co­fał się w głąb dwor­ku, cho­wa­jąc po­ły­sku­ją­ce ostrze sza­bli do po­chwy.

Ban­dy­ci wje­cha­li, wzno­sząc okrzy­ki bo­jo­we. Grupą do­wo­dził mło­dzie­niec w krwi­sto­czer­wo­nym żu­pa­nie i koł­pa­ku z na­de­rwa­nym pawim pió­rem. Spod na­kry­cia głowy wy­sta­wa­ły sło­mia­ne włosy. Gdy zna­leź­li się na te­re­nie po­sia­dło­ści, ich po­cząt­ko­we okrzy­ki i en­tu­zjazm wy­ga­sły, jak ogni­sko w desz­czo­wy dzień. Za­mil­kli, za­nie­po­ko­je­ni ota­cza­ją­cą ich ciszą. Ro­zej­rze­li się nie­pew­nie, jakby ze­tknę­li się z obcym bytem. Nie było żad­nych śla­dów życia. Spo­dzie­wa­li się cze­la­dzi bie­gną­cej ku nim z bro­nią, prze­raź­li­wych krzy­ków oraz bła­gań o li­tość. Za­miast tego pa­no­wa­ła nie­po­ko­ją­ca cisza. Nie było sły­chać nawet zwie­rząt.

– Czyż­by lwi duch pa­nien­kę opu­ścił? – po­wie­dział pod nosem przy­wód­ca. Po chwi­li uniósł sza­blę, a na twa­rzy wró­cił sza­lo­ny uśmiech. – Pa­no­wie bra­cia! For­tu­na nam dziś sprzy­ja! Hreb­ska zrze­kła się swych dóbr! Bierz­cie, co chce­cie! – Nie mu­siał dwa razy po­wta­rzać. Wszy­scy ze­sko­czy­li z koni i ru­szy­li na po­szu­ki­wa­nie łupów.

Dwóch ra­bu­siów rzu­ci­ło się na le­żą­ce na ławce sio­dło, po czym za­czę­li wy­ry­wać je sobie ni­czym dzie­ci. Ko­lej­ne osoby skie­ro­wa­ły się do miesz­kań służ­by. Przy­wód­ca w asy­ście trzech pa­choł­ków ru­szył ku daw­nej sie­dzi­bie pani dworu. Jako wa­taż­ce przy­słu­gi­wa­ło mu pierw­szeń­stwo do naj­cen­niej­szych dóbr. W środ­ku jed­nak cze­ka­ła ko­lej­na nie­spo­dzian­ka. Spo­dzie­wa­li się dro­gich dy­wa­nów, bi­żu­te­rii, za­sta­wy, czy in­nych skar­bów. Szaf­ki były jed­nak puste, na­to­miast ścia­ny ogo­ło­co­ne z cen­nych ozdób. Oka­za­ło się także, że nie byli sami.

Czło­wiek, któ­re­go za­sta­li, na pierw­szy rzut oka nie wy­róż­niał się ni­czym szcze­gól­nym. Ubra­ny był w czar­ny płaszcz, ze zło­ty­mi spi­ra­la­mi na koł­nie­rzu i rę­ka­wach. Na opusz­czo­nej gło­wie wi­docz­ny był koł­pak z kru­czy­mi pió­ra­mi. Ta­jem­ni­czy męż­czy­zna grał w sza­chy. Sie­dział na stoł­ku, plan­szę zaś miał usta­wio­ną na małym sto­li­ku. Nim in­tru­zi zdą­ży­li co­kol­wiek z sie­bie wy­du­sić, prze­mó­wił.

– Ma­ciej Nie­zbi­tow­ski herbu So­ko­la, zga­dza się? Jest wasz­mość ostat­ni­mi czasy bar­dzo po­pu­lar­ny. Sły­sza­łem na przy­kład, że gdy świę­tej pa­mięć król ru­szył na Mo­ska­li, za­cią­gną­łeś się z ojcem do armii. Tam za­słu­ży­łeś się w wal­kach. Jeśli do­brze pa­mię­tam, wal­czy­łeś nawet pod To­rop­cem w cho­rą­gwi Dia­bła. – Ta­jem­ni­czy męż­czy­zna zbił gońca. Mówił bez­na­mięt­nym gło­sem, nie za­szczy­ca­jąc ni­ko­go spoj­rze­niem. – Jed­nak wojna się skoń­czy­ła, a tobie za bar­dzo spodo­ba­ła się wo­jacz­ka. A w szcze­gól­no­ści gra­bie­że. Wró­ci­łeś do kraju i kon­ty­nu­owa­łeś swoją wo­jen­kę, tym razem jed­nak zmie­ni­łeś swój cel. I tak z żoł­nie­rza sta­łeś się swa­wol­ni­kiem i po­stra­chem całej Wiel­ko­pol­ski.

Wieża po­to­czy­ła się po plan­szy i spa­dła na pod­ło­gę. Na twa­rzy Nie­zbi­tow­skie­go po­ja­wił się gniew­ny gry­mas.

– Kim ty do cho­le­ry je­steś?! Gdzie Hreb­ska? – krzyk­nął swa­wol­nik. Jego roz­mów­ca jed­nak w od­po­wie­dzi je­dy­nie prze­su­nął ko­lej­ną czar­ną fi­gu­rę.

– W końcu do­cze­ka­łeś po­zwów. Oczy­wi­ście jed­nak jak zwy­kle w tym kraju, pro­ces za­koń­czył się na po­tę­pie­niu i na­ło­że­niu in­fa­mii. – Nie­zna­jo­my uniósł głowę. Do­pie­ro teraz do­strze­gli, że górna część twa­rzy ukry­ta była pod mi­ster­nie wy­ku­tą w że­la­zie maską z drob­ny­mi ro­ga­mi, od któ­rych od­cho­dzi­ły ko­lej­ne złote spi­ra­le.

– Co to za bies? – rzu­cił jeden z ban­dy­tów.

– Bies? Niech bę­dzie, mo­że­cie na­zy­wać mnie Bie­sem. Gdy­bym chciał przed­sta­wić się, to. – Stuk­nął pal­cem w maskę. – Nie by­ło­by mi po­trzeb­ne. Co do pani Hreb­skiej, to jest w bez­piecz­nym miej­scu. Spo­dzie­wa­łem się, że bę­dzie twoją ko­lej­ną ofia­rą, więc ostrze­głem ją, a sam zo­sta­łem, by roz­wią­zać pro­blem. – In­fa­mis prych­nął śmie­chem.

– Roz­wią­zać? A co mi zro­bisz? Za­mę­czysz ka­za­niem? Na­ło­żysz po­ku­tę? – W dłoni ban­dy­ty nagle po­ja­wił się pi­sto­let, który wy­ce­lo­wał w roz­mów­cę. – Nu­dzisz mnie. Zo­ba­czy­my, jak krwa­wisz. – Za­ma­sko­wa­ny spoj­rzał na za­jezd­ni­ka. Nie­zbi­tow­ski do­strzegł ko­lej­ne dzi­wac­two u męż­czy­zny. Jego lewe oko było całe czar­ne. Jak u pu­stuł­ki.

– Co do?!… – Roz­mo­wę prze­rwał wy­buch z dzie­dziń­ca. Nim ra­bu­sie zdą­ży­li za­re­ago­wać, nie­zna­jo­my kop­nął sto­lik z sza­cha­mi, któ­rym tra­fił w pi­sto­let. Wy­strzał z broni ozdo­bił ścia­nę pa­ję­czy­ną pęk­nięć, za­ma­sko­wa­ny zaś wy­mie­rzył cios w brzuch Nie­zbi­tow­skie­go, po­sy­ła­jąc prze­ciw­ni­ka na pod­ło­gę.

Pierw­szy pa­cho­łek za­mach­nął się na nie­zna­jo­me­go sza­blą, lecz ten zro­bił bły­ska­wicz­ny unik. Chwy­cił ramię ra­bu­sia i wy­krę­cił je, po­zba­wia­jąc ofia­rę broni. Po­zo­sta­li ban­dy­ci ru­szy­li na pomoc to­wa­rzy­szo­wi, Bies jed­nak rzu­cił swa­wol­ni­kiem w stro­nę kom­pa­nów, sa­me­mu do­by­wa­jąc sza­bli. Ob­ró­cił kilka razy orę­żem w dłoni, nie spusz­cza­ją oczu z prze­ciw­ni­ków, któ­rzy rów­nież bacz­nie go ob­ser­wo­wa­li. Roz­bro­jo­ny pa­cho­lik, po jego czole spły­wa­ły kro­ple potu, wy­cią­gnął mały cze­kan. 

Bies sko­czył ku ofia­rom z nie­ludz­ką szyb­ko­ścią. Pierw­szy pa­cho­łek przez za­sko­cze­nie nie zdą­żył za­sło­nić się i otrzy­mał cios w bok. Drugi jed­nak wy­ko­rzy­stał oka­zję i tra­fił płyt­ko ramię za­ma­sko­wa­ne­go. Suk­ces za­chę­cił go do po­now­ne­go ataku. Z dru­giej stro­ny na­stęp­ny pa­cho­łek za­mach­nął się cze­ka­nem, wpy­cha­jąc prze­ciw­ni­ka mię­dzy Scyl­le i Cha­ryb­dę. Bies w ostat­niej chwi­li zwin­nie od­sko­czył przed oboma cio­sa­mi i wy­ko­nał bły­ska­wicz­ne cię­cie, spra­wia­jąc, że obaj ra­bu­sie opa­dli z ję­kiem na zie­mię. Z sza­bli spły­wa­ła świe­ża krew, któ­rej kro­ple przy­ozdo­bi­ły spróch­nia­łe deski pod­ło­gi. Ostat­ni prze­ciw­nik trzy­mał się za ranę i pa­trzył nie­pew­nie na ciała to­wa­rzy­szy. W jego gło­wie naj­praw­do­po­dob­niej roz­pa­try­wa­ne były licz­ne moż­li­wo­ści, aby pod­jąć naj­lep­szą de­cy­zję. Osta­tecz­nie rzu­cił się z krzy­kiem, wy­ma­chu­jąc ostrzem jak sza­lo­ny. Nie­ste­ty źle wy­brał. Bies od nie­chce­nia spa­ro­wał cios, po czym bły­ska­wicz­nie kontr­ata­ko­wał. Świst jego sza­bli i chłod­ny dotyk stali oka­za­ły się ostat­ni­mi wra­że­nia­mi, ja­kich rabuś miał oka­zje do­świad­czyć. Gdy już licz­ba prze­ciw­ni­ków spa­dła do zera, Bies gło­śno dy­szał. Wy­pro­sto­wał się i spoj­rzał w stro­nę Nie­zbi­tow­skie­go. Ten jed­nak, za­miast płasz­czyć się na ziemi, wy­biegł na ze­wnątrz. Jed­no­cze­śnie do środ­ka wbie­gła ko­lej­na dwój­ka ra­bu­siów.

– Wasz­mo­ścio­wie wy­ba­czą, ale na mnie czas. – Bies po­trzą­snął kil­ko­ma me­ta­lo­wi kul­ka­mi, po czym rzu­cił nimi o pod­ło­gę. Ban­dy­ci w pierw­szej chwi­li chcie­li ucie­kać, lecz z po­ci­sków wy­do­by­wa­ły się je­dy­nie wą­skie smuż­ki dymu. Spoj­rze­li na za­ma­sko­wa­ne­go, który nie­pew­nie dra­pał się po gło­wie, jakby za­sta­na­wiał się, co po­szło nie tak.

– Oj Ostap, bę­dzie­my mu­sie­li po­waż­nie po­roz­ma­wiać – wes­tchnął pod nosem Bies, po czym spoj­rzał na prze­ciw­ni­ków. – To, na czym skoń­czy­li­śmy?

Za­ma­sko­wa­ny rzu­cił się w stro­nę po­ko­ju. Jeden pa­cho­łek ru­szył za nim, lecz po­tknął się o po­pro­wa­dzo­ny od progu sznu­rek, lą­du­jąc z hu­kiem twa­rzą na pod­ło­dze. Nad le­żą­cym prze­sko­czył ko­lej­ny. Wy­ko­nał za­mach na­dzia­kiem, lecz za­ma­sko­wa­ny uchy­lił się i ude­rzył rę­ko­je­ścią w opa­lo­ną twarz ra­bu­sia. Męż­czy­zna po­tknął się o wsta­ją­ce­go to­wa­rzy­sza. Bies wziął roz­bieg, po czym sko­czył ku prze­ciw­ni­kom, w locie chwy­ta­jąc się ży­ran­do­la i ude­rzył z im­pe­tem w opo­nen­tów, po­zba­wia­jąc ich przy­tom­no­ści.

Nim jed­nak zdą­żył na­cie­szyć się zwy­cię­stwem, w drzwiach po­ja­wi­ło się ko­lej­ne za­gro­że­nie. Po­tęż­nie zbu­do­wa­ny rabuś ści­skał w dłoni sporą pałkę. Bies cięż­ko dy­sząc, uniósł przed sie­bie ostrze. Wiel­ko­lud za­szar­żo­wał, czemu to­wa­rzy­szył śpiew trzesz­czą­cej pod jego cię­ża­rem pod­ło­gi. Za­ma­sko­wa­ny spró­bo­wał wy­ko­nać cię­cie, lecz jego prze­ciw­nik usko­czył, po czym ude­rzył w bok Biesa. Po­czuł ła­ma­ne żebra i z bólu osu­nął się na pod­ło­gę. Swa­wol­nik uniósł broń i ude­rzył z im­pe­tem, by zmiaż­dżyć głowę, lecz jego cel w ostat­nim mo­men­cie prze­to­czył się i oparł o ścia­nę. Nie po­zo­sta­wia­jąc prze­ciw­ni­ko­wi chwi­li wy­tchnię­cia, ban­dy­ta po­now­nie za­szar­żo­wał, wy­do­by­wa­jąc z sie­bie okrzyk bo­jo­wy, mie­sza­ją­cy się z dźwię­kiem trzesz­czą­cej pod­ło­gi. W dłoni za­ma­sko­wa­ne­go nagle po­ja­wił się nóż, któ­rym na­stęp­nie ci­snął z całej siły, z mo­dli­twą na ustach, by po­cisk oka­zał się szyb­szy, niż pę­dzą­cy wy­słan­nik śmier­ci. Ostrze tra­fi­ło w brzuch, spra­wia­jąc, że wiel­ko­lud krzyk­nął i chwy­cił się za ranę. Bies zła­pał le­żą­cą bu­tel­kę i sko­czył ku prze­ciw­ni­ko­wi, który nim zdą­żył za­re­ago­wać, otrzy­mał cios w głowę, po czym runął, jak ścię­te drze­wo na zie­mię w to­wa­rzy­stwie szkla­nych odłam­ków.

Bies trzy­ma­jąc się za lewe żebro ru­szył ku wyj­ściu i zdjął maskę. Po­now­nie był Alek­san­drem Sie­niec­kim. I miał na­dzie­ję, że Ostap wy­my­ślił wia­ry­god­ne wy­ja­śnie­nie, dla­cze­go nie mógł przy­być na uro­dzi­ny bra­ta­ni­cy.

****

Ten dzień nie dla wszyst­kich był pe­cho­wy. Piotr Mysz­kie­wicz uwa­żał go za cał­kiem udany. Na jego twa­rzy prócz zmarsz­czek i blizn do­strzec można było ra­dość. Drew­nia­na fajka w kształ­cie sowy ma­new­ro­wa­ła, z jed­ne­go ką­ci­ka ust do dru­gie­go, aż do mo­men­tu, gdy wy­cią­gnął ją, aby wypić kie­li­szek wina. Mu­siał przy­znać, że było wy­bor­ne, więc uznał, że warto bę­dzie za­cho­wać dla sie­bie kilka bu­te­lek. Parę kro­pli al­ko­ho­lu spa­dło na jego ele­ganc­ki nie­bie­ski żupan. I tak widać było na nim licz­ne czer­wo­ne ślady.

– Pa­no­wie bra­cia ka­za­li za­py­tać, kiedy bę­dzie­my ru­szać? – po­wie­dział młody męż­czy­zna, czysz­cząc przy oka­zji po­ły­sku­ją­ce noże. Piotr spoj­rzał na niego i po­now­nie wło­żył fajkę do ust.

– Jesz­cze chwi­la Łu­ka­szu, muszę skoń­czyć nasz list. – Wpro­wa­dził pióro do ka­ła­ma­rza, lecz na­po­tkał je­dy­nie cichy dźwięk ude­rze­nia w samo dno szkla­ne­go po­jem­ni­ka. Za­czął roz­glą­dać się po ga­bi­ne­cie w po­szu­ki­wa­niu za­mien­ni­ka, aż do głowy wpadł po­mysł. Wbił pióro w świe­żą ranę mar­twe­go haj­du­ka i zło­żył krwa­wy pod­pis. Za­do­wo­lo­ny wy­pu­ścił z ust kłęby ty­to­nio­we­go dymu i dopił wino.

– Wasz­mo­ścio­wie na konie! – Mysz­kie­wicz krzyk­nął i dla wzmoc­nie­nia efek­tu ude­rzył bi­czem. – Zo­sta­wię tylko za­pro­sze­nie dla na­sze­go sza­now­ne­go go­ścia.

****

Na­stęp­ne­go dnia Alek­san­der ża­ło­wał, że nie po­szedł w peł­nej zbroi. Na szczę­ście rana była płyt­ka, na­to­miast ude­rze­nie osta­tecz­nie nie zła­ma­ło żebra. Na pa­miąt­kę po­zo­stał tylko spory si­niak, który ni­czym nie­mow­lę za­dba­ło o bez­sen­ną noc. Na do­miar złego wscho­dzą­ce słoń­ce do­łą­czy­ło do drę­cze­nia po­bi­te­go, rażąc swoim pro­mie­nia­mi. Po­trze­ba od­po­czyn­ku była jed­nak więk­sza, więc Alek­san­der po­sta­no­wił zi­gno­ro­wać te nie­do­god­no­ści. Wtedy wszyst­kie zło­śli­wo­ści tego świa­ta po­sta­no­wi­ły wy­to­czyć naj­cięż­sze dzia­ła – ko­zac­ką ban­du­rę.

– Ostap! Czar­ci synu jak już mu­sisz ja­zgo­tać, to wyjdź na dwór! – krzyk­nął Alek­san­der, pró­bu­jąc za­kryć uszy wy­bla­kłą po­dusz­ką. Semen w od­po­wie­dzi ob­da­rzył go je­dy­nie gniew­nym spoj­rze­niem, co w kom­bi­na­cji z po­pa­rzo­nym pra­wym po­licz­kiem i gołą głową mogło dawać prze­ra­ża­ją­cy efekt. Kozak odzia­ny był w białą ko­szu­lę oraz błę­kit­ne haj­da­we­ry. Odło­żył le­ci­wy in­stru­ment.

Sorom. Dla czło­wie­ka świa­tłe­go nie ma lep­sze­go le­kar­stwa niż mu­zy­ka – mruk­nął.

– Wolę być wy­spa­nym czło­wie­kiem! – zri­po­sto­wał Alek­san­der, wpra­wia­jąc w ruch pie­rze swo­imi gwał­tow­ny­mi ru­cha­mi. Ob­ró­cił się gniew­nie na bok, lecz nie­ste­ty za­po­mniał o pa­miąt­ce z po­przed­niej walki. Syk­nął z bólu i od­wró­cił się, tym razem uwa­ża­jąc na ob­ra­że­nia. – Niech to dia­bli. Podaj mi odzie­nie!

– Nie­ste­ty zgod­nie z va­shy­my roz­ka­zem mam wyjść ja­zgo­tać na dwo­rze – od­parł Kozak, pod­sy­ca­jąc fa­tal­ny humor roz­mów­cy zło­śli­wym uśmie­chem. Alek­san­der się­gnął po le­żą­ce obok spodnie, wy­do­by­wa­jąc ciche i ledwo zro­zu­mia­łe prze­kleń­stwa. Przy oka­zji ukrył lewe oko pod skó­rza­ną opa­ską. Gdy spoj­rzał w lu­stro, uj­rzał mło­de­go męż­czy­znę o krót­ko przy­cię­tych kru­czych wło­sach i wą­sach.

– Ja­ki­mi baj­ka­mi uza­sad­ni­łeś moją ab­sen­cję? – za­py­tał szlach­cic.

– Mój ja­śnie sha­no­vnyy ro­bo­to­da­vets na­ba­wił się po­waż­nych i wiel­ce wsty­dli­wych pro­ble­mów ze swoją mę­sko­ścią. Mu­siał więc udać się w po­je­dyn­kę do zna­cho­ra – od­parł z nie­skry­wa­ną ra­do­ścią Kozak. Na twa­rzy Alek­san­dra po­ja­wi­ły się ślady iry­ta­cji.

– A ob­ra­że­nia?

– Czyż to nie­oczy­wi­ste? Przy­pad­kiem u tego sa­me­go zna­cho­ra na­po­tkał Wać­pan męża pew­nej nie­wia­sty, któ­rej skła­dał Waść czę­ste wi­zy­ty. Dziw­nym tra­fem on rów­nież miał po­dob­ne pro­ble­my…

– Ostap! Je­stem woź­nym try­bu­nal­skim. Mógł­byś wy­my­ślić mi­lion lep­szych hi­sto­rii! – prze­rwał szlach­cic.

– Może i tak, lecz czy by­ły­by rów­nie za­ba­vno?  

Se­cun­do, te twoje bomby dymne oka­za­ły się bez­u­ży­tecz­ne!

– Tak już bywa, gdy ma się oszczę­dzać na pro­chu i po­pę­dza się ar­ty­stę. Przy­naj­mniej sztucz­ne ognie dla tvoya bra­ta­ni­cy dzia­ła­ły bez za­rzu­tu. A w ogóle jesz­cze nie opo­wie­dzia­łeś, jak było wczo­raj – upo­mniał się Kozak. Szlach­cic po­dra­pał się po gło­wie, wy­wo­łu­jąc za­pew­ne po­płoch wśród tam­tej­szej po­pu­la­cji wszy.

– Bo dużo do opo­wia­da­nia nie ma. Byłem dur­niem, za dużo fan­ta­zji, za mało ro­zu­mu. My­śla­łem, że twoje pu­łap­ki roz­wią­żą pro­blem. Przez to psu­brat mi uciekł. Per viam wy­ko­na­łeś nowe bomby? – za­py­tał szlach­cic, lecz Kozak je­dy­nie bez słowa wska­zał pal­cem pod łóżko.

– Ale po­wa­li­łeś paru? Pew­nie ne­hid­nyk teraz gdzieś się za­szył i nie bę­dzie roz­ra­biał.

– I w tym pro­blem. Chcia­łem go do­rwać, by pani Hreb­ska mogła na­gro­dę za niego do­stać od sta­ro­sty. Na zło­cie nie sypia. Co gor­sza, nie skoń­czy ra­bo­wać. Teraz prze­cze­ka tro­chę, wy­li­że rany i znów wróci na szlak. – od­parł Alek­san­der, za­kła­da­jąc ko­szu­lę.– będę mu­siał go wy­tro­pić.

– Znowu sko­rzy­sta Waść z tych po­gań­skich cza­rów? – Kozak splu­nął.

– Gdym mógł. Trze­ba bę­dzie po­szu­kać innej me­to­dy.

– Można, by za­cząć od jego ojca. Miesz­ka­ją nie­da­le­ko Kór­ni­ka – pod­po­wie­dział semen, de­li­kat­nie brzdą­ka­jąc na ban­du­rze.

– Wąt­pię, byśmy co­kol­wiek zna­leź­li. Jego oj­ciec nie chce mieć z nim nic wspól­ne­go. Na samo wspo­mnie­nie pier­wo­rod­ne­go, wpada w szał. – Szlach­cic za­ło­żył gra­na­to­wy żupan. Kozak odło­żył in­stru­ment i pod­szedł ze srebr­nym pasem, aby pomóc go za­wią­zać.

– Ale to nie ozna­cza, że nic nie wie. Po druhe, nawet jeśli oj­ciec go nie wspie­ra to może matka, ro­dzeń­stwo albo ktoś ze służ­by?

– Warto spró­bo­wać. Może z mi­ni­ste­ria­lis będą bar­dziej roz­mow­ni – Alek­san­der wy­cią­gnął mar­twą mysz z pu­łap­ki. Na­stęp­nie ru­szył ku klat­ce. Znaj­du­ją­ca się we­wnątrz pu­stuł­ka ob­ró­ci­ła głowę i za­czę­ła wpa­try­wać się cie­kaw­sko w dwie łyse małpy.

Va­shy­my urząd ra­czej nie po­mo­że. Woź­nych zwy­kle wita się smołą lub rusz­ni­cą…

– Prze­sa­dzasz, ostat­nio mu­sia­łem umy­kać przed kuszą. – Wrzu­cił do klat­ki mysz. – Do­brze wiesz, że mam swoje spo­so­by.

Na­pry­klad?

– Urok oso­bi­sty – Od­parł szlach­cic. Kozak skrzy­żo­wał ręce i pod­niósł brew.

– Na czar­ną go­dzi­nę kryje Wasz­mość ten oręż?

– Ten et multi alii. Kiedy wrócę z Nie­zbi­tow­skim cof­niesz swe słowa.

– Kiedy wró­ci­my ra­czej. Nie pró­bu­je­cie nawet się sprze­ci­wiać. Gdy wczo­raj obi­te­go Wasz­mo­ści ro­dzi­na uj­rza­ła, vash brat łeb chciał mi urwać – po­wie­dział Ostap, na­to­miast dźwięk po­ły­ka­nej przez pu­stuł­kę myszy za­brzmiał, jak krop­ka jego wy­po­wie­dzi. 

– Za­cho­waj spo­kój przy­ja­cie­lu. Mój sza­now­ny fra­ter to jak cała nasza fa­mi­lia wzo­ro­wy aria­nin, co przed Bo­giem prze­mo­cy przy­siągł uni­kać. I zwy­kle tego prze­strze­ga.

– I dla­te­go pew­nie nie byłby za­chwy­co­ny, tym co Waść po­ra­biasz w masce – od­parł semen. Alek­san­der usiadł na łóżku, po czym splótł z tyłu głowy dło­nie i oparł się o ścia­nę. Wpa­try­wał się pu­stym spoj­rze­niem w sufit.

– Żeby tylko on…

****

Dwo­rek Nie­zbi­tow­skich w ni­czym nie przy­po­mi­nał ele­ganc­kich re­zy­den­cji ma­gnac­kich. Ten nie­gdyś po­wa­ża­ny ród, dzi­siaj był je­dy­nie jego echem. Wy­so­ki mur, który jesz­cze pół wieku temu sku­tecz­nie chro­nił przed ta­tar­ski­mi na­jaz­da­mi, obec­nie wy­glą­dał, jak nie­re­gu­lar­ny stos ka­mie­ni. Ścia­ny bu­dyn­ków ozdo­bio­ne były mi­ster­ny­mi pa­ję­czy­na­mi pęk­nięć, a w przy­pad­ku czwo­ra­ków dla służ­by do­strzec można było rów­nież po­je­dyn­cze dziu­ry przez które mógł­by przejść czło­wiek. Więk­szość bu­dyn­ków i tak nie była za­miesz­ka­na. Z tego, co sły­szał Alek­san­der, pra­cow­ni­ków dworu było nie­wie­lu i prze­by­wa­li tam ra­czej z lo­jal­no­ści, niż chęci za­rob­ku.

Po­dróż nie była długa, lecz mimo to Alek­san­der i Ostap mieli cichą na­dzie­ję, że pan domu prócz udzie­le­nia po­trzeb­nych in­for­ma­cji, ugo­ści ich i po­zwo­li na­brać sił przed dal­szą drogą. Nie­ste­ty for­tu­na miała ukry­tą jesz­cze jedną nie­spo­dzian­kę.

– Boże! Co tu się stało? – krzyk­nął Alek­san­der. Dwo­rek wy­glą­dał jak po­bo­jo­wi­sko. Za­miast cie­płe­go po­wi­ta­nia groź­ba­mi oraz ce­lo­wa­niem z broni, na­po­tka­li je­dy­nie wście­kłe uja­da­nie psa, rolę go­spo­da­rzy zaś prze­ję­ły wy­głod­nia­łe szczu­ry pod­gry­za­ją­ce spo­czy­wa­ją­ce na dzie­dziń­cu ciała. Alek­san­der ru­szył w stro­nę jed­ne­go z le­żą­cych na brzu­chu haj­du­ków. Pod­świa­do­mie mo­dlił się o choć­by naj­płyt­szy od­dech, lecz jego mo­dli­twy nie zo­sta­ły wy­słu­cha­ne.

– Jak tamci? – Szlach­cic spoj­rzał w stro­nę to­wa­rzy­sza. Ten zaś je­dy­nie wzru­szył ra­mio­na­mi.

– Jeden z wy­pru­ty­mi fla­ka­mi, dru­hyy po­cię­ty, pewno sko­nał krwa­wiąc. Trze­cie­go jesz­cze nie spraw­dza­łem, lecz wy­sta­ją­ce z pier­si strza­ły nie wróżą omdle­nia – od­parł Kozak, od­ga­nia­jąc upo­rczy­we muchy.

Woźny wstał i ro­zej­rzał się. Prócz tru­pów, świa­dec­twem na­pa­ści były po­wy­bi­ja­ne okna oraz drzwi, albo ra­czej ka­wał­ki drew­na, które kie­dyś szczy­ci­ły się tą nazwą.

– Za­ata­ko­wa­li nocą. Obok tego ze strza­ła­mi leży po­chod­nia. Jego kom­pa­ni pew­nie ru­szy­li na ra­tu­nek – po­wie­dział woźny. Spoj­rzał w stro­nę psa, który szcze­rzył białe kły i wy­ry­wał się w stro­nę gości. Je­dy­nym co go po­wstrzy­my­wa­ło przed ata­kiem, był krót­ki na­zna­czo­ny rdzą łań­cuch. Przy­by­sze roz­dzie­li się. Ostap ru­szył do staj­ni, na­to­miast Alek­san­der do re­zy­den­cji pana domu.

W sieni jak można było się spo­dzie­wać, pa­no­wał ba­ła­gan. Przy wej­ściu le­ża­ło ko­lej­ne ciało. W pierw­szej chwi­li po­my­ślał, że może to być se­nior rodu Nie­zbi­tow­skich, jed­nak gdy przyj­rzał mu się, za­uwa­żył, że był on nieco młod­szy. Drzwi do więk­szo­ści izb wy­wa­żo­no. Pod­ło­gi ozdo­bio­ne były dy­wa­nem z roz­rzu­co­ne­go pie­rza, szkła oraz wy­cią­gnię­tych szu­flad, z któ­rych jedne były je­dy­nie lekko na­ru­szo­ne, inne w ka­wał­kach. Ru­szył do spi­żar­ni, któ­rej wnę­trze oczy­wi­ście też zo­sta­ło wy­czysz­czo­ne, jakby bi­blij­na sza­rań­cza po­sta­no­wi­ła zro­bić sobie mały przy­sta­nek przed przy­by­ciem do pu­styn­ne­go Egip­tu. Kątem oka zo­ba­czył le­żą­cą na pod­ło­dze kieł­ba­sę. W sumie wy­glą­da­ło to na ty­po­wy napad, lecz wąt­pił, by byli to Ta­ta­rzy, po­nie­waż do gra­ni­cy da­le­ko, a nie sły­szał ostat­nio o żad­nych na­pa­dach.

– Na szczę­ście mam świad­ka. – Uśmiech­nął się pod nosem, uno­sząc ka­wa­łek kieł­ba­sy, po czym ru­szył na ze­wnątrz. Pies dalej wście­kle uja­dał, na­to­miast Ko­za­ka ni­g­dzie nie wi­dział. Zwie­rzę wy­glą­da­ło na za­dba­ne, co do­wo­dzi, że do ataku do­szło nie­daw­no.

– Pew­nie je­steś głod­ny – rzu­cił Alek­san­der przy­jaź­nie, wy­cią­ga­jąc cudem zna­le­zio­ny ka­wa­łek mięsa.

Czwo­ro­nóg nie za­re­ago­wał jed­nak na widok po­kar­mu i naj­wy­raź­niej wolał wbić kły w in­tru­za. Szlach­cic ścią­gnął opa­skę. Praw­do­po­dob­nie, gdyby ktoś teraz zo­ba­czył jego lewe oko, uznał­by to za zna­mię sza­ta­na. W sumie Alek­san­der nie znał do końca ge­ne­zy swo­ich ta­len­tów. Na środ­ku gałki za­miast tę­czów­ki wid­nia­ła fio­le­to­wa spi­ra­la. Gdy spoj­rze­nie psa skrzy­żo­wa­ło się z ludz­kim, spi­ra­la bły­ska­wicz­nie za­cie­śni­ła się i zmie­ni­ła kolor na ciem­no­brą­zo­wy. Po chwi­li brąz ogar­nął całą gałkę i lewe oko stało się wier­ną kopią tego psie­go. Woźny po­czuł ból, który prze­biegł po ner­wie wzro­ko­wym, po czym objął cały mózg. Chwy­cił się za głowę i jęk­nął, bo­wiem naj­bliż­sze wspo­mnie­nia psa wnik­nę­ły do jego umy­słu. I nie tylko one. Zwie­rzę prze­sta­ło szcze­kać i spoj­rza­ło ufnie w jego stro­nę, cze­ka­jąc na roz­ka­zy. Alek­san­der od­piął łań­cuch, a także rzu­cił ka­wa­łek kieł­ba­sy, który ogar po­słusz­nie zjadł. Szorst­ka dłoń męż­czy­zny prze­su­nę­ła się de­li­kat­nie po czar­nym grzbie­cie zwie­rzę­cia.

– Czyli to nie był zwy­kły napad…

***

Ostap ru­szył do staj­ni, która oka­za­ła się jed­nym z nie­wie­lu miejsc nie­na­zna­czo­nym śla­da­mi walki. Po­wi­ta­ło go ciche rże­nie konia, któ­re­go ciem­ne oczy zwró­ci­ły się w stro­nę Ko­za­ka, jakby chcia­ły za­py­tać o cel wi­zy­ty.

– Za­po­mnie­li o tobie, czy mo­że­my spo­dzie­wać się tu jesz­cze kogoś? – Po­gła­skał po gło­wie zwie­rzę, po czym skie­ro­wał się w stro­nę stosu siana. Nagle po­czuł jed­nak zimny dotyk stali na szyi. Ktoś po­ja­wił się za jego ple­ca­mi i przy­su­nął głowę na tyle bli­sko, że semen po­czuł jego nie­przy­jem­ny od­dech.

– Krzyk­nij, a po­le­je się krew. – Do uszu do­tarł groź­ny szept, lecz za­miast stra­chu, wy­wo­łał on upior­ny uśmiech u ofia­ry.

Per­shyy urok. Miej bacz­ność na dy­stans od prze­ciw­ni­ka – Kozak z całej siły ude­rzył głową do tyłu. Na­past­nik za­to­czył się, chwy­ta­jąc za nos, po czym po­ło­żył dłoń na rę­ko­je­ści sza­bli, która wy­sko­czy­ła z po­chwy. Semen na­to­miast uniósł palec za­chę­ca­ją­co. Nie mu­siał długo cze­kać, po­nie­waż szer­mierz ru­szył z okrzy­kiem bo­jo­wym.

Dru­hyy urok, mą­drze oręż wy­bie­raj – rzu­cił Ostap, uni­ka­jąc ata­ków. Prze­ciw­nik ma­chał sza­bel­ką jak sza­lo­ny. Więk­szość cio­sów była jed­nak jak próby za­bi­cia uciąż­li­wej muchy. Z każ­dym ko­lej­nym za­ma­chem pre­cy­zja ustę­po­wa­ła miej­sca zwy­kłe­mu sza­ło­wi. Gdy ostrze sza­bli pra­wie się­gnę­ło celu roz­ci­na­jąc ko­szu­le Osta­pa, na twa­rzy na­past­ni­ka po­ja­wi­ła się ra­dość. Ob­li­zał wargi i starł krew ście­ka­ją­cą ze zła­ma­ne­go nosa. Ob­ró­cił bro­nią w dłoni, po czym nagle sko­czył, wy­ko­nu­jąc cię­cie, które za­koń­czy­ło to star­cie. Ostrze wbiło się bo­wiem w drew­nia­ny słup. Nim jego wła­ści­ciel zdą­żył wy­rwać swój oręż, Kozak ude­rzył w brzuch prze­ciw­ni­ka, który za­to­czył się po­now­nie z prze­kleń­stwa­mi na ustach.

Tre­tiy urok, przyj­mo­wa­nie po­raż­ki z… – Chwi­lę trium­fu prze­rwał ko­lej­ny atak. Na­past­nik za­nur­ko­wał jak ja­strząb i ude­rzył pię­ścią w twarz Ko­za­ka, wkła­da­jąc w to całą siłę jak i ogar­nia­ją­cy go szał. Nie cze­ka­jąc na re­ak­cję, splótł ręce i po­now­nie za­ata­ko­wał. Cios znowu był sku­tecz­ny. Kozak cof­nął się, splu­wa­jąc krwa­wą śliną przed prze­ciw­ni­ka, który nie prze­ry­wa­jąc ataku, za­szar­żo­wał. Semen jed­nak w ostat­niej chwi­li zro­bił unik i pod­sta­wił nogę, przez co na­past­nik gło­śno zwa­lił się na zie­mię.

– Nie da­ru­ję ci cha­mie! – z gar­dła po­ko­na­ne­go uwol­nić się krzyk.

– Wy­star­czy pa­no­wie. – Alek­san­der wszedł do środ­ka, jed­no­cze­śnie ce­lu­jąc z pi­sto­le­tu w na­past­ni­ka. – Cóż za nie­spo­dzie­wa­ne spo­tka­nie Panie Ma­cie­ju. Czyż­by wi­zy­ta w ro­dzin­nych stro­nach?

– Kim ty suczy synu je­steś!? – wrza­snął Nie­zbi­tow­ski. Krwa­we ślady nada­wa­ły jego czer­wo­nej twa­rzy dia­bel­ski wy­gląd.

– Alek­san­der Sie­nic­ki herbu Boń­cza, woźny try­bu­nal­ski. – Po­kło­nił się te­atral­nie. – Na­to­miast pań­ski prze­ciw­nik to Ostap Wy­how­ski. Po­znał­by mnie waść, gdy­byś zja­wił się na swo­jej roz­pra­wie.

– Woźny? Czyli nie je­steś od Mysz­kow­skie­go?

– Kogo? – za­py­tał Kozak. Swa­wol­nik bez słowa się­gnął do kie­sze­ni i wy­cią­gnął za­wi­nię­tą kartę, którą podał na­stęp­nie Osta­po­wi.

 

Mnie Wiel­ce Mo­ści­wy Panie Ma­cie­ju Nie­zbi­tow­ski.

Pra­gnąc Wasz­mo­ściu zło­żyć ofer­tę nie do od­rzu­ce­nia, zło­ży­łem wi­zy­tę Pań­skiej fa­mi­lii. Nie­ste­ty nie za­sta­łem Wasz­mo­ścia, dla­te­go też po­sta­no­wi­łem ugo­ści Waści ojca z bra­tem i matką. Szcze­rze wie­rzę, że po­sta­no­wi Waść do­łą­czyć się do nas. W moim obo­zie mam sporo wier­nych kom­pa­nów, któ­rzy by­wa­ją nie­kie­dy gwał­tow­ni. Cze­kać bę­dzie­my w samo po­łu­dnie 8 Au­gu­sta na po­la­nie koło Ba­ra­nów­ka. Liczę na pań­ską i tylko pań­ską obec­ność.

 

– Piotr Mysz­kow­ski – Ostap od­czy­tał pod­pis zło­żo­ny za­schnię­tą krwią.

– To łowca głów. Po­zba­wio­ny ho­no­ru. Kie­dyś po­lo­wał na ucie­ka­ją­cych chło­pów, ostat­nio prze­rzu­cił się na in­fa­mi­sów – wy­ja­śnił woźny. – Jak widać, cią­gnie swój do swego. Cie­ka­wi mnie jed­nak, co tu Waść ro­bisz? Czy ro­dzi­na po­ma­ga­ła wasz­mo­ścio­wie?

– Nigdy! – za­prze­czył swa­wol­nik, lecz jego nie­lo­jal­na twarz zdra­dza­ła kłam­stwo.

– Więc, co tutaj ro­bisz?

– Ja…

– Świa­dom je­ste­ście, że za pomoc wy­wo­łań­co­wi grozi taka sama kara?

– Oczy­wi­ście, gdy­bym przy­był o pomoc pro­sić, zo­stał­bym na pewno prze­go­nio­ny. Skoro wszyst­ko sobie wy­ja­śni­li­śmy, to może odło­ży Waść broń.

– Nie­ste­ty nie mogę, Ostap zwiąż Pana. – Kozak wy­szedł na mo­ment, po czym wró­cił z gru­bym sznu­rem. – Ma Wasz­mość umó­wio­ną wi­zy­tę u sta­ro­sty.

– Nie mo­że­cie mnie za­brać! Krzyw­dy dla nie­win­nych pra­gniesz? Mysz­kow­ski to okrut­nik! Nie za­słu­ży­li sobie na taki los. – Nie­zbi­tow­ski padł na ko­la­na. Alek­san­der spoj­rzał nie­pew­nie, po czym szyb­ko od­wró­cił wzrok. Szy­ku­ją się kło­po­ty, po­my­ślał Ostap.

– Pan wy­ba­czy, ale nie mam zwy­cza­ju bra­tać się z prze­stęp­ca­mi. – od­parł urzęd­nik. Twarz wy­wo­łań­ca po­czer­wie­nia­ła.

– Nie za­czął­bym ra­bo­wać, gdy­bym otrzy­my­wał żołd, jak trze­ba!

– Skar­biec świe­ci pust­ka­mi przez anar­chię, jaka pa­nu­je. Tacy, jak Wasz­mość tylko po­głę­bia­ją pro­blem.

– Ja tylko bra­łem, co moje! Wal­czy­łem za ten kraj! Na­le­ży mi się!

– I tu pes po­grze­ba­ny. Naj­waż­niej­sze jest to, co wam się na­le­ży – wtrą­cił się Kozak, po czym od­ru­cho­wo spoj­rzał w stro­nę woź­ne­go. – Bez urazy?

– Jak można urazę żywić za praw­dę? – przy­znał rację Alek­san­der.

– Gdy przyj­dzie prze­lać krew za oj­czy­znę, to od­ku­pię winy!

– Win­szu­ję po­my­słu! Py­ta­nie tylko, czy wtedy bę­dzie jesz­cze, za co krew prze­le­wać? – od­parł gniew­nie Alek­san­der. Wy­hoc­ki zwią­zał dło­nie więź­nio­wi. Sie­nic­ki scho­wał broń, po czym po­dra­pał się po bro­dzie, jakby usil­nie za­sta­na­wiał się nad czymś. Na­stęp­nie zła­pał się za bok.

– Ten ból jest nie­zno­śny. Ostap po­ra­dzisz sobie sam z prze­wie­zie­niem na­sze­go więź­nia? – za­py­tał

– Nie je­dzie Waść? – za­py­tał Kozak. Woźny wska­zał ru­chem głowy na ze­wnątrz. Semen przy­wią­zał więź­nia do drew­nia­nej ko­lum­ny, po czym nie­pew­nie ru­szył za Sie­nic­kim.

Wy­wo­ła­niec spró­bo­wał wy­tę­żyć słuch, lecz z tej od­le­gło­ści sły­chać było po­je­dyn­cze słowa. Było coś mię­dzy in­ny­mi o sztucz­nych ogniach, uro­dzi­nach, oczach, lecz więk­szość słów była nie­zro­zu­mia­ła. Kątem oka Ma­ciej za­uwa­żył me­ta­licz­ny po­łysk. Nie­da­le­ko znaj­do­wał się jego nóż. Spoj­rzał nie­pew­nie w stro­nę wej­ścia. Ni­ko­go nie wi­dział i nie sły­szał. Wy­sta­wił nogę i na­dep­nął na stal. W pierw­szej chwi­li chciał krzyk­nąć z ra­do­ści, jed­nak w porę opa­mię­tał się. Na­dep­nął stopą na stopę, by ścią­gnąć but. Gdy ją uwol­nił, po­now­nie wy­cią­gnął nogę. Prze­su­nął nóż do sie­bie. Czuł już za­pach wol­no­ści.

– Wasz­mo­ści na­praw­dę życie nie­mi­łe? – Kozak spoj­rzał z po­gar­dą na więź­nia. Ma­ciej rzu­cił pod nosem nie­zro­zu­mia­łe prze­kleń­stwo, po czym od­kop­nął nóż.

– Tak le­piej. Mam na­dzie­ję, że waść jadł już. Czeka nas długa po­dróż…

****

– Waść wie­rzy, że Nie­zbi­tow­ski przyj­dzie? – za­py­tał jeden z kom­pa­nów Mysz­kow­skie­go. Łowca na­gród w pierw­szej chwi­li nie za­re­ago­wał, po­nie­waż za­ję­ty był prze­szu­ki­wa­niem juków. Do­pie­ro gdy po­czuł uciąż­li­wy wzrok go­ło­wą­sa, spoj­rzał w jego stro­nę.

– W to nie wąt­pię. Znam się tro­chę na lu­dziach. Wpad­nie tu pewno ze swoją zbroj­ną bandą, aby ogniem i mie­czem odbić fa­mi­lię. Tutaj, żeś się ukrył! – krzyk­nął i wy­cią­gnął drew­nia­ną fajkę z ty­to­niem. Mógł wresz­cie roz­po­cząć wie­czor­ny ry­tu­ał. Chło­pak na­to­miast dalej nie­pew­nie pa­trzył w stro­nę chaty. Piotr po­dra­pał się po siwym za­ro­ście.

– A cóż cię tak trapi?

– Mam wąt­pli­wo­ści co do tego for­te­lu. Co in­ne­go ści­gać le­ni­we­go chama albo in­fa­mi­sa…

– Su­ge­ru­jesz, że po­su­wa­my się za da­le­ko? Zważ na słowa chłop­cze! – Przy­wód­ca spo­waż­niał i po­ło­żył dłoń na rę­ko­je­ści ra­pie­ra. Twarz mło­dzień­ca po­bla­dła i prze­łknął gło­śno ślinę, wzrok po­zo­sta­łych łow­ców zaś skie­ro­wał się na chło­pa­ka. Na twa­rzy Pio­tra jed­nak po­now­nie za­go­ścił uśmiech, który szyb­ko prze­ro­dził się w ra­do­sny śmiech. – Spo­koj­nie ko­cha­siu. Żarty to tylko były. Po­słu­chaj mnie. Ci tutaj po­ma­ga­li prze­stęp­cy, więc i oni prze­stęp­ca­mi stali się. Nawet jeśli dzia­ła­li bona fide – Mysz­kow­ski po­kle­pał po ra­mie­niu go­ło­wą­sa, sam zaś od­pa­lił fajkę.

Ro­zej­rzał się po pro­wi­zo­rycz­nych obo­zie. Wszyst­ko było w na­le­ży­tym po­rząd­ku. Za­ssał dym ty­to­nio­wy przez ust­nik. Ota­czał ich ciem­ny las. Łowca wsłu­chał się w śpiew świersz­czy, do któ­re­go co jakiś czas do do­łą­cza­ły sowy. Wy­pu­ścił z ust kłęby dymu. Chwi­lę wy­ci­sze­nia mą­ci­ła mu je­dy­nie świa­do­mość, że jest celem in­wa­zji ko­ma­rów oraz klesz­czy. Rano znowu będą za­kła­dać się o to, gdzie znaj­dą uciąż­li­we pa­ję­cza­ki. Wokół ogni­ska łącz­nie z nim były trzy osoby. Sie­dzą­cy obok chło­pak ści­skał w dło­niach na­bi­ty ar­ke­buz. Piotr wstał i ru­szył ku małej drew­nia­nej chat­ce. Gdy ją zna­leź­li, je­dy­ny­mi miesz­kań­ca­mi były szczu­ry. Za­wie­szo­na przy wej­ściu lampa oświe­tla­ła pa­ję­czą sieć, na któ­rej krzy­żak po­wo­li owi­jał zła­pa­ną ćmę. W sieni obok wor­ków z łu­pa­mi przy­sy­piał haj­duk. Łowca na­gród zaj­rzał przez uchy­lo­ne drzwi do izby. We­wnątrz przy ścia­nie sie­dzia­ły trzy zwią­za­ne osoby. Dwóch męż­czyzn oraz ko­bie­ta. Znaj­du­ją­cy się na­prze­ciw­ko łowca rzu­cił nożem w ich stro­nę. Po­cisk prze­le­ciał koło ucha ko­bie­ty i wbił się w drew­nia­ną ścia­nę. Drugi straż­nik wi­dząc wa­taż­kę uśmiech­nął się.

– Łu­ka­szu jak trak­tu­jesz na­szych gości? – po­wie­dział Piotr, po czym za­cią­gnął się fajką.

– Ja do­star­czam im je­dy­nie roz­ryw­ki – od­parł z za­mknię­tym jed­nym okiem, by le­piej przy­ce­lo­wać.

– Wy­bacz. Nie po­wi­nie­nem posą­dzać cię o brak go­ścin­no­ści. Jak się ba­wi­cie ko­cha­ni? – za­py­tał Mysz­kow­ski gło­sem peł­nym uda­wa­nej tro­ski. Twarz naj­młod­sze­go po­kry­ła się czer­wie­nią.

– Ty psie za­pła­cisz nam za to! – krzyk­nął mło­dzik. Twarz łowcy znowu spo­waż­nia­ła.

– Cóż za nie­wdzięcz­ność. Chyba bę­dzie­my mu­sie­li dać ci małą lek­cję sa­vo­ir-vi­vre’u. Bo­le­sną lek­cję – Łowca uśmiech­nął się. Twarz chło­pa­ka bły­ska­wicz­nie prze­szła z gniew­nej czer­wie­ni w prze­raź­li­wą bla­dość.

– Spo­koj­nie, to był jeno żart, oczy­wi­ście – po­wie­dział uspo­ka­ja­ją­co Piotr. Mru­gnął do to­wa­rzy­sza zwa­ne­go Łu­ka­szem i podał mu swój bicz, po czym wy­szedł z po­miesz­cze­nia. W tle sły­chać było czy­ichś krzyk.

Szcze­rze mó­wiąc, iry­to­wa­ło go to cze­ka­nie. A może nie przy­bę­dzie? Jutro mija ter­min, a wciąż nie za­ata­ko­wa­li. Sto­ją­cy obok wej­ścia Kozak na­pi­nał łuk. Po­dob­nie ci z ogni­ska stali z unie­sio­ną bro­nią. Z od­da­li ku nim zbli­żał się męż­czy­zna. Do­pie­ro gdy był w za­się­gu strza­łu, do­strze­gli, że jest to Kozak. Na pra­wym po­licz­ku znaj­do­wa­ła się pa­skud­na rana po opa­rze­niu.

– Czyż­by ko­lej­ny gość?

– Przy­by­wam z po­sel­stwem! – po­wie­dział Kozak, po czym te­atral­nie ukło­nił się.

– Z po­sel­stwem od kogo? Nie­zbi­tow­skie­go?

– Nie od niego, ale w jego spra­wie. Przy­by­wam w imie­niu Pana mo­je­go Alek­san­dra Sie­nic­kie­go, woź­ne­go try­bu­nal­skie­go. Poj­mał on Pana Nie­zbi­tow­skie­go i od­sta­wił do sta­ro­sty – Do­tych­cza­so­wa ra­dość, która go­ści­ła na twa­rzy Pio­tra, ustę­po­wa­ła w tej chwi­li miej­sca wście­kło­ści.

– Co?! Łżesz!

– Gdy­bym kła­mał, nie wie­dział­bym o li­ście. Przy­by­łem z pro­po­zy­cją od mo­je­go Pana. Sta­ro­sta przy­mknie oko na tę na­paść, jeśli wasz­mość zwró­ci wol­ność Nie­zbi­tow­skim. – Przy­wód­ca łow­ców na­gród za­cią­gnął się z fajki, po czym wy­pu­ścił kłęby dymu. Uśmiech po­wró­cił.

– Ja mam lep­szy po­mysł se­me­nie – kom­pa­ni Pio­tra za­czę­li po­wo­li okrą­żać go­ścia. Ostap jed­nak pa­trzył spo­koj­nie w stro­nę wa­taż­ki. Je­dy­nie na mo­ment spoj­rzał w górę.

– Za­trzy­masz się u nas, aż twój pan nie za­pła­ci okupu za cie­bie i Nie­zbi­tow­skich. Brać go!

Ostap niespe­cjal­nie prze­jął się groź­bą. Znowu spoj­rzał w górę. Jego prze­ciw­ni­cy nie zwró­ci­li uwagi na nad­la­tu­ją­cą pu­stuł­kę, która zrzu­ci­ła do ogni­ska kilka kulek. Ła­du­nek wy­bu­cho­wy eks­plo­do­wał, uwal­nia­jąc ko­lo­ro­we pło­mie­nie i zmie­nia­jąc sie­dzą­cych przy ogni­sku w żywe po­chod­nie. Na tym jed­nak po­ka­zy sztucz­nych ogni nie za­koń­czy­ły się. Z lasu, jak ja­skół­ki, wy­le­cia­ły ko­lej­ne po­ci­ski po czym z hu­kiem uwol­ni­ły ko­lo­ro­we bu­kie­ty chry­zan­te­m i pe­onii. W obo­zie za­pa­no­wał chaos. Nie­któ­rzy łowcy po­ma­ga­li uga­sić to­wa­rzy­szy. Inni uspa­ka­ja­li konie. Resz­ta jed­nak roz­pierz­chła się, aby unik­nąć efek­tów eks­plo­zji. Ostap nie cze­kał, aż łowcy dojdą do sie­bie. Wsko­czył na konia i ru­szył do uciecz­ki.

– Gonić go! Chcę go ży­we­go! – Łowcy rzu­ci­li się do koni i ni­czym psy goń­cze ru­szy­li za Ko­za­kiem. Ofia­ra znik­nę­ła wśród drzew. Piotr usły­szał po­now­nie huk. Tym razem jed­nak za sobą. Gdy się od­wró­cił, zo­ba­czył swo­je­go pod­wład­ne­go le­żą­ce­go przy wej­ściu do chaty, jakby zasną ze zmę­cze­nia. Z szyi spły­wa­ły jed­nak struż­ki krwi. Nim Mysz­kie­wicz zdą­żył po­dejść, wy­ło­nił się z chaty za­bój­ca. Trzy­mał w jed­nej dłoni sza­blę, w dru­giej zaś nóż. Z ostrzy ście­ka­ła świe­ża krew. Łowca na­tych­miast roz­po­znał oręż, któ­rym Łu­kasz za­pew­niał roz­ryw­kę ich go­ściom.

– Miło, że Wasz­mość przy­jął osta­tecz­nie moje za­pro­sze­nie. – Piotr wy­cią­gnął ra­pier. Ma­ciej Nie­zbi­tow­ski ru­szył w kie­run­ku prze­ciw­ni­ka. Wpa­try­wał się świ­dru­ją­cym spoj­rze­niem. Za jego ple­ców wy­ło­ni­li się za­kład­ni­cy i rzu­ci­li się do uciecz­ki.

– Nie wy­pa­da od­ma­wiać – od­parł Nie­zbi­tow­ski i ru­szył z okrzy­kiem bo­jo­wym. Łowca przy­jął po­sta­wę szer­mier­czą i wy­cze­ki­wał od­po­wied­nie­go mo­men­tu. Swa­wol­nik wy­ko­nał kilka agre­syw­nych ata­ków na zmia­nę sza­blą i zdo­by­tym nożem, lecz Piotr zwin­nie uni­kał ostrzy. Cze­kał. Nie­zbi­tow­ski sko­czył, wy­ko­nu­jąc ko­lej­ny za­mach, co oka­za­ło się jed­nak błę­dem. Nie­spo­dzie­wa­ne pchnię­cie ra­pie­ra tra­fi­ło ban­dy­tę w ramię. Nim zdą­żył wy­pu­ścić z sie­bie ja­kieś prze­kleń­stwo, aby dać upust bó­lo­wi, łowca znowu ude­rzył. Swa­wol­nik za­blo­ko­wał cios, lecz przy oka­zji upu­ścił sza­ble. Łowca ude­rzył jesz­cze kilka razy, spy­cha­jąc prze­ciw­ni­ka do tyłu. Nie­zbi­tow­ski prze­łknął gło­śno ślinę i prze­rzu­cił nóż do dru­giej ręki. Z rany ście­ka­ła po­wo­li krew. Za­ci­snął zęby. Na twa­rzy łowcy na­to­miast po­ja­wił się szcze­ry uśmiech.

– Wać­pan wy­ba­czy, ale żywy bar­dziej się nada. Więk­sza na­gro­da. Sta­ro­sta chciał­by po­uda­wać, że pa­nu­je nad sy­tu­acją w na­szej ko­cha­nej Wiel­ko­pol­sce – po­wie­dział Piotr, po czym wy­ko­nał atak z do­sko­ku. Ostrze ra­pie­ra je­dy­nie mu­snę­ło bok swa­wol­ni­ka. Nie­zbi­tow­ski spró­bo­wał wy­ko­rzy­stać oka­zję i za­ata­ko­wał, lecz Piotr ta­necz­nym kro­kiem zro­bił unik. Ban­dy­ta jed­nak nie dał za wy­gra­ną. Ciął z góry, lecz i ta próba za­koń­czy­ła się spraw­ną pa­ra­dą łowcy. Ostrza prze­ciw­ni­ków skrzy­żo­wa­ły się.

– Szcze­rze spo­dzie­wa­łem się cięż­szej walki – po­wie­dział, cięż­ko dy­sząc Piotr – Cie­ka­we, czy już mają kata dla… – Ma­ciej ude­rzył głową w łeb prze­ciw­ni­ka, który za­to­czył się, wy­rzu­ca­jąc parę wul­ga­ry­zmów, jak wy­stra­szo­na ośmior­ni­ca atra­ment.

– Lek­cja pierw­sza. Zważ na od­le­głość – Uśmiech prze­sko­czył z twa­rzy Pio­tra na Nie­zbi­tow­skie­go. Łowca ru­szył na wroga.

– Lek­cja druga. Do­bierz od­po­wied­nio oręż – rzekł Ma­ciej, cho­wa­jąc rękę za plecy, jakby po coś się­gał. Piotr wy­strze­lił z pchnię­ciem ra­pie­ra, jak kula z pi­sto­le­tu. W od­po­wie­dzi otrzy­mał bi­czem, który bły­ska­wicz­nie trafi łowcę w głowę i wy­trą­ca­jąc z ataku. Nie­zbi­tow­ski wy­ko­rzy­stał oka­zje, do­sko­czyć do prze­ciw­ni­ka i przy­sta­wić ostrze do szyi. Piotr od­rzu­cił broń.

– Lek­cja trze­cia.

– Nie przy­stoi ry­ce­rzo­wi, tak za­bi­jać bez­bron­ne­go!

– Nie je­stem ry­ce­rzem – od­parł ła­god­nie zwy­cięz­ca, na­to­miast Piotr roz­pacz­li­wie szu­kał wzro­kiem ja­kie­kol­wiek po­mo­cy – I nie za­bi­je cię jesz­cze. Roz­bie­raj się!

– Słu­cham?!

– Po­zwo­lę wać­pa­nu odejść, lecz bez odzie­nia. Na pie­cho­tę.

– Prze­cież to od­lu­dzie! W lesie pewno są wilki albo roz­bój­ni­cy!

– Albo śmierć teraz. – Dla wzmoc­nie­nia efek­tu męż­czy­zna moc­niej przy­ci­snął ostrze do szyi prze­gra­ne­go. Piotr nie­wie­le my­śląc, roz­po­czął od ścią­ga­nia butów.

****

Ostap pę­dził, jakby był ści­ga­ny przez dziki gon. Po­praw­ka, gonił go ktoś gor­szy, bo praw­dzi­wy. Gdy spoj­rzał za sie­bie, wi­dział długi rzą­dek jeźdź­ców. Jeden z łow­ców przy­śpie­szył, zbli­ża­jąc się nie­bez­piecz­nie do Ko­za­ka i spró­bo­wał schwy­tać ar­ka­nem ucie­ki­nie­ra. Kozak w ostat­niej chwi­li zro­bił unik przed liną. Po­chy­lił się w sio­dle, przy­le­ga­jąc do szyi konia i klep­nął po­pę­dza­ją­co zwie­rzę. Prze­ciw­nik nie od­pusz­czał. Szy­ko­wał się do ko­lej­nej próby, wy­ma­chu­jąc za­wa­diac­ko ar­ka­nem. Jed­no­cze­śnie ko­lej­ny łowca wy­cią­gnął pi­sto­let.

– Star­czy już bie­ga­ni­ny! – krzyk­nął jeden z prze­śla­dow­ców, po czym wy­ce­lo­wał w konia Ko­za­ka. Huk wy­strza­łu wpra­wił w ruch sie­dzą­ce na drze­wach stada pta­ków. Gdy Ostap spoj­rzał, uj­rzał, jak łowca chwy­cił się za czer­wo­ny dziu­rę, która nagle po­ja­wi­ła się na czole, po czym upu­ścił na­ła­do­wa­ny pi­sto­let.

– Drżyj­cie, wasz­mo­ścio­we! Bies przy­był! – wy­krzyk­nął za­ma­sko­wa­ny jeź­dziec, wy­ła­nia­jąc się spo­mię­dzy drzew i zrów­nał się w ga­lo­pie z Ko­za­kiem. Trzy­mał w dłoni wciąż dy­mią­cy pi­sto­let.

W tym samym cza­sie na jeźdź­ca z ar­ka­nem, jak bomba spa­dła nur­ku­ją­ca pu­stuł­ka. Pie­rza­sty prze­ciw­nik za­żar­cie latał wokół łowcy, co jakiś czas ra­niąc go szpo­na­mi. Ter­ro­ry­zo­wa­ny męż­czy­zna prze­kli­nał gło­śno, pró­bu­jąc od­pę­dzić sza­lo­ne­go ptaka.

– A może byś tak spore po­gań­skie za­kly­nan­nya na ich konie uczy­nił? – za­pro­po­no­wał Kozak, po czym od­wró­cił się, aby za­strze­lić z pi­sto­letu ko­lej­ne­go łowcę, pró­bu­ją­ce­go pod­je­chać z ar­ka­nem.

– Aż tak mocą swą nie się­gam. Spoj­rze­niem je­dy­nie jedną zwie­rzy­nę znie­wo­lić na raz mogę. Mu­si­my do­trzeć do ko­lej­nej za­sta­wio­nej pu­łap­ki.

– Mam na­dzie­je, że jesz­cze jaki for­tel macie w za­na­drzu – rzu­cił Kozak, wska­zu­jąc przed sie­bie. Z na­prze­ciw­ka bo­wiem nad­jeż­dża­li ko­lej­ni łowcy. Alek­san­der i Ostap za­trzy­ma­li konie. Przed nimi wróg. Za nim też. Gdy woźny spoj­rzał w lewo, zo­ba­czył zbo­cze zbyt stro­me, by zje­chać na koniu. Po pra­wej zaś wi­docz­ny był la­bi­rynt drzew. Tę­tent koń­skich kopyt nie po­ma­gał w pod­ję­ciu szyb­kiej de­cy­zji. Obaj to­wa­rzy­sze spoj­rze­li po­ro­zu­mie­waw­czo. Ze­sko­czy­li z koni i zbie­gli ze zbo­cza. For­tu­na jed­nak znowu po­sta­no­wi­ła na­mie­szać. Po­spiesz­nie wy­sta­wio­na stopa Biesa wy­krzy­wi­ła się w nie­na­tu­ral­nej po­zy­cji, wy­wo­łu­jąc prze­szy­wa­ją­cy ból. Każdy ko­lej­ny krok spra­wiał, że szlach­cic pra­gnął krzy­czeć, jakby był ką­pa­ny we wrząt­ku.

– Nie uciek­nie­my im na pie­cho­tę – po­wie­dział Kozak, wy­cią­ga­jąc sza­blę z po­chwy. Łowcy ze­szli ze zbo­cza z więk­szą gra­cją niż Alek­san­der. Oto­czy­li ści­ga­nych.

– Li­czy­łem, że to po­wiesz. Przy­pa­da po dwóch i pół na głowę. Trze­ba bę­dzie jed­ne­go po­dzie­lić, by było spra­wie­dli­we – od­parł szlach­cic, rów­nież się­ga­jąc po broń.

– Chcia­łeś umrzeć za nie­win­nych, a zgi­niesz za pomoc ło­tro­wi.

– Nie przej­muj się. Za­wsze przy­wi­tam śmierć z otwar­ty­mi ra­mio­na­mi – rzu­cił Bies. Łowcy na­to­miast prze­su­wa­li się wolno wokół ofiar, ni­czym wilki cze­ka­ją­ce na oka­zje by wbić kły.

– Boś he­re­tyk. W zbo­rach w łbach wam na­mie­sza­li.

– Zo­ba­czy­my zaraz u Świę­te­go Pio­tra, kto bę­dzie pła­kał w pie­kle, bał­wo­chwal­co. Pa­no­wie dzi­siaj mamy dobry humor! Jeśli rzu­ci­cie broń, to po­zwo­li­my wam odejść. – Uśmiech­nął się dziko Bies. Łowcy spoj­rze­li po sobie z po­li­to­wa­niem.

– Wasza de­cy­zja – po­wie­dział Alek­san­der, po czym za­gwiz­dał. Pu­stuł­ka za­ata­ko­wa­ła znie­nac­ka. Jak sza­lo­na za­czę­ła dzio­bać łow­ców. Alek­san­der i Ostap wy­ko­rzy­stu­jąc za­sko­cze­nie, prze­bi­li się. Dwóch rzu­ci­ło się w stro­nę Biesa i dwóch na Ko­za­ka. Piąty z kolei to­czył nie­rów­ną walkę z pta­kiem.

Gdy Alek­san­der łą­czył się z ja­kimś zwie­rzę­ciem, nie tylko zy­ski­wał jego część wspo­mnień oraz lo­jal­no­ści, ale także pewne jego cechy. Jego wzrok nie tylko był teraz o wiele lep­szy, lecz po­ru­szał się rów­nież znacz­nie szyb­ciej. Dzię­ki temu spraw­nie pa­ro­wał ciosy i robił uniki. Nie­ste­ty, zwich­nię­ta kost­ka spra­wia­ła, że każdy wy­pro­wa­dzo­ny atak za­da­wał wię­cej bólu jemu, niż prze­ciw­ni­ko­wi, co spro­wa­dza­ło Biesa do de­fen­sy­wy. Kątem oka spoj­rzał w stro­nę se­me­na. Ostap ciął z do­sko­ku. Ry­zy­kow­ny ruch opła­cił się, gdyż tra­fił prze­ciw­ni­ka w szyje. Kozak nie do­strzegł jed­nak w porę kry­ją­cego się za ple­ca­mi za­gro­że­nia. Łowca do­sko­czył do se­me­na i cel­nie ude­rzył rę­ko­je­ścią sza­bli w twarz, gdy ten od­wró­cił się. Kozak za­to­czył się, po czym padł na zie­mię.

– Ostap! – Alek­san­der spró­bo­wał prze­bić się do to­wa­rzy­sza. Nie­roz­waż­ny ruch spra­wił jed­nak, że za­chwiał się, w ostat­niej chwi­li ła­piąc rów­no­wa­gę. Po­tęż­ne ude­rze­nie cze­ka­na tra­fi­ło w bok woź­ne­go, przy­po­mi­na­jąc bo­le­śnie o wcze­śniej­szym star­ciu. Splu­nął krwią. Prze­ciw­ni­cy po­wo­li ota­cza­li szlach­ci­ca, jak wy­głod­nia­łe wilki szy­ku­ją­ce się, by za­to­pić kły w bez­bron­nej owcy. 

– Trzech na jed­ne­go?! Ta­cy­ście od­waż­ni? – Bies usły­szał zna­jo­my głos. Ni­czym upiór z ciem­ność wy­ło­nił się szar­żu­ją­cy Ma­ciej. Twarz swa­wol­ni­ka ujaw­nia­ła łak­nie­nie krwi prze­ciw­ni­ka. Bies ko­rzy­sta­jąc z za­mie­sza­nia ude­rzył. Tra­fił w ramię jed­ne­go łowcę, po czym spa­ro­wał atak ko­lej­ne­go. Trze­ci wziął na sie­bie walkę z Nie­zbi­tow­skim. Alek­san­der za­mach­nął się sze­ro­ko. Jeden z łow­ców od­sko­czył, ran­ne­mu na­to­miast broń zo­sta­ła wy­bi­ta z dłoni. Za­miast po nią się­gnąć, rzu­cił się do uciecz­ki. Jego to­wa­rzysz zi­gno­ro­wał de­zer­cje i ru­szył na szlach­ci­ca.

Bies uniósł drżą­cą dło­nią sza­blę i spró­bo­wał ze­brać w sobie reszt­ki sił. Sta­rał się nie­udol­nie za­po­mnieć o bólu do­po­mi­na­ją­cym się o aten­cje. Prze­ciw­nik ru­szył, za­głu­sza­jąc śpie­wy świersz­czy okrzy­kiem bo­jo­wym. Alek­san­der wpa­try­wał się w łowcę, jak to­re­ador, cze­ka­jąc na pę­dzą­ce­go ol­brzy­ma. Na­past­nik wy­ko­nał z do­sko­ku serie za­ja­dłych cio­sów, lecz Bies spraw­nie pa­ro­wał ataki. W tej chwi­li do ich uszu do­cie­ra­ła je­dy­nie me­lo­dia zde­rza­ją­cych się sza­bli. Alek­san­der prze­gryzł wargę i pły­nie prze­szedł z de­fen­sy­wy do ofen­sy­wy, zbi­jając sza­blę wroga coraz agre­sywniej. W oczach męż­czy­zny krył się już tylko szał, co w po­łą­cze­niu z ro­ga­tą maską spra­wia­ło wra­że­nie, jakby sam dia­beł wstą­pił na zie­mię, by za­cią­gnąć duszę grzesz­ni­ka do pie­kła. Bies wydał się z sie­bie prze­szy­wa­ją­cy okrzyk bo­jo­wy, wkła­da­jąc reszt­ki sił w ostat­ni cię­cie, przy­ozda­bia­jąc szyje łowcy czer­wo­ną kre­chą. Szlach­cic nawet nie spoj­rzał na pa­da­ją­ce ciało. Miał już dosyć.

W tym cza­sie Nie­zbi­tow­ski to­czył walkę z ostat­nim prze­ciw­ni­kiem.

– Star­czy już – po­wie­dział, cięż­ko dy­sząc dawny żoł­nierz. Pod­niósł broń w stro­nę łowcy, który ro­zej­rzał się wokół sie­bie, po czym uniósł ręce w pod­dań­czym ge­ście. – Ucie­kaj – wydał z sie­bie ledwo ła­piąc od­dech Nie­zbi­tow­ski. Prze­ciw­nik nie­wie­le my­śląc, sko­rzy­stał z pro­po­zy­cji.

– Skąd Waść wziął się? – za­py­tał Ma­ciej. Bies ru­szył ku­le­ją­cym kro­kiem ku Osta­po­wi.

– Stę­sk­ni­łem się za Wasz­mo­ściem. Co z Mysz­kow­skim?

– Brata się z na­tu­rą. Co z nim? – Swa­wol­nik wska­zał na Ko­za­ka. Bies po­chy­lił się na ran­nym.

– Cały, tylko przy­tom­ność stra­cił.

– Moja fa­mi­lia weź­mie go pod opie­kę. Trze­ba bę­dzie chle­ba z pa­ję­czy­ną za­gnieść – po­wie­dział Ma­ciej, wska­zu­jąc kilku kon­nych wy­ła­nia­ją­cych się z ciem­no­ści. Byli to Nie­zbi­tow­scy. 

– Wasz­mość wy­ba­czy, lecz prę­dzej od cara ru­skie­go po­mo­cy bym się spo­dzie­wał. – Alek­san­der wło­żył reszt­ki sił w nie­udol­ny uśmiech. Ma­ciej sku­pio­ny był jed­nak na swoim tro­feum w po­sta­ci drew­nia­nej fajki.

– Mógł­bym rzec to samo. – Spoj­rzał na nie­przy­tom­ne­go – Po­mi­mo roz­ka­zu swego pana, by od­sta­wić mnie do sta­ro­sty, ru­szył ze mną na ra­tu­nek – wy­ja­śnił in­fa­mis. Jed­no­cze­śnie po­chy­lił się, by się­gnąć po gruby kij.

– Miło to sły­szeć, jed­nak dura lex, sed lex muszę więc… – Słowa urzęd­ni­ka zo­sta­ły prze­rwa­ne przez nagły cios w po­ty­li­ce, po któ­rym Bies opadł nie­przy­tom­ny.

– A to za moich ludzi kun­dlu.

****

Alek­san­der sie­dział w al­tan­ce przed domem i ko­rzy­stał z chwi­li sa­mot­no­ści. Jego brat wraz z ro­dzi­ną wła­śnie wy­je­cha­li do mia­sta. Rany po ostat­nich wal­kach wciąż do­skwie­ra­ły. Na do­miar złego dłu­go­wło­sy chart za­ja­dle lizał po obo­la­łej gło­wie.

– Dość, pro­szę… – De­li­kat­nie pró­bo­wał ode­pchnąć psa, lecz be­stia nie ustę­po­wa­ła w swych ata­kach.

– Zga­du­je, że Waść dumny ze swych ostat­nich do­ko­nań? – Przy wej­ściu za­brzmiał po­nu­ry głos Ko­za­ka.

– A dla­cze­go miał­bym nie być? Nie­zbi­tow­cy ura­to­wa­ni…

– Ale Nie­zbi­tow­ski uciekł. – Ostap usiadł na­prze­ciw­ko szlach­ci­ca – i do tego z wdzięcz­no­ści obił.

– Zna­la­złem go raz. Znaj­dę i znowu – od­parł Alek­san­der. Pies po­ło­żył się koło nóg.

– Na do­da­tek stra­ci­li­śmy je­dy­ny trop. Jak ognia uni­kał bę­dzie ro­dzi­ny. Nie po­trze­bo­wa­li­śmy jego po­mo­cy i nie­po­trzeb­nie mu za­ufa­li­śmy. – Kozak spoj­rzał na to­wa­rzy­sza, który po­chy­lił się i prze­su­nął dło­nią po gło­wie psa.

– Nigdy mu nie ufa­łem.

– Więc dla­cze­go? – Py­ta­nie Ko­za­ka spra­wi­ło, że szlach­cic spoj­rzał w górę i uśmiech­nął się po­nu­ro.

– Byłem cie­kaw, czy osta­ły się w nim reszt­ki ho­no­ru – od­parł Alek­san­der. Jego roz­mów­ca spoj­rzał na niego za­sko­czo­ny, po czym prych­nął śmie­chem.

– Za mocno w głowę Wasz­mość do­sta­łeś.

Koniec

Komentarze

Je­że­li to jest wer­sja po­pra­wio­na, to mile wi­dzia­ny byłby link do po­przed­niej albo przy­naj­mniej w miarę szcze­gó­ło­wy ra­port ze zmian w przed­mo­wie :) Lu­dzie tutaj ra­czej wolą po­pra­wia­nie tek­stów na bie­żą­co niż nowe wer­sje, więc jeśli np. opi­szesz, że zmia­ny były zna­czą­ce, masz szan­se na wię­cej czy­tel­ni­ków.

http://altronapoleone.home.blog

Dzię­ku­je za radę. Zmian było dużo, choć więk­szość z nich miała cha­rak­ter ję­zy­ko­wy (li­te­rów­ki, in­ter­punk­cja). Tro­chę po­pra­wi­łem rów­nież dia­lo­gi, a także po­pra­co­wa­łem nad wpro­wa­dza­niem po­sta­ci, by nie po­ja­wia­ły się zni­kąd. Z tego tego też po­wo­du wpro­wa­dzi­łem na po­cząt­ku do­dat­ko­wą scenę z Mysz­kow­skim. Sam prze­bieg fa­bu­ły jest ge­ne­ral­nie ten sam. 

Po­ni­żej pod­rzu­cam link do pier­wit­nej wer­sji https://gexe.pl/forum/t/68284,szan­sa#po­st414972

 

Po­pra­wio­na wer­sja sta­re­go opo­wia­da­nia.

Jeśli to jest wer­sja po­pra­wio­na, chyba wolę nie wie­dzieć, jak wy­glą­da­ła pier­wot­na.

Przy­kro mi to pisać, Wol­fgan­gu, ale opo­wia­da­nie nadal po­zo­sta­wia bar­dzo wiele do ży­cze­nia. Jest tu masa wszel­kich błę­dów i uste­rek, a lek­tu­rę naj­bar­dziej utrud­nia­ły li­te­rów­ki, po­wtó­rze­nia, nie za­wsze po­praw­nie skon­stru­owa­ne zda­nia, słowa użyte nie­zgod­nie z ich zna­cze­niem, że o źle za­pi­sa­nych dia­lo­gach i zlek­ce­wa­żo­nej in­ter­punk­cji nie wspo­mnę.

A treść – no cóż, nie zdo­ła­ła mnie zbyt­nio za­in­te­re­so­wać. To taka sobie awan­tur­ni­cza opo­wieść, w któ­rej wiele miej­sca po­świę­ci­łeś po­tycz­kom, dro­bia­zgo­wo opi­su­jąc kto z kim wal­czy, nie szczę­dząc przy tym szcze­gó­łów do­ty­czą­cych broni i od­nie­sio­nych ob­ra­żeń. A po­nie­waż nie gu­stu­ję w tego typu hi­sto­riach, więc i lek­tu­ra Two­je­go opo­wia­da­nia oka­za­ła się dla mnie mało sa­tys­fak­cjo­nu­ją­ca.

 

przy­wią­zał zwi­nię­ty ka­wa­łek per­ga­mi­nu do drob­nej nogi ptaka… → Zbęd­ne do­okre­śle­nie – skoro czte­ry zda­nia wcze­śniej na­pi­sa­łeś, ze pu­stuł­ka była drob­na, to chyba oczy­wi­ste jest, że i jej nogi były drob­ne.

 

uskrzy­dlo­na przy­ja­ciół­ka wbiła się gwał­tow­nie w po­wie­trze. → Li­te­rów­ka.

 

Ban­dy­ci wje­cha­li w to­wa­rzy­stwie okrzy­ków bo­jo­wych. → Oba­wiam się, że okrzy­ki nie mogły być żad­nym to­wa­rzy­stwem.

Pro­po­nu­ję: Ban­dy­ci wje­cha­li, wzno­sząc bo­jo­we okrzy­ki.

 

Po chwi­li na twa­rzy wró­cił sza­lo­ny uśmiech i uniósł sza­blę. → Czy do­brze ro­zu­miem, że sza­lo­ny uśmiech uniósł sza­blę?

Pro­po­nu­ję: Po chwi­li uniósł sza­blę, a na twa­rz wró­cił sza­lo­ny uśmiech.

 

ru­szył ku daw­nej sie­dzi­bie Pani dworu. → …ru­szył ku daw­nej sie­dzi­bie pani dworu.

Formy grzecz­no­ścio­we pi­sze­my wiel­ką li­te­rą, kiedy zwra­ca­my się do kogoś li­stow­nie. Ten błąd po­ja­wia się jesz­cze w dal­szej czę­ści opo­wia­da­nia.

 

Czło­wiek, któ­re­go za­sta­li na pierw­szy rzut oka, nie wy­róż­niał się ni­czym szcze­gól­nym. → Co to zna­czy za­stać kogoś na pierw­szy rzut oka?

A może miało być: Czło­wiek, któ­re­go za­sta­li, na pierw­szy rzut oka nie wy­róż­niał się ni­czym szcze­gól­nym.

 

Jest Wasz­mość ostat­ni­mi czasy… → Jest wasz­mość ostat­ni­mi czasy

Sta­ro­pol­skie zwro­ty grzecz­no­ścio­we też pi­sze­my małą li­te­rą. Ten błąd po­ja­wia się w opo­wia­da­niu bar­dzo czę­sto.

 

I tak z żoł­nie­rza sta­łeś się swa­wol­ni­kiem i po­stra­chem całej Wiel­ko­pol­ski. – Wieża po­to­czy­ła się po plan­szy i spa­dła na pod­ło­gę. Na twa­rzy Nie­zbi­tow­skie­go po­ja­wił się w gniew­ny gry­mas. → Nar­ra­cji nie za­pi­su­je­my jak di­da­ska­liów. Li­te­rów­ka. Winno być:

I tak z żoł­nie­rza sta­łeś się swa­wol­ni­kiem i po­stra­chem całej Wiel­ko­pol­ski.

Wieża po­to­czy­ła się po plan­szy i spa­dła na pod­ło­gę. Na twa­rzy Nie­zbi­tow­skie­go po­ja­wił się gniew­ny gry­mas.

Tu znaj­dziesz wska­zów­ki, jak za­pi­sy­wać dia­lo­gi.

 

ostrze­głem ją, a sa­me­mu zo­sta­łem… → …ostrze­głem ją, a sa­m zo­sta­łem

 

pi­sto­let, któ­rym wy­ce­lo­wał w roz­mów­ce. → …pi­sto­let, któ­ry wy­ce­lo­wał w roz­mów­cę.

 

wy­mie­rzył cios w brzuch Nie­zbi­tow­ski… → …wy­mie­rzył cios w brzuch Nie­zbi­tow­skiego.

 

Pierw­szy pa­cho­łek za­mach­nął się ku nie­zna­jo­me­mu sza­blą… → Pierw­szy pa­cho­łek za­mach­nął się sza­blą na nie­zna­jo­me­go

Można za­mach­nąć się na kogoś, ale nie ku komuś.

 

Chwy­cił ramie ra­bu­sia i wy­krę­cił je, po­zba­wia­jąc ofia­ry broni.Chwy­cił ramię ra­bu­sia i wy­krę­cił je, po­zba­wia­jąc ofia­rę broni.

 

Roz­bro­jo­ny pa­cho­lik wy­cią­gnął mały cze­kan. Po jego czole spły­wa­ły kro­ple potu. → Czy do­brze ro­zu­miem, że pot spły­wał po czole cze­ka­na?

Pro­po­nu­ję: Roz­bro­jo­ny pa­cho­lik, po któ­re­go czole spły­wa­ły kro­ple potu, wy­cią­gnął mały cze­kan.

 

Bies za­nur­ko­wał ku ofia­rom z nie­ludz­ką szyb­ko­ścią. → W co za­nur­ko­wał?

 

Drugi jed­nak wy­ko­rzy­stał oka­zje… → Li­te­rów­ka.

 

ramię za­ma­sko­wa­ne­go. Suk­ces za­chę­cił go do po­now­ne­go ataku. Z dru­giej stro­ny na­stęp­ny pa­cho­łek za­mach­nął się cze­ka­nem, wpy­cha­jąc za­ma­sko­wa­ne­go mię­dzy Scyl­le i Cha­ryb­dę. → Czy to ce­lo­we po­wtó­rze­nie? Li­te­rów­ka.

 

W jego gło­wie naj­praw­do­po­dob­niej roz­pa­try­wa­ne były licz­ne sce­na­riu­sze… → Skąd rabuś wie­dział, co to sce­na­riusz?

Pro­po­nu­ję: W jego gło­wie naj­praw­do­po­dob­niej roz­pa­try­wa­ne były licz­ne moż­li­wo­ści

 

oka­za­ły się ostat­ni­mi wra­że­nia­mi, jaki rabuś miał oka­zje do­świad­czyć. → …oka­za­ły się ostat­ni­mi wra­że­nia­mi, ja­kich rabuś miał oka­zje do­świad­czyć.

 

po czym rzu­cił nimi o pod­ło­gę. Ban­dy­ci w pierw­szej chwi­li chcie­li rzu­cić do uciecz­ki… → Po­wtó­rze­nie. Co ban­dy­ci chcie­li rzu­cić do uciecz­ki?

Pro­po­nu­ję: …po czym rzu­cił nimi o pod­ło­gę. Ban­dy­ci w pierw­szej chwi­li chcie­li ucie­kać

 

…z po­ci­sków wy­do­by­wa­ły się je­dy­nie drob­ne struż­ki dymu. → …z po­ci­sków wy­do­by­wa­ły się je­dy­nie wą­skie smuż­ki dymu.

 

który nie­pew­nie dra­pał się gło­wie… → …który nie­pew­nie dra­pał się po gło­wie

 

Za­mach­nął się na­dzia­kiem, lecz za­ma­sko­wa­ny uchy­lił się i ude­rzył rę­ko­je­ścią w opa­lo­ną twarz ra­bu­sia. Męż­czy­zna cof­nął się i po­tknął się o wsta­ją­ce­go to­wa­rzy­sza. → Lekka się­ko­za.

 

Po­czuł ła­ma­ne żebra i osu­nął z bólu się na pod­ło­gę. → Brzmi to fa­tal­nie.

Pro­po­nu­ję: Po­czuł ła­ma­ne żebra i z bólu osu­nął się na pod­ło­gę.

 

Swa­wol­nik uniósł broni i ude­rzył z im­pe­tem… → Li­te­rów­ka.

 

runął, jak ścię­te drze­wo na zie­mie… → Li­te­rów­ka.

 

pod­sy­ca­jąc fa­tal­nym humor roz­mów­cy… → Li­te­rów­ka.

 

uj­rzał mło­de­go męż­czy­zną… → Li­te­rów­ka.

 

 Szlach­cic po­dra­pał się po czar­nej czu­pry­nie… → Oba­wiam się, że wło­sów nie można po­dra­pać.

 

po­płoch wśród tam­tej­szej cy­wi­li­za­cji wszy. → Na czym po­le­ga cy­wi­li­za­cja wszy???

A może miało być: …po­płoch wśród tam­tej­szej po­pu­la­cji wszy.

 

de­li­kat­nie brzdą­ka­jąc starą po­pę­ka­ną ban­du­rę. → Można brzdą­kać na ban­du­rze, ale nie można brzdą­kać ban­du­ry.

 

Po­dróż nie była długa, lecz mimo Alek­san­der i Ostap… → Pew­nie miało być: Po­dróż nie była długa, lecz mimo to Alek­san­der i Ostap

 

Spoj­rzał w stro­nę psa, który szcze­rzył białe kły i wy­ry­wa­ło się… → Li­te­rów­ka.

 

czy mo­że­my kogoś jesz­cze tu spo­dzie­wać się? → Dość ko­śla­we zda­nie.

Pro­po­nu­ję: …czy mo­że­my spo­dzie­wać się tu jesz­cze kogoś?

 

Ktoś po­ja­wił się za jego ple­ca­mi i zbli­żył swą głowę na tyle bli­sko, że sen po­czuł… → Zbęd­ny za­imek – czy mógł zbli­żyć cudzą głowę? Po­wtó­rze­nie. Li­te­rów­ka.

Ktoś po­ja­wił się za jego ple­ca­mi i przy­su­nął głowę na tyle bli­sko, że semen po­czuł

 

Na­past­nik za­to­czył się, trzy­ma­jąc się za nos… → Nie brzmi to naj­le­piej.

Pro­po­nu­ję: Na­past­nik za­to­czył się, chwy­ta­jąc za nos

 

Nie cze­ka­jąc na re­ak­cje… → Li­te­rów­ka.

 

Czyż­by wi­zy­ta w ro­dzin­ne stro­ny?Czyż­by wi­zy­ta w ro­dzin­nych stro­nach?

 

Czy ro­dzi­na po­ma­ga­ła Wasz­mo­ścio­wie? → Czy ro­dzi­na po­ma­ga­ła wasz­mo­ści?

 

Na­dep­nął stopą na stopę, by ścią­gnąć buta.Na­dep­nął stopą na stopę, by ścią­gnąć but.

 

Wasz­mo­ściów na­praw­dę życie nie­mi­łe?Wasz­mo­ści na­praw­dę życie nie­mi­łe.

 

– Tak le­piej. Mam na­dzie­je, że… → Li­te­rów­ka.

 

Czeka nas długa po­dróż … → Zbęd­na spa­cja przed wie­lo­krop­kiem.

 

Chwi­lę wy­ci­sze­nia mą­ci­ła mu je­dy­nie świa­do­mość, że w tej chwi­li jest… → Po­wtó­rze­nie.

 

We­wnątrz przy ścia­nie sta­cjo­no­wa­ły trzy zwią­za­ne osoby. → Czy na pewno sta­cjo­no­wa­ły?

 

Nie po­wi­nie­nem osą­dzać cię o brak go­ścin­no­ści.Nie po­wi­nie­nem posą­dzać cię o brak go­ścin­no­ści.

 

za­py­tał Mysz­kow­skim gło­sem… → Li­te­rów­ka.

 

dać ci małą lek­cję sa­vo­ir– vire. → …dać ci małą lek­cję sa­vo­ir-vi­vre’u.

W tego typu po­łą­cze­niach uży­wa­my dy­wi­zu, nie pół­pau­zy.

 

– Spo­koj­nie jeno to żart były, oczy­wi­ście… → – Spo­koj­nie, to był jeno żart, oczy­wi­ście

 

W tle słu­chać było czyiś krzyk. → Li­te­rów­ki.

 

do­strze­gli, że jest to kozak. → …do­strze­gli, że jest to Kozak.

 

jeśli Wasz­mość zwró­ci wol­ność Nie­zbi­tow­skich. → …jeśli wasz­mość zwró­ci wol­ność Nie­zbi­tow­skim.

 

za­cią­gnął się z fajki, po czym wy­pu­ścił kłęby dymu, jak stary pa­ro­wóz. → Jak stary co??? A skąd w cza­sach tego opo­wia­da­nia wie­dzia­no, co to pa­ro­wóz???

 

Ostap nie spe­cjal­nie prze­jął się groź­bą.Ostap niespe­cjal­nie prze­jął się groź­bą.

 

Z lasu jak ja­skół­ki wy­le­cia­ły ko­lej­ne po­ci­ski… → Co to zna­czy, że las był jak ja­skół­ki?

A może miało być: Z lasu, jak ja­skół­ki, wy­le­cia­ły ko­lej­ne po­ci­ski

…z hu­kiem uwol­ni­ły ko­lo­ro­we bu­kie­ty, chry­zan­te­my i peony. → Czy na pewno uwol­ni­ły ro­dzaj stopy wier­szo­wej, czy ra­czej ro­bot­ni­ka rol­ne­go z Ame­ry­ki Po­łu­dnio­wej?

A może miało być: z hu­kiem uwol­ni­ły ko­lo­ro­we bu­kie­ty chry­zan­te­m i pe­onii.

Sprawdź zna­cze­nie słowa peon.

 

– Gonić go! Chce go ży­we­go! → Li­te­rów­ka.

 

ni­czym psy goń­cze ru­szy­li za nim Ko­za­kiem. → Dwa grzyb­ki w barsz­czy­ku.

 

Trzy­mał w jed­nej dłoni sza­ble… → Li­te­rów­ka.

 

aby dać upust bólu… → …aby dać upust bó­lo­wi

 

w na­szej ko­cha­nej wiel­ko­pol­sce. → …w na­szej ko­cha­nej Wiel­ko­pol­sce.

 

spró­bo­wał wy­ko­rzy­stać oka­zje i za­ata­ko­wał… → Li­te­rów­ka.

 

Ma­ciej ude­rzył swoją głową w łeb prze­ciw­ni­ka, który za­to­czył się, wy­rzu­ca­jąc z sie­bie parę wul­ga­ry­zmów… → Zbęd­ne za­im­ki.

 

– Po­zwo­lę Wać­pa­no­wi odejść… → – Po­zwo­lę wać­pa­nu odejść

 

przy­śpie­szył, zbli­ża­jąc się nie­bez­piecz­nie bli­sko Ko­za­ka… → Brzmi to nie naj­le­piej.

Pro­po­nu­ję: …przy­śpie­szył, zbli­ża­jąc się nie­bez­piecz­nie do Ko­za­ka

 

klep­ną po­pę­dza­ją­co zwie­rze. → …klep­nął po­pę­dza­ją­co zwie­rzę.

 

– Drżyj­cie Wasz­mo­ścio­we!– Drżyj­cie, wasz­mo­ścio­wie!

 

aby ze­strze­lićpi­sto­let ko­lej­ne­go łowcę… → Li­te­rów­ki.

 

po­wie­dział Kozak, wy­cią­ga­jąc sza­ble z po­chwy. → Li­te­rów­ka.

 

Łowcy z ze­szli ze zbo­cza… → Coś się tutaj przy­plą­ta­ło.

 

Alek­san­der i Ostap wy­ko­rzy­stu­ją za­sko­cze­nie prze­bi­li się. → Alek­san­der i Ostap, wy­ko­rzy­stu­jąc za­sko­cze­nie, prze­bi­li się.

 

Gdy Alek­san­der łą­czył się z jakiś zwie­rzę­ciem… → Gdy Alek­san­der łą­czył się z ja­kimś zwie­rzę­ciem

 

Nie­ste­ty zwich­nię­ta kost­ka spra­wia­ła, każdy wy­pro­wa­dzo­ny atak… → Nie­ste­ty, zwich­nię­ta kost­ka spra­wia­ła, że każdy wy­pro­wa­dzo­ny atak

 

Kozak nie do­strzegł jed­nak w porę kry­ją­ce się za jego ple­ca­mi za­gro­że­nie.Kozak nie do­strzegł jed­nak w porę kry­ją­cego się za ple­ca­mi za­gro­że­nia.

 

po czym padł na zie­mie. → Li­te­rów­ka.

 

Po­tęż­ne ude­rze­nie cze­ka­nu… → Po­tęż­ne ude­rze­nie cze­ka­na

 

Bies uniósł drżą­cą dło­nią sza­ble… → Li­te­rów­ka.

 

prze­szedł z de­fen­sy­wy do ofen­sy­wy zbi­jać sza­ble wroga coraz agre­syw­nie. → …prze­szedł z de­fen­sy­wy do ofen­sy­wy, zbi­jając sza­blę wroga coraz agre­syw­niej.

 

jakby sam dia­beł wstą­pił na zie­mie… → Li­te­rów­ka.

 

przy­ozda­bia­jąc szyje łowcy czer­wo­ną kre­chą. → Li­te­rów­ka.

 

Szlach­cic nawet nie spoj­rzał na opa­da­ją­ce ciało. → Ciało, aby opaść, mu­sia­ło­by naj­pierw być gdzieś wyżej, aby mogło zna­leźć niżej.

A może miało być: Szlach­cic nawet nie spoj­rzał na pa­da­ją­ce ciało.

 

Zi­gno­ro­wał rów­nież beł­ko­tli­we dźwię­ki wy­do­by­wa­ją­ce się z ust za­bi­te­go. → Czy do­brze ro­zu­miem, że trup beł­ko­tał???

 

Uniósł broń w stro­nę łowcy, który ro­zej­rzał się wokół sie­bie, po czym rzu­cił broń na zie­mię… → Po­wtó­rze­nie.

 

– Moja fa­mi­lia weź­mie go po opie­kę. → Li­te­rów­ka.

 

po­wie­dział Ma­ciej, wska­zu­jąc na kilku kon­nych… → …po­wie­dział Ma­ciej, wska­zu­jąc kilku kon­nych

 

Alek­san­der sie­dział na al­tan­ce przed domem… → Wszedł na dach al­tan­ki??? Po co???

A może miało być: Alek­san­der sie­dział w al­tan­ce przed domem

 

Ranny po ostat­nich wal­kach wciąż do­skwie­ra­ły. → Li­te­rów­ka.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Przy­kro mi, że tekst wciąż jest da­le­ki od po­praw­ne­go, lecz mimo wszyst­ko dzię­ku­je za ko­men­tarz i uwagi. 

Wol­fgan­gu, miło mi, jeśli w czym­kol­wiek po­mo­głam. Su­ge­ru­ję też, aby Twoje ko­lej­ne opo­wia­da­nie było krót­sze – ła­twiej takie spraw­dzić, ła­twiej wska­zać uster­ki, ła­twiej za­su­ge­ro­wać po­praw­ki. No i pew­nie prze­czy­ta je wię­cej użyt­kow­ni­ków, więc i odzew bę­dzie więk­szy.

Po­wo­dze­nia w dal­szej pracy twór­czej. :)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Witaj.

 

Z tech­nicz­nych:

 

Ciem­ne syl­wet­ki jeźdź­ców z każ­dym kro­kiem pę­dzą­cych koni sta­wa­ły się coraz le­piej wi­docz­ne. – zda­nie do po­praw­ki, jest nie­lo­gicz­ne

 

So­kol­ni­cza rę­ka­wi­ca unio­sła się wy­so­ko na mo­ment, zaś dra­pież­ny ptak wbiły w nie krót­kie szpo­ny. – tu także nie ro­zu­miem, kto wbił szpo­ny?

 

Czło­wiek, któ­re­go za­sta­li (prze­ci­nek) na pierw­szy rzut oka, (bez prze­cin­ka) nie wy­róż­niał się ni­czym szcze­gól­nym.

 

Na twa­rzy Nie­zbi­tow­skie­go po­ja­wił się w gniew­ny gry­mas. – li­te­rów­ka

 

Wy­strzał z broni ozdo­bił ścia­nę pa­ję­czy­ną pęk­nięć, zaś za­ma­sko­wa­ny wy­mie­rzył cios w brzuch Nie­zbi­tow­ski, po­sy­ła­jąc prze­ciw­ni­ka na pod­ło­gę. – błąd skła­dnio­wy

 

Hmmm… Widzę, że uster­ki już zo­sta­ły wy­pi­sa­ne wcze­śniej, lecz nie są nadal po­pra­wio­ne.

 

Opo­wieść na pewno za­słu­gu­je na uwagę słow­nic­twem z epoki oraz wpro­wa­dze­niem po­sta­ci ty­tu­ło­wej, lecz ca­łość wy­ma­ga jesz­cze do­kład­niej­sze­go do­pra­co­wa­nia oraz na­nie­sie­nia wska­za­nych wcze­śniej po­pra­wek.

 

Po­zdra­wiam.

Pe­cu­nia non olet

Od stro­ny tre­ści jest tu nawet cie­ka­wie. Fa­bu­ła przy­wo­dzi mi tro­chę “Bra­ter­stwo Wil­ków” – choć może tak skom­pli­ko­wa­ne­go spi­sku nie ma, to jed­nak jest szlach­cic i jego cu­dzo­ziem­ski kom­pan (o ile Ko­za­ka można na­zwać cu­dzo­ziem­cem). Są dziw­ne wy­na­laz­ki oraz fan­ta­stycz­na umie­jęt­ność.

Sty­li­za­cja cał­kiem fajna, ale nie do końca ku­pu­ję, że Ostap i Alek­san­der mo­gli­by być w tak za­ży­łych sto­sun­kach, ze po­zwa­la­ją sobie na wy­ciecz­ki słow­ne w dia­lo­gach. Zresz­tą nie wiem, czy te dia­lo­gi nie były zbyt mocno wy­sty­li­zo­wa­ne i udziw­nio­ne ma­ka­ro­ni­zma­mi, co utrud­nia czy­ta­nie. Samo przed­sta­wie­nie epoki z ze­wnątrz trzy­ma się kupy, ale na ile wy­trzy­ma ana­li­tycz­ny wzrok znaw­ców tego okre­su hi­sto­rycz­ne­go – nie wiem.

Sama linia fa­bu­lar­na jest prze­my­śla­na, ma wy­raź­ny po­czą­tek, roz­wi­nię­cie oraz za­koń­cze­nie. Idea sto­ją­ca za po­sta­cia­mi jest wy­raź­na i prze­my­śla­na.

Jed­nak to wszyst­ko cięż­ko i tak się czyta przez błędy tech­nicz­ne. Zwróć zwłasz­cza uwagę na in­ter­punk­cję – masz ten­den­cję do zja­da­nia prze­cin­ków i ich wsta­wia­nia, co po­tra­fi dia­me­tral­nie zmie­nić dy­na­mi­kę zda­nia. Po­dob­nie lu­bisz uroz­ma­icić krót­kie, szyb­kie zda­nia ja­kimś do­okre­śle­niem czy przy­miot­ni­kiem. Chrzę­śći to mocno, zwłasz­cza w sce­nach walki, gdzie przez to znika dy­na­mizm. Myśl o przy­miot­ni­kach jak o ele­men­cie, któ­re­go po­ja­wie­nie się wy­mu­sza po­now­ne na­ma­lo­wa­nie sceny w gło­wie czy­tel­ni­ka – ten bo­wiem za­czy­na z pew­nym wy­obra­że­niem, które stop­nio­wo uzu­peł­nia o po­da­ne przez Cie­bie ele­men­ty. Jeśli z nimi prze­sa­dzisz, zmę­czysz tym czy­ta­ją­ce­go.

Tak więc jest tu bar­dzo fajny kon­cept fa­bu­la­ny. Sam kon­cert fa­jer­wer­ków ma swoje wady, zwłasz­cza tech­nicz­ne, ale nie jest to nic, nad czym nie da­ło­by się po­pra­co­wać :)

Won't so­me­bo­dy tell me, an­swer if you can; I want so­me­one to tell me, what is the soul of a man?

Bruce, No­Whe­re­Man dzię­ku­je za uwagi i na­praw­dę do­ce­niam, że do­trwa­li­ście do końca tek­stu, choć błędy na pewno tego nie uła­twia­ły. 

Wol­fgan­gu, dzię­ku­ję za miłe słowa, ale wierz mi, po­peł­niam dużo czę­ściej i dużo po­waż­niej­sze błędy w moich tek­stach, a nie są one aż tak cie­ka­we, nie­ste­ty.

Po­zdra­wiam ser­decz­nie. :)

Pe­cu­nia non olet

OK, in­te­re­su­ją­ca opo­wieść, ale skrzyw­dzo­na wy­ko­na­niem. Nadal jest tu mnó­stwo li­te­ró­wek.

Fan­ta­sty­ka jest, ale de­li­kat­na – wła­ści­wie zna­cze­nie fa­bu­lar­ne ma tylko pu­stuł­ka. Kon­takt z psem, choć wi­do­wi­sko­wy, jakby nie dawał bo­ha­te­rom wi­docz­nych ko­rzy­ści.

Na­past­nik za­to­czył się, chwy­ta­jąc za nos, po czym po­ło­żył dłoń na rę­ko­je­ści sza­bli, która wy­sko­czy­ła z po­chwy.

Jeśli sza­bla w tym mo­men­cie jest w po­chwie, to skąd wziął się dotyk stali zda­nie czy dwa wcze­śniej?

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Nowa Fantastyka