
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Dobry wieczór. Ponieważ jest mi bardzo miło, że mogę oglądać "ileśtam" komentarzy pod moimi opowiadaniami – to mój prezent dla czytelników fantastyki. Krótko – czyli nie w moim stylu – ale umiarkowanie wigilijnie. W ramach podziękowań za trud przeczytania i – przede wszystkim – za trud komentowania.
Mężczyzna spojrzał na złoty, ciężki zegarek opinający nadgarstek, potem na ten wiszący nad drzwiami. Różnica wynosiła zaledwie dwie minuty, ale nie to było najważniejsze; jeśli goście nie pojawią się w ciągu najbliższego kwadransa – idzie do domu. Jest Wigilia, na Boga, i naprawdę ma ważniejsze rzeczy do zrobienia niż potulne siedzenie w pracy i oczekiwanie na spóźnialskich, choć ci spóźnialscy prosili, wręcz błagali o interwencję; zaoferowali podwoić – co tam, nawet potroić – stawkę, jeśli tylko będzie łaskaw im pomóc. Dobre sobie – teraz mówimy już o sumie czterokrotnie wyższej. Tak, może nawet pięciokrotnie, kto wie, są naprawdę zdesperowani – mogą się zgodzić.
Uśmiechnął się i osunął niżej w fotelu. Czas uciekał, ale mężczyźnie przestało to przeszkadzać.
Stwór nie posiadł jeszcze umiejętności abstrakcyjnego myślenia, ale tkwił w nim pierwotny, bardzo silny instynkt, który wyrwał go z niespokojnej drzemki. Nie otworzył oczu – tutaj nie były potrzebne. Ostrożnie wymacał wnętrze pułapki, w jakiej tkwił; obślizgłe, elastyczne ściany falowały równomiernie niczym powierzchnia morza w umiarkowanie wietrzny dzień. Takie skojarzenie było mu obce, bo nigdy nie zdołał ujrzeć nawet zwykłej kałuży na zaniedbanym, smutnoszarym chodniku.
Śmierć. Dziś śmierć. Umrzesz. Umrzesz.
Impulsy w mózgu bombardowały złowieszczymi wiadomościami; rozbłyskiwały granatowymi błyskawicami ostrzeżeń. Zadrżał i rozpostarł kończyny, napierając na klatkę. Znowu nic z tego – chciał już wydostać się wcześniej, lecz o tym nie pamiętał. Przypominał insekta, który rozpaczliwie próbuje uciec z dusznego, gorącego pokoju; próbuje powrócić na łąkę, między kwiaty, ale nigdy nie zdoła pokonać niewidocznej, szklanej przeszkody. Zdechnie.
Nie chcę. Nie chcę.
Krzyki były zbędne – wyczuwał, że wokół są tylko ci, którzy chcą go zabić. Uspokoił się, nie chcąc zdradzić, że wie o morderczym planie. Zamarł w niemal absolutnym bezruchu, łapy kładąc na nieforemnej czaszce; czekał. Teraz liczył się tylko instynkt, ten najmocniejszy – instynkt przetrwania.
Pomoc. Nie umrę.
Chłopiec wybrał numer i podniósł słuchawkę staroświeckiego telefonu (z okrągłą tarczą, taką, co się kręci; rarytas dla kolekcjonerów, palce lizać). Odetchnął, gdy usłyszał zwykłe buczenie – aparat, pod który dzwonił nie był wyłączony, doskonale. To oznaczało, że wszystko jest na dobrej drodze, że nikt się nie rozmyślił, że jeszcze istniał dla nich ratunek.
Zatoczył się i w ostatniej chwili zdołał opaść na skrawek krzesła; ulga – miast dodać skrzydeł – niemal zadusiła go do nieprzytomności. Ale telefon wciąż dzwonił, i dzwonił. Brak odpowiedzi, w końcu uruchamiająca się z bezdusznym kliknięciem skrzynka głosowa: „Cześć! Nie mogę teraz odebrać…".
Rozłączył się. Co jest, do ciężkiej cholery, ja pieprzę, co jest?! Co się stało, czy coś się stało, a może… Może nic, może wszystko. Pieprzyć – zrobił swoje. Ma czyste sumienie.
„Przemoc nie jest rozwiązaniem". Nieprawda, bo czasem po prostu nie ma innego wyjścia. Powie wam to każdy, kto patrzył, jak gwałcą mu żonę, komu sąd – w majestacie prawa, bo jakże inaczej – niszczy życie opierając się na kruchych dowodach, kto zmuszony był walczyć o jeszcze jedno tchnienie, wiedząc, że śmierć jest tuż, tuż i lśniące ostrze kosy właśnie delikatnie pieści wysuszoną (ze strachu lub starości) skórę szyi.
To siedzi w nas.
Czasem głęboko, bardzo głęboko, by nie zburzyć idealnego świata zbudowanego na fundamentach z kart; i tylko nieliczni, potępieni, przyznają, że widok krwi, krwi jako sprawiedliwości, jest w stanie przywrócić spokój, częściową równowagę.
A czasem to nie my decydujemy, a instynkt. Tak było z potworem.
Ciałem zaczęły targać skurcze, informując: Teraz. Teraz. Teraz. Mięśnie zaciskały się i rozluźniały w bolesnych spazmach. Zrozumiał – każde uwięzione stworzenie zawsze próbuje wydostać się na powierzchnię: tak uczyni. Przykucnął na samym dnie, niemal w modlitwie. Nie trwało długo nim wyskoczył w górę, chwytając rękami śliskich krawędzi. Osunął się w dół, ale spróbował jeszcze raz (przypominał insekta; bęc, bęc o szybę). I jeszcze, i jeszcze. Z ust ciekł mu płyn – rozrzedzał wszystko dookoła.
Walcz. Walcz. Walcz.
– Pierdolę – rzekł mężczyzna, sięgnął po teczkę i wstał zza biurka.
Miał w końcu określoną pozycję zawodową (czasem śmiał się, że taką samą najbardziej lubi podczas seksu: pieprzyć wszystkich w dupę), nazwisko, które niekiedy pojawiało się w mediach i nawet sześciokrotnie przebita stawka mogła go całować gdzieś. Prezenty czekały na odpakowanie, a po całym świątecznym gównie – dzieci z rozbitego małżeństwa były naprawdę upierdliwe – w jego odnowionej sypialni powinna czekać idealna szesnastolatka, którą wypatrzył podczas jednej z imprez dla małolatów; poszedł tam pod przykrywką troskliwego ojca, ha, ha, ha.
Powstrzymał się od śmiechu, gdy szedł korytarzem, przybrał poważną minę mijając recepcjonistkę (idiotka, po co siedzi tu o tej porze, czy aby nie kazał jej wracać do domu? Zwolni ją, zwolni ją jeszcze przed Nowym Rokiem. Mogłaby mu zaszkodzić, gdyby wiedziała.) i wyszedł na prawie pusty parking.
Przy rozsuwanych drzwiach, nie dalej jak trzy metry od wejścia do Dzieła Jego Życia, stało porsche. Przystanął, nim do niego wsiadł. Cholera, zasłużył na wszystko, zapracował, nawet jeśli musiał kilka razy (kilka?! Ha!) złamać prawo. Prawie krzyknął, że jest królem świata, ale zamiast tego odpalił papierosa i usiadł w designerskim fotelu, doskonale dopasowującym się do kręgosłupa – jednym z tych tworzonych na zamówienie. Odjechał z piskiem opon i nigdy więcej nie pomyślał o Spóźnialskich, którzy nie zdołali dotrzeć na czas.
Chłopiec udawał, że jest w porządku, choć było mu niedobrze i bardzo się bał. Człowiek, który więził potwora też czuł strach – coś było nie tak. Bardzo, bardzo nie tak. Czyżby TO przejrzało ich plan? Niemożliwe! Niemożliwe, niemożliwe, niemożliwe. Takie rzeczy zdarzają się w filmach, grach, książkach, innym, tamtym, nie nam. A jednak, stwór chciał żyć, chyba bardziej niż wszyscy pozostali, chyba bardziej niż każda istota na ziemi. Wdrapywał się po kolejnych szczeblach mokrych dziwnym płynem; do życia, do życia, drogą do życia. Był słaby, pochłaniał energię instynktu. W końcu sięgnął tam, skąd bierze się wszystko i jego strażnik – wkrótce kat – rozszerzył oczy ze zdumienia. Ze zdziwienia i bólu skręcił kierownicą zbyt gwałtownie, samochód owinął się w miłosnym uścisku wokół dębu – to musiał być dąb, wszak te drzewa żyją wiecznie, piękna ironia.
Dźwięk telefonu obudził chłopca nad ranem. Dwudziesty piąty grudnia okazał się zjawiskowo pięknym dniem – szkoda byłoby go przespać; szczęściarz z niego.
– Ha… Halo – wydusił chłopiec.
– Czy pan… – zabrzmiał głos, trochę formalnie, trochę ze współczuciem.
– Tak, o co chodzi? – Chłopiec wciąż był zaspany.
– Rodzina już wie, ale podobno był pan blisko z ofiarą…
– Ofiarą? – Są słowa, które budzą na równi z wrzącą kawą rozlewaną leniwym strumieniem po prąciu.
– Tak, czy aby rozmawiam z…
– Tak, tak, tak. O co chodzi? O co chodzi, kurwa?! – Głos chłopca załamał się w coś, co nie było ani piskiem, ani jękiem.
Raczej czymś prymitywnym, nawet dzikim – podobnym instynktowi.
– Przykro mi to mówić, ale ona… Pańska narzeczona…
– Dziewczyna – odparł chłopiec, choć wcale nie chciał.
Cisza.
– Pańska dziewczyna… Nie żyje. Miała wypadek, jakieś dwadzieścia kilometrów od domu, niedaleko… Niedaleko tego centrum handlowego, wie pan, blisko kliniki.
– Wiem, gdzie to jest.
– Przykro mi… Jeśli mogę pana jakoś pocieszyć… Dziecko będzie żyło.
Szok.
– Słucham?!
– No właśnie… Wie pan, dziwna sprawa. Siła uderzenia była tak ogromna, że płód przemieścił się aż w okolice klatki piersiowej. Niesamowite, że przeżył. Niesamowite. Organy wewnętrzne wyglądały na… na porozrywane, a jednak dziecko żyje – głos anonimowego mężczyzny urwał się w krępującej ciszy.
Pielęgniarz – lub lekarz – zdał sobie sprawę, że mnogość szczegółów nie jest pożądana.
– Dziękuję – odparł chłopiec i odłożył słuchawkę.
Płód przemieścił się aż w okolice klatki piersiowej – takie rzeczy się zdarzają, prawda? Chłopiec położył się na łóżku i zaczął myśleć. Myślał tak wiele godzin. W końcu wybiegł z domu i Bóg jeden wie, co zrobi i czy stwór zdoła go uprzedzić.
Napisane jest fajnie, ale, cholerka, nie wiem o co tu chodzi... Może kolejny komentujący mi nieco rozjaśni sprawę...
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.
To ja wyjaśnię, jeśli ktoś skomentuje i nie spełni Twojej prośby :). Wiesz, zastanawiałem się nad bardziej "oczywistym" rozwiązaniem niektórych kwestii, ale po przeczytaniu wydawało mi się, że wszystko w miarę klarownie wyłozyłem - ale chyba autorom zawsze się tak wydaje.
Jeśli do jutra nic się nie wyjaśni - teraz uciekam na pasterkę, ale wcale nie kościelną - to wyłożę wszystko na tacę, jak posłowie przed komisjami :). Dziękuję Ci F. za pierwszy wigilijny komentarz!
@surfaceofthesun Przeczytałam kilka Twoich tekstów i większość oceniam pozytywnie, więc pozwolę sobie skorzystać z prezentu ;)
To co wyłapałam:
" złoty, ciężki zegarek opinający nadgarstek, potem na ten wiszący nad drzwiami" - zegarek wisiał nad drzwiami?
No i wielokropki w telefonicznej rozmowie, za dużo ich.
Troszeczkę końcówka wydaje mi się naciągana, z tymi wyjaśnieniami o przemieszczeniach itp. Takich rzeczy jak opowiadanie o porozrywanych wnętrznościach to się przez telefon bliskim denata raczej nie opowiada :p Ale plus za napisanie czegoś, co wymagało chwili zastanowienia, aby złożyć fabułę do kupy. Wydaje mi się, że wszystko jest klarowne :)
Ci, którzy też lubią główkować sami - proszę ominąć mój komentarz!
A dla Fasolettiego:
s
p
o
i
l
e
r
Chłopak jest zwyczajny, ma dziewczynę. Dziewczyna zachodzi w ciążę i - z jakichś powodów - chcą tę ciążę usunąć. Potwór to płód (coś w rodzaju aliena?:P), który "przeczuwa", że zostanie zabity, więc rozrywa wnętrzności dziewczynie, która jedzie samochodem na zabieg i z powodu "uwolnienia potwora" ląduje na drzewie i ginie. Facet ze złotym zegarkiem to najprawdopodobniej lekarz, który ma przeprowadzić aborcję.
[Spoiler mode off]
pozdrawiam,
B
Dzięki Bellatrix. Interpretacja wymagających tekstów to moja bardzo słaba strona...
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.
Drogi F. - nie nazywajmy tego wymagającym tekstem. Ja jestem prostym pisarczykiem - nie uzurpuję sobie prawa do pisania cokolwiek więcej niż horrory.
Fajnie napisany tekst, inteligentnie skonstuowany - dobrze się czytało.
Pozdrawiam.