
Pomyślałem, że pewien stworek, który wystąpił w roli głównej już w dwóch opowiadaniach na tym portalu, nada się i do tej roli :) Tak w razie zainteresowania lub przypomnienia, wcześniejsze opowiadania o Szeptuchu:
Pomyślałem, że pewien stworek, który wystąpił w roli głównej już w dwóch opowiadaniach na tym portalu, nada się i do tej roli :) Tak w razie zainteresowania lub przypomnienia, wcześniejsze opowiadania o Szeptuchu:
Świst rakiety.
Wszystko się trzęsie i wiruje. Nie wiem, czy to skutek otaczającej mnie bitwy, czy efektów ubocznych podróży między wymiarami. Wszak pierwszy raz miałem okazję przeżyć coś podobnego i nie polecam. W łepetynie trzeszczy bardziej niż na najgorszym kacu.
– Walić w orków! Sława Ukrainie! – drze się żołnierz, który kuca obok mnie. Czuję się nieco zmieszany, gdyż w całej masie informacji, jakie mój umysł uzyskał przed transportem do tej rzeczywistości, nie było nic o tym, aby ów świat zamieszkiwali orkowie.
Wojownik wychyla się z okopu i odpala pocisk z ręcznej wyrzutni. Inni idą w jego ślady i grzmocą we wroga tym, czym mogą. Wybuch i towarzyszące mu radosne okrzyki atakujących świadczą o tym, że co najmniej jedna z broni dosięgnęła celu. Podlatuję na wysokość twarzy żołnierza z wyrzutnią. Ma brodę tak gęstą i długą, że spokojnie mógłbym w niej ukryć całą rodzinę. Oczywiście, jeślibym taką miał, bo przecież jestem szczęśliwym kawalerem.
– Co tu robi osa w środku zimy?! Pyzduj zwidsy! – Znowu drze ryja, próbując odgonić mnie ręką. Oj, panie, nie takie uniki przyszło mi w życiu robić.
– Przestań łapskami wymachiwać! – krzyczę, a głos mam donośny, mimo żem nie większy niż ludzki paznokieć.
– A cóż to za chochlik?! Wiedziałem, żeby nie palić tego syfu od Witalija…
W końcu dostrzega, kogo ma przed nosem. Nawet jestem do niego podobny, bo też mam brodę, tyle że rudą. Trzepoczę skrzydłami i szczerzę zęby.
– Jam jest Szeptuch, władca umysłów, nie żaden cho…
– Dmytro, zobacz no! Chochlik!
Dmytro nie słyszy, bo mu właśnie ziemia łeb zasypała. Pocisk walnął tuż przed okopem.
– Słuchaj no – gadam do żołnierza, próbując gościa wyrwać z osłupienia. – Przybyłem do waszego świata, aby go ocalić. Nie, żeby jego los jakoś szczególnie mnie obchodził, ale Dziad Wszechwiedzący z mojej rzeczywistości dostał cynk, że niebawem dojdzie tutaj do totalnej rozpierduchy, co wpłynie na inne światy. W tym ten, z którego przybywam. Muszę temu zapobiec, więc bądź łaskaw przestać gały wytrzeszczać i współpracuj dla dobra wspólnej sprawy.
Ukrainiec przysuwa twarz tak blisko, jakby chciał sprawdzić, czy poczuje mój oddech na nosie.
– Dwa lata na froncie i człowiekowi odbija… – mamrocze pod nosem.
– Miałem trafić wprost przed oblicze waszego władcy, ale, jak mniemam, jego siedziba nie mieści się w tym rowie. Coś musiało zatem pójść nie tak. Powiedz tylko, gdzie go znajdę, i już mnie nie ma.
Świst kolejnych rakiet.
– Jeśli pytasz o prezydenta, to jest w Kijowie. Sześćset kilometrów na północny zachód stąd.
Nie ma tragedii. Przelecę w jeden dzień. Mapę tego świata też mam wgraną do głowy, więc zgubić się nie zgubię.
– Wytrzymajcie jeszcze trochę, wkrótce będzie po wszystkim – mówię, po czym zbieram się do odlotu.
– Czekaj! – krzyczy żołnierz. – Jakim sposobem ktoś tak mały, jak ty, miałby nam jakkolwiek pomóc?
Chichoczę. Kolejne istoty, które myślą, że rozmiar ma znaczenie. Nie odpowiadam. Zamiast tego kieruję się prosto na drugą stronę frontu. Przelatuję nad zasypanymi śniegiem polami. Pełno tu płonącego sprzętu i lejów po pociskach. Trup też ściele się gęsto. W końcu wlatuję między szeregi ruskich żołnierzy, czy tam orków, sam nie wiem, bo się pogubiłem. Wyglądają na ludzi, choć oblicza mają dzikie. Analizuję szybko wszystkie dane, jakie wgrano do mojego umysłu przed podróżą, i decyduję się na najbardziej efektowny i efektywny zarazem krok. Odnajduję pobliskie centrum dowodzenia i łączności. Następnie wyciągam z sakwy niezawodny scyzoryk i wdzieram się przez ucho do łepetyny gościa, który steruje dronem, podając artylerii współrzędne do ataków rakietowych.
Rachu ciachu i już siedzę w sterowni umysłu, przejmując pełną kontrolę nad całym ciałem. Odnajduję duże zgrupowanie czołgów i pojazdów opancerzonych, które gromadzą się na skraju linii frontu. Przesyłam współrzędne do dowódcy kierującego oddaloną o dwadzieścia kilometrów artylerią. Nieco później znowu jestem nad białymi polami i widzę błysk, któremu towarzyszy niezłe pierdyknięcie. Lecę w stronę Kijowa, a z ukraińskich okopów słychać wrzask:
– Walnęli w siebie! Sława Ukrainie!
*
– Wałerij, polej gościowi.
Naczelny dowódca Sił Zbrojnych Ukrainy dolewa wódkę do mojego podręcznego kieliszka. Co prawda w naczyniu mieści się jedynie kilka kropel, tak więc wiele wylewa na blat, ale nie zważa na to. Wołodymyr też już jest nieźle wstawiony, choć wciąż usiłuje mieć poważną minę.
– Muszę wam rzec, iż słabości mam takie same, jak i ludzie. Jestem bowiem miłośnikiem bimbru i pięknych kobiet, i sam nie wiem, które uzależnienie częściej zaspokajam.
Wypijam trunek. Drapie lekko w gardło i rozgrzewa kichy, ale przy wytworach świętej pamięci Babki, to rozcieńczona woda. Jesteśmy po wszelkich formalnościach, więc czas przejść do sedna.
– Mówicie zatem, że kwestia użycia przez Rosję broni atomowej to kwestia kilku, może maksymalnie kilkunastu dni – podbijam temat, który już się przewijał między kolejkami.
Wołodymyr poprawia się w krześle i zaciska dłonie na złotych lwich głowach, które są zwieńczeniem podłokietników.
– Tak, tym razem jesteśmy tego pewni. Chersoń odbity, Mariupol odbity, na dniach i Krym będzie z powrotem nasz. Cóż mu więc pozostało?
Wyciągam zza skórzanej kamizeli drewnianą fajeczkę, odpalam. Szare kółka opuszczają usta i rozbijają się o kryształowy żyrandol.
– Jak rozumiem, powstrzymanie tego MU jest kluczem do ocalenia świata?
– W rzeczy samej. Putin musi umrzeć – odpowiada natychmiast Wałerij.
Ta dwójka, w przeciwieństwie do tych z okopów, szybko uznała mnie za anioła zbawiciela. Nie wiem, dlaczego tak łatwo zawierzyli moim zdolnościom, ale przynajmniej nie musiałem tracić czasu na udowadnianie własnych mocy.
– Nie zwykłem zabijać, ale bądźcie pewni, zacni panowie, iż jutro wojna się zakończy.
Dowódca polewa ponownie. Unosimy kieliszki z wódką. Prezydent przemawia:
– Za nasz i twój świat!
Chlust.
Tak mnie czasem nachodzą myśli o życiu i jedna z nich właśnie we łbie kołata. Po jaką cholerę wszelkie istoty rozumne, we wszystkich rzeczywistościach, wciąż się wyrzynają? Odpowiedź wydaje się dość prosta i oczywista, a wybrzmiała nawet niegdyś z ust Babki:
– Im wygodniejsze siedzenie, tym mniej dupa boli.
Nieustająca, chędożona gra o krzesło.
*
Opuszczam kieszeń marynarki.
Spodziewałem się, że wnętrze bunkra będzie przytłaczające i surowe, tymczasem widzę ściany ze złota, złoty fotel, innymi słowy, apartament najwyższej klasy. Jedną ścianę pokrywają dziesiątki ekranów. Putin porusza się cicho niczym rysiokłak. Chodzi tam i z powrotem, jakby toczył ostatnią batalię z własnymi myślami. W końcu siada, kładzie drżące dłonie na blacie. Kilka monitorów rozświetla się i pojawiają się gęby ruskich wojskowych, czekających na ostateczny rozkaz. Nie ma co zwlekać.
Wlatuję standardową drogą, przez ucho. Muszę przyznać, że dawno nie trafiłem na istotę z taką ilością barier. Scyzoryk robi jednak robotę i ostatecznie dolatuję do sterowni umysłu. Mam wiele wizji na zakończenie zadania. Po przejęciu kontroli mogę zarówno powiedzieć jak i zrobić wszystko, ale pójdę chyba w opcję ogłoszenia poddania się i odpuszczenia. Oczywiście potem, zanim wyjdę na zewnątrz, będę musiał trochę namieszać w tym łebku, co by w przyszłości mu się więcej nie pomieszało.
Podłączam się. A raczej usiłuję to zrobić, bo coś jest ewidentnie nie tak. Niech to szlag, pierwszy raz spotykam się z tak skomplikowanym umysłem! Nie mogę przekroczyć zapory… No, dalej! Skup się, rudzielcu, co najmniej dwa światy na ciebie liczą!
ŁUP!
Leżę na zimnej, marmurowej posadzce. Coś mnie wyrzuciło na zewnątrz. Do ciemnej szerokiej! Nie podłączyłem się! Putin sięga po coś ręką, zaraz wyda rozkaz. Nigdy nie zawodzę, to nie może się tak skończyć!
Podrywam się do lotu, może zdążę spróbować raz jeszcze…
Prezydent Rosji przykłada do skroni lufę pistoletu. Beretta 92, cóż za ironia losu. Monitory gasną. Strzał. Złote ściany plami krew. Ciało z łoskotem ląduje tuż obok mnie. Zaczynam się śmiać. Rechoczę do rozpuku, gładząc rudą brodę. Wzlatuję nad trupa, upewniając się, że nie żyje. Dziura w głowie daje jasną odpowiedź. Opadam, siadam na umazanej czerwienią czarnej marynarce. Pociągam łyk bimbru, odpalam fajkę. Znowu zaczynam się śmiać.
I pomyśleć, że moja obecność w tym świecie niczego nie zmieniła, a i tak będę tutejszym bohaterem. Wołodymyr pomyśli co prawda, że ściemniałem z tym zabijaniem, ale co tam. Może i mój pomnik w Kijowie powstanie?
Pomnik Chochlika Zbawiciela.
Dla odmiany – w poważnym tonie (poza początkiem). No i dobrze, równowaga w przyrodzie powinna być zachowana.
Swoją drogą, wypada żałować, że chochlików niestety nie ma. Zwłaszcza takich zdolnych do poprawienia świata o chociażby półtora procent…
W kolejce. Powodzenia.
Ideologicznie ze wszech miar słuszne, czyta się płynnie. Tylko ta wojna taka chłopięca…
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
AdamKB, Koalo, Ambush, dzięki za komentarze :) Powaga jest, owszem, choć mam nadzieję, że odpowiednio umazana humorem i optymizmem. Ambush, co masz na myśli mówiąc o chłopięcej wojnie?
Chłopięca wojna to dla mnie takie radosne obrazki jak klip Bairaktar. Jest ciężko, strzelają ale, my prawdziwi twardziele dajemy radę. A mi się to bardziej kojarzy z bólem, śmiercią i rozpaczą.
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
Witaj.
Tekst rewelacyjnie zabawny. :)
To zdanie uważam za najlepsiejsze:
Oczywiście, jeślibym taką miał, bo przecież jestem szczęśliwym kawalerem.
Widzę, że tym razem Przeuroczy Rudzielec robi za Prawie-Terminatora.
Pozdrawiam. :)
Pecunia non olet
Ambush, mnie też tak się kojarzy. Wręcz powiem, że w pierwszej wizji początkowa scena miała być sceną gwałtu, a beznadzieja i rozpacz miały unosić się z każdej strony. W ostateczności, zważając na zamysł konkursu, poszedłem w taką formę, mimo, że nie jest obraz wojny, który mam w głowie. Bruce, dziękuję :) Rudzielec ma wiele twarzy :D
Wielotwarzowiec – Chochlik Niepospolity.
Pecunia non olet
Witaj, Realucu!
Kopę lat! Miło Cię znów widzieć na portalu ;) a i Szeptucha miło znów spotkać :)
Aż żal, że nie pokazał więcej swoich zdolności, trochę to było szarpane, z mieszającym się klimatem – raz śmiesznie, raz makabrycznie – i takie też mam odczucia względem tego tekstu – trochę tak, trochę nie.
Wolałbym więcej akcji szeptuchowych niż np. rozmowy z prezydentem i dowódcą Sił Zbrojnych. Ale to już oczywiście tylko takie moje marudzenie :)
Dobrze się stało, jak się stało!
Pozdrówka!
Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.
No, mam wątpliwości, czy zabicie Adolfowicza tak wiele by zmieniło. Ale zawsze to jakiś plan.
Ale pacz pan, jak się moda w bunkrach pozmieniała…
Babska logika rządzi!
Bruce :D Krokusie, z wzajemnością ;) Mieszanina wszelaka była z pełną premedytacją. Akcja akcją, ale dajże chłopu przerwę na kieliszka zrobić :P Finklo, dobry plan nie jest zły. Choć racja, nie ma 100% pewności, że rozwiązałoby to wszystkie problemy. Dzięki!
Troszkę mi zgrzyta to połączenie makabry z humorem, ale to chyba kwestia gustu. Niemniej napisane jest sprawnie, czytało się płynnie, a zakończenie satysfakcjonuje.
Poczepiam się troszkę:
Pełno tu płonącego sprzętu i lei po pociskach.
Lejów.
Muszę jednak przyznać, że dawno nie trafiłem na istotę z taką ilością barier. Scyzoryk robi jednak robotę i ostatecznie dolatuję do sterowni umysłu.
Powtórzenie.
Kosmos to bazgranina byle jakich wielokropków!
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Irko_Luz, ale masz genialne te chochlikowe obrazki!
Szeptuch, jak nic!
Pecunia non olet
mindenamifaj, hej!
Połączenie jak najbardziej zamierzone, rozumiem jednak, że nie każdemu może pasować taki mix.
Dzięki za wypatrzenie ukrytych w tekście chochlików :)
Irko, bruce ma rację, Szeptuch wypisz wymaluj :D
Ech, gdyby tak za sprawą chochlika można rozwiązać przynajmniej niektóre gnębiące ludzkość problemy…
W łepetynie trzeszczy gorzej niż na najgorszym kacu. → Nie brzmi to najlepiej.
Proponuję: W łepetynie trzeszczy bardziej niż na najgorszym kacu.
…wciąż się wyżynają? → …wciąż się wyrzynają?
Sprawdź znaczenie słów wyżynać i wyrzynać.
Spodziewałem się, że wnętrze bunkru będzie… → Spodziewałem się, że wnętrze bunkra będzie…
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Sympatyczne :)
Przynoszę radość :)
Reg, tekst jest tym bardziej krzepiący, iż ostatecznie okazuje się, że chochlik nie był niezbędny do rozwiązania tychże problemów, tak więc zawsze jest nadzieja, że pewne sprawy rozwiążą się bez ingerencji istot z innej rzeczywistości.
Ludzie już się poprawnie wyrzynają :)
Anet, dziękuję za wizytę i odwzajemniam uśmiech :)
Realucu, wyrzynanie się ludzi nigdy nie będzie poprawne. :(
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Dobre! Oby się sprawdziło w tzw. “realu”.
W komentarzach robię literówki.
Reg, zgadzam się z zupełnością…
NaN, dzięki za wizytę i również mam taką nadzieję.
Tekst odmienny w treści, formie i nastroju od pozostałych konkursowych, bardziej nawiązujący do realu i w zakończeniu przedstawiający marzenie wielu nie tylko chochlików. Super. Zasługuje na wysłanie do biblioteki. Klik
Dziękuję Misiu :) Tekst pozwolił mi choć na krótką chwilę wyrwać się z pisarskiego dołu, więc dziękuję podwójnie.
Fajnie spotkać Szeptucha w naszej rzeczywistości :) Podobało mi się, ale trochę pomarudzę. Z jednej strony fajnie, że nie przedstawiłeś Ukraińców bogoojczyźnianie, ale z drugiej mam wrażenie lekkiego przedobrzenia. Oni tam na Ukrainie mają trochę nowoczesnego sprzętu i straty mniejsze niż Rosjanie, a to wymaga trzeźwości umysłu, sądzę więc, że żołnierz, którego spotkał Szeptuch raczej nie jest reprezentatywny. Zakończenie… nawet gdyby tak się stało, to nie rozwiąże to zasadniczego problemu. Na Kremlu są ludzie, którzy życzyliby sobie, żeby było jeszcze ostrzej.
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Hej
No czas pokazuje, że nie wszystko ułożyło się zgodnie z opowiadaniem, ale kto wie, może jeszcze chochlik zbawiciel się pojawi :).
Co tu dużo pisać, jest zabawnie ( tym bardziej, że temat jest mało zabawny, to właśnie ten kontrast dobrze robi opowiadaniu :)) i chyba oto głównie chodziło w tekście. Czytało się szybko i z uśmiechem :).
Dorzucam klika i pozdrawiam :)
"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."
Bardzie, zaskoczyłeś mnie wielce, dobijając moje dwa zamierzchłe teksty do biblioteki, ale wdzięcznym Ci za to jestem wielce, bo zawsze szkoda, jak tego jednego klika brakuje :)
Tekst rzeczywiście pisany był w okresie, gdy sprawa była świeża, niemniej jednak wciąż jeszcze nie wszystko stracone i liczmy na chochlika!
Dzięki i pozdrawiam!