
Historia o tym, jak jedna, nieprzemyślana decyzja może wywrócić życie do góry nogami.
Historia o tym, jak jedna, nieprzemyślana decyzja może wywrócić życie do góry nogami.
Gdy zapach żurku wydobywa się z kuchni, to znak, że nadszedł weekend. Taka myśl uderzyła Henryka Cempulika, gdy wszedł do domu po skończonej pracy. Właściwie to Heńka, bo nigdy inaczej się do niego nie zwracano. Z zawodu prawdziwy budowlaniec – murowanie, tynkowanie, kafelkowanie, czy nawet wyburzanie. Teraz, jako emeryt, ponieważ możliwości już nie takie jak kiedyś, znalazł zatrudnienie w zakładzie pogrzebowym, jako tak zwana złota rączka. Na pół etatu, z umową na uścisk dłoni, ale kto tak nie robi? Najbardziej bał się bezczynności, więc taki układ mu odpowiadał. Czasem wpadła jakaś mała fucha i tak oto Heniek czuł się zawsze komuś potrzebny.
Z Jadwigą małżeństwem byli od czterdziestu ośmiu lat. Przez cały ten czas zawsze do stołu zasiadali wspólnie, od śniadania do kolacji. Jedli po polsku, ale w stylu włoskim, długo i nieustannie rozmawiając. To było jedno z tych małżeństw, które na pierwszy rzut oka wydaje się niezwykle zgodne i za zamkniętymi drzwiami faktycznie takie jest.
– Jak ci minęło sobotnie przedpołudnie, kochany mężu? – Jadzia to była wyrazista kobieta, która nutę ironii subtelnie wplatała w każde zdanie.
– Jak zwykle, gdyby nie ja, to wydarzyłaby się niejedna katastrofa.
– Czyli wszystkie nieboszczyki trafiły szczęśliwie do urny na twojej zmianie?
– Jadzia… Wiesz, że jak zobaczę trupa, to nie potrafię zasnąć. Dziś na szczęście tylko jeden. Widzisz, właśnie dzięki mnie wszystko się udało, bo przez zepsuty termostat piec nagrzewał tylko do sześciuset stopni. No, ale kto potrafi wszystko naprawić?
– Ty, ty Heńku… ty jesteś majster od wszystkiego. Byłabym zapomniała. Dzwoniła do mnie Irena Sadurska. Pytała, czy nie zrobiłbyś jej remontu łazienki. Od kiedy młodzi się do niej wprowadzili, to suszą jej głowę, żeby się w końcu za to wzięła.
– Pewnie już wyremontują pod siebie, bo w spadku mają przepisany dom?
– Nie wiem. Powiedziałam, że zrobisz.
– Zrobię, ale tani nie jestem.
Heniek miał rację, że ten remont to pomysł młodych, projekt również. Co do kosztów podejrzewał, że jednak to zostawili babci. Tomasz Szwainoch był synem jedynej córki Ireny. Gdy miał trzy lata na serce zmarł jego ojciec, a trzynaście lat później matka, na raka.
Wychowywanie nastolatka to niełatwa sztuka, ale Irena sądziła, że jej się udało. Tomasz ukończył geologię na politechnice i pracował w kopalni. Po ślubie z Marzeną zdecydowali się zamieszkać razem z babcią w jednym domu. Młodzi przejęli pierwsze piętro. To był klasyczny, idealnie kwadratowy dom, jakich w latach siedemdziesiątych powstawało tysiące w całej Polsce. Dwa niezależne mieszkania, do których wchodziło się ze wspólnej klatki schodowej. Irenie to bardzo odpowiadało, nie czuła się samotna, a samotność w jej wieku to jedna z najpoważniejszych dolegliwości. Tym bardziej, że Marzena spodziewała się dziecka. Irena była wdową już tak długo, że prawie zapomniała, że kiedyś była mężatką.
Gdy Heniek przyszedł na oględziny łazienki, wszystko zrozumiał. Tam wciąż panował klimat minionej epoki i można było się dziwić, że wszystko jeszcze działa. Wygląda okropnie, ale działa. Umówili się w taki sposób, że będzie przyjeżdżał od poniedziałku do piątku, po siedemnastej.
Tomasz się zdziwił, gdy pierwszego dnia dostał kartkę z materiałami do kupienia w markecie budowlanym. Sądził, że to raczej fachowiec robi takie zakupy, a paragon dolicza do kosztów. Taki był styl pracy i w ogóle życia Henryka Cempulika. Jeśli tylko można, to wręcz należy się wysługiwać innymi. Niestety, na jego żonę to nie działało. W taki sposób zleceniodawca stał się pomocnikiem wykonawcy i codziennie po siedemnastej zakładał stare dresy i wynosił gruz.
– Ty, młody, co ty tam w pracy robisz? Jeździsz na dół?
– Nie, na szczęście nie. Ja już dostaję odczyty z czujników i je analizuję. Teraz badamy nowe złoża i sprawdzamy jak się tam bezpiecznie dostać.
– Aha, ja kiedyś pracowałem na kopalni, ale krótko. Montowaliśmy prysznice w łaźniach. Ja to bym na dół nie zjechał nigdy.
Tomasz w przeciwieństwie do Heńka nie był szczególnie rozmowny. Najchętniej to by sobie po prostu stąd poszedł. Ponieważ asertywność nie była jego mocną stroną, tłumaczył sobie to tym, że przynajmniej szybciej skończą.
– Kiedy rodzi ta twoja?
– Za dwa miesiące, termin na pierwszego listopada.
– Macie już imię?
– Barbara, po mojej mamie, albo Tadeusz, bo nie znamy jeszcze płci.
– Wierzyć się nie chce, że już tyle lat jej nie ma. Jak była mała to nam ją Irena często podrzucała. Jadzia zawsze była w siódmym niebie.
– Pan ma dzieci?
– Nie. Chyba nie możemy mieć. Próbujemy do teraz i nic. Ta twoja Marzena to czym się zajmuję? Raczej taka cichutka chyba jest, co?
– Teraz to głównie sobą. Zanim poszła na zwolnienie lekarskie to pracowała w finansach.
– O! To pewnie z pieniędzmi u was nieźle.
Cóż, pracować z pieniędzmi, a mieć pieniądze to nie to samo, ale tego już nie drążył.
W każdą sobotę Tomasz w piekarni kupował chleb dla babci i zostawiał go pod drzwiami na parterze. Nigdy nie wyszedł z podziwu, że jeden duży bochenek wystarczał jej na cały tydzień. Gdy w niedzielę o jedenastej, wychodził z Marzeną do kościoła, zaniepokoiło go, że chleb wciąż leżał w tym samym miejscu.
Zapukał, ale nie było żadnej odpowiedzi. Babcia nigdy nie zamykała tych drzwi na klucz, więc kazał Marzenie poczekać i wszedł sam. Gdy tylko znalazł się w mieszkaniu, od razu się domyślił. Babcia siedziała w fotelu, przed telewizorem. Ręce zwisały swobodnie, głowa była odchylona do tyłu, usta otwarte. Zapach nie pozostawiał żadnych złudzeń – nie żyła od dobrych kilkunastu godzin. Cierpiała na tyle chorób, że właściwie nie powinno to dziwić w jej wieku, ale śmierć bliskich to zawsze bolesne doświadczenie.
Życzeniem babci, o czym wielokrotnie przypominała, było zostać skremowaną. Wszystkim zajął się Tomek. Swoją pomoc zaoferowali również Henryk i Jadwiga. Oboje przyjechali w poniedziałek go odwiedzić, a to, co zobaczyli, naprawdę ich zasmuciło. Tomek nie spał całą noc, oczy miał podkrążone, twarz bardzo umęczoną. Marzena też nie wyglądała najlepiej. Heniek zadeklarował, że będzie kontynuował remont według założeń, wypili kawę w milczeniu i pojechali. Żal mu było tego chłopaka. Wiedział, jak zżyty był z babcią. W drodze powrotnej nie zamienił z Jadwigą ani słowa, ale wymyślił, co może zrobić dla Tomka. To nie był najlepszy pomysł, nie był nawet dobry, ale wtedy Heńkowi wydał się genialny. Gdyby tylko wiedział, jakie będą tego konsekwencje.
Ciało Jadwigi trafiło do zakładu pogrzebowego jeszcze w niedzielę. Kremacja miała się odbyć we wtorek, przed południem. To był jedyny raz, kiedy Heniek był obecny podczas trwania tego procesu i bezpośrednio w nim uczestniczył. Gdy piec rozgrzał się do siedmiuset stopni, komputer sterujący umożliwił otwarcie drzwi wsadowych, przez które wkładało się trumnę z ciałem. Cały proces, łącznie z chłodzeniem prochów oraz rozdrabnianiem ich w klemulatorze, trwał dokładnie półtorej godziny.
Osobiście przesypał je do urny, ale zanim zamknął wieko, na chusteczkę wrzucił szczyptę popiołu i wsunął do kieszeni.
Po południu, zgodnie z umową zjawił się w domu Tomasza i Marzeny i od razu wziął się do pracy. Została tylko jedna ściana do wykafelkowania. Na szczęście tym razem Tomasz mu nie pomagał, mógłby nie być zadowolony z pomysłu Heńka.
Jedno ze wczesnych wspomnień jakie miał z dzieciństwa, to złota urna z prochami dziadka, która stała na kominku. Pamiętał też, że o dziadku mówiło się tak, jakby cały czas żył. To była ich rodzinna tajemnica, nie znał nikogo wśród rówieśników, kto miałby dziadka, czy kogokolwiek innego, na kominku. Nie znał też nikogo, kto miałby matkę szeptuchę, która uzdrawia nieistniejące choroby. Nigdy w to nie wierzył i nigdy go to nie interesowało. Dlatego teraz, widząc jak Tomasz bardzo tęskni za babcią, wyjął chusteczkę z kieszeni, przesypał jej zawartość na szpachle, wtarł w klej, który miał już nałożony na kafle i docisnął do ściany.
“Tutaj i tak powieszą lustro, więc będą sobie patrzeć na babcię” – pomyślał i kontynuował pracę.
Pogrzeb odbył się w czwartek. Zwyczajna ceremonia z nudnym kazaniem i nudną stypą. Zaskakujące – człowiek żyje kilkadziesiąt lat, wymienia tysiące zdań z niezliczoną ilością osób, robi mnóstwo rzeczy każdego dnia, a gdy już go pożegnamy, nie chce nam się nawet go wspomnieć. Gdy wychodzili z lokalu, Tomasz poprosił Heńka, żeby wieczorem przyjechał się rozliczyć za wykonaną pracę. Na szczęście udało mu się skończyć wczoraj i łazienka była gotowa do użytku. Od kilku dni Tomasz tam nie wchodził, więc to co zobaczył pozytywnie go zaskoczyło.
– No, panie Heńku, fantastycznie!
“Żebyś jeszcze wiedział, jak bardzo” – pomyślał Heniek i uśmiechnął się.
Gdy leżeli razem w łóżku początkowo nic nie mówili, złapali się za ręce i patrzeli w sufit. Później zaczęli wspominać ich pierwsze spotkanie, pierwszy pocałunek, ślub, wesele. Zwrócili się ku sobie i teraz już snuli wizje przyszłości. Zgadywali jaka jest płeć dziecka, po raz kolejny ustalili imiona. Marzenie bardziej podobałaby się Klara, ale nie chciała robić Tomkowi przykrości. Zasnęli wtuleni w siebie.
Obudziły go promienie słońca padające na twarz. Zdziwił się, gdy spojrzał na zegarek, ponieważ dochodziła już dziesiąta, ale dziś nie był to żaden problem. W pracy wziął pięć dni wolnego, żeby móc załatwić wszystkie sprawy związane z pogrzebem. Ponieważ był piątek, nigdzie nie musiał się spieszyć. Był wyspany i w bardzo dobrym humorze. Z takim pozytywnym nastawieniem wkroczył do salonu, gdzie siedziała już Marzena.
Gdy tylko ją zobaczył, cały nastrój gdzieś uleciał. Siedziała w fotelu, zawinięta w zużyty szlafrok, blada, z podkrążonymi oczami, włosami w nieładzie i wyrazem twarzy, na której malowała się nienawiść do całego świata. Jakby tego było mało, w telewizji leciał jakiś paradokument, a tego Tomasz nie znosił.
– Jak ci się spało? Przegadaliśmy chyba pół nocy – zagadnął Tomasz, siadając w fotelu obok.
Marzena spojrzała z ukosa, lekko zdziwiona tym, co usłyszała.
– Pół nocy? Pół nocy to ja nie spałam. Zacząłeś bredzić coś o imionach dla dzieci i czy pamiętam, jak cię poznałam. Potem zasnąłeś i zacząłeś dalej majaczyć, ale przez sen i cały czas się wierciłeś.
Cóż, dawno nie widział u niej takich emocji. Z reguły się nie odzywała albo odpowiadała krótko i cicho, a teraz… Pewnie hormony.
– Przepraszam, w ogóle tego nie pamiętam. To pewnie przez ten pogrzeb, widocznie zeszło ze mnie wszystko wczoraj.
Do podobnych sytuacji zaczęło dochodzić każdego dnia. Tomek odzywał się tylko w nocy, coraz częściej przez sen. W ciągu dnia właściwie nie rozmawiali. Początkowo pytał jeszcze o dziecko, czy kopie, czy wszystko dobrze, interesował się terminami badań. Marzena zrzucała to na jego pracę, na stres, na żałobę, ale mniej więcej dwa tygodnie po pogrzebie atmosfera była tak gęsta, że siekierę można by powiesić w każdym pomieszczeniu. To, że ktoś nie wytrzyma napięcia było tylko kwestią czasu.
– Marzena, porozmawiaj ze mną! Co się z tobą ostatnio dzieje?
– Ze mną? Próbuje codziennie z tobą porozmawiać. Jesteś nieobecny, niczym się nie interesujesz. Pamiętasz w ogóle, że jestem w ciąży i że za chwilę będziemy rodzicami?
– Nawet pan Heniek mnie pytał, czy wszystko z tobą w porządku. Był tu przedwczoraj zrobić poprawki przy umywalce, to mu podobno nawet dzień dobry nie powiedziałaś. To prawda?
– O proszę… panu Heńkowi było przykro. Pocieszyłeś go jakoś?
– Marzena, odpowiadaj na moje pytania!
– Tomek, co się do cholery z tobą dzieje?
Ostatnie zdanie wykrzyczała, po czym wstała, odwróciła się gwałtownie i wyszła, trzaskając drzwiami. Tomasz stał jak wryty z otwartymi ustami. Nie dlatego, że po raz pierwszy podniosła na niego głos. Tylko te drzwi. Ten trzask sprawił, że w jednej sekundzie zagotowało się z nim. Ruszył za nią na klatkę schodową. Dopiero, gdy ich spojrzenia się skrzyżowały zrozumiał, że to co maluje się właśnie na twarzy jego żony to strach i przerażenie. W tym momencie oprzytomniał, opuścił go nagle gniew, który został zastąpiony zobojętnieniem. Jedyne na co się zdobył to:
– Marzena, co my robimy… przepraszam, nie wiem co we mnie wstąpiło.
Było mgliście i dosyć chłodno. Wilgoć unosząca się w powietrzu tylko potęgowała uczucie zimna. Marzena czekała na Tomka tylko dlatego, żeby nie robić sensacji. Od kilku dni nie rozmawiali już wcale, ale najgorsze było to, że tylko jej to przeszkadzało. Tomek zdawał się w ogóle tę sytuację ignorować. Był obojętny, z wiecznie przyklejonym uśmieszkiem do twarzy. Tyle tylko, że nie szedł za tym dobry nastrój. Nie potrafiła sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek wcześniej już tak było. Znali się od liceum, małżeństwem byli od dwóch lat. Zawsze się dogadywali, zawsze mieli o czym rozmawiać, nigdy nie zasypiali pokłóceni.
Teraz, uczucie niepokoju nie mogło jej opuścić. Jakby miała coś w żołądku. Tłumaczyła sobie, że to hormony, ale nie mogła się oszukiwać w nieskończoność.
Msza w intencji zmarłych, w trzydziesty dzień po śmierci skończyła się o siódmej rano. Do domu wracali trzymając się za ręce, ale nikt nie mógł zobaczyć, że ten splot dłoni to pokaz siły, nie uczucia. Dla Marzeny to również nie było już nowością. Kiedy stali się sobie tak obcy? Może kogoś poznał? To wszystko wydarzyło się tak szybko, że trudno nawet wskazać przyczynę. Może babcia, dopóki żyła to trzymała go w pionie i dopiero teraz pokazuje jaki jest naprawdę? Jeśli tak, nie za tego człowieka wyszła za mąż i nie z takim mężczyzną chce spędzić resztę życia. Na samą myśl, że musiałaby to kiedykolwiek powiedzieć na głos przeszedł ją dreszcz.
Gdy tylko weszli do domu, Marzena musiała usiąść – zmęczył ją ten szybki marsz. Tomasz w tym czasie, nie zdejmując butów ani kurtki, wszedł do kuchni i zaczął nerwowo grzebać w lodówce.
– Marzena, gdzie moje kanapki do pracy? – wykrzyczał, z całej siły zatrzaskując drzwi lodówki.
Marzena aż podskoczyła w fotelu. Znowu ta gula w gardle, znowu ten strach, który zwęża przełyk i odbiera wszelką pewność siebie. Zrobiła wszystko, żeby się opanować, wiedziała, że ma maksymalnie trzy sekundy na odpowiedź.
– Mówiłeś, że masz dziś wolne, dlatego nic nie przygotowałam. Idziesz jednak do pracy? Poczekaj, przygotuję ci coś.
Zanim zdążyła wstać, Tomasz już stał przy niej, świdrując ją wzrokiem. Przestraszona opadła z powrotem na fotel.
– Myślałaś, że będę z tobą siedział cały dzień w domu? Coś, to możesz przygotować psu. Lepiej się postaraj.
Jakby dostała obuchem w głowę. Miała łagodną naturę, nie była skora do konfliktów ani kłótni. Zawsze pierwsza wyciągała rękę na zgodę i pewnie dlatego przez tyle lat żyli w harmonii, ale teraz to nie ona zaburzyła porządek. Każdy, kto sądził, że ją zna pomyślałby pewnie, że z pokorą zaakceptuje takie warunki, bo przecież mąż ma dobrą pracę, dba o dom, razem chodzą do kościoła. Jednak z tym wiążą się dwa problemy. Od kilku tygodni Marzena jest rozliczana z każdej wydanej złotówki, natomiast czas spędzany w kościele jest odpoczynkiem. Wtedy z pewnością nie będzie żadnego wybuchu złości. Dlatego też – pewnie nie do końca świadomie – ta analityczna część mózgu podjęła decyzję. Dziecko nie może się wychowywać w takich warunkach.
Przyrządziła kanapki takie, jak lubił, a przynajmniej miała nadzieje, że dzisiaj to lubi. Zabrał je bez słowa, zbiegł ze schodów i zamknął za sobą drzwi z hukiem. Dopiero, gdy nastała kompletna cisza schowała twarz w dłoniach i siadając w fotelu zalała się łzami. Nie wiedziała, jak to rozwiązać, ale wiedziała, kto jej może pomóc. Wzięła do ręki komórkę i wybrała numer. Z niecierpliwością czekała na sygnał, wtedy odezwał się głos: Tu Henryk Cempulik, nie mogę teraz odebrać. Proszę zostaw wiadomość.
– Halo, dzień dobry, Marzena z tej strony. Mógłby pan przyjechać? Chyba kran się zepsuł. To dość pilne. – Po czym nacisnęła czerwoną słuchawkę.
Tomasz był w połowie drogi do pracy, gdy zorientował się, że cały czas podryguje nogą i bębni palcami po kierownicy. Dziwniejsze było to, że jechał w zupełnie inną stronę niż powinien. Od momentu, gdy wyszedł z domu złość go nie opuściła, a to nietypowe. W ostatnim czasie, gdy tylko Marzena znikała z pola widzenia czuł się lepiej. Nie dzisiaj, dzisiaj był jak w transie. Wrzucił migacz i nie do końca przepisowo zawrócił.
Henryk od razu po porannej mszy odwiózł Jadwigę do domu i pojechał prosto do pracy. Nie było zbyt wiele do roboty. Wypił kawę z innymi pracownikami, pozamiatał plac przed budynkiem i właściwie nie było sensu by dalej tu siedział. Nie miał stałych godzin pracy, zakomunikował tylko, że jedzie do domu i będzie jutro, jak zawsze na ósmą. Chciał zadzwonić do Jadwigi, uprzedzić ją, że wróci wcześniej. Sięgnął do kieszeni po telefon, ale tam go nie było. “Cholera, chyba znowu go zostawiłem w samochodzie”.
Marzena przebrała się w strój domowy, czyli szlafrok, wzięła koc i usiadła wygodnie w fotelu. Telefon położyła na stole obok, skuliła się w sobie i zamknęła oczy. Ze snu wyrwał ją dzwonek do drzwi. Spojrzała na zegarek i spostrzegła, że zasnęła na zaledwie trzydzieści minut. Widocznie pan Heniek postanowił od razu przyjechać. Zeszła na dół i w momencie, gdy naciskała klamkę zauważyła, że na komodzie leżą klucze Tomka. “Dziwne, zawsze je ze sobą bierze wychodząc”. Gdy otworzyła drzwi, instynktownie położyła ręce na brzuchu.
Heniek faktycznie zostawił telefon w samochodzie. Zobaczył, że ma nieodebrane połączenie z nieznanego numeru i wiadomość z poczty głosowej. “Eh, pewnie z banku” – pomyślał. Zadzwonił do Jadzi poinformować, że będzie w domu wcześniej. Zapiął pasy i już miał ruszyć, ale ciekawość zwyciężyła. Odsłuchał wiadomość z poczty głosowej i trochę się zdziwił. “Inżynier w domu i kranu nie potrafi naprawić?”
Oddzwonił, ale nikt nie odebrał. Odłożył telefon i ruszył. Trudno, Jadzia chwilkę poczeka.
Na miejsce przybył w ciągu niespełna dwudziestu minut. Zaparkował pod furtką, wysiadł z samochodu i od razu spostrzegł, że drzwi wejściowe są uchylone. Podszedł i zapukał, ale nic się nie wydarzyło. Popchnął drzwi, wszedł do środka i zawołał, ale ponownie nikt nie odpowiedział. Wszedł po trzech stopniach na piętro i skręcił w lewo, w stronę łazienki. Nie był przygotowany na ten widok. Na to zresztą nie można się przygotować. Drzwi łazienki były całe we krwi. Wszystkie ściany i podłoga również. Lustro nad umywalką było rozbite, jakby ktoś uderzył w nie pięścią tak mocno, że pękł również kafelek pod nim.
Gdy spojrzał w kierunku wanny, jego tętno osiągnęło krytyczny pułap. Leżała tam Marzena, naga i półprzytomna. Miała przecięte żyły z których delikatnie sączyła się krew i twarz tak poobijaną, że ledwie był w stanie ją rozpoznać. Brzuch był fioletowo-niebieski. Nie było wątpliwości, że najwięcej ciosów ktoś zadał właśnie tam. Dopiero po chwili spostrzegł, że wanna jest zakorkowana i jest w niej mnóstwo krwi. Delikatnie odgarnął włosy z jej twarzy i łamiącym się głosem zapytał:
– Marzena, co się stało? Wszystko będzie dobrze, słyszysz?
Nie było żadnej reakcji, więc zadziałał automatycznie. Nie był pewien co powinien zrobić, ale wydawało mu się, że należy ucisnąć powyżej miejsca przecięcia. Na kaloryferze obok wanny wisiał ręcznik. Przedarł go na pół, żeby dało się wygodniej zawiązać i całych sił zacisnął tuż pod łokciem. Wyjął z kieszenie telefon i wybrał sto dwanaście, ale czuł, że w tym pomieszczeniu żywy jest już tylko on.
W ciągu kolejnych godzin czuł się jakby oglądał film. Wezwane pogotowie przybyło w ciągu dziewięciu minut, ale nawet nie podjęto próby reanimacji. Marzena i jej nienarodzone dziecko już nie żyli. Przez ten czas nie udało się namierzyć Tomka. Jego telefon nie odpowiadał. Okazało się również, że zadzwonił rano do firmy i przekazał informacje, że bierze urlop na żądanie, bez podawania przyczyny.
Na miejscu do późnych godzin pracowali technicy, zabezpieczając ślady w łazience, których było mnóstwo. Musieli pobrać również odciski od Heńka, żeby go wykluczyć ze śledztwa. Co do tego, że było to brutalne zabójstwo nie było żadnych wątpliwości. Złożył również dokładne zeznania. Podpisał to, co mu podsunięto pod nos i został zwolniony do domu. Gdy już miał wsiąść do samochodu, usłyszał w oddali szmer z krótkofalówki, że na strychu znaleźli wisielca. Tego już było za dużo, wsiadł do samochodu i przestał nad sobą panować zalewając się łzami.
W kościele, na katafalku stały dwie urny, w które wbite były dziesiątki par oczu. Dawno żaden pogrzeb nie zgromadził tylu ludzi. Mąż zaszlachtował żonę, nienarodzone dziecko i sam odebrał sobie życie, samobójstwo rozszerzone. Heniek nie potrafił zrozumieć tego terminu. Dla niego to zabójstwo oraz samobójstwo, dwie osobne sprawy. Chociaż pogrzeb był wspólny, co zresztą wzbudziło niemałe zdziwienie, zachowano na tyle rozsądku, żeby pochować ich z dala od siebie. To był niezwykle smutny dzień. Wyjątkowo trudno było zrozumieć i pogodzić się z tym, co się stało. Heniek nawet nie próbował, wyrzucił to z pamięci, gdy tylko wyszedł z kościoła. Ze wszystkich sił starał się o tym zapomnieć i prawie mu się udało.
***
– Może jutro włożysz ten czarny kapelusz? Przykryje ci trochę łysinkę – zapytała Jadzia swojego męża.
– A mam jakiś inny? Gdzie on w ogóle jest?
– Jak nie wiadomo gdzie coś jest, to pewnie jest w piwnicy, w tej starej szafie po twojej mamie. Idź zobacz i przynieś go z łaski swojej.
Heniek wiedział, że odwlekanie tego nic nie da, więc od razu wstał i poszedł. Kolejnego dnia wypadała pierwsza rocznica tej makabry, z którą Heniek z trudem się pogodził. Faktycznie, kapelusz był w szafie, na górnej półce, położony na drewnianej szkatułce. Nigdy wcześniej nie zwrócił uwagi na ten drobiazg. Wyjął pudełko i zdjął pokrywkę. W środku było mnóstwo gadżetów należących do jego matki – różaniec, modlitewnik, karty oraz niezaklejona koperta, w której było kilka zapisanych kartek. Tak jak przypuszczał, były to słynne wróżby, które tworzyła. Jako dziecko zawsze się z tego śmiał, bo to się nigdy nie sprawdzało. Przynajmniej z kuzynami mieli jakąś rozrywkę, gdy podglądali jak wpadała w trans, zamykała się pokoju i zaczynała mówić do siebie, z reguły po niemiecku, więc niewiele rozumieli i pisać po wszystkim co jej wpadało w ręce. Później, gdy emocje opadały przepisywała to na czystą kartkę i chowała w szufladzie. Wziął pierwszą z brzegu, ale była po niemiecku. Już chciał odłożyć pudełko lecz spostrzegł tytuł drugie kartki w kopercie: Prochy.
Przez sekundę się wahał, czy to przeczytać – ciekawość jednak zwyciężyła. Na kartce, bardzo starannie było zapisane jedno zdanie:
Gdy obcym prochem ręce ubrudzisz, niewinnych pochłonie piekielna otchłań.
Heniek przełknął ślinę tak głośno, że musiała to słyszeć Jadzia w kuchni nad nim. Już chciał schować kartkę i wrócić na górę z kapeluszem, gdy odruchowo spojrzał na drugą stronę, z przerażenia upuścił kartkę i złapał się za serce.
– Heniek, ty szyjesz ten kapelusz? – zawołała Jadzia z góry.
Wziął kilka głębokich oddechów i uspokoił tętno. Podniósł świstek z ziemi, zmiął w dłoni i wrzucił do pieca, po czym ruszył na górę. Przez sekundę można jeszcze było odczytać napis z kartki nim strawił ją ogień:
Niewinni utoną w morzu krwi, gdy winny zawiśnie w rozpaczy.
Witaj.
Przy opowiadaniu zatrzymały mnie (wątpliwości i sugestie – do przemyślenia):
literówki – np. „Jadzia to była wyrazista kobieta, które nutę ironii subtelnie wplatała w każde zdanie”; „Ja już dostaję odczyty z czujników i je analizuje”;
interpunkcja – np. „Gdy Heniek przyszedł na oględziny łazienki (przecinek?) wszystko zrozumiał”;
powtórzenia – np. „.Jeśli tylko można, to wręcz należy się wysługiwać innymi. Tylko na jego żonę to nie działało”; „Nie miał stałych godzin pracy, zakomunikował tylko, że jedzie do domu i przyjedzie jutro, jak zawsze na ósmą. Chciał zadzwonić do Jadwigi, uprzedzić ją, że przyjedzie wcześniej”;
błędy składniowe – np. „Gdy w niedzielę o jedenastej, wychodząc z Marzeną do kościoła chleb dalej leżał w tym samym miejscu, zaniepokoił się” (ze zdania wynika, że to chleb szedł z żoną do kościoła); „Cały proces, łącznie z chłodzeniem prochów oraz rozdrabnianiu ich w klemulatorze (przecinek?) trwał dokładnie półtorej godziny” (błędna forma wyrazu);
gramatyczne/ortograficzne – np. „Marzenie bardziej podobała by się Klara, ale nie chciała robić Tomkowi przykrości. Zasnęli wtuleni w siebie” (razem); „. Każdy, kto sądził, że ją zna pomyślał by pewnie, że z pokorą zaakceptuje takie warunki, bo przecież mąż ma dobrą pracę, dba o dom, razem chodzą do kościoła” (tu podobnie);
logiczne – np. „Mógłby pan przyjechać, chyba kran się zepsuł” – czy to nie jest zdanie pytające?
Usterki przy zapisie dialogów – np. „– Może jutro ubierzesz ten czarny kapelusz? Przykryje ci trochę łysinki.(zbędna kropka?) – zapytała Jadzia swojego męża”.
Bardzo dobry thriller plus nieco horroru. Trzyma w napięciu, jest sensownie zbudowany, fabuła wciąga szybko. Jasne, że żal rodziny, lecz thrillery tak już mają. :)
Klikam, pozdrawiam serdecznie. :)
Pecunia non olet
Bruce, pudełko czekoladek dla ciebie! Dziękuję za uwagi, usterki poprawione.
Dzięki, Hrabiax, przypomniałeś mi skecz z Benny Hilla z końcowym morałem: “A wszystko przez to, że kobiety uwielbiają mleczne czekoladki”. :))
Pozdrawiam. :)
Pecunia non olet
Hrabiaksie, choć bardzo się starałeś zbudować nastrój uzasadniający oznaczenie opowiadania tagiem THRILLER, to musze wyznać, że w Majstrze dostrzegłam niewiele tego, czego można się po takim oznaczeniu spodziewać. Owszem, pomysł był, ale chyba nie zdołał należycie wybrzmieć.
Przeczytałam krótką, zwyczajną historię remontu łazienki w domu starszej pani, która mieszka z wnukiem i jego ciężarną żoną. Nie widzę też nic niesamowitego w tym, że pani Irena, osoba posunięta w latach i schorowana, pewnego dnia zmarła. Pomysł pana Heńka, by szczyptę prochów skremowanej kobiety wymieszać z zaprawą i na to przykleić kafelki, uważam za dość osobliwy, ale cóż, skoro tak to sobie wymyślił… Nagłe i niemiłe wydarzenia między Tomkiem i Marzeną mogą zastanawiać, ale różnie się w małżeństwach układa, nawet na chwilę przed spodziewanym porodem. Natomiast finał z drastycznym opisem pobitej i zabitej ciężarnej a następnie wiadomość o powieszeniu się chłopaka, pozostaje drastycznym opisem pobitej i zabitej ciężarnej, tudzież wiadomością, że chłopak, zabiwszy żonę, powiesił się. Nie dostrzegam tu thrillera, a tylko niezrozumiałe zachowanie Tomka.
Przypadkiem znalezione rzez Heńka notatki jego dawno zmarłej babki w pewien sposób próbują wyjaśnić i uzasadnić całą sprawę, jednakowoż do mnie nie przemawiają i nic nie poradzę, że wyglądają jak, nie przymierzając, królik wyciągnięty z kapelusza.
Wykonanie pozostawia sporo do życzenia.
…jako tzw. złota rączka. → …jako tak zwana złota rączka.
Nie używamy skrótów.
…i pracował na kopalni. → …i pracował w kopalni.
Tam wciąż panował klimat minionej epoki i nie mógł przestać się dziwić, że wszystko jeszcze działa. → Czy dobrze rozumiem, że klimat minionej epoki dziwił się, że wszystko działa?
Proponuję: Tam wciąż panował klimat minionej epoki i można było się dziwić, że wszystko jeszcze działa.
Gdy w niedzielę o jedenastej, wychodząc z Marzeną do kościoła chleb dalej leżał w tym samym miejscu, zaniepokoił się. → Czy dobrze rozumiem, że chleb leżąc w tym samym miejscu, jednocześnie wychodził z Marzeną do kościoła i to go zaniepokoiło.
A może miało być: Gdy w niedzielę o jedenastej, wychodził z Marzeną do kościoła, zaniepokoiło go, że chleb wciąż leżał w tym samym miejscu.
Życzeniem babci, o czym wielokrotnie przypominała, to zostać skremowaną. → Czy tu aby nie miało być: Życzeniem babci, o czym wielokrotnie przypominała, było zostać skremowaną.
Ciało Jadwigi trafiło do zakładu pogrzebowego jeszcze w niedziele. → Literówka.
Cały proces, łącznie z chłodzeniem prochów oraz rozdrabnianiu ich w klemulatorze… → Cały proces, łącznie z chłodzeniem prochów oraz rozdrabnianiem ich w klemulatorze…
– pomyślał i kontynuował pracę. → Jedna spacja po półpauzie wystarczy.
…i wyrazem twarzy, który wyrażał nienawiść… → Nie brzmi top najlepiej.
Proponuję: …i wyrazem twarzy, na której malowała się nienawiść…
Co się z Tobą ostatnio dzieje? → Co się z tobą ostatnio dzieje?
Zaimki piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.
Próbuje codziennie z Tobą porozmawiać. → Próbuje codziennie z tobą porozmawiać.
…z całych sił nacisnął klamkę, drzwi otwarły się z hukiem… → Można z hukiem zamknąć drzwi, trzaskając nimi, ale nijak nie wiem, jak można z hukiem otworzyć drzwi, nawet jeśli naciśnie się klamkę z całych sił.
To wszystko wydarzyło się tak szybko, że ciężko nawet wskazać przyczynę. -> To wszystko wydarzyło się tak szybko, że trudno nawet wskazać przyczynę.
https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Ciezko-a-trudno;19058.html
…wtedy odezwał się głos: “Tu Henryk Cempulik, nie mogę teraz odebrać. Proszę zostaw wiadomość”. → Albo kursywa: …wtedy odezwał się głos: Tu Henryk Cempulik, nie mogę teraz odebrać. Proszę, zostaw wiadomość. Albo cudzysłów: …wtedy odezwał się głos: „Tu Henryk Cempulik, nie mogę teraz odebrać. Proszę, zostaw wiadomość”.
Tekstu napisanego kursywą nie ujmujemy w cudzysłów.
…w momencie, gdy naciskała na klamkę… → …w momencie, gdy naciskała klamkę…
Wszedł po trzech stopniach na piętro… → Czy to na pewno było piętro, skoro wchodziło się na nie zaledwie po trzech stopniach.
Drzwi z łazienki były całe we krwi. → Drzwi łazienki były całe we krwi.
…że pękła również kafelka pod nim. → Kafelek jest rodzaju męskiego, więc: …że pękł również kafelek pod nim.
Brzuch był fioletowo niebieski. → Brzuch był fioletowo-niebieski.
…ale można było odnieść wrażenie, że to była wieczność. → Nie brzmi to najlepiej.
Złożył również dokładnie zeznania. → Literówka.
Dokładne, jak mniemam, były zeznania, nie sposób ich złożenia.
– Może jutro ubierzesz ten czarny kapelusz? Przykryje ci trochę łysinki… → W co miałby ubrać kapelusz??? Kapelusz można włożyć, wcisnąć go na głowę, ubrać się weń, ale kapelusza, tak jak żadnej innej części garderoby, nie ubiera się.
Za ubieranie kapelusza grozi sroga kara – trzy godziny klęczenia na grochu, w kącie, z twarzą zwróconą ku ścianie i z rękami w górze!
Proponuję: – Może jutro włożysz ten czarny kapelusz? Przykryje ci trochę łysinkę…
…była po niemiecku, więc odłożył. Już chciał odłożyć pudełko… → Powtórzenie.
…spostrzegł tytuł drugie kartki w kopercie : → Zbędna spacja przed dwukropkiem.
Na kartce, ozdobną czcionką zapisane jedno zdanie: → Skoro to były kartki zapisane przez babcię Heńka, to nie mogły być zapisane czcionką. Czcionkę stosuje się w druku, nie w tekście pisanym odręcznie.
Proponuję: Na kartce wykaligrafowano jedno zdanie:
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Regulatorzy, szkoda, że opowiadanie nie przypadło ci do gustu.
Za wskazanie błędów bardzo dziękuję, tekst został już poprawiony.
No cóż, Hrabiaksie, pozostaję z nadzieją, że lektura kolejnego opowiadania będzie satysfakcjonująca. I cieszę sie, że uznałeś uwagi za przydatne. :)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Coś im prochy babci nie zrobiły dobrze na harmonię pożycia…
Pomysł pewnie wybrzmiałby lepiej, gdyby było widać jakiś wpływ babci na wydarzenia, a tak z fantastyki została tylko wróżba odczytana po latach. No, niech będzie.
Babska logika rządzi!
Dzięki Finkla!