- Opowiadanie: bruce - WSZYSTKO NA ODWRÓT – ON

WSZYSTKO NA ODWRÓT – ON

Nie­śmia­łe po­dej­ście do te­ma­ty­ki kon­kur­so­wej. Ty­tu­ły obu opo­wia­dań wska­zu­ją na prze­kor­ne prze­sta­wie­nia, a tre­ści na­wią­zu­ją do mi­to­lo­gii grec­kiej. Po­sta­no­wi­łam oba moje opo­wia­da­nia spleść pew­ny­mi po­wią­za­nia­mi. To tekst z dru­giej grupy, śmiesz­niej­szej. Wy­bra­ne motto do­ty­czy za­krę­tów ży­cio­wych, a na­wią­zu­je po­śred­nio do opi­sa­nej w pierw­szym opo­wia­da­niu mi­ło­ści. W za­my­śle – tekst pierw­szy TUTAJ, o smut­nym za­bar­wie­niu - jest opi­sem wy­da­rzeń wcze­śniej­szych, ten zaś – jego kon­ty­nu­acją. Oczy­wi­ście oba tek­sty sta­ra­łam się stwo­rzyć tak, aby sta­no­wi­ły od­ręb­ne ca­ło­ści. Czy mi się to udało osią­gnąć? Za­pra­szam do lek­tu­ry, dzię­ku­ję za po­świę­co­ny czas i po­zdra­wiam. :)

Ser­decz­ne po­dzię­ko­wa­nia dla nie­zmor­do­wa­nych Be­tu­ją­cych. :SERCE: 

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Biblioteka:

Finkla, Użytkownicy IV, CM

Oceny

WSZYSTKO NA ODWRÓT – ON

Motto:

Gdy sły­szę, jak ktoś wzdy­cha: „Życie jest cięż­kie”, za­wsze mam ocho­tę spy­tać: „W po­rów­na­niu z czym?” – Søren Kier­ke­ga­ard

 

Utru­dzo­ny wę­dro­wiec za­trzy­mał się na roz­sta­ju dróg. Po­marsz­czo­na twarz, długa, siwa broda oraz zgię­te plecy wska­zy­wa­ły na po­de­szły wiek. Jed­nak oczy pa­ła­ły nie­zwy­kłym, mło­dzień­czym żarem.

Któ­rę­dy teraz? – za­sta­no­wił się. Po­pa­trzył w niebo. Klucz skrze­czą­cych dzi­kich gęsi wska­zał mu po­łu­dnie, od­da­la­jąc się szyb­ko. Męż­czy­zna przy­sło­nił oczy dło­nią. Ge­stem po­dzię­ko­wał za wska­zów­kę i po­dą­żył dalej.

Rów­no­cze­śnie w swym pa­ła­cu cza­ro­dziej­ka Ebeh ob­ser­wo­wa­ła dal­szą wę­drów­kę bo­ha­te­ra. Od ponad czter­dzie­stu lat szkla­na kula po­zwa­la­ła bo­gi­ni śle­dzić każdy jego krok.

– Co roku upar­cie wy­ko­nu­je swoje dwa­na­ście prac. A każda coraz bar­dziej nad­wy­rę­ża jego, i tak już po­waż­nie nad­wą­tlo­ne, zdro­wie. Cią­gle po­wta­rza, że musi, że to jego za­da­nie. Teraz na­resz­cie prze­stał, już za­mie­rza­łam go od­mło­dzić i roz­ko­chać w sobie, lecz oto po­ja­wił się ko­lej­ny po­mysł. I ko­lej­na wę­drów­ka przez stu­le­cia. Wró­ci­li­śmy do sta­ro­żyt­no­ści. Gdyby tylko po­zwo­lił sobie pomóc! – mó­wi­ła ze zło­ścią, ob­ser­wu­jąc star­ca.

– Sobie, czy tobie, o pani? – za­py­tał z prze­ką­sem uro­dzi­wy Ga­ni­me­des, huś­ta­jąc się na krze­śle.

Po­de­szła do szu­fla­dy, wyj­mu­jąc z niej strzę­py spa­lo­nej ko­szu­li, za­cho­wa­ne przed laty po tra­gicz­nej śmier­ci De­ja­ni­ry. Li­te­ry na ma­te­rii uło­ży­ły się w imię: H-e-r-a-k-l-e-s.

– Co za róż­ni­ca? – od­po­wie­dzia­ła z pew­nym sie­bie uśmie­chem. – Je­stem dla niego stwo­rzo­na. To mnie po­wi­nien był po­ślu­bić przed wie­ka­mi, nie ją. Pusta i głu­pia De­ja­ni­ra nie żyje od czter­dzie­stu lat. Naj­wyż­szy czas po­go­dzić się z tym i roz­po­cząć nowe życie!

– U twego boku, czy tak, Hebe? – za­py­tał kró­le­wicz tro­jań­ski.

– Cii! – syk­nę­ła. – Nie zdradź mnie i mego imie­nia!

– Je­steś prze­wraż­li­wio­na! – Roz­ba­wio­ny wstał i pod­szedł do drzwi.

– Idziesz znowu do niego? – Spoj­rza­ła nie­chęt­nie.

– Może… – Ta­jem­ni­czy uśmiech za­koń­czył roz­mo­wę. Ko­cha­nek Zeusa wy­szedł.

 

***

Tym­cza­sem wę­dro­wiec do­tarł na­resz­cie do pań­stwa Or­fe­usza. Nie­trud­no było roz­po­znać gra­ni­cę Tra­cji – wszę­dzie wi­sia­ły ciała po­wie­szo­nych na pa­lach żmij – gadów, które zgu­bi­ły uko­cha­ną no­we­go wład­cy. Jedna z nich, naj­wy­raź­niej nie­daw­no zła­pa­na, nie­ocze­ki­wa­nie unio­sła głowę i pró­bo­wa­ła uką­sić prze­cho­dzą­ce­go, lecz ten w ostat­niej chwi­li od­ciął jej łeb szty­le­tem.

– Po­zdro­wie­nia od hydry ler­nej­skiej! – wy­sy­cza­ło zwie­rzę, wy­da­jąc ostat­nie tchnie­nie.

– Co? Nie, to nie może być praw­da. Prze­cież kil­ka­dzie­siąt razy wy­pa­la­łem jej prze­brzy­dłe ga­dzie głowy. To ścier­wo nie żyje, je­stem tego pe­wien! To był blef! Ucho od śle­dzia! – Wy­ko­nał cha­rak­te­ry­stycz­ny gest, po czym po­wtór­nie wbił szty­let w tru­chło zdra­dziec­kie­go gada. 

 

Kiedy go­dzi­nę póź­niej sta­rzec wszedł do pa­ła­cu, po­wi­tał go sam go­spo­darz, ge­stem za­pra­sza­jąc do peł­ne­go jadła stołu.

– Jak się masz, He­ra­kle­sie? Kopę lat…

– Witaj, Or­fe­uszu. Cie­szy mnie, że znaj­du­ję cię w peł­nym zdro­wiu.

– Cóż, głowę mam nadal jesz­cze na karku. Przy­naj­mniej na razie – dodał, oglą­da­jąc się nie­pew­nie za sie­bie. – Może skosz­tu­jesz ja­błek? – Wska­zał pa­te­rę pełną do­rod­nych owo­ców. – Te po lewej są od Wil­hel­ma Tella, z pra­wej – od New­to­na, po­środ­ku zaś znaj­dziesz raj­skie wy­mie­sza­ne z tro­jań­ski­mi. Obok leżą umie­jęt­nie po­dzie­lo­ne przez De­mo­kry­ta oraz Ary­sto­te­le­sa. Mamy nawet jabł­ka ofia­ro­wa­ne Śnież­ce, lecz tych od­ra­dzam pró­bo­wać, są bo­wiem prze­zna­czo­ne dla spe­cjal­nych gości… 

– Nie zno­szę ja­błek!

– Cze­muż to? A, praw­da. Na próż­no przy­no­si­łeś je dzie­siąt­ki razy z cza­ro­dziej­skie­go ogro­du!

– Kosz­to­wa­ło mnie to sporo, ocie­ra­łem się wie­lo­krot­nie o śmierć, a one przez tchó­rzo­stwo zle­ce­nio­daw­cy i tak tam po­wró­ci­ły. Od tej pory mam do wszel­kich ja­błek bar­dziej niż głę­bo­ki uraz! 

– To może cho­ciaż spró­bu­jesz szar­lot­ki? – Uśmiech­nął się zło­śli­wie. – Dziś pie­czo­na… Jabł­kó­wecz­ki? Kom­po­ci­ku? Musu? Pie­czo­nych z cy­na­mo­nem? A może masz smak na pi­kant­ny chut­ney z an­to­nó­wek?

Sta­rzec spoj­rzał kry­tycz­nie.

Nagle za­brzmiał dźwięk musz­li wi­szą­cej przy stro­ju go­spo­da­rza.

– Hel­loł? – Or­fe­usz ode­brał te­le­fon, po czym ści­szył głos pra­wie do szep­tu. – Nie, drogi stryj­ku. Wy­raź­nie pro­si­łem – zwięk­sza­my ilość strun aż do dzie­wię­ciu. Lira ma grać jak żadna inna. No, to za­ła­twio­ne! Bo, jak nie my, to kto, drogi Her­me­sie? Oczy­wi­ście, mó­wi­my czy­sto teo­re­tycz­nie, bo prze­cież żad­nej liry już od dawna nie mam! – po­wie­dział na ko­niec bar­dzo gło­śno, roz­glą­da­jąc się z bo­jaź­nią, po czym odło­żył musz­lę i wska­zał go­ścio­wi inną część stołu.

– Za­pro­po­nu­ję ci w takim razie wo­ło­win­kę! Pysz­na, pro­sto od Apol­la! Her­mes gwizd­nął i przy­niósł… Czemu mnie?… – Za­krztu­sił się z za­kło­po­ta­nia.

He­ra­kles po­krę­cił głową.

– Do­my­ślasz się chyba, z czym przy­by­wam.

– Nie­ko­niecz­nie. – Wład­ca Tra­cji udał za­sko­cze­nie.

– Zde­cy­do­wa­łem, że po­wtó­rzę twój bo­ha­ter­ski wy­czyn. I liczę, iż mi nie od­mó­wisz, bo w tobie moja je­dy­na na­dzie­ja. 

Śpie­wak ro­ze­śmiał się szy­der­czo.

– I kto tu mówi o bo­ha­ter­stwie! O, He­ra­kle­sie, nie ma, nie było i nigdy nie bę­dzie na ziemi po­sta­ci od­waż­niej­szej od cie­bie!

– A jed­nak to ty jako je­dy­ny zdo­ła­łeś wejść do sa­me­go Ha­de­su, by szu­kać na­rze­czo­nej.

– Po pierw­sze, teraz na­zy­wa się on „Pie­kłem”, a po dru­gie Eu­ry­dy­ka była moją żoną – spro­sto­wał z uda­wa­ną uprzej­mo­ścią. – Jak sam jed­nak wi­dzisz, na nie­wie­le się to zdało, bo nie ma jej ze mną. Mam bo­wiem dziw­ną, zgub­ną dla wszyst­kich, manię oglą­da­nia się za sie­bie. – Znowu spoj­rzał za plecy.

– Czy mógł­byś po­ży­czyć mi swój cza­ro­dziej­ski in­stru­ment? Tylko dzię­ki niemu mam szan­se od­na­leźć De­ja­ni­rę.

– Chyba nie do­sły­sza­łeś, co mó­wi­łem. – Trac­ki poeta po­trzą­snął zło­ty­mi lo­ka­mi . – To się nie może udać!

– Wiem, że ty nie zdo­ła­łeś. Czy to jed­nak zna­czy, że i mnie się nie po­wie­dzie?

– He­ra­kle­sie, wy­bacz, ale będę z tobą szcze­ry. Nie prze­pa­dam za na­pa­ko­wa­ny­mi mię­śnia­ka­mi – rzekł z nie­sma­kiem, ale zaraz zmie­nił ton, wi­dząc za­pa­dłe po­licz­ki i chu­der­la­wą po­stać go­ścia. – No tak, z daw­nym he­ro­sem istot­nie nie­wie­le masz dziś wspól­ne­go. Nie­mniej, He­ra­kle­sie drogi… – Roz­warł ra­mio­na, siląc się na nie­szcze­ry uśmiech. – Gdzież tobie do śpie­wu? Do ckli­wych wy­znań, po­ru­sza­ją­cych serca? Zabić, po­rwać, oma­mić, pod­du­sić, przy­pa­lić! – o tak! to przy­stoi wa­lecz­ne­mu bo­ha­te­ro­wi, jakim je­steś. Ale de­kla­ma­cje po­etyc­kie? Pro­szę… – Po­błaż­li­wie spoj­rzał na wę­drow­ca.

– Daj mi cho­ciaż cząst­kę na­dziei… Nie od­bie­raj ostat­niej szan­sy – bła­gał heros ze łzami w oczach.

– Nie! Po pierw­sze primo, ten plan w stu pro­cen­tach jest ska­za­ny na klę­skę. Po dru­gie primo, lirę pod­stęp­nie mi za­bra­no i umiesz­czo­no wśród kon­ste­la­cji. – Wska­zał dło­nią niebo. – A po trze­cie primo, cze­kam wła­śnie na Me­na­dy, które mają mnie zgła­dzić, po­zba­wia­jąc głowy, bo ob­ra­zi­łem ich wiecz­nie pi­ja­ne­go pana i nie bar­dzo mam czas o tym roz­pra­wiać.

He­ra­kles spoj­rzał ze smut­kiem w górę, gdzie po­ja­wia­ły się już świe­cą­ce ogni­ki i gwiaz­do­zbiór Liry.

– Poza tym – kon­ty­nu­ował go­spo­darz – nie obraź się, wiel­ki wo­jow­ni­ku, lecz… Czy je­steś pe­wien od­da­nia De­ja­ni­ry wobec cie­bie?

– Nie ro­zu­miem…

– In­ny­mi słowy, czy wie­rzysz w jej mi­łość oraz wier­ność? Czy masz pew­ność, że rada bę­dzie, kiedy cię zo­ba­czy?

– Ależ oczy­wi­ście! Cóż to za py­ta­nie? 

– Jak by to ująć? Hm… Wy­bacz szcze­rość, ale… Zwią­zek z tobą ra­czej nie wróży nie­wia­stom szczę­śli­wej przy­szło­ści

– Co masz na myśli? – obu­rzył się He­ra­kles.

– Po­wiedz­my sobie wprost – przy­no­sisz ko­bie­tom pecha, jak nikt inny!

– Non­sens!

– Jak dotąd, każda twoja ob­lu­bie­ni­ca koń­czy­ła… tra­gicz­nie. 

– To wszyst­ko wina Hery… – Zwie­sił smut­no głowę. – Nie­na­wi­dzi­ła mnie od za­wsze. To przez nią udu­si­łem Me­ga­rę i nasze dzie­ci. 

– Jasne, jasne, jak się do­sta­nie szału i na­roz­ra­bia, to naj­ła­twiej zwa­lić potem całą winę na ko­bie­tę! 

– No, Zeus rów­nież nie jest świę­tosz­kiem. Gdyby nie jego licz­ne zdra­dy, Hera nie by­ła­by aż tak za­zdro­sna.

– A i ty, He­ra­kle­sie, z nie­jed­ne­go pieca chleb ja­dłeś – cią­gnął po chwi­li mil­cze­nia śpie­wak. – Życie w ce­li­ba­cie ra­czej jest ci obce… Zważ – w cał­ko­wi­tym od­róż­nie­niu od mo­je­go.

– To praw­da, znana na całym świe­cie twa wier­ność uko­cha­nej sta­no­wi nie­do­ści­gnio­ny wzór! – Z sza­cun­kiem skło­nił siwą głowę.

– Że wspo­mnę tylko bar­dziej znane z he­ra­kle­so­wych wy­czy­nów – mówił dalej z prze­ką­sem znie­sma­czo­ny król. – Wład­czy­ni Lidii, kró­lew­na Ar­ka­dii, kró­lew­na Tegei, a ponoć nawet Fe­ni­cji, aż pięć­dzie­siąt sióstr, zwa­nych Te­spia­da­mi, do tego sama kró­lo­wa Ama­zo­nek… No, no! Długo mu­siał­bym jesz­cze wy­mie­niać twoje mi­ło­sne pod­bo­je.

– Cóż, krew we mnie go­rą­ca, burzy się cią­gle, zatem mi­ło­stek tro­chę się uzbie­ra­ło. Ko­chli­wy je­stem… 

– Co te baby w tobie widzą, to ja nie wiem! – Go­spo­darz po­krę­cił głową.

– Le­gen­dę! – od­po­wie­dział z dumą He­ra­kles, wy­pi­na­jąc za­pa­dłą pierś.

 

Tym­cza­sem do po­miesz­cze­nia we­szła grupa słu­żą­cych, któ­rzy po­da­wa­li na­po­je. Jed­nym z nich był ko­ści­sty sta­ru­szek w dłu­gim płasz­czu i kap­tu­rze, na­su­nię­tym na głowę.

– Cha­ro­nie, to ty? – z nie­do­wie­rza­niem za­py­tał heros.

– W rze­czy samej – od­po­wie­dział tam­ten, kła­nia­jąc się i dalej usłu­gu­jąc Or­fe­uszo­wi.

– Kto teraz jest prze­woź­ni­kiem po Styk­sie?

– Mało mnie to ob­cho­dzi! – roz­sier­dził się nagle Cha­ron, prze­ni­kli­wie pa­trząc na go­ścia. – Za takie psie pie­nią­dze wcale bym się nie zdzi­wił, gdyby inni ochot­ni­cy zrej­te­ro­wa­li i chci­wy Hades sam spra­wo­wał tę funk­cję. – Za­re­cho­tał strasz­li­wie. Or­fe­usz skar­cił go wzro­kiem, jed­no­cze­śnie uśmie­cha­jąc się cheł­pli­wie do He­ra­kle­sa.

– A nie mó­wi­łem? Tam się teraz wszyst­ko po­zmie­nia­ło.

– Skoro już o psach mowa… Co z Cer­be­rem? Po­czci­wie psi­sko stró­żu­je nadal?

– Owo, jak byłeś ła­skaw je na­zwać, „po­czci­wie psi­sko”, po­za­gry­za­ło trze­ma ja­do­wi­ty­mi py­ska­mi wielu wy­bit­nych mężów – z prze­ką­sem rzekł trac­ki pan. – Obec­nie rów­nież go tam nie ma, bo wszak sam wy­pro­wa­dzi­łeś Cer­be­ra z Pod­zie­mi!

– Istot­nie! Pa­mięć naj­wi­docz­niej mi szwan­ku­je… A zatem los nam sprzy­ja! 

– No, ba! – dodał po­wąt­pie­wa­ją­co Cha­ron. – Od czasu wyj­ścia z Pie­kieł pierw­sze­go śmier­tel­ni­ka, czyli mego obec­ne­go pana, Świat Zmar­łych opu­ści­ło w ra­mach straj­ku ha­de­so­we­go wiele bóstw i ich pod­da­nych.

– Po­zo­sta­łe dusze cią­gle tam prze­by­wa­ją, praw­da? – do­py­ty­wał bo­ha­ter.

– Oczy­wi­ście! – od­po­wie­dział poeta.

– Czy zatem twoja żona też jest wśród nich?

Za­sko­czo­ny ko­lej­ny raz py­ta­niem Or­fe­usz przy­tak­nął nie­pew­nie.

– Cóż więc stoi na prze­szko­dzie, abyś po­szedł tam ze mną?

– Ja? Raz jesz­cze?

– A czemu nie?

 

Nagle Cha­ron rzu­cił w kąt trzy­ma­ne dzba­ny. Zła­pał sto­ją­ce w rogu sali wio­sło, które bły­ska­wicz­nie zmie­ni­ło się w kosę. Były prze­woź­nik wpadł z furią na star­ca. Ten jed­nak zręcz­nie usko­czył, pod­ciął nogę na­past­ni­ko­wi i wy­rwał mu z dłoni nie­bez­piecz­ne na­rzę­dzie, od­rzu­ca­jąc w kąt.

– Opła­ca­ły się re­gu­lar­ne tre­nin­gi u mi­strza king-fu! – po­wie­dział dum­nie.

Cha­ron runął jak długi. Wsta­jąc z po­sadz­ki, prze­pra­szał:

– Prze­bacz mi, panie, ale dawne przy­zwy­cza­je­nia są wi­docz­nie sil­niej­sze ode mnie. Znieść bo­wiem nie mogę myśli, że ktoś z ży­ją­cych ko­lej­ny raz pra­gnie prze­kro­czyć świę­te gra­ni­ce Ha­de­su. A, co wię­cej, za­mie­rza stam­tąd po­wró­cić i to jesz­cze z du­sza­mi zmar­łych.

– Żeby mi się to wię­cej nie po­wtó­rzy­ło! – krzyk­nął zde­ner­wo­wa­ny Or­fe­usz, wska­zu­jąc pal­cem drzwi.

Były prze­woź­nik po­tul­nie wy­szedł.

– Wy­bacz, pro­szę – po­wie­dział trac­ki wład­ca z po­ko­rą. – To nie­okrze­sa­ny czło­wiek… A ra­czej duch.

– Ro­zu­miem. To utwier­dza mnie w prze­ko­na­niu, że cel jest coraz bli­żej.

– A zatem wy­ru­szaj­my, szko­da czasu! – za­wo­łał ocho­czo Or­fe­usz.

– Co z twoją lirą?

– Przy­znam szcze­rze, za­ta­iłem przed tobą, że mam jesz­cze za­pa­so­wą od ma­mu­si, muzy Ka­lio­pe, prze­zna­czo­ną spe­cjal­nie na czar­ną go­dzi­nę. Her­mes ma jej tylko dodać skrzy­deł. To zna­czy strun. 

Wy­cią­gnął ze zło­tej skrzy­ni pięk­ną lirę

– Czy mogę? – za­py­tał ura­do­wa­ny He­ra­kles.

– Prze­pra­szam cię, lecz wolę jed­nak grać sam. Lira w twym ręku to nie­bez­piecz­ne na­rzę­dzie. Za­bi­ja­łeś nią po­dob­no na­uczy­cie­li…

– Oj, tam, zda­rzy­ło się dawno temu. Sami sobie winni. Nad­gor­li­wi byli. Jak to na­uczy­cie­le… 

– A zatem po­sta­no­wio­ne. Wra­cam do Ha­de­su!

Obaj na­stęp­nie ode­szli, aby od­po­cząć przed wspól­ną wy­pra­wą.

 

***

 

Roz­gnie­wa­ny Dio­ni­zos ci­skał po­ży­czo­ny­mi od Zeusa pio­ru­na­mi, śle­dząc ze spo­wi­te­go chmu­ra­mi Olim­pu całą roz­mo­wę.

– Ten pi­sar­czyk za wiele sobie po­zwa­la!

– Uspo­kój się. – Bez­sku­tecz­nie pró­bo­wał uci­szyć go Apol­lo.

– Już wy­sła­łem Me­na­dy, miały mi przy­nieść jego głowę, a on nie dość, że nadal żyje, to jesz­cze ma za­pa­so­wą lirę i za­mie­rza znowu udać się do Ha­de­su! Prze­brzy­dły krę­tacz!

– Mó­wisz o moim synu – skar­cił go bóg pięk­na.

Dio­ni­zos wy­mie­rzył pio­run, lecz na­tych­miast swego pana osło­ni­ło dzie­więć muz. Apol­lo wstał i znad głów wier­nych to­wa­rzy­szek spoj­rzał trium­fal­nie na pod­pi­te­go awan­tur­ni­ka.

– Z ko­bie­ta­mi nie wal­czę! – rzekł ner­wo­wo Dio­ni­zos, opusz­cza­jąc dłoń z bły­ska­wi­cą i spo­glą­da­jąc znów na roz­ma­wia­ją­cych w Tra­cji męż­czyzn.

– A ja je­stem kon­tent, że ktoś na­resz­cie utrze nosa mo­je­mu but­ne­mu bratu! – prze­rwał ciszę za­do­wo­lo­ny Po­sej­don. – W każ­dym razie po­par­cie wszel­kich wód Or­fe­usz ma za­pew­nio­ne!

– Po­win­ni osią­gnąć swój cel – do­da­ła roz­ma­rzo­na Afro­dy­ta. – Mi­łość za­wsze zwy­cię­ża…

– Py­ta­nie za­sad­ni­cze: czyja mi­łość? – za­py­ta­ła z prze­ką­sem Atena.

– Co masz na myśli? – na­bur­mu­szy­ła się Hera.

– Nic. Po pro­stu ten sza­le­niec po­świę­ca cią­gle życie dla pusz­czal­skiej żony!

– A ja wie­rzę, że im się uda! – stwier­dzi­ła Hera z nie­szcze­rym uśmie­chem, nie­na­wi­dzi­ła bo­wiem he­ro­sa i ży­czy­ła mu ry­chłej śmier­ci u bram Tar­ta­ru.

– O ile boski Zeus na to po­zwo­li – skwi­to­wał Ga­ni­me­des, zer­ka­jąc wy­mow­nie w kie­run­ku opusz­czo­nej wła­śnie sy­pial­ni Naj­wyż­sze­go.

 – Mar­twię się, jak He­ra­kles znie­sie wia­do­mość, że żona od czter­dzie­stu lat zdra­dza go z pod­stęp­nym, prze­brzy­dłym cen­tau­rem Nes­so­sem – do­da­ła bo­gi­ni mi­ło­ści. 

 

Nagle wszyst­ko uci­chło, bo oto Or­fe­usz po­czął grać i śpie­wać. Ro­śli­ny buj­nie wy­ra­sta­ły przy dro­dze, którą po­dą­żał, zwie­rzę­ta wy­cho­dzi­ły z le­go­wisk, aby po­słu­chać cud­nej po­ezji, nawet groź­ne mi­tycz­ne po­two­ry przy­sta­wa­ły w za­chwy­cie – cała przy­ro­da od­da­wa­ła na­leż­ną cześć wy­bit­ne­mu ta­len­to­wi króla Tra­cji. Olimp rów­nież nie po­zo­stał głu­chy na te cudne brzmie­nia.

– Nie dam rady dłu­żej! – za­wo­ła­ła Per­se­fo­na, która wła­śnie za­koń­czy­ła drzem­kę w swej sy­pial­ni na świę­tej górze i wra­ca­ła do pod­ziem­ne­go pa­ła­cu. – Ta­lent tego śmier­tel­ni­ka jest nie­zwy­kły! Wy­pusz­czę każdą duszę, o którą tylko mnie po­pro­si! Ha­de­sie, bądź tak uprzej­my, mój mężu… – zwró­ci­ła się do sta­re­go boga, rów­nież wy­bie­ra­ją­ce­go się do Pod­zie­mi.

Ten spoj­rzał na nią nie­przy­tom­nie. Bo­gi­ni do­strze­gła za­tycz­ki w uszach.

– Ejże, nie oszu­kuj! – po­de­szła i wy­ję­ła je z uśmie­chem. – Prze­cież Or­fe­usz gra przede wszyst­kim dla cie­bie!

Hades krzyk­nął i padł na ko­la­na, pró­bu­jąc za­tkać uszy dłoń­mi. Nic to nie po­mo­gło. Po chwi­li, ni­czym lu­na­tyk, wraz z żoną, rów­nież za­cza­ro­wa­ną mu­zy­ką i śpie­wem poety, zszedł po stro­mych zbo­czach Olim­pu wprost do Świa­ta Zmar­łych.

Otwar­li ol­brzy­mie wrota, sto­jąc z boku, jak za­hip­no­ty­zo­wa­ni.

 

***

Tym­cza­sem odzia­ne w je­le­nie skóry Me­na­dy za­gro­dzi­ły przej­ście obu wę­drow­com. Ich sza­leń­cze tańce i śpie­wy po­wo­do­wa­ły, że jako je­dy­ne ży­ją­ce isto­ty po­zo­sta­wa­ły głu­che na głos trac­kie­go poety. Przewodziła im prze­pięk­na Lamia, znana z pożerania mężczyzn. Pod wpływem czarów Hebe zmieniła się ona bły­ska­wicz­nie w po­stać uko­cha­nej He­ra­kle­sa. To­wa­rzysz­ki nie­prze­rwa­nie krzy­cza­ły, za­głu­sza­jąc lirę i śpiew Or­fe­usza.

Sta­rzec pod­czas mar­szu od­zy­skał część sił oraz nieco wi­tal­no­ści. Jed­nak na próż­no sta­rał się ura­to­wać i od­sko­czyć. Nie chciał skrzyw­dzić uko­cha­nej. Pasz­cza de­mo­na pod po­sta­cią De­ja­ni­ry oka­za­ła się śmier­cio­no­śnym na­rzę­dziem w rę­kach roz­wście­czo­nej Hebe. Lamia połknęła He­ra­kle­sa. Po­zo­sta­łe Me­na­dy po­chwy­ci­ły graj­ka, prze­ra­żo­ne­go śmier­cią to­wa­rzy­sza aby – zgod­nie z prze­po­wied­nią wy­rocz­ni i na­ka­zem Dio­ni­zo­sa – ściąć mu głowę.

Kiedy na­sta­ła cisza, Hades z Per­se­fo­ną otrzą­snę­li się z mu­zycz­ne­go le­tar­gu, bły­ska­wicz­nie za­mknę­li bramy Pie­kieł, by już ich nigdy nie otworzyć. De­ja­ni­ra, nie­czu­ła i cał­ko­wi­cie obo­jęt­na na po­świę­ce­nie męża, po­zo­sta­ła w Tar­ta­rze u boku za­ko­cha­ne­go w niej cen­tau­ra Nes­so­sa.

 

***

 

– Nie do­ce­ni­łeś mojej mi­ło­ści, głup­cze! – krzyk­nę­ła ob­ser­wu­ją­ca te zaj­ścia w swym pa­ła­cu roz­złosz­czo­na Hebe, ci­ska­jąc i rozbijając szkla­ną kulę o zie­mię. 

– I jakie wra­że­nia, o boska? – Ga­ni­me­des po­ja­wił się nagle za jej ple­ca­mi.

– Odejdź i prze­stań ze mnie szy­dzić! – Spu­ści­ła głowę.

– Nie do­ce­niasz moich moż­li­wo­ści, pięk­na pani. – Mło­dzian de­li­kat­nie pod­niósł jeden z ka­wał­ków kuli i wska­zał cza­ro­dziej­ce ukazują­ce się w nim sceny.

Uj­rze­li oboje He­ra­kle­sa, sto­ją­ce­go na Olim­pie przed Zeu­sem. Był znowu zdro­wy, silny i po­tęż­ny, uzy­skaw­szy nie­śmier­tel­ność, po­go­dzo­ny z utra­tą nie­wier­nej De­ja­ni­ry i jej związ­kiem ze zdra­dziec­kim cen­tau­rem.

Sza­ro­po­pie­la­te oczy bo­gi­ni spoj­rza­ły py­ta­ją­co na tro­jań­skie­go kró­le­wi­cza.

– Byłem ci coś wi­nien, droga Hebe. – Podał na­rę­cze cud­nych kwia­tów, na­zwa­nych jej imie­niem. – Po­dą­żaj ze mną ku Olim­po­wi, or­szak ślub­ny już tam na cie­bie czeka. Wszak He­ra­kles za­wsze był ci pi­sa­ny.

To po­wie­dziaw­szy, uniósł jej dłoń, po czym złożył de­li­kat­ny po­ca­łu­nek.

– Zaraz… czy ja tam do­strze­gam rów­nież Or­fe­usza z Eu­ry­dy­ką? – Bacz­niej spoj­rza­ła w szkieł­ko. – Co zro­bi­łeś? – Uśmiech­nę­ła się nie­pew­nie.

Tro­jań­czyk spą­so­wiał.

– Bóg Chro­nos oka­zał się sym­pa­tycz­ny, a także nader skłonny do miłości… I nie wi­dział prze­szkód, by cofnąć czas. A bo­gi­ni Mi­to­lo­gia, rów­nie prze­mi­ła, zgo­dzi­ła się, że mo­że­my ich oca­lić. Twój uko­cha­ny sam się do tego przy­czy­nił, gdyż dawno temu obie­cał ufun­do­wa­nie Wład­cy Czasu waż­ne­go na­rzę­dzia pracy, czyi Koła Zo­dia­ku, le­żą­ce­go na nie­bo­skło­nie tuż obok Mlecz­nej Drogi, powstałej z mlecz­nych kro­pli z pier­si Hery. Aha, tylko ani mru-mru bo­skie­mu Zeu­so­wi, żem ma­czał palce w tej in­try­dze!

– Masz słowo samej Hebe! – Ro­ze­śmia­ła się. – A co z za­cza­ro­wa­ną ko­szu­lą? – za­py­ta­ła, wska­zu­jąc reszt­ki spa­lo­nej ma­te­rii.

– Bo­gi­ni Fra­ze­olo­gia zaj­mie się nią, je­stem tego pe­wien – stwier­dził kró­le­wicz Troi. – Ko­szu­la De­ja­ni­ry po­zo­sta­nie w pa­mię­ci na całe stu­le­cia jako prze­stro­ga i ­wiecz­na mą­drość. 

 

Koniec

Komentarze

Zabawna odsłona mitologii. To miłe, że bez tragedii, kazirodztwa i pieczystego z dzieci.

Z racji doświadczeń betowych mogę od razu wyznać, że największą słabość mam do tiku Orfeusza, przetworów owocowych, węży i t-shirtów;)

Lożanka bezprenumeratowa

Hej, Ambush, pomoc do ostatniej chwili przed opublikowaniem jest naprawdę nieoceniona! Dlatego – raz jeszcze – serdeczne podziękowania dla Ciebie. :)

Pecunia non olet

Soczysty pierwszy owoc współpracy.

Drugi postaram się ugryźć, tego, znaczy się pokosztować, jutro.

Dziękuję, AdamKB i zapraszam. :)

Pecunia non olet

Obwieszczenie!

Książe CM III Naburmuszony przybył pod Twój tekst, by go pogrzebać ocenić z całym swoim wdziękiem i złośliwością. ;)

Wprowadzić nastój niepokoju!

Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków

laugh

Faktycznie, nastrojowo się zrobiło. I niepokojąco.wink

Dziękuję za odwiedziny, CM

Pecunia non olet

O, ta wersja bardziej mi się podoba. Weselej, bardziej oryginalnie (w sensie świeżości fabuły), mniej romantycznie. Ach Herakles wychodzi na zakochanego kundla…

Klucz skrzeczących dzikich gęsi wskazał mu południe, oddalając się szybko. Przysłonił dłonią oczy, spoglądając za nimi.

Co jest podmiotem w drugim zdaniu i dlaczego klucz?

czyi Koła Zodiaku, leżącego na Nieboskłonie tuż obok Mlecznej Drogi,

A one się nie przecinają?

Babska logika rządzi!

Witam serdecznie, Finklo i cieszy mnie, że tekst konkursowy o zabarwieniu żartobliwym bardziej przypadł Ci do gustu. :)

Klucz skrzeczących dzikich gęsi wskazał mu południe, oddalając się szybko. Przysłonił dłonią oczy, spoglądając za nimi.

Co jest podmiotem w drugim zdaniu i dlaczego klucz?

Sądziłam, że to “mu” wskaże, ale pewnie – jak zawsze ja – nie do końca zapisałam to poprawnie. Podmiot to zawsze jednak podmiot. :)

 

czyi Koła Zodiaku, leżącego na Nieboskłonie tuż obok Mlecznej Drogi,

A one się nie przecinają?

 

Myślę, że jedno nie przeczy drugiemu. :)

 

Dziękuję za odwiedziny (wow, teraz dopiero widzę, za klika również!) i pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Podziękowania dla Jurorki za odwiedziny i przeuroczy gif z przeuroczą aktorką. :)

Pecunia non olet

To opowiadanie czytało się znacznie lepiej. Pozostając w klimatach mitologicznych, pokazałaś bohatera już mocno posuniętego w latach, a historię sprowadziłaś do całkiem fajnej rozmowy przyjaciół o tym, co było i co ma być. ;)

 

huś­ta­jąc się nie­dba­le na krze­śle… → A czy na krześle można huśtać się starannie?

 

wyj­mu­jąc z niej skraw­ki spa­lo­nej ko­szu­li… → Skrawki sugerują, że zostały odciętego od czegoś.

Proponuję: …wyj­mu­jąc z niej strzępy/ resztki spa­lo­nej ko­szu­li.

 

Wska­zał pół­mi­sek pełen do­rod­nych owo­ców.Wska­zał paterę pełną do­rod­nych owo­ców.

Owoce podaje się na paterze, nie na półmisku.

 

A może masz smaka na pi­kant­ny chut­ney z an­to­nó­wek? → A może masz  ochotę/ apetyt/ smak na pi­kant­ny chut­ney z an­to­nó­wek?

 

Po­trzą­snął zło­ty­mi lo­ka­mi trac­ki poeta. → Raczej: Trac­ki poeta po­trzą­snął zło­ty­mi lo­ka­mi.

 

Zabić, po­rwać, oma­mić, pod­du­sić, przy­pa­lić! – o tak!, to przy­stoi… → Po wykrzykniku nie stawia się przecinka!

 

w tym wspo­mnia­ny Gwiaz­do­zbiór Liry. → …w tym wspo­mnia­ny gwiaz­do­zbiór Liry.

 

– Życie w ce­li­ba­cie ra­czej jest ci obcym– Życie w ce­li­ba­cie ra­czej jest ci obce

 

Or­fe­usz skar­cił go dło­nią… → Dał mu klapsa?

 

po­za­gry­za­ło swymi trze­ma ja­do­wi­ty­mi py­ska­mi… → Czy zaimek jest konieczny? Czy Cerber mógł kogoś zagryźć cudzymi pyskami?

 

wio­sło, które bły­ska­wicz­nie zmie­ni­ło się w kosę - z drąż­ka wy­su­nę­ło się ostrze… → Zamiast dywizu powinna być półpauza.

 

le­żą­ce­go na Nie­bo­skło­nie… → Dlaczego wielka litera?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Milo mi ogromnie, Regulatorzy. :)

Dziękuję, już poprawiam, pozdrawiam Cię świąteczno-noworocznie. :) 

 

Pecunia non olet

Dziekuję, Bruce, i wzajemnie. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

:))

Pecunia non olet

Przyjemnie się czytało :)

Przynoszę radość :)

Dziękuję za Twój czas oraz komentarz, Anet, pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Ta część jest imho dużo lepsza. Ciekawsza i sympatyczna.

Cieszę się, Koalo75, to nadal jeszcze tylko moje nieśmiałe próby dobrego pisania. :) Pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Część druga opowiadania (czy też raczej sequel) – jest istotnie bardziej zabawna i warsztatowo lepsza. Żal mi było tego biednego Heraklesa, który tak jak większość facetów okazał się zupełnie bezbronny wobec mocy kobiet – jak słusznie zauważyła Finkla – wyszedł na zakochanego kundla (najgorzej). Ciekawe podejście do mitologii greckiej – przeczytałem z przyjemnością.

Mimo lekkości przekazu tekst daje też odrobinę do myślenia i za to duży plus.

 

entropia nigdy nie maleje

Hej, Jimie, dziękuję bardzo za komentarz oraz odwiedziny. Właśnie celowałam w żart, ponieważ to jest owa śmieszna rzecz, napisana na konkurs Tarniny. :) Ciszy mnie, że się udało. :) Heraklesa ciągle dopadała miłość, zatem nie uważam, aby stał się bezbronny wobec mocy kobiet, raczej – magii i potęgi miłości. :)

Pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Ten się śmieje, kto się śmieje dwa razy? ;-)

Babska logika rządzi!

Za dużo skrzeku :P

Witam, FinkloZanaisie-Jurorze. :)

Pecunia non olet

"Bo takie rzeczy miłość z ludźmi wyprawia: nieszczęśliwym każe się gryźć rzeczami, którymi by się nikt nie martwił, a szczęśliwym chwalić każe i takie rzeczy, którymi się cieszyć nie warto."

 

No, i tu jest lepiej. Spokojniej. Mniej pędzisz, a język jest lepszy, swobodniejszy, ale jednak ton trochę chwiejny. Trafiło się trochę powtórzeń i zbędnych zaimków, i błędnie zapisane dialogi (przestudiuj poradnik: https://www.ekorekta24.pl/interpunkcja-w-dialogach-czyli-jak-poprawnie-zapisywac-dialogi/ ). Uważaj też na przecinki między podmiotami i orzeczeniami – nie powinno ich być. Z rzeczy językowych źle wyglądają jeszcze imiesłowy użyte do zaznaczenia przyczynowości, co powoduje zawrót głowy. Ale ogólnie jest jaśniej. A, tak – i uważaj też na "delikatnie". Nie zliczałam u Ciebie jego wystąpień, ale jednak – dozuj paskudę pipetą. I – "primo", nie "primum".

 

Kompozycyjnie – nie widzę zadanego schematu.

 

Humor cokolwiek kabaretowy, ale na tyle absurdalny, że można się uśmiechnąć, bohaterowie bardziej wyluzowani, rozmawiają swobodnie – ale znowu nie wiem, kto właściwie jest tym głównym i co to wszystko ma do motta. Bo niby jesteśmy w krainie zmarłych, ale jakaś ona taka… żywa. I, kurczę, sympatyczna?

 

Tekst po mękach tartaryjskich wyślę Ci chętnie mailem – podaj mi tylko (na priv) adres.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Dziękuję, Jurorko, to cenne wskazówki. Mali zaraz wysyłam. :)

Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Hurtownia nierzetelnych opinii przedstawia

 

DRAMAT

 

pod tytułem:

 

KOMENTARZ JURORSKI

 

Ubawiłaś mię wprawdzie nie najgorzej

Ale by trzeba akcję pieścić sporzej

Herosów w tekście widzimy niemało

A nam się ledwie gadulstwo dostało

Diabłu się godzi tkwić w takim schemacie

Cóż z was za bóstwa, gdy głównie gadacie?

 

Interpretacja dla leniwych:

 

Opowiadanie zdaje się pełnić swego rodzaju funkcję przeglądu wojsk. Nadmiar postaci nie tylko „przysypuje” fabułę, ale i momentami wprowadza sporo chaosu. Tekst nie ma 20k znaków i nawet fakt, że dostajemy bohaterów w jakiś sposób nam znanych, nie uzasadnia wprowadzenia ich aż tylu na tak małej przestrzeni. Więcej nie zawsze oznacza lepiej. Zwłaszcza dla klarowności opowieści.

Wydaje się, że opowiadanie jest nieco nazbyt przesycone dialogami i w dosłowny sposób przegadane przez bohaterów. Nie twierdzę, że takie opowiadanie nie ma racji bytu,ale w przypadku tego tekstu jakąkolwiek historię niemal wydziubujemy sobie spomiędzy gadaniny i dopiero na końcu wyłania się trochę spóźnionej bez wątpienia akcji.

Technicznie bez szału, ale i bez dramatu. Językowo bez fajerwerków, o innych elementach mógłbym napisać ryle, co pod drugim opowiadaniem (choć tu jest jednak trochę lepiej), więc nie będę się nadmiernie rozpisywał.

Humor? Opowiadanie bardziej lekkie niż humorystyczne, ale wprowadzenie do tekstu odrobiny ironii, przewrotności, a może i złośliwości dodało mu atrakcyjności. Można jedynie żałować, że owe próby wprowadzenia do tekstu lekkości występują głównie w dialogach. Inne „okazje” jak narracja czy didaskalia nie zostały wykorzystane, więc jeśli można pisać o „lekkości” w odniesieniu do tego tekstu, to mamy jednak lekkość raczej jednowymiarową.

Zalety? Mimo wrażenia przegadania warto docenić zakończenie. Z kolei, jeśli chodzi o wykorzystanie motta, to jest, wyraźnie je widać, ale jednocześnie wykorzystano zaledwie część tkwiącego w nim potencjału.

Dziękuję za udział w konkursie.

Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków

Jurorze, dzięki wielkie, pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Nowa Fantastyka