- Opowiadanie: zygfryd89 - Towarzysze

Towarzysze

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Towarzysze

Szefowi wystarczyło jedno spojrzenie na dom, by zawyrokować:

– W tym to na pewno roi się od towarzyszy.

Budynek stał na końcu stromej, brukowanej ulicy, otoczony wysokim, żelaznym płotem. Trzypiętrowy, lekko nadgryziony zębem czasu. Zdobienia gzymsów i balustrad przypominały niemożliwy do odgadnięcia rebus, a wielopoziomowy i nachylony w wielu kierunkach dach mógłby zostać pomylony z panoramą niewielkiego miasta.

Wóz lekko podskakiwał, a siedzący z tyłu Kilian próbował bezskutecznie powstrzymać stukanie wiezionych przedmiotów. Przecinali właśnie rozległy ogród, pośrodku którego stała samotna, przypominająca zjawę sylwetka. Ogrodnik? Kilian nie był pewien. Od kiedy zaczął tę pracę, czyli od tygodnia, z pewną podejrzliwością podchodził do wszystkiego, co podsuwały mu zmysły.

Szef zatrzymał wóz przed drzwiami rezydencji. Wyrzeźbiony nad nimi fryz wypełniały kwiaty i napisy po łacinie. Pracodawca najwyraźniej wychodził z założenia, że bogaty klient to dobry klient, gdyż wystrojony był w drogą kamizelkę i podkręcił wąsa. Kilian zszedł z wozu, czując się przy starszym mężczyźnie niczym żebrak. Dołączył do nich drugi z pracowników, Nikodem, który wyglądał jeszcze gorzej i jak przystało na kogoś, kto spędza w pracy ostatnie dni, przebywał myślami bardzo daleko.

Uzbroili się w najpotrzebniejszy sprzęt, szef stuknął kołatką i po chwili drzwi otworzyła im elegancko odziana kobieta.

– Tak, tak, zapraszam. Pana Badara nie ma, ale kazał powiedzieć, że możecie już zabrać się do dzieła.

Przeszli przez piękny, lecz nieco ciemny hol ze stromymi schodami i dotarli do kuchni, skąd rozciągał się widok na ogród.

– Czy to panią możemy poprosić o niezbędne informacje? – zapytał szef. W towarzystwie kobiet zawsze nerwowo gładził brodę i bawił się wąsem. Aż dziw, że końcówki jego zarostu nie przybrały kształtu korkociągu.

– Oczywiście – odparła.

Mogła mieć trzydzieści kilka lat, była całkiem ładna i łączyła przesadną wyniosłość z widocznym zabieganiem.

– Kiedy pojawili się towarzysze? – zapytał pracodawca, wyjmując oprawiony w skórę notesik.

– Towarzysze?

– Duchy – wyjaśnił. – Zjawy. Zmarli. Ja lubię nazywać ich towarzyszami.

Kilian stanął przy oknie, wypatrując ogrodnika. Nie dostrzegł go. Jak na tak duży dom służby na razie spotkał niewiele. I żadnego mieszkańca.

– Nieco ponad rok temu – rzekła po zastanowieniu. – Myślę, że niedługo po śmierci pani domu.

– Wcześniej nie było żadnych manifestacji? To wiekowa rezydencja.

– Pracuję u pana Badara sześć lat i za mojej służby nikt wcześniej nie uskarżał się na podobne rzeczy.

– Sześć lat – powiedział z podziwem szef. – Musi być pani wyjątkowa. Trudno dziś o dobrego pracownika.

Spojrzał z wyrzutem na Nikodema, który uśmiechnął się przepraszająco.

– Staram się – rzekła z powagą.

– Ile zjaw dostrzeżono? Czy ktoś je rozpoznał? Jest wśród nich pani domu?

– Cztery. Nie mam pojęcia kim są, bo sama ich nie widziałam. Pan Badar nie zdradził mi, czy jest wśród nich jego zmarła żona ani ktokolwiek inny, kogo zna, a ja nie pytałam. To zbyt osobiste.

– Rozumiem. Czy oprócz pana domu ktoś jeszcze widział te duchy?

– Jego córka. W pokoju, który zajmuje, pojawiają się najczęściej.

– Wszystkie cztery?

– Tak. Razem.

Kilian zauważył, że relacja ta nieco zaskoczyła jego pracodawcę.

– Ile osób mieszka w tym domu?

– Na stałe tylko pan z córką i ja. Mamy też kucharkę, ogrodnika, sprzątaczkę i stajennego, lecz oni są tu tylko za dnia i nikt z nich nie widział żadnych zjaw.

– Dobrze – odezwał się szef. – Myślę, że możemy…

– Mam jeszcze prośbę – odezwała się kobieta. – Panienka Maria jest osobą niedomagającą. Proszę, byście przebywali w jej pokoju tylko w mojej obecności i nie poruszali tematu żadnych duchów. Dość już przeżyła, nie ma potrzeby narażać jej stanu na pogorszenie.

– Jak najbardziej– zgodził się szef i zatrzasnął notes, w którym jak zwykle niczego nie zapisał. – Panienka nawet nie zauważy, że tu byliśmy.

 

***

 

Jeszcze miesiąc temu Kilian nawet nie wiedział, że istnieje zawód despirityzora.

Choć skończył zaledwie dwadzieścia dwa lata, imał się różnych zajęć – pracował w porcie przy rozładunkach, udrażniał kanały, zapalał miejskie latarnie i sprzątał w teatrze. Nigdzie nie zabawił zbyt długo. W końcu znajomy stryja usłyszał, że jego kuzyn szuka kogoś na zastępstwo zwalniającego się pracownika. Ów pracodawca, i to nie żart, wypędzał duchy zewsząd, gdzie się zagnieździły.

Kilian, przekonany, że odbywa się to za pomocą modlitw albo jakiś innych nieznanych zwykłemu śmiertelnikowi rytuałów, poszedł porozmawiać o zatrudnieniu bez większych nadziei.

– Chłopcze! – zapienił się jego przyszły szef. – Mamy dziewiętnasty wiek! Teraz duchy wypędza się za pomocą postępu, a nie magii! Wszystkiego się nauczysz, zresztą, nie będziesz gorszy niż mój obecny pracownik.

Wizyta w domu pana Badara, znanego w okolicy magnata, do którego należały dobrze prosperujące szwalnie, miała być jego trzecim zleceniem. Dwa poprzednie okazały się przerażające, ale i dostarczyły pewnej satysfakcji.

Nocami jednak Kilian leżał w łóżku i zastanawiał się, czy wszystkie te pozbawione domostwa duchy nie przyjdą po pomstę. Z każdym zleceniem będzie ich coraz więcej.

Miał przeczucie, że w tej pracy również nie zagrzeje miejsca.

 

***

 

Nikodem uniósł coś, co wyglądało jak plątanina srebrnych kółek, łańcuszków i wisiorków.

– Największy – wyjaśnił Kilianowi – trzeba powiesić przy wejściu.

– Tylko nie przy samych drzwiach, ale bardziej z boku! – szef zawołał ze schodów. – Żeby ktoś się w to nie zaplątał! I sprawdź, czy to na pewno aluminium ze srebrem!

Kilian nauczył się już, że rzemieślnicy czasem próbowali zaoszczędzić, sporządzając dla nich produkty stalowe, które na duchy nie działały.

Nikodem zważył pobrzękujące cudo w ręku i uznał, że się nada. Kilian ustawił taboret, gdyż jego zadaniem było wbicie haka we framugę.

– I to odstrasza duchy? – zapytała ochmistrzyni z lekkim powątpiewaniem.

– Ależ oczywiście, szanowna pani – zapewnił szef. – Ta konstrukcja wydaje ledwo słyszalne dźwięki i wywołuje wibracje. Tym samym działa na towarzyszy, zakłóca manifestacje. W całym domu zawiesimy lub ustawimy co najmniej kilkanaście odstraszaczy. Proponuję dodać też wahadła. Ich ruch również odpędza zjawy. Jeśli pan Badar sobie życzy, możemy użyć najnowszych modeli, które połączono z mechanizmem zegara i pokazują godzinę! Oczywiście za dodatkową opłatą.

Kilian powiesił odstraszacz i zaczął go rozplątywać. Zdawał sobie sprawę, że to, co mówi szef, brzmi jak szaleństwo albo próba oszustwa. Jednak arsenał, którym się posługiwali, naprawdę działał. Dwa dni temu przyszła do ich magazynu wdzięczna klientka, a jeszcze wcześniej uradowany klient.

– Pan domu będzie zadowolony – zapewnił z uśmiechem szef.

 

***

 

Ustawiali urządzenia w kolejnych miejscach – sypialniach, kuchni, pięknej bibliotece, piwnicy przypominającej lochy zamku. Niektóre zakątki domostwa sprawiały wrażenie, jakby od lat nie zajrzał tam żaden człowiek, inne wręcz olśniewały przepychem. Starali się wkomponować odstraszacze w wystrój pomieszczeń, a szef sprawdzał, gdzie wpada dość światła, by dołożyć luminy.

– Luminescencja – rzekł do kobiety – to nasza najskuteczniejsza metoda. Przedmioty pochłaniają światło, by oddać je po zmroku. Duchy z jakiegoś powodu nie potrafią znieść tej jasności.

Pracując na pierwszym piętrze, w końcu dotarli do pokoju córki pana domu. Ochmistrzyni zniknęła na chwilę za drzwiami, po czym otwarła je na oścież i pozwoliła im wejść. Stanęła przy łóżku niczym strażnik i przykładając palec do ust, kazała zachować ciszę.

Pod kremowym baldachimem spała kilunastoletnia dziewczyna. Bardzo wychudzona, o rozczochranych, kasztanowych włosach. Spod kołdry wystawała tylko jej głowa. Nadzorczyni służby rzuciła Kilianowi ostre spojrzenie, jakby spoglądanie na dziewczynę było najpodlejszą zbrodnią, toteż wziął się szybko do roboty.

– Pasowałby wiatrak – powiedział szef, którego widok dziewczyny zupełnie nie zainteresował. – I luminy, dużo luminów, skoro to tu najczęściej się gromadzą. Gdzie Nikodem?

– Zrobił sobie przerwę – wyszeptał Kilian.

– Znów?! – zezłościł się szef.

Dziewczyna niespokojnie poruszyła się pod kołdrą.

– Przychodzą nocą – powiedziała, nie otwierając oczu. – Tak się boję. One przychodzą do mnie. Siadają na łóżku.

Ochmistrzyni natychmiast sięgnęła po buteleczkę jakiegoś specyfiku, nalała go na łyżkę i wcisnęła dziewczynie do ust.

– Śpij – nakazała.

W tym momencie ta otworzyła oczy i spojrzała prosto na Kiliana. Po chwili opuściła powieki.

Nie był pewien, ale wydawało mu się, że dziewczyna wypluła lekarstwo w poduszkę, gdy tylko jej opiekunka odwróciła głowę.

 

***

 

Szef i Nikodem odjechali, kiedy zaczął zapadać zmrok. Kilian miał zostać w rezydencji na noc.

– Dasz sobie radę. – Usłyszał na pożegnanie. – Masz tylko sprawdzać, czy luminy dobrze świecą. Notuj, jeśli któryś zgaśnie z wyszczególnieniem godziny. I miej oko na wahadła. Oczywiście, najważniejsze to obserwowanie duchów, choć nie sądzę, by się pojawiły.

Wóz odjechał, stukając kołami na nierównej drodze.

Kilian robił to, czego od niego oczekiwano. Wędrował po rezydencji z lampą naftową w dłoni i sercem w gardle, wiedząc, że z jego szczęściem w końcu natrafi na jakiegoś ducha. Ochmistrzyni nie opuszczała go na krok, co sprawiało, że czuł się raźniej, ale i dość niezręcznie.

Po każdym obchodzie siadali w salonie, co owocowało chwilami kłopotliwej ciszy.

– Będzie mi pani… pomagać aż do rana? – zapytał w końcu, nie mogąc znieść milczenia.

– Tak.

– Przepraszam za ten obowiązek. Domyślam się, że zwykle nie pracuje pani nocami.

Uśmiechnęła się zagadkowo.

– Jaka jest szansa, że zjawy już się nie pojawią? – zapytała.

– Może być różnie. U poprzedniego klienta w noc po naszej interwencji pewien duch – Kilian aż wzdrygnął się na to wspomnienie – swobodnie hasał po sklepie, z którego mieliśmy go wypędzić. Tak bywa, zwykle musimy poprawiać…

Gdzieś w oddali rozległ się odgłos otwieranych drzwi i Kilian aż podskoczył. Kobieta ani drgnęła. Nasłuchiwała kroków, a potem wstała.

– Pan domu wrócił – powiedziała uradowana, jakby zdarzyła się najwspanialsza rzecz na świecie.

Przywitawszy się z Emilem Badarem – korpulentnym jegomościem w średnim wieku, uśmiechającym się mimo widocznego zmęczenia – Kilian uznał, że człowiek ten może budzić sympatię. Ekstrawagancji jego wyglądowi nadawała pstrokata muszka, a okazały cylinder trzymał w dłoni.

– Widzę, że nie próżnowaliście – rzekł, bawiąc się nakryciem głowy. – Czy to już koniec naszej udręki? Duchy pójdą precz?

– Zapewniam, że pójdą, lecz nie obiecuję, że już dzisiejszej nocy – odpowiedział Kilian.

– Och, cudownie. Lidio, zajmij się panem. Mam za sobą trudny dzień, udam się na spoczynek. Dobranoc.

– Muszę ostrzec, że w pana sypialni pojawiło się kilka świecących elementów – powiedział Kilian.

– Jestem tak zmęczony, że mógłbym zasnąć na szczycie latarni morskiej. – Uśmiechnął się raz jeszcze i ruszył w stronę sypialni.

W miarę upływu nocy Kilian zaczął się nudzić. Luminy działały. Wahadła też. Nie pojawiła się żadna zjawa. Czasem obserwował przez okno ogród, po którym biegały dwa groźne psy wypuszczone na noc. Próbował też pokonwersować dłużej z Lidią. Bezskutecznie.

Około trzeciej w nocy ochmistrzyni poinformowała go, że musi na chwilę udać się do łazienki.

Kilian nie wiedział dlaczego, ale gdy tylko odeszła, nogi same zaprowadziły go pod pokój dziewczyny. Drzwi były lekko uchylone, zaglądał już tu wcześniej. Zostawił lampę w korytarzu i wślizgnął się do środka.

W ciemności świeciły trzy rozlokowane w kątach luminy. Nie widział twarzy dziewczyny, jedynie zarys łóżka.

– Kim jesteś? – zapytała cicho.

– Ja… – Kilian zaciął się, zaskoczony – proszę nie zwracać na mnie uwagi.

– Przyszedłeś do mojego pokoju w środku nocy, więc żądam, byś mi wyjawił, kim jesteś. – Jej ton sprawił, że Kilian miał ochotę ukorzyć się i prosić o przebaczenie.

– Ja… pracuję dla firmy, wykonujemy usługę dla ojca panienki.

– Jaką usługę? Co to za lampki tu wstawiliście?

Pamiętał, że nie miał wspominać o duchach, lecz uznał to za dość dziwny zakaz. Co może być lepszego od uspokojenia kogoś doświadczającego złowrogich manifestacji?

– Chodzi o zjawy. Sprawimy, że już nie będą panienki niepokoić.

Usłyszał, jak dziewczyna porusza się na łóżku.

– Nie… nie… – wydukała z przerażeniem. – Nie zabierajcie mi mamy. I dziadka. Nie… Jak to zgasić? Zgaś, proszę.

I zaczęła łkać.

Kilian nie miał pojęcia, jak na to zareagować.

– Panienki ojciec… – zaczął.

– Proszę, pomóż mi. Lidia próbowała mnie poić, ale wyplułam i myślę jasno. Oni przychodzą do mnie nocą, siadają na łóżku, towarzyszą mi, zapominam, że jestem sama. Bronią mnie. Gdy tu są…

Kilian usłyszał odgłos drzwi otwieranych gdzieś w oddali.

– Twoja ochmistrzyni wraca – wyszeptał. – Muszę iść.

– Pomóż mi – poprosiła po raz ostatni. Kilianowi wydawało się, że w końcu wyłowił z ciemności jej oczy. – Muszę komuś powiedzieć.

Wyszedł z pokoju, chwycił latarnię i udał, że nic się nie wydarzyło. Lidia wędrowała ku niemu po schodach.

– Był pan u niej? – zapytała podejrzliwie.

– Zajrzałem zza progu. Śpi, choć coś mamrocze przez sen. Oprócz panienki w pokoju nie było nikogo.

Około piątej, kiedy słońce zaczęło wschodzić, a Kilian nie zaobserwował ani jednej zjawy, jego robota była skończona. Kobieta odprowadziła go pod samą furtkę, odganiając dwa psy – olbrzymie bydlaki, którym najwyraźniej marzyło się zjeść Kiliana na śniadanie.

Ruszył pieszo do kamienicy, w której wynajmował pokój. Na szczęście miał blisko, ledwo półtorej godziny spacerkiem. To był satysfakcjonujący, pełen dobrze wykonanej roboty dzień. I noc.

Prawda?

Pomóż mi, powiedziała.

Kilian nie mógł wyzbyć się z głowy słów dziewczyny. Czy ona widziała w nim jakiegoś bohatera rodem z powieści?

W końcu dotarł na miejsce. Na klatce schodowej sąsiedzi dyskutowali o duchu, który nawiedzał kamienicę. No cóż, może kiedyś Kiliana będzie stać na własne usługi. Wszedł do pokoju i rzucił się na łóżko. Miał kilka godzin na odpoczynek, nim szef przyjedzie, by zabrać go z powrotem. Jednak nie potrafił zasnąć.

 

***

 

Drugiego dnia szef poprawiał rozmieszczenie odstraszaczy w rezydencji, tymczasem Kilian i Nikodem przenieśli się na zewnątrz. Skończyli już pracę w ogrodzie i zajęli się stajnią, gdzie dwa kare rumaki przyglądały im się z ciekawością.

– Gdybyś uważał pewną rzecz za słuszną – zaczął ostrożnie Kilian – ale jednocześnie za głupią, niebezpieczną i niegodziwą wobec pracodawcy, zrobiłbyś to?

– Pewnie – odparł Nikodem. – Niech zgadnę. Chcesz stworzyć konkurencję? Nic z tego, szef ma wyłączność na sprzęt w tej okolicy.

– Nie, to nie to.

Nikodem uśmiechnął się. Mimo, że był niewiele starszy od Kiliana, już całkowicie osiwiał. Zastanawiające, gdyż sprawiał wrażenie człowieka, który niczym się nie przejmuje.

– Zawsze mówię, że trzeba robić, co ci serce podpowiada – orzekł beztrosko. – Korzystaj z mądrości starszego kolegi, gdyż niedługo mnie tu nie będzie.

Wielkie było rozczarowanie Kiliana, gdy godziny mijały, a on nie zbliżył się nawet do pokoju, w którym spoczywała dziewczyna. Co gorsze, szef nie kazał mu zostać na noc. W trójkę odjechali wozem niedługo po zapadnięciu zmroku.

Kilian spoglądał na oddalające się domostwo, ledwo widoczne za ścianą deszczu. W kilku oknach paliły się wątłe światła. Które należy do Marii?

Otrząsnął się i doszedł do wniosku, że wcześniej zawładnęła nim głupota. Nie był żadnym wyzwolicielem uciskanych dziewic, tylko odstraszaczem duchów. Prawda?

 

***

 

Głupota nie odpuszczała, toteż Kilian, zamiast pójść spać, opracował plan – niezbyt przebiegły ani wyrafinowany, taki na miarę swoich możliwości.

Ubrał się na czarno i półtorej godziny wędrował uliczkami pod bliskim pełni księżycem, aż dotarł do płotu rezydencji.

Wybrał stronę północną, gdzie rosły potężne dęby. Podszedł do żelaznych szpikulców, co chwilę oglądając się za siebie. Psy podbiegły po chwili, szczekając głośno. Kilian wsunął przez pręty dwie niewielkie kiełbaski. Środek usypiający kupił od sąsiada, któremu co nieco zostało z czasów pracy w menażerii pewnego bogacza. Czworonogi w końcu legły na trawie i znieruchomiały. Jeśli dobrze dobrał dawkę, powinien mieć około dwóch godzin nim się przebudzą.

Przejście na drugą stronę płotu okazało się dość karkołomne, gdyż prawie nadział się na jeden ze szpikulców, a przy lądowaniu o mało nie skręcił kostki. Podniósł się chwiejnie, ukrył psy w zaroślach i ruszył ku domostwu.

Udało mu się wślizgnąć do środka przez niedomknięte piwniczne okno, które zauważył podczas ustawiania odstraszaczy pierwszego dnia. Wylądował zręcznie na podłodze i zapalił niewielką lampkę naftową.

Większość piwnicy wciąż kryła się w mroku, szedł więc powoli, starając się nie spoglądać w mroczne zakamarki. Próbował zachować spokój. Bariera gęsto ustawionych odstraszaczy powinna wystarczyć na duchy. Żywi byli większym problemem. Ustalił, że jeśli zostanie przyłapany, powie, iż wysłał go tu szef, by kolejną noc doglądł pracy urządzeń. Może nie oskarżą go o włamanie. W końcu nie ma zamiaru niczego stąd wynosić, prawda?

Na pierwszym piętrze przysłonił nieco światło i rozpoczął wspinaczkę po stromych schodach, czując się jak jeden z tych odważnych głupców, którzy wchodzili na wysokie góry. Dwukrotnie zatrzymał się, by nasłuchiwać. Na razie w domu panowała absolutna cisza.

Wszedł do pokoju dziewczyny bezgłośnie niczym zjawa i stanął nad łóżkiem. Delikatnie położył rękę na jej ustach, by zdusić ewentualny krzyk.

Ugryzła go tak mocno, że prawie sam wrzasnął. Odskoczył, machając ręką.

– Och, to znów ty, przepraszam – powiedziała cicho, chyba nieco zawstydzona.

Kilian chwilę dochodził do siebie. Mógłby przysiąc, że z jego ręki spływa wodospad krwi, lecz w wątłym świetle dostrzegł tylko ślad po zębach.

– Nic… nie szkodzi. Prosiłaś, żebym ci pomógł. Oto jestem.

Zdenerwowany i pogryziony przez ledwo żywą dziewczynę nie czuł się jak bohater, lecz jej to wystarczyło.

– Dobrze. Zabierzesz mnie stąd – zarządziła. – Wyniesiesz i ukryjesz.

To nie brzmiało jak coś, czego mógłby się podjąć ktoś zdrowy na umyśle.

– Dlaczego?

– Bo sama nie chodzę, jeśli nie zauważyłeś. Nie mogę uciec. Nie potrafiłabym nawet doczołgać się do tych twoich lampek, żeby je zgasić.

Z przerażeniem doszedł do wniosku, że dziewczyna może być niesprawna nie tylko fizycznie, ale i umysłowo.

– Zabiorę cię i co dalej? To jakieś szaleństwo. Twój ojciec będzie się zamartwiać.

Parsknęła.

– To przez niego tu leżę. Chcesz znać prawdę? Jeszcze niedawno jeździłam konno, spacerowałam po ogrodzie, podróżowałam na rowerze. Aż pewnego wieczoru, trzynaście miesięcy temu, kiedy wróciłyśmy z mamą z nabożeństwa, zawołał nas z pierwszego piętra. Wchodziłyśmy po schodach powoli, ramię w ramię, rozmawiając. Czekał na samym szczycie i – głos na chwilę jej zamarł – pchnął nas. Mamę najpierw, poleciała pierwsza. Potem mnie. Schody są strome, spadłyśmy na sam dół. Lidia przybiegła i zapytała, czy powinna udać się po doktora. „Niech poleżą do rana”, powiedział. „Zobaczymy, co będzie”. Więc Lidia skinęła głową i odeszła. Mama nie mogła się ruszyć. Jeszcze żyła. Patrzyła na mnie. Do rana było bardzo daleko. Postanowiłam się czołgać, dotarłam do drzwi, lecz były zamknięte. Nie umiałam dosięgnąć rygla. Odwróciłam się ku mamie i tak leżałam. Straciłam przytomność dopiero o brzasku.

Zaczęła pociągać nosem, choć dzielnie walczyła, by się nie rozpłakać.

– Dlaczego nie zgłosiłaś tego władzy?

– Nie miałam szansy opowiedzieć, co zaszło. Tata jest wpływowy, przekonał wszystkich, że to był wypadek. I zamknął tutaj. Nikt ze służby poza Lidią nie może wchodzić na piętro. Leżę tu sama całymi dniami, poją mnie, żebym nie była świadoma, choć często wypluwam to świństwo.

– Mogę pójść na posterunek…

– Nikt ci nie uwierzy, tata wszystkich przekonał, że jestem szalona. Dzięki temu ma mnie na wyłączność. Nocami – ściszyła głos – zaczął do mnie przychodzić. Opowiadał o tym, jak Lidia zaczyna go nudzić i to mnie kocha najbardziej na świecie. W tamtym czasie byłam wręcz półżywa ze strachu, bólu i wstydu. A wtedy przyszły do mnie one.

– Duchy?

– Tak. Mamy. Dziadka, którego nigdy nie poznałam. Brata dziadka. I mojego małego kuzyna. One nie mogły zrobić wiele, duch może co najwyżej lekko szturchnąć jakiś przedmiot, ale wystarczyło. Gdy tata próbował robić to ze mną, zjawiały się i stawały tuż obok niego, a on się denerwował, złorzeczył i odchodził. Pilnowały mnie i rozmawiały ze mną. Straszyły też tatę i Lidię – zaśmiała się krótko i dość upiornie, po czym nagle posmutniała. – Wczoraj nie przyszły. Za to tata na pewno mnie odwiedzi. Dlatego masz mi pomóc. Jesteś mi to winien, skoro odstraszyłeś moje duchy.

Kilian szukał czegoś na swoją obronę, w końcu wykonywał tylko polecenia. Nie znalazł nic.

– Mogę cię zabrać na posterunek, gdzie złożysz…

– Zanieś mnie tam, gdzie mieszkasz. Potem zastanowimy się, co dalej.

Kilian zaczął niespokojnie chodzić wzdłuż łóżka. Nie był głupcem, by spełnić prośbę dziewczyny, prawda?

Chwilę później niósł ją przez korytarz. Trzymała w ręku lampkę, a wyraz jej twarzy wyrażał mieszaninę przerażenia i ekscytacji. Była leciutka, sama skóra i kości. Uparła się też, by zabrał ją tak, jak leżała, w koszuli nocnej.

Wzdrygnęła się, widząc schody i chwyciła go mocniej.

– Powoli – wyszeptała. – Krok za krokiem.

Pokonali ledwo jeden stopień, a wtedy z ciemności wyłoniła się Lidia z lampą w dłoni. Zatrzymała się przed nimi i przez chwilę szukała odpowiednich słów, zarówno zszokowana jak i oburzona tym, co się wyprawia pod jej nosem.

– Proszę odstawić panienkę do łóżka – rozkazała, opanowując gniew.

Kilian zorientował się, że nie ma żadnego pola manewru. Kobieta zagrodziła mu drogę, więc wycofywać mógł się tylko w dół. Postąpił kolejny krok.

Lidia rzuciła się w ich kierunku, próbując chwycić swoją podopieczną.

Wywiązała się szarpanina i Kilian nie był pewien, czy to on zrzucił kobietę, uderzając w nią nogami trzymanej dziewczyny, czy może Maria pchnęła ochmistrzynię. Efekt był taki, że Lidia stoczyła się po schodach z wrzaskiem na ustach i wylądowała w pozycji, która nie śniła się nawet obdarzonym największą wyobraźnią studentom anatomii.

– Krok za krokiem – wydukała wstrząśnięta dziewczyna. – Tylko teraz szybciej.

– Co ja najlepszego robię – szeptał do siebie. – Skończę w kryminale.

Byli trzy stopnie nad podłogą, gdy drzwi na końcu parteru otworzyły się z hukiem.

Kilian ruszył niemal biegiem, nie oglądając się za siebie. Usłyszał głośne kroki i oburzone:

– Co, do cholery?!

Dotarł do drzwi i uniósł trochę wyżej dziewczynę, która rozpoczęła walkę z pięknie zdobioną zasuwą. Pan domu był bardzo blisko, lecz na szczęście uderzył w coś nogą i przeklął obrzydliwie. Sztabka skapitulowała i Kilian naparł na drzwi ramieniem. Wyszli w noc.

Psy doskoczyły do nich, głośno ujadając. Nie wyglądały na senne. Kilian znieruchomiał, zastanawiając się, czy kiedykolwiek po świecie kroczył włamywacz bardziej nieudolny od niego.

– Korek! Pumpik! Siad! – krzyknęła dziewczyna.

Zorientował się, że psy co prawda próbują się na nich rzucić, ale najwidoczniej z radości za długo niewidzianą panią. Po usłyszeniu komendy natychmiast się uspokoiły.

Kroki za ich plecami były coraz głośniejsze i Kilian odwrócił się, by dziewczyna mogła zatrzasnąć drzwi.

Zobaczył ojca Marii kroczącego ku nim przez ciemność, bladą, ledwo widoczną sylwetkę. Nagle obok niego pojawił się ktoś jeszcze. Niemal niedostrzegalna, transparentna postać, chyba kobieca. Poruszyła czymś, co wyglądało jak plątanina srebrnych kółek, łańcuszków i wisiorków. Czymś, co wisiało tuż obok drzwi i dobrze odbijało światło lampy Kiliana. Zakołysało się niczym wahadło olbrzymiego zegara, ruszyło na spotkanie pana domu.

Bodar wpadł twarzą prosto w odstraszacz, mimo impetu nie wyrwał go ze ściany, lecz wyhamował i zatrząsł się spazmatycznie.

Zapadła długa cisza.

– Przenieś mnie bliżej niego – poprosiła w końcu dziewczyna.

Kilian zrobił to. Psy nie weszły do domu, dobrze je wychowano. Przeniósł dziewczynę nad progiem, rozglądając się za tajemniczym duchem, lecz nigdzie go nie widział.

Maria podniosła lampę i spojrzała na ojca. Jeden z prętów wbił mu się w gardło, dwa łańcuchy zacisnęły się na szyi. Przez chwilę drgał jeszcze niepokojąco niczym nabity na szpilkę owad, po czym znieruchomiał.

– Jednak stal, nie srebro – uznał Kilian. – Nikodem i jego niedbalstwo.

Dziewczyna nie mogła oderwać wzroku od ojca.

– Powinniśmy stąd uciekać – stwierdził w końcu, starając się na rzeczowy ton.

– Nie – powiedziała. – Jego już nie ma, więc możesz zanieść mnie do łóżka. To teraz mój dom.

– Ale…

– Zanieś mnie do łóżka. Rano przyjdź nas odwiedzić, na tę swoją kontrolę. Zobaczysz, co się stało, zgłosisz władzy. Ja zeznam, że spałam i nie wiem, co tu zaszło.

– No… dobrze… ale przywołaj psy, bo nie dotrę do furtki żywy.

Nagle Lidia poruszyła się na podłodze. Wydawała jakieś dziwne dźwięki, które niezbyt przypominały ludzki język.

– A co z nią?

Maria niechętnie spojrzała na kobietę.

– Niech poleży do rana. Zobaczymy, co będzie.

 

***

 

Przedpołudnie było słoneczne, dlatego Maria zażyczyła sobie poleżeć w ogrodzie. Doglądała pracy ogrodnika, później trochę poczytała, a tuż przed obiadem zagrali w jedną z planszowych gier.

Kilian musiał przyznać, że to najprzyjemniejsze zajęcie, jakiego do tej pory się podjął. Jako ochmistrz miał zapewniony dach nad głową, darmowe posiłki i pracę w miejscu zamieszkania. Obowiązków za to niewiele, a główny brzmiał: „być blisko”. Więc był.

Nazajutrz po tamtej koszmarnej nocy, gdy zabrali już Lidię i Badara, Kilian na polecenie nowej pani domu usunął wszystkie luminy, wahadła i pozostałe odstraszacze, po czym wręczył je szefowi razem ze swoją rezygnacją. Maria uregulowała rachunek, ale mężczyzna i tak długo przeklinał dzień, w którym przestąpił próg domu szwalniczego magnata. Makabryczna śmierć mężczyzny narobiła mu wiele złej sławy. Z tego, co Kilian słyszał, szef wciąż dostawał zlecenia, lecz zdecydowanie mniej i nie zatrudniał żadnych pracowników.

Maria rzuciła kośćmi, a Kilian przesunął jej figurkę.

– Dziś w nocy widziałam tatę – powiedziała.

– Gdzie?

– Chyba próbował ze mną porozmawiać, był strasznie zły, ale pozostali go przepędzili. Już chyba nie będzie mnie nękać.

– Jeśli chcesz, mogę załatwić kilka…

– Nie. Zdecydowanie nie.

Śmierć Badara zakwalifikowano jako nieszczęśliwy wypadek. Kilian i Maria obawiali się, że Lidia może wyznać prawdę, lecz kobieta po odzyskaniu świadomości nie pamiętała nic z tamtej nocy. Ponoć ostatecznie wylądowała w przytułku w zachodniej dzielnicy miasta, w którym przyjmowano kalekich, niezdolnych do samodzielnego życia.

Marii z pewnością nie groził podobny los. Zostawiła sobie jedną szwalnię, pozostałe sprzedała, dorabiając się fortuny, której nie wyda przez kolejne sto lat. Nawet biorąc pod uwagę, że jej służba, a zwłaszcza ochmistrz, zarabiali naprawdę dobrze.

Kilian przegrał trzy partie z rzędu, przez co Maria trochę na niego nakrzyczała, narzekając, że słaby z niego przeciwnik, lecz szybko jej przeszło i kazała się potrzymać za dłoń.

Chwycił więc rękę dziewczyny i siedzieli tak w milczeniu.

Był jej towarzyszem za dnia.

Tak, z pewnością nie mógł sobie wymarzyć lepszej pracy.

 

Koniec

Komentarze

O, super, że udostępniłeś wersje ebookowe. I tak zazwyczaj kopiuję tekst i wrzucam w Moon Reader, a teraz obejdzie się bez kombinacji. Oby tylko nie było wirusów ;)

To chyba nostalgia, jedna wielka tęsknota za tamtymi czasami, tamtą modą, muzyką, stylem, życiem...

Całkiem dobry tekst, trochę w klimacie horroru komediowego. Może zabrakło jakiegoś twistu na koniec, ale i tak historia wydaje mi się interesująco zamknięta.

To chyba nostalgia, jedna wielka tęsknota za tamtymi czasami, tamtą modą, muzyką, stylem, życiem...

Uprawiam czytelnictwo proste, żeby nie powiedzieć – prymitywne, czyli albo mam coś ochotę przeczytać do końca, albo nie. I to niekoniecznie z zapartym tchem, ale tak ze zwykłej ciekawości. (Ale ani atom mnie nie zmusi, żebym przebrnęła przez  tekst, który – IHMO – do czytania się nie nadaje, bo pozwolę sobie podle stwierdzić, że są i takie). Twoje opowiadanie przeczytałam do the endu, którym byłam zainteresowana, więc uważam, że rolę swoją spełniło. Przynajmniej w stosunku do mnie. Oczywiście, to i owo mi zgrzytało („niedokończony” Nikodem, kamerdynerka, nadzorczyni służby itp), to i owo zaskakiwało (np. „szef” nie pasował mi do entourage'u dziewiętnastowiecznego, ale to nie oznacza przecież, że tak pisać nie można – ostatecznie  autor ma rozum, koncepcję i wolną wolę). Wykorzystanie popularnego motywu ghostbustersów nie przeszkadzało mi, jakieś tam skróty i uproszczenia również, krwawy, ekspresowy,  ale jakże milutki happy end tym bardziej. Sukcesów pisarskich masz moc, Zygfrydzie89, życzę kolejnych. Pzdr.

 

Dziegieć:

(…) a wielopoziomowy i nachylony w wielu kierunkach dach mógłby zostać pomylony z panoramą niewielkiego miasta.

Raczej nie mógłby zostać pomylony z panoramą miasta, ale ostatecznie mógłby uchodzić za jego panoramę.

 

próbował bezskutecznie powstrzymać stukanie wiezionych przedmiotów

A właściwie dlaczego to robił? Profesja „szefa” nie była dla nikogo tajemnicą, więc nie musieli się szczypać – przewozili brzęczące żelastwo antyduchowe, bo mogli. Chyba łatwych do rozbicia kryształów ze sobą nie targali?

 

Szef zatrzymał wóz przed drzwiami rezydencji. Wyrzeźbiony nad nimi portal wypełniały kwiaty i napisy po łacinie. Pracodawca najwyraźniej wychodził z założenia, że bogaty klient to dobry klient, gdyż wystroił się w drogą kamizelkę i podkręcił wąsa.

1. Portal to obramienie drzwi, więc nie mógł zostać „wyrzeźbiony NAD drzwiami”.

2. Portalu nie mogły „wypełniać kwiaty i napisy”, bo to nie naczynie. A w ogóle, to jest on – portal – mocno w tekście zbędny – już wcześniej zaznaczyłeś, że dom był okazały, przesadnie ozdobny itp. Wystarczy. Mniej kłopotów będzie.

3.  Szef/ pracodawca – czy ten gość miał jakieś imię lub nazwisko? Bo chyba mi umknęło.

4. Dlaczego tak uparcie używasz określenia „pracodawca”?  Nie brzmi to dobrze, gorzej – brzmi myląco! Nawet w pierwszym odruchu pomyślałam, że chodzi o Badara, bo jako zleceniodawca w jakimś tam sensie był i pracodawcą.

5. Pracodawca najwyraźniej wychodził z założenia, że bogaty klient to dobry klient, gdyż wystroił się w drogą kamizelkę i podkręcił wąsa.

Bogaty klient, to dobry klient – to złożenie oczywiste! A nie chodziło ci przypadkiem o informację, że tak wyjątkowemu i bogatemu klientowi należą się specjalne względy, więc to z tego powodu „szef” (nie za dobrze brzmi) wystroił się w odświętną kamizelkę?

6. Szef-duchołap, stojąc pod drzwiami rezydencji, wykonał dwie czynności,  – “wystroił się w kamizelkę”(!) i, dla kurażu, “podkręcił wąsa”. Nie miał na sobie wcześniej tego elementu garderoby? Tak, mniej więcej, ze zdania wynika. Ewentualnie – założył kamizelkę w domu i wąsa na lokówce podkręcił także w domu, tylko po co o tym u drzwi rezydencji wspominać.

 

Kilian zszedł z wozu, czując się przy starszym mężczyźnie niczym żebrak.

No, niedobrze. Jaki związek ma fakt zejścia Kiliana z wozu z jego samopoczuciem? Dopiero wtedy zauważył, że przy odpicowanym „szefie” on sam wygląda na biedaka? Cały czas używasz słowa „wóz”. Niby wiadomo, że w XIX wieku zapewne był to wóz konny, ale tak dla pełnej jasności i elegancji, chyba jednak  w którymś momencie jakaś szkapa pojawić się powinna.

 

Nikodem, który wyglądał jeszcze gorzej i jak przystało na kogoś, kto spędza w pracy ostatnie dni, przebywał myślami bardzo daleko.

Nikodem wydaje się być zwykłym figurantem. Zbędnym! Odnoszę wrażenie, że miałeś zamiar jakoś rozbudować rolę tej postaci, ale pomysłu zaniechałeś. Zostały resztki: z jakiegoś powodu Nikodem porzucił pracę, z jakiegoś powodu przedwcześnie posiwiał, z jakiegoś powodu nie przykładał się do roboty itd., ale te informacje nic nie wnoszą, raczej dziwią.

 

(…) szef stuknął w kołatkę i po chwili drzwi otworzyła im elegancko odziana kobieta.

Zdecydowanie „stuknął kołatką”.

 

Pana Badara nie ma, ale kazał przekazać, że możecie już zabrać się do dzieła.

kazał-przekazał – „gołym uchem” słychać, co nie brzmi.

 

Mogła mieć trzydzieści kilka lat, była całkiem ładna i łączyła przesadną wyniosłość z widocznym zabieganiem.

Żadną miarą nie jestem w stanie wyobrazić sobie połączenia wyniosłości i zabiegania. Nerwowo dreptała w miejscu, rwąc się do chwilowo porzuconych obowiązków, czy co?

 

Jak na tak duży dom służby na razie spotkał niewiele.

Jedna osoba to jedna osoba, nie żadne „niewiele”.

 

– Sześć lat – powiedział z podziwem szef. – Musi być pani wyjątkowa. Trudno dziś o dobrego pracownika.

Spojrzał z wyrzutem na Nikodema, który uśmiechnął się przepraszająco.

A niby czym i dlaczego akurat w tym momencie Nikodem mu się  naraził? Drugie zdanie takie z czapy jest. Jakaś niewykasowana resztka? (Edit: A! Załapałam! Kobita w jednym iejscu pracy zdzierżyła sześć lat, a Nikodem własnie podaje tyły. Moją nieuwagę mogę wyjaśnić jedynie tym, że Nikodem to zaledwie cień bohatera wydarzeń, więc łatwo informacje o nim puścić w niepamięć.)

 

W izbie, którą zajmuje, pojawiają się najczęściej.

Chłopska izba w takiej wypasionej chawirze? No, wow!

 

(…) szuka kogoś na zastępstwo zwalniającego się pracownika.

Jeśli pracownik się zwalniał, to nie zatrudniał na zastępstwo, tylko na wolne miejsce, na miejsce pracownika, który itd.

 

Dwa poprzednie okazały się przerażające, ale i dawały pewną satysfakcję.

Skoro zlecenia „okazały się” czyli zostały wykonane/zakończone, to satysfakcję „dały/przyniosły/dostarczyły”. Obydwa czasowniki powinny mieć formę dokonaną.

 

Kamerdynerka zniknęła na chwilę za drzwiami.

Nigdy nie zaakceptuję „kamerdynerki”. Nie dlatego, że nadal z lekka się dławię przełykając co niektóre feminatywy typu: gościni, marynarka, rabusia albo ministra, ale dlatego, że ta kobieta była po prostu gospodynią ewentualnie ochmistrzynią.

 

Znad kołdry wystawała tylko jej głowa.

SPOD kołdry!

 

Nadzorczyni służby…

Jak wyżej – gospodyni/ochmistrzyni (gdyby dwór był miejscem jej pracy) – z racji funkcji sprawowała nadzór nad służbą, ale NIE nazywano jej nadzorczynią.

 

Wóz odjechał, stukając kołami na nierównej drodze.

O to właśnie mi wyżej chodziło, gdy upominałam się o jakiegoś konia – wóz odjechał samoczynnie, jakby miał napęd silnikowy. Na owies?

 

Czworonogi w końcu legły na trawie i znieruchomiały. Jeśli dobrze dobrał dawkę, powinien mieć około dwóch godzin nim się przebudzą.

Za uśpienie piesków w miejsce potraktowania ich strychniną – masz u mnie plus! Ogromny! :)

(Wczoraj rzucił mi się w oczy disclaimer Krokusa:  Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy. Niczego, co Krokus napisał, nie czytałam, ale mam zamiar nadrobić zaległości, bo wielce mnie tym swoim przypiskiem ujął).

I tak mniej więcej od tego miejsca twoje opowiadanie wyzbywa się błędów zbliżonych do powyższych. Być może coś się tam jeszcze tuła, ale nie było na tyle widocznie, żeby mi się czytelniczy hamulec bezpieczeństwa włączał. Dziwne.

Raz jeszcze – pzdr. KT

 

Edit

Dopiero dziś spostrzegłam, że to tekst konkursowy. Czy powodem pozostawienia postaci Nikodema – bladego, chudego, sfatygowanego nerwową pracą, plączącego się tu i ówdzie, ale nie wiadomo po co – był limit znaków? Bo odniosłam wrażenie, że „Towarzysze” to albo przycięty do potrzeb konkursu „gotowiec” spokojnie leżakujący do tej pory na SSD, albo założenie opowiadania było nieco bogatsze w szczegóły oraz postacie, tylko musiałeś je wyplewić i ciut zaorać, żeby zmieścić się w „30 tysiącach znaków wg licznika portalowego”. 

Cześć! Przepraszam, nie zrobiłam łapanki, bo cały dzień siedziałam przed laptopem i zaczynam już widzieć rzeczy, których nie ma, za to nie dostrzegam tych, które mam przed nosem.

Pozwolę sobie zatem na komentarz w wersji skróconej.

Odczucia mam mieszane. Kurde, bardzo nie lubię tego pisać, ale spodziewałam się po Tobie lepszego tekstu. Na pewno lepiej napisanego, takiego z pazurem przede wszystkim. Towarzysze są napisani bardzo prosto, momentami wręcz sztywno, jakby, cytując Gandalfa, Twoje palce chwyciły za miecz i nie przypomniały sobie dawnej siły. Dużo krótkich zdań, żadne nie zapada w pamięć. A przecież potrafisz pisać ładnie i wciągająco.

Przyznam szczerze, że lektura była doświadczeniem konfuzję wywołującym i to na przynajmniej dwa sposoby:

  1. Z jednej strony mamy lekki, niemal humorystyczny ton, widoczny zwłaszcza w postaci szefa, w niektórych odzywkach; w każdym razie żadnej dramy na początku nie ma i nic jej nie zapowiada. A potem znienacka jeb, lecimy z grubej rury molestowaniem dziecka.
  2. Niby wiek dziewiętnasty, a zupełnie, kompletnie tego nie czuć. Aż się musiałam w pewnym momencie cofać, żeby się upewnić, że mi się ta dziewiętnastowieczność nie przywidziała.

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Gravel, nie jest to łatwe, bo próba, eksperyment. ;-) Nie sprawdza się nic z tego, co kiedyś bywało. cholernie trudne adresowanie. Tak jakby nie było poczty i paczkomatów. Błądzimy, pozwólmy sobie na to. Poniekąd masz rację i jej masz. Czy to możliwe? Niestety, tak. :-)

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Asylum, to po prostu klątwa wyrobionego nazwiska ;) Jak sobie raz zawiesisz poprzeczkę, to potem ludzie będą rozczarowani, kiedy nie doskoczysz. Ale błądzić zawsze można, może nawet czasem trzeba, żeby móc się ponownie odnaleźć.

Dobra, idę w kimę, bo zaczynam bredzić xD

 

Ale zanim pójdę, to jeszcze pobredzę na temat, bo ostatecznie zafiksowałam się na minusach i zapomniałam o plusach.

Początek tekstu misię. Szczególnie zestawienie słowa “towarzysze” – znajomego, budzącego dobre skojarzenia – z ich rzeczywistą naturą – upiorną, tajemniczą. Budzi to ciekawość, buduje nastrój. Sam pomysł na obsadzenie duchów w roli good guys również, zwłaszcza że prawdziwymi potworami i upiorami, które nie dają spokoju, zawsze są przecież ludzie.

No i ostatecznie nie czytało się źle, dotarłam do końca bez bólu, śledziłam rozwinięcie historii z zainteresowaniem. Sorki, że zupełnie nie wspomniałam o tym w poprzednim komentarzu.

three goblins in a trench coat pretending to be a human

I ja pobredzę, Gravel, zanim ostatecznie zniknę na dzisiaj! xd Ostatnio odnoszę wrażenie, że nic na mnie nie działa. Głupie, wiem, ale nie chce mi się iść w fikcję, bo rzeczywistość mnie przytłacza. Dzisiaj, odhaczyłam dwie pozycje na swojej liście, ale jeszcze są, może nie multum, lecz trudne. Chyba muszę przestać to robić, znaczy odhaczać. ;-) Od dawna klnę na samą siebie, że nie mogę tego po prostu prześmiać,  widocznie nie ta faza i jakoś czuję, że wszystko dookoła dzieje się najzupełniej poważnie, żadne tam anturaż.

srd

a

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Fanthomas

 

Dzięki :)

 

-----------------------------------------------------------------

 

W_baskerville , dzięki za komentarz. Co do Twoich wątpliwości:

 

próbował bezskutecznie powstrzymać stukanie wiezionych przedmiotów

A właściwie dlaczego to robił?

Może po prostu wkurzało go stukanie? Też by mnie wkurzało, jakbym jechał przez jakiś czas i musiał tego słuchać :)

 

Portal to obramienie drzwi, więc nie mógł zostać „wyrzeźbiony NAD drzwiami”.

Zmieniłem na fryz. O coś takiego mi chodziło, choć czytałem, że fryz też jest portalem, może złe źródło. Wypełniony według mnie może być, jak najbardziej, jak sprawdziłem "wypełniać – «pojawić się gdzieś w dużej ilości, liczbie, zajmując całą wolną przestrzeń»".

 

Nie nadałem imienia szefowi, wydało mi się ono zbędne. Tekst jest z perspektywy Kiliana, który myśląc o swoim szefie, raczej nie przywołuje jego imienia

 

wystroił się w kamizelkę”(!)

zmieniłem na wystrojony był

 

No, niedobrze. Jaki związek ma fakt zejścia Kiliana z wozu z jego samopoczuciem?

Pewnie dlatego, że schodząc z wozu, stanął koło szefa, a w dodatku za chwilę mieli spotkać bogatego klienta. Więc według mnie, mógł się tak poczuć właśnie w tym momencie.

 

Nikodem wydaje się być zwykłym figurantem. Zbędnym! Odnoszę wrażenie, że miałeś zamiar jakoś rozbudować rolę tej postaci, ale pomysłu zaniechałeś.

Szczerze pisząc, to nie miałem dla niego większych planów. Jego rolą było doprowadzenie do śmierci Badara poprzez niechlujstwo.

 

(…) szef stuknął w kołatkę i po chwili drzwi otworzyła im elegancko odziana kobieta.

Zdecydowanie „stuknął kołatką”.

Racja.

 

Jedna osoba to jedna osoba, nie żadne „niewiele”.

W sumie dwie :)

 

W izbie, którą zajmuje, pojawiają się najczęściej.

Chłopska izba w takiej wypasionej chawirze? No, wow!

Racja, wywaliłem wszystkie izby.

 

 

Kamerdynerka od początku trochę mi nie pasowała, ale nie umiałem znaleźć lepszego słowa. Po sugestii, ta ochmistrzyni będzie jednak lepsza, zmieniłem w całym tekście.

 

Co do opowiadania – zostało napisane na konkurs. Po prostu przerobiłem stary pomysł, których chodził mi po głowie, by pasował do założeń. Pierwotnie towarzysze mieli być maleńkimi ludzikami zamieszkującymi rezydencję, a bohater dezynsektorem, który zaczyna mieć wątpliwości i ratuje córkę swojego klienta.

 

-------------------------------------------------

 

Gravel, dzięki za przeczytanie. Czasami się zastanawiam, czy gdybym wrzucił dziś jakieś moje stare teksty, to odbiór byłby gorszy niż kiedyś? Może poziom portalu wzrósł, a ja stanąłem w miejscu? Z drugiej strony zawsze warto wrzucić kilka słabych tekstów, wtedy oczekiwania spadają, i znów masz łatwiej :D

 

Hej, zygfryd89

Dobrze się czyta Twoje teksty. Jest w nich coś takiego, że czyta się je przyjemnie i chciałoby się więcej.

Są duchy, jest i nasz bohater, który kręci się po różnych pracach. Podoba mi się cała historia, ale i związanie początku i końca. Bohater szuka pracy – bohater ma pracę marzeń. Plus… wspomnienie o towarzyszach na początku parę razy, a na końcu “Był jej towarzyszem za dnia.” :) Fajne zakończenie.

 

Zawsze muszę się przyczepić, więc i teraz to zrobię: trochę mi brakuje wytłumaczenia motywu ojca.

Nie zmienia to faktu, że tekst jest dobry, czyta się płynnie i po prostu nie mogę cię nie zgłosić do biblioteki.

 

Pozdrawiam.

Witaj.

 

Bardzo fajny tytuł i nazwa duchów. Takie, kojarzące się mimowolnie z minioną epoką, określenie. :))

 

Przerażająca opowieść. Bardzo bolesna. Odetchnęłam z ulgą, bo zakończyłeś ją happy endem, lecz to, co przeżyła dziewczyna, jest niezwykle przejmujące i smutne. Przemoc domowa to jedno, ale tutaj mamy zwielokrotnione bestialstwo wobec niepełnosprawnej córki. Makabryczne… :((

 

Z technicznych dostrzegłam:

W pokoju, którą zajmuje, pojawiają się najczęściej. – czy tu nie powinno być „który”?

… gdy godziny mijały, a on nie zbliżył się nawet do pokoju, w której spoczywała dziewczyna. – tu znów to samo…

 

Starali się, (chyba tu zbędny przecinek) wkomponować odstraszacze w wystrój pomieszczeń, a szef…

 

Nie był pewien, ale wydawało mu się, że dziewczyna wypluła lekarstwo w poduszkę, gdy tylko jej opiekunka odwróciła głowę. Szef i Nikodem odjechali, gdy tylko zaczął zapadać zmrok… – powtórzenie obok siebie

 

Ustalił, że jeśli zostanie przyłapany, powie, iż został tu wysłany przez szefa, by kolejną noc doglądać pracy urządzeń. – powtórzenie

 

Pozdrawiam.

 

Pecunia non olet

Przeczytawszy.

Motyw tytułowy zdecydowanie mnie kupił, a przywołanie go w tekście w paru różnych kontekstach też było wartością dodaną, jeśli chodzi o kompozycję. Narracja ma lżejszy ton, ale nie przeszkadza to poruszeniu poważnych kwestii i pokazaniu motywów gotyckich. Rytm też bardzo dobry, przez większość tekstu się płynie. Żeby nie było tak różowo, polecam jednak Twojej uwadze łapanki powyżej, bo parę baboli i powtórzeń. Czy brak twistu bardzo mi doskwiera? Muszę powiedzieć, że nie. Czasem prostsze historie łatwiej skroić pod limit i tu z pewnością się to udało.

Bruce, Oidrin, dzięki za komentarze. Poprawki wprowadzone.

I ja bardzo dziękuję i pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Duchy potraktowane w sympatyczny sposób, a to dość oryginalne podejście. Ojciec dziewczyny paskudny, to wzbudza emocje, dobrze, że jej się udało. Ciekawa jestem, czy duchy miały swój udział w śmierci faceta. Niby zostały odstraszone, ale skoro jednak urządzenie zrobiono ze stali…

Zgadzam się z przedpiścami, że nie czuć dziewiętnastowieczności. “Szef” brzmi współcześnie, czemu nie pryncypał? No i narrator myśli po dzisiejszemu.

Babska logika rządzi!

Podobało mi się przedstawienie duchów jako tych dobrych, co przełamało schemat. Na początku wszystko wskazywało, że są złe, a potem nastąpiło efektowne odwrócenie ról. Natomiast Lidia już niemal od razu wypadła podejrzanie. Akcja opowiadania jest osadzona w przeszłości, ale posiada wiele współczesnych elementów. Może to być wadą, ale według mnie ciekawie wypadło zaaplikowanie tych elementów do tekstu o dziewiętnastym wieku. Całość mi się podobała, interesujący horror. 

Przeczytałem z przyjemnością, bo nie horror i dobre duchy.

Finkla, Sonata, Koala75, dzięki za komentarze.

Moje zdanie już znasz, więc skreślę tylko kilka niepotrzebnych słów. Opowiadanie było przedziwne. Zdarzyło mi się kiedyś przeczytać kilka klasycznych gotyckich powieści i, prawdę powiedziawszy, jeszcze pamiętam to odczucie zmieszania – czy mam się śmiać, czy płakać. Wędrowałam strona za stroną, przyglądając się obcemu mi egzotycznemu światu, relacjom społecznym, hierarchii, naiwności i przemocy. Pisane były szczególną frazą.

W Twoim tekście odnalazłam kluczowe wątki i sytuacje z tych historii, a nawet sposób opisu, lecz jednocześnie przekonwertowałeś typowość przez humor i współczesność. 

Ciekawy i zajmujący tekst, nietuzinkowy zabieg.

 

Tak już na marginesie wtedy-gdzieś-tam, pomimo zżymania się, doczytywałam te powieści do końca, żeby poznać wyjaśnienie. U Ciebie nie było bariery wejścia. Fajna, zamknięta historia! xd

 

Skarżypytuję. :-)

pzd srd

a

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Wiesz już, Zygfrydzie, że Towarzysze nieco ostają od Twoich najlepszych tekstów, ale i tak czytało się tę historię naprawdę dobrze. Co prawda początkowo sądziłam, że ochmistrzyni ma zamiar zostać panią Badarową i dlatego poi Marię jakimiś specyfikami, ale kiedy dziewczyna opowiedziała Kilianowi o wszystkim, co spotkało ja i matkę, rzecz nabrała innego, bardziej tragicznego wyrazu.

Spodobało mi się, że Twoje duchy nie przerażają, że czuwają na bezpieczeństwem córki/ wnuczki/ kuzynki.

Mam nadzieję, że poprawisz usterki, bo chciałabym móc poklikać Bibliotekę. ;)

 

zgo­dził się szef i za­trza­snął swój notes, w któ­rym jak zwy­kle ni­cze­go nie za­pi­sał. → Zbędny zaimek.

 

Pod kre­mo­wym bal­da­chi­mem spała na­sto­let­nia dziew­czy­na. → W XIX wieku tego słowa nie znano. Nastolatki zaistniały dopiero w drugiej połowie XX wieku.

 

Bar­dzo wy­chu­dzo­na, o roz­czo­chra­nych, kasz­ta­no­wych wło­sach. Spod koł­dry wy­sta­wa­ła tylko jej głowa. → Skoro spod kołdry wystawał tylko głowa, to jak mogli dostrzec , że dziewczyna jest bardzo wychudzona?

 

Eks­tra­wa­gan­cji jego sur­du­to­wi nada­wa­ła pstro­ka­ta musz­ka… → Raczej: Eks­tra­wa­gan­cji jego wyglądowi nada­wa­ła pstro­ka­ta musz­ka

Bo chyba nie nosił muszki na surducie.

 

Ze­stre­so­wa­ny i po­gry­zio­ny przez ledwo żywą dziew­czy­nę… → To słowo nie ma tu racji bytu, albowiem pojęcie stresu zostało wprowadzone przez Hansa Hugona Selye'a, w XX wieku.

 

roz­glą­da­jąc się za ta­jem­ni­czym du­chem, lecz ni­g­dzie go nie wie­dział. → Literówka.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzięki, Regulatorzy. Wprowadziłem poprawki.

OK, Zygfrydzie. Mogę odwiedzić klikarnię. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

A ja też kliknę. Podobała mi się fabuła i twist z tym, czym i po co są tam duchy, ale najbardziej podobał mi się świat przedstawiony, a raczej te jego kawałeczki, które nam podrzucasz. Chętnie bym się dowiedziała coś więcej o zawodzie despirityzora.

Plus, powiem tak: miło, że bohaterowie dostali happy end. Należał się, nawet jeśli nie jest to rozwiązanie super-typowe dla gotyckich narracji (co nie znaczy, że niespotykane!).

ninedin.home.blog

Dzięki, Ninedin. Nie pamiętam, kiedy ostatnio napisałem opowiadanie z typowym szczęśliwym zakończeniem, więc mnie skusiło.

Cześć,

 

Haha… jeden z lepszych tekstów w konkursie, bardzo mi się spodobał. Groza w wersji komediowej. Od początku do końca czytało się świetnie, fajny pomysł, klimat, dialogi, zakończenie również takie jak być powinno. 

 

Pozdrawiam

Zajrzałam sobie ostatnio spontanicznie na forum, na którym mnie od dawna nie było i pokazał mi się Twój tekst, a że zawsze przepadałam za Twoim pisarstwem, to też ochoczo przeczytałam. Zgadzam się właściwie z tym, co Gravel napisała o tonie tekstu – miałam identyczne przemyślenia. Z jednej strony historia zapowiadała się bardzo lekko, a za chwilę mowa o molestowaniu seksualnym – to mi się gryzło i przeszkadzało. Trochę też nieumotywowane się wydawało to morderstwo żony i córki (bo przecież nie mógł wiedzieć, że Maria się wyliże); rozumiem, że tekst krótki, ale jednak ta informacja, że bohater, którego jako czytelnicy widzieliśmy tylko w tej jednej przelotnej interakcji okazał się mordercą i gwałcicielem była zaskakująca i to nie w ten satysfakcjonujący sposób, a raczej w taki, że to trochę się znikąd pojawiło. Tak czy owak, sam pomysł na zawód despirytora i profesjonalne usuwanie duchów mi się podobał, dziewiętnastowieczni ghostbusters :D Szkoda, że całość nie była utrzymana w takim lekkim, komediowym tonie. 

Pozdrawiam!

Tomorrow, and tomorrow, and tomorrow, Creeps in this petty pace from day to day, To the last syllable of recorded time; And all our yesterdays have lighted fools The way to dusty death.

JPolsky, rosebelle, dzięki za komentarze.

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Dzięki :)

Nowa Fantastyka