- Opowiadanie: RobertZ - Małżeńska kłótnia Senfila

Małżeńska kłótnia Senfila

Jakie opowiadanie jest, to każdy widzi.

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Małżeńska kłótnia Senfila

To już po prostu było nudne i nazbyt pospolite. Z każdą niesamowitością z czasem się oswajamy. Na początku istniała jedynie nicość, pozbawiona, kształtów, rozmiarów i kolorów. Następny zawsze pojawiał się mrok: gęsty, nieprzenikliwy i aksamitnie czarny. Z czasem czerń nabierała głębi, gdzieś z daleka jaśniało światło przebijające się przed chmury, wyraźnie odcinał się brutalnie prymitywną kreską odległy horyzont. Ostatnia przychodziła sama opowieść, zawsze inna, bo nawet te już wcześniej opowiedziane nigdy nie były dokładnie takie same. Najpierw pojawiała się w niej postać, zawsze był nią on sam, główny bohater historii, ale za każdym razem odmieniony, wypaczony przez opowiadaną historie i osobę, jaką w niej odgrywał. Senfil nigdy jednak nie rozstawał się z imieniem. Wystarczająco bolesne było to, że niemal zawsze tracił w sennych opowieściach swój koci ogon i nie mógł nim energicznie machać w chwilach stresu i zadumy.

Światło nabrało kształtów i kolorów. Opowieść rozpoczęła swój bieg.

Senfil dzień w dzień niestrudzenie wznosił drabinę do nieba. Zamierzał sięgnąć migających w górze gwiazd. Nie liczyło się dla niego nic poza tym. W pobliskich lasach ścinał smukłe buki i modrzewie. Porąbawszy na miejscu pnie, zwoził je do gospodarstwa i tam, w drewutni, wykonywał elementy wielkiej drabiny. Piął się coraz wyżej, a droga powrotna w dół stopniowo się wydłużała. Powietrzę robiło się coraz zimniejsze, a porywisty wiatr miotał drabiną na wszystkie strony. Jej budowniczy jednak nie przejmował się tym, gdyż wierzył w solidność tworzonej przez siebie konstrukcji. Jednak dotarłszy na zawrotną wysokość, musiał nieco zwolnić tempo pracy, gdyż zmęczenie okazało się groźnym przeciwnikiem. Przed nim ukazały się wspaniałe widoki majestatycznych łańcuchów górskich i ciągnących się w nieskończoność borów z mieniącymi się w słońcu wstęgami rzek. Z tej wysokości niemal nie dawała się dostrzec obecności człowieka; może parę dymów z domowych ognisk, mury i wieże najwyższych zamków. Tak niewiele tego było. Pod nim kłębiły się poszarpane obłoki, a nad nim za dnia górowało jedynie słońce. Czas płynął nieustannie, nie czyniąc naszego bohatera nawet o dzień młodszym. Senfil, który uparcie kłuł drabiną przestwór nieba, nie zwalniał tempa pracy. Stopniowo zbliżał się do Słońca, ofiarującego światu cud życia i śmierci. Chciał mu się dokładnie przyjrzeć, zobaczyć z jak najmniejszej odległości, ale emanujący z wielkiej kuli żar i blask nie pozwalał na patrzenie na nie bez mrużenia oczu. Gnany pasją odkrywcy, miał już jednak przed sobą następny cel. W podniebnych sferach majaczył zarys legendarnego lądu. Zabrakło czasu na zawahanie się, nie warto było się zatrzymywać, nie w tym momencie. Zastanawiał się nad tym, co tam znajdzie. Na pewno będzie to coś naprawdę fantastycznego. Może złote i alabastrowe wieżyczki nieludzkich miast oraz unoszące się nad nimi powietrzne lewiatany i demony opętane rządzą czynienia krzywdy? A co, jeśli na gigantycznym tronie w równie okazałym pałacu siedzi tam Najwyższy? I co uczyni, gdy zobaczy maleńkiego człowieczka, zuchwale zaglądającego w gigantyczne okna jego domu? Wreszcie wstrzymał pracę, czując, że opuściły go wszystkie siły. Przywarłszy do czubka drabiny, na niewyobrażalnej wysokości, nie mógł się nawet poruszyć. Co gorsza, gdy jeszcze raz spojrzał w górę, a w tej jednej jedynej chwili ląd na górze był wystarczająco dobrze oświetlony, poznał gorzką prawdę. Nad sobą ujrzał pustynie: skalistą i zakutą w okowach lodu. Nie było tam żadnych mitycznych stworzeń ani również Najwyższego. W ostatnim geście rozpaczy otworzył sine z zimna usta i głośno zawył. W ten sposób pozbawił płuc ostatnich resztek powietrza. Nie miał już wystarczająco dużo siły, aby ponownie napełnić je świeżym i życiodajnym tlenem. Umierał lub śnił o umieraniu…

 

Senfil, nieco podstarzały, humanoidalny kot w butach i pampersie dla dorosłych, ocknął się w półmroku. Nie czuł wcale przejmującego chłodu. Zdziwiony stwierdził, że może poruszać palcami zarówno u rąk, jak i nóg. Z całą pewnością nie tkwił skurczony na wierzchołku drabiny pośród podniebnych sfer. Rozejrzał się oszołomiony. Zza prostokąta okna poufale mrugały do niego odległe gwiazdy. Zrozumiał, że leży w łóżku we własnym domu, a pielucha, którą miał na sobie, jest nie tylko mokra, ale zdecydowanie wypełniona brzydko pachnącą zawartością, a przecież ostatnio nie jadł aż tak wiele. Wolał unikać tych jakże przykrych wpadek. Senne przygody dostarczały mu wiele frajdy i zabawy, ale przebudzenia nigdy nie należały do najprzyjemniejszych.

– No wreszcie książę się przebudził! – rozległ się w mroku głos, pełen złośliwości, bólu i cynizmu.

– To była tylko krótka drzemka – powiedział Senfil, w akcie desperacji podkurczając nogi.

Nad nim, z wałkiem do ciasta w ręku, górowała ciężarna Filona, kocurka w domowych bamboszach. Na jej pyszczku malowała się trudna do wyobrażenia wściekłość. Wystarczyłoby, aby Senfil wypowiedział tylko jedno nieodpowiednie słowo, a wałek poszedłby w ruch i uczyniłby mu naprawdę poważną krzywdę.

– Cały dzień w łóżku, podłączony do maszyny snów – rozpoczęła tyradę Filona. – W zasadzie codziennie śnisz, a trwa to już od wielu tygodni. Mógłbyś poszukać sobie pracy, ale nie chcesz. Wolisz rządowy zasiłek. Jak ty wyglądasz? Skóra na kościach, niewiele zostało z tego zuchwałego kota, którego kiedyś poznałam i pokochałam. Strasznie śmierdzisz, bo prawie się nie myjesz i robisz pod siebie. To… jest nie do wytrzymania. – Filona opuściła jak dotąd wzniesiony do góry, wałek do ciasta. – Ja tego dłużej nie wytrzymam – powiedziała jeszcze łamiącym się, płaczliwym głosem, jej pyszczek zmarszczył się, a w oczach stanęły łzy.

Senfil zdjął z głowy srebrny czepek, podłączony cienkimi kabelkami do przypominającej kształtem lodówkę śniącej maszyny i ześlizgnął się z łóżka, po drugiej stronie, byle dalej od Filony.

– Wezmę prysznic, założę czyste ubrania, zjem coś i pójdę do urzędu pracy – powiedział szybko, aby tylko czymś udobruchać wściekłą, a jeszcze do tego teraz załamaną Filone.

– Jest środek nocy – chlipnęła Filona.

Senfil spojrzał na wiszący na ścianie zegar. Ten poinformował go, że jest kwadrans po czwartej.

– Mamy lato i niedługo zacznie się przejaśniać – odparł. – Poza tym do urzędu jest kawałek drogi.

– To i tak za wcześnie. – Filona już nie chlipała.

– Z rana zawsze jest kolejka, a jak przyjdę wcześniej, to nikogo jeszcze nie będzie – zauważył Senfil.

– Ale nie będziesz dzisiaj już grał? – spytała Filona spokojniejszym głosem.

Na szczęście wałek poszedł w odstawkę i Senfilowi nie groziło, że oberwie nim w głowę. Kocur podszedł do Filony i pocałował ją w pyszczek.

– Oczywiście kochanie. – Nawet na moment się nie zawahał. Każde kłamstwo trzeba wypowiedzieć bez chwili wahania. Wtedy trudniej je dostrzec.

 

Wrocław w trzydziestym trzecim stuleciu w niczym nie przypominał miasta, jakim był w dwudziestym pierwszym i dwudziestym drugim wieku. Przez ostatnie tysiąclecie przetrwała jedynie nazwa, a w zasadzie jej spolszczona wersja. Więcej niż tysiąc lat temu wybetonowano koryto rzeki i przykryte je żelbetonowym stropem. Na jej miejscu wyrosły kolejne wieżowce. Tych nigdy jednak nie zburzono, a z czasem nad miastem zbudowano kolejny strop, a puste miejsca w wieżowcach i w wielu dużo starszych zabytkach wypełniono pianką, o dużej wytrzymałości i nośności. Ona właśnie miała utrzymać nowy parter miasta. Starożytne budynki zeszły do podziemi, a na nowym parterze powstawały nowe, późniejsze budowle. Po paru stuleciach proces ten powtórzono, tworząc następny strop i jednocześnie nowy parter Wrocławia. Teraz to było mocno spłaszczona góra, dominująca na otaczającą ją równiną i rosnącymi na niej lasami. To na tym poziomie funkcjonował współczesny Senfilowi Wrocław, pozbawiony rzeki i z przeszłością schowaną głęboko pod nim. W tym mieście nie było wieżowców. Dominowała głównie jednopiętrowa zabudowa. Niekiedy, jak pojedyncze rodzynki w cieście, trafiały się kilkupiętrowe kamienice, ale to naprawdę była rzadkość.

Senfil zaopatrzony przez żonę w kanapki i termos gorącej herbaty ruszył na kolejny podbój miasta. Wraz z Filoną mieszkał w nim od niedawna, nadal je poznawał i wciąż go ono zaskakiwało. Kot w butach nie zamierzał udać się do miejskiego urzędu pracy. Uważał, że to nie miało zbyt wielkiego sensu. W zasadzie wszystko poza usługami było tutaj darmowe. Żywność i wszelkie pożyteczne przedmioty oraz materiały wytwarzały replikatory. Miały one różne rozmiary, ale najczęściej przypominały dwumetrowe lodówki, z zamykającymi je metalowymi drzwiami. Na nich pisano, za pomocą zamontowanej tam klawiatury nazwę potrzebnej rzeczy, po czym wciskano klawisz „start”. Po otwarciu drzwi do replikatora zamówiony przedmiot znajdował się już w środku. Mógł to być przykładowo „Katar” Stanisława Lema, pudding czekoladowy lub świeża para skarpetek, które tylko raz zostaną założone, a następnie wyrzucone. Niewielu wrocławianom chciało się prać, bo to było w zasadzie nudne i zbędne zajęcie, przy tym całym nadmiarze i dostatku. Największy problem sprawiały góry śmieci zalegające na niższych poziomach miasta i w jego okolicach. Starano się je palić i zakopywać, ale na niewiele się to zdało. Z czasem miasto znowu będzie musiało urosnąć ku górze. Nikt nie wiedział, jak działają replikatory, skąd biorą energie (bo na pewno nie były one perpetuum mobile) i w jaki sposób tworzą te wszystkie przedmioty. Oczywiście replikatory były zbyt małe, aby odtworzyć cały samochód, czy też dom, ale wystarczyło zamówić poszczególne elementy zbyt dużej rzeczy i po prostu później je złożyć. Taką płatną pracę mógł Senfil dostać w urzędzie pracy. Były oczywiście też inne oferty: poszukiwano kucharzy, barmanów, przewodników, nauczycieli. Lepsze było jednak śnienie historii, w których stawałeś się królem, bohaterem lub seryjnym mordercą. To zawsze pozostawało bardziej atrakcyjne od gotowania wymyślnych potraw, do których stworzenia nie zaprojektowano żadnego replikatora.

Senfil cierpliwie wspinał się pod górę. Dla kogoś wprawionego w spacerach po górzystym Wrocławiu ta wspinaczka nie stanowiłaby żadnego problemu, ale dla Senfila osłabionego nieustannym śnieniem sennych przygód, była ona prawdziwą męczarnią. Na całe szczęście cel podróży był całkiem nieodległy. Wystarczyło przejść przez dwa skrzyżowania i na kolejnym, trzecim skręcić w lewo. Tam, po prawej stronie, w niewielkim zaułku, który nieskutecznie pretendował do miana ulicy, znajdował się prawdziwy cel Senfila. Nie było to miejsce szczególnie nietypowe, a prowadzona tam działalność nie miała żadnych cech nielegalnego przedsięwzięcia. Mały przybytek Adama Wyjątka zapewniał każdemu nieodpłatne i nieautoryzowane śnienie. Jaką korzyść miał właściciel tego miejsca? To akurat było oczywiste. Wiele śnionych gier nie miało zbyt wielkiej wartości. Istniało tysiące, jeżeli nie miliony gier, ale zaledwie garstka zapewniała na tyle dużą atrakcyjność, że więcej niż kilka osób chciałoby z nich korzystać. We Wrocławiu było wiele popularnych i od lat odgrywanych tytułów, ale w śmietniku historii dało się jeszcze znaleźć sporo nowych, w przyszłości mogących się stać popularnymi sennych opowieści. One już nie stanowiły czegoś kompletnie bezwartościowego. Dałoby się je przeliczyć na wrocławskie złotówki. Problem w tym, że najpierw należało te śnione gry wyszukać wśród nieprzeliczanego multum nie nadającego się do grania śmiecia. Tym właśnie zajmował się Adam i zawsze miał wielu chętnych klientów, wygłodzonych brakiem dostępu do grania w komercyjne tytuły. Oni akceptowali każdą śmieciową grę podsuwaną przez niego. Trafiali się również bardziej wybredni klienci, ale gdy za bardzo marudzili, to dostawali propozycje dalszego odpłatnego grania lub dostawali bana na dalsze granie i zostawali wyproszeni do domu.

Senfil zszedł z chodnika i skręcił w wąską, szemraną wrocławską uliczkę. Teraz droga była niedaleka i prosta. Przybytek niegrzecznych snów znajdował się tuż za rogiem. Niewielki parterowy budynek z krzykliwym, migającym światłami banerem oferował najbardziej popularny i wyjątkowo groźny narkotyk czasów, w których żył Senfil. Na banerze wyświetlał się i gasł napis: „Tu wyśnisz się za całe życie”. Szkoda tylko, że dla wielu senne gry były całym życiem. Szemrany zaułek szaleńczych snów Senfila i wielu innych uzależnionych od sennych gier mieszkańców tego postrzeczywistego miasta. Kot pchnął obrotowe drzwi i wszedł do środka. Rozległ się głośny świergot elektrycznego dzwonka. Nim przebrzmiał ten irytujący dźwięk, dał się słyszeć szybki tupot małych stópek właściciela.

Przed Senfilem stanęła postać wzrostu nieco większego, wyjątkowo tęgiego hobbita, ubrana w pasiastą koszulkę i krótkie zielone spodnie. To wszystko upodabniało ją do powiększonej wersji piłki plażowej. Na szczycie futbolowego ciała tkwiła, niemal pozbawiona szyi wielka głowa, o opuchłej tłustej twarzy i zaledwie kilku pasemkach szarych włosów pokrywających ciemię. Obrazu dopełniały owłosione nogi, a skojarzenie z Hobbitem psuły trampki nałożone na bose stopy. Rozmiar buta musiał być jednak spory. Senfil zastanawiał się, czy stopy również są owłosione.

– Witam szanownego klienta – pochylił się w wymuszonym ukłonie niczym wańka–wstańka kiwająca się do przodu i do tyłu. – Pan wybiera komercyjny pakiet – gestem lewej dłoni wskazał przeciwodleżynową lekarską kozetkę, przykrytą świeżym prześcieradłem, dokładnie przysłaniającą antyzamoczeniową folię – czy też wersję testową, całkiem nieodpłatną – prawa dłoń kiwnęła się nieśmiało w kierunku szpitalnego łóżka; jego zardzewiała konstrukcja straszyła już z daleka, a przeciwodleżynowy materac dawno już stracił swoje właściwości, nieustannie wykorzystywany przez tysiące godzin. Na to niechlujnie narzucono pożółkłe prześcieradło, spod którego wystawała stara, wystrzępiona folia. Te wszystkie rzeczy wytwarzały replikatory i nie wymagało to żadnych dodatkowych wydatków. Stan łóżka świadczył jedynie o lenistwie usługodawcy, który przez to nie udał się do najbliższego replikatora i nie wprowadził odpowiedniego kodu zamówienia lub jego pogardzie dla osób niebędących w stanie opłacić sennych przygód okazanej poprzez zaniżenie komfortu darmowego śnienia.

– Ja poproszę opcje darmową – zdecydował Senfil.

Głowa Adama Wyjątka podniosła się do góry. Dopiera teraz, dokładnie przyjrzał się kotowi. W mieście żyło wiele nieludzkich stworów, w tym także koto-ludzi. Egzemplarze niektórych z nich trudno było odróżnić od ludzi. Inżynieria genetyczna nie lubi tworzyć zbyt wielu wzorów. Wygodniejsza jest powtarzalność. Adam przez chwilę przyglądał się Senfilowi w zamyśleniu, wreszcie na jego twarzy pojawił się wyraz obrzydzenia, pomieszanego z pewnego rodzaju estetycznym zniesmaczeniem.

– To znowu ty – powiedział obojętnym głosem. – Nigdy jeszcze nie zapłaciłeś, a nie jeden raz tu byłeś.

– Tym razem będę grzeczny – powiedział kot w butach.

– Od tego mam pasy bezpieczeństwa – odparł wrocławski hobbit. – One zawsze skutecznie powstrzymują przed niemądrymi wybrykami.

Senfil cicho prychnął i podszedł do wybrakowanego łoża rozkoszy. Po jego prawej stronie stała maszyna snów. Sprawna, niewybrakowana, ale nieco poobijana. Ten model, dość powszechny we Wrocławiu, przypominał dużą, posrebrzaną lodówkę. Nie dało się jednak jej otworzyć, a przy samej górze, pośrodku znajdowała się klawiatura służąca do ręcznego sterowania. Funkcje monitora pełnił projektor wyświetlający bezpośrednio w powietrzu niezbędne dane. Dało się również sterować tą przyszłościową „lodówką”, dotykając wyświetlonej w powietrzu klawiatury lub zaprezentowanych tam ikon. Adam jednak nie lubił tego wynalazku, gdyż wymagał on sporego wyczucia i precyzji. Dla niego dużo łatwiejsza w obsłudze była tradycyjna klawiatura. Ze szczytu urządzenia wychodził pęk kabli, które biegły w stronę łóżka i kończyły się w srebrnym czepku, który klient zakładał na głowę. To teoretycznie prymitywne rozwiązania było jednak wyjątkowo skuteczne. Odpowiednio modulowane konkretne obszary mózgu oraz pnia nerwowego prowadziły do wyłączenia większości funkcji motorycznych, a część z nich przejmowały, dzięki czemu śniący mógł nadal oddychać, a jego serce wciąż biło. Inne funkcje zostawały przejęte i dostosowane do potrzeb konkretnego snu. Nie potrzeba było gogli, specjalnych sensorów, wolnej przestrzeni, po której trzeba było chodzić, pozbawionej przeszkód mogących doprowadzić do wypadku. Wszystko działo się w głowie. Na zewnątrz,w świecie rzeczywistym śniący leżał niemal nieruchomo, powoli oddychał i niekiedy obracał się z boku na bok, co miała zapobiec odleżyną. Pod warunkiem, że wybrany sen nie trwał zbyt długo. Ciało potrzebowało pokarmu i picia, a tego żaden wyśniony sen nie był w stanie zapewnić.

Hobbit podreptał do maszyny snów i zaczął wklepywać niezbędne do aktywacji programu komendy. Najpierw pojawił się wyświetlony w powietrzu rząd niezrozumiałych dla Senfila i wielu innych klientów napisów i komend. To było lepsze zabezpieczenie od najlepszego hasła. Mało kto znał pradawne języki komputerów, a klawiatura nie zapewniała przyjaznego dostępu, pełnego obrazków i ikon. Te też się pojawiały, ale w dalszej części procesu. Po wpisaniu szeregu komend wreszcie pojawił się spis rekomendowanych snów.

– Za niewielką opłatą zapewniamy chłonnego pampersa – powiedział odwrócony bokiem do Senfila Adam. – Dosłownie pochłaniają one wszystko.

– Replikatory wytwarzają je za darmo – zauważył Senfil.

– Ktoś musi wprowadzić odpowiednią komendę i dostarczyć je do klienta – odparł Adam.

– Nie potrzebuje pampersa – powiedział Senfil, zakładając czepek na głowę i kładąc się na wznak. – Mam mocny pęcherz i zwieracz, a pana sny są dość krótkie.

– Przy darmowej obsłudze nie gwarantuje sprzątania – powiedział Adam. – Klient sam po sobie sprząta. Mop i szmata są w kącie. Hasło bezpieczeństwa „kurka wodna”.

– Co za szajs. Włączaj pan program – warknął poirytowany Senfil. Zaczynała już go denerwować ta rozmowa.

– Proszę bardzo – powiedział Adam i wcisnął klawisz z napisem „Enter”.

Najpierw zapadła ciemność, a następnie cała rzeczywistość, wspomnienia, marzenia i osobowość Senfila uległy przekonfigurowaniu. Zaczynał się pierwszy darmowy sen.

Nad martwą, usłaną kamieniami i niewielkimi odłamkami skał powierzchnią Księżyca sterczała smukła wieża. Miała tylko jednego mieszkańca. Senfil siedząc w ulubionym fotelu przed panoramicznym oknem, zazwyczaj dumał, rozpamiętywał swoje nieudane życie i oddawał się marzeniom. Bo i cóż innego mu pozostawało? Wystarczyło spojrzeć przez okno – widok skalistej pustyni i kosmicznego bezmiaru sprawiał, że dusza momentalnie nasiąkała melancholią, a samotność zaczynała doskwierać, wręcz boleć. Nic więc dziwnego, że Senfil, przygnębiony i zatrwożony brakiem jakichkolwiek perspektyw na przyszłość, snuł marzenia o wielkiej miłości. Niestety wieża stała na pustkowiu.

Senfila, mimo że była ładną dziewczyną, nie znalazła jeszcze wielkiej miłości. Lubiła piesze wędrówki górskimi szlakami, jeździć na koncerty, czytać i rysować, a nawet się uczyć. Po zajęciach rysunku szła prosto do domu, nastawiała ulubioną muzykę i zmęczona padała na wersalkę. Czasem coś rysowała. Tworząc, była kapryśną boginią, pakującą komiksowych bohaterów w nielichą kabałę. Sobotni wieczór. Senfila, błogo rozciągnięta na kanapie, słuchała muzyki. Za przymkniętymi powiekami pojawiły się obrazy. Natychmiast pochwyciła szkicownik. Ręka ledwie podążała za ulotną wizją. Gdy skończyła, wyrwała kartkę z bloku i przyjrzała jej się uważnie. Umarłe księżycowe miasto. Ruiny, kamienie, pył. Rysunek przesycony był aurą tajemniczości i nieuchwytnej grozy. Podskórnie wyczuwała, że jest w tym coś więcej, czego do końca nie rozumiała.

Senfil słyszał muzykę sfer. Dobiegała z kosmicznej otchłani, kołysała mgławicami, obracała nieskończoną ilością planet. Jego wieża była anteną, odbierającą każde drgnienie Wszechświata, on zaś wyławiał z tego, co smakowitsze kąski. Nie tęsknił za Ziemią. Nie chciał mieszkać w jednym z gargantuicznych miast o tysiącu wielokilometrowych iglic ani na co dzień oglądać swoich ziomków. On kochał mrok i tajemnice. Miał do własnej dyspozycji stateczek o niewielkim zasięgu. Aby rozproszyć ustawicznie trapiący go smutek, wsiadał do niego, i leciał nad księżycowym pustkowiem. Byle dalej, donikąd.

Senfila wróciła z zajęć zmęczona i poirytowana. Nie znosiła tego tłoku i gwaru. Tłumu ludzi przepychających się chodnikami. Dopiero, zamykając się w swoim pokoiku, dobywała z siebie westchnienie ulgi. Tu był jej azyl. Rozciągnęła się na kanapie i przymknęła oczy, chcąc powściągnąć rozbrykane myśli, ale żeby zupełnie się odprężyć, potrzebowała czegoś, co by wymiotło z niej wszystkie toksyny nagromadzone w ciągu dnia. Przypomniała sobie o ostatnio kupionej płycie, której jeszcze nie zdążyła przesłuchać. Odszukała ją teraz i wrzuciła do odtwarzacza. Kiedy jej słuchała, odniosła wrażenie, że przeniosła się w zupełnie jej obce miejsce. Była noc, a ona stała sama na środku pustyni. Po sam bliższy niż na Ziemi horyzont ciągnęły się wydmy piasku i wystające z niego zęby wiekowych zwietrzałych skał. Podniosła do góry głowę i ujrzała błękitny dysk bliskiej, a jednocześnie odległej Ziemi. Zaskoczona przymknęła i otworzyła oczy. To było tylko złudzenie, bo nadal leżała na kanapie, a w tle cicho grała muzyka. Pospiesznie sięgnęła po szkicownik, nie chcąc utracić ulotnego czaru halucynacji. Pierwszy rysunek powstał szybko. Przedstawiał martwy, księżycowy pejzaż. W następnych rysunkach Senfila zmieniała perspektywę, niekiedy tylko dodając jakiś element: krater, majaczący w oddali masyw górski, gardziel wąwozu, czy zwalony, na pół zagrzebany w piasku obelisk. Rysowała jak natchniona, powoli jednak ogarniało ją znużenie, ale zanim zamknęły jej się powieki, a szkicownik wypadł z rąk, zdołała ukończyć ostatni, najważniejszy rysunek.

Senfil śnił o pięknej smukłej dziewczynie, mieszkającej w gwarnym, zatłoczonym mieście. Jednym z tym, które tak bardzo nienawidził.

Rysunek Senfilii przedstawiał nocne niebo rozjarzone gwiazdami, pod którym ciągnęła się w nieskończoność, gdyby nie drażliwa kreska horyzontu, posępna skalista równina, przecięta stromym urwiskiem, nad którym sterczał gigantyczny badyl, zwieńczony okazałą makówką. Była to stara wieża, pozostałość po dawnej wojskowej bazie, targana księżycowymi burzami. W rozświetlonej makówce ktoś czuwał, ale kto? Na rysunku była to zaledwie mała, rozmazana postać.

Senfil śnił, że idzie ciemnym korytarzem i jest przerażony. W oddali słyszał gwar tłumy. Boi się tego, że nagle znajdzie się między nie widzącymi go ludźmi i oni go stratują. Jednak z mroku wyłoniła się smukła ruda dziewczyna, której twarz pokrywały drobne ciemne piegi. Mimo że nie było tu światła, widział ją bardzo wyraźnie.

Senfile intrygował mieszkaniec wieży. Kim był? Jaką tajemnicę chował w sercu? Chwyciła ołówek i zaczęła szkicować. Spod niepokornego grafitu wyłonił się obraz opuszczonej wieży. W środku już nikogo nie było. Jej lokator w końcu ją opuścił i skądś wiedziała, że już nie zamierza tam nigdy wrócić.

– Kurka wodna!- wrzasnął Senfil.

 

Kurtyna snu gwałtownie opadła. Kocur leżał na madejowym łożu i cierpiał katusze niespełnionej miłości. To nie był idealny sen, na który tak niecierpliwie czekał. Nie dał on żadnej rozkoszy, a przepełnij go jedynie dojmującym psychicznym cierpieniem.

– Co to miało być? – Senfil poprawił poduszkę pod głową i przełożył ogon na lewą stronę.

Adam podszedł do maszyny snów i coś przy niej majstrował.

– Typowy darmowy sen – odparł hobbit, nie patrząc na Senfila.

– Miałem osobowość rozbitą na dwie jaźnie – powiedział kocur. – To nie jest zbyt bezpieczne. Nawet książę Wrocławia na to nie zezwala.

– Są sny oferujące nawet pięć jaźni – stwierdził hobbit. – To nic niezwykłego.

– Zgadza się, ale gdy gra pięć osób, reprezentujących osobno każdą jaźń. Gdy gra je jeden bohater, to grozi schizofrenią –warknął Senfil.

– Pięciu wcześniejszych użytkowników stwierdziło to samo. – Hobbit wyciągnął niewielki notes i coś w nim zapisał. – Co oznacza, że gra nie spełnia rokowań rynkowych. Nie zarobie na niej.

– I do tego jest niebezpieczna – dodał Senfil. Tym razem przełożył ogon na prawą stronę łóżka. Coraz bardziej się niecierpliwił. Pragnienie sennych przygód stawało się zbyt silne, przeradzało się w natręctwo myśli o grach sennych i nerwowych tików, których kot nie był w stanie powstrzymać. – Daj coś innego. Byle nie taką chałę.

– Niech będzie – westchnął hobbit. – Ułóż się wygodnie, gdyż załączam nową opowieść. – Nadusił jakiś przycisk na maszynie życzeń i dla Senfila realny świat zniknął.

 

Nigdy jeszcze nie było tak źle, pomyślał Senfil, wspominając minione wydarzenia. Smok, który uwił sobie legowisko w pobliskich górach, bezkarnie grasował po okolicy. Jego ofiarą padali nieostrożni wędrowcy, pasterze, myśliwi, rolnicy pracujący na małych poletkach graniczących z dzikim borem, kobiety kąpiące się w strumieniach oraz ich dzieci. Prawie nikt nie uszedł z życiem z zasięgu jego groźnych pazurów.

Senfil czekał na swoją przyjaciółkę Tawlinę z samego rana na wzgórzu za wsią. Razem z nią planował zabić smoka. Wreszcie dotarła do niego, dzierżąc swój słynny łuk, z którego nigdy jeszcze nie chybiła. On preferował krasnoludzki młot. Ten nigdy go jeszcze nie zawiódł. Razem ruszyli w dalszą drogę. Zbliżało się już południe, gdy weszli do gardzieli krętego, porośniętego kosodrzewiną wąwozu. Pionowe ściany pozwalały im widzieć jedynie skrawek nieba. Przemierzyli usiane kamieniami i głazami łożysko wyschniętego strumienia, mijali jamy pieczar, formacje wapienne o najbardziej fantazyjnych kształtach oraz białe jak szron kikuty wypalonych. Dzień upłynął im na bezowocnych poszukiwaniach legowiska stwora. Nadciągał wieczór. Zmęczeni usiedli na zwalonym pniu sosny.

– Będziemy musieli tu przenocować – powiedziała Tawlina.

Znaleźli osłoniętą chaszczami niszę w ścianie wąwozu. Odgarnęli co ostrzejsze odłamki skał i szczelnie otuleni wełnianymi kocami, ułożyli się do snu. Zbudziły ich ciepłe promienie wschodzącego słońca, przeciskającego się między skłębionymi gałęziami tarniny i dzikiej róży. Zaledwie parę kroków od nich kończyły się wysokie ściany jaru. Zachęceni tym szybko się spakowali i wyszli na otwarty teren. Tam jednak już czekał na nich smok. Siedział na popękanej, skalnej płycie. Płaski, trójkątny łeb skierował na dwójkę śmiałków, zatapiając w nich spojrzenie żółtych ślepi, lśniących intensywnie niby miniaturowe studnie piekieł. Smok z kocią gracją uniósł się na tylnych łapach, częściowo rozwinął rubinowe skrzydła i odwróciwszy swe wielkie cielsko, machnął ogonem, wzbijając w powietrze tumany kurzu. Ku zaskoczeniu Senfila zignorował ich i zaczął dostojnie iść w głąb jaru. W końcu stracili go z oczu, gdy zniknął w cieniu skalnego załomu.

Tawlina poszła przodem, kurczowo ściskając łuk. Senfil ruszył tuż za nią, trzymając w dłoniach krasnoludzki młot. Nie miał jednak pomysłu, jak pokonać nim smoka. Mimo wszystko jego towarzyszka była w tej grze dużo lepiej uzbrojona. Może w zaroślach kryły się bonusy? Senfil podszedł do jednego z rosnących tu krzaków, chwycił go za gałąź i zadarł ją do góry. Wtedy wszystko nagle zastygło. Zniknęły też, gdzieś dźwięki, wcześniej wszechobecne, ale tak oczywiste, że praktycznie niedostrzegalne: śpiew ptaków, szum drzew, dźwięk jego kroków. Wiatr już nie wiał, a Tawlina stanęła w dość niewygodnej pozycji: jedną nogę podniosła nieco do góry, jakby chciała postawić następny krok. Jednak na tym poprzestała.

– Przepraszam za ten błąd. – Nie dało się zlokalizować kierunku, z którego głos Adama dochodził. Był on jednocześnie wszędzie i nigdzie. – W archiwum mam mnóstwo uszkodzonych plików. Większość z nich odsiewam w trakcie wstępnej kontroli, ale niektóre wyrzucają błędy dopiero podczas testowania gry. Spróbuje wgrać inną grę.

Krajobraz się rozmazał, zrobił nieczytelny. Otoczenie podlegało stopniowym, ale radykalnym zmianom. Wiał ostry, zimny wiatr. Zacinał mokry nieprzyjemny w dotyku śnieg. Senfil i jego towarzysz wspinali się turnią ku górze. Drobne kamienie wyślizgiwały się kotowi spod nóg i staczały w dół ku nieodległej przepaści. Senfil czuł się potwornie zmęczony. Droga nieoczekiwanie zakończyła się szczeliną wydrążoną w potężnym bloku skalnym. Weszli w wąską, krętą gardziel, opierając się rękoma o żłobione ściany, szli noga za nogą, aż dotarli do dużego prześwitu. Przed nimi rozpostarła się pustynna dolina, pokryta pyłem, głazami i obumarłymi kikutami karłowatych drzew, a pośrodku niej wznosiła się niby szpon wbity w puste, lazurowe niebo, twierdza Króla Nocy. Po godzinie marszu kamienistą drogą stanęli u podnóża fortecy. Mury miała już częściowo zwalone, blanki wystrzępione, a jedna z wyniosłych wieżyc legła w gruzach. Po krótkich poszukiwaniach znaleźli wejście do lochów i stamtąd korytarzem pełnym zdradliwych dziur skierowali się ku trzewiom zamku. Idący na czele przewodnik Koren, przyświecając sobie magiczną pochodnią, doprowadził Senfila do oślizgłych, nierówno wykutych schodów. Dalej pięli się w górę, aż dalszą drogę zagrodziły im dębowe, kute mosiądzem drzwi. Nie miały zasuwy. W przestronnej, ośmiokątnej komnacie zobaczyli tylko duży, owalny stół, na którym stał siedmioramienny lichwiarz i walały się manuskrypty oraz otwarte foliały. Tutaj urzędował pan tego zamku, choć komnata bardziej przypominała celę mnicha niż królewski apartament. Niespodziewanie rozległ się miarowy odgłos ciężkich kroków na schodach, którymi nie tak dawno się wspinali. Po chwili stanął na progu wysoki mężczyzna w czarnej pelerynie. Król Nocy spojrzał na intruzów z monarszą godnością, niewymownie żądając przeprosin i wyjaśnienia nieoczekiwanej wizyty. Zapadło kłopotliwe milczenie.

Pierwszy odezwał się przewodnik, siląc się na uroczysty ton.

– Wybacz nam, panie, że nieproszeni weszliśmy do twojego zamku. Niechaj usprawiedliwieniem będzie to, że kierowały naszymi poczynaniami sprawy wielkiej wagi. Albowiem przybyliśmy tu po Białą Księgę, której moc pozwala naruszyć znany porządek świata. Daruj nam, panie, to obcesowe żądanie, ale musisz nam przekazać tę księgę.

– Nie mam księgi – odparł Król.

Zwykła prosta gra fantasy, dla mało wymagających graczy, pomyślał poirytowany Senfil.

– A do czego będzie nam potrzebna księga? – zwrócił się z pytaniem do przewodnika.

– Dostarczy nam wiedzy na temat trzech najważniejszych artefaktów naszego świata – ten odparł.

– To nie ma w ogóle sensu – warknął Senfil.

Następnie kot wyjął krótki miecz z pochwy i wbił go w brzuch króla. Pchnięcie było naprawdę silne, gdyż ostrze zanurzyło się aż po samą rękojeść. Senfil puścił miecz. Już nie był mu potrzebny. Król zachwiał, próbował coś powiedzieć, ale ból mu na to nie pozwolił. Niczym ryba wyrzucona na brzeg niespokojnego morza życia, zaczął rytmicznie otwierać i zamykać usta. Ostatecznie głośno beknął i zwymiotował krwią. To już był ostatni występ w jego życiu, gdyż sekundę później osunął się martwy na podłogę.

– Panie, co my teraz zrobimy? – spytał przerażony przewodnik. – Bez pomocy króla nie jesteśmy w stanie zdobyć pozostałych trzech artefaktów. Ta wersja… – na moment się zaciął, kompletnie nieruchomiejąc – gry, nie zawiera alternatywnych opcji. To wymaga dokupie… – Na tym skończył się krótki wywód przewodnika. Stał przed Senfilem z na wpół otwartymi ustami, lekko przechylony do przodu.

Senfil próbował go popchnąć, ale mimo tego, że napierał na przewodnika obydwoma rękoma, ten nawet nie drgnął. On dosłownie skamieniał. W powietrzu wyświetlił się wielki czerwony napis „Error”. Słychać było również ciche pikanie alternatywnie informujące o zaistniałym błędzie.

– Co za prymitywna tekstura – mruknął Senfil. – Kto w coś takiego miałby ochotę grać, we współczesnym Wrocławiu? – Kot opuścił ręce. Już nie napierał na przewodnika. – Wyjście awaryjne! – krzyknął.

 

Ponownie zgasły światło, ale gdy mrok rozproszył się, to przebudzenie nie było wcale aż tak przyjemnie. Na podłodze salonu gier, niedaleka łoża rozkoszy Senfila klęczał Adam. Trzymał się za głowę i cicho pojękiwał. Nad nim, z wałkiem w ręce stała Filona. Wściekła, ciężarna kotka, machała nerwowo puszystym ogonem. To na pewno nie wróżyło nic dobrego.

– Proszę mnie już nie bić – jęknął hobbit, gdy kotka nieco poruszyła wałkiem do ciasta. – Ja nic złego nie zrobiłem.

– Prosiłam – syknęła Filona – aby pan nie oferował gier mojemu mężowi. Jakoś nie widzę, aby moja prośba została wysłuchana.

– To nie tak – tłumaczył się Adam. To są darmowe próbki gier. Nie trzeba za nie płacić.

– Miało nie być żadnych gier – zauważyła kotka. – Ani płatnych, ani bezpłatnych. – Spojrzała na Senfila.

Kot zerwał z głowy siateczkę i poderwał się z łóżka. Wolał uniknąć ponownej konfrontacji ze swoją ewidentnie wściekłą żoną. Adam, widząc, że kotka odwróciła od niego uwagę, podniósł się z kolan.

– Gdzie miałeś dzisiaj iść? – spytała małżonka słodkim głosem Filona.

– Do urzędu pracy – odparł cicho Senfil.

– Pójdziemy razem – powiedziała kotka.

– Ale…

– Ale co? Jeszcze nie ma południa. Zdążysz się zarejestrować. – Filona machnęła wałkiem w stronę drzwi. – Wychodzimy, kochany mężu.

Senfil, nic więcej nie mówiąc, podkulił ogon i ruszył w kierunku wyjścia. Pomyślał, że jak zostanie tatą, to już w ogóle nie będzie miał czasu na granie. Dobrze, że kotki nie mają zbyt długich ciąży. Szkoda, że zazwyczaj są one mnogie.

Koniec

Komentarze

Witaj RobertZ !!!!

 

Całkiem niezła bajka. Nie żałuję, że przeczytałem i też w czasie czytania nie chciałem przerwać. Ciekawe zwroty akcji. Czytało mi się dobrze!

 

Jeśli chodzi o warsztat to nie jestem raczej kompetentny do oceny, bo sam jestem noga…

 

Pozdrawiam. Powodzenia w dalszym tworzeniu :)

Jestem niepełnosprawny...

Witaj.

 

Z technicznych; przykłady:

Na początku istniała jedynie nicość, pozbawiona, (zbędny przecinek) kształtów, rozmiarów i kolorów.

 

Z czasem czerń nabierała głębi, gdzieś z daleka jaśniało światło przebijające się przed (przez?) chmury, wyraźnie odcinał się brutalnie prymitywną kreską odległy horyzont.

 

Najpierw pojawiała się w niej postać, zawsze był nią on sam, główny bohater historii, ale za każdym razem odmieniony, wypaczony przez opowiadaną historie i osobę, jaką w niej odgrywał. – powtórzenie i literówka

 

Powietrzę robiło się coraz zimniejsze, a porywisty wiatr miotał drabiną na wszystkie strony. – literówka

 

Jej budowniczy jednak nie przejmował się tym, gdyż wierzył w solidność tworzonej przez siebie konstrukcji. Jednak dotarłszy na zawrotną wysokość, musiał nieco zwolnić tempo pracy, gdyż zmęczenie okazało się groźnym przeciwnikiem. – powtórzenie

 

Z tej wysokości niemal nie dawała się dostrzec obecności człowieka; może parę dymów z domowych ognisk, mury i wieże najwyższych zamków. – tu całkiem posypała się składnia zdania.

 

– Kurka wodna!- wrzasnął Senfil. – błędny zapis dialogu

 

Nie zarobie na niej. – literówka

 

Senfil próbował go popchnąć, ale mimo tego, że napierał na przewodnika obydwoma rękoma, ten nawet nie drgnął. – tutaj raczej niepoprawne gramatycznie, bo ręka to rodzaj żeński

 

A zatem pod kątem językowym trzeba przejrzeć dokładnie i popoprawiać wiele rzeczy.

 

Pomysł na postarzałego kota w butach z pampersem wydaje mi się przekomiczny. Jego przygody także. :) Humor – bardzo dobry. :)

 

Pozdrawiam. ;)

Pecunia non olet

Zaciekawiło a potem rozczarowało a siedmioramienny lichwiarz raczej kojarzy mi się z lombardem i to paskudnym, a nie z oświetleniem :)

Jak widzę nawet wielokrotne czytanie nie uchroniło mnie przed licznymi literówkami. Bardzo dziękuje za czas poświęcony mojemu skromnemu tekstowi :-).

Każdy z nas popełnia błędy. :)

Dziękuję i pozdrawiam. 

Pecunia non olet

Przez Małżeńską kłótnie Senfila przebrnęłam z największym trudem, albowiem tak się składa, że bardzo nie lubię historii opartych na grach, a jeśli do tego dodać opisy cudzych snów, takie opowiadanie nudzi mnie w dwójnasób, więc powstrzymam się od jego oceny.

Dodam tylko, że wykonanie pozostawia bardzo wiele do życzenia – mnóstwo literówek i zgubionych ogonków, źle zapisane dialogi, wiele paczek masła maślanego, nie zawsze poprawnie złożone zdania i czasem słowa użyte niezgodnie z ich znaczeniem na pewno nie ułatwiały lektury.

 

wy­pa­czo­ny przez opo­wia­da­ną hi­sto­rie i osobę… → Literówka.

 

 Z tej wy­so­ko­ści nie­mal nie da­wa­ła się do­strzec obec­no­ści czło­wie­ka… → Literówka.

 

mury i wieże naj­wyż­szych zam­ków. → Mam wrażenie, że wieże były wyższe niż same zamki.

Proponuję: …mury i najwyższe wieże zam­ków.

 

Za­sta­na­wiał się nad tym, co tam znaj­dzie. → A może wystarczy: Za­sta­na­wiał się, co tam znaj­dzie.

 

Nad sobą uj­rzał pu­sty­nie: ska­li­stą i za­ku­tą w oko­wach lodu.Nad sobą uj­rzał pu­sty­nię: ska­li­stą i s­ku­tą oko­wami lodu.

 

W ostat­nim ge­ście roz­pa­czy otwo­rzył sine z zimna usta i gło­śno zawył. → Gesty wykonuje się rękami. Otworzenie ust i wycie nie jest gestem.

Proponuję: Dając wyraz/ upust roz­pa­czy otwo­rzył sine z zimna usta i gło­śno zawył.

 

po­zba­wił płuc ostat­nich resz­tek po­wie­trza. → Czy dookreślenie jest konieczne – resztka to z reguły coś ostatniego/ końcowego.

Proponuję: …po­zba­wił płuca resz­tek po­wie­trza.

 

– No wreszcie książę się przebudził! – rozległ się w mroku głos, pełen złośliwości, bólu i cynizmu.– No wreszcie książę się przebudził! – Rozległ się w mroku głos, pełen złośliwości, bólu i cynizmu.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.

 

Fi­lo­na, ko­cur­ka w do­mo­wych bam­bo­szach. → Czy dookreślenie jest konieczne? Czy bywają bambosze wyjściowe?

 

Wy­star­czy­ło­by, aby Sen­fil wy­po­wie­dział tylko jedno nie­od­po­wied­nie słowo, a wałek po­szedł­by w ruch i uczy­nił­by mu na­praw­dę po­waż­ną krzyw­dę. → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Wy­star­czy­ło­, aby Sen­fil wy­po­wie­dział tylko jedno nie­od­po­wied­nie słowo, a wałek po­szedł­by w ruch i uczy­nił­ mu na­praw­dę po­waż­ną krzyw­dę.

 

Fi­lo­na opu­ści­ła jak dotąd wznie­sio­ny do góry, wałek do cia­sta. → Masło maślane – czy można coś wznieść do dołu?

Proponuję: Fi­lo­na opu­ści­ła trzymany wałek do cia­sta.

 

– Wezmę prysz­nic, za­ło­żę czy­ste ubra­nia… → – Wezmę prysz­nic, za­ło­żę czy­ste ubra­nie

Ubrania wiszą w szafie, leżą na półkach i w szufladach. Odzież, którą mamy zamiar założyć to ubranie.

 

a jesz­cze do tego teraz za­ła­ma­ną Fi­lo­ne. → Literówka.

 

wy­be­to­no­wa­no ko­ry­to rzeki i przy­kry­te je… → Literówka.

 

Teraz to było mocno spłasz­czo­na góra, do­mi­nu­ją­ca na ota­cza­ją­cą ją rów­ni­ną… → Literówki.

 

 Po otwar­ciu drzwi do re­pli­ka­to­ra… → Po otwar­ciu drzwi re­pli­ka­to­ra

 

jak dzia­ła­ją re­pli­ka­to­ry, skąd biorą ener­gie… → Literówka.

 

Sen­fil cier­pli­wie wspi­nał się pod górę. → Masło maślane – czy mógł wspinać się z góry?

Proponuję: Sen­fil cier­pli­wie szedł pod górę.

 

 Ist­nia­ło ty­sią­ce, je­że­li nie mi­lio­ny gier… → Literówka.

 

wy­szu­kać wśród nie­prze­li­cza­ne­go mul­tum nie na­da­ją­ce­go… → Czy multum można przeliczyć lub nie?

 

To wszyst­ko upo­dab­nia­ło ją do po­więk­szo­nej wer­sji piłki pla­żo­wej. Na szczy­cie fut­bo­lo­we­go ciała tkwi­ła… → To był podobny do piłki plażowej czy futbolowej?

 

pa­sem­kach sza­rych wło­sów po­kry­wa­ją­cych cie­mię. Ob­ra­zu do­peł­nia­ły owło­sio­ne nogi… → Nie brzmi to najlepiej.

 

ni­czym wańka–wstań­ka ki­wa­ją­ca się… → …ni­czym wańka-wstań­ka, ki­wa­ją­ca się

W tego typu połączeniach używamy dywizu, nie półpauzy.

 

Głowa Adama Wy­jąt­ka pod­nio­sła się do góry. → Masło maślane – czy głowa Adama mogła podnieść się do dołu?

Proponuję: Adam Wyjątek podniósł głowę.

 

Do­pie­ra teraz, do­kład­nie przyj­rzał się ko­to­wi. → Brzmi to fatalnie. Skoro Senfil jest kotem, to chyba: Do­pie­ra teraz do­kład­nie przyj­rzał się ko­tu.

 

nie jeden raz tu byłeś. → …niejeden raz tu byłeś.

 

Funk­cje mo­ni­to­ra peł­nił pro­jek­tor… → Literówka.

 

Adam jed­nak nie lubił tego wy­na­laz­ku, gdyż wy­ma­gał on spo­re­go wy­czu­cia i pre­cy­zji. → Drugi zaimek jest zbędny.

 

Na ze­wnątrz,w świe­cie… → Brak spacji po przecinku.

 

co miała za­po­biec od­le­ży­ną. → …co miało za­po­biec od­le­ży­nom.

 

po­wie­dział Sen­fil, za­kła­da­jąc cze­pek na głowę i kła­dąc się na wznak. → Zbędne dookreślenie – czy istniała możliwość, aby założył czepek na inną część ciała.

 

Nie chciał miesz­kać w jed­nym z gar­gan­tu­icz­nych miast… → Owszem, miasto może być nadnaturalnie wielkie, to czy może być także rubaszne i niezwykle żarłoczne?

Sprawdź znaczenie słowa gargantuiczny.

 

Kiedy jej słu­cha­ła, od­nio­sła wra­że­nie, że prze­nio­sła się w zu­peł­nie jej obce miej­sce. → Czy dobrze rozumiem, że słuchana płyta przeniosła się w obce płycie miejsce?

Proponuję: Kiedy jej słu­cha­ła, od­nio­sła wra­że­nie, że prze­nio­sła się w zu­peł­nie obce sobie miej­sce.

 

Po sam bliż­szy niż na Ziemi ho­ry­zont cią­gnę­ły się wydmy pia­sku i wy­sta­ją­ce z niego zęby wie­ko­wych zwie­trza­łych skał. → Masło maślane – wydmy są piaszczyste z definicji.

Proponuję: Po sam bliż­szy niż na Ziemi ho­ry­zont cią­gnę­ły się wydmy i wy­sta­ją­ce z nich zęby wie­ko­wych zwie­trza­łych skał.

 

Pod­nio­sła do góry głowę i uj­rza­ła… → Masło maślane – czy mogła podnieść głowę do dołu?

Wystarczy: Pod­nio­sła głowę i uj­rza­ła

 

a w tle cicho grała mu­zy­ka. → Muzyka nie gra; grają muzycy na instrumentach.

Proponuję: …a w tle słyszała cichą mu­zy­kę.

 

Jed­nym z tym, które tak bar­dzo nie­na­wi­dził.Jed­nym z tych, których tak bar­dzo nie­na­wi­dził.

 

W od­da­li sły­szał gwar tłumy. → Literówka.

 

nagle znaj­dzie się mię­dzy nie wi­dzą­cy­mi go ludź­mi… → …nagle znaj­dzie się mię­dzy niewi­dzą­cy­mi go ludź­mi

 

Sen­fi­le in­try­go­wał miesz­ka­niec wieży. → Literówka.

 

Spod nie­po­kor­ne­go gra­fi­tu wy­ło­nił się obraz… → Na czym polega niepokorność grafitu ołówka?

 

– Kurka wodna!- wrza­snął Sen­fil. → Brak spacji przed dywizem, zamiast którego powinna być półpauza.

 

to grozi schi­zo­fre­nią –wark­nął Sen­fil. → Brak spacji po półpauzie.

 

Nie za­ro­bie na niej. → Literówka.

 

– Ułóż się wy­god­nie, gdyż za­łą­czam nową opo­wieść.– Ułóż się wy­god­nie, gdyż w­łą­czam nową opo­wieść.

Za SJP PWN: załączać «dołączyć coś do jakiegoś pisma lub dokumentu»

 

 Wresz­cie do­tar­ła do niego, dzier­żąc swój słyn­ny łuk… → Zbędny zaimek.

 

oraz białe jak szron ki­ku­ty wy­pa­lo­nych. → Co było wypalone?

 

i od­wró­ciw­szy swe wiel­kie ciel­sko… → Zbędny zaimek.

 

chwy­cił go za gałąź i za­darł ją do góry. → Masło maślane – czy można zadrzeć coś do dołu?

Proponuję: …chwy­cił go za gałąź i uniósł.

 

jedną nogę pod­nio­sła nieco do góry… → Masło maślane.

Wystarczy: …jedną nogę nieco podniosła

 

Spró­bu­je wgrać inną grę. → Literówka.

 

Sen­fil i jego to­wa­rzysz wspi­na­li się tur­nią ku górze. → Masło maślane – czy mogli wspinać się ku dołowi?

Wystarczy: Sen­fil i jego to­wa­rzysz wspi­na­li się tur­nią.

 

Drob­ne ka­mie­nie wy­śli­zgi­wa­ły się ko­to­wi spod nóg i sta­cza­ły w dół ku nie­od­le­głej prze­pa­ści. → Masło maślane – czy coś może staczać w górę?

Proponuję: Drob­ne ka­mie­nie wy­śli­zgi­wa­ły się ko­tu spod nóg i sta­cza­ły ku nie­od­le­głej prze­pa­ści.

 

Dalej pięli się w górę… → Masło maślane.

 

za­gro­dzi­ły im dę­bo­we, kute mo­sią­dzem drzwi. → …za­gro­dzi­ły im dę­bo­we, okute mo­sią­dzem drzwi.

 

owal­ny stół, na któ­rym stał sied­mio­ra­mien­ny li­chwiarz… → Zakładam, że to podwójna pomyłka, albowiem jestem pewna, że na stole nie stał żaden lichwiarz. Nie mógł też stać tam siedmioramienny lichtarz, albowiem lichtarz nie ma siedmiu ramion, gdyż może pomieścić tylko jedną świecę.

Proponuję: …owal­ny stół, na któ­rym stał sied­mio­ra­mien­ny kandelabr

 

nie­wy­mow­nie żą­da­jąc prze­pro­sin i wy­ja­śnie­nia nie­ocze­ki­wa­nej wi­zy­ty. → Czy na pewno żądał niewymownie?

Proponuję:  …oczekując prze­pro­sin i wy­ja­śnie­nia nie­ocze­ki­wa­nej wi­zy­ty.

 

Za­pa­dło kło­po­tli­we mil­cze­nie. → Do tej pory nikt się nie odzywał, więc raczej: Trwało kło­po­tli­we mil­cze­nie.

 

Król za­chwiał, pró­bo­wał coś po­wie­dzieć… → Czym zachwiał król?

Pewnie miało być: Król za­chwiał się, pró­bo­wał coś po­wie­dzieć

 

ale mimo tego, że na­pie­rał na prze­wod­ni­ka… → …ale mimo że na­pie­rał na prze­wod­ni­ka

 

Po­now­nie zga­sły świa­tło… → Literówka.

 

Kot ze­rwał z głowy sia­tecz­kę… → Jaka siateczkę, skoro przed seansem nałożył czepek?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka