
Bywa, że niewinna zabawa może wpędzić nas w kłopoty.
Dedykuję Alicji i jej pokłutym palcom;)
Chwała betującym!
Bywa, że niewinna zabawa może wpędzić nas w kłopoty.
Dedykuję Alicji i jej pokłutym palcom;)
Chwała betującym!
Wiem, że ta wypowiedź może się okazać trochę nieskładna. Niestety trwająca od wielu tygodni bezsenność sprawia, że czasem trudno mi dobierać słowa.
Wrzesień tego roku był piękny i ciepły, a mnie miała czekać wspaniała przygoda. Pamiętam, że od pierwszej chwili pałac w Zabłociu urzekł mnie i onieśmielił. Wybudowany z rozmachem, urządzony stylowo sprawił, że poczułam się równocześnie wyróżniona i zagubiona. Całe szczęście, że moja przyjaciółka-Krysia służyła mi przykładem i radą.
Jej sztywne trzymanie się reguł było nieco wkurzające, ale równocześnie dawało poczucie pewności i stabilności.
Już pierwszy wieczór, który spędziłyśmy w położonej na parterze sali szmaragdowej, wydał mi się czymś nie całkiem rzeczywistym. Wciąż mam przed oczami moment, gdy czerwona od żaru, gruba szczapa zapadła się w palenisku z głośnym sykiem. W mgnieniu oka cała sala wypełniła się pomarańczowymi błyskami iskier, które niczym magnezja rozświetlały kobierzec z Isfahanu, pokryte haftowaną tkaniną ściany i zgromadzone tam panie. Ta komnata swoim wystrojem sprawiała wrażenie podwodnego pałacu Neptuna.
Dobrze pamiętam, że najbliżej kominka, na bladobrzoskwiniowym szezlongu siedziała lady Agata, która ponoć była spokrewniona z gospodarzami. Pozostałe panie otaczały ją nieregularnym półkolem, zajmując fotele i krzesła, według trudnego do zrozumienia klucza.
Zajęłam miejsce nieco oddalone od centrum, przy wysokich drzwiach z mosiężnymi klamkami w kształcie delfinów. Byłam tam nowa i nie chciałam narzucać swojej osoby pozostałym paniom, poza tym przy tej odległości mogłyśmy z Krystyną w miarę swobodnie rozmawiać.
– Te we wnęce okiennej, Marcelina i Julia, są ponoć kuzynkami, a w każdym razie zawsze trzymają się razem – szeptała Krystyna, zasłaniając usta wachlarzem. – Przyjrzyj się sukni Marceliny, podobno sprowadziła ją z samego Paryża! Jedwab tomioka, weneckie koronki – mruczała zmysłowo jak kot.
Westchnęłam, czując ból w pokłutych opuszkach palców. Lekką sukienkę na przyjęcie w ogrodzie miałam gotową już od wiosny, ale na Rubinowy Wrzesień w pałacu konieczna była toaleta wieczorowa. Atłasową, srebrną suknię skończyłam nad ranem w dniu wyjazdu. Zadbałam o cofnięty tył, bufiaste rękawki i regencyjne cięcia. Sztywny pasek pod biustem cisnął niemiłosiernie, ale miał ten sam odcień, co zapinane na guziczek rękawiczki.
Lady Agata przerwała rozmowę z posągową blondynką i za pomocą ażurowego, srebrnego dzwonka wezwała lokaja. Niemal natychmiast w drzwiach pojawił się niesamowicie chudy mężczyzna. Czarny frak wyraźnie odbijał się od bieli jego włosów, koszuli i rękawiczek.
– Madame…? – Ukłonił się.
– Chciałybyśmy posłuchać muzyki – powiedziała głębokim tonem, jak osoba przywykła do posłuchu. – I myślę, że nasze miłe panie chętnie napiłyby się herbaty.
– Pan hrabia kazał przygotować na siódmą lekką przekąskę, w jadalni orchideowej – odparł cicho.
– W takim razie dziękuję. – Skinęła głową.
Lokaj Paweł uruchomił fonograf i zręcznie zapalił lampy gazowe, potem ukłonił się i odszedł. Przez kolejną godzinę zgromadzone panie pozostały w towarzystwie Romea, Julii i Hektora Berlioza, chłonąc atmosferę tajemnicy i oczekiwania.
– Czuję się jak w dzieciństwie, podczas Świąt Bożego Narodzenia. Odczuwam lęk, ale równocześnie nie mogę się doczekać – szepnęłam, zasłaniając się wachlarzem.
– Pamiętaj, że współczesne emocje to tutaj faux pas. – Oczy Krystyny wyrażały równocześnie troskę i surowość.
– Wiem, nigdy nie można wywrzeć pierwszego wrażenia po raz drugi.
– Paniom z towarzystwa bardzo spodobały się twoja sylwetka i miły sposób bycia, ale i tak ostatnie słowo należy do gospodarzy. Spodobasz się, będziesz zapraszana kilka razy w roku i powoli znajdziesz swoje miejsce w towarzystwie. Nie spodobasz się, przepadło!
– Zawsze miałam pretensje do taty, że to po nim odziedziczyłam figurę, a tu taka niespodzianka…
Krystyna parsknęła cicho, ale zaraz skarciła mnie wzrokiem.
Nie musiałam na nią patrzeć, aby wiedzieć, że szepce:
– Takt i umiar!
Kilka dam uniosło nieznacznie głowy.
Chyba niepotrzebnie kłułam sobie palce. Wydaje się, że wylecę na zawsze z tego zaczarowanego kręgu, jeszcze w ten weekend.
Minęły dwa kwadranse, nim monotonny szum fonografu obwieścił koniec płyty. Lady Anna zaproponowała głośną lekturę. Marianna odmówiła, skarżąc się na chrypkę. Klara najwyraźniej była chętna, ale wciąż jeszcze pozwalała się namawiać.
Szmer rozmowy ucichł nagle, gdy w drzwiach stanęło czterech lokajów z kandelabrami. Weszli do komnaty, utworzyli szpaler, wpuszczając parę gospodarzy. Wszystkie damy poderwały się z miejsc i dygając, przesuwały się pod ściany.
– Hrabia Honoriusz Opaliński wraz z kniahinią Halszką Batory – obwieścił niskim, tubalnym głosem jeden z lokai.
Dostojna para stanęła na tle kominka, sprawiając, że podchodzące damy widziały ich rozświetlone na brzegach kontury. Dopiero stając na wprost, mogły na nich popatrzeć, ale prezentacja trwała zwykle bardzo krótko.
Tylko nie chlapnij nic o kolejności dzióbania! – użyłam strofowania prewencyjnego, starając się nie pokazywać głębi mego zdenerwowania.
Koncentrowałam wzrok na isfahańskim kobiercu, pochodzącej z tych samych okolic karmelowej otomanie i ślicznym stoliku inkrustowanym jadeitem. Starałam się oddychać miarowo i nie przywoływać w myślach wszystkich katastrof, które mogłam ściągnąć na swoją biedną głowę.
Pośród stukotu obcasów i szelestu sukien, usłyszałam nagle:
– Alicja Nowaczek z Modrej Łąki. – Ruszyłam powoli, wyciągając szyję i (jak na kursie tańca) trzymając ramę.
Gdzieś z tyłu głowy dzwonił mi nerwowy chichot „Alicja z Modrej Łąki”, przecież to brzmi jak nazwa hodowli maltańczyków…
Wbiłam paznokcie w dłonie i udało mi się zepchnąć gdzieś w głąb swoje narwane, współczesne ja i wyciągnąć na zewnątrz tyle Jane Austen, ile mogłam zaczerpnąć. Dygnęłam wdzięcznie, podając hrabiemu dłoń ukrytą w białej rękawiczce.
Gospodarz był szpakowatym, szczupłym mężczyzną o bladej cerze. Rzymski nos i krzaczaste brwi nad głęboko osadzonymi oczami nadawały mu groźny i dostojny wygląd. Za to rudawe bokobrody wydały mi się nieco figlarne. Oszacowałam, że jest koło pięćdziesiątki, ma pieniądze, władzę i lubi z nich korzystać. Pachniał tabaką i cynamonem.
– Miło mi gościć panią w moich dobrach – rzekł z intrygującym błyskiem w oku.
– To zaszczyt dla mnie, hrabio – odparłam, dygając.
Ukłon wyszedł mi doskonale, nawet lepiej, niż kiedy ćwiczyłam w domu przed lustrem.
W tanecznej paradzie przeszłam w stronę kniahini, filigranowej, smagłej, wielkookiej jak Gruzinka. Jednak w chwili kiedy podniosłam na nią wzrok, czekając na słowa powitania, poczułam, jak serce kołacze jej w piersi.
Wąskie, pomalowane karminową szminką wargi wypowiadały jakieś słowa, ale nie słyszałam ani jednego dźwięku. Lęk zacisnął się na mnie jak zimowa kra w jeziorze, pozbawiając tchu i zadając nieopisany ból. Chciałam się wycofać, ale moje ciało było całkiem bezwładne. Nie byłam w stanie wydusić ani słowa, uniosłam dłoń do skroni i osunęłam się na posadzkę.
***
Obudziło mnie ukąszenie strachu. Wciągnęłam łapczywie powietrze, ale nie odważyłam się wydać z siebie jakiegokolwiek dźwięku. Ostrożnie zamrugałam, czując równocześnie spływające za uszy pojedyncze łzy.
Znajdowałam się w sypialni rozświetlonej jedynie bladym pobłyskiem lampki olejnej. Obok mojego łóżka Krystyna drzemała na krześle, z głową opuszczoną na piersi. Poza nią w pokoju nie było nikogo.
Przez chwilę leżałam, wsłuchując się w dźwięki niesione przez noc.
Słyszałam gołębie na strychu, wiatr wiejący za oknem i kapiącą wodę gdzieś dużo dalej. Wszystko to brzmiało zwyczajnie i niegroźnie, ale mimo to lęk nie ustępował.
Wstałam, aby się napić. Porcelanowy dzbanek ozdobiony motywem błękitnych powoi stał obok miski do mycia, od kompletu. Szklanka miała uroczo kanciastą nóżkę i żłobkowane krawędzie.
– Nastraszyłaś mnie tym omdleniem – sarknęła cicho zaspana Krystyna, trąc oczy jak mała dziewczynka.
– Przepraszam. Muszę ci wyznać, że czasem…
– Daj spokój. Panie były zachwycone… – Wydęła wargi.
Jak często, miałam wrażenie, że zarazem podziwia mnie i jest mną rozczarowana. Chwilę milczała zasępiona, ale ożywiła się wołając:
– Gdybyś słyszała… To globus! To globus! Poluźnijcie jej gorset! Dobra, idę pospać, jak człowiek we własnym łóżku. Jutro po śniadaniu planowana jest przejażdżka koszami i piknik nad rzeką. Będzie publiczność.
Chciałam powiedzieć, że źle się czuję i wolałabym wrócić do domu. Miałam ochotę wyznać, że bywają osoby, na które reaguję tak gwałtownie. Zwykle nie oznaczało to dobrych relacji w przyszłości.
Przypomniałam sobie jednak, że pobyt w tym niesamowitym miejscu nic mnie nie kosztował, a Krysia poruszyła niebo i ziemię, aby załatwić zaproszenie. Luksusy, w których się pławiliśmy finansowano dzięki sprzedaży biletów dla widzów, którzy mogli podczas przejażdżek, spacerów i balu, przenieść się w dawne czasy. Obecność stylowych dam wydawała się równie niezbędnym składnikiem sukcesu całego projektu, jak pałac, park, służba w liberiach i powozy. Ucieczka byłaby zerwaniem umowy i definitywnym końcem przyjaźni z Krystyną.
W domu pewnie podeszłabym do okna i patrzyła przez chwilę na drzewa i trawę, to zawsze mnie uspokajało. Jednak w tamtym miejscu z jakiegoś powodu obawiałam się tego. Dlatego rozebrałam się, umyłam w misce i poszłam spać.
***
Początek soboty w jakiś sposób mi umyka. Wstałam rozedrgana i zła. Wiem, że brzmi to melodramatycznie, ale czułam się, jakby całą wcześniejszą ekscytację przykrył gruby, ciemny welon. Gdzieś z tyłu głowy tkwiła wizja czegoś strasznego, co widziałam i co wracało do mnie we śnie.
Może dlatego poranne spotkania i zabawy wydały mi się czymś sztucznym.
Tego ranka dołączyli do nas kawalerzy z Bractwa Pąsowej Róży. Wszyscy byli młodzi, wysportowani i bardzo zadowoleni z siebie. W białych bryczesach, wysokich butach i marynarkach w krzykliwych barwach. Jechali konno za powozami, asystowali przy zabawach na trawie, a damy popadały w przedziwną ekscytację.
Wiedziałam już, że w naszym koszu jechała kierowniczka filii banku i dwie dziewczyny rozkręcające własne firmy, a w kolasce tłumaczka, pracownica naukowa i radna, a wobec dżentelmenów zachowywały się, jak bezposażne panny Bennet. Wachlarze drżały frenetycznie, a damy achały i wzdychały po każdej wypowiedzi męskich towarzyszy. Kawalerzy prężyli mięśnie i nadymali się pychą.
Z początku obstawiałam, że panowie są wynajętymi modelami, ale dość szybko odkryłam, że już od czwartku zabawiali się polowaniem we włościach hrabiego. Jelenie, dziki, lisy, kubańskie cygara i najlepsza whisky, okazały się kluczem ich zaangażowania.
– Teraz ty przejmujesz landrynę – szepnął rudowłosy Adrian do smagłego bruneta we fraku barwy cynobru. – Boję się, że zaraz zedrze ze mnie ubranie!
– Dobrze, ale ty poprowadzisz siostry podczas krykieta – odparł tamten.
Dostrzegłam, że moja pozycja wzrosła od poprzedniego dnia. Krystyna nie krytykowała mnie co chwilę, a pozostałe damy chętnie rozpoczynały pogawędki, tylko że zupełnie nie miałam już na nie ochoty. Panowie komplementowali moją suknię i na wyścigi przynosili filiżanki z ponczem i przekąski. Byli nieco zdziwieni brakiem reakcji, ale równocześnie chyba trochę ich tym intrygowałam.
Na pikniku hrabia zjawił się sam. Podobno kniahinię dręczył od rana dojmujący ból głowy. Nowa sytuacja sprawiła, że damy otoczyły gospodarza, szczebiocząc i trzepocząc rzęsami. Przypominali mi czarny chudy patyk, z wirującą dokoła tęczową watą cukrową. Postanowiłam namalować taki obraz, kiedy wrócę już do domu. Ta myśl poprawiła mi nastrój.
– Kniahini zwykle opuszcza atrakcje w ciągu dnia, by mocniej błyszczeć na balu. Wciąż nie mam pewności, czy uważa, że dzienne światło eksponuje jej wiek, czy ma dość publiki. Jeśli już pojawiała się na piknikach, zawsze była ukryta za czarną woalką.
– A ile ona ma lat?
– Sądząc po figurze, nie więcej niż trzydzieści, ale patrząc z bliska, raczej koło pięćdziesiątki. A teraz zrobimy paradę wzdłuż strumyka i zapozujemy z pospólstwem. Potem będą gry i zabawy.
Wbrew wcześniejszym obawom, dość dobrze zniosłam udział w pokazach dla publiczności. Na szczęście obserwujący nas ludzie nie traktowali dam i kawalerów jak małpy. Patrzyli na nas raczej jak na porcelanowe lalki w luksusowym sklepie. Ich uwagi schlebiały mojej próżności. Dlatego chętnie pozowałam do zdjęć zwłaszcza z przejętymi, małymi dziewczynkami.
Po podanym podczas pikniku lekkim lunchu udaliśmy się do swoich pokoi, by odpocząć i odświeżyć się przed kolacją i balem. Zgodnie z informacjami od organizatorów, koło dziewiętnastej służące i garderobiane miały być gotowe do pomocy, zwłaszcza damom. Uspokojono nas, że będzie czas nawet na szybkie naprawy sukien.
W sypialni zastałyśmy paterę pełną świeżych owoców, wytrawne babeczki i dzbanki z zimną lemoniadą.
– Mogłabym się do tego przyzwyczaić – westchnęłam.
– Najwyraźniej – mruknęła Krystyna, a w jej głosie wyczułam chłód.
– Uraziłam cię czymś?
– Nie zdziwiłabym się wcale, gdyby na Rubinowy Styczeń zaproszono ciebie, a nie mnie – sarknęła gorzko. – Wspierałam cię, pomagałam, jak tylko mogłam, a ty… rozgrywasz tu jakąś grę.
– Co masz na myśli?!
– Omdlenia, fochy, smutne minki i wszyscy skaczą wokół ciebie. Niezła z ciebie aktorka! Kawalerów też zaintrygowałaś!
– Kryśka, ja mam męża! Przyjechałam tu dla rozrywki, a kawalerowie zupełnie nie są w moim typie! To tylko zabawa, nic istotnego!
– Oczywiście i zupełnie przypadkiem ściągasz na siebie powszechną uwagę!
Zasmuciła mnie żarliwa niechęć w jej głosie. Chciałam coś wyjaśniać, ale Krystyna nie prosząc mnie o pomoc, zdjęła suknię. Po czym demonstracyjnie założyła na oczy czarną, jedwabną maseczkę i położyła się do łóżka.
Chciało mi się płakać. Najciszej jak umiałam wygramoliłam się z sukni i zawiesiłam ją na przygotowanym manekinie. Poczułam, że nie wytrzymam w tym pokoju, że muszę się oderwać. Zrzuciłam buty, zdjęłam sprowadzone z Londynu jedwabne pończochy i poszłam w stronę pałacowej galerii. Przechadzałam się wśród zbroi w negliżu, zupełnie nie przejmując się, że pod falbaniastym szlafroczkiem, skrywam gorset i sute pantalony. Czułam, jak całe rzędy wielkookich i wielkonosych przodków gospodarzy spoglądały na mnie z oburzeniem. Zastanawiałam się nad słowami Krystyny i rozważałam, czy faktycznie nie mam jakichś ukrytych motywów. Powoli mijałam wąskie okna i ciężkie szafy. Było całkiem cicho, tylko bose stopy mlaskały o kamienną posadzkę.
Nagle, gdzieś z góry dobiegł mnie zduszony jęk. Zamarłam, bo w jednej chwili przypomniały mi się wszystkie straszne opowieści, począwszy od duchów nawiedzających stare zamki, a kończąc na samej Bercie Mason.
Jęk powtórzył się, a ja jakby zupełnie wbrew własnej woli podążyłam za nim. Poszłam do końca galerii i ostrożnie uchyliłam niskie drzwiczki. Za nimi znajdowały się kamienne, strome schody, oświetlone jedynie pojedynczą lampą gazową. Wspięłam się na kolejne piętro i przystanęłam w wąskim, ciemnym korytarzu, drżąc z zimna i strachu. Nasłuchiwałam jak zając, gotowa w każdej chwil do ucieczki.
– Szybko! Pomóż mi, bo nie wytrzymam już ani chwili dłużej – jęknął ktoś całkiem niedaleko.
Głos z pewnością należał do kobiety. Było, w nim tyle bólu, że podeszłam jeszcze kilka kroków.
Po prawej znalazłam wnękę, która dała mi widok na wysoką, pozbawioną okien komnatę o ceglanych ścianach. Wewnątrz było całkiem jasno, gdyż paliło się kilkadziesiąt świec. Na wąskim, przypominającym katafalk łóżku, spoczywała pani Halszka. Poza nią w komnacie znajdował się hrabia i dwoje służących. Nie mogłam przestać patrzeć, chociaż pragnęłam tego najbardziej w świecie. Widziałam twarz kniahini i uzmysłowiłam sobie, że zobaczyłam ją już w dniu prezentacji. Jej nos był zapadnięty, a policzki o fakturze gąbki miały szarozieloną barwę. Usta skurczyły się, odsłaniając wielkie zęby. Najgorszy jednak był chyba moment, kiedy zobaczyłam robaki wijące się w pustym, lewym oczodole.
Aby nie krzyczeć, wepchnęłam pięść w usta i zacisnęłam na niej z całej siły zęby. Czułam w ustach smak krwi. Serce łomotało i brakowało mi tchu.
Kiedy myślałam, że nic gorszego już nie zobaczę, usłyszałam piskliwe skrzypienie i podniosłam wzrok. Pod sufitem zamontowano wielokrążek, za pomocą którego spuszczono coś, co w pierwszej chwili wzięłam za figurę anioła.
Szybko zrozumiałam swą pomyłkę. To była Amelia – posągowa piękność, ulubienica lady Agaty. Odziana w tiulową, długą koszulę była umieszczona na stalowej kratownicy, podwieszonej do wielokrążka. Widziałam rozpychające przeźroczystą tkaninę pełne piersi, umięśnione uda, różowe pięty i jasne włoski na nogach. Rozpuszczone swobodnie, złociste loki zdawały się świecić jak lampa. Dziewczyna wyglądała jakby spała, mimo że miała otwarte oczy.
Z pomocą prowadnicy słudzy przeciągnęli ciało dziewczyny wprost nad leżącą.
– Daj mi, ukochany! – wycharczała Halszka, a jej odrażające ciało zadrżało.
Wtedy hrabia ujął w dłonie cienki sztylet, zdjął pochwę w kształcie głowy konia i zręcznym cięciem otworzył żyłę na szyi Amelii. Na kniahinię trysnął strumyk krwi.
Ta wydała z siebie przeciągły jęk rozkoszy i zamarła.
Już pierwsze spadające krople zmieniały ją nie do poznania. Za ich sprawą skóra kniahini stała się alabastrowa i gładka, na środku twarzy pojawił się nieduży nosek, z ładnie wykrojonymi chrapkami. Zęby skryły się pod pełnymi ustami, zalśniły oczy. Ze szmaragdowozielonej źrenicy spłynęła po policzku łza.
Słudzy zręcznie operowali prowadnicą, zraszając czerwienią szyję, dekolt i łono damy.
– Wieczna młodość, wieczna miłość – szepnęła po chwili wyciągając do hrabiego wąską dłoń o długich palcach, a on wtulił twarz w jej wnętrze. – Na razie wystarczy! – dodała rozkazująco.
Gdy usiadła, młoda i jędrna, wyglądała na niewiele starszą niż nieszczęsna Amelia.
Hrabia klęczał u jej stóp, tuląc się jak szczeniak. Z góry spadały na nich rubiny – rozświetlone, pojedyncze krople krwi.
Cofając się w panice, oparłam zakrwawioną dłoń o cegły. Zobaczyłam, że pozostał na nich ślad, ale zabrakło mi odwagi, by coś z tym zrobić. Krok po kroku wycofałam się na schody, a potem uciekłam do pokoju.
***
– Spokojnie, mów dalej? Opowiedz mi to do końca – Lekarz spoglądał na mnie z zawodową troską.
Siedzieliśmy w szpitalnym gabinecie. Ja w piżamie i szlafroku w kaczuszki, a on w dobrym garniturze, okrytym białym fartuchem. Podobały mi się jego buty. Dużo bardziej niż bezpłciowy gabinet z zielonkawymi fotelami, stalowymi szafkami z medykamentami i masywnym biurkiem.
Zapatrzyłam się w widok za oknem. Nagie krzaki pokryła cienka warstwa śniegu. Sroka dziobała coś z zapałem, a ja czułam się naga i pokryta lodem, jak gałąź drzewa w styczniu.
– Alicjo, skup się jeszcze na moment – powiedział troskliwie. – Miałaś mi powiedzieć, co zdarzyło się, kiedy uciekłaś.
– W pokoju wzięłam gorący prysznic. Musiałam się umyć, bo miałam wrażenie, że cała jestem lepka od krwi. Polewałam ciało niemal wrzącą wodą, trąc ostrą szczotką brzuch, uda i piersi. Czułam się jak Balladyna, naznaczona piętnem śmierci. Gdy skończyłam, całe ciało miałam czerwone. Skóra piekła mnie, a mimo to drżałam z chłodu. Naga ukryłam się w pościeli i niemal natychmiast zapadłam w duszny, lepki sen. Obudziłam się, krzycząc.
***
– Cóż to za dziwaczne zwyczaje?! – Krystyna patrzyła na mnie z oburzeniem i niechęcią. – Czemu śpisz bez ubrania?!
– Było mi gorąco…
– I?! Może to jakieś nowe sztuczki, w celu zdobycia uznania. Nawet by mnie to nie zdziwiło! Chyba wcale cię nie znałam, Alicjo!
Nie odpowiedziałam. Zawinęłam się w prześcieradło i przemknęłam do łazienki. Wiedziałam, że nie mam co liczyć na pomoc w układaniu włosów, czy upinaniu szarfy na sukni, więc używając kilku spinek zakręciłam prosty kok, nałożyłam delikatny makijaż i po kwadransie byłam gotowa do wyjścia.
Nie poczekała na mnie. Jednak czułam, że teraz to mój najmniejszy problem.
Nikt mnie nie widział! – powiedziałam samej sobie z mocą. – Pójdę tam, zatańczę, zjem przepiórkę i jakoś doczekam do jutra!
Mimo tych deklaracji szłam na kolację jak na ścięcie. Obawiałam się, że hrabia wyczyta w moich oczach wszystko, co widziałam.
Dlatego po wejściu do sali biesiadnej rzuciłam się w wir rozmów. Mrużyłam oczy, przesłaniałam twarz wachlarzem, wymieniałam opinie na temat serów, szampana i tercetu kameralnego, który zabawiał nas utworami Straussa.
Widziałam jak przy kominku Krystyna obgadywała mnie z Niną i Marceliną, za to pani Agata uśmiechała się życzliwie. Julia szepnęła do Adriana:
– Nie patrz ciągle na drzwi! Amelii nie będzie. Zemdlała na schodach… możliwe, że po tym, jak dowiedziała się, że Hrabia zabierze ją na karnawał do Wenecji.
– Patrzę tylko w twoje oczy – odpowiedział dyplomatycznie, ale bez przekonania.
Wirowało mi w głowie, jakbym wypiła morze wódki. Z radością przyjęłam ramię podane przez jednego z towarzyszy. Po chwili dołączyli do nas gospodarze i całe dystyngowane towarzystwo przeniosło się do sali perłowej – największej jadalni w pałacu.
Wskazano mi miejsce blisko, za blisko. Nie chciałam na nich patrzyć, ale wystarczył jeden rzut oka i już nie umiałam spuścić z niej wzroku.
Pani Halszka miała na sobie mocno wydekoltowaną suknię z purpurowej krepy. Wysoko upięte włosy odsłaniały smukłą szyję. Drobna, piękna i jakaś taka świetlista, jakby była oszlifowanym kamieniem. A jej oczy?! Okolone ciemnymi rzęsami, wielkie, hipnotyczne – sprawiały, że wszyscy patrzyli tylko na nią. Kniahini uśmiechała się, przekrzywiała głowę, pełna dziewczęcego uroku.
– Ale musisz przyznać Alicjo, że to zupełnie niewiarygodne?! – powiedział, poprawiając okulary w rogowej oprawie.
– Wcale nie muszę! – warknęłam gniewnie. – Wiem co widziałam, doktorze! Nigdy nie zapomnę tamtej nocy.
– Rozumiem, że ta wizja mocno cię poruszyła, bez względu na to czy była prawdą, czy tylko omamem, lub złym snem. Sama mówiłaś, że takie realistyczne i przerażające sny zdarzają ci się dość często. To może być obraz stanu twojego umysłu, Alicjo…
– To wszystko zdarzyło się naprawdę – powiedziałam z mocą. – Jestem analitykiem doktorze i zawodowo zajmuję się dochodzeniem do sedna spraw. Wykonałam kwerendę i znalazłam intrygujące informacje na temat gospodarzy. W jego rodzinie wielokrotnie zdarzały się osoby oskarżane o wampiryzm. Natomiast Halszka, cóż… uważam, że jej pełne imię brzmiało Elżbieta i że pochodziła z Čachtic.
– Proszę, opowiedz mi, jak upłynął wieczór – przerwał nieco niecierpliwie lekarz.
– Cóż… Tańczyłam, rozmawiałam, ale nic nie jadłam. Prawdę mówiąc do teraz mam z tym kłopot. Nie jem mięsa, odrazę budzą we mnie jakiekolwiek ciepłe płyny. Najlepiej czuję się, pijąc wodę.
– Ale zdajesz sobie sprawę, że na dłuższą metę to droga do samozniszczenia?
– Rozum mówi mi, że tak jest, ale moje odczucia, moje emocje…
– Nad tym będziemy jeszcze pracować. Mamy dużo czasu. Najważniejsze jest twoje zdrowie…
Jego fartuch szeleścił, kiedy wstał. Usłyszałam chrupnięcie i stuk ampułki. Kiedy wrócił, poczułam chłód na ramieniu, a potem ukłucie.
Spłynęła na mnie fala ciepła i spokoju. Dostrzegłam, że doktor miał wypielęgnowane dłonie i ładne spinki przy mankietach. Lubiłam jego profesjonalny spokój i niski baryton, którym do mnie przemawiał.
Będziemy nad tym pracować – pomyślałam. Wyleczy mnie i wszystko będzie tak, jak dawniej.
Zanim zapadłam w sen, zobaczyłam jak doktor ściąga rękawiczki i wyciąga telefon z kieszeni fartucha.
– Wagner – przedstawił się krótko. – To ona tam była. Wszystko pamięta. – Słuchał przez chwilę. Potem spojrzał na mnie chłodno i powiedział: – Oczywiście, panie hrabio.
Witaj. :)
Jak podczas bety pisałam – super pomysł, nastrój niby sielski i anielski, a podstępne zło czai się i ciągle atakuje.
Bardzo fajnie wykorzystany motyw historyczny. Dodatkowe atuty to świetna znajomość nazw materii, strojów, elementów zdobniczych itp., czym rewelacyjnie malujesz klimat. :)
Brawa, klik.
Pozdrawiam serdecznie. :)
Pecunia non olet
Od razu poczułem, że to opowiadanie raczej dla kobiet, ale napisane tak, że miałem ochotę zostać w tym kobiecym klimacie. Patrzeć na pewne wydarzenia z waszego punktu widzenia.
Tak jak wspomniała bruce: nazwy materii, stroje, zdobienia. To wszystko zabrało nas w tajemniczą podróż z odpowiednią dawką niepokoju.
Jedyne czego żałuje, to szkoda, że tak krótko, bo wydaje mi się, że jest jeszcze miejsce na uderzenie kilofem w leżącą na kamieniu dłoń. :D pozdrawiam
Cześć!
Wrzesień tego roku był piękny i ciepły, a mnie miała czekać wspaniała przygoda.
Moim zdaniem niepotrzebnie nakombinowane z czasami. Uprościłabym to: Wrzesień tego roku był piękny i ciepły, a mnie czekała wspaniała przygoda.
Całe szczęście, że moja przyjaciółka-Krysia służyła mi przykładem i radą.
A czemu to tak? …przyjaciółka Krysia służyła…/…przyjaciółka, Krysia, służyła…/…przyjaciółka – Krysia – służyła…
Już pierwszy wieczór, który spędziłyśmy w położonej na parterze sali szmaragdowej, wydał mi się czymś nie całkiem rzeczywistym.
To brzmi jak nazwa własna, więc chyba zapis z wielkiej litery? A jeśli nie jest to nazwa własna, to proponuję zmienić szyk: szmaragdowej sali.
Ta komnata swoim wystrojem i dekoracjami sprawiała wrażenie podwodnego pałacu Neptuna.
Może przywodziła na myśl?
Koncentrowałam wzrok na isfahańskim kobiercu, pochodzącej z tych samych okolic karmelowej otomanie
Tutaj nie jestem pewna, ale mam wątpliwości, czy w okolicach Isfahanu produkowano otomany, bo to jednak turecki wynalazek.
Dobra, idę pospać, jak człowiek we własnym łóżku.
Coś się chyba pokręciło z tymi przecinkami. Dobra, idę spać jak człowiek, we własnym łóżku/Dobra, idę spać, we własnym łóżku, jak człowiek?
Nie czuję się na tyle przecinkowo ogarnięta, żeby cokolwiek sugerować w tej kwestii, ale odniosłam wrażenie, że pojawiło się w tekście trochę błędnie postawionych lub zgubionych.
Panowie komplementowali moją suknię i na wyścigi przynosili filiżanki z ponczem i przekąski.
Poncz się pija z filiżanek? Legitne pytanie, bo naprawdę się zdumiałam xD
Jej nos był zapadnięty
?
Zakładam, że została po nim dziura, ale w pierwszym momencie złapałam wtf.
Dalej nie robiłam łapanki, bo musiałam się przesiąść na komórkę, ale jeśli bardzo chcesz, to mogę się wrócić i przejrzeć resztę tekstu pod tym kątem.
Sztafażowy miszmasz, pod wieloma względami interesujący, wprowadza jednak pewien chaos. Z jednej strony mamy nawiązania do wieków dawnych – wystawne przyjęcia, moda, obyczaje – z drugiej pojawiają się zdania sugerujące, że to tylko swego rodzaju pozerstwo, udawanie. Pojawiają się obco brzmiące miana, a tuż obok nich – tak swojskie jak Krysia. Znienacka wyskakuje kniahini w towarzystwie hrabiego, lady i dam. W dodatku z treści opowiadania nie wynika żadne wyjaśnienie, dlaczego tak się sprawy mają. Może ja po prostu przeoczyłam jakąś istotną wskazówkę, która pomogłaby mi rozwikłać zagadkę pomieszanych epok, kultur i tradycji; niemniej efekt jest taki, że poczułam się w tym wszystkim nieco zagubiona.
Poczucie zagubienia wywołało także namnożenie postaci, w dodatku określanych naprzemiennie imieniem oraz funkcją/tytułem. Pod koniec przestałam śledzić, kto jest kim, bo i tak co chwilę wyrastała jakaś nowa postać, której – mogłabym przysiąc – wcześniej nie było, lub ukrywała się pod innym mianem.
Ponadto te dziwne przeskoki czasowe w rozmowie z doktorem – może warto by zaznaczyć jakoś, że opuszczamy retrospekcję?
Ogólnie nie czytało się źle. Świat wystawnych bali i zmanieryzowanej arystokracji ma swój urok, zwykle lubię czytać o pałacowych intrygach i niesnaskach. Tutaj trochę mi tego zabrakło – bohaterowie zachowują się infantylnie, są płytcy, niezbyt interesujący, nie angażują czytelnika. Jeśli chodzi o nastrój grozy, to również go nie poczułam – niby od początku zarysowujesz, że coś jest nie tak, ale mi ten niepokój się nie udzielił. Końcówka może i jest zaskakująca, ale punkt kulminacyjny – scena w ukrytej komnacie – nie wybrzmiewa.
three goblins in a trench coat pretending to be a human
@bruce – Dzięki za pomoc przy becie i cieplutką recenzję.
@vrchamps – Cieszę się, że przebrnąłeś przez babski tekst. Kilofa nie zrozumiałam.
@gravel Dzięki za lekturę. Nad poprawkami pomyślę, po zakończeniu konkursu. Jak dla mnie punktem kulminacyjnym był twist, ale najwyraźniej również nie wybrzmiał;) Co do otomany, to fakt nazwa pochodzi z Turcji, ale perskich haremach również mieli niskie, zaokrąglone kanapki. Nie chciałam pisać niska, zaokrąglona kanapka – bo byłoby grymaszenie;)
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
Nie chciałam pisać niska, zaokrąglona kanapka – bo byłoby grymaszenie;)
To może sofa po prostu? ^^
Poguglałam z ciekawości: w Persji na takie niskie zaokrąglone kanapki mówiono divan.
three goblins in a trench coat pretending to be a human
I ten divan tłumaczy się na polski na otomana;) Oni graniczyli ze sobą (Osmanowie i Persowie), co rusz ktoś kogoś podbijał, ale również wymieniali się dobrami.
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
I ten divan tłumaczy się na polski na otomana;)
To akurat na takie tłumaczenie się nie natknęłam.
Oni graniczyli ze sobą (Osmanowie i Persowie), co rusz ktoś kogoś podbijał, ale również wymieniali się dobrami.
Wiem. Mi zgrzytnęło określenie, że otomana (turecka) pochodzi z tych samych okolic, co kobierzec (perski).
three goblins in a trench coat pretending to be a human
Poprawię w takim razie, ale już po decyzji jurków.
Dzięki.
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
Ambush, piszesz przepięknym językiem i tak barwnym, że poczułam się, jakbym sama była w tym pałacu. Przeczytałam opowiadanie z przyjemnością, chociaż dwie sprawy nie do końca mi zagrały. Po pierwsze budowanie napięcia. Bohaterka wyczuła coś od Halszki i zemdlała, później ktoś zastanawiał się nad wiekiem gospodyni. Niestety to było trochę za mało, żeby zbudować atmosferę grozy. Zanim bohaterka wybrała się na nocny spacer, pokazywałaś kawalerów i gromadzące się wokół nich panny i moje pierwsze skojarzenie, kiedy bohaterka usłyszała jęk, nie miało wiele wspólnego z cierpieniem, co trochę położyło napięcie tej chwili (możliwe, że tylko ja snuję tak niestosowne przypuszczenia, więc nie traktuj tego jako zarzut, jedynie mój czytelniczy feedback). Sama scena zabójstwa nie wzbudziła we mnie większych emocji, ponieważ nie znałam ofiary. Skoda, że nie była nią Krystyna, chociaż tej zołzy pewnie też bym nie żałowała ;) Spodobał mi się za to przeskok do psychologa. Tutaj jednak pojawiła się druga rzecz, która nie zagrała mi w tekście. W momencie, kiedy bohaterka wróciła wspomnieniami do pałacu, byłam pewna, że coś jeszcze się wydarzy i bardzo się rozczarowałam, kiedy niespodziewanie znów wróciliśmy na terapię. Czy ten powrót wspomnieniami do balu był w ogóle konieczny? Przez niego mam wrażenie, że końcowy twist nie wybrzmiał tak dobrze, jakby mógł.
To ja raz jeszcze bardzo dziękuję. :)
Pecunia non olet
Witak ośmiornico i dzięki za recenzję. Miło mi, że wpadłaś.
Jak widać sporo jeszcze nauki przede mną, ale jak śpiewała Judy Hops “Nie poddam się!”
Będę ćwiczyć sceny mordów, aż Was nastraszę.
Co do rozbicia napięcia za pomocą doktora, to po prostu chciało mi się jeszcze dużo opowiedzieć.
W temacie jęków, to wstydź się, przecież był tag horror, wiec to już tylko Twoja chora wyobraźnia;D
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
Też poczułem pewien chaos w tekście i w końcu sam nie wiedziałem, czy akcja dzieje się współcześnie, czy gdzieś w XIX wieku, choć pomysł na odgrywanie ról interesujący. Damy, kawalerowie, starsze panie wysysające krew z dziewic. Przyjemny tekst, ale chyba przydałoby się więcej grozy z początku.
To chyba nostalgia, jedna wielka tęsknota za tamtymi czasami, tamtą modą, muzyką, stylem, życiem...
W grozie jestem początkująca, ale zachęciłam się i będę ćwiczyć.
Dziękuję za wizytę i recenzję.
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
Będę wypatrywać obiecanych scen mordów i innych jęków ;) Jestem pewna, że będą bardzo obrazowe :D
Niezłe. Kniahini mocno kontrastuje z całą resztą towarzystwa, a na deser pan doktor jeży włosy na głowie…
Brakuje mi konkretnego wyodrębnienia scen w lekarskim gabinecie. Następuje czytelnicza konsternacja: zaraz, co to za przeskok?
Kniahini, skoro jest istotą magiczną, powinna podczas finałowej kolacji dać bohaterce poznać, że wie, że ona wie. Tak myślę.
Ale ogólnie całkiem całkiem, nawet dla nie-miłośnika gatunku.
Dziękuję Adamie. Usiłowałam zaskoczyć tak mocno, że aż zatarłam granicę.
Oni nie byli pewni, kto wie. Dlatego specjaliści drążyli temat do szczęśliwego (choć pewnie nie dla wszystkich) finału;)
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
Bardzo mi się podobało! Tak czytelniczo i bez głębokiej analizy. Czyta się z przyjemnością! Akcja wciąga! No i jest groza!
pozdrawiam!
Cieszę się, że wpadłaś i że się podobało;)
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
Hej, Ambush
Widziałem, że poprawki zostawiasz na po konkursie, więc nie skupiałem się na łapaniu. Były jakieś drobne potknięcia. Nazwy własne sal – powinny być dużą literą chyba? Słowo weekend mi nie pasowało. Potem zorientowałem się, że tu wszystko się miesza, nie wiem w końcu jakie to czasy, bo doktorek z kieszeni telefon wyciągnął. W sumie to nie wiem po co to zamieszanie epokowe.
Podobało mi się, ale mam też duży minus do zasygnalizowania: zabrakło obietnicy dla czytelnika. Przez długi czas, nie wiedziałem zupełnie co się będzie działo w tekście. Były jakieś dziwne słowa wypowiedziane: ale było tyle postaci, że pogubiłem się. Zaraz potem kolejne sceny, więc próbowałem załapać o czym będzie ten tekst… i tak aż do momentu, gdy wymknęła się w nocy. Wtedy wszystko stało się ciekawsze, lepsze i pojawiło się napięcie.
Trochę podpiszę się też, pod tym co napisała ośmiornica:
Sama scena zabójstwa nie wzbudziła we mnie większych emocji, ponieważ nie znałam ofiary. Skoda, że nie była nią Krystyna, chociaż tej zołzy pewnie też bym nie żałowała ;)
Nie musiała co prawda, być to Krystyna, ale dobrze byłoby przedstawić jakąś postać, żeby można było za nią płakać.
Co na plus, dla zrównoważenia? Język! Przeniósł mnie na salony. Świetnie zrobione, klimat stanowczo jest :) Co prawda, musiałem czytać wolno i z większą uwagą, ale jestem pod dużym wrażeniem.
Pozdrawiam serdecznie :)
Dzięki z czytanie Ramshiri. Ponieważ we wszystkich recenzjach przewija się słowo chaos, więc chyba muszę skupić się na porządkowaniu;)
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
Przeczytawszy.
Tekst ma wiele dobrych cech: fajnie oddaną kobiecą przyjaźń, nie mówiąc o perspektywie, pomysł na dziwny, nawiązujący do przeszłych tradycji rytuał, końcowe przejście z pacjentki na terapeutę… Całościowo jednak mam wrażenie, że panuje tu lekki chaos pojęciowy (hrabiowie, lordowie, kniahinie… za dużo tych różnorodnych tytułów; akcja pokazana tak, że nie wiemy, jaki to właściwie okres historyczny). Opowiadaniu przydałoby się też zmniejszenie liczby bohaterów tak, by mógł zginąć ktoś, z kim już jesteśmy zżyci i mocniejsze zaznaczenie kulminacji, która niestety nie wybrzmiewa.
Klimat i nawiązania za to bardzo mi podeszły, więc za to wielkie brawo.
Miałam taki chytry plan, że prezentując zabawy rekonstrukcyjne, będę udawać powieść wiktoriańską.
Tylko, jak widać, tajemnica wyszła mi za grubo;)
Dziękuję za recenzję i wizytę.
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
Trochę mam wrażenie, że nie zmieściłaś w limicie wszystkiego, co powinno się znaleźć w opowieści. Jeszcze można uznać, że takie urwane zakończenie to horrorowaty koniec. Acz przecież bohaterka może jeszcze mieć jakieś (krótsze lub dłuższe) przygody, próbować uciekać… To dopiero wstęp.
Zabrakło mi wytłumaczenia dla tej dziwnej mieszanki współczesności i dziewiętnastego wieku. Czy to jakaś grupa rekonstrukcji historycznej? Wszyscy wydają się bardzo mocno angażować w tę zabawę. Wydaje mi się, że dzisiejsi ludzie, jeśli pracują, to nie mają czasu, żeby wyskoczyć z hrabiostwem do Wenecji – a tu przedstawiasz kobiety pracujące, które o tym właśnie marzą. I policja jeszcze nie zajarzyła, co łączy zaginione kobiety? Bo jeśli hrabina potrzebuje krwawego spa codziennie (wieczorem jeszcze mogła się pokazać publicznie, po południu to już niewiele więcej niż szkielet), to trochę tego materiału się zużywa.
A jeśli nie grupa rekonstrukcyjna, to dlaczego bohaterka sama sobie szyła suknię (i to ręcznie), zamiast pójść do krawcowej? Albo wręcz wypożyczyć sobie jakąś kreację?
Imię hrabiny wiele zdradza.
Ale czytało się przyjemnie.
Babska logika rządzi!
Szycie takich “rekonstruowanych” sukienek nie jest proste. Mam przyjaciółkę, która się w to bawi i większość dziewczyn sobie szyje. Natomiast faktycznie nadmiernie zamydliłam czytelnikom oczy, lub za wiele zostało w mojej głowę.
W moim zamyśle Halszka urządza imprezę raz na kwartał, a Amelia nie całkiem się zużyła;)
Historycy teraz twierdzą, że być może Pani na Cachticach padła ofiarą spisku politycznego i wcale nie kąpała się w krwi dziewic. Kto wie, jak było.
Dzięki za wizytę i recenzję.
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
Hej!
Fajnie opisujesz te drobiazgi związane z epoką (typu wystrój, moda) i sądzę, że tekst by dużo zyskał, gdybyś trzymała się tego jednego okresu (wiktoriańskiego?). Przeplotłaś to nowoczesnością, wprawiając czytelnika (a przynajmniej mnie) w konsternację, np. takimi fragmentami:
Wbiłam paznokcie w dłonie i udało mi się zepchnąć gdzieś w głąb swoje narwane, współczesne ja i wyciągnąć na zewnątrz tyle Jane Austin, ile mogłam zaczerpnąć. Dygnęłam wdzięcznie, podając hrabiemu dłoń ukrytą w białej rękawiczce.
Wiedziałam już, że w naszym koszu jechała kierowniczka filii banku i dwie dziewczyny rozkręcające własne firmy, a w kolasce tłumaczka, pracownica naukowa i radna, a wobec dżentelmenów zachowywały się, jak bezposażne panny Bennet.
Z początku obstawiałam, że panowie są wynajętymi modelami, ale dość szybko odkryłam, że już od czwartku zabawiali się polowaniem we włościach hrabiego.
Jak już inni zauważyli nie wiadomo w jakim okresie dzieje się akcja (ja myślałam nawet, że współcześnie, a cała ta wiktoriańska otoczka to wygłupy bogaczy).
Bardzo dobry wątek obyczajowy między dwiema koleżankami, ale większość bohaterów (i ich dialogów) to w zasadzie tło (mogliby równie dobrze nie mieć imion. Dawanie im imion sprawia, że czytelnik myśli, że są ważni i próbuje ich śledzić, a potem dość szybko rezygnuje, widząc, że nie ma to większego celu.
Niestety nie odczułam grozy, a zakończenie, choć może zaskakujące, odebrałam jako przeciętne. Doceniam język i klimat, więc była to przyjemna lektura, ale horror średni.
Szczegóły:
– W pokoju wzięłam gorący prysznic. Musiałam się umyć, bo miałam wrażenie, że cała jestem lepka od krwi. Polewałam ciało niemal wrzącą wodą, trąc ostrą szczotką brzuch, uda i piersi. Czułam się jak Balladyna, naznaczona piętnem śmierci. Gdy skończyłam, całe ciało miałam czerwone. Skóra piekła mnie, a mimo to drżałam z chłodu. Naga ukryłam się w pościeli i niemal natychmiast zapadłam w duszny, lepki sen. Obudziłam się, krzycząc.
Główna bohaterka mówiła w dialogach normalnie, swobodnie. Ten monolog wygląda jak mówiony przez narratora, a nie bohaterkę (chyba że ją coś nawiedziło, ale nic na to nie wskazuje). Rozumiem, że to ona jest narratorem, ale przynajmniej w dialogach dotąd nie mówiła literacko.
Pozdrawiam!
a Amelia nie całkiem się zużyła;)
Żyła na szyi, krwawy prysznic… Myślałam, że już pozamiatane.
Babska logika rządzi!
Klik ode mnie.
W zasadzie cały czas miałam przekonanie – nie wiem, czy taka była intencja autorska, ale tak to odczytałam – że to rodzaj komercyjnej rekonstrukcji: współczesne czasy, ekskluzywna i starannie a kapryśnie dobierana grupka (skupiona, jak się finalnie okazało, wokół dość, hmmm, upiornych postaci) osób zapraszanych do domu hrabiego i kniahini i odgrywających ku uciesze obserwatorów życie… z trochę niedookreślonego i eklektycznego XIX wieku (bo regencja, na którą wskazują ciuchy i wzmianka o Jane Austen, i Strauss (zakładam, że młodszy, ten od sławnych walców) to ¾ stulecia różnicy. Ale jak przyjdzie tu Drakaina, to pewnie wypunktuje to lepiej ode mnie. Oficjalnie jest to wszystko chyba robione dla zarobku? W sensie, że ci ludzie z zewnątrz płacą?
Ale do konkretów. Znakomicie mi się ten tekst czytało. Podobał mi się kontrast między narracją a tym, co bohaterka czuje tak naprawdę, między jej personą gościa w historycznym settingu a realnym życiem młodej mężatki i profesjonalistki. Zresztą w ogóle podobała mi się bohaterka, wydawała się żywa i wiarygodna, zdecydowanie jej, niestety, kibicowałam :). Bardzo fajnie i ciekawie, IMHO, zrealizowałaś założenia konkursu. Naprawdę udany tekst.
PS. Z drobiazgów: Jane Austen, nie Austin :)
ninedin.home.blog
Cieszy mnie, że czytałaś z przyjemnością i dziękuję za klika.
Uradowało mnie również, że Ciebie wciągnęłam w tę rekonstrukcję (chociaż statystyka jest bezlitosna i na przyszłość muszę staranniej sypać okruszki.
Tak, koncepcja była taka, że widzowie (ci z zewnątrz) płacą.
Jane poprawiam natychmiast.
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
@Finklo wszak dostała zaproszenie na styczeń. Halszka była oszczędna;)
I dziękuję za klika.
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
Założyłam, że kłamią, żeby im się potencjalne karmicielki nie rozbiegły w panice.
Babska logika rządzi!
Tak też mogło być ]:>
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
…pokryte haftowaną tkaniną ściany i zgromadzone tam panie. ← Jeśli na ścianach, to może portrety?
Przeczytałem, mimo że horror, bo tekst konkursowy.
Dzięki Misiu, że się przemogłeś.
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
Ładne, bardzo kobiece opowiadanie. Drobiazgowe opisy pięknie dekorują tekst, a osadzenie akcji w pałacowych realiach dało niezwykłą atmosferę. Pierwsza część opowiadania wypadła niezwykle głęboko, koncentrując się na głównej bohaterce i jej emocjach. Bohaterka żyła sobie w pałacu z służbą i pięknymi sukniami, ale gdzieś tam w podświadomości czaił się jakiś lęk i coś było ewidentnie nie tak – i bardzo dobrze ten lęk został pokazany. I pewnie właśnie dlatego gdy później okazało się, że chodzi o wampiryzm Halszki, byłam trochę rozczarowana – bo tak dobrze zbudowałaś ten podświadomy lęk bohaterki, że myślałam, że ona sama odegra ważniejszą rolę w tekście, ważniejszą niż przypadkowy świadek mrocznego rytuału. Mimo tego tekst mi się podobał i na pewno zapadnie w pamięć.
Dziękuję Sonato za czytanie i miłą recenzję.
Będę się starała, żeby w kolejnych opowiadaniach zadowolenie dominowało nad rozczarowaniem;)
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
Hej avei, dzięki za wizytę i wybacz zagapienie.
Cóż… mój chytry plan był taki, że na początku będę udawała powieść dziewiętnastowieczną, potem odkryję zdumionym oczom czytelnika, że to rekonstrukcja, a dalej będę szokować jeszcze mocniej.
Niestety zabrakło warsztatu i większość nie doczytała elementów, które zostały w głowie autora;)
Ale nie ustaję w nadziei, że w następnych pójdzie mi lepiej.
Co do horroru, to ranisz mnie boleśnie, bo miałam nadzieję, że nie będziecie spać!;)
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
Plan ambitny, ale czasem nie ma co przesadzać z tymi twistami :)
Powodzenia w kolejnych tekstach, choć jak dla mnie wcale nie muszą być straszne ;)
Hej Ambush. Opowiadanie podobało mi się, choć narracja, jak już mówili poprzednicy nie do każdego trafi. Np. wszechobecne opisy barw, strojów, towarzyskich relacji mnie osobiście znudziły, choć innych zachwyciły :-)
Kiedy przechodzisz do sedna, robi się znacznie ciekawiej. Również nie do końca zrozumiałem początkowe odniesienia do współczesności wplatane w tekście. Czy cała pałacowa zabawa jest udawana? Czy przyjaciółki podróżują w czasie i traktują pałac jak park rozrywki z Westworld? Czy wizyty w przeszłości odbywają się tylko we śnie Alicji? A może jakaś kombinacja, np. podróżuje w czasie, ale zostaje przekonana przez doktora, że to jedynie wytwór jej wyobraźni? Możliwości jest tu wiele i z jednej strony wzbogaca to tekst, z drugiej przydałaby się jeszcze jakaś wskazówka, jaka jest prawda.
Sama scena z pożywiającą się Halszką przypadła mi do gustu, podobnie jak końcowy twist. Z tym że, zważywszy na powyższe wątpliwości, nie do końca wiem jak ta historia się skończyła :-D
P.S.
Hektora Berioza
Łapanki to nie moja broszka, ale poprawienia literówki w nazwisku znakomitego kompozytora się domagam ;-)
Ambush kaja się za sponiewieranie kompozytora.
Dzięki za recenzję!
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
Hej, Ambush!
Opowiadanie pochwyciło mnie już na samym początku. Ciekawie wprowadzałaś poczucie, że jest coś nie tak z imprezą. Na starcie jest dosyć powolnie, wprowadzani są różni goście, ale mi to nie przeszkadzało. Podobał mi się ten klimat przepychu i bogactwa, gdyż czułem, że zaserwujesz coś mocnego. I tak też się stało. Kulminacja fabuły bardzo ciekawa, tak samo jak zakończenie, chociaż okrutne dla bohaterki. Jedynie przejście między wydarzeniami z balu, a rozmową z lekarzem do mnie nie trafiło. Stało się to zbyt szybko i w pewnej chwili nie ogarnąłem, że historia poszła w tę stronę.
Ale ogólnie bardzo fajnie i przyjemnie. :)
Pozdrawiam!
I za to właśnie lubię forum, bo jednemu podoba się jedno, drugiemu co innego i zawsze można się uśmiechnąć.
Dzięki za czytanie.
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
Nieco znużyła mnie początkowa część, czyli dość szczegółowe opisanie spotkania pań udających arystokratki, widziane oczami Alicji. A kiedy w opowiadaniu pojawia się kobieca postać o nazwisku Batory, można się było spodziewać, że bez krwi się nie obejdzie.
Czytało się nieźle, choć – nim się we wszystkim połapałam, bo rzecz zdała mi się dość chaotyczna – nie bardzo wiedziałam kiedy rzecz się dzieje i z jakim towarzystwem mam do czynienia.
Wykonanie pozostawia nieco do życzenia.
…od pierwszej chwili Pałac w Zabłociu… → Dlaczego wielka litera?
…że moja przyjaciółka-Krysia służyła mi przykładem i radą. → Czy oba zaimki są konieczne?
Proponuję: …że moja przyjaciółka, Krysia, służyła przykładem i radą.
Ta komnata swoim wystrojem i dekoracjami sprawiała wrażenie… → Wystrój i dekoracje to synonimy.
…na blado brzoskwiniowym szezlongu… → …na bladobrzoskwiniowym szezlongu…
Minęły dwa kwadranse, nim monotonny szum fonografu obwieścił koniec płyty. → Czy fonograf na pewno odtwarzał tak długie nagranie? Czy na pewno z płyty?
…to brzmi jak nazwa hodowli Maltańczyków… → …o brzmi jak nazwa hodowli maltańczyków…
Rasę psów piszemy małą literą.
– To zaszczyt dla mnie, Hrabio – odparłam, dygając. → – To zaszczyt dla mnie, hrabio – odparłam, dygając.
Tytuły arystokratyczne piszemy małą literą.
…pozbawiając tchu i zadając niepisany ból. → Pewnie miało być: …pozbawiając tchu i zadając nieopisany ból.
– Daj spokój. Panie były zachwycone… – wydęła wargi. → – Daj spokój. Panie były zachwycone… – Wydęła wargi.
…nie mam jakiś ukrytych motywów. → …nie mam jakichś ukrytych motywów.
Głos z pewnością należał do kobiety. W jej głosie było… → Czy to celowe powtórzenie?
Po prawej znalazłam wnękę, która dała mi widok na wysoką… → Czy wnęka może coś dać?
Proponuję: Po prawej znalazłam wnękę, z której miałam widok na wysoką…
…miały szaro-zieloną barwę. → …miały szarozieloną barwę.
Serce łomotało mi w piersi, brakowało tchu. → Zbędne dookreślenie – czy serce mogło łomotać w innym miejscu?
Wystarczy: Serce łomotało, brakowało mi tchu.
Na kniahinię trysnął niewielki strumyk krwi. → Zbędne dopowiedzenie – strumyk jest niewielki z definicji.
Ze szmaragdowozielonej źrenicy spłynęła po policzku łza. → Źrenice są czarne, szmaragdowozielone mogą być tęczówki. Łza może spłynąć z oka, nie ze źrenicy.
…wyciągając do Hrabiego wąską dłoń… → …wyciągając do hrabiego wąską dłoń…
– Spokojnie, mów dalej? Opowiedz mi to do końca – lekarz spoglądał na mnie z zawodową troską. → – Spokojnie, mów dalej? Opowiedz mi to do końca. – Lekarz spoglądał na mnie z zawodową troską.
Jego fartuch szeleścił cicho, kiedy wstał. → Zbędne dookreślenie – szelest jest cichy z definicji.
Usłyszałam chrupnięcie i metaliczny stuk ampułki. → Dlaczego stuk był metaliczny, skoro ampułki są szklane?
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Dziękuję Regulatorzy za poświęcony czas i recenzję.
Fonografy podobno odtwarzały płyty, ale jak długie nie wiem;)
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
Bardzo proszę, Ambush.
W sprawie fonografu zajrzałam m.in. do Wikipedii: https://pl.wikipedia.org/wiki/Fonograf. Obawiam się, że płyt to one nie odtwarzały. Może zamień fonograf na patefon, choć też nie przypuszczam, aby płyty patefonowe mogły być odtwarzane przez pół godziny.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Ale patefony były używane później. Czyli tak źle i tak niedobrze. Zmienię po zakończeniu prac jury.
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
Ano, skoro tak to sobie wymyśliłaś. ;)
A gdyby tak, zamiast rzeczonego fonografu, któraś z pań zagrała coś na fortepianie/ pianinie…
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Można też nowoczesny gramofon ukryć w obudowie patefonu, nawet i fonografu. Wtedy lonpleje da się odtworzyć bez problemu. Ale to by należało dyskretnie, trzema słówkami, objaśnić czytelnikowi.
Sprytnie Adamie, tak zrobię… choć rozważam też możliwość koncertu na harfie w wykonaniu Amelii. Wiele osób skarżyło się, że nie mieli okazji jej poznać;)
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
Pozwól jeszcze Amelii uratować szczeniacka, albo puchatego kotka, żebyśmy ją pokochali, zanim brutalnie ją zamordujesz ^^
Ośmiornico, jak Ty mnie znasz;)
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
Cześć Ambush!
Bardzo udane opowiadanie. Trochę drobiazgowymi, ale podanymi ze smakiem opisami budujesz nastrój wytworności, pod spodem której wyczuwa się niepokój i grozę. Bohaterka wraz z przyjaciółką skreślona porządnie i wiarygodnie, budzi sympatię. Dialogi są niewymuszone i lekkie. Spodobało mi się mieszanie rekwizytów (i stylów językowych), które pochodzą z różnych czasów. Chociaż, gdy skończyła się pierwsza część i okazało się, że to tylko inscenizacja, westchnęłam z lekkiego żalu – miałam nadzieję, że opowiadanie zabierze nas w przeszłość, a przynajmniej w jakąś podróż w czasie :)
Przeczytałam z wielką przyjemnością!
Pozdrawiam!
Dziękuję chalbarzyk za wizytę i przemiłą recenzję.
Jeśli lubisz opowiadania osadzone w przeszłości to serdecznie zapraszam tu https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/28091
;)
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
Podobało mi się :)
Przynoszę radość :)
Przyniosłaś radość Anet;)
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
Cieszę się :)
Przynoszę radość :)