- Opowiadanie: dawidiq150 - Wysiedlenie

Wysiedlenie

Bardzo cieszę się, że napisałem taki długi tekst. Mam nadzieję, że ktoś przeczyta, mimo, że jest długi. Postarałem się wyłapać najgorsze błędy, ale z doświadczenia wiem, że wszystkich nie da się wyłapać. Mam nadzieję, że braków logiki też wiele nie będzie.

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Wysiedlenie

Była sobota rano, siedziałem w swoim pokoju i grałem w popularną strategię komputerową o chwytliwym tytule „Cywilizacja”. Ustawiwszy bardzo wysoki poziom trudności, przegrywałem raz za razem i zaczynałem od początku, sprawdzając coraz to nowe pomysły i strategie. Ostatnio traciłem w ten sposób mnóstwo czasu, ale granie dawało mi wiele radości.

Przez okna wpadały promienie sierpniowego słońca. Była wspaniała pogoda, a termometr pokazywał dwadzieścia dwa stopnie. Wszystko wskazywało na to, że będzie to bardzo przyjemny dzień, jak większość sobót. Nagle komputer się wyłączył, sprawdziłem inne elektryczne urządzenia i zrozumiałem, że nie ma prądu. Chwilę później na zewnątrz się ściemniło.

Wstałem z krzesła i podszedłem do okna.

„Co to za tajemnicze zjawisko?” pomyślałem, gdyż wszystko teraz oświetlone było fioletowym światłem.

Kompletnie nie wiedziałem co o tym sądzić. Udałem się do kuchni, gdzie spodziewałem się znaleźć mamę. Natknąłem się na nią idąca do dużego pokoju.

– Co się dzieje? Dlaczego się ściemniło? – spytałem.

– Nie mam zielonego pojęcia – odparła mama i razem wyszliśmy na balkon.

Mieszkaliśmy na drugim piętrze czteropiętrowego bloku. Z balkonu widać było ogrodzony trawnik, w którym stał trzepak do dywanów i kilka drzewek, a także ulicę i blok mieszkalny identyczny jak nasz.

Mnóstwo osób, podobnie jak my wyszło na balkony. Wszyscy patrzyli w górę, gdzie teraz niebo i słońce zostały zasłonięte przez dziwną ciemnoniebieską platformę, posiadającą niezwykle mocne reflektory, dające owo fioletowe światło.

Chciałem zadzwonić do ojca, który pracował jako taksówkarz, ale tak jak nie było prądu, tak nie można też było się nigdzie dodzwonić. Sieć komórkowa padła.

Minęło niecałe pół godziny, gdy nagle ktoś zapukał do drzwi, to był tata. Otworzyłem mu i od razu spytałem;

– Co się dzieje?

– Nie wiem. – odparł – Jeden z moich kolegów stwierdził, że to inwazja obcych. Przerażająca możliwość, ale patrząc na to coś nad nami, wydaje się bardzo realna.

Razem dołączyliśmy do mamy, która nie opuściła balkonu. Obserwowaliśmy, czekając co się dalej stanie.

Z tajemniczej platformy zaczęło się coś wysuwać. Były to jasne, znacznie oddalone od siebie słupy. Gdy dotknęły ziemi, w powietrzu pojawiły się setki kolorowych dronów, które uformowały pulsujące strzałki, wyraźnie wskazujące na białe słupy.

– Chyba zapraszają nas – powiedziałem – nie wiem jak wy, ale ja nie mam ochoty skorzystać.

– Nigdzie się nie ruszamy synku. – odparła mama.

Dłuższą chwilę nic się nie działo. Nagle z platformy, w równych kilkudziesięciometrowych odstępach wysunęły się gigantyczne igły i zaczęła wydostawać się z nich biała mgła. Parę minut później odczuliśmy, że temperatura powietrza zaczęła spadać. Kwadrans potem poszedłem spojrzeć na termometr, było już zaledwie siedem stopni.

– Chcą nas zmusić do wejścia na statek – zauważyłem.

Mama poszła wyciągnąć z szafy ciepłe kurtki. Założyliśmy je i czekaliśmy co będzie dalej. Temperatura nadal spadała. Większość ludzi w końcu dała za wygraną. Nie było opcji pozostania w domu. Ruszyliśmy i my.

Szliśmy szybko, mimo ciepłej kurtki bardzo zmarzłem. Blisko jasnego słupa zrobiło się jednak dużo cieplej. Myślałem, że tak jak na filmach zostaniemy wciągnięci do statku obcych. Okazało się, że w środku były ruchome, kręte schody, które mnie zabrały do góry.

Wewnątrz statku, jak wielkiego, mogłem tylko zgadywać, temperatura okazała się być nawet nieco za wysoka. Znalazłem się w niedużym pomieszczeniu o białych ścianach.

Na środku stał srebrny robot, o kształcie człowieka, który wskazał mi, bym udał się lewym, od mojej strony patrząc, korytarzem. Zrozumiałem, że jesteśmy dzieleni na dwie grupy.

Przeszedłem parę kroków i korytarz się skończył potem zasunęły się za mną drzwi, byłem teraz w windzie. Wiozła mnie kilkanaście sekund, potem drzwi się otwarły i ujrzałem bardzo obszerną salę pełną łóżek.

Byli tu wyłącznie mężczyźni. Wypatrzyłem sąsiada, Bartka który miał dziewiętnaście lat, i był ode mnie starszy o rok. Zobaczył mnie i pomachał więc podszedłem do niego.

– Niezłe jaja – powiedział do mnie.

– W głowie się nie mieści – odparłem.

– Nie wygląda by mieli zrobić nam coś złego. Mam na myśli obcych.

– To prawda. Ale po co nas wysiedlają?

Rozmawiając ze sobą jednocześnie wypatrywaliśmy swoich bliskich. Zauważyłem tatę i zawołałem go. Zajęliśmy łóżka obok siebie. W pomieszczeniu było głośno od prowadzonych dyskusji, ktoś policzył miejsca do spania i zaczęła krążyć wiadomość, że jest ich trzysta dwanaście. Przez jakieś trzy kwadranse przybywali nowi mężczyźni. W końcu odczuliśmy, że statek startuje, wolnych pryczy zostało kilkanaście.

W sali znajdowało się kilkoro drzwi. Co bardziej ciekawscy, szybko je sprawdzili. Jedne były otwarte i okazało się, że prowadziły do obszernej toalety z wieloma kabinami.

 

&&&

 

W pewnym momencie, gdy od startu minęły dobre dwie godziny, jedne z zamkniętych drzwi otworzyły się na oścież. Ukazało się za nimi pomieszczenie, ze stołem pełnym przeróżnych potraw. Pachniały i z pewnością były świeże.

Ludzie nieśmiało podchodzili do wejścia i zaglądali. Zaczęto dyskutować. Trzy osoby weszły. Po chwili jedna z nich zakomunikowała:

– To normalne żarcie!

Ustawiła się kolejka, do której dołączyłem razem z tatą i Bartkiem. Posuwała się dość szybko i po chwili byłem już w pomieszczeniu z jedzeniem. Zauważyłem w kilku miejscach stojaki z tekturowymi talerzami i plastikowymi sztućcami. Pomieszczenie sąsiadowało z jadalnią. Wejścia tu pilnował identyczny jak wcześniej srebrny robot. Ci którzy zjedli, nie mogli wyjść tą samą drogą co weszli. Zamiast tego robot kierował ich do kolejnych drzwi a było ich tu kilka.

Nałożyłem sobie dość dużą porcję pierogów z jagodami polanymi śmietaną. I nalałem kubek maślanki, która okazała się być o smaku truskawkowym. Potem, gdy zjadłem udałem się tak jak mnie pokierowano.

Pokój był niewielki. Na środku znajdowało się łóżko, obok stała dziwna aparatura, a w powietrzu unosił się niezbyt przyjemny zapach. Robot o znajomym mi już wyglądzie wskazał na łóżko. Położyłem się więc. Gdy to zrobiłem coś zasyczało i pojawiła się zielonkawa mgiełka. Po chwili zasnąłem.

Obudziłem się z silnym bólem głowy. Wstałem i wyszedłem drzwiami, które wskazał mi robot. Po chwili znalazłem się z powrotem w pomieszczeniu z łóżkami.

Szukając ojca wzrokiem, badawczo dotknąłem bolącego miejsca na głowie. Znajdował się tam strup. Zauważyłem też na lewej ręce bliznę o kształcie koła.

Czas mijał, wielu ludzi prowadziło dyskusje, niektórzy położyli się na łóżkach, inni chodzili po pomieszczeniu dokładnie je badając. Gdy ostatnia osoba spożyła posiłek i została poddana tajemniczemu zabiegowi w sali rozległ się głos. Od razu pojąłem po co operowali mi głowę. Głos zwracał się w całkiem innym języku, jednak ja i wszyscy inni rozumieliśmy go.

„Witamy na statku kosmicznym WETIKSO! Proszę się niczego nie obawiać. Podróż potrwa cztery doby”.

I to było wszystko. Żadnych innych informacji.

Nikt nie mógł nic zrobić, los wszystkich zmuszonych do kosmicznej podróży, był w rękach obcych. Nie można było się w żaden sposób sprzeciwić, przekonaliśmy się o tym, gdy jeden ogolony na zero osiłek z całej siły trzasnął drzwiami od łazienki. Momentalnie poraził go prąd o tak dużym natężeniu, że padł bez życia na podłogę.

Gdy na moim zegarku było czternaście minut po północy, światła zaczęły się przyciemniać aż całkiem zgasły. Wszyscy zdążyli położyć się do łóżek. Rozmowy trwały jeszcze długo. Ostatecznie wszystkim udało się zasnąć.

 

&&&

 

Rano obudziły mnie lamenty. Gdy otwarłem oczy przeżyłem szok. Wszyscy, bez wyjątku mieli twarze obrośnięte sierścią. Dotknąłem swojego czoła i policzków, to było niewiarygodne, a jednak działo się naprawdę. Ręce, nogi, brzuch, całe moje ciało obrosło gęstym i twardym czarnym włosiem. Mój ojciec jeszcze spał. Patrzyłem na niego zrozpaczony, zastanawiając się dlaczego nam to robią. Nie wyglądał już jak człowiek, raczej jak jakaś małpa.

Ludzie się buntowali, niektórzy nawet płakali. Ktoś chwycił łóżko i cisnął nim o ścianę. Momentalnie został porażony prądem i rozległ się znajomy już głos:

„Uspokójcie się, jeśli chcecie jeszcze zobaczyć swoich bliskich”.

I tyle, nic więcej. Mogliśmy tylko czekać, co dalej się z nami stanie i rozmawiać o zaistniałej sytuacji.

 

&&&

 

Podróż zgodnie z obietnicą dobiegła końca po czterech dobach. Blisko trzystu mężczyzn, nie wyglądających już jak ludzie, stało na obcej planecie, z wielu względów bardzo podobnej do Ziemi. Grawitacja musiała być niemal identyczna. Oddychało się lepiej, może dlatego, że powietrze nie było tu zanieczyszczone.

Wszystko, jak okiem sięgnąć grubą warstwą pokrywał śnieg tak, że nogi zapadały się w nim do kolan. Temperatura mogła być niska, lecz dzięki grubej skórze, która obrosła nasze ciała nikt tego nie odczuwał. Nie wiedziałem czy jest noc, czy dzień, bo panował tu półmrok. To było pustkowie. Jedyną rzeczą nie stworzoną przez naturę, jaka się tu znajdowała, to zabudowanie w odległości jakieś pół kilometra umieszczone na wzniesieniu.

Statek odleciał a my staliśmy bezradni rozglądając się po tej zimowej planecie.

– Patrzcie! – ktoś krzyknął i wskazał ręką jakiś przedmiot, lecący w naszą stronę.

Był to duży, trójkątny dron, unoszący się na wysokości trzech metrów. Zbliżył się do nas i wtedy wystrzeliły z niego promienie tworząc holograficzny obraz.

Ujrzeliśmy szczupłego mężczyznę, w wieku około sześćdziesięciu lat. Miał na sobie szary garnitur. Jego siwe włosy były starannie przystrzyżone. Bardzo przystojna twarz została starannie ogolona.

– Witajcie – odezwał się w obcym języku, który rozumieliśmy dzięki operacji głowy wykonanej na statku. – Podążajcie za mną.

I trójkąt wyświetlający hologram zaczął lecieć tam skąd przybył. Natomiast wyświetlony mężczyzna zniknął, a zastąpił go kolorowy obrazek przedstawiający planetę Ziemię, coś jakby herb.

Gdy doszliśmy do celu okazało się, że budynek to olbrzymia winda, która zawiozła nas do właściwego kompleksu zbudowanego z ogromnym rozmachem. Później każdy z nas dostał swój własny niewielki pokoik. Teraz jednak zgromadzeni w wielkiej sali, w której można było usiąść na ławce, patrzyliśmy na człowieka wyświetlanego przez hologram.

On natomiast odczekał minutę i rozpoczął swoje przemówienie.

– Witajcie! Nie będę ukrywał, że jesteście kimś w rodzaju więźniów. Jednak nie musi tak być już zawsze, wszystko zależy od was. Weźmiecie udział w zawodach ligowych polegającym na walce na śmierć i życie. Będziecie mieli okazję zmierzyć się z mieszkańcami planet w całym odkrytym do tej pory kosmosie. Reprezentujecie Ziemię, a ja jestem waszym menedżerem. Możecie nazywać mnie Max. Powiem teraz jaka może czekać was przyszłość; po sześciu wygranych zobaczycie swoje matki, żony, oraz córki. Dwanaście wygranych, da wam możliwość spotkania się z nimi. Trzydzieści wygranych bitew sprawi, że będziecie traktowani dużo lepiej niż teraz. Dostaniecie luksusowe apartamenty i czeka was życie w bardzo komfortowych warunkach, pamiętajcie jednak, że będziecie musieli walczyć. Po piętnastu latach przechodzicie na emeryturę i to co czeka was dalej, jak będziecie żyć, zależy wyłącznie od tego na jakim miejscu uplasujecie się w tabeli ligowej. Teraz opowiem trochę o bitwach i zasadach jakie w nich obowiązują. Otóż będą toczyć się na przygotowanym terenie, z tuż przed walką losowo rozmieszczonymi przeszkodami. Trzydziestu na trzydziestu. Użytych będzie zawsze pięć rodzajów broni, każdej szóstce przypadnie jeden rodzaj. Te bronie to od najcięższych; topory, miecze ciężkie, miecze lekkie, noże i kastety. Mamy dokładnie sto waszych godzin na przygotowanie się do pierwszej bitwy. Proszę obejrzyjcie teraz film.

Mężczyzna o imieniu Max zniknął, a zamiast niego pojawił się obraz, jak się domyśliłem pola walki z lotu ptaka. Naprzeciwko siebie stały przygotowane do potyczki dwie grupy człekokształtnych istot.

Kamera zrobiła zbliżenie i ujrzałem wojowników bardzo podobnych do ludzi, z tym że mieli sierść tak jak teraz my. Dzierżyli w rękach wymienione przez naszego gospodarza bronie. Ubrani byli w białe kurtki z nadrukowanym swoim herbem. Kamera po kolei pokazała ich skupione twarze. Potem na ekranie pojawili się ich przeciwnicy, na ich kurtkach znajdował się inny herb.

Na tym pokrytym ubitym śniegiem ringu w kształcie prostokąta był niewielki lasek a także małe jeziorko i kilka wzniesień. Potem dało się słyszeć głośny huk i dwie drużyny rzuciły się na siebie.

Musiałem przyznać, że ten krwawy sport był niezwykle widowiskowy. Do złudzenia przypominał walki kibiców piłkarskich, które widziałem na youtube. Krew lała się strumieniami, wojownicy padali na śnieg z rozbitymi głowami. Nie trwało to długo, może kilka minut, i na polu bitwy zostało czterech stojących na nogach mężczyzn, którzy odrzucili swoje bronie i stali teraz pobrudzeni krwią. Obraz zniknął i ponownie ukazał się nasz menedżer.

 

&&&

 

Niezwłoczne rozpoczęły się przygotowania do pierwszej walki. Wcześniej jednak zostałem zbadany w celu określenia czym będę walczył. Miał to być ciężki miecz.

W podziemnej bazie, znajdowało się mnóstwo pomieszczeń, musiała być naprawdę olbrzymia. Obcy mieli prawdziwego bzika na punkcie tej całej ligi. Wszedłem do pomieszczenia, gdzie na ścianie zawieszona była moja broń. Dalej przede mną stał sztuczny wojownik. Nigdy nie chodziłem na siłownię, lecz prowadziłem zdrowy tryb życia i przez ponad rok pomagałem ojcu w budowie domu. Można powiedzieć, że w porównaniu do większości moich rówieśników byłem silny i wysportowany.

Zdjąłem oręż, była średnio ciężka. Momentalnie wyświetlił się hologram pokazujący jak ciąć przeciwnika w szyję. Zamachnąłem się i… okazało się to bardzo niezdarne bo kukła zrobiła unik. Spróbowałem jeszcze raz. Potem kolejny. Za piątym razem cios został zaliczony przez program. Teraz miałem wykonać pchnięcie.

Trenowałem przez cztery godziny. Potem był odpoczynek, kiedy mogłem coś zjeść i się napić. Gdy wróciłem do swojej sali treningowej i ponownie zacząłem ćwiczyć, mogłem z pełną świadomością stwierdzić, że zrobiłem postępy.

Następnego dnia ciężko ćwiczyłem. Robiłem to, bo chciałem zobaczyć mamę, no i też dlatego, że chciałem po prostu przeżyć. Trzeciego dnia menedżer poinformował mnie, że wezmę udział w pierwszej bitwie.

Cała trzydziestoosobowa drużyna została zgromadzona w jednym z pomieszczeń bazy. Można było dobrze zjeść i się napić. Na stole stały dzbany z piwem, winem i sokami owocowymi. Kto chciał mógł zagrać w szachy albo w karty.

Gdy usiedliśmy wokół stołu wyświetlił się hologram z naszym menedżerem.

– Poznajcie się lepiej! – powiedział – Ja natomiast mogę odpowiedzieć na kilka krótkich, nie za bardzo dociekliwych pytań.

Momentalnie rękę podniósł chłopak, wyglądający na trzydzieści kilka lat, z charakterystycznie rozczochranymi ciemnymi włosami.

– Powiedz jak masz na imię i śmiało wal z pytaniem! – entuzjastycznie zakomunikował Max.

– Jestem Krystian. Moje pytanie to; ile drużyn rywalizuje w tej lidze?

– Dobre pytanie – pochwalił go menedżer żartobliwie wskazując na niego palcem – Wszystkich drużyn jest około dwóch setek. Natomiast walczących jednostek będzie ze dwadzieścia miliardów.

– Kim jesteście wy, co to wszystko organizujecie? – padło następne pytanie.

– Należymy do najbardziej rozwiniętej rasy, w całym zbadanym do tej pory kosmosie, której populacja zajmuje blisko sto planet w kilkudziesięciu układach słonecznych. Nieustannie przemierzamy wszechświat w celu szukania nowych drużyn do naszej gry. Ulubionej gry, której tradycje trwają już od kilkunastu tysięcy lat.

Kolejne pytanie dotyczyło życia po przejściu na emeryturę. Max odpowiedział:

– Jak już mówiłem po piętnastu latach kończycie karierę. W zależności od tego na jakim miejscu znajdować się będzie wasza drużyna, takie czeka was dalsze życie. Możecie trafić na planetę, gdzie będziecie w dostatku, szczęśliwie żyć razem z waszymi rodzinami lub na planetę, w której prawdopodobnie umrzecie z głodu do tego samotnie.

Nasz menedżer odpowiedział jeszcze na jedno pytanie.

– Ile średnio osób ponosi śmierć podczas bitwy?

– Tu jest różnie. Zasady są takie, że wygrana jest zaliczona tym, którzy będą trzymać się na nogach gdy wszyscy ich przeciwnicy RANNI będą leżeć na ziemi. Z czasem etyczne bariery by nie zabijać zanikają i wygrani dobijają jeszcze żyjących przeciwników. Do bitwy wystawiani są zawsze najlepsi więc, gdy zabije się ich to w teorii drużyna będzie nieodwracalnie słabsza. Pamiętajcie jednak, że po walce wszyscy trafiają do szpitala, gdzie robimy wszystko by wyleczyć poniesione rany.

Po tym ostatnim pytaniu Max wyłączył się. Długo jeszcze rozmawialiśmy ze sobą, rozważaliśmy to czego się dowiedzieliśmy. I faktycznie poznaliśmy się na tyle, by stworzyć w miarę zgraną drużynę wojowników.

 

&&&

 

– W tym sporcie piękne jest to, że nikt nie wie jaką taktykę przyjmie przeciwnik, do tego są jeszcze przeszkody losowo ustawiane na polu bitwy. – mówił nasz menedżer, gdy godzinę przed bitwą ustalaliśmy szyk w jakim będziemy się bić.

Moją pozycją było ostanie miejsce z lewej strony w drugim rzędzie.

– Gdy przypatrzę się waszym umiejętnościom, gdy bardziej was poznam, będę mógł lepiej porozstawiać – mówił i na końcu dodał – powodzenia!

Opuściliśmy podziemny kompleks, w którym mieszkaliśmy nieco ponad cztery doby. Na zewnątrz czekał na nas powietrzny pojazd, który przetransportował nas kilkanaście kilometrów dalej, na przygotowany do bitwy teren. Każdy z nas miał niewielkie elektroniczne urządzenie – ekranik, pomagający ustawić się na zaplanowanej pozycji.

Gdy wszyscy byli już gotowi, zabrzmiał głośny huk i rzuciliśmy się na przeciwników.

Dużo później dowiedziałem się, że w czasie operacji jeszcze na statku wstrzyknięto nam substancję wywołującą, może nie tyle agresję co zwiększoną chęć rywalizacji i walki. Ze mną dowcip polegał na tym, że nie posiadałem w organizmie naturalnych witamin, które miało 99,6 procent istot żywych. Sprawiło to, że substancja podziałała na mnie zdecydowanie mocniej.

Obcy wiedzieli o tym, ale nie mieli ochoty rozwiązywać tego problemu nawet byli zadowoleni.

Siekałem, rąbałem, kułem. Zanim się zorientowałem wyrżnęliśmy wszystkich wrogów. Z naszych poległo dwóch. Jakże słodki był smak zwycięstwa. Tak zaczęła się moja kariera gwiezdnego wojownika.

Potem wygraliśmy cztery kolejne walki z rzędu. Po ostatniej bitwie, jak zwykle ranni trafili do szpitala. Mnie zamiast w pokoju z innymi umieszczono w jednoosobowej sali. Gdy opatrzono mi rany, przyszedł do mnie bardzo elegancki gość. Był to mężczyzna o wzroście ponad metr osiemdziesiąt, ubrany w niebieski garnitur z ozdobnymi wzorkami. Bardzo zadbany, jego wiek szacowałem na pięćdziesiąt pięć lat albo więcej. Odezwał się do mnie tymi słowami;

– Witaj Michale.

– Witam pana – odparłem.

– Mam dla ciebie wspaniałą wiadomość; Z uwagi na to, że jesteś niezwykle utalentowanym wojownikiem i głównie dzięki tobie drużyna z Ziemi odnosi zwycięstwa, mam propozycję. Możemy przenieść cię do zespołu złożonego z samych gwiazd. Wiąże się to dla ciebie z wieloma korzyściami. Dostaniesz wspaniały apartament, gdzie zamieszkasz ze swoją rodziną. Pieniądze i sławę. Czy wyrażasz na to zgodę?

Oczywiście wyraziłem.

Od tej pory mieszkałem razem z mamą i tatą na innej ekskluzywnej planecie, zarezerwowanej wyłącznie dla elity. Musiałem jednak dalej walczyć. I to była całkiem inna liga. W mojej drużynie nie było nikogo z Ziemi, ale szybko zawiązałem znajomości, a potem przyjaźnie. Bitwy w których uczestniczyłem odbywały się co dziesięć do czternastu dni.

Zawsze odnosiłem rany i przyzwyczaiłem się do tego, ale kilka razy prawie zginąłem. Natomiast muszę powiedzieć, że byłem szczęśliwy. Głównie dlatego, że moi rodzice byli szczęśliwi.

Pewnego razu dostałem wiadomość, że zbliża się mecz na bardzo wysokim szczeblu. Miał odbyć się dopiero za trzy miesiące. I dostałem wolne na miesiąc. Pierwszy raz mogłem wyjechać z rodzicami na wakacje.

Wybraliśmy się do biura podróży. Oferta była absurdalnie różnorodnie bogata. Po blisko godzinie wybierania, konsultacji i rozmów zdecydowaliśmy się na egzotyczną planetę o ciepłym klimacie, na której było mnóstwo nieznanej nam fauny i flory. Następnego dnia spakowaliśmy się i ruszyliśmy na lotnisko, by potem wsiąść do statku kosmicznego.

 

&&&

 

Wylądowaliśmy na dachu budynku będącego naszym hotelem. A znajdował się on w samym środku dżungli. Wysoka technologia zapewniała takie rozwiązania, że wszystko było bardzo bezpieczne.

Niezwykle podekscytowani zjechaliśmy na swoje piętro i odszukaliśmy zarezerwowany apartament. Przygoda zapowiadała się znakomicie.

Rodzice zaczęli się wypakowywać a ja udałem się z potrzebą do łazienki. Zamknąłem drzwi i usiadłem na sedesie, wtedy nagle coś na mnie spadło. Był to długi na metr wąż posiadający kolorową skórę. Wrzasnąłem a on ugryzł mnie w ramię. Szybko odblokowałem drzwi i wybiegłem z łazienki jednocześnie strząsając go. Chwilę później straciłem przytomność.

Obudziłem się w szpitalu. Głowa pękała mi z bólu, było mi zimno i miałem dreszcze. Podszedł do mnie lekarz i powiedział:

– Nic wielkiego się panu nie stało, za kilka dni poczuje się pan dobrze.

– Ale ugryzł mnie wąż, czy nie był jadowity? – zapytałem.

– Nie był, ale z pewnością ma pan alergię na jego jad.

– A jak on dostał się do hotelowej łazienki?

– Nie dostał się tylko został podrzucony przez jakiegoś dowcipnisia.

Faktycznie przeszło mi po trzech dobach i nic nie stało na przeszkodzie byśmy kontynuowali nasz wypoczynek.

Było wspaniale, miałem pewność, że wrażenia z wypraw po dżungli zostaną mi na całe życie. Lecz niestety dobre się skończyło i musiałem wrócić do pracy, w której chodziło o to, by zabijać i samemu nie zostać zabitym.

Ja jednak od momentu ugryzienia przez węża czułem w moim organizmie jakąś zmianę. Nie potrafiłem tylko określić na czym ona polegała. Miałem się niedługo przekonać.

Nadszedł czas bitwy, na którą długo czekałem i do której się bardzo solidnie przygotowywałem. Jednak podczas niej stało się coś strasznego, opuściła mnie cała wola walki i waleczność do tego straciłem swoje umiejętności. Niemal dałem się zabić w pierwszych piętnastu sekundach potyczki.

Po następnej walce sytuacja się powtórzyła i wszystko było już jasne, straciłem swoje atuty i byłem bezużyteczny. Wyrzucono mnie z drużyny, menedżer napomknął mi, że wąż który mnie ugryzł jest powodem mojej niedyspozycji, i jest ona nieodwracalna. Natomiast zwierzę zostało podrzucone przez kogoś. Ale takie rzeczy się zdarzają. I nikt z tym nic nie będzie robić.

 

&&&

 

Porzucono mnie samego na jakąś planetę, gdzie wszyscy żyli w wielkiej biedzie. Nigdy już nie miałem zobaczyć ani mamy, ani taty.

Dwa dni spędziłem spacerując po brudnych uliczkach między opuszczonymi budynkami. Ta planeta kiedyś musiała być normalna, teraz mieszkali w niej wyłącznie głodujący, nieszczęśliwi ludzie.

Natrafiłem na grupę czterech osobników gdzieś zmierzających. Dołączyłem do nich. Doszliśmy do budynku, w którego ścianie była wielka dziura. Weszliśmy do środka. Grupa obdartusów siedziała na podłodze i pokrzykując głośno, wpatrywała się w telewizor.

Również usiadłem. Na ekranie toczyła się rywalizacja w sporcie, który tak dobrze znałem. Z oczu zaczęły płynąć mi łzy.

Koniec

Komentarze

Przesiedlenie albo jeszcze lepiej Porwanie – bo to było porwanie. Tyle w sprawie tytułu.

Niewiele więcej będzie w sprawie treści. Otóż naprawdę doceniając Twój trud, włożony w ubranie pomysłu w słowa, z przykrością muszę przyznać (się), że nie dostrzegłem w tekście walorów innych poza samym faktem, że jest i coś opisuje. Raczej, przepraszam za błąd, kogoś opisuje. Kogo? Bandę zdegenerowanych pacanów. Bo tak trzeba nazwać tę tajemniczą, technologicznie wysoko stojącą, obcą cywilizację.

Chyba że odnieść to wszystko do naszych, ludzkich, ziemskich dziejów. Nie szukając daleko ani głęboko nie wdrążając się w historię, gladiatorzy. Również do janczarów można, z lekkim “naciągiem”, porównać. Ale te dwa ostatnie zdania to interpretacyjne koło ratunkowe dla całej tej opowiastki. Bo w takim przypadku pacanami z pierwszego akapitu stajemy się my, przyszli mieszkańcy Ziemi.

Przepraszam, że rozczarowuję. Pozdrawiam – AdamKB

Cześć, Dawid.

Miałeś bardzo ciekawy pomysł, tylko w tekście brakowało napięcia, bo streszczałeś historię. Mimo wszystko to jeden z twoich lepszych tekstów, ale zachęcam, abyś przyjrzał się swoim bibliotecznym opowiadaniom, jak tam wyglądał sposób pisania. Streszczenia po prostu po pewnym czasie nudzą. 

Fabuła bardzo mi się podobała, ale tak jak mówię, moim zdaniem nie w pełni wykorzystałeś jej potencjał. Mam nadzieję, że na kolejny tekst będziesz miał równie ciekawy pomysł, ale całość będzie lepiej napisana. 

Oczywiście to tylko moja subiektywna opinia.

Pozdrawiam!

 

PS. Zwróciłem uwagę na to samo co Adam, trochę ci ludzie są nie ludzcy. Bez problemu godzą się na zabijanie innych. Nikt nawet nie protestuje. 

Sen jest dobry, ale książki są lepsze

Cześć Dawidzie,

 

we wstępie wspomniałeś, że napisałeś długi tekst. Moim zdaniem napisałeś krótkie streszecznie książki.

 Twoim tekście jest wiele fajnych pomysłów i materiał na dobrą fabułę. W formie inspiracji zachęcam do przeczytania książki “Wielki Marsz” napisanej przez Stephena Kinga pod pseudonimem.

Odnośnie fragmentu “nie posiadałem w organizmie naturalnych witamin, które miało 99,6 procent istot żywych”. Rozumiem, że to jest klucz do zakończenia, ale:

– bez witamin (jak sama nazwa wskazuje) jest się martwym.

– cały koncept podany jest tak płytko, jakby nie miał znaczenia. Czy nie lpiej byłoby, gdyby nadać mu wagę? Obudować zagadką, której nawet obcy nie rozumieją?

 

Z przyjemnością przeczytam wersję 2.0…

 

  1.  

lck

AdamKB

 

Dzięki za przeczytanie!!! Tak się zastanawiam, czy w komentarzu chciałeś mi dać do zrozumienia, że opowiadanie by było dobre musi mieć wartości takie jak np. “Mały książe?” Bo z mojego punktu widzenia opowiadanie nie było nudne, a muszę ci powiedzieć, że było nudne wcześniej i musiałem je bardzo zmodyfikować. Trochę boję się, że ja może jestem grafomanem? :))) No nic spróbuję następne napisać lepiej.

Bardzo dziękuję i serdecznie pozdrawiam.

 

Młody Pisarz

 

Serdecznie witam w moich progach :) Dzięki za przeczytanie i komentarz. Czyli to znowu było streszczenie? No cóż może następnym razem się bardziej uda.

Pozdrawiam!!!

 

lechckrol

 

Wielkie dzięki za przeczytanie i komentarz!!! Wydaje mi się, że moje pomysły są zbyt rozbudowane i ja wiem, że z tego mogłaby być 200 stronnicowa książka. Chyba muszę pisać krótsze sceny bo nie da się uniknąć w tej sytuacji streszczeń.

Pozdrawiam serdecznie!!!

Jestem niepełnosprawny...

Hej

Będę pisał krótko i bez owijania w bawełnę.

W stosunku do Twoich poprzednich opowiadań podobało mi się, że nie ma odwołań do religii (ostatnio sporo z tym szalałeś), do tego masz narrację pierwszoosobową zamiast braku bohatera i formy sprawozdania. Dzięki temu, że poznajemy świat przez czyjeś oczy, opowiadanie ma więcej emocji.

Znów używasz motywu wizyty obcych, ale nie wykorzystujesz go w pełni. Nie widać ich obcości. To zwykli ludzie ze statkami kosmicznymi. Wysiedlenie też nie bardzo pasuje, bo przedstawiasz raczej porwanie i szantaż do uczestnictwa w walkach gladiatorów (tak przy okazji, w walkach na śmierć i życie piętnaście lat zwycięstw jest praktycznie nieosiągalne).

Jeśli zamierzasz wykorzystać ponownie obcych w kolejnym opowiadaniu, to zrób ich cele oraz motywacje bardziej niezrozumiałymi dla ludzi i niech przestaną tłumaczyć się ludziom ;)

Pozdrawiam

Hej Zanais !!!

 

Mogę spytać w jakim jesteś wieku? Ja ostatnio dużo myślę o tym jak chodziłem do LO i zaczęła się moja choroba. Tak strasznie żałuję bo w liceum było zajebiście i te kilka miesięcy było jak w raju mimo, że próbowałem zjeść muchomor i podciąć sobie żyły. Straciłem tak wiele. Straciłem część dzieciństwa. Bezpowrotnie. Chciałbym cofnąć czas i móc skończyć liceum. Liceum to było jak magia.

Potem tuż przed szpitalem stałem się najpopularniejszą chyba osobą w Jaworznie. Czas kawiarenek internetowych, byłem bardzo agresywny i dostałem zakaz chodzenia do kawiarenki. Dali mi przezwisko “Amisz”.

Jakby nie było jestem dobrym człowiekiem, modlę się (a raczej staram się modlić) za wrogów. Powiem ci, że nie jest to łatwe. Tak jak powiedzenie do mamy tak bez okazji, że się ją kocha.

 

Sory nie wiedziałem co ci odpisać, więc przywołałem parę wspomnień :)

Jestem niepełnosprawny...

Ech, Dawidzie, przykro mi to pisać, ale tym razem nie mogę powiedzieć, że opowiadanie przypadło mi do gustu. Nigdy nie pojmę fascynacji zabijaniem, a do tego sprowadza się opowieść.  W opisanym procederze morderczych walk nie potrafię dostrzec choćby odrobiny zdrowej rywalizacji, cechującej prawdziwy sport.  

Nijak nie mogę zrozumieć wypowiedzi bohatera, który mówi: „Na­to­miast muszę po­wie­dzieć, że byłem szczę­śli­wy. Głów­nie dla­te­go, że moi ro­dzi­ce byli szczę­śli­wi”. Co sprawiało, że byli szczęśliwi – luksusowe warunki w jakich żyli, czy świadomość, że syn może zostać zabity w kolejnej barbarzyńskiej potyczce?

Wykonanie, mimo że widać postępy, nadal pozostawia nieco do życzenia.

 

gdyż wszyst­ko teraz oświe­tlo­ne było fio­le­to­wym świa­tłem. → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: …gdyż na wszyst­ko teraz padało fioletowe światło.

 

traw­nik, w któ­rym stał trze­pak do dy­wa­nów… → Zbędne dookreślenie – każdy wie, do czego służy trzepak.

 

Otwo­rzy­łem mu i od razu spy­ta­łem; → Zdanie powinien kończyć dwukropek, nie średnik.

 

– Nie wiem. – od­parł – Jeden z moich ko­le­gów stwier­dził, że to in­wa­zja ob­cych. → Zbędna kropka po pierwszej wypowiedzi, brak kropki po didaskaliach.

Nie wszystkie dialogi są zapisane prawidłowo.

 

kie­ro­wał ich do ko­lej­nych drzwi a było ich tu kilka. → …kie­ro­wał ich do ko­lej­nych drzwi a było ich tu kilkoro.

 

…w od­le­gło­ści ja­kieś pół ki­lo­me­tra… → Kilometr jest rodzaju męskiego, więc: …w od­le­gło­ści ja­kiegoś pół ki­lo­me­tra… Lub: …w od­le­gło­ści około pół ki­lo­me­tra

 

że bu­dy­nek to ol­brzy­mia winda, która za­wio­zła nas do wła­ści­we­go kom­plek­su zbu­do­wa­ne­go z ogrom­nym… → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: …że bu­dy­nek to ol­brzy­mia winda, która za­wio­zła nas do wła­ści­we­go kom­plek­su wzniesionego z ogrom­nym

 

po­ka­za­ła ich sku­pio­ne twa­rze. Potem na ekra­nie po­ja­wi­li się ich prze­ciw­ni­cy, na ich kurt­kach… → Nadmiar zaimków.

 

Potem dało się sły­szeć gło­śny huk… → Zbędne dookreślenie – huk jest głośny z definicji.

 

które wi­dzia­łem na youtu­be. → …które wi­dzia­łem na YouTu­be.

 

Zdją­łem oręż, była śred­nio cięż­ka.Oręż jest rodzaju męskiego, więc: Zdją­łem oręż, był śred­nio cięż­ki.

 

– Kim je­ste­ście wy, co to wszyst­ko or­ga­ni­zu­je­cie?– Kim je­ste­ście wy, którzy to wszyst­ko or­ga­ni­zu­je­cie?  

 

lub na pla­ne­tę, w któ­rej praw­do­po­dob­nie… → …lub na pla­ne­tę, na któ­rej praw­do­po­dob­nie

 

cze­kał na nas po­wietrz­ny po­jazd, który prze­trans­por­to­wał nas kil­ka­na­ście… → Pierwszy zaimek jest zbędny.

 

za­brzmiał gło­śny huk… → …za­brzmiał huk

 

Sie­ka­łem, rą­ba­łem, kułem.Sie­ka­łem, rą­ba­łem, kłułem.

Sprawdź znaczenie słów kućkłuć.

 

 Ode­zwał się do mnie tymi sło­wa­mi; → Zdanie powinien kończyć dwukropek, nie średnik.

 

– Mam dla cie­bie wspa­nia­łą wia­do­mość; → Zdanie powinna kończyć kropka, nie średnik.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hej regulatorzy !!!

 

Nigdy nie pojmę fascynacji zabijaniem, a do tego sprowadza się opowieść.  W opisanym procederze morderczych walk nie potrafię dostrzec choćby odrobiny zdrowej rywalizacji, cechującej prawdziwy sport.

Ja miałem zamysł, że ta rasa wysoko rozwinięta uważała się tak jak w ideologii Hitlera rasą panów. Nie uważasz, że walka na śmierć i życie jest widowiskowa?

 

Dzięki, bardzo się cieszę, że o mnie pamiętasz :) Z pewnością następny tekst będzie lepszy. Kocham cię za szczerość.

Jestem niepełnosprawny...

Ja miałem zamysł, że ta rasa wysoko rozwinięta uważała się tak jak w ideologii Hitlera rasą panów. 

Hitler był zbrodniarzem wszech czasów i przenigdy nie odważyłabym się brać z niego przykładu.

 

Nie uważasz, że walka na śmierć i życie jest widowiskowa?

Nie, Dawidzie, nie uważam. Walka, w której stawka jest życie, nigdy nie powinna mieć miejsca. I mam nadzieję, że to, co dzieje się w Ukrainie, nie uważasz za widowiskowe.

 

Kocham cię za szczerość.

Dziękuję, Dawidzie. Jestem wzruszona, ale mam też poważne obawy, czy aby właściwie lokujesz swoje uczucie. ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

regulatorzy jakby była możliwość zajebałbym Putina!!!

Jestem niepełnosprawny...

Rozumiem Twoje chęci, Dawidzie, ale słowo którym tę chęć wyrażasz, kaleczy moje oczy.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Zgadzam się z Zanaisem: plus za bohatera tekstu, który jest z nami przez cały czas. Za brak religii też. Minus za streszczenie: nie pokazałeś z bliska ani jednej walki, ani jednego zabicia przeciwnika, ani jednej rany. Tylko takie lekko potraktowane zostałem ranny, ale błyskawicznie mnie wyleczyli w szpitalu, nie ma o czym mówić.

Trochę dziwne wydaje mi się, że w walkach w ogóle nie ma nacisku na pracę zespołową, jakby to był szereg turniejowych pojedynków, nie widać, żeby ktoś tymi gladiatorami dowodził. Ustawiają się jak na szachownicy, każdy na swoim miejscu. Nie będą skuteczniejsi, jeśli zrobią z przeszkody barykadę i skorzystają z jej ochrony, wspólnie zabijając atakujących? Albo jeśli będą się kilkuosobowymi drużynami rzucać na przeciwników pojedynczo ustawionych na pozycjach?

Ciekawe, czy ten wąż nie uchronił bohatera przed niemal pewną śmiercią w bitwie.

Interesująca metafora dla sportu – kilku walczy o luksusowe życie, a szaraczki oglądają w telewizji.

Babska logika rządzi!

Hej Finkla !!!

 

Chyba kapuję dlaczego ten tekst “nie porywa”. Postaram się już nie popełnić tego błędu.

 

Fajnie, że zajrzałaś. Lubię cię.

Jestem niepełnosprawny...

Dziękuję. :-)

Babska logika rządzi!

Hej!

Coś tam wyłapałem, drobne rzeczy do rozważenia:

Nagle z platformy, w równych kilkudziesięciometrowych odstępach wysunęły się gigantyczne igły i zaczęła wydostawać się z nich biała mgła. Parę minut później odczuliśmy, że temperatura powietrza zaczęła spadać.

Powtórzenie. Może po prostu “spadła”? Co prawda później “nadal spadała” ale to “nadal” jest moim zdaniem wystarczające gwoli logiki.

Temperatura mogła być niska, lecz dzięki grubej skórze, która obrosła nasze ciała nikt tego nie odczuwał.

Wcześniej pisałeś o futrze (sierści?), teraz natomiast wspominasz o skórze. Jestem więc trochę skonfundowany. Czy skóra też im urosła (zgrubiała)? 

Momentalnie rękę podniósł chłopak, wyglądający na trzydzieści kilka lat, z charakterystycznie rozczochranymi ciemnymi włosami.

Cały tekst osadzony jest w konwencji gry, rozumiem to. O tym parę słów później. Jednak czy gościu po trzydziestce nie zasługuje już na miano mężczyzny? Zwłaszcza z perspektywy młodszego od niego narratora? (A wszyscy chyba wiemy, jak stary wydaje się starszy wiek, zanim sami go nie osiągniemy).

Poza tym jeszcze tu i tam rzucały mi się w oczy problemy z interpunkcją (głównie kropki po wypowiedziach, gdzie nie powinno ich być), ale nie chciało mi się ich wszystkich punktować. Możesz to uznać za okazję do ćwiczenia się ze spostrzegawczości.

Nie wczytywałem się przed lekturą za bardzo w komentarze innych. Wolę tego nie robić, żeby nie zasugerować się za bardzo czyjąś opinią przed napisaniem własnej. Mogę przez to powtórzyć coś, co już ktoś wcześniej powiedział.

Ogólnie rzecz biorąc narracja podobała mi się. Była dość płynna, choć momentami może nie aż tak bardzo zręczna. Miałem jednak kilka zgrzytów. Po pierwsze zupełnie mnie zaskoczyłeś, dając bohaterowi jego osiemnaście lat. Kiedy zaczynałem czytać, uderzyła mnie infantylność tekstu i uznałem, że narrator musi być dzieckiem, nie może mieć więcej niż dwanaście, trzynaście lat. Po drugie momentami dość oględnie opisywałeś pewne rzeczy, które prawdopodobnie wymagały głębszego potraktowania.

Obcy wiedzieli o tym, ale nie mieli ochoty rozwiązywać tego problemu nawet byli zadowoleni.

Nie jestem specem od przecinków, więc w tej materii się nie wypowiem, tym niemniej wydaje mi się, że przed “nawet” przecinek powinien być. Abstrahując jednak od interpunkcji, tym jednym lakonicznym zdaniem zbywasz ważny szczegół, który chwilę wcześniej wprowadziłeś. Czytelnik domyśla się, że jest on (zwiększona agresja bohatera) czymś, ze względu na co bohater mógł zostać wybrany, dobrze jednak byłoby wyrazić ustami narratora pierwszoosobowego jakiś sąd względem takiego nastawienia/decyzji.

Jak na opowiadanie o walce na śmierć i życie jest w nim bardzo mało emocji. A jeśli są, to są one infantylne, dziecięce, nieprzystające do nastolatka u progu dorosłości. Jednak zakładam, że w pewnym stopniu był to zabieg zamierzony, ponieważ dostrzegam tu wyraźną paralelę pomiędzy grą “Civilization” (swoją drogą, moją ulubioną – w którą część bohater grał? ;) ) a owymi igrzyskami śmierci kosmitów. Intryguje mnie pomysł, że nawet obce cywilizacje, choć rozwinięte technicznie, mogą być tak niedojrzałe emocjonalnie, że za swą główną rozrywkę uznają gladiatorskie spektakle.

Zupełnie niezrozumiały wydaje mi się natomiast pomysł przekształcenia bohaterów w yeti. Czy chciałeś pod futrem ujednolicić wszystkich przedstawicieli ras biorących udział w rozgrywkach? Czy może w ten sposób chodziło Ci o to, by pokazać zezwierzęcenie ludzi, których losem się one stały? Sam zdajesz się czuć z nim niezręcznie, bo znika on potem, rozpływa się. Czy kobiety też porosły futrem? A jeśli nie, to jak przyjęły swoich mężów i synów, którzy porośli? Jeśli futro było tak grube, to czy wężowi w łazience, który spadł (i – zapewne – ześlizgnął się) było tak łatwo uchwycić się ramienia bohatera by skutecznie go ukąsić? I – to już lekki absurd z mojej strony, ale mnie to intryguje – czy futro miało szatę letnią i zimową?

Osią akcji Twojej fabuły jest łatwość akceptacji, z jaką bohaterowie przyjmują swój los. Jakkolwiek jest to w dużym stopniu – nomen omen – akceptowalne, to jednak momentami budzi pytania. Z drugiej jednak strony nadaje opowiadaniu swoisty, lekko odrealniony klimat, który mi się spodobał.

Podsumowując, ciekawe połączenie historii o pierwszym kontakcie, wizji obcej cywilizacji i metafory społeczeństwa jako gry. Osobno z pewnością nic oryginalnego, razem jednak udało Ci się skomponować je w intrygującą całość, choć pewne rzeczy trzeba by jeszcze dopracować.

Pozdrawiam, 

Maldi.

Witaj Maldi !!!!!

 

Jestem niezwykle wdzięczny za wyczerpujący komentarz :) Cywilizacja z pewnością jest ulubioną grą wielu osób. Pamiętam taką sytuację, kiedy zacząłem grać wieczorem i musiałem się oderwać gdy na dworze zaczęło robić się jasno. Mam tu na myśli najnowszą część. Nie wiem czy wiesz, że jest teraz podobna gra “Human kind” weszła już na pecety, ja czekam na wersję PS4.

Jeśli chodzi o futro to miało po prostu chronić przed zimnem.

Miałem zamiar zamieścić w opowiadaniu sceny walki ale ostatecznie z nich zrezygnowałem, pomyślałem, że jest to dla mnie zbyt trudne. Może jednak powinienem spróbować.

Powiem ci, że doszedłem do jednego wniosku; w sumie nie wiem teraz czy on jest poprawny. Chodzi o to by nie pisać opowiadań, z rozbudowaną fabułą. Chyba lepiej przyłożyć się i napisać ze szczegółami tekst o mniejszej liczbie wątków.

 

Bardzo ci dziękuje za przeczytanie i komentarz, to jest bardzo dobry uczynek, sam lubię czytać i komentować inne teksty bo ludzie z pewnością czekają na to pisząc i umieszczając swoje opki na tym portalu :)

Pozdrawiam serdecznie!!!

 

 

Jestem niepełnosprawny...

Zapomniałem napisać, że zazdroszczę młodego wieku :)))

Jestem niepełnosprawny...

Strasznie spokojni ci Twoi bohaterowie. Przylatują obcy, a nikt nie panikuje, nie próbuje uciekać, nikt nie robi zakupów na zapas i zamieszek też nie ma. Ludzie tak po prostu się gapią. A potem idą do statku potulnie jak owieczki. I znowu – nikt się nie buntuje. Nie ma żadnego macho, który rzuca się z dubeltówką na statek.

Czemu właściwie obcy przemienili ludzi? Moim zdaniem lepsza zabawa byłaby, gdyby każda kosmiczna rasa wyglądała nieco inaczej i musiała poradzić sobie z tym, co dała jej natura.

Trochę szkoda, że bohater tak łatwo dał się namówić na wstąpienie do specdrużyny i porzucił ziomków.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Będę szczery. Nie spodobało mi się. 

Dawidzie, uwag w moim komentarzu będzie sporo, ale nie zrażaj się :)

Ogólnie podobało mi się bardziej niż Twój poprzedni tekst, który czytałam (tekst na konkurs Mumie, nie pomnę tytułu). Od początku tekst mnie zaciekawił i czytałam z zainteresowaniem, co będzie dalej. Zdecydowanym plusem jest to, że mamy głównego bohatera, którego przeżycia możemy śledzić.

Minusem jest nadal bardzo mało emocji i (mimo pierwszoosobowej narracji) indywidualnego spojrzenia na otaczającą rzeczywistość. W porównaniu z innymi Twoimi tekstami jest trochę mniej strzeszczeniowo-relacyjnie, ale nadal za bardzo. Trochę tak to leci: przyszedłem, usiadłem, zjadłem, zobaczyłem, wyszedłem. Sucha relacja, prawie żadnych wrażeń i emocji.

I tutaj podpiszę się pod tym, co bardzo słusznie napisał Maldi:

Osią akcji Twojej fabuły jest łatwość akceptacji, z jaką bohaterowie przyjmują swój los. Jakkolwiek jest to w dużym stopniu – nomen omen – akceptowalne, to jednak momentami budzi pytania.

Twoi bohaterowie, w tym i innych opowiadaniach, godzą się bezwolnie na wszystko co ich spotyka. Widzę, że próbowałeś tutaj zasygnalizować, że opór byłby nieskuteczny (osiłek, którego poraził prąd), ale to nadal nie tłumaczy, czemu wszyscy z takim spokojem przyjmują ten los. Żadnej paniki, strachu, krzyku, łez… Gdzieś tam sygnalizujesz jakiś płacz “w tle”, ale główny bohater nawet przez chwilę nie jest przestraszony, nie płacze, nie próbuje uciekać, tylko jak owieczka idzie, gdzie mu każą.

 

Temperatura nadal spadała. Większość ludzi w końcu dała za wygraną.

To budzi we mnie duże wątpliwości. Przed chwilą pisałeś, że jest 7 stopni. Nawet jeśli temperatura spadła już poniżej zera, to nadal nie jest powód żeby dać się porwać kosmitom. Może zamiast ubierać kurtki należałoby wrócić z balkonu do mieszkania i włączyć ogrzewanie? ;) Wydaje mi się, że temperatura musiałaby spaść dużo bardziej, żeby ludzie uznali statek kosmitów za akceptowalną alternatywę. Albo musiałaby niska temperatura trwać dużo, duuużo dłużej.

 

bym udał się lewym, od mojej strony patrząc, korytarzem.

Zmieniłabym na : …bym udał się korytarzem po mojej lewej.

 

– Nie wygląda by mieli zrobić nam coś złego. Mam na myśli obcych.

– To prawda. Ale po co nas wysiedlają?

Twoi bohaterowie wiedzą różne rzeczy, których nie mają prawa wiedzieć. Skąd wiedzą, że nie zrobią im krzywdy? Skąd wiedzą, że ich wysiedlają? A może ten statek kosmiczny to wielka latająca rzeźnia i zaraz zostaną przerobieni na kotlety?

 

temperatura okazała się być nawet nieco za wysoka

I nalałem kubek maślanki, która okazała się być o smaku truskawkowym

Używasz dość często konstrukcji “okazać się” + “być”.

Zmieniłabym na: I nalałem kubek maślanki, jak się okazało, truskawkowej.

 

Jedyną rzeczą nie stworzoną przez naturę, jaka się tu znajdowała, to zabudowanie w odległości jakieś pół kilometra umieszczone na wzniesieniu.

Zabudowania, w sensie budynki, chyba nie występują w liczbie pojedynczej. Może lepiej: budynek albo konstrukcja? I to “umieszczone” wydaje mi się zbędne. Wystarczyłoby powiedzieć: budynek na wzniesieniu w odległości jakiegoś pół kilometra.

 

Weźmiecie udział w zawodach ligowych polegającym na walce na śmierć i życie.

polegających

 

Natomiast muszę powiedzieć, że byłem szczęśliwy. Głównie dlatego, że moi rodzice byli szczęśliwi.

To mnie zupełnie nie przekonuje. Zakładając, że główny bohater miał jakieś patologiczne skłonności do agresji (co z tekstu nie wynika, ale przypuśćmy), mogłabym jeszcze uwierzyć, że jest zadowolony. Ale już w szczęście rodziców naprawdę nie mogę uwierzyć. Może gdybyś podkreślił, że wcześniej żyli w takiej nędzy, tak kompletnie pozbawieni nadziei i perspektyw, że nawet porwanie przez kosmitów wydaje się być czymś dobrym. Ale nawet w takiej sytuacji raczej nie byliby szczęśliwi, że ich syn naraża życie i morduje?

 

Wylądowaliśmy na dachu budynku będącego naszym hotelem.

Za każdym razem, kiedy chcesz użyć słowa “będący”, zastanów się czy naprawdę go potrzebujesz :) Tutaj jest zbędne.

Zmieniłabym na: Wylądowaliśmy na dachu naszego hotelu.

 

Kosmos to bazgranina byle jakich wielokropków!

Cześć! mindenamifaj

 

Od razu chciałem ci powiedzieć, że twoje uwagi są bardzo słuszne. Tak słuszne, że zrobiło to na mnie wrażenie :)

 

Jakoś tak czuję, że tym tekstem bardzo dużo się nauczyłem. Przeżyłem jakiś taki przełom w moich umiejętnościach. Na przykład, postanowiłem nie pisać tekstów z jakąś wielowątkową fabuła (przynajmniej na razie) bo u mnie wychodzą streszczenia. Będę starał się pisać krótkie historie i na nich się uczyć. Mam nawet w zanadrzu wydaje mi się ciekawy szorcik, ale jeszcze nad nim trochę popracuję.

 

Bardzo dziękuję za przeczytanie i wyczerpujący komentarz.

Pozdrawiam serdecznie!!!

 

PS.

Na prawdę trafne uwagi, i to piszę szczerze!!!

Jestem niepełnosprawny...

Nowa Fantastyka